Rozdział 9

„Maleńki zaniedbany dworek” Aurory okazał się dworem o standardzie, który w pełni dało się zaakceptować. Położony był na wschód od Christianii w pobliżu przypominającego park lasku. Matka Tiril i jej pokojówka już na nich czekali. Po drodze w tajemnicy zabrali z pensjonatu także Nera.

Uzgodnili, że muszą powiedzieć Theresie o śmierci księcia Adolfa, innego wyjścia nie było. Gdyby przemilczeli ten fakt, mogłoby to ich później postawić w złym świetle.

Weszli do hallu. W środku łatwiej dało się dostrzec, że dom od jakiegoś czasu stał nie zamieszkany, wyczuwało się to także po zaduchu. Bez wątpienia jednak urządzono go wytwornie i ładnie.

Theresa na wieści, jakie jej przekazali, pobladła.

– To znaczy, że muszę wracać na Akershus. I to natychmiast!

– Zastanówmy się – przerwała jej Aurora, najwidoczniej mistrzyni porządkowania spraw. – Okazało się, że nikt cię tu w Norwegii nie widział. Powszechnie przyjęto, że zostałaś w Gottorpie.

Księżna nieco się odprężyła, ale w jej oczach wciąż tkwił niepokój.

– Mimo wszystko powinnam jechać. Ze względu na szacunek dla niego.

– Twój mąż za życia nigdy nie myślał o szacunku. Nic mu nie jesteś winna! A teraz z pewnością nie obchodzi go, czy jesteś tam, czy nie. Należy przyjąć, że o niczym nie wiesz, i nie dowiesz się, dopóki jutro nie wrócisz na zamek. Jeśli pojedziesz teraz, trudno ci będzie spotkać się z tymi młodymi ludźmi.

Przekonanie Theresy i uciszenie jej wyrzutów sumienia zajęło dobrą chwilę, księżna bowiem nie potrafiła szczerze rozpaczać nad śmiercią małżonka i z tego powodu było jej ogromnie przykro.

Po jakimś czasie, kiedy odpoczęła w samotności w ciemnym pokoju, dołączyła wreszcie do pozostałych, zgromadzonych w skromnie umeblowanym, zakurzonym salonie.

– Nie chcę rozmawiać o śmierci mego męża – oświadczyła kategorycznie. – Zajmę się tym jutro. Teraz najważniejsi jesteśmy my.

– Doskonale, wasza wysokość – rzekł Móri. – W pełni rozumiemy pani trudną sytuację i nie będziemy już więcej o tym wspominać.

– Dziękuję – odparła, dostojnym gestem wskazując, by zajęli miejsca. Jasne dla wszystkich się stało, że całym sercem i duszą jest Habsburżanką, osobą z cesarskiego rodu. – Najpierw chcę poznać historię mojej córki. Wiedzcie, że wszelkie informacje, jakie otrzymywałam na jej temat od mego zaufanego człowieka, nie pozostawiały wątpliwości, iż Tiril nie mogła trafić lepiej.

Po długiej, kłopotliwej chwili milczenia, jakie zapadło, zorientowała się, że tak nie było. Westchnęła z drżeniem, przygotowując się na usłyszenie przykrej prawdy.

– Chyba niczego mi nie brakowało – zaczęła Tiril w zamyśleniu. – Oprócz miłości, czułości i zrozumienia. Moimi jedynymi przyjaciółmi byli siostra Carla i Nero.

Księżna słuchała zdumiona.

– A twoi przybrani rodzice? Dostali jak najlepsze referencje! Twój przybrany ojciec, któremu nadałam tytuł konsula, poza regularnie przekazywanymi wpłatami za zajęcie się tobą otrzymał pokaźną sumę.

Pokręcili głowami. Tak ciężko było rozpocząć opowieść, księżna już tyle wycierpiała. Przez te lata pocieszała ją jedynie pewność, że córka dorasta w bezpiecznym domu.

– Carla, przybrana siostra Tiril, przed kilku laty popełniła samobójstwo – rzekł w końcu Erling. – Z powodu ciężkiej sytuacji w domu.

– Co wy mówicie? – jęknęła Theresa. – I przecież psa, Nera, nie możesz mieć od dawna?

– Od jakiegoś czasu – odparła wymijająco dziewczyna. Nie chciała na razie wyjawiać, że Nerowi przedłużono życie.

– Jak strasznie musiałaś być samotna! – wykrzyknęła Theresa z rozpaczą. – A ja nic o tym nie wiedziałam!

– Wasza wysokość – przerwał jej Erling. – Musimy się dowiedzieć, kto był pani pośrednikiem. Tak wiele pozostaje niejasności.

Theresa podniosła głowę; na twarzy, okaleczonej przez księcia, lata udręki zostawiły wyraźne ślady. Popatrzyła na Erlinga.

– Dlaczego chcecie to wiedzieć? – spytała ze smutkiem.

– Ponieważ ten człowiek musiał mieć za długi język. Przynajmniej dwie osoby wiedzą o wszystkim.

– Trzy – poprawił go Móri. – Na dzisiejszej uczcie był jeszcze jeden, ważniejszy.

– Nic z tego nie rozumiem.

– To znaczy, że pani pośrednik, bankier, nie został zaproszony na zamek?

– On jest już za stary na bale. Ledwie się rusza.

Popatrzyli po sobie. Kolejna teoria legła w gruzach.

Nocny mrok przyklejał się do szyb, twarze siedmiorga oświetlał blask świec. Pokojówka także się do nich przyłączyła, uprzednio napaliwszy w kominku. Jesienne chłody dawały się już we znaki.

– Opowiedzcie mi o życiu Tiril – zażądała Theresa. – Chcę poznać całą prawdę.

Niechętnie zaczęli mówić, nawzajem uzupełniali własne słowa. W końcu zarysował się obraz młodziutkiej, samotnej dziewczyny, niepodobnej do nikogo z rodziny, miłej, wesołej, życzliwej ludziom, potrafiącej oddać odepchniętym i potrzebującym wszystko, co miała, czasami nawet rzeczy będące własnością przybranych rodziców. Jedną z jej charakterystycznych cech była miłość do zwierząt, a szczególnie do Nera. Theresa pochyliła się i pogłaskała psią głowę, ocierając przy tym oczy przemoczoną łzami chusteczką. Tragedia Carli wstrząsnęła nią do głębi.

O lichwiarzu jednak księżna nic nie wiedziała.

– No tak – kiwnął głową Erling. – Właściwie już wcześniej byliśmy przekonani, że konsul Dahl wygadał się podczas jakiejś libacji, może przy okazji zaciągania pożyczki u lichwiarza. Z pewnością pożyczał od niego gotówkę, prowadził wystawne życie, wydawał okazałe uczty, by przypodobać się bergeńskiej śmietance. Ale lichwiarz nie miał bezpośredniego związku z całą sprawą, natomiast jego nieustępliwość zmusiła zapewne konsula do wyłudzenia pieniędzy od kogoś innego z kręgu znajomych waszej wysokości. A kiedy okazało się, że lichwiarz wiedział za dużo o pochodzeniu Tiril, musiał zginąć.

Theresa spoglądała na nich wstrząśnięta. Słyszała o tym wszystkim po raz pierwszy.

A kiedy doszli do napaści konsula na Tiril, nie mogła już dłużej nad sobą panować. Przytuliła córkę, błagając ją o wybaczenie.

– Powinnam była przyjąć na siebie wstyd i upokorzenie – powtarzała. – Dla konwenansów poświęciłam swe jedyne dziecko. Ach, jakże gorzko tego żałowałam!

Słysząc, jak Erling i Móri niemal jednocześnie zaopiekowali się Tiril, starając się jej pomóc, Theresa, by wyrazić swą wdzięczność, chciała oddać im cały swój majątek.

Nie potrafiła jednak wyjaśnić, dlaczego dwaj nieznajomi mężczyźni prześladują Tiril i za wszelką cenę chcą ją zabić. Jasne było, że w murze tajemnicy powstała wy- rwa, ale gdzie, w jakim miejscu?

Coraz bardziej oczywiste się stawało, że muszą porozumieć się z osobą, za której pośrednictwem Theresa przekazywała konsulowi środki na utrzymanie córki. Postanowili zająć się tym nazajutrz.

Theresa, Tiril i Móri siedzieli razem na jednej kanapie, Erling, Catherine i Aurora na drugiej, a pokojówka przycupnęła na krześle. Wszyscy słuchali z uwagą.

Opowiadali teraz, jak doszło do wmieszania się Catherine w całą historię i jak dzięki jej pomocy udało im się odnaleźć właściwą akuszerkę.

– A więc to od niej dostaliście naszyjnik? – dziwiła się Theresa. – Tiril nie zabrała go ze sobą do Bergen?

– Akuszerka w wyniku nieporozumienia nie przekazała szafirów – wyjaśnił Móri i dodał bardziej surowym głosem: – Ale Tiril w spadku po waszej wysokości otrzymała coś jeszcze.

– Coś jeszcze? – powtórzyła zdziwiona Theresa. Wyglądała jak jeden wielki znak zapytania.

– Kawałeczek figurki demona.

Księżna nic nie pojmowała. Widać było, że z całych sił usiłuje wydobyć z pamięci obrazy przeszłości.

– Zdaje się, że to pamiątka po rodzie Habsburgów.

– Habsburgów?

W końcu twarz jej rozjaśnił uśmiech.

– Już wiem! Zmyliło mnie określenie „figurka demona”. Nie wiedziałam, że ten kamienny odłamek był częścią czegokolwiek. Dał mi go mój ojciec na łożu śmierci. Jedyna z jego dzieci byłam wtedy przy nim. Sądziłam, że to zniszczona zabawka, którą mój ojciec chciał przekazać kolejnym pokoleniom, podarowałam ją więc mej nowo narodzonej córce.

– To nie zabawka – oświadczył Erling. – Cząstka miała o wiele większe znaczenie.

– Może i tak. Może w istocie była ważna – rzekła Theresa w zamyśleniu. – Ojciec podkreślał, że za wszelką cenę nie powinna wpaść w niepowołane ręce.

– To bardzo interesujące! Wymieniła też pani przy akuszerce nazwę Tistelgorm.

– Naprawdę? – spłoszyła się. – Nic z tego nie pamiętam, ale… Mogłam to zrobić. Rzeczywiście, ojciec mój wspomniał o Tistelgorm… Chociaż nie, to brzmiało jakoś inaczej!

– Tiersteingram – podpowiedziała Tiril.

– O, tak, właśnie tak. Ojciec opowiadał tyle baśni, głównie one mi się z tą nazwą kojarzą. A wówczas, leżąc na łożu śmierci, wspomniał o Tiersteingram, dając mi ten kawałek kamienia. Nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale bardzo prawdopodobne, że powtórzyłam to słowo przekazując odłamek memu jedynemu dziecku. Może nawet powiedziałam „Tistelgorm”.

Erling pokiwał głową.

– Okazało się, że ten kawałek kamienia w istotny sposób wiązał się z Tiersteingram.

Theresa popatrzyła nań pytająco, ale wtrąciła się Catherine.

– Powiedziała pani także: Andenken ihres Vaters.

– Chodziło o szafiry – pospiesznie wyjaśniła Theresa.

– Nie ma to nic wspólnego z odłamkiem.

Najwyraźniej nie chciała w ogóle mówić o ojcu Tiril, ale bo też i nie miał on widać żadnego związku z zamczyskiem w Tiveden ani z prześladowcami Tiril.

Erlinga zirytowało nieco odejście od tematu.

– Mówiliśmy o figurce demona – przypomniał. – O Tiersteingram.

– Ależ moi drodzy – księżna nie mogła się połapać. – Czy mamy teraz czas na takie rozważania?

– Niestety, ta historia zdaje się mieć bardzo istotne znaczenie, jeśli chodzi o nagonkę na Tiril – wyjaśnił Erling. – Niewiele z tego rozumiemy, dlatego prosimy waszą wysokość o pomoc. Co ojciec na łożu śmierci powiedział o tym kawałku kamienia?

Księżna starała wziąć się w garść.

– On… Zaraz, zaraz… mamrotał coś, zrozumiałam jedynie, że cząstka figurki znalazła się w posiadaniu Habsburgów już pod koniec jedenastego wieku, kiedy Ita, córka Wernera Pierwszego z Habsburga, poślubiła grafa Rudolfa von Tierstein. Podobno ojciec grafa był potężnym czarnoksiężnikiem, tak jak drugi z jego synów, brat Rudolfa…

Skinieniem głowy potwierdzili jej słowa. Oni także już to odkryli. Nareszcie jednak mogli umiejscowić budowę Tiersteingram w czasie.

Theresa podjęła:

– Ojciec podkreślał, że muszę przekazać kamień w spadku memu pierworodnemu dziecku. Ach, moi drodzy, jak mogłam o tym wszystkim zapomnieć? Dobrze, że pomogliście mi wydobyć wspomnienia z pamięci, zwłaszcza jeśli ma to związek z tym, co dzieje się wokół Tiril.

Podczas całej tej rozmowy księżna co rusz wybuchała płaczem. Teraz znów zalała się łzami. Cierpliwie czekali, aż się uspokoi, zdawali sobie sprawę, jak bardzo musi być jej trudno. Odnalazło się wszak jej wytęsknione dziecko.

– Tiersteingram… Nie bardzo pamiętam tę baśń.

– To także jakaś baśń? – spytała Catherine na poły z rozczarowaniem. – Przekonaliśmy się już, że to znacznie…

Erling uciszył ją gestem.

– Co to za baśń? – spytał łagodnie.

Czekali w spokoju. Płomienie świec ani drgnęły w ciszy, jaka zapadła. Aurora, która od dawna już nie powiedziała ani słowa, siedziała w swoim kątku kanapy i przyglądała się Theresie z życzliwą ciekawością. Pokojówka z całych sił starała się skupić. Tiril ledwie śmiała oddychać. Nawet Catherine usiłowała się nie wiercić. W fascynującej twarzy Móriego pod czarnymi kędziorami płonęły oczy.

– Czy tę baśń opowiadał waszej wysokości ojciec, kiedy była pani małą dziewczynką?

– Tak, byłam jeszcze dzieckiem.

– Nic dziwnego więc, że niewiele pani pamięta. A może jest pani śpiąca, księżno?

– Śpiąca? Teraz? O, nie, daleko mi do snu.

Erling uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– W tak ważnej chwili opowiadanie baśni może się waszej wysokości wydać niemądre, lecz proszę mimo wszystko spróbować. Podejrzewam, że rozwiązanie zagadki dotyczącej Tiril może tkwić właśnie w niej.

Theresa pokiwała głową i zaczęła mówić.

– Było kiedyś morze…

Popatrzyli po sobie.

– Brzeg? – cicho spytał Móri. – Ufer?

– Tak – odparła zdziwiona. – Rzeczywiście, chodziło jakiś szczególny brzeg. Mówiłam już, że ojciec opowiadał mi tę baśń, kiedy byłam dzieckiem, i niestety wszystko mi się miesza.

– Potrafimy to zrozumieć – uspokoił ją Erling. – A gdzie znajdował się ten brzeg?

– Morze – poprawiła go, sięgając głębiej do pamięci.

– Dobrze, jak pani sobie życzy. Brzeg morza. Gdzie się on znajdował?

– Ależ przecież to tylko baśń!

– Tiersteingram wcale nie było baśnią. Odnaleźliśmy zamczysko, tylko później nazwano je Tistelgorm.

Theresa usiłowała się skupić.

– Kiedy tak rozmawiamy, coraz bardziej rozjaśnia mi się w głowie. Baśń opowiadała, że ludzie mieszkający w okolicach zamku nazywali go właśnie Tistelgorm. Jest więc bardzo prawdopodobne, że tego właśnie określenia użyłam przy akuszerce. Naprawdę odnaleźliście to baśniowe zamczysko? Gdzie?

– Dojdziemy do tego, najpierw prosimy opowiedzieć nam baśń.

Znów przyszło im czekać. Zza okna dobiegał szum deszczu, pomyśleli o gościach, którzy w uroczystych strojach muszą się po balu dostać do domu.

– Zacznę chyba od śmierci mego drogiego ojca – oznajmiła wreszcie Theresa. – Lepiej już pamiętam wydarzenia jej towarzyszące, lecz z pewnością nie będzie to idealny obraz.

– Czy wasza wysokość była bardzo przywiązana do ojca?

– Właściwie tak. Ale on wcześnie zdecydował, że poślubię księcia von Holstein-Gottorp, i przez to popadłam z nim w konflikt. Co prawda w tym czasie nie spotkałam jeszcze… nie spotkałam… ojca Tiril.

Zniżyła głos i pochyliła głowę tak, by nie mogli widzieć jej twarzy.

Erling spróbował oderwać ją od przykrych wspomnień.

– Ile lat miała wasza wysokość, kiedy jej ojciec zmarł?

Zastanowiła się chwilę.

– Dwanaście, może trzynaście.

– Rzeczywiście trudno jest przypomnieć sobie wydarzenia z tak wczesnej młodości.

– To prawda, ale postaram się.

Usiadła wygodniej. Szczupłą dłoń wyciągnęła w kierunku Tiril, dziewczyna nieśmiało się przysunęła. Księżna ujęła córkę za rękę.

– Wezwano mnie do ojca. Wyglądał strasznie. Twarz miał poszarzałą, wymizerowaną, ciężko oddychał. Mówienie przychodziło mu z ogromnym trudem, dlatego tak niewiele pamiętam.

– Oczywiście – uspokajał ją Móri.

Na wargach księżnej pojawił się cień uśmiechu, dziękowała za zrozumienie.

– Powiedział – pamiętajcie, nie przekazuję wam tego dosłownie – że jako jedyna z jego dzieci przebywam w zamku Hofburg, pozostali nie zdążyli dojechać. Słabnącą dłonią wskazał na nocny stolik, na którym leżał ten kawałek kamienia. „Pamiętasz baśń o morzu, które nie istnieje?” spytał niewyraźnie. Potwierdziłam.

– Morze, które nie istnieje? – powtórzyła Aurora, równie zaciekawiona jak pozostali, choć nie bardzo wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Ale i oni także niewiele rozumieli.

– Tak brzmiały słowa baśni. Szepnął potem: „Przekaż to w spadku… twemu pierworodnemu dziecku…”

Na twarzy Theresy pojawił się wyraz goryczy.

– Urodziłam tylko jedno dziecko, którego nie wolno mi było zatrzymać przy sobie. Pamiętałam jednak o obietnicy złożonej ojcu i kiedy potajemnie przyjechałam do Norwegii na czas połogu, zabrałam ze sobą kamienny odłamek. Wraz z naszyjnikiem z szafirów, mą najdroższą pamiątką. Dziecko miało go dostać… gdyby okazało się dziewczynką.

Erling wtrącił jak najdelikatniej:

– Zrozumieliśmy, że wasza wysokość nie życzy sobie rozmowy o ojcu Tiril. Mam tylko jedno pytanie: Czy on wie o dziecku?

– Nie – prędko zapewniła go Theresa. – Powiadamianie go nie było moją sprawą. Mimo wszystko jednak musiał zrozumieć… ale nie! To nie było moją sprawą!

Cóż za niezwykłe słowa! Nikt jednak nie pytał o nic więcej.

Spostrzegli, że księżna pomimo opuchlizny i sińców na twarzy jest piękną kobietą. Wróciła do swej opowieści.

– Wybaczcie tę dygresję, mieliśmy mówić o Tistelgorm. Tak więc mój ojciec tuż przed śmiercią wymienił tę nazwę. Powiedział, że z Tistelgorm łączy się fragment kamienia. Odrzekłam mu, że chyba nic rzeczywistego nie może łączyć się z baśnią, na co on mi odpowiedział, że Tistelgorm należy do dwóch różnych epok, które mimo wszystko wiążą się ze sobą. Więcej nie chciał mi wyjaśniać, wiedział, że jego czas na ziemi dobiega już końca. Leżał na wznak, wpatrywał się w sufit i wymawiał już tylko pojedyncze słowa: „Brzeg, Thereso. Brzeg nad morzem. W północnych krajach. Tam jest Tistelgorm”

– Wszystko się zgadza! – ożywiła się Catherine. – Byliśmy w Szwecji i znaleźliśmy Tistelgorm, czy jak tam zwać to przeklęte zamczysko. Ale nie było tam żadnego brzegu nad żadnym morzem!

– No tak, trudno o morze w środkowej Szwecji – odezwała się Tiril. – Są tam jeziora, Wener i Wetter. Ale do mórz stamtąd daleko.

– W jaki sposób odnaleźliście Tistelgorm? – z zainteresowaniem spytała Theresa. – I co tam znaleźliście?

Opowiedzieli o trzech cząstkach figurki demona. Kiedyś przed wiekami otrzymali je trzej bracia von Tierstein. Jedna trafiła do rodu Habsburgów i w ten Sposób do Tiril, druga znalazła się w posiadaniu Catherine, a trzecia musiała pozostać tam, gdzie mieszkał trzeci brat, czarnoksiężnik, i tak w istocie było.

Theresa, zdumiona, zwróciła pokiereszowaną twarz do Móriego, który mówił jako ostatni.

– A więc mamy Tiersteinów, złych czarnoksiężników, ojca i syna. Ten z braci, który wżenił się w nasz ród, był, zdaje się, spokojnego usposobienia. Usiłuję sobie przypomnieć coś więcej, lecz mój umysł odmawia współpracy.

– Noc jest już późna.

– Naprawdę? To nie ma żadnego znaczenia. Ale co tam znaleźliście?

Opowiedzieli jej całą historię, o tym jako mały włos Catherine i Tiril nie padły ofiarą młodszego hrabiego, a raczej jego ducha. I o ostatnich odkryciach Móriego, napisach na starych zwojach pergaminu. Znaleźli tam słowa, częściowo zapisane pismem runicznym: ERBE, dziedzictwo, UFER, brzeg, i niezrozumiały urywek…IMVR… a może…EMUR… Więcej odcyfrować nie zdołali, bo pergamin był zniszczony. No, i jeszcze rysunek promienistego słońca.

– Wszystko się zgadza, to wręcz okropne – zadrżała Theresa.

– Znaleźliśmy też coś jeszcze – rzekł z wahaniem Móri i wyjął kawałek papieru, na który przeniósł wzór narysowany na tylnej ściance drewienka z magicznym znakiem. – To właśnie wyryto na ścianie w komorze grobowej starego hrabiego. Tiril i ja doszliśmy do wniosku, że relief przedstawia jakiś labirynt.

Wszyscy pochylili się nad stołem.

– Może i racja, że kiedyś przedstawiał labirynt – stwierdził Erling. – Ale teraz większość linii już się zatarła.

– Nie! – gwałtownie zaprotestowała Theresa. – Baśń! To jest ta baśń!

Patrzyli na nią nic nie rozumiejąc.

– To nie jest wcale labirynt – mówiła z zapałem. – Naprawdę nie widzicie, co to kiedyś było?

Jedyną odpowiedzią było jeszcze większe zdumienie zebranych.

– Przynieś mi pióro – poprosiła pokojówkę coraz bardziej podniecona. – I kawałek papieru. Uzupełnię rysunek o brakujące kreski, a nie chcę niszczyć oryginału.

Rozpoczęto poszukiwania i już wkrótce księżna otrzymała potrzebne przybory. Siedem głów o włosach rozmaitych odcieni pochyliło się dookoła stołu.

Księżna pewną ręką naszkicowała rysunek Móriego. Nie poprzestała jednak na tym, uzupełniła zatarte fragmenty wzoru.

Theresa miała zdolności do rysunków, lecz nie to było w tej chwili najważniejsze. Na ich oczach, za kolejnymi pociągnięciami piórka, ukazywał się imponujący szkic, wąski a długi, taki jak ten, który widzieli w krypcie w Tistelgorm.

Brzeg morza. Stylizowane fale, przedstawione w sposób przypominający technikę japońskich mistrzów.

Z morza, z kolejnych przybijających do brzegu fal, wyłaniały się szeregi dumnych postaci, wszystkie pod ostrym kątem zwracały twarze ku oglądającemu rysunek. Na samym przodzie dostojne, wysokie istoty udrapowanych, długich do kostek szatach. Krocząca przodem niosła w dłoniach olbrzymią kulę. Za nimi maszerowali mężni wojownicy, odziani w identyczne stroje: krótkie, skórzaste tuniki, szerokie naramienniki. Nogi mieli gołe. Wszyscy zmierzali na brzeg, pierwsze oddziały wyszły już z wody, ostatnim nad powierzchnię wystawały dopiero głowy. Na niebie unosiły się kłębiaste chmury, to one wraz z falami stwarzały złudzenie labiryntu. Od kuli rozchodziły się promienie.

Theresa zakończyła dzieło.

Głęboko westchnęli.

– I cóż to ma wyobrażać? – zachodziła w głowę Catherine.

– Skąd wasza wysokość mogła to wiedzieć? – dopytywał się Erling. – Czy księżna była w Tistelgorm?

– Nie, nie. Widziałam ten rysunek już jako dziecko. – Theresa uśmiechnęła się widząc ich zdumienie. – Był wygrawerowany na wielkim srebrnym kielichu, który mieliśmy w domu, w Hofburgu. Motyw biegł dookoła kielicha, dlatego narysowałam go jako długi, wąski pasek.

– Taki sam był podłużny relief w komorze grobowej – mruknął Erling.

– Kielich niestety zniknął. Długo go szukano, rodzina bowiem uważała go za bardzo cenny. Został skradziony podczas pobytu jakichś gości, kogoś widocznie skusiła baśń, odwzorowana na prastarym naczyniu. Nikt nie wiedział, ile kielich mógł liczyć sobie lat, był własnością rodu, odkąd sięgano pamięcią.

Móri szepnął coś, tylko Tiril zrozumiała słowa:

– Pudełko w pudełku, w pudełku, w pudełku, w pudełku…

Tym razem skłonna była się z nim zgodzić. Im bardziej udawało się im zbliżyć do rozwiązania jej zagadki, tym więcej nowych zagadek się pojawiało.

– Najlepiej chyba będzie, jeśli wasza wysokość opowie nam teraz całą baśń – stwierdził Móri ze złowieszczym spokojem.

– Tak mało z niej pamiętam. Zbyt mało. Ale spróbuję przekazać przynajmniej to.

Tiril miała wrażenie, że serce jej się zaciska. Cała sytuacja sama w sobie była nierzeczywista, a teraz jeszcze mieli słuchać baśni!

Theresa z całych sił starała się skoncentrować, w końcu westchnęła zirytowana.

– Niestety, to niemożliwe! Wspomnienia nie chcą się połączyć, już wydaje mi się, że złapałam jakąś nić, ale zaraz się urywa.

Móri popatrzył na Catherine.

– Pomożesz mi? – spytał cicho.

Uradowała się, aż łzy zakręciły się jej w oczach.

– Oczywiście, Móri! Dziękuję za zaufanie!

Islandczyk zwrócił się do księżnej.

– Wasza wysokość… czy zezwoli pani, że potrzymamy ją za ręce? To może wzmocnić pani pamięć.

Zdumiona podała im dłonie. Zamienili się na miejsca, Móri i Catherine usiedli po bokach Theresy.

W saloniku zapadła cisza. Księżna przymknęła oczy. Czekali.

– Ojej! – szepnęła zaskoczona. – Napływają wspomnienia! Hofburg, mój piękny Hofburg, Wiedeń, ile to już lat! Ogień na kominku w sali, z której korzystaliśmy zimą. Moja matka odłożyła haftowanie, bo zapadł już zmierzch, a ona miała słaby wzrok. Ojciec zebrał nas wokół siebie…

Głos jej przeszedł w szept.

– Baśń o morzu, które nie istnieje… Nie wszystko mi się przypomina, ale fragmenty opowieści… Kielich. Kielich w dłoniach mego ojca. Jego głos, kiedy przesuwał palcami po rysunku na srebrze.

Nagle księżna zaczęła mówić inaczej, jak gdyby usiłowała naśladować ojca. Trudniej ją też było teraz zrozumieć, używała bowiem więcej niemieckich słów.

– Kiedyś dawno, dawno temu w wielkim, potężnym królestwie żył król. Jego poddani byli mądrzy, wiele potrafili, otrzymali bowiem moc od gwiazd. Dostali od nich także pewien klejnot, drugiego takiego nie było na świecie.

– Kulę? – wyrwało się pokojówce. – Czy to chodziło o „słońce”?

Uciszyli ją ostrzegawczym szeptem.

– Ale on nie był szczęśliwy – mówiła dalej Theresa jak transie. – Był najbardziej samotnym ze wszystkich królów, wiedział bowiem, że jego królestwo czeka zagłada. Ludzie w swej pysze sami je zniszczyli. W niewłaściwy sposób spożytkowali swą wielką mądrość, marzył im się postęp, działali zbyt szybko i bezmyślnie.

Móri i Tiril wymienili spojrzenia. Czyż nie taką samą przyszłość wróżyły duchy? Zapowiadały, że ludzie powtórzą swój błąd.

A jeśli chodzi o niewidzialnych towarzyszy Móriego… Zarówno księżna, jak i Aurora oświadczyły w pewnej chwili, że w starym dworze musi chyba straszyć, obie miały bowiem wrażenie, że czują się obserwowane, pokojówka raz po raz lękliwie zerkała przez ramię. Czworo przyjaciół zwróciło na to uwagę, woleli jednak nie ujawniać prawdy o towarzyszach Móriego. Dość już wyjaśnień zaplanowano na tę jedną noc.

Theresa podjęła:

– Ojciec nigdy nie chciał się w to zagłębiać, lecz wspomniał, że ci ludzie zmarnowali swe genialne zdolności, ale brzmiało to tak dziwnie, że nie chcę tego drążyć. Zresztą nie mogę, bo nic ponad to nie wiem. W każdym razie wielkie, bogate królestwo uległo zagładzie, musieli opuścić je na zawsze. Król zebrał najzdolniejszych, najbardziej wartościowych poddanych i powędrowali przez ziemię, niosąc swe drogocenne skarby. Zabrali także ów najcenniejszy, ten, który otrzymali od gwiazd, podobno niezwykły, ale na czym owa niezwykłość polegała, ojciec nie potrafił powiedzieć. Sądzę, że rysunek słońca przedstawia właśnie ten skarb.

Móri i Erling popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Próbowali coś zrozumieć, ale nie bardzo mieli na czym budować nowe teorie.

– Wędrowali długo – ciągnęła Theresa – ale wszędzie napotykali opustoszałe krainy. Nie spotkali żywej duszy, człowieka ni zwierzęcia, nic.

W końcu dotarli do morza. Zbudowali statek, by móc nim popłynąć. Widzieli bowiem już wszystko, co jest na ziemi, lecz powodowani wrodzonym pragnieniem człowieka zdobycia jeszcze większej wiedzy, chcieli zobaczyć więcej. Uważali, że gdzieś w jakimś miejscu muszą znaleźć inne żywe istoty. Długo żeglowali. Wiatr i prądy morskie wiodły ich na północ, chłód stawał się coraz dotkliwszy. Tęsknili za brzegiem, z którego wypłynęli, lecz stracili orientację.

Towarzyszyły im tylko ptaki, z krzykiem, mocno bijąc skrzydłami, przelatywały nad statkiem. Ale wraz z pojawieniem się jeszcze zimniejszych wiatrów i ptaki zniknęły.

Kiedy zapasy pożywienia już się skończyły, ludzie opadli z sił, a burze niemal całkiem zniszczyły statek, w pewien chłodny przejrzysty ranek ujrzeli na horyzoncie ląd. Im bliżej podpływali, tym bardziej pusty wydawał się brzeg.

Tiril, obdarzona żywą wyobraźnią, zadrżała, zdjęta nagłym chłodem.

– Co się stało, Tiril? – spytała łagodnie księżna.

– Przeszedł mnie taki nieprzyjemny dreszcz – odpowiedziała dziewczyna. – Widok morza i samotnego brzegu niemal przyprawił mnie o płacz. Pusty brzeg nad bezkresnym morzem. Rozkołysane fale uderzają o piach, rok za rokiem, stulecie za stuleciem, tysiąclecie za tysiącleciem. Na brzegu nigdy nie pojawił się ślad człowieka ani zwierzęcia. Morskie fale nigdy nie spotkały niczego poza pustymi plażami, skałami, wśród których nigdy nie zabrzmiał ludzki głos ani krzyk ptaka. Tylko lód w mroźne zimy…

– Fantazjujesz, Tiril – uśmiechnął się Erling. – Ale może to wcale nie takie niemądre.

– Ona ma rację – orzekł Móri.

Nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać.

Theresa podjęła opowieść:

– Próbowali skierować statek ku brzegowi, lecz zatonął, zanim dopłynęli. Ruszyli więc wpław, tak jak przedstawia to relief. Byli jednak wycieńczeni, a na brzegu morza nie znaleźli pożywienia poza jakimiś drobnymi małżami. Wiedzieli, że nie mają przed sobą długiego życia. Z wielkich kamieni zbudowali ołtarz, położyli na nim kulę, którą otrzymali od gwiazd. Modląc się do niej, zniknęli. Nie wiadomo, gdzie. Powiadają jednak, że ich duchy pokazały się w starożytnym Rzymie. Dlaczego akurat tam, nie wiadomo.

Czworo przyjaciół spoglądało na siebie z coraz większym niedowierzaniem.

No, ale przecież to tylko baśń!

Theresa westchnęła, jak gdyby wyczuwając ich dystans.

– Ale znalazł się wśród nich jeden, prosty wojownik, nie tak uzdolniony jak pozostali. Oddalił się od swych towarzyszy i z pewnej odległości obserwował ich poczynania. Widział, jak kula się rozżarzyła, jak jego pobratymcy jeden po drugim znikają. Jego przodkowie mieszali się z małpokształtnymi istotami i dlatego odczuł strach na widok owego tajemniczego rytuału. Zdumiony i przerażony powędrował w głąb owej pustej krainy i dotarł wreszcie do ludzkich siedzib. Mieszkańcy tych okolic okazali się nadzwyczaj prymitywnym ludem, lecz on ich zaakceptował. Przyłączył się do nieznanego plemienia, spłodził dzieci z ich kobietami. Właśnie jego potomkowie z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie tę baśń. Żołnierz na starość gorzko żałował, że nie zdecydował się towarzyszyć swym pobratymcom do gwiazd. Powędrował więc w stronę morza, chcąc odnaleźć ołtarz i cudowną kulę, połączyć się ze swymi dawnymi przyjaciółmi.

Nigdy ich jednak nie odnalazł. Brzegu ani morza już nie było. Nowi współplemieńcy podczas jednej z długich wypraw łowieckich znaleźli go martwego na pustkowiu. I tak się kończy baśń o morzu, które nie istnieje.

Księżna przestała mówić, zapadło milczenie. Móri i Catherine puścili jej ręce.

– To dziwna baśń – zauważyła Aurora.

– Rzeczywiście – zgodził się z nią Móri. – Tak niezwykła, że niemal wydaje się prawdziwa.

– No tak, baśnie zwykle bywają bardziej spójne, zawierają morał albo jednoznaczne zakończenie – głośno myślała Tiril. – W ludowych baśniach często występuje trzykrotność. „Byli sobie trzej bracia, w trzecim królestwie, w trzeciej krainie” i tak dalej. Tu nic takiego nie ma.

– A kielich? – dopytywał się Erling. – I relief w Tistelgorm? Jak one się do tego mają? W baśni okoliczni mieszkańcy nazywali zamczysko Tistelgorm.

– Nie wiem – bezradnie odparła Theresa. – Kielich znajdował się w posiadaniu naszej rodziny do chwili, gdy odwiedzili nas krewni i przyjaciele. Podejrzewaliśmy, że ktoś z nich go zabrał. A relief w Tistelgorm? Rzeczywiście, tajemniczy zamek w jakiś sposób łączył się z baśnią, ale dlaczego, nie wiem.

Tiril dyskretnie ziewnęła.

– Ach, moi drodzy – poderwała się Theresa. – Noc już mija, musicie być zmęczeni.

Zdecydowanie pokręcili głowami.

– Dopiero teraz poczułam się nieco znużona – wyznała Tiril z uśmiechem. – Jakby ktoś nagle mnie czymś omotał.

– Wobec tego musimy się pożegnać – postanowiła księżna. – Gdzie mieszkacie?

Popatrzyli po sobie. Odpowiedział Móri:

– W Christianii zatrzymaliśmy się w niedużym pensjonacie. Ale na stałe Catherine mieszka w Krokskogen, o dzień drogi stąd, Erling w Bergen. A my…

Wzruszył ramionami.

Theresa popatrzyła na córkę.

– Odziedziczyłaś chyba dom w Bergen?

– Tak, ale…

Erling ją wyręczył:

– Tiril nie chce tam wracać. Obiecałem, że zajmę się sprzedażą domu.

– Rozumiem. To znaczy, że… nigdzie nie mieszkasz?

– A Móri jeszcze mniej – dodała Tiril.

Księżna zwróciła wzrok ku niemu. Odparł:

– Nie mam domu od najwcześniejszych młodzieńczych lat. Właściwie od dzieciństwa.

– Ależ to okropne! – przeraziła się Theresa.

– Nie bardzo też chcemy wracać do pensjonatu, bo prześladowcy Tiril odkryli naszą obecność – dodał Erling.

Zapadła chwila kłopotliwego milczenia.

– Oczywiście zaopiekuję się tobą, Tiril, kiedy już załatwię wszystkie sprawy, jakie wiążą się ze śmiercią mego męża, i będę mogła na zawsze opuścić zamek Gottorp – oświadczyła Theresa. – Ale w tej chwili…

– Ja się tym zajmę – rzekła Aurora. – Wy czworo zostaniecie naturalnie tutaj na tę noc, a raczej na ten kawałek nocy, bo właściwie już świta. Panie przenocują w prawym skrzydle, panowie w lewym. Pokażę wam cztery sypialnie, mam nadzieję, że możecie się sami o siebie zatroszczyć. Nie ma tu służby, a Theresa w tych ciężkich chwilach zapewne będzie potrzebowała swej pokojówki.

– Damy sobie radę – zapewnił Erling. – Dziękujemy za życzliwość, panno Auroro!

– Nie skończyliśmy jeszcze tej rozmowy – przypomniała Theresa. – Czy możecie po południu przyjechać na Akershus? Aurora i ja będziemy miały czas na zastanowienie się. Musimy się znów wszyscy spotkać jak najszybciej!

Rozstali się, umówiwszy porę spotkania. Nero spokojnie podreptał za Tiril. Spodobał mu się ten wielki nowy dom, obiecująco pachniało tu myszami.

Загрузка...