Rozdział 11

W cieniu wielkich drzew otaczających Akershus stali dwaj mężczyźni, zatopieni w rozmowie. Jednym był Heinrich Reuss, którego w tak upokarzający sposób usunięto z zamku. Drugi, człowiek o surowej, ponurej twarzy, nazywał się von Kaltenhelm; on także znalazł się poprzedniego wieczoru na dworskim balu. Właśnie jego obecność Móri wyczuwał, lecz nie mógł go wytropić.

– Delirium – ostrym głosem stwierdził von Kaltenhelm.

– Ależ nie, zapewniam was, panie – przekonywał go Heinrich Reuss. – Nie wypiłem wiele, zresztą wino nigdy nie miało nade mną władzy. Nie rozumiem, co się stało, nagle wokół mnie pojawiło się pełzające robactwo, przy talerzu, w jedzeniu…

– Nonsens! Zachowałeś się skandalicznie, a przede wszystkim zwróciłeś na siebie uwagę. To niewybaczalne!

Reuss, któremu po zgoleniu koziej bródki marzł dół twarzy, starał się zmienić temat, choć zdawał sobie sprawę, że wieści nie zadowolą przełożonego.

– Georg Wetlev nie żyje – westchnął z drżeniem. – Jego zwłoki znaleziono za miastem.

– Wiem o tym – niemal krzyknął von Kaltenhelm.

– Zastrzelony od dołu?! Jak mogło do tego dojść?

– Wmieszała się w to jakaś nieczysta moc – stwierdził Heinrich Reuss tajemniczo.

– Nieczysta moc? Przestań gadać bzdury!

Potem jednak von Kaltenhelm zamyślił się.

– Na uczcie rzeczywiście był pewien młody człowiek. Ciarki przechodziły mi po plecach na jego widok, zupełnie bez powodu.

Reuss natychmiast się ożywił:

Tak, ten mroczny cudzoziemiec. Właśnie o niego mi chodziło. To nasz najgorszy wróg z Bergen. Po mieście rozniosły się pogłoski o czarach, poszukiwano czarownicy, lecz ja myślę, że to właśnie on krył się za wszystkimi niesamowitymi wydarzeniami.

– Co to za jeden?

– Towarzysz Tiril Dahl. Nie pochodzi z Norwegii, ale nie wiem, kim albo czym jest.

Twarz von Kaltenhelma ściągnął gniew.

– Chcesz powiedzieć, że przez tyle lat w Bergen nie zdołałeś się dowiedzieć, kim jest ten człowiek?

– To nie takie łatwe – mruknął Reuss wymijająco, osłaniając nagą brodę przed chłodnym jesiennym wiatrem. – Dziewczyna ma dobrą ochronę, czuwa nad nią posiadający szerokie znajomości młodzieniec z hanzeatyckiego rodu, ów poganin-cudzoziemiec, a teraz jeszcze osławiona baronówna van Zuiden. Oraz połowa Bergen.

– Wiemy o tym. Zdajemy sobie także sprawę, że najistotniejsze jest, aby ta dziewczyna, Tiril, nie nawiązała kontaktu z księżną Theresą z Gottorp. Wiem, wiem, są rzeczy jeszcze dla nas ważniejsze, ale jesteśmy bardzo niezadowoleni ze sposobu, w jaki ty i Georg Wetlev wywiązaliście się ze swego zadania. Nie złapać młodej panny przez tyle lat! Do ciebie więc będzie należało poinformowanie naszego Mistrza o śmierci Georga – zakończył von Kaltenhelm ze złośliwym triumfem. – Ja tego nie zrobię.

Reuss wyraźnie pobladł, wręcz pozieleniał.

– Przecież ja muszę śledzić dziewczynę – wyjąkał śmiertelnie przerażony.

– Zaangażujemy do tego innych ludzi. Ty zmarnowałeś wszystkie swoje szanse.

– Zapewniam…! Podwoję wysiłki, będę bardziej nieubłagany, dziewczyna zginie szybką, skrytobójczą śmiercią…

– Za późno – lodowatym tonem oświadczył von Kaltenhelm. – Poza tym dobrze wiesz, że pragniemy najpierw przesłuchać dziewczynę. Czyż nie zostałeś surowo upomniany, kiedy już raz próbowaliście ją zabić, przed laty, w Bergen?

– To prawda, ale mogę…

Gestem pełnym niezmierzonej pogardy von Kaltenhelm oddalił Heinricha Reussa, mówiąc:

– Masz ostatnią szansę. Potem…

Reuss postawił kołnierz i wtulił głowę w ramiona. Ruszył między drzewami ku Akershus, ku starej twierdzy. Zęby zacisnął tak mocno, ze zdrętwiały mu szczęki. Doprawdy, potrafili nim komenderować, posyłać raz tu, raz tam, zlecać wykonanie całej brudnej roboty, chociaż wywodził się z książęcego rodu i należał mu się szacunek.

To ostatnie polecenie jednak było najgorsze.

Jak, na miłość boską, ośmieli się opowiedzieć o klęsce? I o śmierci Georga Wetleva?

Poczuł lodowate ukłucie strachu i o mało się nie rozpłakał. Uciekaj, Heinrichu, uciekaj!

Ale dokąd mógł uciec, gdzie się schować?

Nigdzie. I tak go odnajdą.


Stara wdowa-smoczyca wbiła przenikliwy, świdrujący wzrok w córkę.

– Auroro! Nie waż mi się sprzeciwiać! Myślisz, że o niczym nie wiem? Że nie słyszałam o wstydzie, jaki sprowadziłaś na swą biedną matkę? Widziano cię na balu wraz z dwoma mężczyznami!

– Ależ, droga mamo, oni byli tacy…

– Jesteś naiwną gęsią! Nie wiesz, za czym gonią mężczyźni? Jesteś świetną partią, lecz nie wydałam cię na świat po to, byś opuszczała biedną schorowaną matkę, gdy tylko pierwszy lepszy mężczyzna kiwnie palcem. Urodziłam czterech synów, każdy z nich po ślubie otrzymał dwór, zabezpieczyłam także przyszłość twoich dwóch starszych sióstr, tobie natomiast od początku wyznaczono rolę towarzyszenia mi w jesieni życia. Pięknie by to wyglądało, gdyby córka nie chciała zostać u swej dobrej matki i wspierać jej na stare lata!

Czy tylko po to się urodziłam? chciała zapytać Aurora, lecz zacisnęła zęby. Dobrze wiedziała, że tak właśnie jest. Przyszła na świat dużo później niż reszta rodzeństwa i całe jej wychowanie polegało na przyuczeniu jej do spełniania zachcianek matki. Teraz panna Aurora skończyła już czterdzieści lat, w jej życiu było wiele trudnych chwil. „Nie zerkaj na mężczyzn, zachowuj się przyzwoicie, dziękuj odmownie za wszystkie zaproszenia, myśl o matce!”

Aurora urodziła się, bo kiedy okazało się, że stan zdrowia ojca jest bardzo zły, matka zdecydowała się na jeszcze jedno dziecko, o którym z góry przesądzono, że pozostanie w domu.

Domowa córka, tak nazywano Aurorę. Dziewczyna, potem kobieta, obdarzona niepoślednią inteligencją, której nie pozwolono się kształcić. Pełna inicjatywy, posiadająca zdolności przywódcze, nie mogła ich nigdy wykorzystać. Jej jedyne zadanie polegało na towarzyszeniu matce i wysłuchiwaniu narzekań na bliźnich.

Ojca Aurora nie znała, zmarł w pierwszym roku jej życia.

Nowe wydarzenia, kontakt z księżną Theresą i czwórką młodych ludzi sprawiły, że Aurora rozkwitła. Życie nagle okazało się takie ciekawe!

– Nie zjadłaś jeszcze – z wyrzutem rzekła wdowa-smoczyca. – Jedz! Zjadaj wszystko!

– Jestem już syta.

– Nie wolno niczego zostawiać na talerzu.

Aurora słyszała to od dziecka. Dopiero w wieku około trzydziestu lat zrozumiała, że matka tuczy ją celowo, by dziewczyna poczuła się bezwartościowa, brzydka i niechciana. Wszelkie rozpaczliwe próby poprawienia figury niweczyły ciągłe upomnienia matki: „Jedz! Nie zostawiaj niczego na talerzu”, nakładającej jej kolejne porcje.

Mieć pełną kontrolę nad córką. Tak brzmiała pierwsza zasada jędzy.

Tego dnia jednak Erling i Móri zlecili pannie Aurorze pewne zadanie. Miała nadzieję, że zdoła skierować myśli matki na inny tor.

– Droga mamo, ty, która tak wiele wiesz o rodach szlacheckich…

– Oczywiście – napuszyła się jędza.

– Jak to właściwie jest z Holsteinami-Gottorpami? Kto dziedziczy po śmierci księcia Adolfa?

– Jego żona, księżna Theresa, z domu Habsburg, to przecież jasne.

– Dobrze, a po niej? Byli przecież bezdzietni.

– W takim wypadku spadek przechodzi na kogoś z jego krewnych. Pozwól mi się zastanowić… Nie ma nikogo bliższego niż pokrewieństwo trzeciego stopnia. To będzie… Fredrik albo Christian? Nie, zbyt daleko.

Aurora sama już zdążyła to obliczyć. Tak więc Holsteinowie-Gottorpowie nie mogli mieć nic wspólnego ze spadkiem, należało zatem ich wyłączyć.

Ataki na Tiril musiały przyjść z innej strony.

Lizuska, jak Aurora nazywała pokojówkę matki, szepnęła coś swej pani do ucha. Stara dama wyraźnie się zirytowała.

– Co? Co ty mówisz, dziewczyno? No tak, rzeczywiście, dziedziczyć może też ktoś z Habsburgów, ktoś z rodzeństwa Theresy. Dajcie mi się skupić. W rachubę wchodzi jej siostra Konstancja.

Kwestie spadkowe przestały już jednak interesować Aurorę, usłyszała bowiem, że przyszły jej nowe przyjaciółki. Przeprosiła matkę i pobiegła im na spotkanie.

– Dobrze, że jesteście – z ulgą, lecz nie bez strachu przywitała Tiril i Catherinę, przybyłe wraz z księżną Theresą. – Moja droga matka miała ciężką noc, żołądek bardzo jej dokuczał, jest więc dziś… nie w nastroju. Nie zdążyłam jeszcze spytać, czy możemy dysponować dworem.

– Jak ją rozweselić? – życzliwie spytała Theresa.

– Dowiedziała się od tej okropnej Lizuski, która bezustannie jej o wszystkim donosi, że wczoraj widziano mnie z dwoma mężczyznami. Uważa, że pan von Müller i doktor Móri zarzucają na mnie sieci, chcą mnie uwieść i zagarnąć mój majątek. A przecież możliwe jest, że przyjaciele-mężczyźni wcale nie mają takich zamiar prawda?

– Naturalnie – odparła Theresa, która poczuła w sobie nową siłę i godność po śmierci dręczącego ją męża i odnalezieniu wytęsknionej córki. – Chodźmy, spróbujemy Z nią porozmawiać.

Stanęły przed obliczem wdowy-smoczycy, wielkiej, opasłej i zgryźliwej, w czerni, choć upłynęło już czterdzieści lat od czasu, kiedy małżonek rozstai się z życiem u jej boku dla znacznie spokojniejszego życia wiecznego. Wszystkie linie w tej, wydawało się, pozbawionej konturów twarzy – orle oczy, nos, przypominający dziób drapieżnego ptaka, nalane policzki, opadały w dół. Cera barwą przypominała ciasto drożdżowe. Siedziała niezgrabnie rozparta, z rozchylonymi kolanami, by pomieścić brzuch.

Aurora przedstawiła gości po kolei. Księżnej Theresie łaskawie pozwolono zająć miejsce na krześle vis-a-vis, natomiast młodym damom smoczyca chciała się przyjrzeć bliżej.

Nazwisko Tiril wywołało w niej irytację. Nigdy nie słyszała o szlacheckim rodzie van der Dalen i potraktowała to jako osobistą zniewagę. Catherine zaś zaatakowała z zapalczywością, która wprawiła pozostałe panie w osłupienie. Nazywała baronównę na przemian grzeszną kobieta, niegodnym człowiekiem, ladacznica, a potem nakazała opuścić komnaty zacnych ludzi. Aurorze także się dostało za to, że zadaje się z szumowinami.

Jędza nie wiedziała, rzecz jasna, że Tiril jest córką Theresy. To ucieleśnienie plotkarki i jej węsząca pokojówka zostały pozbawione okazji rozgłoszenia wszem i wobec informacji o życiu księżnej i możliwości złośliwego komentowania szczęśliwej odmiany w jej losie.

– Obie panny są mymi przyjaciółkami i znajdują się pod moją opieką – oznajmiła Theresa, z trudem zdobywając się na uprzejmość. – W tym ciężkim dniu służyły mi wielką pomocą.

Wdowa złożyła księżnej nieco spóźnione kondolencje i zaraz powróciła do swego zwykłego zrzędliwego tonu.

– Moją córkę sprowadzono na manowce, wasza wysokość! Napastowali ją mężczyźni. Ród von Müllerów nie istnieje! To oszust, szarlatan! Chce odebrać Aurorę, tę biedną dziewczynę, matce, chociaż wszyscy wiedza, jak bardzo jej potrzebuję, stara i schorowana. Wydałam ją na świat w bólach, nie wspominając już o uprzednich nieprzyjemnościach małżeńskiego łoża, nie po to, by mnie zostawiła dla pierwszego lepszego łajdaka!

W wieku Aurory trudno raczej mówić o pierwszym lepszym kandydacie na męża…

Dobrze, że nie było z nimi Móriego i nie mógł zobaczyć wyrazu twarzy Catherine. Z pewnością szepnąłby: „Nie, Catherine, nie możesz tego zrobić jeszcze raz. Dość tego, co uczyniłaś księciu Adolfowi. Ona jest zbyt niebezpieczna. Ta jej obrzydliwa pokojówka widzi wszystko!”

Westchnąwszy głęboko Theresa podjęła decyzję i postanowiła spytać o nie zamieszkany dwór. W oczach wdowy, węszącej dobry interes, pojawił się wyraz zainteresowania. Ale nie zakończyła jeszcze rozważań na temat almanachu szlacheckiego. Wyczuwała, że między Theresą a Aurorą nawiązała się nić przyjaźni, którą za wszelką cenę postanowiła zniszczyć. Aurora była jej dziewczyną na posyłki, nie wolno jej się wiązać z nikim innym.

Z fałszywym uśmieszkiem powiedziała:

Słyszę, że moja córka zainteresowała się rodem Habsburgów, wasza wysokość. To drogie dziecko chciało dowiedzieć się wszystkiego o waszych krewnych, księżno.

– Ależ… mamo! – jęknęła przerażona Aurora. Theresa popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

– Tak, tak – gruchała jędza. – Pytała, kto dziedziczy po waszej wysokości. Nie ma pani bezpośrednich spadkobierców, inaczej niż ja, matka czterech synów i trzech córek, niemile to wspominam, bo to, do czego trzeba się zmuszać, by wywiązać się z obowiązków podtrzymania rodu… Ale nie wszystkie kobiety są równie ofiarne, mam więc pełne zrozumienie dla… Ale pani, księżno, ma siostrę, Konstancję, prawda?

– Owszem – odparła Theresa z rezerwą. – Choć nie bardzo rozumiem, co ona ma z tym wspólnego.

– To właśnie ją wystawił do wiatru przyszły małżonek, prawda? Tak, tak, co za smutna historia! A pani brat, Leopold, czyż nie jest… trochę upośledzony?

– Ależ nie, ma tylko słaby wzrok. Doprawdy uważam, że…

– Aurora chciała także wiedzieć, czy to prawda, że Otto, wuj waszej wysokości, brat jej matki, nie jest w stanie wypełniać swych małżeńskich obowiązków.

– Ależ, mamo, nigdy przecież nie pytałam…

– A z kolei pani kuzynkę, Marię Józefę, przyłapano na gorącym uczynku z jej kuzynem, w dodatku w skrzydle dla służby.

Aurora zaczęła płakać. Lizuska szepnęła coś swej pani do ucha, oczy dziewczyny zabłysły złośliwością.

– Och, tak, rzeczywiście, zapomniałam o tym – kiwnęła głową stara jędza. – Ojciec sprawił Marii Józefie lanie na gołą skórę i wyrzucił ją z Hofburga. Bardzo stosowna reakcja. Uwiodła biednego chłopaka, młodszego o dwa lata…

– Oboje byli dorośli – surowo odrzekła Theresa.

Przerażająca matrona udawała, że nie słyszy.

– Nie będę też wspominać, czego dopuściła się babka waszej wysokości. I ona poniosła sprawiedliwą karę. Umarła!

– Rzeczywiście, w wieku siedemdziesięciu czterech lat – mruknęła Theresa zażenowana. Odwróciła twarz, nie mogąc znieść takiej złośliwości.

– Thereso, zapewniam cię… – szepnęła zrozpaczona Aurora.

– Wiem, nie musisz nic mówić – odszepnęła księżna.

Wdowa grzmiała dalej:

– Tak więc nawet w najlepszych rodzinach wiele jest zgnilizny. Ja osobiście zawsze wysoko nosiłam sztandar, mogę przysiąc z ręką na sercu.

Przechyliła się na bok i wydała z siebie nieprzyjemny naturalny dźwięk, świadczący o tym, że zabiegi medyczne nie bardzo zaradziły dolegliwościom.

– Ale wasza wysokość interesowała się naszym dworem tu w Christianii. Przedstawia on dla nas najwyższą wartość i bardzo nie chciałybyśmy się z nim rozstawać. Ale jeśli ustalimy jakąś rozsądną cenę, być może dojdziemy do porozumienia…

Загрузка...