Rozdział 18

August był mocno stąpającym po ziemi człowiekiem, nigdy nie zdołałby zrozumieć, co Mondsteinowi przytrafiło się w lesie. Owszem, wyznawał się na muszkietach i im podobnych, lecz nie na czarach.

Móri postanowił więc sam zająć się zmarłym. Bał się pokazać władzom tak okaleczone zwłoki, zabrał więc wózek, szpadel, mocne nożyce, i podczas gdy pozostali mieszkańcy dworu zasiedli do posiłku w jadalni, skąd mieli widok na inną stronę, ruszył do lasu.

Musiał wziąć się w garść, by przystąpić do wyplątywania ciała z gąszczu zarośli. Zawołał gniewnie:

– To wasza sprawka, może teraz spróbujecie naprawić grzechy?

Nie spodziewał się pomocy, a już na pewno nie tak szybkiej i skutecznej. Gałązki wierzby ze świstem odskoczyły od siebie, a ciało Mondsteina upadło na ziemię. Móri z wielką niechęcią chciał je podnieść i natychmiast wyczuł, że ktoś znów spieszy mu z pomocą. Zwłoki były lekkie jak piórko i wkrótce znalazły się na wózku.

Móri pociągnął je głębiej w las, aż do moczarów z brudną wodą, Próby wykopania dołu spełzły na niczym, przy każdym ruchu łopatą dziura natychmiast wypełniała się rzadkim błockiem. Wreszcie zniecierpliwiony jeszcze raz poprosił o pomoc.

Wysłuchano go od razu.

Z ohydnym pluśnięciem ciało Mondsteina zapadło się dół, który natychmiast zalała woda, a zaraz potem Móri na własne oczy ujrzał, jak bagienna roślinność podpełzła bliżej i zasłoniła niemal całe bagno, widoczna pozostała jedynie niewielka kałuża, aby zwierzę lub człowiek nie utonęli w moczarach, nie trafili na dno tam, gdzie spoczęły zwłoki cudzoziemca, o którym wkrótce zapomni świat.

Móri domyślał się, że ten człowiek to Mondstein, Lizuska wspominała, że wypytywał o dwór.

Móri ze smutkiem pomyślał o jego ewentualnej rodzinie, jednak prawdę mówiąc wątpił, by Mondstein ją miał. Należał do tych, co to przedkładają uciechy wojenne i kompanię towarzyszy nad przyjemności życia rodzinnego.

Chociaż, czy na pewno…

Co przygnało Mondsteina, Heinricha Reussa von Gera, von Kaltenhelma i Georga Wetleva do zimnej, zacofanej Norwegii? I to żeby polować na Tiril?

Mondstein i Wetlev nie żyli, ale pozostawał jeszcze von Kaltenhelm, no i nie wiadomo gdzie podział się Heinrich Reuss.

Czterej mężczyźni, w dodatku z najwyższych warstw arystokracji. Co ich łączyło?


Księżna Theresa wróciła kilka tygodni później.

– Przybyłam tak szybko, jak tylko mogłam – mówiła, uradowana widokiem swej córki i swobodą, jaką mogła cieszyć się w Norwegii. Zerwała na zawsze z Holsteinem-Gottorpem. Wszystkie jej ruchomości przeniesiono na zamek Hofburg w Wiedniu.

– Dlaczego? – dopytywał się Móri.

Widać było, że Theresę coś gnębi. Zmęczenie podróżą na pewno dawało się jej we znaki, ale niepokoiła się także o Aurorę, z którą bardzo się zaprzyjaźniła. Aurora była jedną z niewielu osób, z którymi Theresa dzieliła swą tajemnicę o istnieniu Tiril.

Popatrywała na twarze, biło z nich wyczekiwanie. Pomyślała o przywiezionych podarkach. Z wielką niechęcią zaczęła od nieprzyjemnych wiadomości:

– Aurora nic nie może zrobić z tym dworem. Jej okropna matka wykazuje nieprawdopodobny upór. Nie chce mi sprzedać posiadłości ani też wynająć na dłuższy czas. Zamierza odstąpić majątek obcym ludziom, których Aurora nie będzie mogła odwiedzać.

Theresa widziała, że dla wszystkich ta wieść była wielkim ciosem. Miły August skrzywił usta jak dziecko do płaczu. Theresa poczuła się nieswojo, tak bardzo chciała po- wiedzieć kilka słów pociechy, ale gdzie ich szukać? Ku swemu zdziwieniu zorientowała się także, że brakuje jej szalonej baronówny Catherine i spokojnego Erlinga. Nie ulegało wątpliwości, że i pozostali za nimi tęsknili.

Spłoszyli się po usłyszeniu przywiezionych przez nią wieści. Znów nie będą mieć swojego miejsca!

– Co my poczniemy? – cicho spytał Móri.

Theresa wzięła się w garść.

– Są inne możliwości, w Europie. Tiril będzie miała dom.

W Europie? Wiedziała, że nie tam zamierzali się wybrać. Spostrzegła także, że Tiril zbiera się na odwagę. Co teraz nastąpi?

– Matko… Jak wiesz, Móri prosił o moją rękę. Mam nadzieję, że rozważyłaś już tę kwestię, oczywiście na jego korzyść.

Theresa spoglądała na nich wzrokiem, z którego biło zmęczenie. Nie ten temat chciała podjąć na samym początku.

– Przejdźmy chociaż do salonu.

– Przygotuję coś gorącego do picia – oznajmiła Seline i pociągnęła za sobą brata, angażując go do bardziej konkretnych zajęć niż oddawanie się marzeniom.

Theresa poprosiła Tiril i Móriego, by usiedli w bardzo teraz przytulnym saloniku. Seline naprawdę udało się stworzyć z opuszczonego dworu prawdziwy dom.

Księżna popatrzyła na młodych i po długiej pauzie rzekła:

– Cała ta sytuacja jest przerażająco zawikłana. Tiril w tych ciężkich czasach bardzo cię potrzebuje, Móri. Zrobiłam przegląd młodzieńców z moich kręgów i muszę przyznać, że żaden nie wydał mi się odpowiedni. Muszę jednak zebrać się na odwagę i przedstawić cię Habsburgom, Tiril, a to już samo w sobie będzie przykre, nawet jeśli nie zaprezentuję od razu twego przyszłego męża-czarownika. Gdybyśmy więc mogli wstrzymać się z decyzją jakiś rok…

Tchórzostwo, lecz cóż innego mogła wymyślić?

– Nie – zaprotestowała Tiril.

Matka popatrzyła na nią pytająco.

Móri wyręczył Tiril w odpowiedzi:

– Zrobiliśmy wszystko, by trzymać się na dystans, wasza wysokość, lecz okoliczności sprawiły, że znaleźliśmy się blisko siebie i nie zdołaliśmy zapanować nad sytuacją.

Theresa zdrętwiała. Zdawała sobie sprawę, że jej ściągnięte brwi wyrażają surowość, nie mogła jednak temu zapobiec.

Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Jej jedyna córka, Habsburżanka, miałaby poślubić dzikusa z Islandii? Z krainy, o której nikt nie wiedział nic poza tym, że to jakaś wyspa daleko na morzu, bez Boga, wiary i prawa?

Ale czy nie tak właśnie osądzała Norwegię? Tymczasem okazało się, że to normalny cywilizowany kraj, pełen kościołów i pobożnych ludzi.

Miałam nadzieję, że uczucie tych dwojga samo się wy- pali, myślała. Bardzo nierealne życzenie, ale…

Całe moje wychowanie się temu sprzeciwia, wyrosłam wszak na cesarskim dworze, w Hofburgu.

Ale co moje wychowanie zrobiło ze mną? Czy pomogło mi w życiu?

Nieudane małżeństwo. Rezultat zasad głoszących, że we wszystkim należy być posłusznym rodzicom.

Tęsknota. Musiałam zrezygnować z tego, którego obdarzyłam miłością.

I ten ogień czyśćcowy, przez jaki musiałam przechodzić każdego dnia od chwili narodzin mego dziecka. Żal, tęsknota, rozpacz. Żałosny brak odwagi, by sprzeciwić się niepisanym prawom szlachty.

Miałabym odmawiać mej córce szczęśliwszego życia, zmuszać ją, by i ona odrzuciła ukochanego?

Jakim prawem mam niszczyć tę młodą istotę, która tyle już wycierpiała? Dwa młode istnienia. Kiedy widzę, jak gorąco ten człowiek kocha moją córkę, jak gotów jest walczyć o nią i o prawo do zostania z nią do końca życia, przed oczami staje mi ktoś inny. Ten, który mnie kochał, lecz nie walczył o mnie. Nie oszukał mnie, ale też i nie zrobił nic, by rozwiązać naszą sprawę. Jego droga została wytyczona już wcześniej. Dla mnie nie było na niej miejsca.

Oczy Móriego… One nigdy nie zawiodą.

Mój Boże, jak dobrze rozumiem moją córkę! Przez chwilę zapragnęłam nawet znaleźć się na jej miejscu. Poczuć miłość takiego mężczyzny!

Theresa podniosła głowę. Na ustach pojawił się lekki uśmiech.

– Uderzyło mnie, że zastanawiając się nad waszym losem, nie pomyślałam nawet o „grzechu”, jakiego się dopuściliście. Nie mogę was oskarżać, wiem, że w waszej sytuacji było to nieuniknione, wciąż przebywaliście razem.

– To stało się tylko raz, wasza wysokość – cicho powiedział Móri. – Ścigali nas ci ludzie, chcieliśmy być blisko siebie, żeby odegnać przerażenie i strach, że jesteśmy sami na świecie przeciwko takiemu złu. Sądzę jednak, że otrzymaliśmy nauczkę, zrozumieliśmy, jak łatwo można stracić nad sobą panowanie, wbrew swej woli.

Ach, jak dobrze ich rozumiała!

– I ja tak myślałam wówczas, przed laty – pokiwała głową księżna. – Sprawa jest wobec tego jasna. Móri, musisz uczynić z Tiril przyzwoitą kobietę.

– Dziękuję, wasza wysokość. Zawsze tego pragnąłem.

Czy słusznie postąpiłam? zastanawiała się przejęta Theresa. Wewnętrzny głos podpowiada mi, że to właściwa decyzja. Chociaż nie całkiem. Gdyby dało się to odłożyć chociaż trochę…

– Tylko my troje o tym wiemy – oświadczyła. – Czy moglibyście zaczekać, dopóki nie zostaniecie przedstawieni…

– Chyba nie – cienkim głosikiem z udręką na twarzy przerwała jej Tiril. – Ale nie jestem całkiem pewna.

Twarz Móriego zbielała.

– Co ty mówisz, Tiril?

– Nie wiem – odparła. – Ale wczoraj rano miałam takie dziwne uczucie, że być może… Co mam powiedzieć? Nie wiem, po prostu się przestraszyłam.

– Ale dlaczego nic mi nie mówiłaś? – wykrzyknął Móri. Theresa dostrzegła na jego niezwykłym obliczu zmieszanie, zdumienie i ostrożną radość.

– Bo nic jeszcze nie wiem – tłumaczyła Tiril. – Od tej poty nie przestaję się nad tym zastanawiać, ale nic więcej się nie wydarzyło i nie chciałam cię niepotrzebnie niepokoić.

Theresa nabrała powietrza w płuca:

– Bez względu na to, co się stało, Tiril, rozumiem, że trzeba działać szybko. Posłuchajcie mnie uważnie. Jedynym mężczyzną, jakiego kochałam, był twój ojciec. Nie mogliśmy się pobrać, ale popełniliśmy ten sam błąd co wy. Oddałam cię, moje ukochane dziecko, i przez całe życie musiałam przez to cierpieć. Nie mam zamiaru dopuścić, by taka sytuacja się powtórzyła. Właśnie doszłam do wniosku, że ciebie, Tiril, równie dobrze mogę przedstawić jako mężatkę. Nikt w Wiedniu nie będzie przecież wiedział, jak długo jesteś zamężna. Gdy tylko trochę wypocznę, dzień lub dwa, pójdziemy do pastora tutejszej parafii, aby was połączył. Nie będziecie musieli cierpieć tak jak twój ojciec i ja przez całe nasze dorosłe życie. Nie pochodzisz ze szlacheckiego rodu, Móri, jesteś szczególnym człowiekiem, nie pasujesz do świata Habsburgów. Wielu z nich z pewnością cię nie zaakceptuje. Widzę jednak, jaką miłość żywisz dla Tiril, i wiem, że przy tobie będzie bezpieczna, a jeśli chodzi o to, że nie masz bogactwa, to ja mam go w bród. Ale… Oto mój warunek: opuścicie Norwegię i wyjedziecie ze mną na południe. Przedstawię was w swoim rodzinnym domu. Potem wymyślimy, gdzie zamieszkacie. Czy jasno się wyraziłam?

Móri skłonił się.

– Chylę głowę przed taką zaradnością, księżno. Zechciej przyjąć szczere podziękowanie za wyrozumiałość. I podziw za odwagę, jaką pani przejawia, chcąc przyznać się przed rodziną do grzechu młodości.

Tiril także dygnęła. Twarz jej promieniała szczęściem.

Theresa mocno ją uściskała.

– Mam nadzieję, że przeczucia cię nie mylą – szepnęła. – Pomyśleć tylko, wnuk! Większego szczęścia nie potrafię sobie wyobrazić!


Móri jednak był bardzo zafrasowany, kiedy wieczorem siedzieli w pokoju Tiril.

– Jesteś pewna, Tiril? – spytał co najmniej po raz piąty, a ona odpowiedziała tak samo:

– Wcale nie jestem pewna! Wczoraj przeleciało mi to przez głowę. Odczuwałam taki niepokój w ciele. Ale przecież nie o tym mieliśmy teraz mówić!

– Wiem. – Nachylił się nad zapiskami leżącymi na stole. – Mieliśmy omówić kilka punktów… Jak to właściwie było z Catherine, czy zdołała się dowiedzieć czegoś bliższego o książęcym rodzie Reussów?

– Tak, zapomniałam ci powtórzyć. „Nasz” Heinrich jest młodszym bratem któregoś z wielmoży z linii Gera, nosi tylko tytuł hrabiego. Podobno wiele podróżował po Europie środkowej, południowej, a ostatnimi laty był w Norwegii. Catherine twierdziła, że ponieważ on stale się przemieszcza, trudno się czegoś o nim dowiedzieć. Jasne jest natomiast, że z tego rodu wywodziło się wiele znanych postaci. Najwyżsi to chyba owi Wielcy Mistrzowie Zakonu Krzyżackiego.

– A co on robił w Norwegii?

– Tego nie zdołała się dowiedzieć. Wiódł tajemnicze życie. Jak się zdaje, celowo, żeby nie zwracać na siebie uwagi. A teraz pokaż mi swoją listę.

Spisali sobie wszystko, czego się dowiedzieli i co mogło mieć jakikolwiek związek z polowaniem na Tiril. Wciąż niewiele im to mówiło:

1. Trzy cząstki figurki demona, które zaprowadziły nas do Tiveden.

2. Znaleziony tam zwój pergaminu i słowa, jakie udało się na nim odcyfrować: ERBE i UFER wraz z wycinkiem…IMVR…, co można też odczytać jako IMUR albo EMUR.

3. Relief w komorze grobowej, odpowiadający wygrawerowanemu rysunkowi na kielichu, który zginął z Hofburga. Ilustruje baśń o morzu, które nie istnieje. Na obu rysunkach występuje znak słońca z wyraźnie zaznaczonymi promieniami.

4. Ten sam znak widniał na piersi hrabiego von Tierstein, którego widzieliśmy podczas podróży w czasie. Znajdował się także na okładce księgi w pracowni hrabiego.

5. Na okładce księgi znajdowały się słowa STAIN ORDOGNO i DEOBRIGULA.

– Tyle mamy – stwierdził Móri. – Pytałem twoją matkę o te dwa słowa, „ordogno” i „deobrigula”, ale nigdy ich nie słyszała.

– Zastanawiam się nad dwiema rzeczami – powiedziała Tiril. – Nie mają nic wspólnego z tym spisem, ale ty mi o tym wspominałeś. Mam na myśli twoje nocne spotkanie z duchami nad brzegiem morza. Prosiły, byś wystrzegał się znaku. Sądzisz, że mogli mieć na myśli,ten właśnie znak, promieniste słońce?

– Nie wiem – wolno odparł Móri. – Niewykluczone. A ta druga kwestia?

– To zagadka, na którą nigdy nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Od kogo mój przybrany ojciec, konsul Dahl, wyłudzał pieniądze?

– Ja też się nad tym zastanawiałem. Mogło chodzić o Reussa i Wetleva, ale Dahl jeździł do Christianii, prawda?

– Tak. A Reuss i Wetlev przez cały czas ścigali mnie w Bergen.

– Rzeczywiście – przyznał Móri. – Ta zagadka pozostaje nie rozwiązana. Wiemy tylko, że konsul swą chciwość musiał przypłacić życiem.

Tiril podniosła się z miejsca. Móri mocno złapał ją za ramię i popatrzył na nią uważnie. Po raz szósty spytał:

– Tiril, jesteś pewna? Westchnęła.

– Nie, mówiłam ci już. Za wcześnie, by coś stwierdzić. że nie mam… Uff, nie, nie przywykłam do takich rozmów.

– Rozumiem.

Tiril posmutniała, głos nie był taki jasny, gdy pytała:

– Czy ty się w ogóle z tego nie cieszysz, Móri?

– Gdybym mógł! Ale sama powiedziałaś, że się przestraszyłaś, a nie ucieszyłaś. Tak jak i ja.

– To prawda. Okropnie się zlękłam.

– Ja także. Widzisz, przypominam sobie moich towarzyszy tego wieczoru, gdy wezwałem ich, by spytać o radę. Na pytanie, czy kiedykolwiek będę mógł się kiedyś z tobą kochać, odpowiedzieli mi nonszalancko, jakby drwili. „Nie bój się, chichotali. Nie, nie, Tiril nic złego się nie zdarzy! Ona nie wstąpi do twego bladobłękitnego mrocznego świata, Móri!” I ja im uwierzyłem.

– Mieli rację. Mnie nic się nie stało – wymówiła Tiril pobielałymi wargami. Miała wrażenie, że wokół serca zaciska jej się żelazna obręcz. – Pamiętasz mój sen po tym, jak byliśmy razem?

– Tak – odparł ze złowieszczym spokojem. – I swój.

– Powiedzieli mi, że zostałam wtajemniczona. Że od tej pory jestem ich pośrednikiem. Że jestem dla nich święta… Okazywali mi szacunek, a jednocześnie jakby kpili.

– A mnie dziękowali. Najwyraźniej się tym bawili. Wtedy tego nie zrozumiałem. Tiril, co myśmy najlepszego zrobili?

– Tak, ty i ja ujdziemy wolno – szepnęła pogrążona w rozpaczy. – A jednak oni wiedzieli, co się może stać. Na to czekali. O mój Boże, co myśmy zrobili, Móri, coś- my zrobili?

Загрузка...