Lodowate oczy spoglądały na Heinricha Reussa.
– Pot nad twą górną wargą zdradza, że zmarnowałeś ostatnią szansę – rzekł von Kaltenhelm. – Niewiele czasu upłynęło, odkąd przyniosłeś fatalne wieści o śmierci Georga Wetleva. A teraz przybywasz z równie złą wiadomością, prawda?
– Nie, nie – zaprzeczał zdyszany Heinrich Reuss.
– Spociłem się, bo tak się spieszyłem tutaj, do Akershus.
– No i jak? Pojmałeś Tiril Dahl?
– Nie, jeszcze nie.
– Gdzie ona jest?
– Jakby zapadła się pod ziemię. Dziewczyna, pies i ten groźny cudzoziemiec zniknęli. Ale mam też lepsze nowiny. Wytropiłem dwoje jej przyjaciół. Erling Müller i baronówna van Zuiden zamówili miejsca na statku, który jutro rano wypływa do Bergen. Pozbędziemy się więc dwojga strażników Tiril Dahl!
Z dumą popatrzył na swego groźnego zwierzchnika, ale twarz Horsta von Kaltenhelma ściągnął gniew.
– Czy można być jeszcze większym durniem? Pędź natychmiast do portu, strzeż drogi tam prowadzącej! Nie rozumiesz, że oto stoimy przed niezwykłą szansą?
Reuss popatrzył na niego nic nie rozumiejąc.
– Masz trzy możliwości – oświadczył von Kaltenhelm, przybliżając twarz do twarzy podwładnego-idioty i kładąc nacisk na każdej sylabie, żeby zmusić go do myślenia. – Pierwsza możliwość jest taka, że Tiril Dahl odprowadzi swych przyjaciół na statek. Tak oczywiście byłoby najlepiej, bo wtedy ją pojmasz. Żywą, nie zapominaj o tym! Nasz Mistrz chce wydusić z niej prawdę. Drugie wyjście to śledzić Tiril do jej kryjówki i tam się nią zająć. Trzecia możliwość to pochwycić jedno z wybierających się w podróż i torturami wydusić z niego wszystko, co wie, albo wziąć jako zakładnika i wymienić na Tiril Dahl. I nie Catherine van Zuiden, bo o nią nikt nie zapyta. Ale do tego młodego kupca z Bergen Tiril Dahl jest, zdaje się, bardzo przywiązana. Złapcie jego, bo baronówna nic nie jest warta.
Heinrich Reuss odczuł ogromną ulgę, słysząc, że wywinie się tak łatwo.
– Nie wiem jednak, czy sam sobie z tym poradzę.
Ponury von Kaltenhelm zastanowił się chwilę.
– Pomoże ci człowiek, który zastąpi Georga Wetleva. On ma dość oleju w głowie, bądź mu więc posłuszny!
Jak zwykle von Kaltenhelm upokorzył Heinricha Reussa ostatnią krótką uwagą, rzuconą już w biegu:
– Nasz Mistrz się niecierpliwi. Czas zaczyna się już kończyć.
Za każdym razem, gdy wspominano Mistrza, Reussa zlewał zimny pot strachu.
Uciekaj, Heinrichu, uciekaj!
Ale przed Mistrzem nie dało się uciec.
Von Kaltenhelm, odszedłszy kawałek, odwrócił się. Popatrzył, jak Heinrich Reuss znika w głębi ulicy, i uśmiechnął się z pogardą.
Wiedział więcej niż inni.
Mistrz naprawdę zaczynał tracić cierpliwość. Gotów był osobiście się włączyć.
Mogło to nastąpić w każdej chwili.
A wtedy… Niech Bóg się zmiłuje nad Tiril Dahl! I nad tym tchórzem, Heinrichem Reussem!
Wyznaczony czas upływał.
Nawet von Kaltenhelm drżał ze strachu. Jeśli Heinrichowi Reussowi nie powiedzie się po raz kolejny, i on, Horst von Kaltenhelm, popadnie w niełaskę.
Rzecz jasna nie miał zamiaru uczestniczyć osobiście tak prostackich zadaniach jak te, które wyznaczał Reussowi i innym, lecz…
Mistrz nigdy nie okazywał litości.
Tiril i Móri nie odważyli się odprowadzić przyjaciół do samej Christianii. Znaleźli schronienie i nie chcieli zaprzepaścić możliwości pozostania w bezpiecznym miejscu jeszcze przez jakiś czas.
Odwieźli ich kolaską tak daleko jak uznali za stosowne, a tam czekał już drugi, wynajęty, zamówiony przez Erlinga powóz.
Pożegnali się na skraju lasu pod miastem.
– Wrócimy – oświadczyła Catherine. – A kiedy już wszystko się uspokoi, wy też musicie przyjechać.
Erling nie był takim optymistą.
– Nie chcę was porzucać w tak trudnym położeniu – powiedział cicho. – Ale już nazbyt długo zostawiłem, interesy. Uważaj na Tiril, Móri. Wiem, wiem, nie potrzebujesz moich pouczeń.
Tiril długo ściskała przyjaciela, nie mogąc wydusić słowa. Wreszcie powóz odjechał w stronę miasta, a oni milczący i zasmuceni wrócili do dworu. Długi, dobry okres w ich przyjaźni dobiegł końca.
– Mam wrażenie, jakby zostało mnie tylko pół – oświadczyła Tiril.
– Ja także – odparł Móri.
W powrotnej drodze nic więcej nie powiedzieli.
Catherine przez całą drogę do portu usta się nie zamykały, lecz Erling nic nie mówił. Pierwszy raz od wielu, wielu lat był bliski płaczu. Czul ściskanie w gardle, nie słuchał paplania Catherine, nie mówiła zresztą o niczym ważnym.
Szczęściarz ten Móri, pomyślał nagle. Owszem, on sam kochał się w baronównie, wspaniałej towarzyszce nocnych igraszek, lecz czasami wprawiała go w irytację.
Tiril…
Stracił ją, już dawno musiał się z tym pogodzić. Z magnetyzmem i tajemniczością Móriego nawet bogowie walczyliby na próżno. I przecież czuł się szczęśliwy z Catherine. Ale nie zawsze.
Jednego był natomiast pewny. Jej kiepska reputacja nie dotarła do Bergen. Rodzina z otwartymi ramionami przyjmie piękną i światową arystokratkę.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Catherine nie popełni żadnego głupstwa.
Obiecała, że nigdy już nie będzie się popisywać wątpliwymi czarnoksięskimi sztukami. A Erling nie miał pojęcia o tym, że maczała palce w śmierci księcia Adolfa na balu.
Nagle powóz stanął w ciasnym zaułku koło portu. Woźnica wdał się w kłótnię z dwoma mężczyznami, przytrzymującymi konia za uzdę.
– Puszczajcie konie, do pioruna, nędzne zbóje! Wiozę wielkich państwa!
– No właśnie – rozległ się zimny głos; Catherine, wyjrzawszy z prawej strony, rozpoznała Heinricha Reussa. Erling natomiast nigdy przedtem nie widział mężczyzny, stojącego po jego stronie. Catherine prędko powiedziała mu, z kim mają do czynienia.
Erling nie wahał się ani chwili. Upewnił się, czy oba pistolety są naładowane, i jeden podał baronównie.
– Nie strzelaj, dopóki nie będzie to konieczne! – uprzedził i wyskoczył z powozu.
Miejsce ataku zostało wybrane przez niezłego stratega. Po obu stronach ulicy stały tylko puste budy i magazyny portowe.
Heinrich Reuss podniósł ręce do góry i zbliżył się do Catherine.
– Od was osobiście nic nie chcemy – oświadczył dostojnie, ale nie podobał mu się pistolet przed nosem, zwłaszcza w rękach tej kobiety. Nie spodziewał się, że będą uzbrojeni podczas takiej niewinnej podróży. – Musimy tylko zajrzeć do powozu.
Poszukać Tiril, ale tego głośno nie dodał.
– Proszę, do diabła – odpowiedziała Catherine, otwierając drzwi. W tym czasie Erling trzymał na muszce drugiego z mężczyzn.
Reuss zajrzał do środka, a Catherine złapała go za portki i wciągnęła do wnętrza. Twarzą zmiótł kurz z podłogi ekwipażu.
– Dawaj tu tego drugiego – ponagliła Erlinga. – Zawieziemy ich prosto do aresztu.
Drugi z napastników okazał się jednak sprytniejszy niż Reuss i kiedy Erling odwrócił się na moment, by sprawdzić, co też właściwie wyprawia jego szalona przyjaciółka, kopniakiem wytrącił mu pistolet z rąk i trzymaną w dłoni laską uderzył w głowę.
Tiril Dahl nie znaleźli, musieli więc przejść do rozwiązania numer dwa: wziąć Erlinga Müllera jako zakładnika. W jednej chwili napastnik pochwycił zamroczonego potomka Hanzeatów i wciągnął go do powozu od drugiej strony, na Heinricha Reussa, a potem wskoczył na kozioł, zepchnął woźnicę i popędził korne.
Nie brał jednak pod uwagę Catherine van Zuiden, a uczyniłby to, gdyby znał ją lepiej. Catherine przez tylne okno jak wąż wyślizgnęła się na zewnątrz i po kufrach podróżnych usiłowała dostać się na dach. Mężczyzna w tym czasie próbował zawrócić konie w ciasnym zaułku.
To właśnie nie było proste. Okazało się, że miejsca na atak nie wybrano wcale najlepiej. Napastnik musiał podjechać prawie do samych nabrzeży, gdzie pełno było tragarzy, ze zdumieniem obserwujących zamieszanie. Catherine, wywijająca nogami przy próbach wdrapania się na dach, zawołała do nich:
– Zatrzymajcie konie! On kradnie mój powóz!
Baronówna była piękną kobieta, a przy akrobacjach rozdarła jej się suknia, odsłaniając ponętną nogę we frymuśnej bieliźnie. Catherine zdawała sobie z tego sprawę, lecz jej zdaniem dodawało to tylko pikanterii sytuacji, a i mężczyźni tym chętniej pospieszyli jej z pomocą.
Kiedy woźnica przybiegł utykając, tragarze zatrzymali już konie, połowa wymieniała sprośne żarciki z baronówną, a druga połowa spuszczała lanie człowiekowi ściągniętemu z kozła. Zajęto się też Heinrichem Reussem. W zapale i Erlingowi trafiło się kilka kuksańców, lecz Catherine w czas zdołała powstrzymać skorych do bitki tragarzy i wyjaśnić nieporozumienie.
Budząc zachwyt tylu mężczyzn, doskonale się bawiła.
– Co mamy zrobić z tymi tutaj? – zapytał jakiś zapijaczony bas. – Wrzucić ich do morza?
– Nie, nie trzeba – odparł Erling, który pomimo opuchniętej wargi odzyskał już godność. – Ale dobrze by było, gdybyście mogli oddać ich w ręce wójta. My już musimy wchodzić na pokład.
Tragarze obiecali zająć się łotrami.
– Ten ma na sumieniu trzy morderstwa – ciągnął Erling. – Drugiego nie znam, ale z pewnością także jest spod ciemnej gwiazdy. Dziękuję, Catherine, za tak szybką reakcję. A teraz musimy już jechać – zakończył, uznając, że atmosfera między portowymi wyrobnikami a jego przyszłą małżonką staje się nazbyt familiarna.
Gdy już znaleźli się w powozie, odwrócił się.
– Nie powinienem jechać. Jak widzisz, niebezpieczeństwo wcale nie zostało zażegnane. Należałoby przestrzec Tiril i Móriego, pomóc im.
– Przecież Reuss jest już unieszkodliwiony – wtrąciła Catherine, którą pociągały nowe przygody, pragnęła podbić Bergen. Pogoń za opryszkami na dłuższą metę ją nudziła.
– No tak – pokiwał głową Erling. – Są rozbrojeni… Ale nie był z siebie zadowolony. Gdyby kto inny mógł się zająć przedsiębiorstwem w Bergen! On powinien zostać tutaj, towarzyszyć przyjaciołom do czasu, aż Tiril będzie całkiem bezpieczna. Erling całym sobą się opierał.
Zobaczyli statek.
Porywy jesiennego wiatru uderzały w dom, zawodziły w szparach między deskami stodoły. Tiril jeszcze w sypialni słyszała skargę wiatru, mieszkała bowiem w skrzydle najbliższym budynkom gospodarczym.
Wprawdzie było już późno, ale nie mogła zasnąć. Móri zajmował pokój po przeciwnej stronie korytarza, a pokoje rodzeństwa Mikalsen znajdowały się bliżej schodów, dość daleko od Tiril. Na schodach August zamontował pułapkę, w którą sam pierwszej nocy wpadł z wielkim hałasem. Znaczyło to, że zasadzka jest skuteczna.
Erling i Catherine wyjechali przed trzema dniami. Tiril gorzko za nimi tęskniła, szczególnie za Erlingiem, którego znała już od ładnych paru lat. Z Catherine niewiele ją łączyło i baronówna potrafiła czasami wprawić Tiril we wzburzenie, była jednak wesoła, barwną postacią, po jej odjeździe pozostała pustka.
Nagle Tiril usiadła na łóżku.
Ktoś był w pokoju!
Albo… nie, chyba nie, to może…
Umilknij, wietrze, bym mogła się wsłuchać!
Przez cały wieczór nad jej głową rozlegały się szelesty i stukanie. Był tam niski stryszek, nikt chyba nie mógłby się na nim wyprostować, lecz powiew wiatru widać szalał z jakimś okienkiem, a gałęzie drzew uderzały o dach i o ściany.
Tiril próbowała dostrzec coś w ciemności.
Nie śmiała zapalać świecy, wcześniej jej migocący płomień wydał się dziewczynie jakiś straszny, musiała. ją zgasić.
Kto ją wołał?
Nie, nie wołał. Poszukiwał. Ochrypły głos szeptał:
– Tiiiril! Tiiiril Daaahl!
Jakoś przeraźliwie, przeciągle.
Oko? Miała wrażenie, że obserwuje ją ogromne oko, z góry, jakby z wieży. Rozglądało się, poszukiwało jej, nie znajdując. Na razie.
– Tiiiril Daaahl!
Nero uniósł łeb, warknął.
Tiril poderwała się z łóżka i z psem depczącym jej po piętach wybiegła na korytarz, do pokoju po przeciwnej stronie.
– Móri – szepnęła. – Ktoś jest w mojej sypialni! On także jeszcze nie zasnął.
– Wiem, że coś się dzieje – odparł.
Wstał z łóżka i przygarnął ją do siebie. To znaczyło, że naprawdę się boi. Nikt tak jak Móri nie potrafił wy- czuć niebezpieczeństwa.
– Witaj, Nero – rzucił przelotnie. – Mów, co się stało, Tiril.
Opowiedziała mu o głosie i o oku.
– A przecież August pilnuje schodów. Nikt nie mógł wejść do środka – zakończyła.
– To nie przyszło schodami – cicho powiedział Móri.
– To coś innego, nie cielesnego. Cicho! Przywędrowało w ślad za tobą aż tutaj.
– Och, nie – zadrżała tuląc się do niego. Poczuła ciepło szczupłego, wręcz chudego ciała.
– Szkoda, że wiatr tak hałasuje.
Stali w milczeniu, nieruchomo. Gdzieś, chyba w budynkach gospodarczych, miarowo stukała obluzowana deska. Tiril musiała nie domknąć drzwi, bo wiatr świstał w szparze, przywodząc na myśl zawodzenie nieczystego ducha. Za nic na świecie nie odważyłaby się zostawić Móriego i iść zamknąć drzwi. Jego też nigdzie nie puści!
Nero znów zaczął warczeć.
– Tiiiril Daaahl!
Miała wrażenie, że wołający zużył cale powietrze, jakie miał w płucach, bo słowa kończyły się przeciągłym, chrapliwym westchnieniem, jakby na resztkach oddechu.
– Słyszę – szepnął Móri do Tiril. – Ten głos pójdzie za tobą wszędzie. Ale wołanie wiele go kosztuje. Bez względu na to, co to jest, wytęża wszystkie siły.
– Mam wrócić do siebie? – zapytała na wpół z płaczem. – Tak, żebyś ty miał spokój?
– Och, nie, oczywiście, że nie. Ale mnie się to nie podoba. To… To…
Nie znalazł odpowiednich słów, co jeszcze bardziej przeraziło dziewczynę.
– Tiiiril Daaahl!
Oboje wstrzymali oddech.
Móri drgnął.
– Oczy… Czuję je – rzekł cicho i dodał z niepewnym uśmiechem: – To dwoje oczu, nie jedno, jak mówiłaś.
Czy ktoś chce…?
– Tak. Ktoś pragnie cię odnaleźć.
– Czary?
– Owszem. Bardzo potężne.
– Czy nigdy nie dadzą mi spokoju? – jęknęła.
– To coś pragnie przyciągnąć cię do siebie. Odnaleźć cię i sprowadzić. Za skarby świata nie wolno ci odpowiadać na ten zew.
– Nie jestem taka głupia. Chociaż bardzo kusi mnie, by odpowiedzieć.
– Wiem o tym. Stój spokojnie, przytrzymaj Nera.
– Nie zostawiaj mnie!
– Nie odchodzę daleko.
Tiril w ciemności ledwie widziała Móriego, ale go słyszała. Zorientowała się, że szuka czegoś w swej sakwie.
Musiała użyć całej siły woli, by za nim nie pobiec.
On zaraz wrócił. Zaczął wykonywać jakieś niezwykłe gesty wokół niej i Nera. Rozpoczął na wysokości głowy, potem wolno opuszczał ręce, jakby rysując niewidzialny płaszcz wokół niej i psa. Rozległy się niezrozumiałe islandzkie słowa, wypowiadane monotonnym głosem.
W zaklęciach Móriego było coś niesamowitego, Tiril zrozumiała, że przyjaciel walczy przeciw niezwykle potężnej sile, która na razie jeszcze jej nie odnalazła, ale tylko czekała, by ona, Tiril, dala się w jakiś sposób,poznać. Najgorsze, że nie wiedziała, jakie niebezpieczeństwo jej zagraża. Zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej odpowiadać na wołanie, i miała nadzieję, że zdoła nad sobą zapanować. Nie znała jednak innych możliwości owej mocy. Mogła nieświadomie popełnić jakiś błąd.
Musiała pomówić o tym z Mórim, lecz jeszcze nie w tej chwili. Teraz zajmował się zaklęciami, nie wolno mu przerywać.
Zbudował wokół niej i Nera nadzwyczaj solidny mur ochronny. Dzięki ci, najmilszy, że pamiętasz o Nerze, ale powinieneś i siebie samego zamknąć za tym niewidzialnym pancerzem zimna, szkła i lodu, z każdą chwilą gęstniejącym. Tiril wyciągnęła rękę, by dotknąć otaczającej ją powłoki, pewna, że coś wyczuje, lecz jej dłoń napotkała próżnię.
Nero także zrozumiał, że dzieje się coś niezwykłego. Siedział jak mysz pod miotłą, wtulony w bok swej pani. Tiril po jego oddechu poznała, jak bardzo jest spięty.
– Ponieważ ta zła moc odnalazła dwór… – zaczęła lękliwie, zapominając, że nie powinna się odzywać.
– Odnalazła twoją duszę – szybko odparł Móri, nie chcąc przerywać czarów. – Nie wie jednak, gdzie przebywa ciało, a na nim właśnie jej zależy. Nigdy do ciebie nie dotrze!
Tego być może nie powinien był mówić. Nie wiadomo, czy to za sprawą jesiennego wichru, czy też owej złej mocy, cały dom zatrząsł się nagle, zatrzeszczały wszystkie spojenia.
– Tiiiril Daaahl – nie wiadomo skąd rozległ się przeciągły syk. – Tiiiril Daaahl…
– Ona wyczuwa twój sprzeciw – szepnęła dziewczyna.
– Tak, wie, że znalazłaś się pod ochroną. Usiłuje przełamać moją wolę.
Dom znów zatrząsł się w posadach.
– Wejdź do środka, Móri! – ponagliła go Tiril – Chroń i siebie!
Móri zakończył odmawianie zaklęć i opuścił ręce.
Natychmiast jakaś siła odrzuciła go w tył, jakby raził go piorun. Rozległ się ostry huk, lecz błyskawica się nie pojawiła.
– Móri! – zawołała Tiril. Pomogła mu się podnieść. Przyjaciel, schylony, przycisnął rękę do piersi, jakby tam właśnie trafił go cios.
– Chyba sobie z tym nie poradzę – jęknął. – Nie, nie, nic mi się nie stało, ale muszę… poprosić o pomoc.
– O, tak – szepnęła. – Że też nie pomyśleliśmy o tym wcześniej! Zawołaj ich natychmiast, zanim ta moc cię zabije!
Móri wezwał swych towarzyszy, stawili się w jednej chwili.
– Muszę przyznać, że coś zaczyna się dziać – stwierdził Nauczyciel, czarnoksiężnik Maur. – Ostatnimi czasy sporo mamy roboty.
– Móri jest w niebezpieczeństwie – wtrąciła się Tiril. – Pomóżcie mu!
– Nie trzeba się tak denerwować – ze spokojem oświadczył Nauczyciel. – Śmiem twierdzić, że bywałeś gorszych tarapatach, Móri.
– Ale z tym doskonale sobie poradziłeś – pochwalił syna Hraundrangi-Móri, wskazując na ochronną powłokę wokół Tiril.
– Rzeczywiście, imponujące – przyznał Nauczyciel. – Sam lepiej bym tego nie zrobił.
– Tiiiril Daaahl!
– Zła moc znów się odzywa – rzekł Duch Zgasłych Nadziei. – Z pewnością zmusimy ją do milczenia. Usiądźcie na łóżku, oboje. Przytrzymajcie też psa.
Prędko zawołali Nera i przytulili się do siebie na łóżku, oparli plecami o ścianę.
– Zostańcie tam – nakazał Nauczyciel. – Bo tu może być gorąco. Postaramy się, aby ta potworna moc nie zdołała odkryć, gdzie przebywa Tiril. Nie może teraz do niej dotrzeć dzięki ochronnej aurze, którą ją otoczyłeś, Móri. Lecz jeśli znajdzie to miejsce, może posłużyć się innymi sposobami.
– Kim jest ten, kto prześladuje Tiril? – spytał Móri.
– Nie znamy tej mocy – odparł wymijająco Duch Utraconych Nadziei. – Postąpiła dokładnie tak samo jak wy; otoczyła się tajemniczą osłoną, aby nie zostać odkryta. Czeka ją jednak walka!
– Bądźcie ostrożni – poprosiła Tiril.
– Dziękujemy za troskę! – wesoło odpowiedział ktoś z niezwykłej gromadki.
Nero siedział między Tiril a Mórim. Dziewczyna, mocno obejmując ulubieńca za szyję, wyczuła, jak mocno wali psie serce. Móri otoczył ramieniem oboje, drugą ręką trzymał Nera za łapę na wypadek, gdyby pies postanowił opuścić łóżko. Nero jednak najwidoczniej niczego takiego nie planował.
Jedyne w pokoju okno znajdowało się akurat nad ich głowami, Tiril w dość skąpym świetle, które się przez nie sączyło, lepiej mogła się przyjrzeć towarzyszom Móriego. Na jego wezwanie wyłonili się z cienia. Stali teraz plecami do łóżka, jakby chcieli osłaniać trzy żywe istoty. Przed Mórim stały jego duchy opiekuńcze, piękna jasnowłosa kobieta i ojciec, Hraundrangi-Móri. Przed Nerem ustawiło się Zwierzę.
Nagle Tiril spostrzegła coś nowego.
– Móri – powiedziała najciszej jak umiała. – Jest z nimi jeszcze ktoś! O jednego więcej niż zwykłe!
– To prawda – odpad równie cicho. – To twój duch opiekuńczy. Widziałem go już wcześniej, ale teraz ukazał się wyraźniej.
Tiril z zachwytem przyglądała się swemu opiekunowi. W ciemności niewiele mogła zobaczyć, poza tym stał odwrócony do niej tyłem, dostrzegła jednak, że jest wy- soki, zgrabny, ma długie do ramion włosy.
– Kto to taki? – szeptem spytała Móriego.
Potrząsnął głową.
– Nie pytaj!
I znów rozległo się przeciągłe wołanie:
– Tiiiril Daaahl!
To był sygnał do rozpoczęcia walki.
Tiril się przestraszyła. Skuliła się bardziej, rękami zasłoniła głowę i przycisnęła się do Móriego. Nero także się przeląkł, cofnął się, jakby chciał wejść w ścianę.
Byli świadkami niezwykłych scen.
Rzucane ostrym głosem rozkazy przecinały powietrze niczym wystrzał. Kiedy nadeszła odpowiedź złej mocy, świadcząca o oporze stawianym przez niespodziewanych obrońców, zatrzęsło się przymocowane do ściany łóżko.
Z gardła Zwierzęcia wydobyło się głuche warczenie. Tiril zobaczyła, jak zmarli czarnoksiężnicy wznoszą ręce niby do ciosu, jak uderzają w powietrze dla dodania potęgi swym zaklęciom. Wrażenie nagłej nicości powiedziało jej, że i Pustka przystąpiła do ataku.
Szum i świst towarzyszyły zaklęciom wypowiadanym przez piękne panie, Morze i Powietrze, i przez wszystkich pozostałych.
Głos powrócił, znów wzywając Tiril po imieniu. Brzmiał jednak nie tak donośnie, jakby dochodził bardziej z oddali.
Łóżko przestało drżeć, lecz duchy nie zaniechały walki.
Zebrani reprezentowali straszliwą moc, przede wszystkim dlatego, że nie należeli do żywych i nie ograniczała ich cielesna powłoka. Nędzne stadium ziemskiego życia mieli już za sobą, a niektórzy nigdy nie musieli przez nie przechodzić. Cieszyli się swobodą, jakiej nie ma żaden śmiertelnik.
Znów rozległ się głos, lecz tym razem daleki, przypominający krzyk ptaka zza horyzontu. Wypowiadał nowe słowa, nie tylko uprzykrzone Tiiiril Daaahl! Brzmiały jak zaklęcie, przeciwstawiające się mocy zaklęć duchów, które wzmocniły ofensywę. Daleki krzyk stawał się coraz słabszy, niby wołanie topielca z dna morza, aż w końcu umilkł.
Czekali.
Ledwie słyszalny szept z daleka:
– Tiiiril Daaahl!
Czarnoksiężnicy zjednoczyli się w potężnym przekleństwie.
Dźwięk zamilkł i już nie powrócił.
Tiril i Móri odetchnęli z ulgą. Tiril Dahl… Znienawidzę własne imię, pomyślała dziewczyna.
Towarzysze Móriego odwrócili się w ich stronę.
– Moc została pokonana – oznajmili.
– Czy ten głos umilkł na zawsze? – szeptem pytała Tiril, wystraszona nie śmiała się ruszyć.
– Właściwie nie. Ale już tu nie dotrze. Może wołać do. ochrypnięcia, lecz ty go nie usłyszysz, wszelkie jego usiłowania pójdą więc na marne.
– Cóż za szczęście!
– Jego? – zainteresował się Móri.
– Słyszeliście chyba, że to męski głos?
– Raczej szept – po namyśle stwierdziła Tiril. – Ale macie rację. To musiał być mężczyzna.
– Na pewno.
– Dziękuję, przyjaciele. – Tiril zsunęła się z łóżka w – swej pięknej nocnej koszuli, podarunku od matki. Własnej nie miała już od tak dawna. – Dziękuję. Czy wolno mi uściskać was wszystkich po kolei?
Roześmiali się.
– Bardzo byśmy to sobie cenili – z uśmiechem powiedział czarnoksiężnik z Hiszpanii. – Sądzę jednak, że w kilku przypadkach byłoby to dość kłopotliwe.
– Och, oczywiście, rozumiem. Czy mam teraz wrócić do swego pokoju?
– Po tonie twego głosu poznaję, że to ostatnie, na co miałabyś ochotę. Zostań dziś w nocy z Mórim! A ty, Móri, daj jej czułość i poczucie bezpieczeństwa. Bardzo tego potrzebuje.
Móri tylko skinął głową. I on wyraził im podziękowanie, a w zamian usłyszał wyrazy szacunku za roztropne powstrzymanie zagrożenia. Duchy wyjaśniły, że Tiril jest teraz podwójnie zabezpieczona. Głos nie będzie mógł już do niej dotrzeć, a tym samym jej odnaleźć, poza tym chroni ją aura – dzieło Móriego.
– A my teraz na jakiś czas się wycofamy – oświadczył Duch Zgasłych Nadziei. – Myślę, że nie macie nic przeciwko temu?
– Oczywiście – podejrzanie szybko odparli Tiril i Móri.
Uśmiechnął się leciutko.
– Postanowiliśmy wytropić tę moc, rozpoznać ją i zaczarować, unieszkodliwić po wsze czasy, choć ona potrafi się ukrywać.
Lodowaty chłód ciągnący od podłogi przenikał bose stopy Móriego, lecz on ledwie to zauważał.
– Nic nie wiecie o tej mocy? – spytał.
– Ona płynie od człowieka. Od żywego człowieka.
– Od potężnego czarnoksiężnika – uzupełnił Nauczyciel: – Potrafi on więcej, niż powinien umieć zwykły śmiertelnik. Siła jego magii jest ogromna, tego się nie da zaprzeczyć. Ale jak ją posiadł? Gdzie jest jej źródło?
Pomruk głosów powtórzył pytanie. W jaki sposób ów człowiek zdobył tak niezwykłą moc?
– Sądziłam, że najpotężniejszym czarnoksiężnikiem jest Móri – niepewnie powiedziała Tiril.
– Bo tak jest w istocie – odrzekł Nauczyciel. – Lecz ów nieznajomy posługuje się nieczystymi, niedopuszczalnymi metodami, a to znaczy, że znalazł się w posiadaniu zasobów, jakich nie uznajemy.
– Myślałam, że w waszej profesji wszystko jest dozwolone?
– Nie. Mamy własny kodeks moralny, chociaż często go łamiemy. Ale on wie więcej, niż nam się to podoba.
– Myślicie, że uda się wam go odnaleźć? – spytał Móri.
– Spróbujemy, dobrze się ukrywa, to właśnie jedna z. jego największych umiejętności. Q jego żądzy władzy nie będziemy mówić!
Teraz was opuścimy – oświadczyła pani powietrza.
– Wrócimy, kiedy świt przeistoczy się w światło dnia.
– Rodzeństwo w pokojach przy schodach śpi głęboko – porozumiewawczo oświadczył na koniec Hiszpan.
W jednej chwili pokój opustoszał. Był bardziej pusty niż kiedykolwiek od czasu, gdy Tiril odnalazła Móriego na Islandii.
– Naprawdę zostaliśmy sami – rzekła zdziwiona Tiril Niebywałe – westchnął Móri z ulgą.
– Trudno mi w to uwierzyć – mruknęła Tiril.
Nero przeciągnął się leniwie i zeskoczył na podłogę. Swoim zwyczajem ułożył się ciężko, aż jęknęły deski, i sapnął zadowolony.
Teraz już tylko wiatr jęczał i skarżył się wśród ścian. Poza tym dookoła panowała cisza.
Tiril i Móri stali na środku pokoju, jakby nie mogąc dojść do siebie po niesamowitych wydarzeniach.
– No cóż odezwała się wreszcie dziewczyna. – Która może być godzina?
– Jeszcze wcześnie – odpad Móri zakłopotany. – Zmęczona jesteś? Chcesz spać?
– Nie jestem bardzo śpiąca, tylko zmarzłam.
– W nogi, prawda? – uśmiechnął się lekko. – Ja też. Wchodź do łóżka.
Tiril, niepewna, nie ruszyła się z miejsca.
– Tiril… Obiecałem twej matce.
– Wiem. Ze mną także rozmawiała.
W głosie Móriego dało się słyszeć napięcie.
– Co ci mówiła? A może to tajemnica?
– Nieee – przeciągnęła słowo. – Poprosiła, bym jeszcze trochę zaczekała, nie podejmowała pochopnych decyzji. Miałam okazję spotkać tak niewielu mężczyzn. Mówiła, że przedstawi mnie szlachcie.
Nic nie odpowiedział. Czekał.
Wyjaśniłam, że nie jesteś jedynym mężczyzną, jakiego znam. Ze mogłam mieć Erlinga Müllera, ale już dawno temu wybrałam ciebie i nie chcę żadnego innego. To nie była ostra dyskusja, Móri – zapewniła go. – Rozmawiałyśmy bardzo spokojnie i przyjaźnie. Matka moja uważa cię za uczciwego, dobrego człowieka, wie jednak, że dźwigasz na barkach ciężar, który i ja mogę odczuć.
– Twoja matka jest mądrą kobietą.
– To prawda – westchnęła przygaszona Tiril.
– Połóż się – nalegał. – Nie możesz tak stać i marznąć. Przyrzekłem twej matce, że pozostaniesz nietknięta do chwili, gdy w obliczu Boga poślubisz odpowiedniego człowieka. Dotrzymam tej obietnicy. Ale wiem, że moi towarzysze byli dzisiaj. odmiennego zdania.
– Ja też to zauważyłam – roześmiała się Tiril. – Ale chyba ich zawiedziemy.
Zastanowił się przez chwilę.
– Musimy być razem, spać w tym samym łóżku, tego się nie da uniknąć. Ale łóżko jest szerokie. Owiniemy się każde swoją kołdrą, dobrze? Zaraz przyniosę twoją.
– O, tak! – ucieszyła się Tiril. – Tak będzie najlepiej.
– Ale obiecaj, że mnie nie dotkniesz!
– Ani ty mnie, Móri.
Roześmiał się uszczęśliwiony.
– To wiele mówiące słowa. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze!