Rozdział 17

Móri dostrzegł wreszcie jakiś budynek na skraju lasu, dziwną szopę. Tiril była już bardzo zmęczona, posuwała się ostatkiem sił.

Znaleźli drzwi, zamknięte tylko na haczyk, i weszli do środka. W panującym półmroku zorientowali się, że przechowywano tu narzędzia rolnicze. Wzdłuż ścian stały tyczki, widły do przerzucania siana, sierpy. Wszystko sprawiało wrażenie nie używanego od niepamiętnych czasów; pojęli, że szopa musi należeć do dworu Aurory, choć stoi w pewnym oddaleniu od pozostałych zabudowań.

– Strych! – zdecydował Móri. – Chodź, wejdziemy na górę, tam będziemy bezpieczni przed napaścią. Otwór jest tak mały, że morderca nie odważy się wsunąć głowy, żeby strzelić.

– Tu jest okienko! – zawołała Tiril, kiedy weszli na strych, gdzie najwyraźniej wpychano wszystko bez ładu i składu. Móri odrzucił rupiecie na bok i utorował im drogę.

– Mamy stąd dobry widok – oświadczył. Starał się uspokoić oddech po szaleńczej ucieczce, kiedy polowa, no na nich jak na zwierzynę. – Jak się czujesz, Tiril?

Przykucnęli przy okienku. Tiril wzięła Móriego za rękę i na moment przytuliła głowę do jego ramienia.

– Niepokoję się o Nera – szepnęła. Nie mogła złapać tchu, tak była zmęczona.

– Mówili, żebyśmy się o niego nie bali.

– Wiem. Ale i tak się boję.

– To zrozumiałe.

Móri poczuł zalewającą go falę czułości. Spostrzegł, że Tiril jest bliska płaczu ze zmęczenia, rozpaczy i niepokoju o ukochanego psa. To dziecko, które weszło w życie z pełnym zaufaniem i miłością dla wszystkich żywych istot… Dlaczego właśnie ją musiało dotknąć całe to niepojęte zło? Co uczyniła, by w ten sposób ją karać?

Wiedział, że nie zrobiła nic poza okazywaniem życzliwości i dobroci ludziom i zwierzętom. To okoliczności spłatały jej tak paskudnego figla. Nosiła w sobie tajemnicę, której nie znała sama, a co dopiero Móri.

Objął ją, usiedli wygodniej na podłodze, by móc wyglądać przez nisko umieszczone okienko.

Tiril mocniej przytuliła się do niego, ale zaraz się wy- prostowała zirytowana.

– Mam odciski pod pachami od tej przebrzydłej kamizelki, kurtki, czy jak ją zwać. Czy mogę już ją zdjąć?

Móri zgodził się i sam też ściągnął dziwaczną kreację Augusta i Seline. Łosie skóry z trzaskiem upadły na podłogę.

– Ale dobrze, że je mieliśmy – przyznała Tiril. – Uratowały ci życie, prawda?

– Tak. Nie zapomnę podziękować rodzeństwu.

– Właściwie mogłoby być tak przyjemnie – zamyśliła się. – Mamy dach nad głową u dobrych ludzi, jesteśmy razem. Gdyby nie to tajemnicze… Pst – szepnęła. – Słyszę czyjś krzyk! Nasłuchiwali.

– Widać ten drugi – stwierdził Móri. – Pewnie i jego spotkał marny los. Wolałbym, żeby moi towarzysze działali mniej skutecznie! Nie mam jednak nad nimi żadnej władzy.

– Naprawdę? – zdumiała się Tiril. – Twierdzą, że są twoimi sługami.

– Ładni mi słudzy! – prychnął Móri.

– Ja ich lubię – cicho powiedziała Tiril. – Lubię ich mimo wszystko. Chociaż ten ostatni wyczyn…

Zadrżała, Móri prędko ją uścisnął.

– Wiem.

– Znów krzyczy. Czy zbliża się w naszą stronę?

– Nie, chyba nie – odpad Móri z wahaniem. – Nie… Co oni właściwie z nim robią?

Wkrótce go zobaczyli. Był daleko, wybiegł na pole, jak szalony przed czymś uciekał.

Tiril przymknęła oczy.

– Zabiją go? – spytała zduszonym szeptem.

– Nie, wydaje mi się, że… że nie mogą tego zrobić. Jakby miał coś, co go chroni. Ale rzeczywiście starają się go zadręczyć!

Ośmieliła się wyjrzeć.

Zobaczyła, że daleko biegnie ten dostojny, wysoko postawiony, pozbawiony poczucia humoru człowiek, którego mieli okazję widzieć już tyle razy. Tym razem trudno jednak było się w nim dopatrzeć dostojeństwa. Jego próby zachowania godności czyniły go jeszcze bardziej żałosnym.

Wyglądało to, jakby ktoś dawał mu niewidzialne kuksańce, a raczej uderzał zaciśniętą pięścią, bo zataczał się raz na lewo, raz na prawo. Czasami leciał w przód, z trudem utrzymując równowagę, jakby wymierzano mu cios w tył głowy. Zobaczyli, że nagle łapie się za pośladki, chcąc się przed czymś zasłonić, ale bez skutku, bo niewidzialna siła kawałek po kawałku zrywała z niego spodnie. Potem przyszła kolej na poły koszuli i krótkiego fraczka. Mężczyzna próbował się zakryć, faktem jednak pozostawało, że miał teraz na sobie jedynie górną część fraka i buty, szlachetne części jego ciała pozostawały więc obnażone.

I nagle poderwał się z ziemi, zatoczył szeroki łuk w powietrzu.

Tiril pomimo przerażenia nie zdołała zachować powagi:

– Oni go kopią! Kopią jak piłkę!

– Widzę – odpowiedział Móri, też rozbawiony. – Najpewniej spodnie ściągnęło mu Zwierzę, ale kto teraz się nim bawi, nie wiem.

– Chyba wszyscy biorą w tym udział. W każdym razie dzięki Bogu, że go nie zabijają.

Na pewno by chcieli, ale nie mogą.

Von Kaltenhelm, podskakując z krzykiem, zniknął w lesie po drugiej stronie pola. Daleko od dworu.

– No, myślę, że na jakiś czas mamy go z głowy – orzekł Móri, oddychając z ulgą.

– Chyba tak. – Tiril plecami odwróciła się do okienka. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, starali się dojść do siebie po wszystkich tych niezwykłych wydarzeniach.

– Czy powinniśmy im podziękować? – zastanawiał się Móri.

– Raczej tak, ale musisz także przywołać ich do porządku.

Nic na to nie powiedział.

– Czy są teraz z nami? – spytała.

– Nie. I dziś wieczorem więcej już nie przyjdą.

– Skąd wiesz?

I tym razem nie doczekała się odpowiedzi.

Tiril poczuła, jak zmęczenie i poczucie beznadziejności powoli bierze nad nią górę. Nie umiała powstrzymać płaczu.

Móri przygarnął ją do siebie, czule pogładził po policzku.

– Nie mam już sił – szepnęła zduszonym głosem. – Co zrobiłam, że spotyka mnie taka kara?

– Nic – odpad bezradnie. – Nic poza tym, że jesteś dobra dla wszystkich. A to nie zawsze jest miłe widziane.

– Ale chyba nie tylko dlatego?

– Nie. Jest coś jeszcze. Nie potrafię stwierdzić, co. Oni czegoś od ciebie chcą, może jesteś im do czegoś potrzebna. Bo starają się schwytać cię żywcem. Pierwsza próba zabójstwa, jeszcze w Bergen, była popełnionym przez nich błędem, stwierdziliśmy to wszak. Od tamtej pory usiłują pojmać cię żywą.

– Bez powodzenia. Dzięki tobie i naszym pozostałym przyjaciołom. Ale czuję, że wszystkim przeszkadzam. Mielibyście o wiele spokojniejsze życie, gdybym…

– Teraz mówisz głupstwa – surowo przerwał jej Móri.

– Nie chcę więcej tego słuchać!

Oparła się o niego, zrezygnowana. Powtarzała tylko cicho:

– Nie mam już sił. Nie mam sił.

Móri się nie odzywał, nie miał jej do powiedzenia nic ponad to, co potrafiły wyrazić jego delikatne dłonie.

Powoli Tiril odzyskiwała spokój. Przestała drżeć, słysząc rozbawiony szept Móriego:

– Tak przyjemnie cię obejmować teraz, kiedy już zdjęłaś ten okropny pancerz Augusta. Taka jesteś miękka.

Brzydki, zabałaganiony strych nagle jakby rozświetlił blask słońca. Wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, Móri, te słowa bardzo ogrzały moje serce. Całkiem zapomniałam o użalaniu się nad sobą.

Teraz śmiali się już razem, Móri mocno ją tulił.

Tiril westchnęła, ale w głosie słychać było radość.

– Chciałabym być ładnie ubrana, kiedy tak pięknie do mnie mówisz. Ta stara bluzka jest już taka zniszczona, a spódnica gruba i ciepła. Dzisiaj chciałabym nosić najdelikatniejsze jedwabie, tak jak damy na królewskim dworze. Dla mego ukochanego. Nigdy jeszcze niczego bardziej nie pragnęłam!

Tiril oczywiście przesadzała, bo wielokrotnie marzyła o bardziej istotnych sprawach niż piękne ubranie. Móri doskonale o tym wiedział, ale i jego ucieszyły słowa dziewczyny.

– Co tam stroje – mruknął. – Ty jesteś piękniejsza.

– Masz na myśli bez ubrania? – Tiril ogarnął swawolny nastrój, jak to często bywa, kiedy niebezpieczeństwo zostaje zażegnane.

Móri drgnął. Nie chodziło mu dosłownie o to, ale jeśli ona już to powiedziała…

– I to także.

Tiril poczuła, jak pod wpływem powagi w jego głosie uśmiech na jej twarzy gaśnie. Powietrze wokół nagle jakby zgęstniało, odebrała jego bliskość w całkiem inny sposób.

Móri natychmiast to zrozumiał i umilkł.

Chyba nic nie szkodzi, jeśli musnę wargami jego szyję, pomyślała Tiril. Nie ma w tym nic złego, okażę tylko, że chcę być przy nim, zawsze podobała mi się jego szyja. Taka szlachetna, o brązowej, lśniącej jak jedwab skórze. Kark taki młodzieńczy, nieczęsto miałam okazję go oglądać, tylko kiedy wiatr rozwiał mu włosy.

Wargi dziewczyny przesunęły się po szyi mężczyzny. Móri zadrżał. Tiril się odsunęła.

– Czy to dla ciebie przykre?

– Nie, och, nie – odparł ciężko oddychając. – Ale nie rób tego więcej! Wiesz przecież, że dałem słowo twej matce!

Twarz Tiril znów rozjaśnił uśmiech. Serce uderzyło jej mocniej, a w jej cichym śmiechu pojawiła się jakaś diabelsko kobieca nuta. Nie miała szczególnego doświadczenia w miłości, lecz ona i Móri znali się już tak dobrze, poza tym instynkty tkwią w człowieku głęboko. Tiril dokładnie wiedziała, co ma ochotę zrobić, i zrobiła to, chociaż w uszach wciąż dźwięczał jej głos matki. Akurat w tej chwili nic jej nie obchodziło. Liczyła się jedynie dodająca życiu blasku bliskość Móriego.

Przez moment przypatrywała mu się uważnie, obserwowała jego profil na tle okna, zawsze wydawał jej się taki bezbronny. Móri jawił jej się jak człowiek, którego wiek trudno jest określić. Właściwie jego twarz naznaczyła już męska surowość, czasami nawet budził w niej strach. Wydawał jej się dorosłym, od bardzo dawna żyjącym na świecie mężczyzną. Ale profil, zwłaszcza okolice ust, miały w sobie jakieś dziecięce zdumienie, choć przecież nie było w nim słabości. Smutek w oczach także mógł zmylić. Przywodził na myśl bardzo młodego człowieka.

Ale ta szyja tak bardzo kusiła…

Położyła mu dłoń na karku, wsunęła pod włosy, żeby poczuć, czy naprawdę jest taki mocny, jakim go widziała. Przekonała się, że to prawda.

– Co robisz? – spytał z uśmiechem.

Śmiejąc się cichutko koniuszkiem języka dotknęła szyi poniżej ucha. Niczym język węża igrał na miękkiej skórze, pod którą prężył się napięty mięsień.

– Tiril! – zadrżał, protestując. Zdrętwiał przerażony i podniecony.

Tiril zrozumiała, że wykazała zbytnią śmiałość, że nie znali się tak dobrze, jak sobie wyobrażała.

– Wybacz szepnęła i cofnęła się. – Naprawdę wybacz, to niemądre z mojej strony, ale tak bardzo chciałam cię poczuć Od tak dawna już tego pragnęłam.

Móri ukrył twarz. Drżał tak, że i ona to czuła.

Znów wszystko zepsułam, pomyślała. A jednak nie mogła oderwać oczu od jego kształtnych dłoni, obejmujących kolana, takich szczupłych, zgrabnych. Patrzyła na pochylony kark, na linię brody, odcinającą się ciemnobrunatno od bieli koszuli.

Na widok tych szczegółów ciało jej przenikały fale gorąca, wciąż czuła słony smak jego skóry, pulsowanie warg. Musiała zamknąć oczy i głęboko odetchnąć, aby powstrzymać zawrót głowy. Ale żaru w dole brzucha nie dało się ugasić spokojnym na pozór oddechem i kurczowym zaciskaniem dłoni.

Spróbowała wstać.

– Może najlepiej będzie, jak stąd pójdziemy – pisnęła żałośnie.

Jego dłoń mocno zacisnęła się na jej dłoni i zmusiła, by znów usiadła. Oczy Móriego płonęły w półmroku.

Tiril tkwiła nieruchomo jak przyśrubowana. Dłonie Móriego dotknęły jej pleców, wsunęły się pod prostą bluzkę, wpełzły pod pasek spódnicy.

– Móri – szepnęła. – Przyrzekliśmy.

– Wiem o tym. Muszę tylko poczuć twoje ciało przy swoim.

Ręką zmiótł rupiecie z szorstkich desek podłogi, zdjął koszulę i ułożył z niej posłanie. Zanim Tiril zdążyła się zorientować, jak do tego doszło, leżała już w samej bluzce. Móri zerwał z siebie ubranie i wtulił twarz w jej brzuch. Jego gorący oddech ją rozgrzewał, dłonie, drżące, niecierpliwe, były wszędzie.

To się nie może dobrze skończyć, przemknęło jej przez głowę i od tego momentu przestała myśleć.

On poszukiwał jej bliskości, lecz to ona się przed nim otworzyła, żadne z nich już się nie wahało, chodziło wszak tylko o nich dwoje, nikt inny nie miał prawa się do tego wtrącać. Dach z belek, nieistotne, gdzie jestem.

Uszy Tiril były jak ogłuchłe na niskie wibracje, chóralną pieśń głosów zmarłych. Ta pieśń powinna być dla niej ostrzeżeniem, ale nie chciała słuchać, nie mogła, bo cała skupiła się na Mórim, na poczynaniach jego i swoich własnych. Dłonie mocno przyciskała do czarnych, niesfornych kędziorów. On jest mój, mój, a ja jego.

Móri wstrzymywał się z całych sił, ugryzł się w wargę, tak pragnął być wobec niej delikatny.

Widziała oczy błyszczące w ciemności, słyszała podniecone szemranie, lecz go nie rejestrowała, wyrzuciła je ze świadomości, wszystko wokół przestało się liczyć. Czuła tylko, i świat od tego zawirował, że on już zaraz w niej będzie, Móri, czarnoksiężnik, pragnął jej, zwyczajnej, prostej, niegodnej zainteresowania dziewczyny. Nie mogła tego pojąć, ogarnęła ją niewypowiedziana radość, poczuła, jak wielką darzy go miłością. Wyznała mu to szeptem, choć ból wycisnął jej z oczu łzy, ukochany, ukochany…

Jak ten zawodzący, zwiastujący śmierć wiatr wdarł się na strych? Ile ich tutaj, wprost roi się od drobnych, okropnych istot!

Ale te myśli przeleciały jej przez głowę jak powiew wiatru, nie zabawiły długo, w następnej chwili o nich zapomniała.

Bo Móri osiągnął już, czego pragnął, i choć ból targnął jej ciałem, przyjęła go z radością i pokornym podziwem. Pieściła włosy kochanka, nagie ramiona, wąskie biodra. Ukochany, ukochany, ukochany.

A Móri nie wiedział już, co to myśli, co to rozum. Przelotnie pogłaskał ją po policzku, otarł łzy, lecz nie uświadamiał sobie, co robi, ogarnięty pragnieniem, które czyniło go ślepym i głuchym na wszystko. Tiril usłyszała jego jęk, na moment wstrzymała oddech, ale on dał się porwać pragnieniu, aż wreszcie odnalazł spokój, którego szukał.

Wtedy ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Oddychał ciężko i zaraz osunął się na jej pierś z zamkniętymi oczami, bezwładne dłonie opadły…

– Dziękuję, najmilsza – szepnął.

Tiril nie czuła nic poza bezgraniczną miłością i bólem, który skutecznie zagłuszył dręczące ją wcześniej podniecenie. Wiedziała jednak, że przyjemności, o których napomykała Catherine, przyjdą później. Zrozumiała, jak wspaniałe mogą to być przeżycia.

Dopiero gdy leżeli zmęczeni, starając się odzyskać normalne tempo oddechu, Tiril pojęła, że w tym krótkim czasie gorączki zapomnienia wydarzyło się jeszcze coś. Ból i nieskończona czułość dla Móriego zdominowały wszelkie inne doznania. Teraz jednak z przerażającą wyrazistością przypominała sobie, co zaszło.

Wiatr z zawodzeniem hulający po podziemnych grotach. Otaczająca ją ciemność, oczy w mroku, świecące, pozwalające się domyślać obecności potwornych istot o skołtunionych włosach i pajęczo długich członkach. Ich podniecone sapnięcia na widok kochanków.

Straszniejsza jednak była samotność owych grot, grobowa, żałobna pieśń tysięcy martwych gardeł.

Świat Móriego.

Zeszła do tego świata, lecz odkryła to dopiero później. Kochała się z przeklętym, z czarnoksiężnikiem wędrującym po siedzibach zmarłych.

Jego niewidzialni towarzysze zapewniali ją, że będzie bezpieczna. Że nie wyruszy na wędrówkę ścieżkami wyznaczanymi przez blady księżyc, że Móri nie pociągnie jej do swego piekła na ziemi.

Bo też i tak się nie stało. Słyszała jednak echo krzyku tych, którzy nie mogą zaznać spokoju, poczuła tchnienie mrocznego świata. Postanowiła odegnać to wspomnienie.

– Przypuszczam, że powinniśmy mieć wyrzuty sumienia – powiedziała.

– To prawda. Masz?

– Nie. A ty?

– Ja też nie – odparł. – Tego nie dało się uniknąć. Dzisiaj, jutro, w przyszłym tygodniu, i tak by się stało, bez względu na to, jak byśmy się przed tym bronili.

– Nie walczyliśmy zbyt zapamiętale – cierpko zauważyła Tiril

– Wiem. – Roześmiał się. – To było cudowne! Wiem, że sprawiłem ci ból, ale teraz będzie lepiej. Tylko co my powiemy twojej matce?

– Mamy dwa wyjścia. Albo ją okłamiemy, albo postawimy przed faktem dokonanym. Byle tylko nie zjawiła się z tak zwanym odpowiednim kandydatem, na męża, bo teraz musimy się pobrać, czy tego chcesz, czy nie.

– Raczej czy ona tego chce, czy nie. Ja od początku pragnąłem cię poślubić. Obawiałem się tylko zagrożenia, jakie stanowi mój mroczny świat, a potem twego wysokiego urodzenia.

– A kiedy to pozamałżeńskie dziecko cieszyło się powszechnym szacunkiem? – spytała Tiril.

Móri pomógł jej wstać i ubrać się. Przygotowali się do opuszczenia zagraconego strychu.

– To takie dziwne. – Móri rozejrzał się dokoła. – Zawsze chciałem, aby ten pierwszy raz, miałem nadzieję, że kiedyś nastąpi, był dla ciebie piękny. Aby stało się to w jedwabnej pościeli, na łożu z baldachimem, przy świecach, z winem. Ale, o dziwo, miałem wrażenie, że i tutaj jest pięknie. Tutaj! Wśród tych rupieci, kurzu i…

– Nie mów nic. – Przyłożyła palec do jego ust. – Nie niszcz obrazu tego miejsca! Czułam jedynie twoją bliskość i miłość, jaka nas łączy. Co, wobec tego, może być brzydkie?

– Masz rację – przyznał Móri. – Ja także właśnie tak czułem.

Ucałował ją delikatnie, chcąc jeszcze raz jej podziękować i potwierdzić swą miłość.

– Porozmawiam z twoją matką – oświadczył, kiedy przez noc wędrowali do domu. – Sądzę, że ona zrozumie. Jej samej nie jest to obce.

Nagle lęk na nowo obudził się w Tiril. Chłód nocy stał się dotkliwy.

– Nero! Zapomniałam o Nerze! Och, nie!

Ale Nero był w domu. Przyprowadził go rozgniewany sąsiad. August i Seline musieli wysłuchać opowieści, jak to ten piekielny pies przypędził w zaloty do jego suki i nie pozwalał im wyjść (I ty, Brutusie, pomyślała Tiril, patrząc na Nera w poczuciu wspólnoty). Po przygotowanej przez Seline dobrej kolacji, obficie zakrapianej gorzałką, sąsiad się udobruchał, kiedy więc Móri i Tiril wrócili do domu, panowała już pełna zgoda.

– Wyszedłem raz, bo usłyszałem strzał – opowiadał, August. – Ale mamy sezon polowań i za każdym krzakiem czai się strzelec. Słyszałem też z oddali jakieś krzyki, ale to nie były wasze głosy. Zrozumiałem, że państwo szukają psa, więc przestałem się już tak przejmować. Gdybyście jednak wkrótce nie wrócili, zabrałbym muszkiet i poszedł po was.

– Dobrze, Auguście – powiedział Móri, postanawiając opowiedzieć mu o dwóch napastnikach i losie, jaki ich spotkał, dopiero następnego dnia. August, po wypiciu takiej ilości gorzałki, mógł nie znieść widoku mężczyzny oplątanego wierzbowymi gałązkami. Prawdę,mówiąc Tiril i Móriemu na pewien czas udało się zapomnieć o prześladowcach i bardzo się z tego cieszyli.

Wkrótce jednak będą musieli wrócić do rzeczywistości.

Móri w każdym razie radował się, że Tiril nie stało się nic złego, jak obiecali jego towarzysze. Strach, dręczący go przez tyle lat, okazał się bezpodstawny.

Tak właśnie sądził Móri. Nie patrzył dalej, niż miał ochotę spoglądać.


Tej nocy Tiril nawiedziły niezwykle sny.

Zabarwiło je, naturalnie, przeżycie tego dnia, które miało dla niej największe znaczenie: miłosne spotkanie z Mórim, długo wytęsknione spełnienie.

Raz po raz budziła się, na nowo przeżywając tę wielką chwilę, kiedy ulegli pożądaniu. To było takie piękne, Tiril w samotności w swoim pokoju śmiała się uszczęśliwiona.

Nad ranem jednak sny się zmieniły.

Seline już wcześniej napaliła w kominku, w pokoju było ciepło. Tiril, spocona, odrzuciła na bok kołdrę, żeby trochę się ochłodzić.

We śnie była razem z Mórim, ale nie wszystko działo się jak należy.

Nagle Móri zniknął, lecz ktoś jednak znajdował się przy niej. A może tych istot było więcej? Sen stał się tak niewyraźny, mglisty, a dźwięki stłumione i głuche.

Z daleka usłyszała zawodzący śmiech, drwiący, drażniący, nieprzyjemny. Próbowała zawołać Móriego, ale spomiędzy warg nie wydobył się jej żaden dźwięk.

Nagle dostrzegła ich dość wyraźnie: wielkogłowego, Nauczyciela – Hiszpana, Ducha Zgasłych Nadziei, któremu właściwie nigdy nie zdołała się przyjrzeć, bo jego widok budził taką odrazę, i bladego Nidhogga o długich zębach i członkach.

Tiril zdawała sobie sprawę, że to sen, i usiłowała się z niego wyrwać. Wyczuwała, że to się może źle skończyć. Nie mogła się jednak obudzić, choć z całych sił starała się unieść powieki. Niemym krzykiem wzywała pomocy.

Nagle uświadomiła sobie własną nagość, roztrzęsionymi dłońmi odnalazła kołdrę, naciągnęła ją pod brodę. Zorientowała się, że kołdra leży w poprzek, długo trwało, zanim ułożyła ją właściwie. I tak stopy wystawały spod przykrycia, nic jednak nie mogła na to poradzić.

Duchy otoczyły ją kręgiem. Najbliżej stał Nauczyciel, powiedział coś niewyraźnie, miała wrażenie, że jego głos brzmi, jakby wydobywał się z butelki, trudno było zrozumieć słowa.

Użalał się nad nią, jakby oskarżał Móriego, że ten myślał tylko o sobie. Tiril usiłowała protestować, bronić przyjaciela. Lecz jak zawsze głos uwiązł jej w gardle.

Powiedział coś także Duch Zgasłych Nadziei. Co takiego, twierdził, że ona jest wtajemniczona? Albo ma zostać wtajemniczona, nie bardzo zrozumiała, o co mu chodzi.

Nidhogg nic nie mówił. Stał oparty o ścianę i przyglądał się jej z krzywym uśmiechem.

W końcu wyłapała kilka słów.

– Jesteś teraz naszą pośredniczką – oświadczył Nauczyciel.

Co ma na myśli?

– Jesteś dla nas święta.

Tiril ogarnął strach.

Dlaczego nie było innych? Kobiet, Hraundrangi-Móriego, Zwierzęcia?

Dlaczego tylko ci trzej?

– Czekają – rzekł Duch Utraconych Nadziei. Jego głos brzmiał, jakby pochodził z przestworzy i epok, które przestały już istnieć.

– Kto czeka? – spytała, nie była jednak pewna, czy ją usłyszeli.

– Czekają od dawna, od bardzo dawna. Teraz zbliża się chwila ich wyzwolenia.

Nic nie pojmowała.

– Ty jesteś pośredniczką – powtórzył Nauczyciel.

– My także czekamy – wtrącił Duch Utraconych Nadziei.

– Czy możecie mi to wyjaśnić? – poprosiła.

– Z czasem się dowiesz – odparł Nauczyciel. Stanowiło to dowód, że ją usłyszeli, jej głos do nich dotarł.

Nauczyciel podał jej jakiś osobliwy przedmiot.

– Zatrzymaj to do chwili, gdy właściwy człowiek będzie tego potrzebował.

– Skąd będę wiedzieć, kto jest…

– Po prostu zrozumiesz – powiedział spokojnie.

Tiril trzymała przedmiot w dłoni. Kształtem przypominał kawałki węgla brunatnego, na których Móri rył swe magiczne runy.

Ogarnął ją nastrój powagi przemieszanej ze strachem. Rozumiała, że to wielka chwila. Magiczna runa, jak w myślach nazywała przedmiot, choć jeszcze się mu dobrze nie przyjrzała, paliła jej dłoń. Tiril zaniosła się krzykiem bólu, lecz runy nie mogła wypuścić.

Obudził ją jej własny jęk. Triumfalne wycie rodem z innego świata ucichło.

Pokój oczywiście okazał się pusty, nikogo w nim nie było, ani teraz, ani wcześniej. W dłoni nie trzymała nic. Czuła tylko, że jest mokra od potu, jakby przyśnił jej się koszmar.

Kiedy wyrównała już oddech, a drżenie ciała ustało, spróbowała zrozumieć to, co wydarzyło się we śnie. Tiril nie była jedyną osobą na świecie, która przekonała się, że we śnie objawia się człowiekowi cień tego, co oczywiste. Pojawiają się zawoalowane prawdy i trzeba nauczyć się je objaśniać.

Tym razem jednak nie potrafiła sobie z tym poradzić.


Rano nie była przekonana, czy wolno jej na ten temat rozmawiać z Mórim. On jednak zorientował się, że coś jej leży na sercu, i nie poddał się, dopóki nie wy- ciągnął całej prawdy.

Wyszli na poranną przechadzkę z Nerem, prowadzili psa na smyczy, żeby zapobiec jego kolejnej wyprawie w zaloty. Nero nie chciał uwierzyć w taki brak zrozumienia i przez cały czas konsekwentnie ciągnął w jedną stronę. Móri jednak nie uległ jego smętnemu spojrzeniu i mocno go trzymał.

– Ja też nie rozumiem, o co chodziło naszym towarzyszom. – Uścisnął rękę Tiril, jakby chciał dodać dziewczynie otuchy. – Może powinniśmy uznać to wszystko za sen, bo przecież nie było w tym nic realnego. Gdybyś teraz pokazała mi ten przedmiot, to co innego. Ale i ja miałem dzisiaj sen, który nie bardzo mi się spodobał. Tak jak i ty nie byłem pewien, czy to sen, czy jawa… Mnie także śnili się nasi towarzysze. Dziękowali mi.

Tiril przeszedł dreszcz.

– Dziękowali?

– Tak, za to, że w końcu pokazałem, iż mam dość rozumu, by dać ci radość, ale kiedy to mówili, ich oczy spoglądały drwiąco, niemal szelmowsko, prawie wpadłem w gniew. „Obiecywaliście, że nie będzie was przy tym”, krzyknąłem. „I nie byliśmy, odpowiedział Nauczyciel. Przewidzieliśmy jednak, co się stanie. Dlatego ci dziękujemy!” To był oczywiście tylko sen, tak samo jak w twoim przypadku. Nasza podświadomość steruje snami, na pewno o tym wiesz. Bałem się, że oni zobaczą, co zrobiliśmy, a ty mogłaś mieć wyrzuty sumienia i chciałaś, żeby się jednak pokazali. Chyba o nic innego tu nie chodzi.

– Uważasz więc, że oni nie byli konkretnie obecni ani w twoim śnie, ani w moim?

– Oczywiście!

Tiril odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję ci, Móri, że tak mówisz! Kamień spadł mi Z serca.

Nie wspomniała mu jednak o swej niepewności. Nie chciała mówić o niezwykłej, jakby nieziemskiej chwili przeżycia wtajemniczenia, jakiego doznała. Czy naprawdę we śnie można przeżyć coś aż tak intensywnie?

Pomimo gwałtownych protestów Nera zawrócili do dworu, Móri objął przyjaciółkę.

– Duchy miały rację mówiąc, że mało ci dałem radości podczas naszej pierwszej wspólnej chwili, Tiril…

– Nic nie szkodzi – mruknęła spuszczając głowę.

– Naprawimy to – obiecał. – Dam ci więcej miłości, ciepła i delikatności. Zaczekam na ciebie, tak, żebyśmy oboje mogli to poczuć. Ale najpierw powinienem pomówić z twoją matką, prawda?

– Tak chyba będzie najlepiej.

– To zależy, kiedy ona przyjedzie. Przez całą wieczność czekać nie możemy, ile właściwie można od nas wymagać?

Tiril roześmiała się uszczęśliwiona.

– Wracaj, matko, jak najprędzej! – zawołała w przestrzeń. – Pospiesz się, bo Móri i ja płoniemy!

– Tak, spiesz się, księżno – zawtórował jej Móri, nie spuszczając oczu z Tiril – Bo dostatecznie długo już czekaliśmy na siebie, jesteśmy dla siebie stworzeni. Usunęliśmy z drogi wszelkie czyhające na nas niebezpieczeństwa, i te realne, naszych wrogów) i te niewidzialne. Wiemy już, że Tiril nic się nie stanie, przekroczyliśmy granicę i nic złego;ą nie spotkało. Spiesz się, księżno, bo mam zamiar pojąć Tiril za żonę i nic mnie przed tym nie powstrzyma!

Загрузка...