4


To miejsce, dokąd mnie zawiózł, braciszkowie, nie przypominało żadnego kina, jakie dotąd widziałem. Owszem, jedną ścianę pokrywał srebrzysty ekran, a w ścianie naprzeciwko były te dziury kwadratowe do rzutnika, żeby miał skąd rzucać, i wszędzie poutykane głośniki stereo. Ale przy prawej ścianie było takie ustrojstwo, jakby konsoleta pełna zegarków i strzałek, a na środku, mordą zwrócony do ekranu, fotel jakby dentystyczny i mnóstwo odchodzących od niego drutów, i przyszło mi się na niego ciut nie przeczołgać z wózka na kółkach, i jeszcze mi pomagał inny łapiduch w białym kitlu. Potem zauważyłem, że pod otworami do projekcji jest na całość jakby matowe szkło i widać za nim jakby ruszające się cienie ludzkie i słychać jakby kaszlu kaszlu. A potem już niczewo nie odbierałem prócz tego. jaki jestem słabosilny, w przekonaniu, że sprawiło to przekluczenie się z więziennego żarcia na to nowe pożywne i jeszcze ten zastrzyk z witamin. — Dobrze powiada ten od kołowania na wózku to ja cię zostawiam. Pokaz się zacznie, jak tylko przybędzie tu doktor Brodzki. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Tak po prawdzie, braciszki, to nie bardzo ciągnęło mnie w to popołudnie do kina. Nie byłem w nastroju. Wolałbym się fajnie i spoko cichutko przekimać w kojce, aby cicho sza i tak przyjebnie sam na samo gwałt adzinoko. Czułem się zupełnie oklapnąwszy.

Aż tu jeden w białej katanie przywiązuje mi łeb do takiego jakby zagłówka, pośpiewując sobie cały czas jakąś pop szajsowatą piosneczkę. — A to po co? — spytałem. A ten flimon mówi, przestawszy na chwile zapiewać, że po to, abym głowę miał unieruchomioną i musiał patrzeć na ekran. Ale ja powiadam — chcę patrzeć na ekran. Przywiedli mnie tu, żebym oglądał filmy, i będę te filmy oglądał. — Na to drugi w białym płaszczu (była ich razem trójka, jedna z nich dziuszka, siedziała normalnie przy konsolecie u tych zegarków i gliglała różnymi kręciołkami) obśmiał się tak ciut niemnożko i powiada:

— To nigdy nie wiadomo. Oj, nie wiadomo. Zaufaj nam, przyjacielu. Tak będzie lepiej.

I okazało się, że mi przywiązują graby pasami do poręczy i także giczoły mam na beton umocowane do podnóżka. Widziało mi się to ciut jakby z uma szedłszy, ale dałem im wszystko robić, co chcieli. Skoro za dwa tygodnie mam znów być ten młody i swobodny malczyk, to niejedno za ten czas wytrzymam, o braciszkowie moi. Jedno co mi się nie ponrawiło, to jak mi założyli takie jakby klipsy na czole, skórę napinające, aż mi ciąg ciąg i podciągnęło górne powieki, że już nie mogłem zamknąć ani przyszczurzyć oczu, jak bym się nie starał. To spróbowałem się uśmiać i powiadam: — Ale to musi być po nastojaszczy horror szoł ten film, że tak wam zależy, abym go wyoglądał. — Na co jeden z tych w białym zarechotał i odezwał się:

— Tak jest, właśnie horror szoł, przyjacielu. Jakbyś zgadł, że szoł i że horror.

Potem nałożyli mi taką jakby myckę na łeb i widziałem, że idzie od niej mnogo drutów, i do brzucha przyssali mi taką jakby ssawkę i drugą do starego cykacza, i było mi kącikiem widno, że od nich też biegną druty. Potem rozdał się hałas drzwi otwieranych i zrazu było poznać, że wchodzi jakiś oczeń gromadny ważniak, jak te wszyslkie unter flimony w białym zesztywnieli. No i zobaczyłem ja tego doktora Brodzkicgo. Był to malutki chujowinka, bardzo zatłuszczony, kudełki mu się kręciły jak u baranka pokręcone kudłato na całej czaszce, na klufie jak ta kartoszka miał bardzo grube oczki. Dojrzałem, że odziany jest w garnitur po nastojaszczy horror szoł i absolutny szczyt mody, a wydawał z siebie oczeń subtylną i leciutką woń sali operacyjnej. Towarzyszył mu doktor Branom, cały w ułybkach, jakby chciał mnie podeprzeć na duchu. — Wszystko gotowe? — odezwał się doktor Brodzki z tym przydechem. I usłyszałem głosy wykrzykujące: ta jest! ta jest! ta jest! najpierw z odległości, a potem bliżej, no i rozłegł się taki buczący szum, jakby coś powkluczano. A potem światła zgasły i został się Wasz Pokorny i Opowiadający To Wszystko Przyjaciel, sam jeden po ciemku, cały w strachu sam na sam i adzinoko, nic mogący się ani poruszyć, ani zamknąć oczu, ani w ogóle nic. A potem, o braciszkowie moi, zaczął się pokaz filmowy od bardzo gromkiej muzyki, lecącej z głośników, dzikiej i pełnej dysonansów. A potem na ekranie pokazał się obraz, ale bez tytułu i czołówki. Tylko ulica, mogła to być jaka bądź ulica w jakim bądź mieście, w mroku nocy i przy palących się latarniach. Film tak jakby oczeń charoszy i profesjonalny, żadnych tam chlups chlaps i migania, jak w tych dajmy na to świńskich obrazkach, co widuje się u kogoś w ciemnym zaułku. Muzyka cały czas dudniąca bardzo ponuro. I pokazał się stary, bardzo stary chryk idący ulicą i nagle wyskoczyli na niego dwaj małysze odziani w to, co było jak raz szczytem mody (sztany po dawnemu obciśnięte, ale już nie ten obfity fular, tylko normalnie halsztuk) i wzięli się z nim figlować. Słychać było każdy jego wrzask i jęk, całkiem po nastojaszczy, daże zmachany oddech i sapanie tych dających wycisk małyszów. Przerobili go sawsiem na budyń, tego chryka, przysuwając łup łup lup z piąchy, obdarłszy go do imentu z łachów i na zakończenie z buta w te gołą płyć (walającą się czerwono i krwawo w szajsowatym błocku rynsztoka) i precz odbiegli raz dwa raz. A potem zbliżenie na baszkę tego ciężko złomotanego chryka, jucha ciekła z niej krasno i przekrasno. To komiczne, jak barwy nastojaszczego świata dopiero się widzą prawdziwe, kiedy je zobaczysz na filmie.

Przyglądałem się temu i zaczęło do mnie mocno docierać, że wcale się nie czuję za dobrze, co przypisałem niedożywieniu i temu. że mój żołąd jeszcze się nie sawsiem przestawił na pożywne jadło i witaminy, jakie mi tu dają. Ale próbowałem o tym zapomnieć i skupić się. o braciszkowie moi, na puszczonym od razu kolejnym filmie. Ten wszedł prosto na młodziutką dziulkę, jak najpierw jeden malczyk robi jej nasilno to stare tam i nazad, potem drugi i trzeci i jeszcze następny, a ona w głośnikach wrzeszczy gromko i wprost użasno, a przy tym leci muzyka przejmująca taka i tragiczna. To było prawdziwe, bardzo prawdziwe, choć jak dobrze pomyśleć, to niemożebne sobie wyobrazić, że wpychle po nastojaszczy dają sobie to robić na filmie i gdyby to nakręcał ktoś z Tych Dobrych albo Firma Państwowa, chyba nie wyobrażacie sobie, żeby im pozwolili zdejmować te filmy bez interwencji w to, co się wyrabia. Więc nawierno był to na balszoj sprytny montaż albo trik czy jak się ta sztuczka nazywa. Bo aż do izbytku prawdziwe. A jak przyszło się do tego, że szósty czy siódmy już malczyk obszczerza się w rechot i dawaj pchać jej w międzynoże, a ta dziulka na ścieżce dźwiękowej krzyczy jak z uma szedłszy, to mnie zaczęło mdlić. Jakby cały obolawszy poczułem, że mogę się porzygać, albo i nie porzygać, i zrobiło mnie się niewynosimo, braciszkowie moi, tak sztywno uwiązanemu na tym krześle. Jak ten kawałek się skończył, usłyszałem od konsolety glos doktora Brodzkiego: Reakcja dwanaście i pięć dziesiątych? A to całkiem całkiem obiecujące.

I dawaj w następny kawałek, na ten raz po prostu ludzka morda, całkiem pobladłszy ludzki pysk i jak trzymają go fest i robią, z nim różne parszywe sztuczki.

Ciut spotniawszy od tego bólu w kiszkach i pić mi się chciało niewynosimo i w czaszce pulsowało mi buch buch buch, i jakbym nie wyślepial się na ten film, to wierojatno by mnie tak nie mdliło. Tylko że nie mogłem zawrzeć oczu i nawet jak starałem się przewracać głazami, to i tak nie mogłem wykręcić gałek na tyle, żeby umknąć się temu filmowi spod lufy. Tak i musiałem widzieć, co się wyprawia, i słuszać tych obłąkanych wrzasków, co krugom dobywały się z tego ryja. Wiedziałem, że to się nie może dziać naprawdę, ale co za różnica? Do gardła mi podchodziło a rzygnąć nie mogłem, widząc, jak brzytew mu najpierw oko wyrzyna, później chlaszcze w dół płat policzka i wreszcie pru pru prut po całości, a czerwona krew bryzga na obiektyw. I apiać ten zadowolony głos doktora Brodzkiego:

— Świetnie, świetnie, świetnie!

Następny filmik był o starej babuli, co miała sklepik, jak banda małyszów przyszła ją skopać, pokładając się od gromkiego rechotu i te malczyki rozpirzyli jej cały sklepik i podpalają go. Widać jak ta bidna stara próchniaczka chce się wyczołgać z ognia, skrzycząc i wrzeszcząc, ale nie może się ruszyć, bo te małysze kopiąc potrzaskali jej nogę. Więc te płomienie ogarnęły ją z hukiem i widać, że jej gęba w męczarniach jakby o coś błagała przez ten ogień i wreszcie ginie w ogniu, i słychać najstraszliwsze, udręczone i dręczące wrzaski, jaki mogło wydać głosiszcze ludzkie. Teraz już wiedziałem, że mnie zemdli, więc uwrzasnąłem się:

— Będę rzygał. Dajcie mi się porzygać. Błagam, dajcie mi jakieś naczynie.

A ten doktor Brodzki odkrzyknął:

— To tylko wyobraźnia. Nic się nie bój. Proszę następny film. — Może to miał być żart, bo z ciemności dobiegł mnie jakby rechot. A potem kazano mi oglądać najobrzydliwszy film o japońskich torturach. Była wojna 1939/45 i przybijali sołdatów ćwiekami do drzew i fajczyli pod nimi ogniska i jajka im obrzynali, a nawet pokazano, jak żołnierzowi jednemu ścięli głowę szablą i ta baszka toczyła się, jej usto i ślepia wyglądały jak żywe, a ciało tego żołnierza biegało i to jest fakt, bluzgając juchą z szyi jak fontanna i wreszcie upadło, a przez cały czas było słychać oczeń oczeń huczny śmiech tych Japońców. Teraz już sawsiem użasno bolał mnie brzuch i głowa i chciało się pić, a wszystko to szło na mnie jakby z ekranu. Więc uwrzasnąłem się:

— Zatrzymać ten film! Błagam, proszę z tym skończyć! Dłużej nie poradzę. — l rozdał się na to głos Brodzkiego:

— Skończyć? Ty mówisz skończyć? Ależ myśmy dopiero zaczęli. — I głośno zaśmiali się on i cała reszta.

Nie chce mi się opisywać, braciszkowie, jakie tam jeszcze okropności kazali mi jakby przymusiwszy oglądać tego popołudnia Cale te jakby mózgłowia ich, doktora Brodzkiego i Branoma, i reszty biało ubranych, a nie zabywajcie że była jeszcze ta dziulka przy knopkach gliglająca i wpatrzona w zegarki, to były nawierno brudniejsze i gorzej zafajdane niż jakiego bądź ubijcy i przystupnika w całej wupie. Bo widziało mi się niemożebne, aby jakieś wpychle choćby i pomyślały o kręceniu filmów z tego, co mnie przymuszali teraz oglądać, przywiązanemu do fotela i z głazami na siłę szeroko wybałuszonymi. Co mogłem, to tylko drzeć się na całego, żeby temu zrobić wykluk! wykluk i wykluk! i to jakby ciut przygłuszało ten zgiełk ultra gwałtu figlów i ubawu, jak również towarzyszący im akompaniament. Możecie sobie wyobrazić, co to była za potworna ulga, jak zobaczyłem już ostatni kawałek i doktor Brodzki odezwał się tym bardzo znudzonym i ziewającym głosem: — Jak na pierwszy dzień to chyba wystarczy, Branom, a jak ty uważasz? — I znalazłem się ja przy wkluczonych światłach, z czaszką dudniącą jak wielka i gromadna maszyna do wytwarzania bólu, pysk miałem w środku całkiem uschły i jakby szajsowaty i zdawało mnie się, że gotów jestem wyrzygać każdy kusoczek piszczy, jaki przełknąłem w życiu, o braciszkowie moi, od czasu jak połuczyłem grudź do posmoktania. — W porządku — rzekł doktor Brodzki — można go położyć do łóżka. — I poklepawszy mnie normalnie po ramieniu zaznaczył: — Dobrze, dobrze. Całkiem obiecujący początek! — i obszczerzyl się całą gębą, a potem się precz wykaczkał, a doktor Branom za nim, ale z taką ułybką bardzo sympatyczną i po drużeski, jakby nie miał z tym nic wspólnego i był tylko, jak ja, przymuszony.

W każdym razie oswobodzili moją płyć nieszczęsną z fotela i odpuściwszy skórę nad głazami, tak że znów mogłem je otworzyć i zamknąć, więc zamknąłem, o braciszkowie, z bólu tętniącego w czaszce i prawie że mnie odnieśli do starego wózka na kółkach i apiać do tej małej sypialki, a ten członio, co mnie popychał, krugom wyśpiewywał pop jakiś tam psijebny, aż warknąłem: — Przymknij się, ty! — ale on tylko się obśmiał i rzekł: — A bo co, przyjacielu? — i rozśpiewał się jeszcze głośniej. Więc położyli mnie do łóżka i wciąż czułem się chory i obolawszy ale nie śpiący, no i wkrótce zacząłem się czuć tak jakbym stosunkowo rychło mógł poczuć że już wkrótce mógłbym zacząć się czuć może odrobinkę lepiej, i wtedy przynieśli mi fajną czaszkę gorącego czaju z nienajgorszą dobawką starego mleka i cukru (to znaczy sacharu) i dopiero, pochlipawszy to, przyszedłem do świadomości, że ten użas i koszmar minęły i już ich nie ma. Po czym wszedł doktor Branom, cały sympatyczny i uśmiechnięty, i zagabnął

— No, to według moich obliczeń chyba już zacząłeś z powrotem czuć się lepiej. Czy tak?

— Słucham — odkazałem tak ciut czujno. Nie poniał ja, ku czemu on zmierza z tymi obliczeniami, że niby jak zabolawszy poczuł się łuczsze to jego własna broszka, a nie tam czyjeś obliczanie się. Przysiadł, cały sympatyczny i przyjacielski, na brzegu mojego łóżka i odezwał się:

— Doktor Brodzki jest zadowolony z ciebie. Miałeś bardzo dodatnie reakcje. Jutro czekają cię oczywiście dwa posiedzenia, rano i po południu, więc pod wieczór będziesz chyba ciut wymęczony. Ale musimy cię twardo potraktować, jak masz się wyleczyć.

To ja na to: Znaczy się. że mam znów odsiedzieć — że muszę się patrzeć na — och — nie! panie doktorze — wystękałem — to było zbyt okropne.

— Wiadomo, że okropne — uśmiechnął się doktor Branom. — Gwałt i przemoc to jest okropna rzecz. Tego się właśnie uczysz. Twój organizm się tego uczy.

— Ale — powiedziałem — ja nie rozumiem. Dlaczego mnie tak zemdliło. Nie rozumiem. Dotąd nigdy mnie od tego nie mdliło. Raczej na odwrót. Znaczy się jak robiłem to, albo się przyglądałem, to zawsze było mi po prostu horror szoł. Więc nie rozumiem, dlaczego i jak to — i co takiego -

— Życie to jest coś nadzwyczajnego — odkazał mi doktor Branom, takim bardzo górnym świętojebliwym głosem. — Zjawiska życia, konstrukcja organizmu ludzkiego… któż potrafi do końca zrozumieć te cuda? Doktor Brodzki, o, to wspaniały człowiek. Z tobą dzieje się obecnie to, co się powinno dziać z każdym normalnie zdrowym organizmem ludzkim w obliczu tego, co wyprawia potęga zła i jak przejawia się zasada niszczycielskiej destrukcji. Robimy z tobą tak, abyś stał się zdrów i normalny.

— Nie życzę sobie odkazałem — i niczewo nie panimaju. Robicie ze mną tak, abym się poczuł niedobrze, płocho i bardzo bardzo chory, tak mi robicie,

— A teraz czujesz się chory? — zapytał, ciągle z tą po drużeski ułybką na mordzie. — Pijesz herbatę, odpoczywasz, gawędzisz sobie z przyjacielem: na pewno czujesz się po prostu znakomicie, czy nie tak?

Więc jakby wsłuchałem się ja w samego siebie i poszperałem sobie w głowie i w ciele, tak ostrożne, ale co prawda to prawda, braciszkowie, że czułem się całkiem horror szoł i nawet już nabrałem chęci na żarcie. — Nie rozumiem tego — powiedziałem. — Chyba mi zadajecie coś takiego, abym się poczuł niedobrze. — I aż się zmarszczyłem na czole zadumawszy.

— Czułeś się tak niedobrze — wyłożył mi — dzisiaj po południu dlatego, że już ci się polepsza. Kiedy jesteśmy zdrowi, to w obliczu zjawisk odrażających trwoga nas ogarnia i mdłości. Po prostu wracasz do zdrowia. Jutro będziesz o tej porze jeszcze zdrowszy. — Poklepał mnie po nodze i wyszedł, a ja próbowałem się w tym, jak mogłem, połapać. Widziało mi się, że te kable i różne tam barachło, przyczepione do mego ciała, może to właśnie od nich czułem się tak niedobrze i że wszystko to jest po nastojaszczy kant i zwyczajna sztuczka. Jeszcze główkowałem nad tym i zastanawiałem się, czy jutro nie odkazać się od przywiązywania w fotelu i może dać się ze wszystkimi po nastojaszczy w łomot, bo należą mi się te prawa, kiedy zjawił się znów inny członio. Taki ułybawszy się stary flimon, który zaznaczył, że (jak on to nazwał) jest Oficerem Zwolnieniowym, a miał przy sobie papierków i bumażek i jeszcze papierków. I tak mnie zagabnął:

— Dokąd udasz się po zwolnieniu?

Po prawdzie ja się nad czymś takim jeszcze nie zastanawiałem i dopiero teraz mi zaświtało, że już rychło będzie ze mnie fajny malczyk, swobodny, i tagda poniał ja, że tylko wtedy, jak będę zagrywał po ichniemu i nie puszczę się w żadne szarpanie i zrażanie się, krzyk, niezgadzanie się i tym podobnież. Więc mu normalnie odbałaknąłem:

— Och, wrócę do domu. Do moich ef i em.

— Do twoich —? — Widno sawsiem nie kapował po nastolacku. więc wytłumaczyłem się:

— Do starzyków moich w kochanym bloku.

— Aha — powiedział. — A kiedy twoi rodzice cię ostatni raz odwiedzili?

— Będzie z miesiąc — powiedziałem — około. Dni odwiedzin były na trochę zawieszone, bo jakiś zek przeszmuglował do więźnia przez druty niemnożko prochu, no, wzrywającego się, od swojej dziobki. To było kurewskie zagranie do niewinnych, żeby też ich ukarać. Więc prawie miesiąc nie miałem widzenia.

— Aha — margnął ten członio. — A czy twoi rodzice wiedzą, że jesteś przeniesiony i niedługo masz być zwolniony? — Ależ to krasiwo zabrzmiało! to słowo zwolniony.

— Nie — odkazałem. I dobawiłem: — To będzie dla nich miła niespodzianka, no nie? Jak sobie normalnie wejdę drzwiami i powiem: No proszę, wróciłem, znów jako człowiek wolny! Taak, to będzie po nastojaszczy horror szoł.

— No dobrze — odkazał ten Zwolnieniowy — to na razie wystarczy. Jeżeli masz gdzie mieszkać. A teraz kwestia zatrudnienia, co? — I pokazał mi długi długi spis, gdzie mógłbym się nająć i pracolić, ale pomyślałem, że z tym się nie śpieszy. Najpierw jakiś nieduży urlop I jak tylko wyjdę, coś ukraść i zaopatrzyć te stare karmany w kasabubu, ale teraz już ostrożniutko i cała robota sam na samo gwalt i adzinoko. Nie będę więcej polegał na tak zwanych kumplach. Więc powiedziałem flimonowi, aby trochę odczekał i że później o tym porozmawiamy. Więc on że recht recht rccht i wziął się ku wyjściu. Ale tu pokazał się wdrug oczeń po czudacku, bo i co zrobił? a pochichrał się i powiada: — Nie chciałbyś mi na odchodnym dołożyć w ryja? — Mnie wydało się niemożebne, abym dobrze usłyszał, i wydałem taki glos:

— Ee?

— Nie chciałbyś mi — znów zachichrał — na odchodnym dołożyć w ryja? — Na to ja zmarszczyłem się, no w ogóle, ani chu chu nie poniawszy, i powiadam:

— Dlaczego?

— No odpowiedział tylko aby się przekonać, czy robisz postępy. — I dosunął tę swoją mordę bliziutko, obszczerzywszy się tłusto na całe usto. Więc ja grabsko w piąch i łomot w ten ryj, ale on się tak bystro uchylił, ciągle obszczerzający się, że łupnąłem grabą w sam wozduch. Okrutnie to było dziwne, nie do pojęcia, aż łeb mi się umarszczyl, jak on przy wyjściu mało sobie głowy nie odrechotał. I natychmiast po tym, o braciszkowie, apiać zrobiło mi się tak niedobrze, całkiem jak po południu, i skręcało mnie przez kilka minut. Po czym zaraz przeszło i jak mi przynieśli kolację, to poczułem niezły apetyt i nic tylko bym chrupał chrum chrum tego pieczonego kurczaka. Ale dziwne było, że ten stary flimon tak się u mnie dopraszał w mordę. I także samo dziwne, że poczułem się tak niedobrze.

A co jeszcze dziwniejsze, to kiedy poszedłem spać, o braciszkowie moi. Przyśnił mi się taki drzym, po prostu koszmar, i domyślacie się, że był to jeden z tych filmowych kawałków, co je oglądałem po południu. Bo drzym czyli koszmar senny to właściwie nie co innego, tylko jakby film pod własną czaszką, z wyjątkiem, że jakbyście w niego sami wszedłszy stali się jego częścią. I to właśnie było ze mną. Wziął się ten koszmar z takiego kawałka sfilmowanego, co mi go pokazali już pod koniec jakby wieczornego seansu, cały o malczykach z rechotem wykonujących ultra gwałt i ryps wyps na takiej młodej dziuszce, krzyczącej we krwi, w swojej własnej czerwonej czerwonej krwi ciuch mając razrez do imentu i oczeń horror szoł. Ja też się dawałem w ten ubaw, cały w rechot i jakby wożaty w gangu, a odziany w sam wierch mody nastolowatej. A potem, jak ta borba i zadyma i łomot były u szczytu, ja wniezapno poczuł się jakby mnie sparaliżowało i nic tylko rzygnąć na całość, i wsie malczyki obśmiały się ze mnie gromko na balszoj raz i prze i rozgromko. Po czym jakby rwać się musiałem abratno do zbudzenia i to przez moją krew, przez juchę własną, całe stakany i dzbany i całe kubły tej krwi, aż tu znalazłem się w łóżku w tej sypialce. Chciało mnie się zwymiotować, wylazłem z kojki cały roztrzęsiony, aby przejść korytarzem do starego klo. A tu, proszę was, braciszkowie, drzwi zakluczone! I obróciwszy się dopiero zauważyłem kraty w oknach. I tak, sięgnąwszy po ten jakby urynał w małej szafce przy wyrku, poniał ja, że nie ma już dla mnie ucieczki. Co gorsza, bałem się powrócić do mojej własnej uśpionej czaszki. Niezadługo pokazało się, że po prawdzie wcale nie chce mi się haftować, ale już bałem się łóżka i snu. Jednak po chwili jak padłem ba bach w kimono, tak już więcej nic mi się nie przyśniło.


Загрузка...