8. Zakazany Świat

31

— Golan nic będzie ci przeszkadzało, jeśli będę się przyglądał? — spytał Pelorat.

— Nie, Janov, możesz się przyglądać — odparł Trevize.

— A jeśli będę się chciał o coś zapytać?

— Wal śmiało.

— Co teraz robisz?

Trevize oderwał wzrok od ekranu.

— Muszę zmierzyć na ekranie odległość każdej gwiazdy, która zdaje się leżeć niedaleko od Zakazanego Świata, aby obliczyć, w jakiej odległości od niego faktycznie się znajduje. Muszę się dowiedzieć, jak silne są pola grawitacyjne tych gwiazd, a do tego potrzebne mi są ich masy i odległość od tego świata. Nie znając mocy tych pól, nie można mieć pewności, że skok odbędzie się bez zakłóceń.

— A jak to obliczysz?

— Współrzędne każdej z tych gwiazd znajdują się w banku danych komputera. Można je przekształcić zgodnie z zasadami systemu comporellońskiego. Te z kolei można nieco skorygować, biorąc pod uwagę pozycję „Odległej Gwiazdy” względem słońca Comporellona. W ten sposób otrzymam odległość, w jakiej znajduje się każda z tych gwiazd. Na ekranie te czerwone karły zdają się być zupełnie blisko Zakazanego Świata, ale w rzeczywistości niektóre mogą leżeć znacznie dalej, a niektóre znacznie bliżej. Musimy ustalić ich położenie w przestrzeni trójwymiarowej, rozumiesz.

Pelorat skinął głową i powiedział:

— A masz już współrzędne Zakazanego Świata…

— Tak, ale to nic wystarczy. Potrzebne mi są odległości pozostałych gwiazd w granicach mniej więcej jednego procentu. Napięcie ich pól grawitacyjnych w sąsiedztwie Zakazanego Świata jest tak niewielkie, że mały błąd nie robi różnicy. Natomiast słońce, wokół którego krąży, czy może krążyć Zakazany Świat, ma niezwykle intensywne pole grawitacyjne w okolicach tej planety, więc jego odległość muszę zmierzyć jakiś tysiąc razy dokładniej niż odległość pozostałych gwiazd. Same współrzędne nie wystarczą.

— Co wobec tego zrobisz?

— Właśnie mierzę odległość Zakazanego Świata, a raczej jego gwiazdy, od trzech sąsiednich gwiazd, które świecą tak niewyraźnie, że trzeba je znacznie powiększyć, aby je zobaczyć. Przypuszczalnie wszystkie trzy znajdują się bardzo daleko od Zakazanego Świata. Możemy więc ustawić ekran tak, aby jedna z nich była w jego środku, i skoczyć o jedną dziesiątą parseka w kierunku prowadzącym pod kątem prostym do linii łączącej ją z Zakazanym Światem. Możemy to zrobić bez obawy, nawet nie znając odległości tych stosunkowo daleko leżących gwiazd.

Gwiazda będąca dla nas punktem odniesienia będzie po skoku nadal widoczna pośrodku ekranu. Pozostałe dwie słabo świecące gwiazdy, jeśli są faktycznie bardzo daleko, również nie zmienią w dostrzegalny sposób swojej pozycji. Natomiast Zakazany Świat jest na tyle blisko, że przesunie się po paralaksie. Z wielkości tego przesunięcia będziemy mogli oszacować, w jakiej jest odległości. Jeśli będę chciał się dodatkowo upewnić i sprawdzić wynik, to wybiorę trzy inne gwiazdy i powtórzę ten numer.

— Ile czasu zajmie to wszystko?

— Niewiele. Całą ciężką pracę wykonuje komputer. Ja tylko mówię mu, co ma zrobić. To, że w ogóle zabiera nam to czas, bierze się stąd, że muszę potem sam przestudiować wyniki, aby upewnić się, że wyglądają jak trzeba i że nie popełniłem błędu w poleceniach, które wydałem komputerowi.

— To naprawdę zdumiewające — powiedział Pelorat. — Pomyśl tylko, ile komputer robi za nas.

— Myślę o tym cały czas.

— Co byś zrobił bez niego?

— A co bym zrobił bez statku o napędzie grawitacyjnym? Albo bez przeszkolenia astronautycznego? Albo bez dwudziestu tysięcy lat nieprzerwanego rozwoju techniki lotów w nadprzestrzeni? Faktem jest, że jestem tu teraz. Spróbuj sobie wyobrazić, co będzie za następne dwadzieścia tysięcy lat. Załóżmy, że żylibyśmy właśnie wtedy. Za jakie cuda techniki bylibyśmy wtedy wdzięczni naszym przodkom i współczesnym? A może za dwadzieścia tysięcy lat ludzkość nie będzie już istniała?

— Co to, to nie — żachnął się Pelorat. — Na pewno będzie istniała. Nawet jeśli nie staniemy się częścią Galaxii, to będziemy nadal mieli psychohistorię, która będzie nam wytyczała drogę.

Trevize obrócił się w fotelu, zdejmując ręce z pulpitu komputera.

— Niech zmierzy te odległości — powiedział — i sprawdzi obliczenia, nawet wielokrotnie. Nie ma pośpiechu. — Spojrzał kpiąco na Pelorata. — Psychohistoria! Wiesz, Janov, ten temat pojawił się dwa razy, kiedy byliśmy na Comporellonie, i za każdym razem wiara w psychohistorię została nazwana przesądem. Raz przeze mnie, a drugi raz przez Deniadora. No bo w końcu czy można ją określić inaczej niź jako przesąd żywiony przez mieszkańców Fundacji? Czy mamy na jej poparcie jakieś dowody, jakieś argumenty? No, sam powiedz, Janov. Ty się na tym powinieneś znać lepiej niż ja.

— Dlaczego uważasz, że nie ma na to żadnych dowodów? — spytał Pelorat. — W Krypcie Czasu wielokrotnie ukazywał się hologram Hariego Seldona, który przedstawiał wypadki tak, jak rzeczywiście wyglądały. Nie mógłby za swego życia wiedzieć, jakie zajdą wydarzenia, gdyby nie przewidział ich za pomocą psychohistorii.

Trevize pokiwał głową.

— To brzmi przekonująco. Pomylił się, jeśli chodzi o czasy Muła, ale i tak brzmi to przekonująco. Niemniej za bardzo przypomina to magię. Każdy kuglarz zna jakieś sztuczki.

— Ale żaden kuglarz nie potrafi przewidzieć, co się stanie za kilkaset lat.

— Żaden kuglarz nie potrafiłby naprawdę zrobić tęgo, co udaje, że robi.

— Daj spokój, Golan. Nie mogę sobie wyobrazić żadnej sztuczki, za pomocą której mógłbym przewidzieć, co będzie za kilkaset lat.

— Tak jak nie możesz sobie wyobrazić sztuczki, za pomocą której magik może odczytać, co zostało zapisane na tabliczce umieszczonej w bezzałogowej stacji orbitalnej. A ja widziałem taki pokaz. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że Krypta Czasu, razem z hologramem Hariego Seldona, może być sztuczką wymyśloną przez rząd?

Pelorat zrobił minę, jakby ten pomysł dotknął go do żywego.

— Nie zrobiliby czegoś takiego — powiedział.

Trevize prychnął szyderczo.

— A zresztą zostaliby na tym przyłapani, gdyby spróbowali to zrobić — rzekł Pelorat.

— Wcale nie jestem tego taki pewien. Ale nie o to chodzi. Problem w tym, że nie mamy pojęcia, jak działa psychohistoria.

— Ja nie mam pojęcia, jak działa komputer, ale to nie zmienia faktu, że on działa.

— Dlatego, że są tacy, co wiedzą, jak działa. A co by było, gdyby nikt nie wiedział, jak działa? W takiej sytuacji bylibyśmy zupełnie bezradni, gdyby z jakiegoś powodu przestał działać. A gdyby psychohistoria nagle przestała działać…

— Druga Fundacja zna zasady działania psychohistorii.

— A skąd to wiesz, Janov?

— Tak się mówi.

— Mówić można wszystko… O, mamy już odległość do gwiazdy Zakazanego Świata. Mam nadzieję, że komputer obliczył ją bardzo dokładnie. Przeanalizujemy te liczby.

Patrzył na nie przez dłuższy czas, poruszając od czasu do czasu bezgłośnie ustami, jakby dokonywał w myśli jakichś obliczeń. W końcu oderwał od nich wzrok i spytał:

— Co robi Bliss?

— Śpi — odparł Pelorat, a potem dodał tonem usprawiedliwienia: — Ona potrzebuje snu, Golan. Pozostawanie częścią Gai w takiej odległości i utrzymywanie z nią kontaktu przez nadprzestrzeń jest dla niej bardzo wyczerpujące.

— Tak myślę — powiedział Trevize i odwrócił się na powrót do komputera. Położył dłonie na pulpicie i mruknął: — Każę mu posuwać się małymi skokami i po każdym skoku sprawdzać wyliczenia. — Potem cofnął ręce i powiedział: — Pytałem poważnie, Janov. Co wiesz o psychohistorii?

Pelorat miał zaskoczoną minę.

— Nic. Bycie historykiem, którym w pewnym sensie jestem, to coś zupełnie innego niż bycie psychohistorykiem… Oczywiście znam obie podstawowe zasady, na których opiera się psychohistoria, ale każdy je zna.

— Nawet ja. Pierwsza zasada głosi, że populacja będąca obiektem zainteresowania psychohistorii musi być odpowiednio duża, aby wyliczenia statystyczne były prawomocne. Ale co to znaczy „odpowiednio duża”? Jak duża?

— Według ostatnich szacunków — rzekł Pelorat — w Galaktyce żyje około dziesięciu trylionów ludzi, a są to prawdopodobnie szacunki zaniżone. Na pewno jest to odpowiednio duża liczba.

— Skąd wiesz?

— Stąd, że psychohistoria działa, Golan. Choćbyś używał nie wiem jakich sofizmatów, to faktem jest, że działa.

— Natomiast druga zasada — powiedział Trevize — głosi, że ludzie nie mogą wiedzieć, że podlegają działaniu psychohistorii, gdyż wiedza ta zniekształciłaby ich reakcje… Ale sęk w tym, że wiedzą.

— Tylko o tym, że psychohistoria w ogóle istnieje, stary. To nie ma znaczenia. Druga zasada mówi, że ludzie nie mogą wiedzieć o tym, co przewiduje psychohistoria i faktycznie nic o tym nie wiedzą… z wyjątkiem Drugiej Fundacji, która — jak się uważa — zna te przewidywania, ale Druga Fundacja to szczególny przypadek.

— I cała psychohistoria została zbudowana na tych dwóch zasadach? Trudno w to uwierzyć.

— Nie tylko na tych dwóch zasadach — zaoponował Pelorat. — Oprócz tego jest jeszcze wyższa matematyka i skomplikowane metody statystyczne. Opowieść głosi — jeśli chcesz posłuchać tego, co zachowała tradycja — że Hari Seldon stworzył psychohistorię opierając się na kinetycznej teorii gazów. Atomy czy cząsteczki gazu poruszają się bezładnie, tak że nie znamy ani położenia, ani prędkości pojedynczej cząsteczki. Mimo to, posługując się statystyką, możemy bardzo precyzyjnie sformułować prawa rządzące zachowaniem wszystkich cząsteczek. Otóż Seldon chciał odkryć podobne prawa rządzące zachowaniem ludzkich społeczności, choćby nawet te prawa nie stosowały się do zachowań poszczególnych jednostek.

— Możliwe, ale ludzie to nie atomy.

— To prawda — odparł Pelorat. — Jednostka ludzka obdarzona jest świadomością i jej zachowanie jest tak skomplikowane, że wydaje się, iż posiada ona wolną wolę. Jak Seldon sobie z tym poradził, nie mam najmniejszego pojęcia i jestem pewien, że nawet gdyby znalazł się ktoś, kto to wie, i próbował mi wyjaśnić, to i tak bym nie zrozumiał. Ale jest faktem, że Seldon sobie z tym poradził.

— I to wszystko zależy od tego, czy społeczeństwo będące przedmiotem tych zabiegów jest wystarczająco liczne i nic o nich nie wie. Nie wydaje ci się, że jest to zbyt krucha podstawa, aby zbudować na niej potężny gmach formuł matematycznych? Jeśli te dwa podstawowe wymogi nie zostaną dokładnie spełnione, to cała budowla runie.

— Ale skoro Plan nie runął…

— Albo jeśli te wymogi nie są nawet fałszywe ani nieodpowiednie, ale po prostu słabsze niż powinny być, to psychohistoria może nawet właściwie funkcjonować przez kilkaset lat, a potem, w przypadku jakiegoś szczególnego kryzysu, runąć… tak jak to miało miejsce, choć na krótko, w czasach Muła… A może jest jeszcze jakiś trzeci wymóg?

— Jaki trzeci wymóg? — spytał Pelorat, marszcząc czoło.

— Nie wiem — odparł Trevize. — Argument może wyglądać elegancko i wydawać się zupełnie logiczny, a mimo to opierać się na jakichś cichych założeniach. Może ten trzeci wymóg jest założeniem tak oczywistym, że nikt nawet nie myśli o jego wyraźnym sformułowaniu.

— Założenie, które jest tak oczywiste, jest zwykle wystarczająco prawdziwe. Inaczej nie byłoby tak oczywiste.

Trevize prychnął:

— Janov, gdybyś znał historię nauki tak dobrze, jak historię tradycyjną, to wiedziałbyś, jak błędne jest takie stanowisko… Ale widzę, że jesteśmy już w sąsiedztwie słońca, wokół którego krąży Zakazany Świat.

Faktycznie, pośrodku ekranu widniała jasna gwiazda — tak jasna, że ekran automatycznie ukazał jej światło przez filtr, a i tak było ono wystarczająco silne, aby w jego blasku zniknęły pozostałe gwiazdy.

32

Na pokładzie „Odległej Gwiazdy” urządzenia służące do utrzymania higieny osobistej były dość skromne, a zużycie wody utrzymywano na minimalnym poziomie, aby nie przeciążać aparatury uzdatniającej. Trevize wyraźnie zaznaczył to Bliss i Peloratowi.

Mimo to Bliss stale wyglądała świeżo, jej długie czarne włosy lśniły, a paznokcie błyszczały.

Weszła do sterowni, mówiąc:

— A, tu jesteście!

Trevize podniósł głowę i powiedział:

— Nie ma w tym nic zdumiewającego. Trudno sobie wyobrazić, żebyśmy opuścili statek, a wystarczyłyby półminutowe poszukiwania, żeby nas tu znaleźć, nawet gdybyś nie mogła odkryć naszej obecności swoim szóstym zmysłem.

— Dobrze wiesz — odparła Bliss — że była to tylko forma powitania i że nie należy tego rozumieć dosłownie. Gdzie jesteśmy?… Tylko mi nie odpowiadaj, że w sterowni.

— Jesteśmy, kochanie — odparł Pelorat, wyciągając do niej rękę — na skraju systemu planetarnego, do którego należy najbliższy z tych trzech Zakazanych Światów.

Podeszła do niego i stanęła obok, kładąc mu rękę na ramieniu. Pelorat objął ją w pasie.

— Nie jest taki zakazany — powiedziała. — Nic nas dotąd nie zatrzymało.

— Jest zakazany — rzekł na to Trevize — tylko dlatego, że Comporellon i inne światy założone przez drugą falę osadników samorzutnie uznały światy założone przez osadników pierwszej fali, Przestrzeńców, za zakazane. Jeśli my nie czujemy się związani tym zakazem, to co nas może zatrzymać?

— Także Przestrzeńcy, jeśli jeszcze jacyś żyją, mogli samorzutnie uznać światy osadników drugiej fali za zakazane. To, że nas nic nie powstrzymuje przed wtargnięciem do nich, nie znaczy, że oni nie będą mieli nic przeciwko temu.

— Tak — odparł Trevize. — Jeśli istnieją. Na razie nie wiemy nawet, czy istnieje jakaś planeta, na której mogliby żyć. Na razie widzimy tylko zwykłe olbrzymy gazowe. Dwa, i to nieszczególnie duże.

— Ale to nie znaczy, że Światy Przestrzeńców nie istnieją — wtrącił szybko Pelorat. — Każdy nadający się do zamieszkania świat znajduje się dużo bliżej słońca, jest dużo mniejszy i, w blasku swego słońca, trudny do wykrycia z takiej odległości. Będziemy musieli zrobić mikroskok w środek tego układu, żeby móc wykryć ten świat. — Był wyraźnie dumny, że mówi jak doświadczony kosmonauta.

— W takim razie — spytała Bliss — dlaczego nie lecimy tam?

— Jeszcze nie teraz — odparł Trevize. — Dałem komputerowi polecenie, żeby sprawdził w granicach swych możliwości, czy nie ma tu jakichś śladów sztucznych konstrukcji. Będziemy lecieli do środka układu etapami — jeśli będzie trzeba, to rozbijemy ten lot nawet na tuzin etapów — sprawdzając dokładnie otoczenie po przebyciu każdego odcinka. Nie chcę wpaść w pułapkę, jak wtedy, kiedy zbliżyliśmy się do Gai. Pamiętasz, Janov?

— W takie pułapki mógłbym wpadać codziennie. Dzięki tej, którą zastawiła Gaja, mam Bliss — powiedział Pelorat i spojrzał na nią z miłością.

— Masz nadzieję, że co dzień spotkasz nową Blisś? — zaśmiał się Trevize.

Pelorat żachnął się, wyraźnie urażony, a Bliss powiedziała z lekką irytacją:

— Ale możesz, stary — czy jak tam cię nazywa Pel — lecieć nieco szybciej. Dopóki jestem z tobą, nie grozi ci, że wpadniesz w pułapkę.

— Taka jest potęga Gai?

— W wykrywaniu innych umysłów? Oczywiście.

— Jesteś pewna, Bliss, że masz dosyć siły? Zdaje się, że musisz trochę pospać, żeby odzyskać siły, które pochłania podtrzymywanie kontaktu z Gają. Na ile mogę polegać na twych, ograniczonych, zdaje się, w takiej odległości od Gai, zdolnościach?

Bliss zarumieniła się.

— Ten kontakt jest wystarczająco silny.

— Nie obrażaj się — rzekł Trevize. — Po prostu pytam… Nie uważasz, że jest to minus bycia Gają? Ja nie jestem Gają. Jestem niezależną, samodzielną i pełną jednostką. To znaczy, że mogę odlecieć tak daleko, jak chcę od swojego świata i od swoich ziomków i pozostać sobą, Golanem Trevize. W każdej odległości od nich zachowuję swoje zdolności i umiejętności w całej pełni. Gdybym znalazł się sam w przestrzeni, wiele parseków od najbliższego człowieka, i gdybym z jakiegoś powodu nie mógł w żaden sposób z nikim się skontaktować ani nawet zobaczyć choćby jednej gwiazdy na niebie, to i tak byłbym i pozostałbym Golanem Trevize. Być może nie zdołałbym przetrwać i musiałbym umrzeć, ale umarłbym jako Golan Trevize.

— Będąc sam w przestrzeni, z dala od innych, nie mógłbyś przywołać na pomoc swoich towarzyszy, nie mógłbyś liczyć na ich umiejętności i wiedzę. Jako samotna, odizolowana od innych jednostka byłbyś o wiele słabszy niż gdybyś był elementem zintegrowanego społeczeństwa. Wiesz o tym — powiedziała Bliss.

— Niemniej jednak byłaby to słabość innego rodzaju niż twoja — odparł Trevize. — Więź między tobą i Gają jest o wiele silniejsza niż między mną a moim społeczeństwem. Ta więź utrzymuje się w nadprzestrzeni i potrzeba dla jej podtrzymania energii, w wyniku czego ledwie dyszysz, psychicznie i umysłowo, i czujesz się o wiele słabsza niż ja z dala od społeczeństwa, do którego należę.

Twarz Bliss stężała i przez chwilę Bliss nie wyglądała młodo, a raczej wydawała się wieczna, jakby była bardziej Gają niż Bliss, jak gdyby samym wyglądem chciała zadać kłam stwierdzeniu Trevizego.

— Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, Golanie Trevize, który jesteś, byłeś i będziesz sobą, który być może nie będziesz niczym mniejszym, ale też na pewno niczym większym, nawet jeśli jest tak, to czy sądzisz, że można mieć coś za nic? Czy nie lepiej jest być istotą ciepłokrwistą, taką jak ty, niż zimnokrwistym stworzeniem, takim jak ryba czy co tam jeszcze?

— Żółwie są zimnokrwiste — wtrącił Pelorat. Na Terminusie ich nie ma, ale są na pewnych planetach. Mają skorupy, poruszają się bardzo wolno, ale żyją bardzo długo.

— No dobrze, więc czy nie lepiej jest być człowiekiem niż żółwiem i poruszać się raczej szybko niż wolno? Czy nie lepiej podtrzymywać czynności pochłaniające wiele energii, mieć szybko napinające się mięśnie, szybko reagujące włókna nerwowe, zdolny do intensywnego wysiłku mózg niż pełzać powoli, powoli odbierać wrażenia zmysłowe i w znikomym stopniu uświadamiać sobie to, co nas otacza?

— Oczywiście, że lepiej — powiedział Trevize ale co z tego?

— Co? Czyżbyś nie wiedział, że musisz płacić za to, że jesteś istotą ciepłokrwistą? Aby podtrzymać temperaturę swego ciała na poziomie wyższym od temperatury otoczenia, musisz wydawać o wiele więcej energii niż żółw. Musisz niemal bez przerwy jeść, aby dostarczać swemu organizmowi energii równie szybko, jak ją traci. Umarłbyś z braku pożywienia o wiele szybciej niż żółw. Ale czy chciałbyś żyć dłużej, za to wolniej, i być żółwiem? Czy raczej płacić tę cenę i być szybko poruszającą się, szybko odbierającą wrażenia i myślącą istotą?

— Czy to właściwa analogia, Bliss?

— Nie, ponieważ sytuacja Gai jest o wiele lepsza. Kiedy jesteśmy blisko ze sobą, nie wydatkujemy dużych ilości energii. To ma miejsce tylko wtedy, kiedy jakaś część Gai znajduje się w nadprzestrzennej odległości od reszty… I pamiętaj, że to, za czym się opowiedziałeś, nie ma być po prostu większą Gają, większym jednym światem. Opowiedziałeś się za Galaxią, za wielkim zespołem światów. W każdym miejscu Galaxii będziesz jej częścią, będziesz otoczony innymi częściami organizmu, który będzie obejmował każdy atom przestrzeni międzygwiezdnej i czarną dziurę w centrum. Wówczas trzeba będzie niewielkich ilości energii, aby pozostać całością. Żadna część nie będzie zbytnio odległa od innych. To za tym się opowiedziałeś. Czy możesz mieć jeszcze jakieś wątpliwości, że podjąłeś słuszną decyzję?

Trevize pochylił głowę i zamyślił się. Wreszcie wyprostował się i powiedział:

— Być może mój wybór był słuszny, ale muszę mieć pewność. To najważniejsza decyzja w dziejach ludzkości, więc nie wystarczy mi, że może jest słuszna. Muszę wiedzieć na pewno, że jest słuszna.

— A czego ci jeszcze trzeba, żeby się upewnić, po tym, co powiedziałam?

— Nie wiem, ale znajdę to na Ziemi. — Powiedział to z absolutnym przekonaniem.

— Golan widać już tę gwiazdę jako krąg — powiedział Pelorat.

Komputer, zajęty swoimi sprawami i nie przejmujący się w najmniejszym stopniu nawet najbardziej żywą dyskusją prowadzoną obok niego, zbliżał się etapami do gwiazdy i dotarł w końcu na odległość, na którą nastawił go Trevize.

W dalszym ciągu byli dość daleko od poziomu planetarnego, więc ekran podzielił się na trzy części, żeby mogli ujrzeć trzy małe planety znajdujące się w środkowej części układu.

Najbardziej oddalona od nich miała temperaturę powierzchni, w której woda mogła występować w stanie ciekłym, i atmosferę tlenową. Trevize poczekał, aż komputer obliczy jej orbitę. Już pierwsze, przybliżone obliczenia wypadły zadowalająco, ale Trevize polecił komputerowi, aby prowadził je dalej, gdyż im dłużej trwała obserwacja ruchu planety, tym dokładniej można było obliczyć elementy jej ruchu orbitalnego.

— W polu widzenia mamy planetę nadającą się do zamieszkania — powiedział cicho Trevize. Jest bardzo prawdopodobne, że panują tam odpowiednie warunki do tego.

— Ach! — Pelorat miał tak zachwyconą minę, jak pozwalała na to jego nieruchoma z natury twarz.

— Obawiam się jednak — dodał Trevize — że nie ma ona ogromnego satelity. Zresztą na razie komputer nie odkrył tam żadnego satelity. A więc nie jest to Ziemia. W każdym razie ten widok nie zgadza się z jej tradycyjnym opisem.

— Nie przejmuj się tym, Golan — powiedział Pelorat. — Kiedy okazało się, że żaden z olbrzymów gazowych nie jest otoczony niezwykłym pierścieniem, nie liczyłem na to, że znajdziemy tu Ziemię.

— No dobrze — rzekł Trevize. — Teraz sprawdzimy, jakie istnieją tam formy życia. Ponieważ planeta ma atmosferę tlenową, możemy być absolutnie pewni, że istnieje na niej życie roślinne, ale…

— Zwierzęce też — przerwała mu nagle Bliss. I to w dużej ilości.

— Co? — rzekł Trevize, zwracając się ku niej.

— Wyczuwam je. Z tej odległości dość słabo, ale nie ma wątpliwości, że ta planeta nie tylko nadaje się do zamieszkania, ale jest zamieszkana.

33

„Odległa Gwiazda” krążyła po orbicie biegunowej wokół Zakazanego Świata, w odległości na tyle dużej, że jeden obieg trwał nieco ponad sześć dni. Widać było, że Trevizemu nie spieszy się zejść z orbity.

— Ponieważ planeta jest zamieszkana — wyjaśniał powody, dla których zwlekał z lądowaniem — i ponieważ, według Deniadora, zamieszkiwali ją kiedyś ludzie, którzy dysponowali wysoko rozwiniętą techniką i wywodzili się z pierwszej fali osadników, tak zwanych Przestrzeńców, to może nadal mają wysoko rozwiniętą technikę i nie bardzo lubią nas, potomków osadników drugiej fali, którzy ich zastąpili. Chciałbym, żeby się nam pokazali i żebyśmy się czegoś o nich dowiedzieli, zanim zaryzykuję lądowanie.

— Może nie wiedzą, że tu jesteśmy — powiedział Pelorat.

— My wiedzielibyśmy, gdyby sytuacja była odwrotna. Muszę zatem założyć, że jeśli istnieją, to będą próbowali się z nami skontaktować. Może nawet zechcą wylecieć nam naprzeciw i złapać nas.

— Ale jeśli będą chcieli nas złapać i mają wysoko rozwiniętą technikę, to może się nam nie udać…

— Nie wierzę w to — przerwał mu Trevize. Postęp w technice niekoniecznie musi się dokonywać we wszystkich dziedzinach równocześnie. W pewnych dziedzinach mogli nas wyprzedzić, ale jest oczywiste, że nie dotyczy to podróży międzygwiezdnych. To nie oni, lecz my skolonizowaliśmy Galaktykę i nie słyszałem, żeby w okresie istnienia Imperium opuścili swoje światy albo żeby w ogóle zrobili coś, co świadczyłoby o ich istnieniu. A jeśli nie rozwijali podróży w przestrzeni, to w jaki sposób mogliby dokonać jakiegoś poważniejszego postępu w astronautyce? To z kolei świadczy, że jest niemożliwe, aby dysponowali czymś takim, jak statki o napędzie grawitacyjnym. Nie jesteśmy uzbrojeni, ale nawet gdyby wysłali przeciw nam statek wojenny, to i tak nas nie złapią… Nie będziemy bezradni.

— Może dokonali postępu w mentalistyce. Być może Muł był Przestrzeńcem…

Trevize wzruszył z irytacją ramionami.

— Muł nie mógł pochodzić z każdego miejsca. Gajanie twierdzą, że był Gajaninem, tyle że nienormalnym. Uważa się też, że był przypadkowo powstałym gdzieś mutantem.

— Snuto również domysły — powiedział Pelorat — których oczywiście nie przyjmowano poważnie, że był mechanizmem. Robotem, mówiąc innymi słowy, chociaż nie określano go tym słowem.

— Jeśli jest tam coś, co może być groźne dla naszych umysłów, to unieszkodliwienie tego będzie zadaniem Bliss. Ona może… A propos, śpi teraz?

— Śpi — odparł Pelorat — ale poruszyła się, kiedy wychodziłem z kabiny.

— Poruszyła się, tak? No, jeśli się coś zacznie dziać, to będzie musiała się raz dwa przebudzić. Zajmiesz się tym, Janov.

— Tak, Golan — rzekł cicho Pelorat.

Trevize skierował uwagę na komputer.

— Niepokoi mnie tylko jedna rzecz — stacje graniczne. Normalnie są one niezbitym świadectwem tego, że planeta, wokół której są rozmieszczone, jest zamieszkana przez ludzi dysponujących dość wysoką techniką. Ale te tutaj…

— Coś z nimi nie tak?

— Parę rzeczy. Przede wszystkim są bardzo archaiczne. Mogą mieć wiele tysięcy lat. Po drugie, nie wysyłają żadnego promieniowania, oprócz termicznego.

— A co to jest?

— Promieniowanie termiczne jest wysyłane przez każdy obiekt, który jest cieplejszy od otoczenia. To szerokie pasmo, układające się w pewien określony wzór, w zależności od temperatury danego obiektu. Właśnie dlatego te stacje graniczne wysyłają takie promieniowanie. Jeśli na tych stacjach znajdują się jakieś pracujące urządzenia, to musi z nich przenikać w przestrzeń promieniowanie nietermiczne, niestochastyczne. Skoro jednak nie stwierdzamy takiego promieniowania, to możemy przyjąć, że albo stacje te są opuszczone, może nawet od tysięcy lat, albo — jeśli są na nich ludzie — dysponują odpowiednią, zaawansowaną techniką, która uniemożliwia przedostawanie się tego promieniowania na zewnątrz.

— Może ta planeta ma wysoko rozwiniętą cywilizację — powiedział Pelorat — a stacje są opuszczone dlatego, że jej mieszkańcy przestali się po prostu martwić, że ktoś tu może przylecieć.

— Może… A może to po prostu jakaś pułapka.

Weszła Bliss. Trevize, spostrzegłszy ją kątem oka, mruknął zrzędliwie:

— Tak, tu jesteśmy.

— Widzę — odparła Bliss — i wciąż na tej samej orbicie. Tyle potrafię spostrzec.

— Golan jest ostrożny, kochanie — pospieszył z wyjaśnieniem Pelorat. — Stacje graniczne wyglądają na opuszczone i nie wiemy, jak to rozumieć.

— Nie ma się czym przejmować — powiedziała obojętnym tonem Bliss. — Na planecie, wokół której krążymy, nie ma żadnych dostrzegalnych znaków istnienia stworzeń inteligentnych.

Trevize obrzucił ją zdumionym wzrokiem.

— O czym ty mówisz? Powiedziałaś…

— Powiedziałam, że na tej planecie istnieje życie zwierzęce, i jest tak faktycznie, ale gdzie jest powiedziane, że życie zwierzęce koniecznie implikuje istnienie istot inteligentnych?

— Dlaczego o tym nie powiedziałaś od razu, jak tylko odkryłaś oznaki życia zwierzęcego?

— Dlatego, że z tamtej odległości nie mogłam tego stwierdzić. Mogłam jedynie stwierdzić ponad wszelką wątpliwość symptomy działania zwierzęcego układu nerwowego, ale przy tak słabym natężeniu nie potrafiłabym odróżnić motyla od człowieka.

— A teraz?

— Teraz jesteśmy o wiele bliżej. Pewnie myśleliście, że śpię, ale nie spałam, a w każdym razie bardzo krótko. Wsłuchiwałam się, choć to nieodpowiednie słowo, ale nie wiem, jak inaczej wam to wytłumaczyć, z natężeniem w odgłosy planety, aby odkryć jakiś ślad procesów umysłowych na tyle złożonych, by mogły świadczyć o istnieniu tam istot inteligentnych.

— I nie ma żadnych?

— Przypuszczam — odparła Bliss teraz już ostrożniej — że jeśli nie wykryłam nic z tej odległości, to nie może tam żyć więcej jak parę tysięcy ludzi. Jeśli podejdziemy jeszcze bliżej, to będę to mogła określić bardziej precyzyjnie.

— No cóż, to zmienia postać rzeczy — powiedział z pewnym zmieszaniem Trevize.

— Tak myślę — powiedziała Bliss. Wyglądała na lekko śpiącą i przez to skłonną do irytacji. — Możesz teraz dać spokój z tym swoim analizowaniem promieniowania, wyciąganiem wniosków i przypuszczeń i tą całą resztą. Moje zmysły dostarczają lepszych i pewniejszych informacji. Może teraz zrozumiesz, co mam na myśli, mówiąc, że lepiej jest być Gajaninem niż izolem.

Trevize nie odpowiedział od razu. Widać było, że stara się pohamować złość. Wreszcie powiedział z lodowatą uprzejmością:

— Jestem ci niezmiernie wdzięczny za tę informację. Mimo to musisz wiedzieć, że — używając analogii — perspektywa wyostrzenia mego węchu nie byłaby dla mnie wystarczającym motywem, żeby wyrzec się człowieczeństwa i stać się posokowcem.

34

Teraz, kiedy przeszli już przez warstwę chmur i lecieli wolno przez atmosferę, mogli się przyjrzeć Zakazanemu Światu. Sprawiał dziwne wrażenie jakby był nadgryziony przez mole.

Jak można się było spodziewać, obszary wokół biegunów pokryte były lodem, ale dość małe. Łańcuchy górskie składały się z nagich skał, wśród których tu i ówdzie widać było lodowce, ale one też nie były zbyt duże. Widać też było niewielkie, rozrzucone po całej powierzchni, obszary pustynne.

Ale mimo to planeta była zupełnie ładna. Miała duże kontynenty o bogatej linii brzegowej, obfitującej w długie plaże i liczne zatoki. Lądy pokrywały duże połacie lasów tropikalnych i umiarkowanych, otoczonych sawannami i łąkami, lecz wszystko to wyglądało z góry jak tkanina nadgryziona przez mole. Było zupełnie oczywiste, że cały ten świat niszczeje. Pośród lasów świeciły gołe miejsca, a całe partie łąk były zrudziałe.

— Jakaś choroba roślin? — rzekł ze zdumieniem Pelorat.

— Nie — odparła wolno Bliss. — Coś znacznie gorszego, a przy tym nieprzemijającego.

— Widziałem już wiele światów — powiedział Trevize — ale coś takiego spotykam po raz pierwszy.

— Ja widziałam niewiele światów — rzekła na to Bliss — ale przemawia przeze mnie cała Gaja i myślę, że tak wygląda świat, z którego zniknęli ludzie.

— Dlaczego? — spytał Trevize.

— Pomyśl tylko… — powiedziała cierpko Bliss. — Na żadnym zamieszkanym świecie nie istnieje równowaga ekologiczna w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Taka równowaga musiała pierwotnie istnieć na Ziemi, bo jeśli była ona światem, na którym powstała ludzkość, to musiało minąć dużo czasu, zanim pojawili się ludzie czy jakikolwiek inny gatunek zdolny do stworzenia rozwiniętej techniki i sposobów przekształcania środowiska. W takim przypadku musiała tam istnieć naturalna, oczywiście stale zmieniająca się, równowaga. Jednakże na innych zamieszkanych światach ludzie starannie tworzyli swoje otoczenie, wprowadzając tam rośliny i zwierzęta. W stworzonym przez nich systemie ekologicznym nie może być równowagi, gdyż składa się na niego tylko bardzo ograniczona liczba gatunków — tych, które ludzie wprowadzili celowo, gdyż chcieli je mieć, i tych, których nie chcieli wprowadzać, ale nie potrafili się przed tym ustrzec…

— Wiesz, co mi to przypomina? — wtrącił się nagle Pelorat. — Przepraszam, Bliss, że ci przerwałem, ale to tak pasuje do tego, co mówisz, że muszę to zaraz powiedzieć, bo potem zapomnę. Natrafiłem kiedyś na taki stary mit o stworzeniu świata, mit, który mówi, że na jakiejś planecie zostało stworzone życie i że były tam tylko takie gatunki, które dostarczały ludziom pożytku albo przyjemności. Otóż pierwsi ludzie zrobili coś głupiego mniejsza z tym co, bo te stare mity są przeważnie symboliczne i wychodzą zupełne bzdury, jeśli bierze się je dosłownie — i ziemia na tej planecie została przeklęta. „Ciernie i osty rodzić ci będzie” — tak się to przekłada, choć o wiele lepiej brzmiało ono w archaicznym galaktycznym, w którym zostało zapisane. Problem jednak w tym, czy to naprawdę było przekleństwo? Rzeczy niechciane i nielubiane przez ludzi, takie jak ciernie i osty, mogą być potrzebne do zachowania równowagi ekologicznej.

Bliss uśmiechnęła się.

— To naprawdę zdumiewające, Pel, jak wszystko kojarzy ci się zaraz z jakąś legendą i jak pouczające są czasami te legendy. Tworząc swoje otoczenie na jakimś świecie, ludzie pomijają te ciernie i osty, bez względu na to, co one w danym przypadku znaczą, a potem muszą dbać o to, żeby to wszystko funkcjonowało. Taki świat nie jest samowystarczalnym organizmem, jak Gaja. Jest raczej różnorodnym zbiorem izoli, ale ten zbiór nie jest aż tak różnorodny, żeby równowaga ekologiczna mogła utrzymać się stale. Jeśli z takiego świata znikają ludzie i zaczyna brakować ich sterujących tymi procesami rąk, to cały układ zaczyna się rozpadać. Planeta wraca do stanu wyjściowego.

— Jeśli tak się rzeczywiście dzieje — rzekł sceptycznie Trevize — to jest to proces powolny. Na tym świecie nie ma ludzi może od dwudziestu tysięcy lat, a mimo to większa jego część wydaje się nadal kwitnąć.

— Z pewnością zależy to od tego — powiedziała Bliss — jak starannie zadbano na początku o stworzenie równowagi ekologicznej. Jeśli początkowo równowaga ta jest dość dobra, to może się utrzymać przez długi czas po zniknięciu ludzi. W końcu dwadzieścia tysięcy lat to co prawda długi okres w historii ludzkości, ale w porównaniu z życiem planety to zaledwie jeden dzień.

— Przypuszczam — powiedział Pelorat, przyglądając się uważnie planecie — że jeśli ten świat ulega degeneracji, to na pewno nie ma tu ludzi.

— Nadal nie wyczuwam żadnej aktywności mózgowej na poziomie ludzkim i skłonna jestem przypuszczać, że na tej planecie nie ma ludzi. Odbieram nieustanny szum i brzęczenie, charakterystyczne dla niższych poziomów świadomości, które są jednak na tyle wysokie, że mogą odpowiadać poziomowi świadomości ptaków i ssaków. Mimo wszystko nie jestem pewna, czy proces dezintegracji jest tak zaawansowany, żeby świadczył niezbicie, iż nie ma tu ludzi. Planeta może ulegać degeneracji nawet wtedy, kiedy żyją na niej ludzie, jeśli ich społeczność jest nienormalna i nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważne jest zachowanie równowagi ekologicznej.

— Takie społeczeństwo na pewno szybko uległoby zagładzie — powiedział Pelorat. — Nie wyobrażam sobie, żeby ludzie nie mogli zrozumieć, jak ważne jest zachowanie czynników, które umożliwiają im przetrwanie.

— Nie podzielam twojej wiary w rozsądek ludzi, Pel — rzekła Bliss. — Wydaje mi się zupełnie możliwe, że w społeczności planetarnej składającej się tylko z izoli partykularne interesy mogą przesłonić interes ogółu.

— Podzielam zdanie Pelorata — powiedział Trevize — że to jest nie do pomyślenia. Zresztą sam fakt, że istnieje około miliona światów zamieszkanych przez ludzi i żaden z nich nie zniszczał w wyniku jakichś procesów dezintegracyjnych, świadczy o tym, że twoje obawy, Bliss, mogą być przesadne.

Statek przeleciał znad półkuli, na której panował dzień, nad półkulę pogrążoną w ciemności. Najpierw ogarnął ich pogłębiający się z każdą chwilą półmrok, a potem zapanowała zupełna ciemność, przerywana tylko światełkami gwiazd w miejscach, gdzie nieba nie przesłaniały chmury.

Utrzymywali jednakową wysokość, mierząc dokładnie ciśnienie atmosferyczne i intensywność przyciągania planety. Była to wysokość zbyt duża, aby mogli wpaść na jakiś wystający masyw górski, gdyż planeta znajdowała się w stadium, kiedy ruchy górotwórcze należały już od dawna do przeszłości. Mimo to komputer na wszelki wypadek badał drogę, wysuwając przed siebie palce mikrofal.

Trevize popatrzył na otaczający ich aksamitny mrok i powiedział z zadumą:

— Dla mnie najbardziej przekonującym dowodem na to, że ta planeta jest opuszczona, jest brak świateł na jej pogrążonej w cieniu stronie. Żadne społeczeństwo dysponujące techniką nie zniosłoby ciemności… Jak tylko znajdziemy się nad oświetloną stroną, zejdziemy niżej.

— Po co? — spytał Pelorat. — Tam nic nie ma.

— Kto powiedział, że tam nic nie ma?

— Bliss. I ty.

— Nie, Janov. Ja powiedziałem tylko tyle, że nie ma tu żadnego promieniowania wysyłanego przez urządzenia techniczne, a Bliss, że nie ma ani śladu procesów myślowych charakterystycznych dla istot ludzkich, a to nie znaczy, że nie ma tam nic. Nawet jeśli nie ma ludzi, to na pewno są jakieś pozostałości po nich. Poszukuję informacji, Janov, a szczątki urządzeń mogą mi ich dostarczyć.

— Po dwudziestu tysiącach lat? — spytał z powątpiewaniem Pelorat. — Myślisz, że coś mogło przetrwać do naszych czasów? Nie znajdziesz ani filmów, ani druków. Metal zżarła rdza, drewno zbutwiało, tworzywa sztuczne rozpadły się. Nawet kamienie zmurszały i rozsypały się.

— Niekoniecznie po dwudziestu tysiącach lat odparł spokojnie Trevize. — Podałem tę datę dlatego, że według legend comporellońskich był to w owym czasie kwitnący świat, a więc najwyżej tyle czasu mogło minąć od chwili, kiedy opustoszał. Ale przecież jego mieszkańcy mogli wymrzeć albo odlecieć stąd zaledwie tysiąc lat temu.

Zbliżyli się do granicy strefy, gdzie panowała noc. Ogarnął ich brzask poranka i niemal natychmiast potem znaleźli się w pełnym świetle dnia.

„Odległa Gwiazda” zniżyła się i zwolniła. Teraz dostrzegali już szczegóły powierzchni planety. Małe wysepki ciągnące się wzdłuż linii kontynentu stały się dobrze widoczne. Większość z nich pokrywała zieleń roślin.

— Moim zdaniem — powiedział Trevize — powinniśmy szczególnie dokładnie zbadać te zniszczone tereny. Wydaje mi się, że równowaga ekologiczna została w największym stopniu zachwiana tam, gdzie znajdowały się największe skupiska ludności. To tam mógł się zacząć proces degradacji życia na planecie. Co o tym myślisz, Bliss?

— To możliwe. W każdym razie, skoro nic nie wiemy, możemy zacząć od miejsc, w których najłatwiej się rozejrzeć. Lasy na pewno pochłonęły większość śladów bytności ludzi, a więc szukanie ich tam byłoby tylko stratą czasu.

— Przyszło mi do głowy — powiedział Pelorat — że dany świat może w końcu ustalić równowagę ekologiczną nawet z tym, co ma, że mogą tam powstać nowe gatunki, a obszary zniszczone mogą zostać na nowo zasiedlone.

— Być może, Pel — rzekła Bliss. — To zależy przede wszystkim od tego, jak bardzo została zachwiana równowaga. A poza tym taki świat potrzebowałby o wiele więcej czasu niż dwadzieścia tysięcy lat, żeby w drodze ewolucji osiągnąć nową równowagę ekologiczną. Trzeba by na to milionów lat.

„Odległa Gwiazda” zaczęła powoli opadać na pas ziemi o szerokości pięciuset kilometrów, porośnięty kępami wrzosu i jałowca, wśród których tu i ówdzie wznosiła się grupa drzew.

— Co o tym myślisz? — spytał nagle Trevize, wskazując na coś palcem. Statek zatrzymał się nad ziemią. Słychać było cichy, lecz stały pomruk silników grawitacyjnych, które weszły na wysokie obroty, neutralizując prawie całkowicie pole grawitacyjne planety.

W miejscu, na które wskazywał Trevize, niewiele było widać. Wznosiły się tam osypujące się kopce ziemi, pokryte rzadką trawą.

— Niczego mi to nie przypomina — powiedział Pelorat.

— Te wzniesienia mają regularne kształty. Równoległe linie proste, a można też dostrzec inne, mniej wyraźne, skierowane ku tamtym pod kątem prostym. Widzisz? O tu! Nie znajdziesz nic takiego w żadnych naturalnie ukształtowanych pagórkach. To są resztki budowli wzniesionych przez człowieka. Widać zarysy fundamentów i ścian tak wyraźnie, jak gdyby nadal tu stały.

— Załóżmy, że jest, jak mówisz — powiedział Pelorat. — Ale to ruiny. Gdybyśmy chcieli prowadzić badania archeologiczne, to musielibyśmy kopać i kopać. Archeologom zajęłoby to wiele lat, gdyby chcieli to zrobić właściwie…

— Owszem, ale my nie mamy na to czasu. To mogą być ruiny jakiegoś starożytnego miasta. Może jakieś budynki jeszcze tam stoją. Polecimy wzdłuż tych linii i zobaczymy, dokąd nas zaprowadzą.

Na skraju tego obszaru, gdzie drzewa rosły trochę gęściej, natknęli się na stojące jeszcze, przynajmniej częściowo, mury.

— Dobry początek — powiedział Trevize. — Lądujemy.

Загрузка...