19. Radioaktywna?

85

„Odległa Gwiazda” wystartowała cicho, wznosząc się wolno przez atmosferę nad pogrążoną w mroku wyspą. Nieliczne punkciki świetlne pod nimi przygasły i znikły, za to w miarę nabierania wysokości wchodzili w coraz rzadsze warstwy atmosfery, które umożliwiały szybszy lot, coraz jaśniej świeciły gwiazdy i przybywało ich coraz więcej.

W końcu, kiedy spojrzeli w dół, z Alfy został już tylko oświetlony sierp, a i ten był częściowo zakryty chmurami.

— Przypuszczam, że technika kosmiczna nie jest u nich za bardzo rozwinięta — powiedział Pelorat. — Nie mogą nas gonić.

— Nie powiem, żeby mnie to specjalnie cieszyło — rzekł Trevize z przygnębieniem. — Jestem zarażony.

— Ale uśpionym wirusem — powiedziała Bliss.

— Jednak można go obudzić. Mają jakąś metodę. Co to za metoda?

Bliss wzruszyła ramionami.

— Hiroko mówiła, że ten wirus, jeśli pozostanie uśpiony w nie przystosowanym do niego organizmie, takim jak twój, w końcu zginie.

— Tak? — rzekł ze złością Trevize. — A skąd ona o tym wie? Zresztą skąd mogę wiedzieć, czy nie skłamała, żeby uspokoić własne sumienie? A poza tym czy ten proces uśpienia, na czymkolwiek polega, nie może zostać wyzwolony działaniem jakichś czynników naturalnych? Jakimś związkiem chemicznym, promieniowaniem jakiegoś typu, czy ja wiem czym? Mogę nagle zachorować, a wówczas wy też zginiecie. A jeśli zdarzy się to po naszym przylocie na jakiś gęsto zaludniony świat, to może wybuchnąć potworna pandemia, a uciekinierzy z zarażonego świata mogą zawlec chorobę na inne światy. Spojrzał na Bliss.

— Możesz na to coś poradzić? — spytał. Bliss potrząsnęła wolno głową.

— To nie takie proste. Na Gaję składają się też pasożyty — drobnoustroje, robaki, ale one spełniają dobroczynną rolę, współtworząc z innymi częściami Gai równowagę ekologiczną. Mają swój udział w świadomości Gai, żyją, ale nie rozmnażają się nadmiernie. Żyją nie czyniąc nikomu zauważalnych szkód. Kłopot w tym, że wirus, którym zostałeś zarażony, nie jest częścią Gai.

— Powiedziałaś „nie takie proste” — rzekł Trevize, marszcząc brwi. — Czy w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, możesz się tego podjąć, nawet jeśli może to być trudne zadanie? Czy potrafisz znaleźć we mnie tego wirusa i zniszczyć go? Czy gdyby ci się to udało, możesz przynajmniej wzmocnić mój mechanizm obronny?

— Zdajesz sobie sprawę, o co prosisz? Nie znam mikroskopijnej flory twego ciała. Może mi być trudno odróżnić wirusa znajdującego się w twoich komórkach od twoich normalnych genów. Jeszcze trudniej byłoby odróżnić wirusy, do których przywykł twój organizm, od tych, którymi zaraziła cię Hiroko. Spróbuję, ale to potrwa i może się nie udać.

— Niech potrwa — powiedział Trevize. — Spróbuj.

— Oczywiście — odparła Bliss.

— Jeśli Hiroko mówiła prawdę — rzekł Pelorat — to może udałoby ci się znaleźć wirusy, których żywotność już się zmniejsza, i przyspieszyć ten proces.

— Mogłabym to zrobić — powiedziała Bliss. To dobry pomysł.

— Starczy ci sił? — spytał Trevize. — Wiesz, zabijając te wirusy, będziesz musiała zniszczyć drogocenne życie.

— Szydzisz sobie ze mnie — powiedziała zimno Bliss — ale bez względu na to, co myślisz, wskazujesz na prawdziwą trudność. Mimo to nie zawaham się postawić twojego życia ponad życie wirusa. Nie obawiaj się, jeśli będę miała możliwość, to zabiję je. W końcu nawet gdybym zawahała się — skrzywiła usta, jak gdyby starając się ukryć uśmiech — to życie Pelorata i Fallom też jest w niebezpieczeństwie, a może bardziej dowierzasz moim uczuciom do nich niż do ciebie. No i może pamiętasz, że moje życie też jest w niebezpieczeństwie.

— Nie wierzę, że dbasz o swoje życie — mruknął Trevize. — Jesteś gotowa poświęcić je dla jakichś wyższych celów. Ale wierzę, że troszczysz się o Pelorata. — Potem spytał: — Nie słyszę fletu. Czy z Fallom coś nie w porządku?

— Nie — odparła Bliss. — Śpi. Zupełnie naturalnym snem, bez mojego wpływu. Proponuję, żebyśmy po skoku w stronę tej gwiazdy, która naszym zdaniem jest słońcem Ziemi, zrobili to samo. Bardzo potrzeba mi snu i myślę, że tobie też.

— Owszem, jeśli uda mi się zasnąć… Wiesz, Bliss, miałaś jednak rację.

— W jakiej sprawie?

— W sprawie izoli. Nowa Ziemia nie jest rajem, choć mogłoby się tak pozornie wydawać. Ta ich gościnność, ten ich przyjazny stosunek do nas już przy pierwszym spotkaniu, miały uśpić naszą czujność, żeby można było łatwiej zarazić jedno z nas. A ta cała gościnność potem, te wszystkie festiwale, miały nas zatrzymać do czasu, kiedy powróci flota rybacka i zostaną rozbudzone wirusy. I gdyby nie Fallom i jej muzyka, wszystko ułożyłoby się zgodnie z ich planem. Być może w tej sprawie też miałaś rację.

— W sprawie Fallom?

— Tak. Ja nie chciałem jej zabrać i nigdy nie pogodziłem się z jej obecnością na statku. To twoja zasługa, Bliss, że mamy ją tutaj, a jej, że — nieświadomie — ocaliła nam życie. A jednak…

— A jednak co?

— Na przekór temu, dalej niepokoi mnie jej obecność. Nie wiem dlaczego.

— Jeśli poprawi ci to samopoczucie, to powiem ci, że nie wiem, czy możemy całą zasługę za uratowanie nas przypisywać Fallom. Hiroko usprawiedliwiła to, co reszta Alfian na pewno potraktowałaby jako akt zdrady, uwielbieniem dla muzyki Fallom. Może nawet sama w to uwierzyła, ale w jej umyśle było coś jeszcze, coś, czego obecność wykryłam, ale czego nie potrafiłam zidentyfikować, coś, do czego być może wstydziła się przyznać sama przed sobą. Zdaje mi się, że czuła coś do ciebie i że, bez względu na Fallom i jej muzykę, nie pozwoliłaby ci umrzeć.

— Naprawdę tak myślisz? — spytał Trevize, uśmiechając się lekko po raz pierwszy od chwili, kiedy opuścili Alfę.

— Tak. Musisz mieć jakąś specjalną umiejętność obchodzenia się z kobietami. Skłoniłeś minister Lizalor, żeby pozwoliła nam zachować statek i odlecieć z Comporellona i wywarłeś takie wrażenie na Hiroko, że ocaliła nam życie. Trzeba oddać każdemu, co mu się należy.

Trevize uśmiechnął się szerzej.

— No, skoro tak mówisz… Zatem na Ziemię! Wszedł do sterowni niemal radosnym krokiem.

Pelorat zatrzymał się i powiedział:

— W końcu ukoiłaś go, prawda, Bliss?

— Nie, Pel, nawet nie tknęłam jego mózgu.

— Na pewno tknęłaś, skoro tak bardzo połechtałaś jego męską próżność.

— Tylko pośrednio — uśmiechnęła się Bliss.

— I tak dziękuję ci, Bliss.

86

Po skoku znajdowali się jeszcze o jedną dziesiątą parseka od gwiazdy, która mogła być słońcem Ziemi. Była teraz najjaśniejszym obiektem na niebie, ale nadal nie różniła się od innych gwiazd.

Aby móc swobodnie patrzeć, Trevize polecił komputerowi założyć filtr i przyglądał się jej z posępną miną.

— Jest to bez wątpienia bliźniaczka Alfy, gwiazdy, wokół której krąży Nowa Ziemia. Ale Alfa jest na mapie komputera, a tej gwiazdy nie ma. Nie znamy jej nazwy, nie mamy jej danych ani żadnych informacji na temat jej układu planetarnego, jeśli jakiś posiada.

— Czy nie tego właśnie należałoby oczekiwać, jeśli wokół tego słońca krąży Ziemia? — rzekł Pelorat. — Takie wytłumienie danych współgrałoby z faktem usunięcia wszelkich informacji dotyczących Ziemi.

— Owszem, ale może to równie dobrze znaczyć, że jest to świat Przestrzeńców, który przypadkiem nie znalazł się w tym spisie na Melpomenii. Nie mamy przecież niezbitej pewności, że ten spis jest kompletny. Jest też możliwe, że ta gwiazda nie ma planet i dlatego nie została uwzględniona na mapie, która została sporządzona przede wszystkim w celach militarnych i handlowych… Czy istnieje jakaś legenda, Janov, która mówi, że słońce Ziemi znajduje się w odległości około parseka od swojego bliźniaka?

Pelorat potrząsnął głową.

— Przykro mi, Golan ale nie przypominam sobie żadnej takiej legendy. Oczywiście nie znaczy to, że takiej legendy nie ma. Moja pamięć nie jest doskonała. Sprawdzę to.

— To nie jest takie ważne. Czy słońce Ziemi ma jakąś nazwę?

— Legendy podają kilka różnych nazw. Przypuszczam, że w każdym języku miało ono inną nazwę. — Stale zapominam, że na Ziemi było wiele języków.

— Musiało być. Tylko w ten sposób można wyjaśnić wiele legend.

— No więc co robimy? — rzekł z rozdrażnieniem Trevize. — Z tej odległości nie możemy nic powiedzieć o systemie planetarnym tej gwiazdy. Musimy się do niej bardziej zbliżyć. Chciałbym zachować ostrożność, ale czasami ostrożność może być nadmierna i niczym nie uzasadniona, a nie dostrzegam nic, co by świadczyło o ewentualnym niebezpieczeństwie. Przypuszczam, że to, co było na tyle potężne, aby usunąć z całej Galaktyki informacje o Ziemi, jest też na tyle potężne, aby — jeśli poważnie nie chce dopuścić do zlokalizowania swojej siedziby — zniszczyć nas nawet z takiej odległości, a jednak nic się nie stało. To nieracjonalnie czekać tu nie wiadomo ile czasu tylko dlatego, że istnieje możliwość, że coś się zdarzy, jeśli podlecimy bliżej, prawda?

— Rozumiem z tego, że komputer nie wykrył nic, co można by uważać za niebezpieczne — powiedziała Bliss.

— Kiedy mówię, że nie dostrzegam niczego, co mogłoby świadczyć o ewentualnie grożącym nam niebezpieczeństwie, to opieram się na komputerze. Sam, nieuzbrojonym okiem, na pewno nic bym nie zdołał zauważyć. Nawet nie pomyślałbym o tym.

— A zatem rozumiem, że po prostu szukasz poparcia dla decyzji, którą uważasz za ryzykowną. W porządku. Jestem z tobą. Nie przelecieliśmy chyba tyle drogi, żeby teraz wracać bez powodu, prawda?

— Prawda — odparł Trevize. — A co ty powiesz, Janov?

— Ja chcę lecieć dalej, choćby z czystej ciekawości. Nie mógłbym znieść myśli, że wracamy, nie wiedząc, czy znaleźliśmy Ziemię.

— A więc wszyscy się zgadzamy — stwierdził Trevize.

— Nic podobnego — rzekł Pelorat. — Jest jeszcze Fallom.

Trevize spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Chcesz, żebyśmy to uzgadniali z dzieckiem? Jakie znaczenie miałoby jej zdanie, nawet gdyby się wypowiedziała w tej sprawie? Poza tym ona chce tylko tego, żeby znaleźć się z powrotem na swoim świecie.

— Możesz jej mieć to za złe? — spytała ciepło Bliss.

Jak tylko przypomniano mu o Fallom, Trevize zdał sobie sprawę, że z jej kabiny dobiega dźwięk fletu. Melodia przypominała żywy marsz.

— Posłuchajcie tylko — powiedział. — Gdzie ona mogła usłyszeć cokolwiek w rytmie marsza?

— Może Jemby grał jej marsze.

Trevize potrząsnął głową.

— Wątpię. Rytmy taneczne, kołysanki to tak… Słuchajcie, ona mnie naprawdę niepokoi. Za szybko się uczy.

— Ja jej w tym pomagam — powiedziała Bliss. — Pamiętaj o tym. Poza tym ona jest bardzo inteligentna, a pobyt z nami bardzo ją pobudził. Miała mnóstwo nowych wrażeń. Zobaczyła przestrzeń, różne światy, wielu ludzi, a wszystko to oglądała po raz pierwszy.

Marsz stał się żywszy. Było w nim coś barbarzyńskiego.

Trevize westchnął i powiedział:

— No cóż, gra melodię, która zdaje się promieniować optymizmem i chęcią przygody. Biorę to za jej głos za tym, byśmy lecieli dalej. Będziemy się zbliżać ostrożnie i sprawdzimy układ planet tej gwiazdy.

— Jeśli są tam jakieś planety — zauważyła Bliss.

Trevize uśmiechnął się blado.

— Są. Idę o zakład. Wymień tylko sumę.

87

— Przegrałaś — powiedział Trevize z roztargnieniem. — Ile zdecydowałaś się postawić?

— Nic. Nie przyjęłam zakładu — odparła Bliss.

— Też dobrze. I tak nie przyjąłbym tych pieniędzy.

Znajdowali się około dziesięciu miliardów kilometrów od słońca. Wyglądało nadal jak gwiazda, ale świeciło z siłą równą jednej czterotysięcznej przeciętnego słońca oglądanego z powierzchni planety nadającej się do zamieszkania.

— Przez teleskop można stąd dojrzeć dwie planety — powiedział Trevize. — Sądząc z ich średnicy i widma odbijanego przez nie światła, są to olbrzymy gazowe.

Statek znajdował się dość daleko od płaszczyzny obrotu planet, więc Bliss i Trevize, spoglądając ponad ramieniem Trevizego na ekran, zobaczyli dwa niewielkie zielonkawe światełka w kształcie półksiężyca. Mniejsze z nich było w późniejszej fazie niż drugie, a więc trochę szersze.

— Janov! — powiedział Trevize. — W układzie planetarnym słońca Ziemi mają być podobno cztery olbrzymy gazowe, tak?

— Według legend, tak — odparł Pelorat.

— Ten z nich, który jest najbliżej słońca, jest największy, a drugi z kolei ma pierścienie. Zgadza się?

— Tak, Golan. Duże pierścienie. Musisz się jednak, stary, liczyć z tym, że w legendzie przekazywanej przez tyle lat z ust do ust wszystko może być przesadnie przedstawione. Jeśli nie znajdziemy planety z niezwykłym systemem pierścieni, to uważam, że nie powinniśmy tego traktować jako dowodu na to, że to nie jest słońce Ziemi.

— Jednakże te dwa, które widzimy, mogą być akurat tymi, które leżą najdalej od słońca, a te dwa bliższe mogą znajdować się po jego drugiej stronie, za daleko, żeby — na tle gwiazd — można je było łatwo zlokalizować. Musimy się zbliżyć jeszcze bardziej i obejrzeć to słońce z drugiej strony.

— Czy to wykonalne w pobliżu masy tego słońca?

— Jestem pewien, że przy odpowiednich środkach ostrożności komputer potrafi to zrobić. Jeśli jednak uzna, że ryzyko jest za duże, to nie posłucha nas i wtedy będziemy musieli się zbliżać ostrożniej, małymi ruchami.

Wydał komputerowi polecenie i pole gwiezdne na ekranie przesunęło się. Gwiazda w centrum wyraźnie pojaśniała, a potem zniknęła za krawędzią ekranu, gdyż komputer, wykonując polecenie, przeczesywał niebo w poszukiwaniu innego olbrzyma gazowego. Poszukiwania te dały rezultat.

Cała trójka zamarła i gapiła się na ekran. Trevize, ledwie mogąc pozbierać myśli z zaskoczenia, zdołał jakoś polecić komputerowi, aby dał większe powiększenie.

— Niewiarygodne — wykrztusiła Bliss.

88

W polu widzenia znajdował się olbrzym gazowy. Kąt, pod którym go oglądali, sprawiał, że większa jego część była oświetlona promieniami słońca. Otaczał go szeroki, lśniący pierścień materii, który był tak nachylony, że zwrócona do nich strona odbijała światło słoneczne. Pierścień był o wiele jaśniejszy niż sama planeta. Na jednej trzeciej jego szerokości, patrząc w kierunku planety, widać było cienką, dzielącą go linię.

Trevize polecił komputerowi dać maksymalne powiększenie i pierścień rozpadł się na wąskie, koncentryczne kręgi. Na ekranie widać było tylko część układu tych pierścieni, a sama planeta znalazła się poza polem widzenia. Następne polecenie i w rogu ekranu pojawił się obraz całej planety, wraz z pierścieniami, w mniejszym powiększeniu.

— Często się spotyka takie rzeczy? — spytała Bliss z nabożeństwem.

— Nie — odparł Trevize. — Prawie każdy olbrzym gazowy ma pierścienie utworzone z okruchów skał, ale zazwyczaj są one cienkie i ciemne. Widziałem jednego, który miał pierścienie co prawda cienkie, ale zupełnie jasne. Nigdy jednak nie widziałem ani nie słyszałem o takich, jakie ma ten.

— To jest bez wątpienia ten opierścieniony olbrzym, o którym mówią legendy — rzekł Pelorat. Jeśli rzeczywiście jest on unikalny…

— O ile mi albo komputerowi wiadomo, jest rzeczywiście unikalny — powiedział Trevize.

— To wobec tego musi być to system planetarny, do którego należy Ziemia. Na pewno nikt nie mógł wymyślić takiej planety. Żeby ją opisać, trzeba było ją zobaczyć.

— Teraz jestem gotów uwierzyć we wszystko, co mówią twoje legendy — powiedział Trevize. — To szósta planeta. Ziemia powinna być trzecia?

— Tak, Golan.

— Wobec tego powiedziałbym, że jesteśmy mniej niż o półtora miliarda kilometrów od Ziemi i nikt nas nie zatrzymał. Gaja zatrzymała nas, kiedy się do niej zbliżyliśmy.

— Kiedy zostaliście zatrzymani, znajdowaliście się bliżej Gai — powiedziała Bliss.

— Tak — odparł Trevize — ale moim zdaniem Ziemia jest potężniejsza od Gai, więc przyjmuję to za dobry znak. Jeśli nas nie zatrzymano, to może Ziemia nie ma nic przeciw temu, żebyśmy na niej wylądowali.

— Albo może nie ma Ziemi — powiedziała Bliss.

— Może tym razem przyjmiesz zakład? — spytał groźnie Trevize.

— Myślę — powiedział Pelorat — że Bliss chodzi o to, że — jak wszyscy uważają — Ziemia może być radioaktywna i nikt nas nie zatrzymał po prostu dlatego, że nie ma na niej życia.

— Nie! — zaprzeczył gwałtownie Trevize. Uwierzę we wszystko, co się mówi o Ziemi, ale nie w to. Zbliżymy się do Ziemi i sami się przekonamy. Czuję, że nikt nas nie zatrzyma.

89

Olbrzymy gazowe zostały daleko za nimi. Za olbrzymem leżącym najbliżej słońca znajdował się pas asteroid. (Ten olbrzym był największy i miał najwyższą masę, tak jak mówiły legendy). Za pasem asteroid były cztery planety.

Trevize przyjrzał się im uważnie.

— Największa jest trzecia. Ma odpowiednie wymiary i znajduje się w odpowiedniej odległości od słońca. Może nadawać się do zamieszkania.

Pelorat wyczuł w głosie Trevizego nutę, która mogła oznaczać niepewność.

— Ma atmosferę? — spytał.

— O tak — odparł Trevize. — Atmosferę mają druga, trzecia i czwarta. 1, jak w bajce dla dzieci, atmosfera drugiej jest zbyt gęsta, czwartej zbyt rzadka, natomiast trzeciej taka, jaka być powinna.

— A więc myślisz, że to Ziemia?

— Czy myślę, że to Ziemia? — prawie wybuchnął Trevize. — Nie muszę myśleć. To jest Ziemia. Ma tego olbrzymiego satelitę, o którym mi opowiadałeś.

— Ma? — na twarzy Pelorata pojawił się tak szeroki uśmiech, jakiego Trevize jeszcze nigdy u niego nie widział.

— Oczywiście! Spójrz sam. Mamy maksymalne powiększenie.

Pelorat ujrzał dwie półkule, z których jedna była wyraźnie większa i jaśniejsza od drugiej.

— Ta mniejsza to satelita? — spytał.

— Tak. Znajduje się dalej od planety, niż można się było spodziewać, ale bez wątpienia obraca się wokół niej. Chodzi tylko o wielkość tej małej planety, jest mniejsza niż którakolwiek z tych czterech krążących wokół słońca. Jednak, jak na satelitę, jest duża. Ma średnicę przynajmniej dwóch tysięcy kilometrów, co umieszcza ją w rzędzie dużych satelitów obracających się wokół olbrzymów gazowych.

— Nie większą? — Pelorat sprawiał wrażenie zawiedzionego. — A więc nie jest olbrzymim satelitą?

— Owszem, jest. Satelita o średnicy dwóch do trzech tysięcy kilometrów krążący wokół potężnego olbrzyma gazowego to zupełnie co innego niż taki sam satelita krążący wokół niewielkiej, skalistej, nadającej się do zamieszkania planety. Średnica tego satelity wynosi ponad jedną czwartą średnicy Ziemi. Słyszałeś kiedy o takim prawie równorzędnym układzie między satelitą a planetą nadającą się do zamieszkania?

— Bardzo mało wiem o tych sprawach — odparł nieśmiało Pelorat.

— Wobec tego uwierz mi na słowo, Janov. To rzecz unikalna. Mamy przed sobą coś, co jest praktycznie podwójną planetą, a jest bardzo mało planet, wokół których krążą ciała większe od kamyków… Janov, jeśli weźmiesz pod uwagę fakt, że na szóstym miejscu w tym systemie planetarnym znajduje się ten olbrzym gazowy z potężnymi pierścieniami, a na trzecim ta planeta z potężnym satelitą — o których dowiedziałeś się z nieprawdopodobnych, wydawałoby się, legend — to świat, na który patrzymy, musi być Ziemią. Niemożliwe, żeby było to coś innego. Znaleźliśmy ją, Janov, znaleźliśmy ją!

90

Już drugi dzień zbliżali się powoli do Ziemi. Siedzieli właśnie przy obiedzie. Bliss ziewnęła i powiedziała:

— Zdaje mi się, że powolne zbliżanie się do planet i oddalanie się od nich zajęło nam więcej czasu niż wszystko inne. Dosłownie całe tygodnie.

— Jest tak po części dlatego — powiedział Trevize — że skok w bliskim sąsiedztwie gwiazdy jest zbyt niebezpieczny. A w tym przypadku zbliżamy się tak powoli również dlatego, że nie chcę, lecąc zbyt szybko, narazić się na jakieś inne niebezpieczeństwo.

— Powiedziałeś, zdaje mi się, że czujesz, iż nikt nas nie zatrzyma.

— Powiedziałem tak, ale nie chcę narażać się, opierając wszystko na przeczuciu. — Trevize popatrzył na łyżkę, zanim podniósł ją do ust, i powiedział: — Wiecie, brak mi tych ryb, które jadłem na Alfie. Zjedliśmy tam wszystkiego trzy posiłki.

— Szkoda — przyznał mu rację Pelorat.

— No cóż — powiedziała Bliss — odwiedziliśmy pięć światów i każdy z nich musieliśmy opuścić w takim pośpiechu, że nie zdążyliśmy nawet uzupełnić zapasów żywności. I to nawet, kiedy dany świat miał nam co zaoferować, jak choćby Comporellon czy Alfa i prawdopodobnie…

Nie skończyła zdania, bo Fallom szybko podniosła głowę i powiedziała:

— I Solaria? Nie mogliście tam dostać jedzenia? Jest tam mnóstwo jedzenia. Tyle co na Alfie. I to lepszego.

— Wiem o tym, Fallom — powiedziała Bliss. Po prostu nie mieliśmy na to czasu.

Fallom spojrzała na nią poważnie.

— Czy zobaczę jeszcze kiedyś Jemby’ego, Bliss?

Powiedz prawdę.

— Może tak, jeśli wrócimy na Solarię — powiedziała Bliss.

— A wrócimy kiedyś na Solarię?

Bliss zawahała się.

— Trudno powiedzieć.

— Teraz lecimy na Ziemię, prawda? Czy to nie jest ta planeta, z której — jak mówiłaś — wszyscy pochodzimy?

— Z której pochodzili nasi dziadowie — poprawiła ją Bliss.

— Potrafię powiedzieć „przodkowie” — rzekła Fallom.

— Tak, lecimy na Ziemię.

— Po co?

— Każdy chyba chciałby zobaczyć świat swoich przodków — powiedziała lekkim tonem Bliss.

— Myślę, że jest w tym coś więcej. Wszyscy wydajecie się tacy niespokojni.

— Bo jeszcze nigdy tam nie byliśmy. Nie wiemy, czego się spodziewać.

— Myślę, że jest w tym coś więcej.

Bliss uśmiechnęła się.

— Skończyłaś jeść, Fallom, więc może byś poszła do siebie i zagrała nam jakąś serenadę na flecie. Grasz coraz piękniej. No, idź już, idź. — Klepnęła ją lekko w pupę i Fallom wyszła, obróciwszy się tylko raz i spojrzawszy z zadumą na Trevizego.

Trevize popatrzył za nią z wyraźną niechęcią.

— Czy toto potrafi czytać w myślach? — spytał.

— Nie nazywaj jej tak, Trevize — powiedziała ostro Bliss.

— Czy ona potrafi czytać w myślach? Powinnaś potrafić to spostrzec.

— Nie, nie potrafi. Ani Gaja. Ani Druga Fundacja. Czytanie w myślach w sensie podsłuchiwania rozmowy czy dokładnego odczytywania myśli to coś, czego nie potrafi dokonać nikt, ani teraz, ani w dającej się przewidzieć przyszłości. Możemy wykrywać, interpretować i w pewnym sensie zmieniać emocje, ale to zupełnie co innego.

— Skąd wiesz, że ona nie potrafi robić tego, czego rzekomo nie można zrobić?

— Stąd, że — jak sam powiedziałeś — powinnam potrafić to spostrzec.

— Może tak umiejętnie postępuje z tobą, że nie dostrzegasz tego, że ona to potrafi.

Bliss westchnęła i zwróciła oczy do góry.

— Bądź rozsądny. Nawet gdyby miała niezwykłe umiejętności, to ze mną by sobie nie poradziła, gdyż nie jestem Bliss, lecz Gają. Stale o tym zapominasz. Wiesz, jaka jest siła inercji mentalnej całej planety? Myślisz, że jeden izol, choćby nie wiem jak utalentowany, mógłby pokonać tę inercję?

— Nie wszystko wiesz, Bliss, więc nie bądź zbyt pewna siebie — powiedział Trevize ponuro. — Toto… ona jest z nami od niedawna. Ja przez ten czas mógłbym co najwyżej poznać podstawy obcego języka, a ona mówi doskonale po galaktycznemu i ma duży zasób słów. Owszem, wiem, że jej pomagasz, ale chcę, żebyś przestała.

— Mówiłam ci, że jej pomagam, ale mówiłam też, że jest nadzwyczaj inteligentna. Na tyle inteligentna. by została częścią Gai. Gdyby udało się nam włączyć ją do Gai, jeśli jest jeszcze wystarczająco młoda na to, to moglibyśmy dowiedzieć się o Solarianach tyle, by w końcu wchłonąć cały ten świat. Mogłoby to być dla nas korzystne.

— Czy zdajesz sobie sprawę, że nawet według moich kryteriów Solarianie to patologiczni izole?

— Zmieniliby się, gdyby stali się częścią Gai.

— Myślę, że się mylisz, Bliss. Myślę, że to dziecko jest niebezpieczne i że powinniśmy się go pozbyć.

— Jak? Wyrzucając ją przez luk? A może mamy ją zabić, posiekać i dodać do naszego jedzenia?

— Och, Bliss! — powiedział Pelorat.

— To, co mówisz, jest wstrętne i niczym sobie na to nie zasłużyłem — rzekł Trevize. Słuchał przez chwilę. Z kabiny Fallom dobiegał czysty, bez żadnych fałszów dźwięk fletu i rozmawiali półszeptem. — Kiedy to się skończy, musimy odstawić ją z powrotem na Solarię i upewnić się, że Solaria zostanie na zawsze odcięta od reszty Galaktyki. Osobiście uważam, że powinna zostać zniszczona. Nie ufam im i obawiam się ich.

Bliss zastanawiała się chwilę, a potem powiedziała:

— Słuchaj, wiem, że posiadasz talent podejmowania słusznych decyzji, ale wiem też, że od samego początku czułeś niechęć do Fallom. Podejrzewam, że mogło się to wziąć stąd, że doznałeś na Solarii upokorzenia i w rezultacie znienawidziłeś planetę i jej mieszkańców. Ponieważ nie wolno mi manipulować twoim mózgiem, nie mogę tego stwierdzić na pewno. Pamiętaj, jednak, proszę, że gdybyśmy nie zabrali Fallom ze sobą, to teraz bylibyśmy nie tu, ale na Alfie — martwi i pewnie już w piachu.

— Wiem, Bliss, ale mimo to…

— A jeśli chodzi o jej inteligencję, to należy ją podziwiać, a nie zazdrościć.

— Ja jej nie zazdroszczę, ja się jej obawiam.

— Jej inteligencji?

Trevize oblizał wargi w zamyśleniu.

— Niezupełnie.

— A więc czego?

— Nie wiem, Bliss. Gdybym wiedział, czego się obawiam, to może nie musiałbym się obawiać. To jest coś, czego nie rozumiem. — Ściszył głos, jak gdyby mówił sam do siebie. — Galaktyka zdaje się pełna rzeczy, których nie rozumiem. Dlaczego wybrałem Gaję? Dlaczego muszę znaleźć Ziemię? Czyżby psychohistorii brak było jakiegoś założenia? A jeśli tak, to jakiego? I przede wszystkim, dlaczego tak mnie niepokoi Fallom?

— Niestety nie potrafię odpowiedzieć na te pytania — powiedziała Bliss. Wstała i wyszła ze sterowni.

Pelorat spojrzał za nią, a potem powiedział:

— Na pewno nie wszystko maluje się tak czarno, Golan. Z każdą chwilą jesteśmy bliżej Ziemi, a gdy się już na niej znajdziemy, wyjaśnią się wszystkie tajemnice. A na razie nikt nie stara się nas powstrzymać przed wylądowaniem na niej.

Trevize zerknął na Pelorata i powiedział cicho:

— Wolałbym coś innego.

— Tak? — spytał Pelorat. — Dlaczego?

— Wolałbym jakiś znak życia.

Pelorat otworzył szeroko oczy.

— Czyżbyś stwierdził, że Ziemia jest jednak radioaktywna?

— Niezupełnie. Ale jest ciepła. Trochę cieplejsza, niżbym się spodziewał.

— Czy to źle?

— Niekoniecznie. To, że jest ciepła, niekoniecznie znaczy, że nie nadaje się do zamieszkania. Ma grubą warstwę chmur, składających się z pary wodnej. Te chmury i duże ilości wody oceanicznej mogą, mimo dość wysokiej temperatury, którą obliczyliśmy na podstawie analizy emisji mikrofalowej, stwarzać tam odpowiednie warunki dla istnienia życia. Mimo to nie mam pewności. Chodzi o to, że…

— Że co, Golan?

— Że gdyby Ziemia była radioaktywna, to wyjaśniałoby to dlaczego jest cieplejsza, niż należało się spodziewać.

— Ale nie dowodzi to odwrotności tej implikacji, co? Jeśli jest cieplejsza niż należało się spodziewać, to nie znaczy, że musi być radioaktywna, co?

— Tak — Trevize zdobył się na uśmiech. — Nie ma sensu spekulować. Za dzień czy dwa będę mógł o tym powiedzieć więcej i będziemy już wiedzieli na pewno, jak jest.

91

Kiedy Bliss weszła do kabiny, Fallom siedziała na łóżku pogrążona w myślach. Spojrzała na Bliss, a potem znowu opuściła wzrok.

— Co się stało, Fallom? — spytała cicho Bliss.

— Bliss, dlaczego Trevize tak bardzo mnie nie lubi?

— Dlaczego uważasz, że cię nie lubi?

— Patrzy na mnie z irytacją… Czy to odpowiednie słowo?

— Może odpowiednie.

— Patrzy na mnie z irytacją, kiedy jestem koło niego. Jego twarz zawsze się trochę wykrzywia.

— Trevize przeżywa teraz ciężkie chwile, Fallom.

— Dlatego, że szuka Ziemi?

— Tak.

Fallom myślała przez chwilę, a potem powiedziała:

— Szczególnie irytuje go, kiedy chcę coś poruszyć myślą.

Bliss zacisnęła lekko usta.

— Słuchaj, Fallom, nie mówiłam ci, żebyś tego nie robiła, szczególnie wtedy, kiedy jest przy tym Trevize?

— To było wczoraj, tu, w tym pokoju. Stał w drzwiach, a ja go nie zauważyłam. Nie wiedziałam, że wszystko widzi. Zresztą to był jeden z książkofilmów Pela. Próbowałam tak zrobić, żeby stanął na boku. Nie robiłam nic złego.

— To go denerwuje, Fallom, i nie chcę, żebyś to robiła, bez względu na to, czy patrzy czy nie.

— Czy dlatego go to denerwuje, że on tego nie potrafi?

— Być może.

— A ty potrafisz?

Bliss potrząsnęła głową.

— Nie.

— Ale nie denerwuje cię, kiedy to robię. Pela też nie.

— Każdy człowiek jest inny.

— Wiem — powiedziała Fallom z nagłą stanowczością, która zaskoczyła Bliss.

Bliss zmarszczyła brwi.

— Co wiesz, Fallom? — spytała.

— Że jestem inna.

— Oczywiście, przecież przed chwilą to mówiłam. Każdy jest inny.

— Ale ja mam inne kształty. Mogę wprawiać rzeczy w ruch.

— To prawda.

— Muszę wprawiać rzeczy w ruch — powiedziała Fallom z nutą buntu w głosie. — Trevize nie powinien się za to na mnie gniewać i nie powinien mnie przed tym powstrzymywać.

— A dlaczego musisz wprawiać rzeczy w ruch?

— Bo to jest praktyka. Ćwiczeń… Czy to właściwe słowo?

— Niezupełnie. Ćwiczenie.

— Tak. Jemby zawsze mówił, że muszę ćwiczyć swoje… swoje…

— Przetworniki?

— Tak. I wzmacniać je. Potem, kiedy dorosnę, będę mogła dostarczać energii wszystkim robotom. Nawet Jemby’emu.

— Fallom, a kto dostarczał energii wszystkim robotom, kiedy ty nie mogłaś?

— Bander. — Fallom powiedziała to rzeczowym tonem.

— Znałaś Bandera?

— Oczywiście. Widziałam go wiele razy. Miałam być po nim głową posiadłości. Posiadłość Bandera miała się stać posiadłością Fallom. Jemby tak mówił.

— Chcesz powiedzieć, że Bander przychodził do twojego…

Z wrażenia Fallom aż otworzyła usta.

— Bander nigdy by nie przyszedł do… — zaczęła zduszonym głosem, ale zabrakło jej tchu. Po chwili doszła do siebie i powiedziała: — Widziałam Bandera na ekranie.

— A jak on cię traktował? — spytała z wahaniem Bliss.

Fallom spojrzała na nią z lekkim zaciekawieniem.

— Bander pytał mnie, czy czego potrzebuję, czy jest mi dobrze… Ale zawsze był przy mnie Jemby, więc niczego nie potrzebowałam i zawsze było mi dobrze.

Pochyliła głowę i zapatrzyła się w podłogę. Potem zakryła dłońmi oczy i powiedziała:

— Ale Jemby przestał działać. Myślę, że dlatego, że Bander… też przestał działać.

— Dlaczego tak myślisz?

— Myślałam o tym. Bander zasilał wszystkie roboty, więc jeśli Jemby przestał działać, i inne roboty też, to musiał przestać działać Bander. Prawda?

Bliss milczała.

— Ale kiedy zawieziecie mnie z powrotem na Solarię, to uruchomię Jemby’ego i resztę robotów i znowu będę szczęśliwa.

Zaczęła łkać.

— Nie jesteś szczęśliwa z nami, Fallom? — spytała Bliss. — Ani trochę? Nigdy?

Fallom podniosła zapłakaną twarz. Głos jej się trząsł, kiedy pokręciła głową i powiedziała:

— Chcę do Jemby’ego.

W nagłym przypływie współczucia, Bliss zarzuciła jej ręce na szyję.

— Och, Fallom, jak bardzo bym chciała zawieźć cię z powrotem do Jemby’ego — powiedziała i uświadomiła sobie, że ona też płacze.

92

Znalazł je tak Pelorat. Zatrzymał się w pół kroku i rzekł:

— Co się stało?

Bliss oderwała się od Fallom i zaczęła niezgrabnie szukać czegoś, aby wytrzeć oczy. Potrząsnęła głową i Pelorat natychmiast spytał, z jeszcze większym niepokojem:

— Ale co się stało?

— Fallom, odpocznij trochę — powiedziała Bliss. — Pomyślę, co zrobić, żeby było ci lepiej. Pamiętaj — kocham cię tak samo jak Jemby.

Chwyciła Pelorata za łokieć i wypchnęła go do salonu, mówiąc:

— Nic się nie stało, Pel… Nic.

— Ale chodzi o Fallom, prawda? Nadal odczuwa brak Jemby’ego.

— Bardzo. I nic nie możemy na to poradzić. Mogę jej tylko powiedzieć, że ją kocham… i naprawdę ją kocham. Jak można nie pokochać tak inteligentnego i miłego dziecka? Niezwykle inteligentnego. Trevize uważa, że aż zanadto. Wiesz, widziała w swoim czasie Bandera, a raczej oglądała jego holograficzny obraz. Jednak jego wspomnienie wcale jej nie wzrusza. Mówi o tym zupełnie chłodno i rzeczowo i rozumiem dlaczego. Łączyło ich tylko to, że Bander był ówczesnym właścicielem posiadłości, a Fallom miała być następnym. Nic poza tym.

— Czy Fallom zdaje sobie sprawę z tego, że Bander był jej ojcem?

— Jej matką. Jeśli ustaliliśmy, że uważamy ją za dziewczynkę, to Bander musimy uważać za kobietę.

— Wszystko jedno, kochana. Czy Fallom zdaje sobie z tego sprawę?

— Nie wiem, czy ona zrozumiałaby, co to jest. Może tak, ale nie zdradziła się ani słowem. Jednakże, Pel, doszła do wniosku, że Bander jest martwy, gdyż oświeciło ją, że unieruchomienie Jemby’ego musiało być skutkiem braku dopływu energii, a skoro to Bander zapewniał ten dopływ… To mnie przeraża.

— Dlaczego, Bliss? — spytał po namyśle Pelorat. — W końcu to tylko logiczny wniosek.

— Inny logiczny wniosek można wyciągnąć z faktu jego śmierci. Na Solarii, wśród tych długowiecznych i żyjących w odosobnieniu Przestrzeńców, śmierć musi zdarzać się rzadko i przeważnie gdzieś daleko. Nikt z nich nie ma okazji często stykać się z naturalną śmiercią, a dzieci w wieku Fallom chyba nigdy. Jeśli Fallom będzie nadal myślała o śmierci Bander, to zacznie zastanawiać się dlaczego ona umarła i fakt, że zdarzyło się to akurat kiedy na planecie byliśmy my, obcy, na pewno doprowadzi ją do odkrycia zależności przyczynowo-skutkowej między tymi zdarzeniami.

— Do tego, że my zabiliśmy jej matkę?

— To nie my zabiliśmy jej matkę, Pel. To ja ją zabiłam.

— Nie odgadnie tego.

— Ale ja sama będę musiała jej o tym powiedzieć. Już i tak nie podoba się jej Trevize, a jest jasne, że on jest kierownikiem tej wyprawy. Przyjmie za pewnik, że to on spowodował śmierć Bander. Czy mogę pozwolić, aby został przez nią niesłusznie obwiniony?

— Co to ma za znaczenie, Bliss? To dziecko nic nie czuje do oj… do matki. Darzy uczuciem tylko swojego robota, tego Jemby’ego.

— Ale śmierć jej matki oznaczała też śmierć jej robota. Niewiele brakowało, żebym się przyznała do odpowiedzialności za to. Kusiło mnie, żeby to zrobić.

— Dlaczego?

— Tak więc mogłam jej to wyjaśnić na swój sposób. Mogłam ją uspokoić, a potem uprzedzić odkrycie przez nią tego faktu w drodze rozumowania, które doprowadziłoby ją do wniosku, że to zabójstwo nie było niczym usprawiedliwione.

— Ale przecież było usprawiedliwione! To była samoobrona. Gdybyś tego nie zrobiła, to za moment byłoby po nas.

— To właśnie bym jej powiedziała, ale nie mogłam się zdobyć na wyjaśnienie tej sprawy. Bałam się, że mi nie uwierzy.

Pelorat pokręcił głową. Rzekł z westchnieniem:

— Nie sądzisz, że może byłoby lepiej, gdybyśmy jej nie zabrali ze sobą? Ta sytuacja tak cię przygnębia.

— Nie — powiedziała Bliss ze złością. — Nie mów takich rzeczy. Byłabym o wiele bardziej nieszczęśliwa, gdybym musiała teraz siedzieć tu i myśleć, że zostawiliśmy niewinne dziecko, które zostało bezlitośnie zabite z powodu tego, co my sami zrobiliśmy.

— To normalne na jej świecie.

— Słuchaj, Pel, nie przejmuj od Trevizego jego sposobu myślenia. Izole mogą przyjmować takie rzeczy spokojnie i nie myśleć o nich, jednak dla Gai normalne jest chronić, a nie niszczyć życie albo siedzieć z założonymi rękami, kiedy je ktoś niszczy. Wszyscy wiemy, że życie, we wszystkich swych odmianach, musi mieć koniec, aby mogło powstać lub przetrwać jakieś inne życie, ale nigdy nie może to być koniec niepotrzebny, bezcelowy. Trudno mi się pogodzić ze śmiercią Bander, a już myśli, że mogłaby zginąć też Fallom po prostu nie potrafię znieść.

— No cóż — powiedział Pelorat — przypuszczam, że masz rację… Ale tak czy inaczej nie przyszedłem tu z powodu Fallom. Chodzi o Trevizego.

— A co z nim?

— Bliss, martwię się o niego. Czeka, żeby wyjaśnić sprawę Ziemi i nie jestem pewien, czy może znieść to napięcie.

— O niego się nie obawiam. Myślę, że ma silną i zrównoważoną psychikę.

— Wytrzymałość każdego ma granice. Słuchaj, okazuje się, że Ziemia jest cieplejsza, niż się spodziewał. Tak mi powiedział. Podejrzewam, że myśli, iż może być za ciepła, aby mogło tam istnieć życie, chociaż najwyraźniej stara się przekonać sam siebie, że tak nie jest.

— Może ma rację. Może nie jest za ciepła, żeby mogło na niej istnieć życie.

— Przyznaje też, że jest możliwe, iż to ciepło jest skutkiem radioaktywności, ale tak samo nie chce w to uwierzyć… Za dzień — dwa zbliżymy się na tyle, że będziemy się mogli o tym niezbicie przekonać. Co będzie, jeśli Ziemia faktycznie jest radioaktywna?

— Będzie musiał przyjąć ten fakt do wiadomości.

— Ale… Nie wiem, jak to powiedzieć, czy jak to ująć w terminach mentalistyki. Co będzie, jeśli w jego głowie…

Bliss czekała chwilę, a potem powiedziała z wymuszonym uśmiechem:

— Przepali się bezpiecznik?

— Tak. Jeśli przepali się bezpiecznik. Może powinnaś teraz coś zrobić, żeby go wzmocnić? Wziąć jego umysł pod kontrolę, żeby trzeźwo myślał, jeśli można tak powiedzieć.

— Nie ma mowy, Pel. Nie wierzę, żeby był taki słaby, a poza tym Gaja stanowczo obstaje przy swojej decyzji, żeby pod żadnym pozorem nie tykać jego mózgu.

— Ale o to właśnie chodzi! On ma ten niezwykły zmysł „słuszności”, czy jak tam to nazywacie. Szok spowodowany zawaleniem się jego całego planu, i to w momencie, w którym spodziewał się go szczęśliwie zrealizować, może nie uszkodzi jego mózgu, ale może zniszczyć ten zmysł „słuszności”. To zupełnie niezwykła właściwość. Czy nie może być także niezwykle nieodporna na wstrząsy?

Bliss przez chwilę nie mówiła nic, pogrążona w myślach. W końcu wzruszyła ramionami.

— No dobrze, postaram się mieć go na oku.

93

Przez następne trzydzieści sześć godzin Trevize ledwie zdawał się zauważać, że Bliss i, w mniejszym stopniu, Pelorat nie odstępowali go na krok. Jednak na tak małym statku nie było w tym nic niezwykłego, a poza tym miał inne sprawy na głowie.

Teraz, kiedy siedział przy komputerze, zdał sobie wreszcie sprawę z tego, że stoją oboje przy drzwiach. Spojrzał na nich pustym wzrokiem:

— No co? — powiedział bardzo spokojnym głosem.

— Jak się czujesz, Golan? — spytał dość niezręcznie Pelorat.

— Spytaj Bliss — odparł Trevize. — Wpatruje się we mnie od wielu godzin. Pewnie widzi mój mózg na wylot… Prawda, Bliss?

— Nie — odparła spokojnie — ale jeśli uważasz, że potrzebujesz mojej pomocy, to mogę spróbować… Chcesz, żebym ci pomogła?

— Nie, dlaczego? Zostawcie mnie samego. Oboje.

— Powiedz nam, proszę, o co chodzi — rzekł Pelorat.

— Zgadnij!

— Czy Ziemia jest…

— Tak. To, co wszyscy nam uparcie mówili, to szczera prawda. — Trevize wskazał na ekran, który pokazywał ciemną stronę Ziemi, przesłaniającej słońce. Na tle rozgwieżdżonego nieba przedstawiała się jako czarny krąg, którego obwód wyznaczała przerywana, pomarańczowa linia.

— Ten pomarańczowy kolor to radioaktywność? — spytał Pelorat.

— Nie. To światło słoneczne załamujące się w atmosferze. Gdyby nie było tak pochmurno, to widzielibyśmy jednolity pomarańczowy krąg. Radioaktywności nie możemy zobaczyć. Różne rodzaje promieniowania, nawet promienie gamma, są wchłaniane przez atmosferę. Jednakże wywołują one inne promieniowanie, wprawdzie dość słabe, ale wykrywalne za pomocą komputera. To promieniowanie jest też dla nas niewidoczne, ale komputer może zastąpić każdą jego cząstkę czy falę fotonem światła widzialnego i przedstawić Ziemię w sztucznych kolorach. Spójrzcie.

Czarny krąg rozjarzył się bladoniebieskim światłem.

— Jak silne jest to promieniowanie? — spytała cicho Bliss. — Jest tak silne, że nie może tam istnieć życie?

— W żadnej formie — odparł Trevize. — Ta planeta nie nadaje się do zamieszkania. Już od dawna nie ma tam nawet żadnych bakterii ani wirusów.

— Możemy ją zbadać? — spytał Pelorat. — To znaczy w skafandrach kosmicznych?

— Możemy tam spędzić parę godzin… dopóki nie osłabi nas choroba popromienna.

— No to co zrobimy, Golan?

— Co zrobimy? — Trevize spojrzał na Pelorata tym samym, pustym wzrokiem. — Wiesz, co chciałbym zrobić? Chciałbym zawieźć ciebie i Bliss — i to dziecko — z powrotem na Gaję i zostawić tam was na zawsze. Potem chciałbym wrócić do Terminusa, oddać statek i złożyć rezygnację z funkcji radnego, co powinno uszczęśliwić burmistrza Branno. A potem żyć spokojnie z emerytury i zostawić Galaktykę jej losowi. Nie dbać o Plan Seldona, Fundację, Drugą Fundację czy Gaję. Galaktyka może sama wybrać dalszą drogę. Przetrwa mnie, więc dlaczego miałbym się przejmować tym, co będzie później?

— Chyba nie mówisz tego poważnie, Golan rzekł z naciskiem Pelorat.

Trevize patrzył na niego, a potem zaczerpnął głęboko powietrza.

— Nie, nie mówię tego poważnie, ale, o rany, jak bardzo bym chciał zrobić dokładnie to, co powiedziałem.

— Nie mów już o tym. Powiedz, co zrobisz.

— Zostawię statek na orbicie wokół Ziemi, odpocznę, dojdę do siebie po tym wstrząsie i dopiero wtedy zastanowię się, co robić dalej. Tylko że…

— Co?

Trevize nie wytrzymał i wybuchnął:

— Co mogę teraz zrobić? Czy jest jeszcze czego szukać? Czy jest jeszcze coś do znalezienia?

Загрузка...