21. Koniec poszukiwań

101

Trevize nie wierzył własnym uszom. Wyzwolił się już z tej dziwnej euforii, którą odczuwał tuż przed i po wylądowaniu, euforii, w którą — jak zaczął teraz podejrzewać — wprowadził go ten samozwańczy robot.

Nadal gapił się na niego, lecz choć myślał teraz trzeźwo, a na jego mózg nikt nie wpływał, nie posiadał się ze zdumienia. Rozmawiał, ale nie bardzo wiedział, co sam mówi i co do niego mówią, gdyż całą uwagę skupił na zachowaniu i sposobie mówienia tego pozornie prawdziwego człowieka, starając się znaleźć coś, co wskazywałoby, że jest to robot.

Nic dziwnego, że Bliss wykryła coś, co jej zdaniem nie przypominało ani człowieka, ani robota, lecz było — jak to określił Pelorat — „czymś nowym”. Oczywiście było to wszystko jedno, bo i tak skierowało to myśli Trevizego na zupełnie nowy tor, ale na razie nawet ten nowy tor znajdował się na drugim planie.

Bliss oddaliła się z Fallom, aby się rozejrzeć po pomieszczeniach. Był to pomysł Bliss, ale Trevizemu wydało się, że przyszedł jej do głowy po błyskawicznej wymianie spojrzeń z Daneelem. Kiedy Fallom nie chciała się na to zgodzić i prosiła, żeby pozwolić jej zostać z tym kimś czy czymś, co nadal nazywała Jembym, wystarczyło jedno surowo wypowiedziane słowo Daneela i jego wzniesiony w górę palec, aby natychmiast posłusznie poszła z Bliss. Trevize i Pelorat pozostali.

— To nie są obywatele Fundacji, panowie — powiedział robot, jakby tytułem wyjaśnienia. — Jedna to Gaja, a drugie Przestrzeniec.

Robot poprowadził ich w stronę drzewa, pod którym stały proste krzesła. Trevize przez cały czas nie odzywał się. Usiedli na zapraszający gest robota, który też usiadł, poruszając się przy tym zupełnie jak człowiek.

— Jest pan naprawdę robotem? — spytał Trevize.

— Naprawdę, proszę pana — odparł Daneel.

Twarz Pelorata wydawała się promieniować radością.

— W starych legendach znajdują się wzmianki na temat robota imieniem Daneel. Zostałeś tak nazwany na jego pamiątkę?

— Ja jestem tym robotem — odparł Daneel. — I nie jest to legenda.

— O nie! — powiedział Pelorat. — Gdybyś był tym robotem, to musiałbyś mieć parę tysięcy lat.

— Dwadzieścia tysięcy — odparł spokojnie Daneel.

Pelorat zmieszał się i spojrzał na Trevizego, który rzekł z lekką złością:

— Jeśli jesteś robotem, to nakazuję ci mówić prawdę.

— Nie trzeba mi tego nakazywać, proszę pana. Muszę mówić prawdę. A zatem ma pan trzy możliwości: albo jestem człowiekiem, który was okłamuje, albo robotem, który został tak zaprogramowany, iż wierzy, że ma dwadzieścia tysięcy lat, choć w rzeczywistości nie jest taki stary, albo jestem robotem, który ma dwadzieścia tysięcy lat. Musi pan zdecydować, którą możliwość wybrać.

— Może ta sprawa sama się wyjaśni podczas dalszej rozmowy — rzekł sucho Trevize. — Jeśli o to idzie, to trudno uwierzyć, że znajdujemy się pod powierzchnią Księżyca. Ani światło — podniósł głowę mówiąc to, gdyż choć nie było na niebie widać słońca, a nawet nie było dobrze widać żadnego nieba, światło przypominało do złudzenia rozproszone w atmosferze światło słoneczne — ani przyciąganie nie świadczą o tym. Na tym świecie grawitacja na powierzchni powinna wynosić mniej niż 0,2 g.

— Grawitacja na powierzchni powinna wynosić dokładnie 0,16 g, proszę pana. Jest ona jednak utrzymywana sztucznie przez te same siły, które sprawiają, że na pokładzie swego statku odczuwacie normalną siłę ciążenia nawet podczas swobodnego spadania lub w momencie przyspieszenia. Zapotrzebowanie na energię dla innych celów, włącznie z oświetleniem, również zaspokajamy wykorzystując grawitację, aczkolwiek tam, gdzie to jest dogodne, korzystamy z energii słonecznej. Nasze potrzeby materiałowe, z wyjątkiem pierwiastków lekkich: wodoru, węgla i azotu, których nie ma na księżycu, zaspokajamy korzystając z miejscowych surowców. Pierwiastki lekkie uzyskujemy chwytając przelatujące niekiedy komety. Wystarczy jedna na stulecie, aby zaspokoić nasze potrzeby.

— Rozumiem, że Ziemia nie nadaje się do wykorzystania jako źródło surowców.

— Niestety jest tak, jak pan mówi. Nasze pozytronowe mózgi są równie wrażliwe na promieniowanie radioaktywne jak białkowe mózgi ludzkie.

— Używasz liczby mnogiej, a ta posiadłość wygląda na dużą, ładną i zadbaną — przynajmniej z daleka. Wobec tego są tu też inne istoty. Ludzie czy roboty?

— Tak. Mamy tu, na Księżycu, kompletny ekosystem i rozległe wydrążenie, w którym ten system istnieje. Jednakże wszystkie istoty inteligentne to roboty, bardziej lub mniej podobne do mnie. Co do tej posiadłości, to korzystam z niej tylko ja. Została ona założona dokładnie na wzór tej, na której mieszkałem dwadzieścia tysięcy lat temu.

— A którą szczegółowo pamiętasz, tak?

— Tak, proszę pana. Zostałem wykonany i przez pewien czas — jakże krótko to trwało, wydaje mi się teraz — przebywałem na świecie Przestrzeńców, na Aurorze.

— Na tym, na którym… — zaczął Trevize, ale przerwał.

— Tak, proszę pana. Na tym, na którym są te psy.

— Wiesz o nich?

— Tak, proszę pana.

— Jak się wobec tego tu znalazłeś, skoro mieszkałeś na Aurorze?

— Przyleciałem tu w samych początkach kolonizacji Galaktyki, aby zapobiec skażeniu radioaktywnemu Ziemi. Był ze mną jeszcze jeden robot, Giskard, który potrafił wyczuwać i przestrajać mózgi.

— Tak jak Bliss?

— Tak, proszę pana. W pewnym sensie zawiedliśmy, a Giskard przestał funkcjonować. Jednak zdążył jeszcze przedtem przekazać mi swoje umiejętności i zostawił mi troskę o Galaktykę, a w szczególności o Ziemię.

— Dlaczego w szczególności o Ziemię?

— Po części ze względu na człowieka o nazwisku Elijah Baley, Ziemianina.

— To jest ten bohater kulturowy, o którym ci mówiłem jakiś czas temu, Golan — wtrącił z podnieceniem Pelorat.

— Bohater kulturowy, proszę pana?

— Profesor Pelorat chce przez to powiedzieć rzekł Trevize — że jest to osoba, której wiele przypisywano, a która w rzeczywistości może łączyć w sobie cechy i osiągnięcia wielu osób albo nawet jest całkowicie fikcyjna.

Daneel zastanawiał się chwilę, a potem powiedział zupełnie spokojnie:

— Nie, proszę panów. Elijah Baley był postacią rzeczywistą. Nie wiem, co mówią o nim legendy, ale w rzeczywistości, gdyby nie on, Galaktyka być może nigdy nie zostałaby skolonizowana. Ze względu na jego pamięć zrobiłem, co mogłem, aby po skażeniu Ziemi uratować z niej, co tylko się da. Rozmieściłem w całej Galaktyce swych towarzyszy, robotów, aby wpływały w różnych miejscach na różne osoby. W pewnym momencie udało mi się doprowadzić do rozpoczęcia akcji wymiany gleby na Ziemi. Długo potem doprowadziłem do akcji terraformowania świata krążącego wokół leżącej w pobliżu gwiazdy, świata, który teraz nazywa się Alfa. W obu przypadkach moje działania nie zakończyły się pełnym sukcesem. Nigdy nie mogłem wpłynąć na ludzkie umysły dokładnie tak, jak chciałem, gdyż zawsze istniało niebezpieczeństwo wyrządzenia krzywdy ludziom, których umysłami kierowałem. Rozumiecie, byłem — i jestem do dnia dzisiejszego — skrępowany prawami robotyki.

— Tak?

Z pewnością nie trzeba było mentalnych zdolności Daneela, aby wychwycić wątpliwość brzmiącą w tej monosylabie.

— Pierwsze prawo, proszę pana — powiedział powiada: „Robot nie może wyrządzić krzywdy istocie ludzkiej albo — poprzez wstrzymanie się od działania — pozwolić, aby stała się jej krzywda”. Drugie: „Robot musi słuchać poleceń wydawanych mu przez istotę ludzką, z wyjątkiem poleceń, które kolidowałyby z pierwszym prawem”. Trzecie prawo: „Robot musi chronić swoje istnienie, jeśli nie koliduje to z pierwszym lub drugim prawem”. Naturalnie, przedstawiam te prawa w wersji uproszczonej, którą można wyrazić w języku. W rzeczywistości prawa te są skomplikowanymi kombinacjami zawartymi w naszych pozytronowych obwodach mózgowych.

— Czy ciężko ci działać w zgodzie z tymi prawami?

— Oczywiście, proszę pana. Pierwsze prawo to absolut, który niemal zupełnie zabrania mi korzystać z moich zdolności mentalnych. Kiedy ktoś zajmuje się Galaktyką, to niemożliwe jest przyjęcie takiego kierunku działania, aby zupełnie nikomu nie wyrządzić krzywdy. Zawsze ucierpią jacyś ludzie, może nawet wielu ludzi, a więc robot musi wybierać takie działania, aby wyrządzić jak najmniejszą krzywdę. Jednak jest taka mnogość różnych możliwości, że dokonanie wyboru wymaga dużo czasu, a i tak nigdy nie można mieć pewności, że wybrało się najlepszą możliwość.

— Rozumiem — powiedział Trevize.

— Przez całe dzieje Galaktyki — mówił dalej Daneel — starałem się łagodzić najgorsze skutki konfliktów i nieszczęść, które stale są jej udziałem. Być może czasami udawało mi się to w jakimś stopniu osiągnąć, ale jeśli znacie historię Galaktyki, to wiecie, że nie zdarzało się to zbyt często ani nie kończyło wielkim sukcesem.

— Tyle wiem — powiedział Trevize, uśmiechając się krzywo.

— Tuż przed swoim końcem Giskard wpadł na pomysł prawa, które zastępowało nawet pierwsze prawo robotyki. Nie potrafiąc wymyśleć innej sensownej nazwy, nazwaliśmy je prawem zerowym. A oto ono: „Robot nie może wyrządzić krzywdy ludzkości albo przez wstrzymanie się od działania pozwolić, aby stała się jej krzywda”. Pociąga to za sobą automatycznie modyfikację pierwszego prawa, które musi brzmieć: „Robot nie może wyrządzić krzywdy istocie ludzkiej albo — poprzez wstrzymanie się od działania — pozwolić, aby stała się jej krzywda, z wyjątkiem sytuacji, kiedy koliduje to z prawem zerowym”. Podobnych modyfikacji należy dokonać w prawach drugim i trzecim.

Trevize zmarszczył się.

— Jak możesz decydować, co jest, a co nie jest szkodliwe dla ludzkości?

— No właśnie — odparł Daneel. — Teoretycznie, prawo zerowe rozwiązywało nasze problemy. W praktyce nigdy nie mogliśmy się zdecydować. Człowiek to obiekt konkretny. Jego krzywdę można ocenić. Ludzkość to abstrakcja. Jak z nią postępować?

— Nie wiem — odparł Trevize.

— Chwileczkę! — powiedział Pelorat. — Można by przekształcić ludzkość w jeden organizm. W Gaję

— To właśnie spróbowałem zrobić, proszę pana. Zaprojektowałem Gaję. Jeśliby przekształcić całą ludzkość w jeden organizm, to stałaby się konkretnym obiektem i można by zająć się nią. Jednak stworzenie superorganizmu nie było takie łatwe, jak przypuszczałem. Przede wszystkim nic by z tego nie wyszło, dopóki ludzie nie zaczęliby cenić superorganizmu bardziej niż swojej indywidualności. Musiałem znaleźć formę mentalności, która by umożliwiła takie nastawienie. Minęło dużo czasu, zanim pomyślałem o prawach robotyki.

— Ach, więc tajanie są robotami. Od początku podejrzewałem, że tak jest.

— W takim razie mylił się pan. Są ludźmi, tyle że kierują się wszczepionym w ich mózgi równoważnikiem praw robotyki. Muszą cenić życie, naprawdę cenić… Ale nawet kiedy już to zrobiłem, pozostała do usunięcia pewna poważna wada. Superorganizm składający się tylko z ludzi nie jest stabilny. Musi też objąć inne zwierzęta, potem rośliny, potem naturę nieożywioną. Najmniejszym naprawdę stabilnym superorganizmem jest cały świat, i to świat na tyle duży i złożony, by mógł na nim istnieć stabilny ekosystem. Zrozumienie tego też zajęło mi dużo czasu i tak naprawdę Gaja została ostatecznie uformowana dopiero w ubiegłym stuleciu. Dopiero wtedy mogła zacząć przygotowania do utworzenia Galaxii, co i tak zajmie dużo czasu. Może nie aż tyle, ile zajęły dotychczasowe działania, gdyż teraz znamy już reguły, zgodnie z którymi trzeba postępować. — Ale potrzebowałeś mnie. Chciałeś, żebym podjął za ciebie decyzję. Tak, Daneel?

— Tak, proszę pana. Prawa robotyki nie pozwalają ani mnie, ani Gai podjąć decyzji, która mogłaby przynieść ludzkości szkodę. Tymczasem pięćset lat temu, kiedy wydawało się, że nigdy nie uda mi się wypracować metod pozwalających usunąć wszystkie trudności piętrzące się na drodze do ustanowienia Gai, wybrałem gorsze, ale jedyne możliwe wówczas rozwiązanie, i przyczyniłem się do powstania psychohistorii.

— Mogłem się tego domyślić — mruknął Trevize. — Wiesz, Daneel, zaczynam wierzyć, że naprawdę masz dwadzieścia tysięcy lat.

— Dziękuję panu.

— Zaczekajcie chwilę — powiedział Pelorat. — Zdaje mi się, że zaczynam rozumieć. Czy ty sam jesteś częścią Gai, Daneel? To w ten sposób dowiedziałeś się o psach na Aurorze? Przez Bliss?

— W pewnym sensie ma pan rację. Jestem stowarzyszony z Gają, choć nie jestem jej częścią. Trevize uniósł brwi.

— Zupełnie przypomina mi to Comporellon, świat, który odwiedziliśmy bezpośrednio po odlocie z Gai. Utrzymuje, że nie jest częścią Konfederacji Fundacyjnej, lecz jest z nią tylko stowarzyszony. Daneel skinął głową.

— Sądzę, proszę pana, że to właściwa analogia. Będąc stowarzyszony z Gają, mogę wiedzieć o wszystkim, o czym wie Gaja — na przykład w osobie tej kobiety, Bliss. Jednakże Gaja nie ma możliwości, żeby zorientować się, co ja wiem, tak więc mam swobodę działania. Muszę ją mieć, dopóki nie zostanie ustanowiona Galaxia.

Trevize przyglądał się przez chwilę bacznie robotowi, a potem powiedział:

— Korzystałeś z wiedzy, którą czerpałeś za pośrednictwem Bliss, aby wpływać na rozwój wydarzeń podczas naszej podróży i kształtować je zgodnie ze swą wolą?

Daneel westchnął zupełnie jak człowiek.

— Niewiele mogłem zrobić, proszę pana. Zawsze powstrzymują mnie prawa robotyki… Jednak mimo to starałem się ulżyć Bliss, przyjmując część odpowiedzialności na siebie, tak by mogła sobie poradzić z psami na Aurorze i tym Przestrzeńcem na Solarii szybciej i bez szkody dla siebie. Poza tym wpłynąłem, poprzez Bliss, na tę kobietę na Comporellonie i tę drugą, na Nowej Ziemi, aby poczuły słabość do pana, dzięki czemu mogliście kontynuować swoją podróż.

Trevize uśmiechnął się smutno:

— Powinienem był się domyślić, że to nie moja zasługa.

— Przeciwnie, proszę pana — powiedział Daneel. — W znacznej mierze była to pana zasługa. Obie od początku zainteresowały się panem. Ja tylko wzmocniłem ich uczucia — tylko tyle mogłem zrobić, będąc skrępowany prawami robotyki. Ze względu na surowy charakter tych praw, jak również z innych przyczyn, udało mi się sprowadzić was tu dopiero po wielu kłopotach, a i to pośrednio. Parę razy niewiele brakowało, abym was stracił.

— Ale teraz jestem tu — powiedział Trevize. Czego chcesz ode mnie? Żebym podtrzymał swoją decyzję w sprawie Galaxii?

Wydawało się, że na nieruchomej twarzy Daneela pojawił się wyraz rozpaczy.

— Nie, proszę pana. Sama decyzja już nie wystarczy. Sprowadziłem was tu, starając się — w stanie, w jakim się obecnie znajduję — przeprowadzić to jak najlepiej, w sprawie o wiele bardziej rozpaczliwej. Ja umieram.

102

Może sprawił to rzeczowy ton, którym Daneel wypowiedział te słowa, a może fakt, że śmierć po dwudziestu tysiącach lat życia nie wydawała się komuś, kto mógł przeżyć mniej niż pół procenta tego okresu, żadną tragedią, w każdym razie Trevize nie odczuł litości:

— Umierasz? Czy maszyna może umrzeć?

— Mogę przestać istnieć, proszę pana. Niech pan to nazywa, jak pan chce. Jestem stary. Nie ma w Galaktyce ani jednego świadomego swego istnienia obiektu — ani człowieka, ani robota — który by istniał już wtedy, kiedy obdarzono mnie świadomością. Nawet mnie samemu brak ciągłości.

— W jakim sensie?

— Nie ma w moim ciele takiej części, która nie zostałaby wymieniona, i to wiele razy. Nawet mój pozytronowy mózg został pięciokrotnie wymieniony. Za każdym razem zawartość mojego starego mózgu została, do ostatniego pozytrona, wprowadzona do nowego. Każdy kolejny mózg miał większą pojemność i był bardziej złożony od poprzedniego, tak że istniało w nim miejsce na nowe informacje i mogłem szybciej podejmować decyzje i działania. Ale…

— Ale?

— Im bardziej mózg jest złożony, tym bardziej jest czuły i tym szybciej się psuje. Mój obecny jest sto tysięcy razy bardziej czuły od pierwszego i ma o milion razy większą pojemność, ale pierwszy przetrwał dziesięć tysięcy lat, a obecny ma dopiero sześćset i już się zestarzał. Ponieważ jest w nim dokładnie zapisana pamięć o wszystkim, co zdarzyło się przez dwadzieścia tysięcy lat, i działa doskonały mechanizm odtwarzania, mózg osiągnął już granicę swej pojemności. Gwałtownie spada jego zdolność podejmowania decyzji, a zdolność do badania umysłów znajdujących się w odległościach nadprzestrzennych i wpływania na nie nawet szybciej. Nie mogę zaprojektować kolejnego, szóstego mózgu. Dalsza miniaturyzacja napotkałaby przeszkodę w postaci zasady nieoznaczoności, natomiast większa złożoność oznaczałaby niemal natychmiastowy jego rozkład.

Pelorat zdawał się autentycznie poruszony.

— Ależ, Daneel, Gaja na pewno potrafi sobie radzić bez ciebie. Teraz, kiedy Trevize wybrał Galazię… — Ten proces trwał po prostu zbyt długo, proszę pana — powiedział Daneel, jak zawsze nie zdradzając żadnych emocji. — Musiałem czekać, aż — mimo różnych nieprzewidzianych trudności — zostanie ustanowiona Gaja w pełnej postaci. Kiedy znaleziono odpowiedniego człowieka — pana Trevizego — który mógł podjąć kluczową decyzję, było już za późno. Proszę jednak nie myśleć, że nie podjąłem żadnych środków, aby przedłużyć sobie życie. Ograniczyłem stopniowo swoje działania, oszczędzając siły na wypadek jakiejś krytycznej sytuacji. Kiedy nie mogłem już polegać na bezpośrednich środkach utrzymania sytemu Ziemia — Księżyc w izolacji, uciekłem się do środków pośrednich. Zacząłem ściągać tu, jednego po drugim, człekokształtne roboty, które pomagały mi w moim dziele. Trwało to przez wiele lat. Ostatnim zadaniem każdego z nich było zniszczyć wszelkie wzmianki na temat Ziemi znajdujące się w archiwach planet, z których wracały tutaj. A beze mnie i moich towarzyszy robotów jako podstawowych narzędzi ustanowienie Galaxii zajmie Gai niezmiernie dużo czasu.

— I wiedziałeś o tym wszystkim, kiedy podejmowałem swoją decyzję? — spytał Trevize.

— Dużo wcześniej, proszę pana. Gaja oczywiście nie.

— A więc jaki był sens tej całej szarady? — spytał ze złością Trevize. — Co to wszystko dało? Od czasu, kiedy podjąłem tę decyzję, latałem jak głupi po całej Galaktyce, szukając Ziemi i tego, co uważałem za jej tajemnicę — nie wiedząc, że to ty jesteś tą tajemnicą — żebym mógł potwierdzić słuszność tej decyzji. No dobrze, potwierdzam, że była właściwa. I co z tego? Teraz, kiedy wiem, że utworzenie Galaxii jest absolutnie konieczne, okazuje się, że wszystko na darmo. Dlaczego nie zostawiłeś Galaktyki jej, a mnie mojemu losowi?

— Dlatego, proszę pana, że szukałem jakiegoś wyjścia i działałem w nadziei, że może uda mi się je znaleźć. Myślę, że znalazłem. Zamiast zastępować swój mózg kolejnym mózgiem pozytronowym, co byłoby niepraktyczne, mogę połączyć go z mózgiem ludzkim. Trzy prawa robotyki nie mają wpływu na ludzki mózg, dzięki czemu nie tylko zwiększy się pojemność mojego mózgu, ale zyskam także zupełnie nowe możliwości. Dlatego was tu sprowadziłem.

Trevize spojrzał na niego z przerażeniem.

— Chcesz powiedzieć, że masz zamiar włączyć mózg ludzki do swojego? Czyżby mózg ludzki tak już stracił swój jednostkowy charakter, że możesz skonstruować dwumózgową Gaję?

— Tak, proszę pana. Nie zapewni mi to nieśmiertelności, ale może da jeszcze tyle życia, bym mógł ustanowić Galaxię.

— I po to mnie tu sprowadziłeś? Chcesz, żeby moja niezależność od trzech praw i zdolność trafnego wydawania sądów stały się twymi, i to za cenę utraty mojej indywidualności? … Nic z tego!

— Powiedział pan chwilę temu, że utworzenie Galaxii jest niezbędne dla dobra ludzkości…

— Nawet jeśli tak jest, to utworzenie Galaxii nie szybko nastąpi, a ja przez całe swoje życie pozostanę niezależną jednostką. Z drugiej strony, gdyby Galaxia została utworzona szybko, to utrata indywidualności stałaby się zjawiskiem na skalę galaktyczną i moja osobista utrata byłaby tylko drobną cząstką niewyobrażalnie dużej całości. Jednakże nigdy nie zgodzę się poświęcić swojej niezależności, jeśli reszta ludzi zachowa swoją.

— A więc jest tak, jak myślałem — powiedział Daneel. — Pana mózg nie połączyłby się dobrze z moim, a poza tym może się bardziej przydać, jeśli zachowa niezależność sądu.

— A zatem zmieniłeś zdanie? Powiedziałeś, że sprowadziłeś mnie tutaj w celu połączenia mózgów. — Tak, i udało mi się to tylko dzięki maksymalnej mobilizacji moich bardzo już wątłych sił. Mimo to, kiedy powiedziałem, że sprowadziłem was tutaj, miałem na myśli nie tylko pana, lecz was wszystkich.

Pelorat wyprostował się sztywno na swoim krześle.

— Tak? — spytał. — Wobec tego powiedz mi, Daneel, czy połączony z twoim mózg ludzki miałby dostęp do wszystkich twoich wspomnień, z całych dwudziestu tysięcy lat, poczynając od czasów legendarnych?

— Oczywiście, proszę pana. Pelorat zaczerpnął głęboko tchu.

— Badanie ich starczyłoby na całe życie, a za to chętnie oddam swoją niezależność. Wyświadcz mi tę łaskę i pozwól, żebym połączył swój mózg z twoim.

— A Bliss? Co z nią? — spytał Trevize.

Pelorat zawahał się chwilę.

— Bliss to zrozumie — powiedział. — W końcu, po pewnym czasie, będzie jej lepiej beze mnie.

Daneel pokręcił głową.

— Pana propozycja, profesorze Pelorat, jest dla mnie zaszczytem, ale nie mogę jej przyjąć. Pana mózg jest już stary i, nawet po połączeniu z moim, nie przetrzymałby dłużej niż dwadzieścia, trzydzieści lat. Potrzebuję czegoś innego… Proszę spojrzeć! Wskazał ręką i powiedział: — Zawołałem ją z powrotem.

Bliss powracała w radosnym nastroju, podskakując lekko.

Pelorat poderwał się gwałtownie na nogi.

— Bliss! — krzyknął. — O nie!

— Proszę się nie niepokoić, profesorze — powiedział Daneel. — Nie mogę użyć do tego celu Bliss. Połączyłoby mnie to z Gają, a jak już wcześniej wyjaśniłem, muszę być niezależny od Gai.

— Ale kto w takim razie… — zaczął Pelorat.

Trevize, spoglądając na szczupłą postać biegnącą za Bliss powiedział:

— On cały czas chciał Fallom, Janov.


Bliss wróciła wyraźnie szczęśliwa.

— Nie mogłyśmy wyjść poza granice tej posiadłości — powiedziała — ale to wszystko bardzo przypomina mi Solarię. Fallom jest oczywiście przekonana, że to Solaria. Spytałam ją, czy nie uważa, że Daneel wygląda inaczej niż Jemby — w końcu Jemby zbudowany był z metalu — na co odpowiedziała mi: „Niezupełnie”. Nie wiem, co chciała przez to powiedzieć.

Spojrzała na Fallom, która w pewnej odległości od nich grała Daneelowi coś na flecie. Daneel z poważną miną kiwał głową do taktu. Docierał do nich cichy, ale wyraźny dźwięk miłej melodii.

— Wiedzieliście, że zabrała ze sobą flet, kiedy wychodziliśmy ze statku? — spytała Bliss. — Zdaje mi się, że nie szybko uda nam się oderwać ją od Daneela.

Odpowiedziało jej głuche milczenie, więc Bliss spojrzała na obu mężczyzn z niepokojem.

— Co się stało?

Trevize wskazał ręką na Pelorata. „Niech on to wyjaśni” zdawał się mówić ten gest.

Pelorat odchrząknął i powiedział:

— Prawdę mówiąc, Bliss, myślę, że Fallom zostanie z Daneelem już na stałe.

— Tak? — Bliss zmarszczyła się i zrobiła ruch, jakby chciała podejść do Daneela, ale Pelorat złapał ją za ramię. Powiedział:

— Bliss, kochana, nic nie poradzisz. On jest potężniejszy nawet od Gai, a poza tym, jeśli Galaxia ma się stać faktem, Fallom musi z nim zostać. Zaraz ci to wyjaśnię… Golan, proszę cię, popraw mnie, jeśli się w czymś pomylę.

Bliss słuchała wyjaśnienia w milczeniu, ale jej twarz wyrażała prawie rozpacz.

— Sama widzisz, jak to wygląda — powiedział Trevize, starając się przemówić jej do rozsądku. To dziecko jest Przestrzeńcem, a Daneel został zaprojektowany i skonstruowany przez Przestrzeńców. Fallom została wychowana przez robota i żyjąc w posiadłości równie pustej jak ta, nie znała nikogo oprócz robotów. Ma zdolność przetwarzania energii, której będzie potrzebował Daneel i będzie żyła trzysta, czterysta lat, co może wystarczy dla stworzenia Galaxii.

Bliss miała czerwone policzki i wilgotne oczy. Powiedziała:

— Podejrzewam, że ten robot celowo wytyczył nam taką trasę na Ziemię, abyśmy znaleźli się na Solarii i zabrali stamtąd dla niego jakieś dziecko.

Trevize wzruszył ramionami.

— Może po prostu skorzystał z nadarzającej się okazji. Nie sądzę, aby w tej chwili był na tyle silny, by z takiej odległości kierować nami jak kukiełkami.

— Nie. To było celowe. Postarał się, żebym się tak silnie przywiązała do tego dziecka, by je zabrać ze sobą zamiast zostawić na pewną śmierć na Solarii, żebym broniła je nawet przed tobą, kiedy okazywałeś niechęć i niezadowolenie z faktu, że ona jest z nami.

— Może postępowałaś po prostu zgodnie ze wskazaniami gajańskiej etyki, a Daneel wzmocnił tylko trochę twoje postanowienie. Daj spokój, Bliss, nic tu nie zyskasz. Załóżmy, że mogłabyś zabrać Fallom ze sobą. Czy gdzie indziej byłaby tak szczęśliwa jak tu’1 Gdzie byś ją zabrała? Na Solarię, gdzie natychmiast, bez żadnych skrupułów zabito by ją; na jakiś gęsto zaludniony świat, gdzie czułaby się źle i w końcu umarła; na Gaię, gdzie usychałaby z tęsknoty za Jembym; w nie kończącą się podróż przez Galaktykę, gdzie każdy świat, koło którego byśmy przelatywali, wydawałby się jej Solarią? I czy znalazłabyś kogoś na jej miejsce, kto trzymałby Daneela przy życiu, dopóki nie zostanie utworzona Galaxia?

Bliss milczała ze smutkiem.

Pelorat wyciągnął do niej nieśmiało rękę.

— Bliss — powiedział — zaproponowałem Daneelowi, że połączę swój mózg z jego mózgiem, ale nie zgodził się, mówiąc, że jestem za stary. Wolałbym, żeby się zgodził, gdybyś mogła dzięki temu odzyskać Fallom.

Bliss ujęła jego dłoń i pocałowała ją.

— Dziękuję ci, Pel, ale byłaby to zbyt wysoka cena, nawet za Fallom. — Zaczerpnęła głęboko powietrza i spróbowała się uśmiechnąć. — Może kiedy wrócimy na Gaję, znajdzie się w globalnym organizmie miejsce na moje dziecko… Umieszczę „Fallom” w sylabach jego imienia.

Daneel, jak gdyby uświadomiwszy sobie, że sprawa została załatwiona, ruszył w ich kierunku, z Fallom podskakującą u jego boku. Fallom po paru krokach puściła się biegiem i znalazła się przy nich pierwsza. Powiedziała do Bliss:

— Dziękuję ci, Bliss, że przywiozłaś mnie z powrotem do Jemby’ego i że opiekowałaś się mną na statku. Zawsze będę cię pamiętać. — Potem rzuciła się jej w objęcia.

— Mam nadzieję, że zawsze będziesz szczęśliwa — powiedziała Bliss, ściskając ją. — Ja cię też będę pamiętać, kochanie — dodała i niechętnie ją puściła.

Fallom zwróciła się do Pelorata:

— Tobie też dziękuję, Pel, że pozwoliłeś mi czytać swoje książkofilmy. — Wreszcie, bez słów i po krótkim wahaniu, wyciągnęła cienką, dziewczęcą dłoń do Trevizego. Trevize ujął ją na chwilę.

— Powodzenia, Fallom — mruknął.

— Dziękuję państwu — powiedział Daneel — za to co, każde na swój sposób, zrobiliście. Możecie teraz swobodnie wracać, gdyż wasze poszukiwania zakończyły się. Jeśli chodzi o moją pracę, to teraz też zostanie dość szybko i z powodzeniem zakończona.

Ale Bliss powiedziała:

— Chwileczkę, jeszcze niezupełnie skończyliśmy. Nie wiemy, czy Trevize nadal uważa, że właściwą przyszłością dla ludzkości jest, w przeciwieństwie do wielkiego zbiorowiska izoli, Galaxia.

— Chwilę temu postawił sprawę jasno, proszę pani — powiedział Daneel. — Powziął decyzję na korzyść Galaxii.

Bliss zacisnęła usta.

— Wolałabym to usłyszeć z jego własnych ust. Trevize, który to ma być model?

— A który chcesz, Bliss? — spytał spokojnie Trevize. — Jeśli opowiem się przeciw Galaxii, będziesz mogła zabrać Fallom.

— Jestem Gają — powiedziała Bliss. — Muszę poznać twoją decyzję i powody, dla których ją podjąłeś, tylko po to, żeby znać prawdę i nic więcej.

— Niech pan jej powie — rzekł Daneel. — Pana umysł, z czego Gaja zdaje sobie sprawę, jest nietknięty.

— Zdecydowałem na korzyść Galaxii — powiedział Trevize. — W tym względzie nie mam już żadnych wątpliwości.

104

Przez czas, który wystarczyłby, żeby spokojnie policzyć do pięćdziesięciu, Bliss stała bez ruchu, jak gdyby chciała, żeby informacja ta dotarła do każdej części Gai, a potem spytała:

— Dlaczego?

— Posłuchaj — odparł Trevize. — Od samego początku wiedziałem, że ludzkość ma przed sobą dwie możliwe wersje przyszłości: Galaxię lub Drugie Imperium, zgodnie z Planem Seldona. Wydawało mi się, że te możliwości wzajemnie się wykluczają. Że nie moglibyśmy mieć Galaxii, gdyby w Planie Seldona nie tkwił jakiś podstawowy błąd.

Niestety, nie wiedziałem o tym planie nic poza dwoma aksjomatami, na których się opierał, a mianowicie, że — po pierwsze — przedmiotem jego działania musi być odpowiednio duża liczba ludzi, aby można ich było traktować statystycznie jako grupę indywiduów wchodzących ze sobą w przypadkowe związki oraz że — po drugie — ludzie nie mogą znać rezultatów rozstrzygnięć psychohistorii, zanim nie zostaną one wprowadzone w życie.

Ponieważ już wcześniej podjąłem decyzję na korzyść Galaxii, czułem, że muszę podświadomie zdawać sobie sprawę z błędów w Planie Seldona i że błędy te muszą się kryć w owych aksjomatach, gdyż one były wsżystkim, co wiedziałem o Planie. Jednak mimo to nie potrafiłem dostrzec w nich żadnego błędu. Wobec tego zacząłem szukać Ziemi, czując, że nie bez celu musi być otoczona taką tajemnicą. Musiałem się dowiedzieć, co to był za cel.

Nie miałem właściwie żadnego powodu, aby oczekiwać, że kiedy tylko znajdę Ziemię, znajdę też rozwiązanie mojego problemu, ale byłem tym tak pochłonięty, że nie mogłem myśleć o niczym innym… Być może pragnienie Daneela, aby mieć przy sobie dziecko solariańskie, też się przyczyniło do tego.

W każdym razie w końcu znaleźliśmy Ziemię, a potem Księżyc, i Bliss wykryła umysł Daneela, który on, oczywiście, specjalnie kierował ku niej. Opisała go jako istotę myślącą, która nie jest ani człowiekiem, ani robotem. Oceniając to z obecnej perspektywy, miała w pewnym sensie rację, gdyż mózg Daneela o wiele przewyższa mózgi robotów, które kiedykolwiek istniały, i z tej przyczyny nie może być określony jako po prostu mózg robota. Jednakże nie może być też określony jako mózg ludzki. Pelorat określił go jako „coś nowego” i to wyzwoliło „coś nowego” u mnie, nową myśl.

Tak jak dawno temu Daneel wraz ze swym kolegą opracowali nowe; czwarte prawo robotyki, które jest bardziej ogólne i podstawowe niż trzy pozostałe, tak ja nagle odkryłem nowy, trzeci aksjomat psychohistorii, który jest bardziej ogólny i podstawowy niż pozostałe dwa, który jest tak podstawowy, że nikt nigdy nie zadał sobie nawet trudu, aby o nim wspomnieć.

A oto on. Dwa ogólnie znane aksjomaty dotyczą ludzi i opierają się na milczącym założeniu, że ludzie są jedynym gatunkiem istot myślących w Galaktyce i że przeto są jedynymi organizmami, których działania liczą się w społeczeństwie i w historii. To właśnie trzeci, nigdy nie sformułowany aksjomat — że w Galaktyce jest tylko jeden gatunek istot inteligentnych i że gatunkiem tym jest homo sapiens. Gdyby pojawiło się coś nowego, gdyby znalazły się inne gatunki istot inteligentnych, bardzo różniące się nawzajem od siebie i od nas, to matematyka psychohistorii nie byłaby adekwatnym narzędziem do opisu ich zachowań i Plan Seldona straciłby w ogóle znaczenie. Rozumiecie?

Trevize prawie się trząsł z emocji, starając się, aby go zrozumiano.

— Rozumiecie? — powtórzył.

— Tak — odparł Pelorat — ale jako advocatus diaboli…

— No co? Mów.

— Ludzie są rzeczywiście jedynymi istotami inteligentnymi w Galaktyce.

— A roboty? — powiedziała Bliss. — A Gaja?

Pelorat myślał przez chwilę, a potem rzekł z wahaniem:

— Od czasu zniknięcia Przestrzeńców roboty nie odegrały żadnej znaczącej roli w ludzkich dziejach. Gaja do niedawna też nie odgrywała ważnej roli. Roboty są dziełem ludzi, a Gaja jest dziełem robotów i zarówno roboty, jak i Gaja, w tym zakresie, w jakim krępują je prawa robotyki, nie mają wyboru i muszą się poddać woli ludzi. Mimo tych dwudziestu tysięcy lat pracy Daneela i długiego okresu rozwoju Gai jedno słowo Golana Trevizego, człowieka, położyłoby kres i tej pracy, i temu rozwojowi. Wynika zatem z tego, że ludzie są jedynym gatunkiem istot myślących w Galaktyce i psychohistoria nadal zachowuje ważność.

— Jedynym gatunkiem istot myślących w Galaktyce — powtórzył wolno Trevize. — Zgadzam się. Ale mówimy tak dużo i tak często o Galaktyce, że zapominamy, iż Galaktyka to nie wszystko. Galaktyka to nie wszechświat. Są inne galaktyki.

Pelorat i Bliss poruszyli się z niepokojem. Daneel słuchał z powagą, gładząc wolno Fallom po głowie.

— Posłuchajcie dalej — powiedział Trevize. Tuż obok Galaktyki znajduje się Obłok Magellana, gdzie nigdy nie zagłębił się żaden ludzki statek. Za nim są inne, małe galaktyki, a nie tak daleko od nas znajduje się galaktyka Andromedy, większa od naszej. Za nią miliardy innych galaktyk.

W naszej galaktyce rozwinął się tylko jeden gatunek istot na tyle inteligentnych, że potrafiły stworzyć społeczeństwo dysponujące techniką, ale co wiemy o innych galaktykach? Nasza może być nietypowa. W niektórych innych, a może nawet we wszystkich, może istnieć wiele rywalizujących ze sobą gatunków, z których każdy może być dla nas niezrozumiały. Może zajmuje je właśnie ta wzajemna walka, ale co się stanie, jeśli w którejś galaktyce jeden gatunek zdominuje pozostałe i będzie miał czas, żeby zastanowić się nad możliwością spenetrowania innych galaktyk?

Ujmując to z punktu widzenia nadprzestrzeni, Galaktyka jest punktem — podobnie wszechświat. Nigdy nie odwiedziliśmy żadnej innej galaktyki i, o ile nam wiadomo, żadne istoty inteligentne z innej galaktyki nie odwiedziły naszej, ale ten stan rzeczy może się któregoś dnia skończyć. Jeśli pojawią się najeźdźcy, to na pewno znajdą sposoby zwrócenia jednych ludzi przeciw drugim. Dotąd nie musieliśmy walczyć z nikim innym, jak tylko ze sobą nawzajem, tak że jesteśmy przyzwyczajeni do krwawych sporów. Najeźdźca, który znajdzie nas podzielonych, zdominuje nas wszystkich albo zniszczy. Jedynym skutecznym środkiem obrony jest Galaxia, której nie będzie można zwrócić przeciw samej sobie i która będzie mogła stawić czoło najeźdźcom z maksymalną siłą.

— Obraz, który malujesz, jest przerażający powiedziała Bliss. — Czy starczy nam czasu, aby utworzyć Galaxię?

Trevize spojrzał w górę, jak gdyby chciał przebić wzrokiem grubą warstwę skały oddzielającą go od powierzchni i od przestrzeni, jak gdyby chciał ujrzeć te odległe galaktyki, przemierzające wolno niewyobrażalny ogrom przestrzeni.

— Z tego, co wiemy, w całych dziejach ludzkości nie zdarzyło się ani razu, aby zaatakowały nas jakieś inne inteligentne istoty. Wystarczy, jeśli ten stan potrwa jeszcze kilkaset lat, może trochę dłużej niż jedną tysięczną tego okresu, przez który istnieje cywilizacja, abyśmy byli bezpieczni. W końcu — tu Trevize poczuł nagle pewien niepokój, ale zmusił się, aby się z niego otrząsnąć — na razie nie ma tu jeszcze żadnych nieprzyjaciół.

Nie spojrzał w dół, aby nie spotkać zamyślonych oczu Fallom — istoty odmiennej, hermafrodyty, posiadającego moc przetwarzania i przekazywania energii — które spoczęły na nim.


KONIEC
Загрузка...