Przez cztery następne posiłki Pelorat i Bliss spotykali Trevizego tylko przy stole. Cały pozostały czas spędzał albo w sterowni, albo w swej kabinie. Podczas posiłków nie odzywał się ani słowem. Miał zaciśnięte usta i mało jadł.
Jednak przy czwartym posiłku wydało się Peloratowi, że oblicze Trevizego nie jest już tak pochmurne. Pelorat chrząknął dwa razy, jak gdyby przygotowywał się, żeby coś powiedzieć, ale rozmyślił się.
Po chwili Trevize spojrzał na niego i powiedział:
— No?
— Czy… czy przemyślałeś już to, Golan?
— Dlaczego pytasz?
— Wydajesz się w lepszym nastroju.
— Nie jestem w lepszym nastroju, ale myślałem o tym. I to usilnie.
— Możemy się dowiedzieć, do czego doszedłeś? — spytał Pelorat.
Trevize zerknął na Bliss. Patrzyła w talerz, nie odzywając się, jak gdyby była pewna, że w tej delikatnej sprawie Pelorat spisze się lepiej niż ona.
— Ciebie to też interesuje, Bliss? — spytał Trevize.
Na chwilę podniosła wzrok znad talerza.
— Tak. Oczywiście — powiedziała.
Fallom kopnęła nogę stołu i spytała z ożywieniem:
— Znaleźliśmy Ziemię?
Bliss ścisnęła ją za ramię, ale Trevize nie zwracał na nią uwagi.
— Musimy zacząć od podstawowego faktu powiedział. — Ze wszystkich światów zostały usunięte wszystkie informacje na temat Ziemi. Musi nas to nieuchronnie doprowadzić do wniosku, że na Ziemi jest coś ukryte. Ale z obserwacji wiemy, że Ziemia jest skażona śmiercionośnym promieniowaniem radioaktywnym, a więc automatycznie wszystko, co się tam znajduje, jest ukryte. Nikt nie może na niej wylądować, a z tej odległości, w jakiej się znajdujemy, w pobliżu skraju magnetosfery, nie można tam niczego znaleźć.
— Jesteś tego pewien? — spytała miękkim głosem Bliss.
— Spędziłem mnóstwo czasu przy komputerze, badając Ziemię na wszystkie znane mnie i komputerowi sposoby. Nic tam nie ma. Co więcej, czuję, że tak jest naprawdę. A zatem dlaczego zostały zniszczone dane dotyczące Ziemi? Na pewno to, co zostało tam ukryte, jest teraz ukryte lepiej niż można sobie wyobrazić. Nie trzeba nocy malować na ~zarno, żeby była ciemniejsza.
— Być może — powiedział Pelorat — na Ziemi faktycznie coś ukryto, ale w czasach, kiedy nie była ona jeszcze tak bardzo skażona. Wtedy Ziemianie mogli się obawiać, że ktoś przyleci i znajdzie to coś. I to właśnie wtedy Ziemia postarała się o usunięcie dotyczących jej informacji. Stan, który mamy teraz w tym względzie, to pozostałość po tych niepewnych czasach.
— Nie sądzę — rzekł na to Trevize. — Usunięcie informacji z Biblioteki Galaktycznej na Trantorze odbyło się, jak pamiętam, niedawno. — Odwrócił się do Bliss: — Mam rację?
— Ja-my-Gaja — powiedziała spokojnie Bliss zdołaliśmy tyle wydobyć z mózgu znajdującego się w opałach człowieka z Drugiej Fundacji, Gendibala, kiedy on, ty i ja spotkaliśmy się z burmistrzem Branno.
— A więc cokolwiek zostało tam ukryte, musi być nadal w ukryciu i mimo że Ziemia jest skażona, musi — w mniemaniu tych, co to ukryli — istnieć nadal niebezpieczeństwo, że ktoś to odkryje — powiedział Trevize.
— Ale jak to możliwe? — spytał z niedowierzaniem Pelorat.
— Zastanów się — powiedział Trevize. — A jeśli to, co było na Ziemi, zostało stamtąd gdzieś przeniesione, kiedy promieniowanie zaczęło zagrażać życiu mieszkańców? Ale niewykluczone, że mimo iż nie ma już tego czegoś na Ziemi, to istnieje możliwość, że jeśli ktoś ją odnajdzie, będzie w stanie wydedukować, gdzie się to teraz znajduje. Gdyby tak było, to współrzędne Ziemi musiałyby być nadal trzymane w tajemnicy.
— Bo jeśli nie znajdziemy Ziemi — znowu odezwał się piskliwy głos Fallom — to Bliss mówi, że zawieziecie mnie z powrotem do Jemby’ego.
Trevize odwrócił się w jej stronę i zmierzył ją wściekłym wzrokiem. Bliss powiedziała cicho:
— Powiedziałam, że może cię tam zawieziemy, Fallom. Później o tym porozmawiamy. Teraz idź do siebie i poczytaj, pograj na flecie, albo zajmij się czymś innym. Idź… idź.
Fallom wstała z nadąsaną miną i wyszła.
— Jak możesz tak mówić, Golan? — rzekł Pelorat. — Jesteśmy tu przecież. Znaleźliśmy Zienuę. Czy możemy wydedukować gdzie jest to coś, skoro nie ma tego na Ziemi?
Minęła chwila, zanim Trevizemu minął zły humor, w który wprawiła go Fallom. W końcu powiedział:
— A dlaczego nie? Przypuśćmy, że promieniowanie powoli, ale stale wzrastało. Tak samo, powoli, ale stale, zmniejszałaby się — na skutek zgonów i emigracji — liczba ludności, a ta ich tajemnica byłaby w coraz większym niebezpieczeństwie. Kto by tam został, by ją chronić? W końcu trzeba by było przenieść to coś na inny świat, bo inaczej byłoby to stracone dla Ziemi. Przypuszczam, że czuliby niechęć do takiego rozwiązania i że zrobiliby to dosłownie w ostatniej chwili. No a teraz, Janov, pamiętasz tego starca na Nowej Ziemi, który przedstawił ci swoją wersję dziejów Ziemi?
— Monolee?
— Tak. Jego. Czy nie powiedział ci w związku z założeniem Nowej Ziemi, że resztki ludności Ziemi przesiedlono na tę planetę?
— Chcesz przez to powiedzieć, stary, że to, czego szukamy, jest teraz na Nowej Ziemi? Zabrane przez ostatnich ludzi, którzy opuścili Ziemię?
— A nie mogłoby tak być? — odparł Trevize. Nowa Ziemia jest w Galaktyce niewiele lepiej znana niż Ziemia, a jej mieszkańcy podejrzanie skwapliwie zabiegają o to, żeby wszyscy obcoświatowcy trzymali się od niej z daleka.
— Byliśmy tam — wtrąciła Bliss. — Nic nie znaleźliśmy.
— Bo nie szukaliśmy niczego oprócz współrzędnych Ziemi.
— Ale szukaliśmy świata z wysoko rozwiniętą techniką — powiedział z zakłopotaniem Pelorat czegoś, co potrafi usunąć informacje pod samym nosem Drugiej Fundacji, a nawet — wybacz mi, Bliss — pod nosem Gai. Może ludzie na Nowej Ziemi potrafią regulować pogodę na tym swoim skrawku lądu, może dysponują jakimiś technikami biotechnologii, ale myślę, że się zgodzisz, iż poziom ich techniki jest, ogólnie biorąc, dość niski.
Bliss skinęła głową.
— Zgadzam się z tobą, Pel.
— Wydajemy sądy na kruchej podstawie — powiedział Trevize. — Nie widzieliśmy nawet tych mężczyzn z floty rybackiej. Nie widzieliśmy właściwie wyspy, poza tym małym kawałkiem, na którym wylądowaliśmy. Kto wie, co znaleźlibyśmy, gdybyśmy szukali dokładniej? Nie zorientowaliśmy się nawet, że mają oświetlenie fluoroscencyjne, dopóki nie zobaczyliśmy go w działaniu, a jeśli wydaje się, powtarzam — wydaje się, że poziom ich techniki jest niski…
— To co? — spytała Bliss, wyraźnie nie przekonana.
— To może to być część zasłony, która ma zakryć prawdę.
— To niemożliwe — powiedziała Bliss.
— Niemożliwe? Ty sama powiedziałaś mi, jeszcze na Gai, że na Trantorze, w o wiele większej cywilizacji celowo utrzymywano technikę na niskim poziomie, aby ukryć mniejszą społeczność, Drugą Fundację. Dlaczego ta sama strategia nie miałaby zostać wykorzystana na Nowej Ziemi?
— A zatem sugerujesz, żebyśmy wrócili na Nową Ziemię i znowu stanęli wobec groźby zarażenia tym razem skutecznego? Stosunek płciowy jest niewątpliwie szczególnie przyjemnym sposobem zarażenia się, ale może mają też inne sposoby.
Trevize wzruszył ramionami.
— Nie palę się do tego, żeby jeszcze raz lecieć na Nową Ziemię, ale może będziemy musieli to zrobić.
— Może?
— Może! W końcu jest też inna możliwość.
— Jaka?
— Nowa Ziemia krąży wokół gwiazdy, którą ci ludzie nazywają Alfą. Ale Alfa jest częścią układu podwójnego. A może także wokół towarzyszki Alfy krąży jakaś zamieszkana planeta?
— Myślę, że ta druga gwiazda jest zbyt blada powiedziała Bliss, kręcąc głową. — Ma tylko jedną czwartą jasności Alfy.
— Blada, ale nie za bardzo. Jeśli planeta znajduje się blisko gwiazdy, to takie światło może wystarczyć.
— Czy komputer wie coś o jakichś planetach wokół tej gwiazdy? — spytał Pelorat.
Trevize uśmiechnął się cierpko.
— Sprawdziłem to. Jest tam pięć planet umiarkowanej wielkości. Nie ma żadnych olbrzymów gazowych.
— Czy któraś z tych pięciu planet nadaje się do zamieszkania?
— Oprócz ich liczby i faktu, że nie są duże, komputer nie podaje żadnych informacji na ich temat.
— Och…
— Nie ma się czym zniechęcać — rzekł Trevize. — W komputerze nie ma żadnego ze światów Przestrzeńców. Informacje o samej Alfie są znikome. Te rzeczy zostały celowo ukryte i jeśli o towarzyszce Alfy prawie nic nie wiadomo, to można to uważać za dobry znak.
— Wobec tego — powiedziała Bliss rzeczowym tonem — twój plan wygląda tak: lecisz obejrzeć drugą gwiazdę, a jeśli zawiedziesz się, wracasz do Alfy.
— Tak. Ale kiedy tym razem wylądujemy na Nowej Ziemi, będziemy przygotowani. Przed lądowaniem dokładnie zbadamy całą wyspę i spodziewam się, Bliss, że użyjesz swoich umiejętności, aby nas osłonić…
W tym momencie „Odległa Gwiazda” zachwiała się, jakby dostała czkawki, i Trevize wrzasnął na poły ze złością, a na poły ze zdumieniem:
— Kto jest przy sterach?
Ale już po chwili, gdy to wyrzucał z siebie, wiedział bardzo dobrze, kim jest ten ktoś.
Fallom była kompletnie pochłonięta manipulowaniem przy pulpicie komputera. Rozłożyła szeroko swe małe dłonie o długich palcach, aby umieścić je w lekko lśniących zagłębieniach na pulpicie. Wydało się jej, że ręce zatapiają się w płytę, chociaż czuła, że jest ona twarda i śliska.
Wiele razy widziała, jak robił to Trevize. Nie widziała, żeby robił coś więcej, chociaż było dla niej zupełnie oczywiste, że w ten sposób kierował statkiem.
Parę razy widziała, że Trevize zamyka oczy, więc też zamknęła. Po chwili usłyszała jak gdyby słaby, dobiegający z oddali głos. Dobiegał z oddali, ale rozlegał się w jej głowie, dochodząc (jak sobie niejasno uświadomiła) przez przetworniki. Były nawet ważniejsze niż ręce. Wytężyła uwagę, aby zrozumieć, co mówi głos.
„Instrukcje — mówił głos, niemal błagalnie. Jakie są twoje instrukcje?”
Fallom nic nie powiedziała. Nigdy nie widziała, żeby Trevize mówił coś do komputera, ale wiedziała, czego pragnie całym swoim sercem. Chciała wrócić na Solarię, do pokrzepiającej swymi nie kończącymi się korytarzami posiadłości, do Jemby’ego… do Jemby’ego… do Jemby’ego…
Chciała tam wrócić i kiedy tylko pomyślała o świecie, który kocha, wyobraziła sobie jego widok na ekranie, przypominający obrazy innych światów, których nie chciała. Otworzyła oczy i spojrzała na ekran, pragnąc ujrzeć tam jakiś inny świat niż tę znienawidzoną Ziemię, a potem patrzyła na to, co się pojawiło, wyobrażając sobie, że to Solaria. Nienawidziła pustej Galaktyki, w której znalazła się wbrew swej woli. Łzy napłynęły jej do oczu i statek zadrżał.
Odczuła ten wstrząs i też lekko się zakołysała.
A potem usłyszała głośne kroki na korytarzu i kiedy otworzyła oczy, zobaczyła wykrzywioną twarz Trevizego zasłaniającą jej cały ekran, na którym było wszystko to, co chciała. Trevize krzyczał coś, ale nie zwracała na niego uwagi. To on zabrał ją z Solarii, zabiwszy Bandera, to on uniemożliwiał jej powrót tam, myśląc tylko o Ziemi. Nie zamierzała go słuchać.
Chciała skierować statek na Solarię. Pod wpływem jej decyzji zadrżał znowu.
Bliss wczepiła się w ramię Trevizego.
— Nie! Nie! — krzyczała.
Odciągała go od Fallom. Za nimi stał nieruchomo zmieszany Pelorat.
Trevize wrzeszczał:
— Zabierz łapy z komputera!… Bliss, nie wchodź mi w drogę, nie chcę ci zrobić krzywdy.
Bliss powiedziała głosem, który zdawał się świadczyć, że jest na krawędzi wyczerpania:
— Nie rób nic temu dziecku. Będę musiała cię zranić — wbrew wszelkim instrukcjom.
Trevize przeniósł wzrok z Fallom na Bliss.
— No to zabierz ją stąd! I to już!
Bliss odepchnęła go ze zdumiewającą siłą („pewnie czerpała ją z Gai” — pomyślał potem Trevize).
— Fallom — powiedziała. — Zabierz ręce.
— Nie! — krzyknęła Fallom. — Chcę, żeby statek poleciał na Solarię. Chcę, żeby leciał tam. Tam. — Pokazała ekran głową, nie chcąc oderwać nawet jednej ręki od pulpitu.
Bliss położyła jej dłonie na ramionach i pod jej dotykiem Fallom zaczęła drżeć.
— Teraz, Fallom — powiedziała łagodnie Bliss — powiedz komputerowi, żeby znowu było tak, jak przedtem i chodź ze mną. — Pogładziła ją po plecach i Fallom osunęła się ze szlochem.
Bliss ujęła ją pod ramiona i wyprostowała. Obróciła ją i przycisnęła mocno do piersi, dając się jej wypłakać. Potem powiedziała do Trevizego, który stał nieruchomo w drzwiach:
— Zejdź z drogi i nie dotykaj żadnej z nas, kiedy będziemy przechodziły.
Trevize zszedł szybko na bok.
Bliss zatrzymała się na chwilę i powiedziała cicho:
— Musiałam na chwilę dostać się do jej mózgu. Jeśli coś uszkodziłam, to łatwo ci tego nie wybaczę. Trevize miał już odpowiedzieć, że mózg Fallom nie obchodzi go nawet tyle, co milimetr sześcienny przestrzeni, że boi się tylko o komputer, ale widząc utkwiony w siebie wzrok Gai (na pewno nie było to tylko spojrzenie Bliss, choć i ona mogłaby wzbudzić lęk, który poczuł w tym momencie), nie rzekł nic.
Bliss i Fallom zniknęły w swojej kabinie, a on nadal stał w milczeniu i nieruchomo. Stał tak, dopóki Pelorat nie spytał cicho:
— Golan nic ci nie jest? Chyba nic ci nie zrobiła, co?
Trevize potrząsnął energicznie głową, jak gdyby chciał się otrząsnąć z niemocy, która go nagle ogarnęła.
— Nic mi nie jest. Pytanie tylko, czy komputerowi nic nie jest. — Usiadł przy pulpicie, kładąc ręce na znakach, które jeszcze przed chwilą zakrywały dłonie Fallom.
— No i jak? — zapytał z niepokojem Pelorat. Trevize wzruszył ramionami.
— Zdaje się reagować normalnie. Później może się okaże, że coś nie gra, ale na razie wszystko wydaje się w porządku. — Potem dodał ze złością: Ten komputer nie powinien poprawnie reagować na inne ręce niż moje, ale w przypadku tego hermafrodyty to nie były tylko ręce. Jestem pewien, że to te przetworniki…
— Ale dlaczego statek się zatrząsł? Nie powinien się trząść, prawda?
— Nie. To statek grawitacyjny, więc nie powinniśmy odczuwać żadnych efektów bezwładu. Ale ten potworek… — Przerwał, robiąc się znowu zły.
— No?
— Podejrzewam, że postawiła komputerowi dwa sprzeczne żądania, oba tak stanowczo, że komputer nie miał innego wyjścia, jak tylko postarać się spełnić oba równocześnie. Próbując wykonać to, co niewykonalne, komputer musiał na chwilę stracić panowanie nad statkiem i kontrolę nad jego inercją. Przynajmniej tak mi się wydaje. — Nagle jego twarz rozpogodziła się. — Ale może i dobrze, że się tak stało, bo przyszło mi teraz do głowy, że to całe moje gadanie o Alfie i jej towarzyszce to bzdury. Wiem już, gdzie Ziemia musiała ukryć swój sekret.
Pelorat popatrzył na niego, ale zignorował ostatnie zdanie i wrócił do tego, co go wcześniej zafrapowało:
— W jaki sposób Fallom wydała dwa sprzeczne polecenia?
— Powiedziała, że chce, żeby statek poleciał na Solarię.
— Tak. Oczywiście, że chce.
— Ale co miała na myśli, mówiąc o Solarii? Nie potrafi poznać Solarii, oglądając ją z przestrzeni. Nigdy nie widziała jej z przestrzeni. Kiedy w pośpiechu opuszczaliśmy ten świat, spała. I mimo tych lektur z twojej biblioteki i tego, co jej opowiadała Bliss, wątpię, żeby naprawdę pojęła, czym jest Galaktyka, z setkami miliardów gwiazd i milionami zamieszkanych planet. Wychowana pod ziemią i w samotności, zrozumiała z tego wszystkiego pewnie tylko tyle, że są różne światy… Ale ile ich jest? Dwa? Trzy? Cztery? Dla niej każdy świat, który widzi, może być Solarią, a biorąc pod uwagę silne pragnienie zobaczenia jej, jest Solarią. A ponieważ, jak przypuszczam, Bliss starała się ją uspokoić, dając do zrozumienia, że jeśli nie znajdziemy Ziemi, to wrócimy na Solarię, mogła nawet dojść do wniosku, że Solaria leży blisko Ziemi.
— Ale na jakiej podstawie tak sądzisz, Golan?
— Sama prawie nam to powiedziała, Janov, kiedy naskoczyliśmy na nią. Wykrzyczała, że chce lecieć na Solarię i dodała „tam… tam”, wskazując głową na ekran. A co jest na ekranie? Satelita Ziemi. Kiedy wychodziłem stąd przed obiadem, nie było go tam, była tam Ziemia. Ale Fallom, żądając lotu na Solarię, musiała mieć w głowie obraz tego satelity, a więc komputer musiał się na nim skoncentrować. Wierz mi, Janov, ja wiem, jak działa ten komputer. Kto może to lepiej wiedzieć?
Pelorat popatrzył na szeroki, świecący sierp i powiedział z zamyśleniem:
— Przynajmniej w jednym z ziemiańskich języków nazywał się on po prostu Księżycem. W innym języku Luną. Pewnie miał też inne nazwy… Wyobraź sobie, stary, jakie musi panować zamieszanie na świecie, na którym mówi się wieloma językami, te nieporozumienia, te komplikacje, te…
— Księżyc? — rzekł Trevize. — Rzeczywiście, prosta nazwa… Poza tym, jeśli pomyślę teraz o tym, to przychodzi mi do głowy, że dziecko mogło instynktownie spróbować pokierować statkiem za pomocą swoich przetworników, co też mogło wpłynąć na chwilowe pojawienie się inercji… Ale to wszystko nie jest ważne, Janov. Ważne jest, że dzięki temu na ekranie pojawił się Księżyc i że nadal tam jest. Patrzę teraz na niego i zastanawiam się.
— Nad czym, Golan?
— Nad jego rozmiarami. Zazwyczaj nie zwracamy uwagi na satelity, Janov. To takie małe obiekty, jeśli w ogóle gdzieś są. Ten jednak jest inny. To świat. Jego średnica liczy około trzech i pół tysiąca kilometrów.
— Świat? Chyba nie nazwiesz tego światem. Nie może być zamieszkany. Nawet trzy i pół tysiąca kilometrów średnicy to za mało. Nie ma atmosfery. Mogę to stwierdzić po prostu patrząc na niego. Nie ma chmur. Jego krzywizna odcina się ostro od tła, tak samo ta linia, która oddziela półkulę oświetloną od zaciemnionej.
Trevize skinął głową.
— Stajesz się doświadczonym podróżnikiem, Janov. Masz rację. Nie ma tam powietrza. Nie ma też wody. Ale znaczy to tylko tyle, że na jego nie osłoniętej powierzchni nie ma warunków do życia. A pod ziemią?
— Pod ziemią? — rzekł z powątpiewaniem Pelorat.
— Tak. Pod ziemią. A dlaczego nie? Sam mi mówiłeś, że na Ziemi miasta były pod ziemią. Wiemy, że Trantor był podziemnym miastem. Duża część stolicy Comporellona znajduje się pod Ziemią. Rezydencje Solarian prawie całkowicie zbudowane są pod Ziemią. To normalny stan rzeczy.
— Ale w każdym z tych przypadków było to na planecie, na której panowały warunki umożliwiające istnienie życia. Również na powierzchni tych planet. Na każdej była atmosfera i woda. Czy można żyć pod ziemią, jeśli powierzchnia nie nadaje się do zamieszkania?
— Daj spokój, Janov. Pomyśl! Gdzie my teraz żyjemy? „Odległa Gwiazda” jest naszym maleńkim światem o powierzchni nie nadającej się do zamieszkania. Na zewnątrz nie ma ani powietrza, ani wody. A mimo to w środku żyje się nam zupełnie wygodnie. Galaktyka jest pełna stacji kosmicznych i sztucznych osad przeróżnych rodzajów, nie mówiąc już o statkach, i na żadnej z tych konstrukcji nie ma warunków do życia, a jednak żyją na nich ludzie. Wyobraź sobie, że Księżyc jest ogromnym statkiem kosmicznym.
— Z załogą?
— Tak. Mogą tam żyć miliony ludzi, rośliny i zwierzęta, i może istnieć wysoko rozwinięta technika… No i co, Janov, czy to nie brzmi sensownie? Jeśli Ziemia w ostatnich dniach swego istnienia mogła wysłać grupę Przestrzeńców na planetę krążącą wokół Alfa Centauri i ukształtować ją przynajmniej częściowo na swój wzór: zapełnić ocean żywymi stworzeniami, zbudować ląd stały tam, gdzie nie było skrawka suchej ziemi — to czy nie mogła także wysłać innej grupy na swego satelitę i przystosować jego wnętrza do ich potrzeb?
— Może i tak — odparł niepewnie Pelorat.
— Zrobiłaby to. Jeśli ma coś do ukrycia, to po co wysyłać to o parsek dalej, jeśli można to ukryć na świecie położonym o jedną milionową odległości dzielącej ją od Alfy? A z psychologicznego punktu widzenia Księżyc byłby o wiele lepszą kryjówką. Nikt nie pomyślałby, że na satelicie może istnieć życie. Jeśli o to chodzi, ja też nie pomyślałem. Mając Księżyc pod samym nosem, myślałem o odległej Alfie. Gdyby nie Fallom… — Zacisnął usta i pokręcił głową. — Myślę, że będę musiał przyznać, że to jej zasługa. Jeśli ja tego nie przyznam, to na pewno zrobi to Bliss.
— No tak, stary — rzekł Pelorat — tylko że jeśli coś kryje się pod powierzchnią Księżyca, to jak to znajdziemy? Jego powierzchnia musi mieć ładnych parę milionów kilometrów kwadratowych…
— Z grubsza czterdzieści milionów.
— I będziemy musieli ją całą zbadać, szukając czego? Otworu? Jakiegoś włazu?
— Jeśli to przedstawić w ten sposób, to rzeczywiście wydaje się to trudnym zadaniem, ale nie szukamy jakichś obiektów, lecz istot żywych, do tego inteligentnych. Mamy przecież Bliss, a wykrywanie istot inteligentnych to jej specjalność, prawda?
Bliss spojrzała na Trevizego oskarżycielsko i powiedziała:
— W końcu ją uśpiłam. Przeżyłam ciężkie chwile. Była bliska obłędu. Na szczęście zdaje mi się, że nie zrobiłam jej nic złego.
— Mogłaś próbować usunąć tę jej fiksację na punkcie Jemby’ego, skoro — jak wiesz — nie mam najmniejszego zamiaru wrócić jeszcze kiedykolwiek na Solarię — powiedział chłodno Trevize.
— Tak po prostu usunąć tę jej fiksację, tak? Co ty możesz wiedzieć o tych sprawach? Nigdy nie „poczułeś” mózgu. Nie masz pojęcia, jak bardzo jest skomplikowany. Gdybyś wiedział o nim choć trochę, to nie mówiłbyś o usunięciu fiksacji w taki sposób, jak gdyby chodziło o wyjęcie dżemu ze słoika.
— No to przynajmniej zmniejsz ją trochę.
— Mogłabym ją trochę zmniejszyć, ale po miesiącu starannego rozprzewlekania.
— Rozprzewlekania? Co to znaczy?
— Nie można tego wytłumaczyć komuś, kto nie orientuje się w tych sprawach.
— No to co chcesz zrobić z tym dzieckiem?
— Jeszcze nie wiem. Trzeba się będzie dobrze zastanowić.
— W takim razie pozwól, że powiem ci, co chcę zrobić ze statkiem.
— Wiem, co chcesz zrobić. Wrócić na Nową Ziemię i jeszcze raz spróbować ze śliczną Hiroko, jeśli ci obieca, że tym razem cię nie zarazi.
Trevize wysłuchał tego z kamienną twarzą.
— Otóż nie — powiedział. — Zmieniłem zamiar. Lecimy na Księżyc.
— Na satelitę? Dlatego, że jest to świat znajdujący się najbliżej? Nie pomyślałam o tym.
— Ani ja. Zresztą nikt by nie wpadł na taki pomysł. Nigdzie w Galaktyce nie ma satelity, którym warto by sobie zaprzątać głowę, ale ten satelita jest, ze względu na wielkość, wyjątkowy. Co więcej, anonimowość Ziemi rozciąga się też na niego. Ten, kto nie może znaleźć Ziemi, nie może też znaleźć Księżyca.
— Czy nadaje się do zamieszkania?
— Jego powierzchnia nie, ale nie ma tam w ogóle radioaktywności, a więc nie można powiedzieć, że się absolutnie nie nadaje. Może tam istnieć życie, może nawet kipi życiem, ale ukrytym pod powierzchnią. No, a oczywiście ty będziesz w stanie stwierdzić, czy tak jest, kiedy już znajdziemy się wystarczająco blisko.
Bliss wzruszyła ramionami.
— Spróbuję… Ale co się stało, że nagle wpadłeś na pomysł, żeby sprawdzić satelitę?
— Nasunęło mi tę myśl coś, co zrobiła Fallom będąc przy sterach — powiedział spokojnie Trevize.
Bliss czekała chwilę, jak gdyby spodziewała się usłyszeć coś więcej, a potem jeszcze raz wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, co to było, ale podejrzewam, że nie doszłoby do tego nagłego natchnienia, gdybyś poszedł za swoim impulsem i zabił ją.
— Nie miałem zamiaru jej zabijać.
Bliss machnęła ręką.
— Już dobrze. Niech tak będzie. A więc teraz lecimy na Księżyc?
— Tak. Dla ostrożności nie będziemy się spieszyć, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, za trzydzieści godzin będziemy koło niego.
Księżyc wyglądał jak pustynia. Trevize przyglądał się jego jasno oświetlonej części wolno przesuwającej się pod nimi. Widział jednostajną panoramę kraterów i wzniesień, rzucających w ostrych promieniach słońca czarne cienie. Pewne części jego powierzchni różniły się od siebie nieznacznie kolorem, a tu i ówdzie rozciągała się dość duża płaszczyzna, naznaczona małymi kraterami.
W miarę jak zbliżali się do strony nocnej, cienie wydłużały się, aż w końcu zlały się w jedną ciemność. Jeszcze przez chwilę lśniły w słońcu, niczym duże gwiazdy, szczyty gór, które zostawili za sobą. Potem i one zniknęły i widzieli pod sobą tylko słabe światło Ziemi. Widać było tylko jedną niebieskawobiałą półkulę. Wreszcie odlecieli na tyle, że Ziemia też zniknęła za horyzontem i została nieprzenikniona ciemność. Tylko w górze migotało słabo morze gwiazd, co dla wychowanego na Terminusie Trevizego było cudownym widokiem.
Potem pojawiły się przed nimi nowe jasne gwiazdy, najpierw jedna czy dwie, potem reszta. Powiększały się, zajmując coraz więcej nieba, aż w końcu stopiły się w jedno. Przekroczyli terminator i znaleźli się znowu w strefie dnia. Słońce rozbłysło jak ogień piekielny i komputer natychmiast przesunął ekran i spolaryzował blask ziemi pod nimi.
Trevize doskonale zdawał sobie sprawę, że byłoby daremnym trudem starać się znaleźć jakieś wejście do zamieszkanego wnętrza jeśli w ogóle było ono zamieszkane), badając wzrokiem ten rozległy świat.
Odwrócił się i spojrzał na siedzącą obok Bliss. Nie patrzyła na ekran, miała zamknięte oczy. Wydawało się, że nie siedzi, lecz leży bezwładnie na krześle.
Zastanawiając się, czy nie zasnęła, spytał:
— Odkryłaś coś?
Bliss lekko pokręciła głową.
— Nie — szepnęła. — Odczułam tylko jakby słaby powiew. Lepiej zawróćmy tam. Wiesz, gdzie jest ten rejon?
— Komputer wie.
Przypominało to namierzanie celu — przesunięcie w jedną stronę, potem w drugą i w końcu uchwycenie właściwego punktu. Badany obszar był wciąż pogrążony w mrokach nocy i jeśli nie liczyć faktu, że dość nisko na niebie świeciła Ziemia, rzucając na powierzchnię Księżyca bladą poświatę, w której majaczyły cienie wzgórz, nie można było nic dostrzec, i to nawet mimo tego, że specjalnie wygasili światła w sterowni.
W drzwiach sterowni stanął Pelorat.
— Znaleźliśmy coś? — spytał ochrypłym szeptem.
Trevize dał mu znak ręką, aby był cicho. Obserwował Bliss. Wiedział, że minie parę dni, zanim w to miejsce powróci słońce, ale wiedział też, że dla tego, co próbuje wykryć Bliss, fakt, czy jest słońce czy nie, nie ma żadnego znaczenia.
— Jest tam — powiedziała.
— Jesteś pewna?
— Tak.
— I to jest jedyne miejsce?
— Jedyne, które wykryłam. Przeleciałeś nad każdym kawałkiem powierzchni?
— Nad znaczną jej częścią.
— A więc to jest wszystko, co wykryłam na tej znacznej części. Teraz czuję to silniej, jak gdyby to wykryło nas. Nie wydaje się groźne. Uczucie, które odbieram, jest przyjazne.
— Jesteś pewna?
— Takie uczucie odbieram.
— A czy to coś nie może udawać takiego uczucia? — spytał Pelorat.
— Możesz być pewien, że wykryłabym udawanie — powiedziała Bliss z nutą pychy w głosie.
Trevize mruknął coś na temat zadufania, a potem powiedział:
— Mam nadzieję, że to, co wykryłaś, to istota inteligentna.
— Wyczuwam silną inteligencję. Tylko że… W jej głos wkradła się jakaś dziwna nuta.
— Tylko że co?
— Ćśś. Nie przeszkadzaj mi. Daj mi się skoncentrować. — Ostatnie słowo raczej odgadł z ruchu warg, niż usłyszał.
Potem powiedziała ze zdziwieniem:
— To nie jest ludzka inteligencja.
— Nie ludzka? — powtórzył Trevize z o wiele większym zdziwieniem. — Czyżby znowu roboty? Jak na Solarii?
— Nie — uśmiechnęła się Bliss. — To mi nie za bardzo wygląda na roboty.
— Musi być albo jedno, albo drugie.
— Ani jedno, ani drugie. — Bliss aż zachichotała. — To nie jest człowiek, ale też nie przypomina żadnego z robotów, z którymi się zetknęłam.
— Chciałbym to zobaczyć — powiedział Pelorat. Kiwnął energicznie głową. W jego oczach widać było radość. — To byłoby fantastyczne. Coś nowego.
— Coś nowego… — mruknął Trevize, czując nagły przypływ otuchy, a jednocześnie coś jakby błysk olśnienia, po którym jednak zostało tylko nie dające się sprecyzować wrażenie.
Zeszli tuż nad powierzchnię Księżyca. Byli w niemal radosnym nastroju. Nawet Fallom przyłączyła się do nich i nie posiadając się z radości, zaciskała ręce, jak gdyby właśnie wracali na Solarię.
Jeśli chodzi o Trevizego, to zachował on jeszcze tyle trzeźwości umysłu, aby pomyśleć, iż jest bardzo dziwne, że Ziemia — czy co to tam kryło się na Księżycu — która podjęła takie środki, by nikt się nią nie zainteresował, teraz zdaje się zachęcać ich do lądowania. A może cel pozostał ten sam, tylko zmieniły się metody? Czyżby postępowała według zasady: „Jeśli nie możesz ich utrzymać z daleka, to ściągnij ich i zniszcz”? Tak czy tak, jej tajemnica pozostałaby nienaruszona.
Ale myśl ta szybko rozpłynęła się i znikła w przypływie euforii, która potęgowała się w miarę zbliżania się do powierzchni. Nade wszystko jednak starał się odtworzyć to olśnienie, które spłynęło na niego na chwilę przed rozpoczęciem schodzenia ku powierzchni satelity Ziemi.
Zdawał się nie mieć żadnych wątpliwości co do tego, gdzie zmierza statek. Znajdowali się właśnie nad szczytami pofałdowanych wzniesień i Trevize, siedząc przy komputerze, czuł, że nie musi absolutnie nic robić. Było to tak, jakby i nim, i komputerem ktoś kierował i ogarnęła go niezwykła radość na myśl, że zdjęto z niego ciężar odpowiedzialności.
Szybowali równolegle do powierzchni w stronę groźnie wznoszącej się skały, która wyrastała na ich drodze niczym bariera, bariera połyskująca lekko w blasku Ziemi i reflektora „Odległej Gwiazdy”. Perspektywa zderzenia z nią nie robiła jakoś na Trevizem wrażenia i kiedy część skały rozsunęła się, ukazując oświetlony sztucznym światłem tunel, powitał to bez żadnego zdziwienia.
Statek prawie zupełnie wyhamował, najwyraźniej sam z siebie, i ustawił się dokładnie naprzeciw otworu, a potem wśliznął się do tunelu… Wejście zamknęło się i otworzyło się inne. Statek wszedł przez nie do ogromnej hali, która wydawała się wypełniać całe wnętrze góry. Potem zatrzymał się i wszyscy skoczyli do luku. Nikomu z nich, nawet Trevizemu, nie przyszło do głowy, żeby najpierw sprawdzić, czy jest tam powietrze, którym można oddychać, czy w ogóle jest tam jakaś atmosfera.
Powietrze jednak tam było. Można było swobodnie oddychać. Rozglądali się wokół z zadowolonymi minami ludzi, którzy wrócili do domu, i dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że w pewnej odległości czeka na nich spokojnie jakiś człowiek.
Był wysoki i miał poważną minę. Miał brązowe, krótko ostrzyżone włosy, szerokie kości policzkowe i jasne oczy. Jego ubiór przypominał ilustracje ze starożytnych książek historycznych. ,Chociaż jego wygląd świadczył o sile i energii, to jednak z całej jego postaci emanowało jakieś znużenie. Trudno było powiedzieć, co sprawiało takie wrażenie, wydawało się, że odbierają to jakimś nieokreślonym zmysłem.
Pierwsza zareagowała Fallom. Puściła się pędem w stronę mężczyzny, rozkładając szeroko ręce i krzycząc piskliwie: — Jemby! Jemby!
Kiedy znalazła się przy nim, pochylił się, wziął ją na ręce i uniósł w górę. Zarzuciła mu ramiona na szyję i ze szlochem raz jeszcze wykrztusiła: — Jemby!
Reszta pasażerów „Odległej Gwiazdy” podeszła spokojniej, a Trevize powiedział wolno i wyraźnie (zastanawiając się, czy ten, do kogo mówi, zna galaktyczny):
— Prosimy o wybaczenie. To dziecko straciło opiekuna i rozpaczliwie pragnie go odnaleźć. Jest dla nas zagadką, dlaczego przylepiło się do pana, jako że szuka robota mechanicznego…
Mężczyzna odezwał się po raz pierwszy. Głos miał raczej czysty niż mile brzmiący, a wymowę nieco archaiczną, ale świetnie radził sobie z ogólnogalaktycznym.
— Miło jest mi powitać was wszystkich — powiedział i wyglądało na to, że jest rzeczywiście przyjaźnie nastawiony, mimo iż jego twarz zachowała wyraz uroczystej powagi. — Jeśli chodzi o to dziecko, to jest ono chyba bardziej spostrzegawcze niż wy, jako że jestem robotem. Nazywam się Daneel Olivaw.