55. Ten, który został.

Głośny łomot wstrząsnął korytarzami, aż cała budowla zadrżała w posadach. Mat potknął się, podparł o ścianę, czekając, aż w korytarzu za nimi dym się przerzedzi, a odłamki kamienia opadną.

Następnie wyjrzał na zewnątrz, gdy tymczasem Thom i Noal pobiegli przed siebie, Thom przyciskając do piersi Moiraine. Wcześniej Noal odrzucił swą pochodnię i wyciągnął bębenek, którym chciał ułagodzić Aelfinn. Bez rezultatu, więc Mat musiał sięgnąć po nocny kwiat.

Światłości, ale to była groźna broń! W przestrzeni całego korytarza widział porozrzucane ciała Aelfinn, porozdzierane i poszarpane. Nad połyskującą skórą ich krew wrzała, zmieniając się w parę. Pozostali chwiejnie wytaczali się z drzwi i wnęk, błądząc w gęstym dymie. Chodzili wprawdzie na dwu nogach, ale kołysali się przy tym do tyłu i do przodu - teraz błąkali się po korytarzu, a ich syki stawały się coraz bardziej gniewne.

Z łomoczącym sercem Mat pognał za Thomem i Noalem.

- Wciąż nas ścigają? - zapytał przez ramię Noal.

- A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie Mat, doganiając przyjaciół. - Światłości, ależ te węże są szybkie!

Wpadli do kolejnej komnaty, identycznej jak wszystkie pozostałe. Dziwnie niedopasowane do siebie ściany, para unosząca się w rogach, regularny wzór czarnych trójkątnych płytek na posadzce. W środku nie było żadnego trójkątnego otworu, przez który mogliby się wydostać. Krew i krwawe popioły!

Mat popatrzył po trzech wyjściach z komnaty, ściskając ashandarei w spoconych dłoniach. Drugi raz nie uda się sztuczka z chodzeniem od jednego pomieszczenia do drugiego między tymi samymi komnatami. Aelfinn następowali im na pięty. Trzeba było odwołać się do szczęścia. Już chciał się odwrócić…

- Musimy uciekać! - krzyknął Noal. Stał przy drzwiach, zdenerwowany przestępując z nogi na nogę. - Mat! Jeżeli te węże nas złapią…

Mat słyszał niedaleko ich syki. Niczym rwący nurt rzeki. Wybrał na chybił trafił kierunek i pobiegł w tamtą stronę.

- Rzuć kolejną tuleję! - poradził Thom.

- Ta jest ostatnia! - odkrzyknął Mat. - Oprócz tego mam jeszcze trzy mniejsze nocne kwiaty. - Plecak nagle zrobił się lekki.

- Muzyka na nich nie działa - stwierdził Noal, odrzucając na bok bębenek. - Są zbyt rozzłoszczeni.

Mat zaklął, podpalił zapałką lont nocnego kwiatu i cisnął go przez ramię. Wszyscy trzej wpadli do kolejnej komnaty, pokonali jej długość i wybiegli z dokładnie po przeciwnej stronie.

- Nie mam pojęcia, w którą stronę, chłopcze - powiedział Thom. Wydawał się taki zdyszany. - Zgubiliśmy się.

- Wybierałem kierunki zupełnie przypadkowo! - oświadczył Mat.

- Tylko że nie możemy się cofać - tłumaczył Thom. -A twoje szczęście najprawdopodobniej pchnęłoby nas w tamtą stronę! Nocny kwiat eksplodował, huk poniósł się po korytarzach. Ten nie był tak potężny jak dwa poprzednie. Mat zaryzykował spojrzenie przez ramię - tunel pełen był iskier i dymu. Ogień spowolnił wprawdzie Aelfinn, ale już wkrótce odważniejsze stwory mogły się przedrzeć przez dym.

- Może da się z nimi dogadać! - wydyszał Thom.

- Wyglądają na zbyt wściekłych! - odparł Noal.

- Mat - zaczął Thom - wspomniałeś, że wiedzą o twoim oku. Że było to w odpowiedzi na twoje pytanie.

- Powiedzieli mi, że będę musiał, cholera, oddać połowę światła świata - wyjaśnił Mat, przekrzykując łupanie pod czaszką. - Nie chciałem tego wiedzieć, ale i tak mi powiedzieli.

- Co jeszcze ci powiedzieli? - zapytał Thom. - Może kryje się w tym jakaś wskazówka? Jak się wydostałeś ostatnim razem?

- Wyrzucili mnie - krótko odparł Mat.

Znaleźli się w kolejnej komnacie, skręcili w wyjście po lewej stronie. Thom prawdopodobnie miał rację. Trzeba by się cofnąć. Ale nie mogli, ponieważ gniazdo jadowitych węży następowało im na pięty!

- Wyrzucili mnie przez portal w domenie Aelfinn - opowiadał dalej Mat, czując się już zmęczony. - Prowadzi do pewnej piwnicy w Kamieniu Łzy.

- Wobec tego może powinniśmy go poszukać! - zaproponował Thom. - Mat, twoje szczęście. Zabierz nas do domeny Aelfinn. Może się udać.

- Dobra - powiedział, zamykając oczy i obracając się w kółko.

Wskazał kierunek i otworzył oko. Wskazywał dokładnie w stronę bandy Aelfinn, która kołysząc się, szła w ich stronę.

- Krwawe popioły! - zaklął Mat, a potem odwrócił się i uciekł w przeciwną stronę, wybierając następny korytarz całkiem przypadkowo.

Thom dogonił go wprawdzie, ale wyglądał już na skonanego. Mat mógłby wziąć Moiraine z jego ramion, jednak tak słaby Thom nie będzie w stanie walczyć. Aelfinn zamęczą ich, jak Birgitte stulecia temu.

W następnej komnacie Thom potknął się, przystanął, pochylił - niemniej wciąż nie puszczał Moiraine. Jak we wszystkich pozostałych, od niej również odchodziły cztery korytarze. Ale jedynym przydatnym wyjściem było to, które prowadziło ku Aelfinn. A tą drogą nie mogli się udać.

- W tę grę nie można wygrać - poskarżył się Thom, ciężko dysząc. - Nawet gdy będziemy oszukiwać, nici z wygranej.

- Thom… - powiedział Mat z naciskiem. Podał Thomowi swoje ashandarei, po czym wziął Moiraine na ręce. Była taka lekka. To zresztą dobrze, bo w przeciwnym razie Thom nie wytrzymałby tak długo.

Noal popatrzył na nich, potem zerknął w korytarz. Aelfinn dogonią ich za parę chwil. Jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Mata.

- Oddaj mi plecak. Wezmę te nocne kwiaty.

- Ale…

- Bez dyskusji! - uciął Noal. Podszedł szybko, wyrwał mu jeden z nocnych kwiatów. Miał bardzo krótki lont. Podpalił go, rzucił w głąb korytarza. Aelfinn byli już na tyle blisko, że Mat słyszał syki i wrzaski, jakie wydarły się z ich gardeł na widok fajerwerku.

Potem znany łoskot, iskry sypiące się z korytarza i światło wlewające do ciemnej komnaty. Kiedy snop iskier podleciał do kolumny pary sączącej się ku górze w rogu pomieszczenia, ta wstydliwie cofnęła się, unikając ognia. Powietrze pachniało mocno dymem i siarką. Światłości, znowu zaczęło go rwać w oczodole.

- Dobra, Mat - zaczął Noal. Mat ledwo go słyszał, ponieważ w uszach dzwoniło mu jeszcze od huku. - Daj mi ten plecak.

- Co chcesz zrobić? - zapytał Mat ostrożnie, kiedy Noal wziął z jego ręki plecak i wyjął zeń ostatni nocny kwiat.

- Zobaczysz - odparł tamten. - Potrzebujemy czasu. Musisz oderwać się dostatecznie od tych żmij, żebyś parę razy mógł przejść drogę między tymi samymi komnatami i pozwolił swojemu szczęściu działać.

Noal skinieniem głowy wskazał jeden z korytarzy.

- Te korytarze nie są szerokie. Łatwo je zmienić w wąskie gardło. Broniący ich człowiek będzie walczył tylko z jednym lub dwoma przeciwnikami naraz. Może wytrzymać parę minut.

- Noal! - protestował Thom, ale niezbyt przekonująco, ponieważ stał pod ścianą z rękoma wspartymi na kolanach obok ashandarei Mata. - Nie dasz rady.

- Dam - spokojnie odpowiedział Noal. Podszedł do wyjścia na korytarz, w którym gromadzili się Aelfinn. - Thom, nie jesteś w stanie walczyć. Mat, tylko twoje szczęście może nas stąd wyprowadzić. Żaden z was nie może mnie zastąpić. Więc zostaję ja.

- Nie znajdziesz nas - ponuro stwierdził Mat. - Gdy tylko zaczniemy chodzić w różne strony tym samym korytarzem, to miejsce zacznie się zmieniać i znajdziemy się zupełnie gdzie indziej.

Noal spojrzał mu w oczy, na pomarszczonej twarzy nie było wątpliwości.

- Wiem. Taka jest cena, Mat. Wiedzieliśmy, że w tym miejscu przyjdzie każdemu z nas zapłacić. Cóż, widziałem w życiu wiele rzeczy, wiele robiłem. Zostałem wykorzystany, Mat, o jeden raz za wiele. To jest równie dobre miejsce na śmierć jak każde inne.

Mat podniósł się, podnosząc Moiraine, potem pożegnał Noala pełnym szacunku skinieniem głowy.

- Chodź, Thom.

- Ale…

- Dawaj! - warknął, ruszając do wyjścia z komnaty. Thom wahał się jeszcze przez moment, ale potem zaklął i ruszył za nim, w jednej ręce trzymając pochodnię Mata, w drugiej jego ashandarei. Noal natomiast wyszedł w przestrzeń korytarza z krótkim mieczem w dłoni.

- Mat! - zawołał jeszcze, oglądając się przez ramię.

Mat skinieniem dłoni popędzał Thoma, teraz jednak zawahał się, obejrzał za siebie.

- Jeżeli spotkasz kiedyś jakiegoś Malkierczyka - powiedział Noal - powiedz mu, że Jain Długi Krok umarł godnie.

- Tak zrobię, Jain - zapewnił go Mat. - Żebyś znalazł schronienie w Światłości.

Noal odwrócił się, żeby stawić czoło Aelfinn, a Mat poszedł w swoją stronę. Po chwili usłyszał kolejny huk, kiedy eksplodował ostatni nocny kwiat. Potem echo poniosło korytarzem zawołanie bojowe Noala. W języku, którego Mat nigdy na uszy nie słyszał.

Mat i Thom weszli do następnej komnaty. Thom płakał, Mat aż tak bardzo nie rozpaczał. Noal umrze z honorem. Kiedyś Mat uznałby ten rodzaj śmierci za głupi - cóż wart honor, kiedy się jest martwym? Ale teraz nosił w głowie zbyt wiele wspomnień różnych żołnierzy, spędził zbyt wiele czasu z ludźmi, którzy wykrwawiali się, ginęli dla tego honoru, żeby łatwo dyskredytować to pojęcie.

Zamknął jedyne oko i okręcił się w kółko. Ciężar Moiraine omalże spowodował, że stracił równowagę. Wybrał kierunek i okazało się, oczywiście, że wskazuje tę samą drogę, którą przyszli. Ruszył wskazanym korytarzem, Thom szedł za nim.

Kiedy dotarli do końca korytarza, znaleźli się w zupełnie innej komnacie niż ta, gdzie zostawili Noala. Komnata była okrągła, sklepienie w niej podtrzymywał las żółtych kolumn, wyrzeźbionych na kształt splecionych ze sobą gigantycznych winorośli skręcających się wokół siebie tak, że właściwie tylko w środku pozostawała pusta, okrągła przestrzeń. Na stojakach lamp, zaprojektowanych w podobnie giętkie, roślinne kształty świeciły wielkie białe kule, zalewając pomieszczenie łagodnym światłem. Płytki posadzki układały się w białe i żółte pasy, spiralami rozchodzące się od środka. W powietrzu unosiła się silna woń suchej skóry węża.

„Matrimie Cauthon, nie jesteś żadnym bohaterem” - pomyślał, zerkając przez ramię. „Bohaterem jest ten człowiek, który tam pozostał. Niech ci Światłość przyświeca, Noal”.

- Teraz co? - zapytał Thom. Najwyraźniej już częściowo odzyskał siły, więc Mat podał mu Moiraine, a sam wziął do ręki ashandarei. W tej komnacie były tylko dwa wyjścia, jedno za nimi, drugie dokładnie po przeciwnej stronie. Ale Mat i tak zamknął oko, a potem okręcił się dookoła. Jego szczęście wskazało wyjście inne niż to, którym przyszli.

Poszli za głosem szczęścia. Okna w korytarzu wychodziły na dżunglę. Znajdowali się właściwie na poziomie drzew. Między nimi Mat od czasu do czasu dostrzegał mignięcia trzech iglic, gdzie znajdowali się jeszcze parę chwil temu, gdzie teraz Noal krwawił.

- Tutaj właśnie otrzymałeś swoje odpowiedzi, tak? -zapytał Thom.

Mat pokiwał głową.

- Myślisz, że ja też mógłbym spróbować? - zadumał się Thom. - Trzy pytania. I dowolne odpowiedzi…

- Nie spodobałyby ci się - powiedział Mat, naciągając na czoło rondo kapelusza. - Wierz mi, nie spodobałyby ci się. To nie są odpowiedzi. To są groźby. Obietnice. My…

Zatrzymał się. Thom przystanął obok niego. Moiraine na jego rękach zaczynała się lekko poruszać. Z jej ust dobył się cichy jęk, ale oczy wciąż miała zamknięte.

Przed sobą widział kolejną okrągłą komnatę. W samym środku znajdował się portal z czerwonego kamienia. Albo przynajmniej to, co z niego zostało.

Mat zaklął, po czym pobiegł prosto. Podłoga w komnacie była zasłana odłamkami czerwonego kamienia. Jęknął, upuścił włócznię, zebrał z posadzki kilka odłamków i podniósł do oka. Portal został strzaskany, jakby uderzyła weń jakaś ogromna siła.

Thom zatrzymał się tuż przy wejściu do komnaty. Usiadł, wciąż nie wypuszczając Moiraine z objęć. Wyglądał źle. Żaden z nich nie miał już swojego plecaka. Mat swój dał Noalowi, Thom gdzieś swój porzucił. Ta komnata była ślepym zaułkiem, nie wychodziły z niej żadne drzwi, prócz tych, przez które weszli.

- Żeby sczezło to miejsce! - krzyknął Mat, zdzierając kapelusz z głowy i spoglądając w ogromną, bezkresną ciemność nad głową. - Żebyście sczeźli, lisy i węże! Niech was Czarny porwie. Zabraliście mi oko, zabraliście Noala. To jest wystarczająca cena! To jest cena za wysoka! Czy życie przeklętego Jaina Długi Krok wam nie wystarcza, potwory?

Jego słowa zabrzmiały w pustej przestrzeni i ścichły. Nikt nie odpowiedział. Stary bard zacisnął powieki, tuląc do siebie Moiraine. Wyglądał na pokonanego, jakby już nie miał sił dłużej walczyć. Ręce miał czerwone i pokryte pęcherzami, rękawy kaftana osmalone.

Czując przepełniającą go rozpacz, Mat rozejrzał się dookoła. Spróbował zamknąć oko, pokręcić się w kółko. Kiedy odemknął powiekę, zobaczył, że jego ręka wskazuje środek komnaty. Zniszczony portal.

- Warto było spróbować, chłopcze - odezwał się Thom. - Poradziliśmy sobie nieźle. Lepiej, niż można się było spodziewać.

- Nie poddam się - upierał się Mat, walcząc z rodzącym się w nim poczuciem beznadziei. - Możemy… możemy jeszcze raz iść po naszych śladach, znaleźć drogę do miejsca między domenami Aelfinn i Eelfinn. Umowa głosi, że portal musi pozostać otwarty. Dotrzemy do niego i wydostaniemy się stąd, Thom. Niech sczeznę, jeżeli mam zamiar tu umierać. Dalej jesteś mi winien kilka kufli.

Thom otworzył oczy i uśmiechnął się, ale nawet nie drgnął. Tylko pokręcił głową. Sumiaste wąsiska zakołysały się. Spuścił wzrok i spojrzał na Moiraine.

Jej powieki zadrgały, a potem odemknęły się.

- Thom - szepnęła. - Wydawało mi się, że słyszę twój głos.

Światłości, na dźwięk jej głosu Mata dopadły wspomnienia. Innych czasów. Innych Wieków.

Popatrzyła na niego.

- O, Mat. Drogi Matrim. Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz. Wiedziałam, że obaj przyjdziecie. Wolałabym, abyście tego nie robili, ale wiedziałam…

- Odpoczywaj, Moiraine - cicho mówił do niej Thom. - Wydostaniemy się stąd, zanim przebrzmią dwa akordy harfy.

Mat spojrzał na nią, taką bezradną, taką słabą.

- Żebym sczezł. Nie pozwolę, żeby to się tak skończyło!

- Idą po nas, chłopcze - powiedział Thom. - Słyszę ich.

Mat odwrócił się i wyjrzał na korytarz. I na własne oczy zobaczył to, co słyszał Thom. Aelfinn skradali się korytarzem, pełni wężowej gracji i śmiertelnie groźni. Uśmiechali się. Widział podobne do kłów zęby, odsłaniane tymi uśmiechami. Można by ich nawet wziąć za ludzi, gdyby nie te kły. I te oczy. Te nienaturalne oczy z pionowymi źrenicami. Poruszali się, jakby pełzli. Potworni, pożądliwi.

- Nie - szepnął Mat. - Musi być jakieś wyjście.

„Myśl” - łajał samego siebie. „Mat, durniu. Musi być jakieś wyjście z tej sytuacji. Jak udało mi się uciec ostatnim razem?”. Noal już o to pytał. Nie ma wyjścia.

Jakby w przypływie ostatecznej desperacji Thom zdjął harfę z pleców. Zaczął grać. Mat rozpoznał melodię Słodkich szeptów jutra. Pieśń żałobna, grana dla poległych. Piękna.

A co najdziwniejsze, muzyka zdawała się łagodzić Aelfinn. Zwolnili. Ci, którzy znajdowali się najbliżej, zaczęli się nawet kołysać w rytm melodii. Wiedzieli. Thom grał na własnym pogrzebie.

- Nie mam pojęcia, jak się wydostałem ostatnim razem - szeptał Mat. - Straciłem świadomość. Obudziłem się, wisząc. Rand mnie odciął.

Sięgnął dłonią do blizny na szyi. Z pierwotnych odpowiedzi, których udzielili mu Aelfinn, nic nie wynikało. Wiedział o Córce Dziewięciu Księżyców, rozumiał już, co znaczy oddać połowę światła świata. Wiedział o Rhuidean. Wszystko miało sens. Wszystko było spójne. Żadnych dalszych pytań.

Chyba że…

„Co Eelfinn ci dali?”.

- Gdybym sam mógł zdecydować - wyszeptał Mat, przyglądając się nadchodzącym Aelfinn. - Chciałbym, żeby te dziury zostały wypełnione.

Aelfinn wężowymi ruchami szli naprzód, ubrani w swoje żółte obszerne szaty. Muzyka Thoma wibrowała w powietrzu, niosła się echem po korytarzu. Stwory podchodziły coraz bliżej, równym, miarowym krokiem. Wiedzieli, że ofiary im się już nie wymkną.

Dwaj z przodu uzbrojeni byli w miecze z lśniącego brązu. Ostrza ociekały czerwienią.

Biedny Noal.

Thom zaczął śpiewać.

- Och, jak długie były dni człowieka. Kiedy schronienia nie dawała ziemia.

Mat słuchał, a wspomnienia rozkwitały w jego głowie. Głos Thoma przeniósł go w dni dawno minione. Dni jego własnego życia, dni żywotów tych wszystkich innych ludzi. Dni, w których umierał, dni, w których żył, dni, w których walczył, i dni, w których zwyciężał.

- Chciałbym, żeby te dziury zostały wypełnione… - szeptał do siebie. - To właśnie powiedziałem. Eelfinn zastosowali się do mojego życzenia, dając mi wspomnienia, które nie są moje.

Oczy Moiraine zamknęły się znowu, ale uśmiechała się, słuchając muzyki Thoma. Mat z początku uznał, że bard gra dla Aelfinn, ale teraz pomyślał sobie, że może to jednak dla Moiraine. Ostatnia melancholijna pieśń nieudanej wyprawy ratunkowej.

- Żeglował daleko, gdzie wzrok nie sięga - śpiewał Thom, głosem dźwięcznym i pięknym. - Wszędzie szła za nim strachu mordęga.

- Chciałbym, żeby te dziury zostały wypełnione - powtarzał jak echo Mat. - A więc dali mi wspomnienia. To było moje pierwsze zadanie.

- Strach u człowieka to bowiem rzecz jest niezwykła. On życie ratuje, ku wielkim czynom popycha!

- Poprosiłem o coś innego, sam sobie z tego nie zdając sprawy - wymamrotał pod nosem. - Powiedziałem, że chcę się uwolnić od Aes Sedai i Jedynej Mocy. Po to dali mi medalion. To drugi dar.

- Nie pozwól, by strach odebrał ci nadzieję, bez strachu wszak życia smak nie istnieje!

- I… i poprosiłem o jeszcze jedną rzecz. Powiedziałem, że chcę stąd wyjść i wrócić do Rhuidean. Eelfinn dali mi wszystko, o co poprosiłem. Wspomnienia, które miały wypełnić dziury w mojej pamięci. Medalion, który miał mnie uwolnić od Mocy…

I co? Odesłali go do Rhuidean, żeby tam zawisnął. Ale egzekucja była ceną, a nie reakcją na jego prośby.

- Pójdę tą drogą zniszczoną, zerwaną - śpiewał Thom, a jego głos z każdą chwilą stawał się głośniejszy - poniosę me serce, otwartą mą ranę!

- Dali mi coś jeszcze - szeptał Mat, zerkając na ashandarei w swych dłoniach i nasłuchując coraz bliższych posykiwań Aelfinn.

„Tak brzmią słowa naszego traktatu; oto zawarliśmy umowę”.

Te słowa zostały wyryte na broni. Na klindze wygrawerowane były dwa kruki, na drzewcu wyryte słowa w Dawnej Mowie.

„Myśl jest strzałą czasu; pamięć nigdy nie ginie”.

Dlaczego mu ją dali? Nigdy jakoś nie zadał sobie tego pytania. Ale nie poprosił ich przecież o broń.

„Niniejszym dane zostaje to. Zapłacono cenę”.

„Nie, nie prosiłem o broń. Prosiłem o wskazanie drogi wyjścia”.

„A dali mi to”.

- A więc mów mi, mów te kłamstwa straszliwe - Thom wyśpiewywał ostatni wers pieśni. - Ja spojrzę ci w oczy, co dawno nieżywe!

Mat odwrócił ashandarei w dłoniach i wbił ostrze w ścianę. Czubek zagłębił się w ten kamień-nie-kamień. Wokół niego rozbłysło światło i wylało się ze ściany jak krew tryskająca z rozprutej żyły. Mat krzyknął, wbił glewię głębiej. Ze ściany wylała się powódź światła.

Skręcił nieco drzewce w dłoniach, skierował je pod kątem w dół, zaczął ciąć. W końcu dociągnął ostrze do miejsca, z którego zaczął - w ścianie pojawił się odwrócony wierzchołkiem do dołu trójkąt światła. Wylewające się z otworu światło przepływało przez niego, zdając się tętnić nieharmonijnymi akordami. Aelfinn dotarli już do wejścia, przy którym siedział Thom, ale na widok tego, co się dzieje w środku, zasyczeli i zawahali się - raziło ich potężne promieniowanie jasności.

Mat akurat skończył rysowanie falistej linii przez środek trójkąta. Światło było tak jasne, że ledwie cokolwiek widział. Fragment ściany naprzeciw niego zniknął, ukazując lśniące przejście o ścianach jakby wyciętych w litej stali.

- Cóż, ja chyba… - szepnął Thom, podnosząc się. Aelfinn zaczęli dziko wrzeszczeć. Wkroczyli do komnaty, osłaniając oczy dłońmi jednej ręki, w drugiej ściskając paskudne miecze.

- Zabierz ją stąd! - zawołał Mat, odwracając się, by stawić czoło stworom. Uniósł ashandarei i okutym końcem drzewca uderzył w twarz najbliższego Aelfinn. - Już!

Thom uniósł Moiraine na rękach, zerknął jeszcze na Mata.

- Idź! - powtórzył ten, bijąc kolejnego Aelfinn w rękę. Thom skoczył w otwór i zniknął. Mat uśmiechnął się i z ashandarei w dłoniach ruszył w śmiertelny taniec pomiędzy Aelfinn. Uderzał jak popadło: nogi, ręce, łby. Było ich naprawdę wielu, ale oszołomieni światłem i żądzą dosięgnięcia nie potrafili walczyć składnie. Kiedy poważnie poharatał paru, atak załamał się. Wężopodobne stwory zbiły się w bezładną masę giętkich nóg i rąk - syczały i pluły w gniewie, stojące z tyłu próbowały pełznąć po ciałach pobratymców, aby tylko go dosięgnąć.

Mat dał kilka kroków tył i uchylił kapelusza, zwracając się do stworów:

- Wychodzi na to, że w tę grę jednak można wygrać - powiedział. - Powiedzcie lisom, że jestem im bardzo wdzięczny za ten klucz, który mi dały. Poza tym możecie iść zdychać w przeklętej studni płomieni, wy niemyte kupy ze świńskich zadków. Życzę, cholera, miłego dnia.

Wcisnął kapelusz na głowę i skoczył w otwór.

Świat rozbłysnął bielą.

Загрузка...