- Chcę, żeby zwiadowcy kręcili się po okolicy - z naciskiem powiedział Perrin. - Nawet w trakcie procesu.
- Pannom Włóczni się to nie spodoba, Perrinie Aybara - stwierdziła Sulin. - Kiedy uznają, że mogą przez to stracić szansę, aby tańczyć włócznie.
- Nieważne, mają zrobić, jak mówię. - Perrin szedł szybkim krokiem przez swój obóz, Dannil i Gaul maszerowali obok. Kilka kroków za nimi Azi i Wil al’Seenowie, jego ochrona na dzisiaj.
Sulin przyjrzała mu się, po czym skinęła głową.
- Zrobi się. - I bez dalszego słowa poszła wypełnić polecenie.
- Lordzie Perrinie - odezwał się Dannil, a jego słowom towarzyszyła docierająca odeń woń niepokoju. - O co tu chodzi?
- Jeszcze nie wiem - odparł Perrin. - Czuję coś złego w powietrzu.
Dannil zmarszczył brwi, wyraźnie niewiele z wszystkiego rozumiejąc. Cóż, Perrin też niewiele rozumiał. Niewiele rozumiał, ale równocześnie wykluwała się w nim jakaś pewność. Jakkolwiek by to brzmiało wewnętrznie sprzecznie, tak właśnie było.
W obozie wrzała aktywność, jego armie szykowały się na bój z Białymi Płaszczami. Nie armia, ale właśnie: armie. Tyle wśród nich było wewnętrznych podziałów, że nie sposób było mówić o zwartej jednostce. Wieczne spory Argandy i Gallene o to, kto powinien mieć więcej do powiedzenia, ludzie z Dwu Rzek spoglądający krzywo na nowych najemników, a między nimi wszystkimi zastępy uchodźców. I oczywiście do tego jeszcze wyniośli Aielowie, którzy robili, co chcieli.
„Przecież i tak mam zamiar rozpuścić ich wszystkich do domów” - stwierdził w myślach pod własnym adresem. „Więc jakie to niby ma znaczenie?”.
Ale miało. Nie podobał mu się bałaganiarski sposób zarządzania obozem.
Na szczęście większość ludzi doszła już do siebie po ostatnim wybuchu bąbla zła. Prawdopodobnie żaden już w życiu nie spojrzy na swoją broń z takim zaufaniem, co wcześniej, jednak ranni już zostali Uzdrowieni, a władający Jedyną Mocą wypoczęli. Białe Płaszcze nie były uszczęśliwione zwłoką, która zapewne trwała dłużej niż z początku oczekiwali. Wszakże, dla wielu rozmaitych powodów zwłoka ta była dla Perrina konieczna.
- Dannil - podjął. - Zapewne się nie mylę, podejrzewając, że moja żona uczyniła cię częścią swych planów, mających na celu zapewnienie mi bezpieczeństwa.
Dannil drgnął.
- Skąd…
- Każdy ma swoje sekrety - wyjaśnił Perrin.- Połowa sekretów mojej żony mi umyka, ale ta intryga była jasna jak słońce. Nie podoba jej się ten proces. Jaka jest twoja rola? Masz pomóc Asha’manom wydostać mnie, gdyby sytuacja zrobiła się niebezpieczna?
- Mniej więcej, mój panie - przyznał Dannil.
- Jak się zrobi naprawdę źle, nie będę się opierał - wyznał Perrin. - Ale postaraj się trzymać nerwy na wodzy. Nie chciałbym, żeby cała sytuacja skończyła się krwawą łaźnią tylko dlatego, że któryś z Białych Płaszczy niebacznie zaklął. Czekaj na mój znak. Zrozumiano?
- Tak, mój panie - zgodził się Dannil, a Perrin wyczuł dobiegającą od niego woń zawstydzenia. Pomyślał, że ma już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Że chciałby się już od tego uwolnić. Teraz. Zaraz. Ponieważ w ciągu tych ostatnich dni stało się to dlań boleśnie naturalne.
„Jestem tylko…” - Nie dokończył myśli. Tylko kim? Kowalem? Czy mógł tak jeszcze o sobie mówić? Kim był?
Przed sobą, w oddali, na terenach przeznaczonych pod Podróżowanie zobaczył Nealda. Tamten siedział na jakimś pniaku. W ciągu ostatnich dni młody Asha’man razem z Gaulem wyprawiał się na zwiady w rozmaitych kierunkach; realizował rozkaz Perrina, którego głównym celem było stwierdzenie, czy bramy przypadkiem nie funkcjonują lepiej w pewnym oddaleniu od obozu. Oczywiście okazało się, że tak właśnie jest, ale najpierw trzeba było odbyć kilkugodzinną wędrówkę.
Ani Neald, ani Gaul nie odkryli żadnych oznak, które by o tym decydowały. Po prostu w pewnej chwili splot Podróżowania zaczynał działać i tyle. Jeżeli jednak Perrin słusznie podejrzewał, to obszar, na którym bramy nie działały, pokrywał się w świecie jawy dokładnie z granicami purpurowej kopuły w świecie wilczego snu, jednak po tej stronie granica ta nie była w żaden sposób zaznaczona.
Taki więc pewnie był cel istnienia kopuły i dlatego Zabójca jej strzegł. Nie chodziło o polowanie na wilki, choć z tego efektu ubocznego tamten chętnie korzystał. Coś innego stało zarówno za kopułą, jak i problemami, które Asha’mani mieli z tkaniem splotów.
- Neald - zaczął Perrin podchodząc do Asha’mana. - Ostatni zwiad poszedł dobrze?
- Tak, mój panie.
- Kiedy Grady i ty po raz pierwszy zwróciliście mi uwagę na niedziałające sploty, wspomnieliście, że już raz wam się to zdarzyło. Kiedy i gdzie?
- Kiedy próbowaliśmy otworzyć bramę, żeby przyjąć oddział zwiadowców wracających z Cairhien - odpowiedział Neald. - Za pierwszym razem sploty rozwiązały się same. Odczekaliśmy chwilę i za drugim razem już było dobrze.
„To się zdarzyło następnego dnia po tej nocy, gdy po raz pierwszy zobaczyłem kopułę” - pomyślał Perrin. - „Pojawiła się na krótko, po czym zniknęła. Zabójca pewnie sprawdzał, czy działa”.
- Mój panie - ciągnął dalej Neald, wstając i podchodząc do Perrina. Był mężczyzną egoistycznym i próżnym, jednak Perrin wiedział, że zawsze może na niego liczyć. - Chciałbym się dowiedzieć, co się dzieje?
- Myślę, że ktoś zastawił na nas pułapkę - cicho odparł Perrin. - I teraz zapędza nas do środka. Wysłałem też pozostałych na poszukiwanie tego, co może być przyczyną waszych kłopotów. Najpewniej chodzi o jakiś przedmiot Jedynej Mocy. - Ale w pierwszym rzędzie martwił się tym, że może być on ukryty w wilczym śnie. Czy część świata snu mogła wywierać taki wpływ na świat realny? - Chciałbym jeszcze spytać, czy jesteś pewny, że żadnej bramy na tym terenie nie da się otworzyć? Nawet do miejsca całkiem bliskiego, na przykład położonego wewnątrz martwej strefy?
Neald pokręcił głową.
„A więc po tej stronie obowiązują inne zasady” - pomyślał Perrin. „Albo przynajmniej inne wywierają skutki na Podróżowanie niż na przenoszenie się z miejsca na miejsce w wilczym śnie”.
- Neald, mówiłeś, że otworzywszy większą bramę… w kręgu… mógłbyś w kilka godzin przeprawić przez nią całą armię?
Neald przytaknął.
- Ćwiczyliśmy to.
- Musimy być przygotowani na taką możliwość - powiedział Perrin, spoglądając w niebo. Wciąż czuł tę dziwną woń zalegającą w powietrzu. Leciutki zapach starzyzny.
- Mój panie - zaprotestował Neald. - Możemy być przygotowani, ale jeżeli nie będziemy w stanie otworzyć bramy, nic z tego nie wyjdzie. Moglibyśmy natomiast zaprowadzić armię do miejsca, w którym efekt zanika, i stamtąd spróbować.
Niestety, Perrin podejrzewał, że ten plan nie zadziała. Skoczkowi kopuła wydawała się rzeczą z odległej przeszłości. Co mogłoby oznaczać, że Zabójca współpracuje z którymś z Przeklętych. Albo wręcz sam był jednym z Przeklętych. Perrinowi z jakiegoś względu dopiero teraz ta możliwość przyszła do głowy. Tak czy siak, ci, którzy zastawili tę pułapkę, będą się przyglądać jej skutkom. Gdy jego armia spróbuje się wycofać, to albo zatrzasną pułapkę, albo przesuną kopułę.
Przeklęci zwodzili Shaido tymi szkatułami, a potem kazali im tu stacjonować. Do tego dochodził jeszcze jego wizerunek, który ktoś rozpowszechniał. Czy to wszystko składało się na elementy pułapki, na czymkolwiek miała ona polegać? Niebezpieczeństwa. Tak wiele niebezpieczeństw wokół…
„Cóż, a czegoś się spodziewał?” - zadał sobie w myślach pytanie. „Przecież to Tarmon Gai’don”.
- Chciałbym, żeby Elias już był z powrotem - powiedział na głos. Wcześniej wysłał go na osobistą misję zwiadowczą. - Po prostu bądź gotów, Neald. A ty, Dannil, najlepiej przekaż moje zastrzeżenia swoim ludziom. Nie chcę jakichś przypadkowych ofiar.
Dannil i Neald ruszyli, każdy swoją drogą, a Perrin podszedł do rzędów koni, chcąc odszukać Steppera. Gaul dołączył do niego. Poruszał się cicho jak wiatr.
„Zaciskają się wnyki” - pomyślał. „Powoli, cal za calem, ktoś ściąga pętlę wokół mej nogi”. - Prawdopodobnie czekając, aby najpierw Perrin stoczył bitwę z Białymi Płaszczami. Po bitwie jego armia będzie osłabiona i poszarpana. Łatwy cel. Zadrżał, uświadomiwszy sobie, że gdyby przyjął wyzwanie Damodreda, pułapka już mogłaby się zatrzasnąć. Proces przed trybunałem znienacka nabrał w jego oczach ogromnego znaczenia.
Musiał znaleźć sposób odwleczenia bitwy na czas, którego będzie potrzebował, żeby raz jeszcze odwiedzić wilczy sen. Być może w nim znajdzie sposób na zniszczenie kopuły i uwolnienie swoich ludzi.
- Zmieniasz się, Perrinie Aybara - zauważył Gaul.
- O co chodzi? - zdziwił się Perrin, biorąc równocześnie wodze Steppera z rąk koniuszego.
- To dobrze - wyjaśnił Gaul.- Dobrze widzieć, jak wreszcie przestajesz się wzbraniać przed rolą wodza. Dobrze widzieć, jak wreszcie dowodzenie zaczyna sprawiać ci radość.
- Przestałem z tym walczyć, bo okazało się, że mam ważniejsze rzeczy na głowie - powiedział Perrin. - I nieprawda, że dowodzenie sprawia mi radość. Robię to, bo muszę.
Gaul skinął głową, jakby uznał, że Perrin w całości się z nim zgadza.
„Aielowie”. - Z tą myślą Perrin wskoczył na siodło.
- Ruszajmy więc. Niech armia maszeruje.
- Ruszajcie - powiedziała Faile, zwracając się do Aravine. - Armia zaraz wymaszeruje.
Aravine skłoniła się i odeszła, żeby przekazać rozkazy uchodźcom. Faile nie miała pojęcia, co dzień przyniesie, jednak na wszelki wypadek wydała rozkazy, aby ci, co zostawali z tyłu, zwinęli obóz i przygotowali się do wymarszu.
Zauważyła, że do odchodzącej Aravine przyłączył się księgowy, Aldin. Ostatnio jakoś osobliwie często tamtą odwiedzał. Może w końcu postanowił porzucić swoje ambicje wobec Arreli.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę namiotu. Po drodze minęła Flanna Barstere, Jona Gaelina i Mareka Cormera, wszyscy trzej zajęci byli sprawdzaniem naciągu cięciw i opierzenia strzał. Jak jeden mąż spojrzeli w jej stronę i pomachali dłońmi. W ich oczach dostrzegła coś jakby poczucie ulgi - to był dobry znak. Nie tak dawno temu żaden z nich trzech nie potrafił bez wstydu spojrzeć w jej oczy, co było skutkiem ich wiary w plotki oskarżające Perrina o romans z Berelain w trakcie jej nieobecności.
Teraz chwile spędzane z Berelain w pozornej zgodzie w połączeniu z oficjalnym dementi wobec plotek zaczynały przynosić skutki i obóz powoli przekonywał się do wersji wydarzeń, według której nic niestosownego się wówczas nie stało. Co interesujące, najważniejszą rolę w tym procesie odegrał fakt uratowania Berelain przez Faile podczas tamtego pamiętnego wybuchu bąbla zła. Ludzie nie mieli innego wyjścia, niż przyznać, że nie może być mowy o żadnej poważniejszej animozji między obydwiema kobietami.
Oczywiście, Faile wcale nie uratowała tamtej życia, po prostu trochę jej pomogła. Ale plotki przedstawiały całą rzecz inaczej, więc pozostawało się cieszyć, że choć raz działały na korzyść jej i Perrina.
Dotarła do namiotu, za pomocą wilgotnego ręcznika naprędce umyła się nad miednicą. Wyperfumowała, włożyła najlepszą sukienkę w barwach ciemnej zieleni, haftowaną. na staniku i lamówce w roślinne ornamenty. Na koniec spojrzała w lustro. Dobrze. Nie było śladu niepokoju, który nią targał. Perrinowi nic się nie stanie. Przecież to niemożliwe.
Niemniej na wszelki wypadek ukryła kilka noży za paskiem i w rękawach. Koniuszy już przyprowadził Świt, czekali teraz przed namiotem. Wyszła na zewnątrz, wskoczyła na siodło, przelotnie poczuwszy ukłucie żalu za Jaskółką, którą zabili Shaido. Nawet jej najbardziej elegancka suknia miała rozcięcia do konnej jazdy- nie wyobrażała sobie, aby warto było zabierać w drogę jakąkolwiek inną odzież. Już we wczesnym dzieciństwie matka wbiła jej do głowy, że nic bardziej nie podważa autorytetu damy w oczach żołnierzy niż damskie siodło. A gdyby jednak stało się niewyobrażalne i Perrin nie był w stanie dowodzić armią, wówczas ona musiałby zająć jego miejsce.
Podjechała truchtem na czoło przygotowującej się do wymarszu kolumny. Perrin już tam był. Jak śmiał zachowywać się tak cierpliwie i spokojnie?
Jednak nie pozwoliła, aby cokolwiek z odczuwanej irytacji odbiło się na jej twarzy. Jest czas na bycie nawałnicą, jest czas na bycie łagodną bryzą. Dała już Perrinowi do zrozumienia, i to w słowach niedopuszczających wątpliwości, co sądzi o tym procesie. Na tę chwilę musiała mu zaofiarować wyłącznie bezwarunkowe wsparcie.
Zajęła miejsce obok niego, a tymczasem za ich plecami Aes Sedai dołączyły do Mądrych; podobnie jak one miały iść pieszo. Ani jednej Panny Włóczni? Gdzie się podziały? Zapewne zapadła decyzja, żeby nie pozwolić im na udział w procesie. Sulin i jej towarzyszki uważały, że misja strzeżenia Perrin została im zlecona przez ich Car’a’carna, więc jej ewentualne fiasko wiązałoby się z potworną utratą toh.
Rozglądając się po obozie, przez który jechali, dostrzegła w pewnym momencie dwójkę gai’shain w białych szatach, spieszących ku czołu kolumny. Stojący obok Steppera Gaul nachmurzył czoło. Jedna z postaci skłoniła się przed nim, podając na wyciągniętych dłoniach komplet włóczni.
- Świeżo zaostrzone - powiedziała Chiad.
- Oraz strzały ze świeżym opierzeniem - dodała Bain.
- Mam już włócznie i strzały - odparł Gaul.
- Tak - zgodziły się kobiety, klękając przed nim z rękoma wciąż wyciągniętymi z darami.
- Co? - obruszył się Aiel.
- Po prostu martwimy się o twoje bezpieczeństwo - wyjaśniła Bain. - A poza tym i tak sam sporządziłeś tę broń. - Powiedziała to z całym przekonaniem, a w jej głosie nie było śladu szyderstwa czy nieszczerości. Niemniej same słowa mogły być odebrane jak wtrącanie się nie w swoje sprawy.
Gaul roześmiał się. Potem wziął zaoferowaną broń i oddał kobietom tę, w którą uzbroił się na wyprawę. Mimo niewesołych perspektyw, jakie zwiastował ten dzień, Faile nie potrafiła powstrzymać uśmiechu nad potwornie wręcz skomplikowanym charakterem relacji społecznych w świecie Aielów. Te działania jego gai’shain, które w opinii Faile powinny cieszyć Gaula, najczęściej wzbudzały w nim uczucie dokładnie odwrotne, natomiast to, co mogło być poczytane za obrazę, wzbudzało w nim śmiech.
Po odejściu Bain i Chiad, Faile ogarnęła wzrokiem gotującą się do wymarszu armię. Szli wszyscy jak jeden mąż, nie tylko dowódcy z reprezentacjami swoich oddziałów. Większość i tak nie będzie w stanie uczestniczyć w procesie, niemniej będą na miejscu. Na wszelki wypadek.
Faile podjechała bliżej do swego męża.
- Coś cię martwi - powiedziała.
- Świat właśnie wstrzymał oddech, Faile - odparł.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Pokręcił głową.
- Oto trwa Ostatni Łów. Rand jest w niebezpieczeństwie. Znacznie poważniejszym niż to, które grozi na co dzień każdemu z nas. A ja nie mogę mu pomóc. Jeszcze nie.
- Perrin, mówisz bez sensu. Skąd możesz wiedzieć, że Randowi grozi niebezpieczeństwo?
- Widzę go. Za każdym razem, gdy wspominam jego imię albo o nim myślę, przed moimi oczami roztacza się wizja miejsca, gdzie akurat się znajduje.
Aż zamrugała, zaskoczona.
Spojrzał jej w oczy, w jego żółtych ślepiach dostrzegła głębokie zamyślenie.
- Jestem z nim związany. On… wywiera na mnie… jakby to powiedzieć… rodzaj przyciągania. Tak czy siak, przyrzekłem sobie, że będę z tobą szczery w takich sprawach. - Zawahał się, zawiesił głos na moment. - Chodzi o moje wojska. Mam nieodparte wrażenie, Faile, że jesteśmy dokądś zaganiani. Jak owce do rzeźni.
Znienacka przypomniał sobie swoją wizję z wilczego snu. Owce uciekające przed stadem wilków. Wydawało mu się wówczas, że jest jednym z wilków. A może jest na odwrót?
Światłości! Przez cały czas jego myśli kierowały się w złą stronę. Teraz już rozumiał, co tamten sen znaczył.
- Czuję to w powietrzu - tłumaczył dalej. - Kłopoty z Podróżowaniem są związane z czymś, co dzieje się w wilczym śnie. Ktoś zadbał, abyśmy nie mogli się stąd wydostać.
Z nagła owiał ich podmuch zimnego wiatru, niezbyt normalny śród południowego upału.
- Jesteś pewien? - zapytała Faile.
- Tak - odparł Perrin. - Dziwne, ale jestem.
- I dlatego Panien Włóczni z nami nie ma? Poszły na zwiady?
- Ktoś chce nas wciągnąć w pułapkę, aby potem zaatakować. Zrozumiałe, że najpierw pozwoli nam zetrzeć się z Białymi Płaszczami, a w dalszej kolejności dorżnie niedobitki. To jednak dalej wymagałoby poważnej siły zbrojnej, niemniej w okolicy nie ma po takiej śladu. Tylko my i Synowie. Wysłałem więc Alyasa na poszukiwanie Portalu, zakładając, że być może jakiś znajduje się w okolicy, ale jak dotąd jego poszukiwania nie przyniosły skutku. Więc być może to wszystko bezpodstawne spekulacje, a ja po prostu zaczynam się bać każdego cienia.
- Ostatnimi czasy, drogi mężu, jakże często okazywało się, że te cienie potrafią kąsać. Ufam twoim instynktom.
Spojrzał na nią, uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję.
- Cóż więc zrobimy?
- Pojedziemy na proces - odpowiedział Perrin. - I zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby nie dopuścić do bitwy z Białymi Płaszczami. A w nocy sprawdzę, czy nie da się czegoś uczynić w sprawie trudności z Podróżowaniem. Wiem już tyle, że nie wystarczy po prostu odjechać na odpowiednią odległość, ponieważ ta rzecz w wilczym śnie może się poruszać: widziałem ją już w dwóch miejscach. Będę więc ją musiał zniszczyć. Jakoś. Gdy mi się uda, uciekniemy stąd.
Pokiwała głową, a w tej samej chwili Perrin dał znak do wymarszu. Chociaż ogromna kolumna marszowa za jego plecami wciąż sprawiała dość chaotyczne wrażenie - wiła się niczym poskręcany sznur - armia ruszyła. Kolejne oddziały same poradziły sobie ze znalezieniem miejsc w szyku.
Podróż do Drogi Jehannah nie zajęła im dużo czasu. Wkrótce dotarli do pola, na którym stał pawilon namiotu. Białe Płaszcze były już na miejscu. Ich żołnierze stali w zwartym szyku. Wychodziło na to, że również przyprowadzili ze sobą wszystkie swe siły. Zapowiadało się nerwowe popołudnie.
Gaul biegł przy siodle wierzchowca Perrina i wyglądał, jakby zupełnie niczym się nie przejmował. Nawet nie zasłonił twarzy. Faile rozumiała, iż w jego oczach decyzja Perrina, żeby stanąć przed sądem, stanowiła zachowanie jak najbardziej honorowe. Albo uda mu się obronić, albo uzna swoje toh i zaakceptuje wyrok. Kiedy pojawiła się konieczność sprostania toh, Aielowie sami udawali się na miejsce własnej kaźni.
Ruszyli w stronę namiotu. Na niewysokim podium, od jego północnej strony znajdowało się pojedyncze krzesło, zwrócone tyłem do odległej linii lasu skórzanych liści. Zasiadała w nim Morgase wyglądająca w każdym calu na panującą monarchinię i odziana w złoto-czerwoną szatę, którą Galad musiał skądś dla niej zdobyć. Jak Faile mogła choć na moment pomylić tę kobietę ze zwykłą pokojówką damy?
Przed Morgase znajdowały się rzędy krzeseł. Połowę z nich zdążyły już zająć Białe Płaszcze. Galad póki co stał obok jej zaimprowizowanej ławy sędziowskiej. Każdy lok złotych włosów na swoim miejscu, mundur bez jednej plamki, płaszcz elegancko spływający na plecy. Faile zerknęła przelotnie w bok i zobaczyła zarumienioną Berelain, wpatrującą się w niego omalże głodnym wzrokiem. Ani na moment nie zrezygnowała z wysiłków przekonania Perrina, żeby pozwolił jej nawiązać negocjacje pokojowe z Białymi Płaszczami.
- Galadzie Damodred! - zawołał Perrin, zsiadłszy z konia przed namiotem. Faile też zeskoczyła z grzbietu swego wierzchowca, a potem razem z nim ruszyła do środka. - Zanim to się zacznie, chcę, żebyś mi coś obiecał.
- A cóż to miałoby być? - zapytał w ten sam sposób młody dowódca z cienia pod namiotem.
- Przysięgnij, że nie pozwolisz, aby cała ta sprawa skończyła się walką - odparł Perrin.
- Mogę ci to obiecać - zgodził się Galad. - Ale oczywiście najpierw ty będziesz musiał obiecać, że nie będziesz się uchylał przed prawomocnym wyrokiem.
Perrin przez chwilę milczał. Potem wsparł dłoń na głowni młota.
- Widzę, że jakoś nie masz ochoty - stwierdził Galad. - Dałem ci tę szansę, ponieważ matka wytłumaczyła mi, że powinno ci się dać szansę przemowy we własnej obronie. Ale prędzej zginę, niż pozwolę odejść bezkarnie człowiekowi, który mordował Synów Światłości. Jeśli więc nie chcesz, aby dzień dzisiejszy skończył się walką, Perrinie Aybara, broń się skutecznie przed tym trybunałem. Albo to, albo poddaj się karze.
Faile zerknęła na męża - marszczył brwi. Wyglądał, jakby chciał złożyć wymaganą przez tamtego obietnicę. Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Powinienem zrobić, jak on mówi - wyszeptał. - Żaden człowiek nie może stać ponad prawem, Faile. A przecież zabiłem tamtych ludzi, na terenie Andoru, w czasach, gdy Morgase była jego królową. Powinienem poddać się jej osądowi.
- A twoje obowiązki wobec twoich ludzi i twojej armii? - zapytała. - Twoje obowiązki wobec Randa, rola, którą być może przyjdzie ci odegrać na polach Ostatniej Bitwy?
„A ja?”.
Perrin zawahał się, po czym skinął głową.
- Masz rację. - A głośniej dodał: - Zaczynajmy więc.
Gdy wkroczył pod dach namiotu, natychmiast przyłączyli się doń Neald, Dannil i Grady. W ich obecności poczuł się trochę jak tchórz - wszyscy czworo otaczali go w sposób, który każdemu postronnemu obserwatorowi musiał dać niedwuznacznie do zrozumienia, że nie pozwolą, aby Perrina dokądkolwiek zabrano. Jakiż to miał być proces, skoro Perrin nie miał zamiaru poddać się jego wyrokowi? To nie był proces, tylko farsa.
Białe Płaszcze w napięciu przyglądały się całej sytuacji - oficerowie w cieniu namiotu, pozostali żołnierze w pozycji „na spocznij”. Wyglądali, jakby nie mieli zamiaru trzymać się z boku podczas procesu. Siły Perrina - większe, lecz znacznie gorzej wymusztrowane - stanęły w gotowości naprzeciwko nich.
Perrin dał znak skinieniem głowy, a Rowan Hurn szybko poszedł sprawdzić, czy Galad wywiązał się z obietnicy i uwolnił jeńców. Perrin tymczasem przeszedł pod namiotem do miejsca, gdzie znajdowało się na podium krzesło Morgase i zatrzymał przed nim. Faile cały czas trzymała się jego boku. Potem odwrócił się, ruszył ku wyznaczonym dla nich krzesłom i usiadł. Morgase miał przed sobą o kilka stóp w lewo. Po jego prawej zasiedli obserwatorzy procesu. Za plecami miał swoją armię.
Faile, od której biła woń czujności i gotowości, usiadła obok niego. Pozostali wypełnili pozostałe wolne krzesła. Berelain i Alliandre pod ochroną swoich straży zasiadły niedaleko. Aes Sedai i Mądre stanęły z tyłu, odmawiając zajęcia miejsc siedzących. Ostatnie wolne krzesła przypadły ludziom z Dwu Rzek i kilku starszym ze społeczności tworzonych przez byłych uchodźców.
Oficerowie Białych Płaszczy znajdowali się dokładnie naprzeciwko miejsc zajmowanych przez Perrina i Faile. Bornhald i Byar w pierwszym rzędzie. Wszystkich krzeseł było gdzieś z trzydzieści, zapewne pochodziły z taborów Perrina, które wpadły w ręce Synów.
- Perrinie - zapytała Morgase ze swojego miejsca. - Pewien jesteś, że chcesz się poddać tej procedurze?
- Jestem pewien - odparł.
- Wobec tego, dobrze - powiedziała z kamiennym obliczem, choć Perrin wyczuwał bijącą od niej woń znamionującą głębokie wahanie. - Oficjalnie otwieram przewód procesowy. Oskarżonym jest Perrin Aybara znany jako Perrin Złotooki. - Zawahała się na moment, ale dodała: - Lord Dwu Rzek. Galad, jak rozumiem, ty zajmiesz się przedstawieniem oskarżenia.
- Przedstawiam oskarżonemu trzy zarzuty - zaczął Galad, wstając. - Pierwsze dwa dotyczą odpowiednio zbrodniczego zamordowania Syna Lathina i zbrodniczego zamordowania Syna Yamwicka. Aybara jest też oskarżony o bycie Sprzymierzeńcem Ciemności i w związku z tym o sprowadzenie Trolloków do Dwu Rzek.
Ostatni zarzut wywołał gniewne szmery ze strony ludzi z Dwu Rzek. Te Trolloki w końcu wymordowały rodzinę Perrina.
Galad tymczasem ciągnął dalej:
- Ostatni zarzut jak dotąd nie może zostać potwierdzony, jako że moi ludzie zostali przemocą wygnani z Dwu Rzek, zanim zdążyli zebrać odpowiednie dowody. Jeśli zaś chodzi o dwa pierwsze zarzuty, to Aybara już przyznał się, że jest winny obu zarzucanym mu czynom.
- Czy tak faktycznie jest, lordzie Aybara? - zapytała Morgase.
- Zabiłem tych ludzi, to nie ulega wątpliwości - odparł Perrin. - Ale to nie było morderstwo.
- O tym już zdecyduje ten trybunał - formalnym tonem stwierdziła Morgase. - Na razie strony przedstawiają swoje racje.
Ta nowa Morgase w niczym nie przypominała dawnej Maighdin. Czy ludzie, którzy przychodzili do Perrina, żeby rozsądził ich sprawy, oczekiwali po nim właśnie takiego zachowania? Musiał przyznać, że dzięki niej cała procedura nabierała tak istotnych cech oficjalnych. Mimo wszystko proces toczył się pod namiotem, wśród pól, a ława sędziowska stała się czymś, co na pierwszy rzut oka przypominało niewielki stos, na który ktoś narzucił dywanik.
- Galad - podjęta Morgase. - Twoi ludzie mogą przedstawić swoją wersję wydarzeń.
Galad skinął głową na Byara. Tamten podniósł się i w tym momencie dołączył doń kolejny Biały Płaszcz, mężczyzna młody, lecz z całkowicie łysą głową. Bornhald pozostał na swoim miejscu.
- Wasza Miłość - zaczął Byar. - Zdarzyło się to wszystko jakieś dwa lata temu. Wiosną. Z tego, co pamiętam, była to nienaturalnie chłodna wiosna. Wracaliśmy właśnie z nadzwyczaj poważnej misji zleconej nam rozkazem Lorda Kapitana Komandora, przemierzając bezdroża środkowego Andoru. Zamierzaliśmy rozbić obóz na miejscu opuszczonego stedding Ogirów, znajdującego się u podstawy ruin stojącej tam za dawnych czasów gigantycznej statui. Kierowały nami znane wszem wobec względy bezpieczeństwa.
Perrin dobrze pamiętał tamtą noc. Stał nad stawem z czystą wodą. Chłodny wschodni wiatr przenikał go na wskroś dreszczem i wydymał poły płaszcza. Pamiętał słońce chylące się ku upadkowi za zachodni horyzont. Pamiętał, jak obserwował staw w gasnącym świetle dnia, przyglądał się falom na jego powierzchni, jak w dłoniach trzymał topór.
Ten przeklęty topór. Powinien go wówczas odrzucić na dobre. To Elyas przekonał go, żeby postąpił inaczej.
- Kiedy przybyliśmy na miejsce - kontynuował swą opowieść Byar - odkryliśmy, że ktoś już wcześniej z niego skorzystał. Zdziwiło to nas i zaniepokoiło: niewielu ludzi wiedziało o położeniu tego stedding. Światło pojedynczego ogniska przekonało nas jednak szybko, że tajemniczy podróżnicy nie są zbyt liczebni.
Słowa wypowiadane były wyraźnie, opis wyłaniał się z nich metodycznie. Ale Perrin nie tak zapamiętał tamtą noc. Nie, pamiętał syk płomieni, kłęby iskier, które wzbiły się w niebo, gdy Elyas opróżnił do ogniska herbaciane fusy z garnka. Pamiętał pospieszne przesłania od wilków, które zalewały jego umysł, sprawiając, że kręciło mu się w głowie.
Czujne, lękliwe zachowanie wilków sprawiło, że nie bardzo wiedział, które uczucia należą do niego, a które do nich. Pamiętał woń strachu bijącą od Egwene, pamiętał, jak plątały mu się palce, gdy dopinał popręgi siodła Beli. A przede wszystkim pamiętał zapach setek mężczyzn, zapach, który był zły. Pachnieli tak jak teraz pachniały Białe Płaszcze zgromadzone pod namiotem. Pachnieli jak chore wilki, które kąsają każdego, kto podejdzie zbyt blisko.
- Lord Kapitan zaniepokoił się - mówił dalej Byar, najwyraźniej celowo nie wspominając imienia dowódcy, żeby oszczędzić Bornhalda. Młody kapitan Białych Płaszczy siedział nieruchomy jak głaz i wbijał spojrzenie w Byara, jakby nie dowierzając samemu sobie, że odważy się spojrzeć na Perrina. - Doszedł do wniosku, że teren obozu może być zajęty przez rozbójników. Któż inny gasiłby szybko ogień i znikałby w ciemnościach na pierwszy znak zbliżania się innych ludzi? I wtedy zobaczyliśmy pierwszego wilka.
Kryją się. Piersi unosi przyspieszony oddech. Egwene przytulona doń w ciemnościach. Woń dymu z ogniska rozsiewana wokół przez ich ubrania. Bela ciężko dysząca w ciemnościach. Dające osłonę palce gigantycznej kamiennej dłoni, dłoni statui Artura Jastrzębie Skrzydło, która obróciła się w ruinę tak dawno temu.
Bułana klacz, zdenerwowana i zalękniona. Obrazy ludzi w bieli z płonącymi pochodniami. Wiatr wyjący wśród drzew.
- Lord Kapitan uznał, że obecność wilków stanowi zły znak. Każdy wie przecież, że służą Czarnemu. Posłał nas więc na zwiady. Moja drużyna miała przeszukać teren na wschodzie, cechujący się licznymi formacjami skalnymi i zasłany kamiennymi fragmentami gigantycznej statui.
Ból. Ludzkie krzyki.
„Perrin, zatańczysz ze mną w Niedzielę? Jeżeli do tego czasu wrócimy do domu…”.
- Wilki się na nas rzuciły - mówił Byar, a z każdym słowem głos jego twardniał. - Od razu stało się jasne, że nie są to zwykłe istoty żywe. W ich atakach była zbyt duża koordynacja. Wydawało się, że są ich dziesiątki, przemykających wśród cieni. Razem z wilkami atakowali nas też ludzie: siekli i zabijali nasze wierzchowce.
Perrin tę scenę walki obserwował wówczas dwojgiem par oczu. Własnymi - z niezłego punktu obserwacyjnego, jaki zapewniała kamienna dłoń oraz - oraz oczyma wilków, które chciały przede wszystkim, aby zostawiono je w spokoju. Wcześniej zostały poważnie poharatane przez ogromne stado kruków. Próbowały tylko odpędzić ludzi. Przepłoszyć.
Tyle lęku. Równocześnie ludzki strach i wilczy strach. Strach panował w nocy niepodzielnie, rządząc jedną i drugą stroną. Pamiętał walkę o pozostanie sobą w obliczu tego zalewu przesłań.
- Długa to była noc - usłyszał słowa Byara, wypowiedziane cichszym, lecz wciąż gniewnym głosem. - W pewnej chwili minęliśmy jakiś pagórek zwieńczony płaską półką skalną, a Syn Lathin stwierdził, że jego zdaniem coś tam się porusza w cieniach. Przystanęliśmy, poświeciliśmy latarniami i ujrzeliśmy końskie pęciny wystające spod skalnego nawisu. Skinąłem Lathinowi głową, a on dał krok naprzód, żeby rozkazać temu komuś, kto tam się krył, zejście na dół i ujawnienie oblicza. Cóż, postąpił, jako się rzekło, a z ciemności wyszedł ten człowiek, to znaczy Aybara, w towarzystwie młodej kobiety. W ręku trzymał paskudnie wyglądający topór. Spokojnie podszedł prosto do Latina, ignorując włócznię wymierzoną w pierś. I wtedy…
Potem wilki zdominowały umysł Perrina. To był pierwszy raz, kiedy to mu się zdarzyło. Przesłanie było tak silne, że Perrin zupełnie się w nim zagubił. Pamiętał, jak przegryza szyję Lathina zębami, jak ciepła krew spływa mu do ust niczym sok z owocu. Wspomnienie należało wprawdzie do Skoczka, lecz w trakcie tamtej walki Perrin nie był w stanie stwierdzić, gdzie jest on, a gdzie wilk.
- I wtedy? - podpowiedziała Morgase.
- I wtedy rozpoczęła się walka - dokończył Byar. - Wilki skoczyły na nas z ciemności, a Aybara do nich dołączył. Nie poruszał się jak człowiek, lecz jak zwierz, na dodatek warcząc. W końcu go pokonaliśmy i zabiliśmy jednego wilka, ale najpierw Aybara zdołał zabić dwóch Synów.
Byar skończył i usiadł. Morgase nie miała doń pytań. Zwróciła się natomiast do Białego Płaszcza, który stał przed nią w trakcie opowieści Byara.
- Niewiele mam do dodania - powiedział tamten. Byłem tam wtedy i pamiętam rzecz całą dokładnie w ten sam sposób. Chciałbym tylko wspomnieć, że kiedy pojmaliśmy Aybarę, został już uznany winnym. Zamierzaliśmy…
- Tamten wyrok w niczym nie wiąże postanowień obecnego trybunatu - zauważyła chłodnym głosem Morgase.
- Cóż, więc wobec tego proszę potraktować moje słowa jako zeznanie drugiego świadka. Widziałem to wszystko na własne oczy. - I z tymi słowami łysy Biały Płaszcz usiadł z powrotem na miejscu.
Morgase zwróciła się do Perrina:
- Teraz ty możesz przemówić.
Perrin podniósł się powoli.
- Obaj prawdziwie przedstawili przebieg wydarzeń. Tak właśnie mniej więcej było.
- Mniej więcej? - podchwyciła Morgase.
- Prawie.
- Różnica między twoją winą a niewinnością zależy od tego „prawie”, lordzie Aybara. To miara, którą zostaniesz osądzony.
Perrin pokiwał głową.
- Zaiste tak jest. Powiedz mi coś, Wasza Miłość. Kiedy kogoś w ten sposób sądzisz, czy zastanawiasz się, z jakich, i to odmiennych, poskładany jest kawałków?
Zmarszczyła brwi.
- Co?
- Mój mistrz, człowiek, który wyuczył mnie na kowala, nauczył mnie jednej ważnej rzeczy. Żeby coś stworzyć, trzeba najpierw to zrozumieć. A żeby coś zrozumieć, trzeba wiedzieć, z czego zostało to zrobione. - Podmuch chłodnego wiatru zabłąkał się pod dach namiotu, zafalowały poły płaszczy zebranych pod nim. Słowa Perrina spokojnie brzmiały na tle odgłosów docierających z zewnątrz: skrzypienia zbroi, stukotu kopyt koni przestępujących z nogi na nogę, kaszlnięć i okazjonalnych szeptów, którymi słowa Perrina przekazywano stojącym w dalszych szeregach.
- Ostatnio udało mi się coś zrozumieć - ciągnął dalej Perrin. - To mianowicie, że ludzie poskładani są z różnych kawałków. To, kim się okażą, zależy od sytuacji, w której przyszło im się znaleźć. Nie zaprzeczam, że z mojej ręki zginęli ci dwaj ludzie. Ale, żeby zrozumieć, jak do tego doszło, trzeba dojrzeć, kim jestem, z czego się składam.
Spojrzał Galadowi prosto w oczy. Młody dowódca Białych Płaszczy stał dumnie wyprostowany z rękoma zaplecionymi za plecami. Perrin żałował, że nie dociera doń woń tamtego.
Zwrócił się ku Morgase:
- Potrafię rozmawiać z wilkami. Słyszę ich głosy w głowie. Wiem, że brzmi to jak wyznanie szaleńca, ale podejrzewam, że wielu moich ludzi bynajmniej nie byłoby zaskoczonych moimi słowami. Potrafię dowieść, że tak jest. Wystarczy, żebyś dała mi odrobinę czasu na skontaktowanie się z wilkami żyjącymi w pobliżu.
- To nie będzie konieczne - powiedziała Morgase. Pachniała strachem. Szmer niosący się wśród żołnierzy przybrał na sile. W nozdrza złowił woń Faile. Pełną niepokoju.
- Jest, jak mówię - ciągnął dalej Perrin. - Potrafię rozmawiać z wilkami, jak potrafię kuć żelazo i być przywódcą ludzi. Tym jestem. Jeżeli chcecie mnie za to sądzić, najpierw powinniście zrozumieć.
- Kopiesz swój własny grób, Aybara - stwierdził Bornhald, wstając i wskazując nań palcem. - Nasz Lord Kapitan Komandor powiedział, że nie jest w stanie dowieść, iż nie jesteś Sprzymierzeńcem Ciemności, ale ty sam właśnie się obciążyłeś!
- Z tego, co powiedziałem, wcale nie wynika, że jestem Sprzymierzeńcem Ciemności - zauważył Perrin.
- Trybunał już oświadczył - zdecydowanie ucięła Morgase - że to oskarżenie nie jest przedmiotem niniejszej rozprawy. Zajmiemy się wyłącznie kwestią ewentualną winy Aybary za śmierć tamtych dwóch mężczyzn i niczym więcej. Możesz usiąść, Synu Bornhald.
Bornhald usiadł, zagniewany.
- Chciałabym usłyszeć, co masz na swoją obronę, lordzie Aybara. - Morgase zwróciła się do Perrina.
- Wyjawiłem wam, kim jestem… do czego jestem zdolny.., żebyście zrozumieli, iż wilki są moimi przyjaciółmi. - Głęboko nabrał tchu w płuca. - Tamtej nocy w Andorze.. . sytuacja była faktycznie tak przerażająca, jak ją opisał Byar. Wszyscy byliśmy przestraszeni. Białe Płaszcze bały się wilków, wilki bały się ognia i groźnych w ich oczach ludzi. Ja najwyraźniej bałem się całego otaczającego świata. Po raz pierwszy w życiu opuściłem okolicę Dwu Rzek i nie rozumiałem, dlaczego w głowie słyszę głosy wilków. Cóż, nie brzmi to jak zadowalająca wymówka i wcale nie chcę, aby tak brzmiało. Zabiłem tych ludzi, ponieważ zaatakowali moich przyjaciół. Kiedy ludzie bez powodu napadają na wilki, wilki się bronią. - Urwał. Powinni poznać całą prawdę. - Żeby być całkiem szczerym, Wasza Miłość, to nie panowałem nad sobą. Chciałem się poddać. Ale wilki w mojej głowie… Czułem ich ból. A potem Białe Płaszcze zabiły mojego przyjaciela i wtedy już naprawdę musiałem walczyć. Zrobiłbym to samo w obronie, na przykład, rodziny wieśniaków napastowanej przez żołnierzy.
- Jesteś stworem Cienia! - zawołał Bornhald, ponownie podrywając się na równe nogi. - Twoje kłamstwa są obrazą dla zabitych!
Perrin odwrócił głowę i spojrzał tamtemu w oczy. Pod namiotem zapadła cisza, wszystko wokół przesycała namacalna nieomal woń napięcia.
- Nie nauczyłeś się jeszcze, że na świecie żyją też ludzie inni od ciebie, Bornhald? - zapytał Perrin. - Ani razu nie zastanawiałeś się, jak to jest być kimś innym? Gdybyś był w stanie spojrzeć przez te moje złote oczy, zobaczyłbyś nimi inny świat.
Bornhald już otworzył usta, żeby wypluć kolejne przekleństwo, ale tylko oblizał - jakby znienacka zaschnięte - wargi.
- Zamordowałeś mego ojca - rzekł na koniec.
- Róg Valere odezwał się - opowiadał Perrin. - Smok Odrodzony walczył na niebiosach z Ishamaelem. Armie Artura Jastrzębie Skrzydło powróciły na nasze brzegi, aby objąć schedę po swym antenacie. Tak, byłem w Falme. Jechałem w bój obok herosów Rogu, obok samego Jastrzębiego Skrzydła, do walki przeciwko Seanchanom. Walczyłem po tej samej stronie, co twój ojciec. Powiedziałem, że był to dobry człowiek i swoje słowo podtrzymuję. Walczył dzielnie. Dzielnie zginął.
Zebrani słuchali tych słów w milczeniu, nieruchomi jak posągi. Nikt nawet nie drgnął. Tylko Bornhald znów otworzył usta, wyraźnie chcąc zaprotestować, ale po chwili zamknął je, nie wypowiedziawszy słowa.
- Przysięgam ci - mówił Perrin - na Światłość i na mą nadzieję zbawienia i odrodzenia, że nie zabiłem twego ojca. I że nie miałem nic wspólnego z jego śmiercią.
Bornhald poszukał spojrzeniem wzroku Perrina; w jego oczach czaiła się niepewność.
- Nie słuchaj go, Dain - wtrącił Byar. Rozsiewał wokół siebie silną woń, silniejszą niż ktokolwiek z pozostałych zebranych pod namiotem. Oszalała woń, jakby gnijącego mięsa. - To on zabił twego ojca.
Galad wciąż stał tam, gdzie stał i przyglądał się wymianie zdań.
- Nigdy nie byłem w stanie pojąć, skąd twa pewność, Synu Byar. Co widziałeś? Być może to właśnie winno stać się przedmiotem rozprawy, którą tu prowadzimy.
- Nie chodzi o to, co widziałem, Lordzie Kapitanie - powiedział Byar. - Ale o to, co wiem. Jak inaczej można wyjaśnić, dlaczego on przeżył, a cały legion Synów Światłości poszedł na zatracenie! Twój ojciec był wielkim, bohaterskim żołnierzem, Bornhald. Nigdy nie uległby Seanchanom!
- To są brednie - zauważył Galad. - Seanchanie bili nas równo we wszystkich prawie bitwach. A nawet wybitny żołnierz może polec.
- Widziałem tam Złotookiego - gorączkował się Byar, machając rękoma w stronę Perrina. - Walczył u boku bezcielesnych widm! Stworów zła!
- To byli Bohaterowie Rogu Valere, Byar - spokojnie stwierdził Perrin. - Czy nie potrafiłeś dostrzec, że walczyliśmy u boku Białych Płaszczy?
- Tak mogłoby się wydawać - bełkotał już prawie Byar. - Tak samo, jak mogłoby się wydawać, że broniłeś ludzi w Dwu Rzekach. Ale ja cię przejrzałem, Pomiocie Cienia! Przejrzałem cię w chwili, gdy cię pierwszy raz zobaczyłem na oczy!
- Dlatego właśnie kazałeś mi uciekać? - cicho zapytał Perrin. - Kiedy zostałem schwytany i zamknięty w namiocie starszego lorda Bornhalda? Przyniosłeś mi ostry fragment skały i poradziłeś, żebym przeciął nim więzy, a potem zapewniałeś, że nikt nie będzie mnie ścigał.
Byar zamarł. Najwyraźniej aż do tej chwili zapomniał o wszystkim.
- Chciał mnie sprowokować do podjęcia próby ucieczki - tłumaczył Perrin - żeby mnie bezkarnie zabić. Wyraźnie bardzo mu zależało na mojej i Egwene śmierci.
- To prawda, Synu Byar? - zapytał Galad.
Byar zaczął się jąkać:
- Oczywiście… oczywiście, że nie. Ja… - Nagle odwrócił się gwałtownie w kierunku Morgase zasiadającej w zaimprowizowanej ławie sędziowskiej. - Nie ja jestem podsądnym w tym procesie, tylko on! Wysłuchałaś już obu stron. Jakie jest twoje zdanie? Wydaj osąd, kobieto!
- Nie powinieneś się w ten sposób odzywać do mojej matki - cicho rzekł Galad. Jego twarz pozostawała bez wyrazu, jednak czułe nozdrza Perrina potrafiły złowić woń gotującego się w nim gniewu.
Kompletnie zbity z tropu Bornhald usiadł i schował twarz w dłoniach.
- Nie, nic się nie stało - powiedziała szybko Morgase. - On ma rację. To rzeczywiście jest proces Perrina Aybary. - Przeniosła wzrok z Byara na Perrina. On spokojnie odpowiedział jej spojrzeniem. Pachniała… jakby coś ją z nagła zaciekawiło. - Lordzie Aybara… Czy uważasz, że dano ci możliwość wyczerpującego wypowiedzenia się we własnej obronie?
- Chciałbym dodać tylko tyle, że broniłem siebie i swoich przyjaciół - oświadczył Perrin. - Białe Płaszcze nie miały prawa zachowywać się w ten sposób: rozkazywać nam, grozić. Mogę chyba przyjąć, że wiesz, jaka ich otacza reputacja. Mieliśmy wystarczające powody, żeby się ich obawiać i nie słuchać ich rozkazów. To nie było podwójne morderstwo. Po prostu się broniłem.
Morgase pokiwała głową.
- Wobec tego pozwólcie, że ogłoszę wyrok.
- A może pozwolilibyśmy innym przemówić w obronie Perrina! - powiedziała Faile, wstając.
- To nie będzie konieczne, lady Faile - stwierdziła Morgase. - O ile mogę stwierdzić, jedyną osoba, której świadectwo mogłoby wnieść coś do sprawy, jest Egwene al’Vere, jednak możliwość jej przesłuchania wydaje się wykraczać poza gestię tego trybunału.
- Ale…
- Wystarczy - weszła jej w słowo Morgase, a w jej głosie zabrzmiały chłodne tony. - Skończy się na tym, że dziesięciu Synów nazwie go Sprzymierzeńcem Ciemności, a dwudziestu jego ludzi będzie wychwalać jego cnoty. W niczym nie wpłynie to na wynik sprawy. Przedmiotem procesu są bowiem określone wydarzenia, które zaszły w określonym miejscu i czasie.
Faile umilkła, choć docierająca od niej woń świadczyła o wewnętrznej furii, która nią targała. Ujęła Perrina pod ramię, najwyraźniej nie mając ochoty siadać. Perrin zaś czuł… żal. Powiedział całą prawdę. Ale jakoś nie czuł satysfakcji.
Nie chciał zabić tych Białych Płaszczy, a jednak zabił. I zrobił to zdjęty szałem, nie panując nad sobą. Mógł próbować zrzucić winę na wilki, mógł winić Białe Płaszcze, prawda wszelako była prosta: zwyczajnie stracił nad sobą kontrolę i nie wiedział, co robi. Kiedy oprzytomniał, ledwo potrafił sobie przypomnieć, co się wydarzyło.
- Wiesz, jaki będzie wyrok, Perrin - powiedziała Morgase. - Widzę to w twoich oczach.
- Rób, co uważasz za konieczne - stwierdził Perrin.
- Nie! - krzyknęła Faile. - Jak śmiesz! Zajął się tobą, przygarnął!
Perrin położył dłoń na jej ramieniu. Ona tymczasem odruchowo już sięgała do rękawa, gdzie miała schowany nóż.
- Nie ma to nic wspólnego z moimi osobistymi odczuciami wobec Perrina - oświadczyła Morgase. - Proces toczy się zgodnie z prawem Andoru. Cóż, prawo w tej kwestii stanowi jasno. Perrin może uważać wilki za swoich przyjaciół, niemniej prawo głosi, że na przykład pies lub inny żywy inwentarz wart jest określoną cenę wyrażalną w pieniądzu. Zarżnięcie zwierzęcia bez zgody właściciela jest złamaniem prawa, ale złamaniem prawa jest również… i to w znacznie poważniejszym stopniu… zabicie człowieka w zemście za to wykroczenie. Mogę ci zacytować odpowiednie statuty, jeśli sobie życzysz.
Pod namiotem zaległa cisza. Neald na poły już podnosił się z krzesła, ale Perrin złapał jego wzrok i przecząco pokręcił głową. Aes Sedai i Mądre miały twarze zupełnie pozbawione wyrazu. Berelain wydawała się zrezygnowana, słomianowłosa Alliandre zastygła z dłonią przyłożoną do ust.
Dannil i Azi al’Thone przysunęli się bliżej do Perrina i Faile, a on jakoś nie miał siły odesłać ich na poprzednie miejsce.
- Jakie to ma znaczenie? - groźnie zapytał Byar. - Przecież on nie ma zamiaru poddać się wyrokowi trybunału!
Pozostałe Białe Płaszcze zaczynały się podnosić i tym razem Perrin nie potrafił powstrzymać wzrokiem wszystkich swoich ludzi, którzy zaczęli podobnie reagować.
- Jeszcze nie ogłosiłam wyroku - stwierdziła Morgase, zimnym, twardym głosem.
- Jaki tu może być inny wyrok? - zdziwił się Byar. - Przecież powiedziałaś, że jest winny.
- Tak - zgodziła się Morgase. - Choć uważam, że istnieją określone okoliczności, które pozostają nie bez wpływu na wyrok. - Jej twarz wciąż miała twardy wyraz, pachniała zdecydowaniem. Do czego zmierzała?
- Tamten oddział Białych Płaszczy należy traktować jako jednostkę wojskową, działającą bez upoważnienia na terenie mojego królestwa - ciągnęła dalej. - W świetle tych okoliczności, choć uznaję Perrina winnym zabicia twoich ludzi, równocześnie uznaję, że cały incydent winien być traktowany w zgodzie z ustaleniami protokołu Kainec.
- To jest prawo, które reguluje działalność najemników? - zapytał Galad.
- W rzeczy samej.
- O co chodzi? - zapytał Perrin.
Galad spojrzał na niego.
- Matka uznała, że tamto starcie było potyczką między oddziałami najemników, aktualnie niepozostających na niczyjej służbie. W skrócie, według kodeksu żadna ze stron nie jest bez winy. Tym samym zdejmuje z ciebie zarzut morderstwa. Zamiast tego kwalifikuje twój czyn jako nielegalne zabójstwo.
- A na czym polega różnica? - zapytał Dannil, marszcząc brwi.
- Jest to różnica czysto językowa - wyjaśnił Galad, wciąż pozostając w tej samej postawie co wcześniej, z rękoma zaplecionymi za plecami. - To jest trafny osąd, matko. Jednak z tego co mi wiadomo, karą dalej jest egzekucja.
- Może być - odparła Morgase. - Niemniej kodeks dopuszcza również inne interpretacje, zależne od okoliczności zajścia.
- Wobec tego, jaki jest wyrok? - dopytywał się Perrin.
- Trybunał odstępuje od wydania wyroku w tej konkretnej sprawie - kontynuowała Morgase. - Galad, ty ponosisz odpowiedzialność za zabitych ludzi, przynajmniej w największym stopniu ze wszystkich tu zgromadzonych. Tobie więc przekazuję prawo wydania wyroku. Ze swojej strony przedstawiłam kwalifikacje czynu i odpowiednie akty prawne. Ty decydujesz, jaka będzie kara.
Galad i Perrin popatrzyli sobie w oczy.
- Rozumiem - powiedział na koniec Galad. - Dziwna decyzja, Wasza Miłość. Aybara, muszę ci jeszcze raz zadać to pytanie. Czy poddasz się wyrokowi tego sądu, jak zapowiedziałeś? Czy też walka będzie musiała rozstrzygnąć sprawę?
Perrin poczuł, jak przytulona doń Faile sztywnieje. Słyszał wyraźnie poruszenie wśród swych wojsk zebranych za jego plecami, zgrzyt luzowanych w pochwach mieczy, gniewne pomruki. Wszystko, co było mówione, przekazywano sobie wzdłuż szeregów - szepty zlewały się w jednostajny pomruk:
„Lord Perrin został uznany winnym. Aresztują go. Nie pozwolimy na to, co?”.
Pod dachem namiotu mieszały się ze sobą gorzkie wonie strachu i gniewu, obie strony popatrywały po sobie, wzburzone. A ponad tym wszystkim Perrin czuł unoszący się w powietrzu zapach zła.
„Dalej mam uciekać?” - zapytał sam siebie w myślach. „Ścigany przez wydarzenia tamtego nieszczęsnego dnia?”. - W życiu ta’veren nie było przypadków. Dlaczego więc Wzór doprowadził go do miejsca, gdzie musi stawić czoło upiorom własnej przeszłości?
- Poddam się wyrokowi sądu, Damodred - oświadczył.
- Co? - jęknęła Faile.
- Ale - dodał Perrin, unosząc w górę palec - tylko pod tym warunkiem, że obiecasz odwlec wykonanie kary do czasu, aż odsłużę swój obowiązek w Ostatniej Bitwie.
- Poddasz się karze po Ostatniej Bitwie? - spytał Bornhald głosem znamionującym zupełne pomieszanie. - Po ewentualnym końcu świata? Po tym, jak będziesz miał niezliczone okazje uciec i zdradzić nas wszystkich? Co to jest za przysięga?
- Innej złożyć nie mogę. - Perrin trwał przy swoim. - Nie mam pojęcia, co przyszłość przyniesie ani też, czy uda nam się jej dożyć. Lecz teraz walczymy o przetrwanie. Może nawet istnienie samego świata. W obliczu takiej groźby wszystkie nasze sprawy schodzą na dalszy plan.
- Skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz słowa? - zapytał Galad. - Moi ludzi uważają cię za Pomiot Cienia.
- Pojawiłem się tutaj dziś, nieprawdaż? - odpowiedział pytaniem na pytanie Perrin.
- Ponieważ wzięliśmy do niewoli twoich ludzi.
- A jakiż Pomiot Cienia przejmowałby się takimi sprawami? - drążył Perrin.
Galad zawahał się.
- Przysięgam, że mówię prawdę - oznajmił Perrin. - Na Światłość oraz moją nadzieję zbawienia i odrodzenia. Na moją miłość do Faile i na pamięć mojego ojca. Będziesz mnie miał w swej mocy, Galadzie Damodred. Jeżeli ty i ja dotrwamy lepszych czasów, poddam się twemu wyrokowi.
Galad przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, a następnie skinął głową.
- Zgadzam się.
- Nie! - krzyknął Byar. - To absurd!
- Odjeżdżamy, Synu Byar - spokojnie powiedział Galad, już zbierając się do wyjścia. - Podjąłem decyzję. Matko, będziesz mi towarzyszyć?
- Przykro mi, Galad - odparła Morgase. - Ale nie. Aybara zmierza do Andoru, a ja muszę jechać z nim.
- Dobrze. - Galad nie zatrzymał się nawet na moment.
- Zaczekaj - zawołał za nim Perrin. - Nie powiedziałeś mi, jaka będzie moja kara, gdy już gotowy będę się jej poddać.
- Nie - Galad obejrzał się przez ramię, nie zwalniając nawet kroku. - Nie powiedziałem.