Rozdział 7

Erling, chociaż wydawało mu się, że występuje w roli uwodziciela, doświadczył, co to znaczy być uwodzonym.

Dla obytego w świecie potomka hanzeatyckiego rodu cała ta historia okazała się wielce upokarzająca.

Ostrożnie zamknął drzwi do pokoju Catherine i przekręcił klucz w zamku. Baronówna obserwowała go spod wpółprzymkniętych powiek.

Wyznaczyłam sobie jeden dzień na zdobycie Erlinga i z pewnością dopięłabym swego w tak krótkim czasie, myślała. Uznałam jednak, że powolniejsze, bardziej metodyczne działanie będzie ciekawsze. Wolałam, żeby sam wpadł w moje objęcia jak dojrzały owoc. Nie musiałam wcale się wysilać i stosować wyrafinowanych zasad „sztuki uwodzenia mężczyzny”.

Tiril jest głupia. Nawet nie próbuje schwytać w sieci tych mężczyzn, a przecież przy jej ograniczonych możliwościach wymaga to naprawdę wiele zachodu. Ja nic nie musiałam robić, a już ich mam. Jeden zaraz padnie do mych stóp, dłużej nie wytrzyma. Potem zajmę się tym drugim, czarnoksiężnikiem.

Z nim muszę postępować ostrożniej. To jego okropne, przenikliwe spojrzenie… Ale i on w końcu przyjdzie, będzie błagać o moje względy, tak jak Erling dzisiejszego wieczoru. Wydaje mu się, że jest zwycięzcą i że to on podjął inicjatywę. W rzeczywistości jednak wygrałam ja, i to bez odrobiny wysiłku.

Ale Móri? Jak się do niego zabrać? Przemówić do jego inteligencji? Czy raczej do znajomości wiedzy tajemnej? Muszę przyznać, że w tej dziedzinie okazał się lepszy ode mnie, drażni mnie to, ale może się opłacić. Poproszę go o radę, a kiedy będzie mi demonstrował tę swoją czarną magię, stanę przy nim tak blisko, żeby poczuł mój zapach. Otrę się piersią o jego ramię, delikatnie dotknę strategicznych punktów. Jest prymitywnym człowiekiem, a tacy zwykle łapią się na najprostsze sztuczki.

Na pewno zmięknie!

Rozmyślając tak Catherine dwa razy pomyliła się w ocenie Móriego. Po pierwsze, nie uprawiał on czarnej magii, tylko białą, a po drugie, Móriego żadną miarą nie dało się nazwać człowiekiem prymitywnym. Nauki i doświadczenie życiowe, jakie zdobył u siry Eirikura z Vogsos i w Szkole Łacińskiej, do której uczęszczał, z pewnością dały mu więcej niż lekcje etykiety, muzyki i francuskiego pobierane przez Catherine na dworach.

Na razie jednak najważniejszy był dla niej Erling.

Erling Müller nie gonił za spódniczkami. Owszem, przeżył kilka przygód, lecz było ich mniej, niż można by się spodziewać. Zaręczony z młodziutką Carlą dochowywał jej wierności. Później, kiedy zakochał się w Tiril, także pozostawał jej wierny, dopóki nie zniknęła. Przypuszczając, że dziewczyna już nie żyje, wdał się w kilka romansów z kobietami równymi mu stanem.

Dobrze znał rutynę miłosnych podbojów i zawsze zdumiewało go, jak podobnie reagują kobiety. Z początku nieodmiennie należało spodziewać się nieśmiałości, udawanej bądź prawdziwej, potem przychodziła kolej na powolną ustępliwość, aż wreszcie z westchnieniem zadowolenia rezygnowały z wszelkiej walki i w pełni należały już do niego.

Nigdy nie zetknął się z kobietą taką, jak Catherine van Zuiden, i czuł się wstrząśnięty, przerażony i wyprowadzony w pole.

Catherine od samego początku przejęła inicjatywę. Rzuciła się na niego jak dzikie zwierzę, pociągnęła na szerokie łóżko, ujeżdżała go, śmiejąc się bez pamięci, zmuszała do zabawy w psa, wymyślała najprzeróżniejsze pozycje, które biednemu Erlingowi nigdy nawet się nie śniły. Z początku bawiło go to i ciekawiło, kiedy jednak skończył, a ona ciągle nie miała dość, przestało mu się to podobać. Wielokrotnie podczas tych uciech dochodził do wniosku, że igraszki, do jakich zmusza go Catherine, nie są godne mężczyzny, i w końcu, kiedy złapała go za jego męską dumę i zaczęła łaskotać, ze złością wyrwał się z objęć kochanki. Cóż za skandaliczne zachowanie!

Catherine uznała Erlinga za marnego amanta, a jego głęboko to uraziło. Nie przestawała chichotać, gdy się ubierał, próbując zachować resztki godności. Zdawał sobie sprawę, że nagle opuszczając jej pokój narazi się na jeszcze większą śmieszność, pochylił się więc nad nią i lekko pocałował, dziękując za upojne chwile, które w duchu nazywał zupełnie inaczej.

Ale Catherine ucieszyło jego pożegnanie. Ze łzami w oczach odpowiedziała na jego pocałunek.

Na koniec więc zachował się po jej myśli.

Najgorsze jednak, że gdy dziko swawolili w łóżku, Erlingowi przed oczami stanęła Tiril. Delikatna, bezbronna Tiril, co on jej zrobił? Razem z tą dziwką z wyższych sfer?

Ta myśl położyła kres łóżkowym figlom Erlinga z Catherine.

Później zachowywał się wobec niej uprzejmie, ale z rezerwą. Dla wszystkich jednak stało się jasne, że postanowił utrzymać między nimi dystans.

Do czarta, przeklinała Catherine. Czyżbym popełniła jakiś błąd?

A przecież tak doświadczona kobieta powinna go zrozumieć. Erling Müller był niezwykłe dumnym mężczyzną, a jej się po prostu wydawało, że zwykłego kupca oszołomi możliwość zaznania miłosnych uciech z arystokratką.

No cóż, obędzie się bez takiego kochanka. I tak osiągnęła to, co chciała: zaciągnęła go do łóżka.

Teraz nadszedł czas, by zarzucić sieć na Móriego.


Często zdarzało się, że właściciele zajazdów i przypadkowo spotkani ludzie krzywo patrzyli na Móriego. Budził przerażenie swą niezwykłą uroda, kojarzącą się z czymś nieziemskim, i swym przenikliwym, jakby wszystkowidzącym wzrokiem. Dobrze, że był z nimi budzący zaufanie Erling. Pomagały także naiwne, życzliwie spoglądające oczy Tiril, a nawet przykurzona elegancja Catherine przyczyniała się do tego, że czwórkę przyjaciół w końcu akceptowano. Nero, wielka, czarna bestia, odstraszał być może tych, którzy mieli ochotę zaatakować Móriego ze względu na jego osobliwy wygląd i towarzyszące mu cienie.

Czarnoksiężnik z północy Islandii miał więc dobrą ochronę.

Nie był jednak przygotowany na atak „z wewnątrz”. Catherine, po częściowej klęsce z Erlingiem, skoncentrowała się na Mórim.

Na niewiele jednak się to zdało, Móri wydawał się całkiem odporny na jej umizgi. Cieszyło to i Tiril, która widziała, co się dzieje, i Erlinga, nie mogącego jeszcze dojść do siebie po wstrząsie wywołanym nocnymi swawolami.

Ostatniego dnia przed dotarciem do Tiveden, wielkiego pasma lasów między Wener i Wetter, postanowili przenocować w Ramundeboda. Chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o Tiveden, bo tak naprawdę te okolice były im całkiem nieznane.

Tego wieczoru Catherine przekradła się do pokoju Móriego.

Móri stał przy oknie, obserwując Tiril i Erlinga pochłoniętych grą w palanta na trawniku na tyłach zajazdu. Szczebiotliwy śmiech Tiril docierał aż do pokoju, a Móriemu krwawiło serce: Ci dwoje tak świetnie do siebie pasują. Rozbawiony Nero przez cały czas usiłował złapać piłkę.

Gdy weszła Catherine, Móri odwrócił się do niej.

– Po co przyszłaś? – spytał oschłym tonem, jeszcze mniej życzliwym niż słowa.

– Pomyślałam sobie, że mógłbyś nauczyć mnie trochę magii – odparła zakłopotana, nie spodziewała się bowiem tak bezpośredniego pytania. Oczekiwała raczej serdecznego powitania i okrzyków radości.

Spotkało ją jednak co innego. A tak starannie się przyszykowała! Codziennie przygotowywała go na ten moment, ocierała się o niego, gdy tylko nadarzyła się okazja, posyłała obiecujące spojrzenia, schlebiała, rzucała wiele mówiące uwagi, wydawało jej się, że powoli doprowadza go do obłędu…

A on pyta: „Po co przyszłaś?”

Móri znów odwrócił się do okna. Catherine stanęła przy nim i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu.

– Nie przejmuj się Erlingiem – szepnęła. – On nic dla mnie nie znaczy.

– Erling? – powtórzył roztargniony. – Co takiego z Erlingiem?

Strącił jej dłoń.

– Co się stało? – spytała uśmiechając się zalotnie. – Oparzyłeś się?

– Nigdy nie lubiłem, by ludzie zanadto się do mnie zbliżali. Nie sprawia mi to przyjemności.

Catherine nie zdołała się powstrzymać od złośliwej uwagi:

– Wygląda jednak na to, że tobie i Tiril dobrze jest razem.

Natychmiast pożałowała swych słów, a jeszcze mniej spodobała jej się odpowiedź Móriego, zwłaszcza że w jego oczach pojawił się wyraz czułości.

– Owszem, z Tiril tak. Ale jesteśmy bardzo ze sobą związani, połączyły nas wspólne przeżycia.

– O ile dobrze zrozumiałam, wyjechałeś, porzucając ją na pastwę losu – rzekła ostro.

Twarz Móriego spochmurniała.

– To wyłącznie sprawa moja i Tiril. Czego chciałaś się dowiedzieć?

Catherine musiała improwizować. Chodziło wszak o to, by zachować pozory.

– Widzisz, czasami trudno mi wybrać odpowiednią kurację. Co twoim zdaniem jest najlepsze przeciwko koszmarom sennym? Zawiesić na szyi krzywą gałązkę świerku, brzozy albo sosny, czy też wbić nóż w okrycie od spodu? Ostrze powinno wystawać i kiedy zmora się pojawi, by się na człowieku położyć, nadzieje się na nóż. Wtedy następnego dnia człowiek, który wysłał zmorę, zostanie znaleziony martwy, z nożem w piersi.

Móri patrzył na nią bez słowa, mówiła więc dalej:

– A co byś polecił na wywołanie wiatru? Czy lepiej dmuchnąć w fujarkę i zaraz zdeptać ją nogami, czy też wbić miech w ziemię, ustawić na nim beczkę, nadmuchać go powietrzem i potem gwałtownie je wypuścić?

– Dlaczego mnie o to pytasz? Przecież sama znasz odpowiedzi.

– Pytałam o twoje zdanie, bo jestem pełna podziwu dla twych czarnoksięskich umiejętności.

Móri znów wyjrzał przez okno.

– To, o czym mówisz, to norweska magia. A poza tym ten pierwszy sposób, o którym wspomniałaś, jest dla koni, nie dla ludzi. Ja posługuję się islandzkimi czarami.

– Naucz mnie ich!

– Nie. Nauka i tak poszłaby w las.

Catherine nie śmiała pytać, dlaczego. Nie chciała znać odpowiedzi.

Sięgnęła po inny sposób. Z kącika oka wycisnęła kilka łez.

– Móri, ty jedyny mnie rozumiesz, tamci są na to zbyt prości. Jestem tak rozpaczliwie samotna. I wszystkie te nauki o czarnej magii sprawiają, że w nocy dręczą mnie koszmary. Czy nie mogę zostać u ciebie na noc? Boję się spać sama w pokoju, który mi przydzielono. Wydaje mi się, że jest nawiedzony.

– Potrafisz chyba oczyścić miejsce z upiorów? Poza tym moich zaklęć nie nazywam czarną magią.

Przez cały czas nie spuszczał oka z grających. Nagle twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu.

– Przestań, Tiril, okropnie oszukujesz!

Catherine, słysząc dobiegający z zewnątrz śmiech, wpadła we wściekłość. Czy mam go dotknąć we wrażliwe miejsce? Zadawała sobie w duchu pytanie. Czy też może rozebrać się, żeby rozbudzić w nim żądze? Nie będzie mógł nad sobą zapanować, cóż za triumf!

Nie śmiała jednak ryzykować, że zostanie wyrzucona. Znów obudziła się jej nienawiść do Tiril i Catherine zaczęła snuć plan, jak pozbyć się dziewczyny raz na zawsze. Gdyby tylko nie towarzyszyła im w podróży, obaj mężczyźni należeliby wyłącznie do niej.

Znała wiele sposobów na unicestwienie wroga. Najpewniejsze były trujące rośliny. Które z nich miała wśród swoich zapasów?

Najgorsze jednak było, że bliskość Móriego już ją rozpaliła. Nie mogła zapanować nad drżeniem. Całą siłą woli powstrzymywała się, by się do niego nie przytulić, taki był przystojny, taki fascynujący. Kochać się z nim to jakby obcować z kimś, kto nie jest człowiekiem, lecz boską istotą, demonem czy innym stroniącym od światła stworzeniem. Tak bardzo go pragnęła…

A on widział tylko Tiril. Zabiję ją, postanowiła Catherine. Uczynię to na pewno, skończę z tą dziewczyną.

W tej samej chwili powietrze w pokoju pociemniało, spowił ich gęsty, szary mrok. Catherine zdrętwiała. Kątem oka coś dostrzegła, coś strasznego, ohydnego czołgało się po podłodze, ale nie pokazało się w całości. Coś innego czaiło się za jej plecami, coś olbrzymiego wznosiło się nad nią i chciało wyrządzić jej krzywdę. Zabrakło jej tchu.

– Musisz uważać na swoje myśli, Catherine – powiedział Móri, nie odwracając się. – Teraz najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz. A jeśli kiedykolwiek tkniesz Tiril, czeka cię straszliwa, powolna śmierć.

Catherine zacisnęła powieki, żeby nie patrzeć na to, co ją otaczało, po omacku dotarła do drzwi, otworzyła je i zamknęła za sobą z głośnym trzaskiem.

– Dziękuję! – Móri odwrócił się w stronę pustego pokoju. – Dziękuję za pomoc!

– Z tą piękną modliszką sam byś sobie poradził – usłyszał głos swego nauczyciela: – Wiemy jednak, że twoim czułym punktem jest Tiril. Czuwamy więc nad nią. Dla ciebie.

– Jeszcze raz wam dziękuję. Nie zasłużyłem na jej wierność ani na waszą pomoc.

– To prawda, nie zasłużyłeś. A teraz żegnaj!

Znów został sam.

– Boże – szepnął. – Jak mogłem tak zagmatwać swoje życie?


Catherine, łkając z przerażenia i gniewu, pobiegła prosto do swego pokoju i z płaczem padła na łóżko.

Cóż za nieprawdopodobnie potężny czarnoksiężnik, myślała, czując, jak żal ściska jej serce. W jaki sposób zdołał wywołać tę ostatnią iluzję? W dodatku to nie pierwszy raz, poprzednio było tak samo, kiedy chciałam zaatakować to przeklęte zero.

Ale on jest taki wspaniały! Pragnę go dotykać, przycisnąć się do jego bioder, poczuć, że mnie pożąda, zerwać z niego pelerynę i zobaczyć go takim, jakim jest naprawdę!

Podniecenie ogarnęło ją, jeszcze zanim weszła do pokoju Móriego. Teraz nie mogła dłużej nad sobą zapanować, ściągnęła suknię i sama się zaspokoiła. Ciało miała tak rozpalone, że nastąpiło to prawie natychmiast.

Z jękiem opadła na poduszki.

– Ale ja go zdobędę! Będzie jadł mi z ręki, żebrał o moje względy, padnie mi do stóp i zapomni na zawsze o przeklętej Tiril, porzuci ją gdzieś po drodze i dalej pojedzie tylko ze mną.

Wybuchnęła histerycznym śmiechem.

Загрузка...