Rozdział 4

Tiril, kochająca bezgranicznie wszystkich bliźnich, z początku przyjęła Catherine z otwartymi ramionami.

Jakie to wspaniałe, że ich grupka zaprzyjaźniła się z prawdziwą baronówną! Jak miło przedstawić jej dwóch przyjaciół, Erlinga i Móriego, no i ukochanego Nera! Tiril taka była dumna z wszystkich trzech, promieniała radością, prezentując Erlinga, świetną partię, i fascynującego, tajemniczego Móriego. Na pewno zainteresują Catherine!

Wkrótce jednak Tiril posmutniała. Zrozumiała, że baronówna usiłuje wyłączyć ją, Tiril, z ich grona.

Tiril nie przywykła do surowych spojrzeń, wyraźnie mówiących: „Trzymaj się z dala, nie masz prawa do tak przystojnych mężczyzn, jesteś zerem, nie warto na tobie oka zawiesić!” Tak właśnie Tiril odbierała zachowanie Catherine.

Z całych sił starała się dopatrzyć pozytywnych stron tej sytuacji, życzyła nowej znajomej wszystkiego najlepszego, lecz to nie było łatwe. Naprawdę trudno spokojnie obserwować przedsiębiorczą damę jadącą konno przed powozem, między dwoma mężczyznami, poufale poklepującą ich po udach lub przesyłającą pocałunki. Przesłać Móriemu pocałunek? Jak śmiała!

W sercu Tiril zagościło nowe, całkiem nieznane uczucie, zaczęło zżerać ją od środka.

Na razie jeszcze nie potrafiła go nazwać, miała tylko wrażenie, że niedobre myśli zabiły w jej duszy coś pięknego. I może miała rację.

Tiril stała kompletnie oszołomiona. Przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą. „Wasza wysokość”? Staruszka nazwała ją „waszą wysokością”!

Szczera uniżoność akuszerki. Zazdrość bijąca z oczu Catherine. Zdumiony, dość niemądry wyraz twarzy Erlinga, który z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że ze zdziwienia aż tak szeroko otworzył usta…

Nero warknął cicho w stronę Catherine. A przecież to, bardzo życzliwy ludziom pies!

Zamyślony Móri, smutek w jego oczach. Dlaczego?

– Nic nie rozumiem – poskarżyła się Tiril.

Catherine ostrym tonem zwróciła się do akuszerki:

– Proszę przestać wygadywać głupstwa! Dziewczyna nie jest przecież królewskiego rodu!

– Nie, nie królewskiego, ale prawie.

– Sądzę, że powinniśmy to wyjaśnić – spokojnie powiedział Móri. – Czy możemy usiąść?

– Ocli, oczywiście – odparła staruszka, lecz wyraźnie się zaniepokoiła. – Ale mam obowiązek dochowania tajemnicy.

– Rozumiemy. – Erling wreszcie zdołał dojść do siebie. – Chodzi jednak o życie Tiril. Ścigają ją źli ludzie.

– Tak was dużo…

– Móri i ja jesteśmy jej jedynymi przyjaciółmi na świecie. Baronówna natomiast raczej powinna wyjść.

– O, nie! – gwałtownie zaprotestowała Catherine. – Pomogłam wam się tu dostać. I posiadam odpowiednie koneksje, możecie potrzebować mego wsparcia.

Przyjrzeli jej się uważnie. Nie pozwólcie jej zostać, niemo prosiła Tiril. Nie ufam jej. Potrafi być otwarta, wesoła i miła, czasami nawet okazywała mi życzliwość, ale nie można na niej polegać! Pragnie zagarnąć wszystko dla siebie. Niszczy coś we mnie, a ja nie umiem się przed tym bronić!

– Rzeczywiście być może przydadzą nam się twoje kontakty, Catherine – zdecydował w końcu Erling. – Cóż, wobec tego zostaniemy wszyscy.

Akuszerka wciąż się wahała.

– Złamię dane słowo.

– Tu chodzi o życie – powtórzył Móri cicho, ale dobitnie.

Staruszka spojrzała mu w oczy i już nie miała odwrotu.

– Jak sobie chcecie.

Znaleźli miejsca do siedzenia. Gospodyni nerwowo przebierała w palcach frędzle od obrusa. Nero ciężko ułożył się pod stołem.

Kobieta znów westchnęła.

– Czy muszę wymienić nazwiska?

– Owszem – nie ustępował Erling.

Atmosfera w niedużym pokoiku bardzo się zagęściła. Troje przyjaciół ścisnęło się na kanapie, pozostałe dwie kobiety przycupnęły na niewygodnych krzesłach.

– Pamiętam tę noc, jakby to było wczoraj – zaczęła opowieść akuszerka. Podświadomie zniżyła głos. – Ktoś zapukał do mego domu. Nieobce mi to, zawsze kładę się do łóżka, gotowa w każdej chwili spieszyć z pomocą rodzącym. Wstałam i lekko uchyliłam drzwi. W wielkim mieście ostrożności nigdy za wiele.

– Rozumiemy – zapewnił ją Erling.

– W progu stała służąca w czarnej sukni z białymi mankietami, kołnierzykiem i fartuszkiem. Od razu było widać, że służy u wielkich państwa. Poprosiła, bym natychmiast z nią poszła. Sprawiała wrażenie ogromnie tajemniczej.

Tiril czuła. dotyk ramienia i biodra Móriego. Przypomniała sobie, jak bardzo się do siebie zbliżyli poprzedniego wieczoru, i bezwiednie się zarumieniła. Miała wielką ochotę ująć go za rękę, poszukać u niego wsparcia, lecz zabrakło jej śmiałości. Catherine czujnie śledziła jej ruchy, jak opętana pilnowała obu mężczyzn. Zostaw moich chłopców w spokoju, prosiła Tiril w myślach.

Akuszerka, raz po raz spoglądając przez ramię, jak gdyby obawiała się innych jeszcze słuchaczy, podjęła opowieść:

– Zaprowadzono mnie na… na… – zniżyła głos do szeptu – aż na zamek Akershus. Służąca, pewnie wysokiego rodu, powiodła mnie przez korytarze i… Ach, zapomniałam powiedzieć, że przyjechała po mnie kareta! Ze stangretem! Nie wiem dokładnie, w której części Akershus się znalazłam, lecz jasne było, że to odległe boczne skrzydło. Wszystko odbywało się w najgłębszej tajemnicy.

– Rozumiemy. – Erling poruszył się niespokojnie, Tiril wyczuła jego napięcie.

– W wielkim łożu z baldachimem leżała kobieta, poród już się rozpoczął. Biedaczka cierpiała, a wiecie zapewne, że im bardziej wydelikacona jest matka, tym trudniejsze rozwiązanie.

– Jak ona wyglądała? – ośmieliła się spytać Tiril.

Akuszerka spojrzała na nią uważnie.

– Była podobna do waszej wysokości, tylko nos miała inny, dłuższy, i twarz bardziej pociągłą.

– No tak, Tiril jest przecież dość potężna, mocno zbudowana – natychmiast wtrąciła Catherine i poczuła na sobie niezgłębiony wzrok Móriego. Odniosła wrażenie, że ją karci.

– Niewiele się dowiedziałam – podjęła starowinka. – Przede wszystkim powtarzano mi, że należy dochować tajemnicy. Pokojówka przez cały czas była z nami, pilnowała, by drzwi pozostawały zamknięte. Powiedziała mi, że jej wysokość przybyła tego samego wieczoru. Ponieważ wiedziała, że namiestnik wyjechał, w tajemnicy schroniła się tutaj. Podróż jednak okazała się bardzo męcząca i poród rozpoczął się wcześniej niż oczekiwano. To jednak było tylko zaletą, bo nikt nie zdążył się zorientować, w czym rzecz.

– Ale przecież w Norwegii niewiele jest arystokracji – znów wtrąciła Catherine. – Skąd ona przyjechała?

– Och, czy naprawdę muszę to wyjawić?

– Obawiam się, że tak – życzliwie, ale stanowczo powiedział Erling. – Rozumiem i szanuję pani chęć dochowania tajemnicy, lecz musimy dowiedzieć się czegoś więcej. Błądzimy po omacku, a w tym czasie źli ludzie czyhają na życie naszej kochanej Tiril Wspomniała pani rozmowę z pokojówką. Czy ona była Norweżką?

– Nie, mówiła z dziwacznym duńsko-niemieckim akcentem, ale ją rozumiałam.

– Możemy, więc chyba umieścić rodzącą na mapie – stwierdziła Catherine. – Zgadujemy? Może Holstein-Gottorp? Ale to przecież księstwo! Czy to znaczy, że Tiril jest córką księżny?

– Tak – szepnęła akuszerka. – Jednak nie księżny Holstein-Gottorp. Jej matka poślubiła tamtejszego księcia, lecz on nie mógł spłodzić dzieci, wszyscy o tym wiedzieli. Ona była księżniczką austriacką.

– Która popełniła fatalny błąd – uzupełnił Erling. – Z kim?

– Tego nie wiem.

– No cóż, to właściwie nieistotne – uznał Erling. – Chodzi nam o odnalezienie matki. Ona musi mieć tu w Norwegii zaufaną osobę, wszak przez tyle lat przesyłała pieniądze na utrzymanie Tiril. Pieniądze przekazywano konsulowi Dahlowi, który adoptował dziewczynkę.

– Tak – westchnęła akuszerka. – Ta nieszczęsna kobieta prosiła, bym zabrała dziecko i zatroszczyła się o jego los. Obiecywała dobrze płacić za wychowanie córeczki. Zamierzałam już sama zająć się noworodkiem, lecz wezwano mnie do pani Dahl. Wydała na świat martwe dziecko i postanowiła wziąć panienkę, panno Tiril.

Nie wtajemniczali akuszerki w problemy Tiril z jej przybranymi rodzicami.

– Ach, pamiętam tę nieszczęsną matkę – mówiła dalej stara kobieta. – Płakała rozpaczliwie i mocno tuliła swą nowo narodzoną córeczkę, jakby nigdy nie chciała się z nią rozstać. Nie mogła jednak wrócić z maleństwem do bezpłodnego męża. Chodziły słuchy, że bywał czasami bardzo brutalny.

Austriacka księżniczka? Tiril w myślach smakowała te słowa.

Wcale się nią nie czuła, ale nie dało się zaprzeczyć, że przeniknął ją dreszczyk emocji.

– Czy pani wie, gdzie teraz przebywa matka Tiril? – pytał Erling. – Czy wciąż jest w Holsteinie-Gottorpie? Czy też wróciła do Austrii?

– Nigdy więcej nie miałam już od nich żadnych wiadomości. Nikt też nie dowiedział się o mojej bytności na Akershus. Odwieziono mnie do domu. Cały czas trzymałam dziecko w ramionach i zastanawiałam się, jak zdołam je wykarmić, potrzebowało wszak mleka matki. Pani Dahl zjawiła się, jakby ją niebiosa zesłały.

– Czy ostatnio nikt pani nie szukał? – ostrożnie dowiadywał się Móri. – Dwaj mężczyźni?

– Nie. Dawno już przestałam wykonywać swój zawód.

– Ale my zdołaliśmy panią odnaleźć – zauważył Móri.

– Chwileczkę… – zastanowiła się akuszerka. – Chwileczkę, coś mi przychodzi na myśl! Była tu kiedyś moja siostrzenica, podczas gdy ja wybrałam się w odwiedziny do brata. Mówiła, że ktoś o mnie pytał. Chciał wiedzieć, czy… Że też mogłam o tym zapomnieć! Zrozumcie, wszystko, co wydarzyło się przed laty, stoi mi przed oczami jak żywe. Ale niedawne wydarzenia giną w pamięci.

Typowa oznaka starości, pomyśleli.

– Ten człowiek dopytywał się, czy nie pomogłam kiedyś przy porodzie jakiejś wysoko urodzonej kobiecie, wielkiej pani. Moja siostrzenica jednak nie wiedziała nic o tamtej nocy na Akershus, roześmiała się więc tylko mówiąc, że ja zajmuję się ubogimi rodzącymi, mieszkankami ruder w Vika. „Bogaci mają własne położne, powiedziała. Z pewnością nie tutaj szukają pomocy!”

– Ma pani niezwykle roztropną siostrzenicę. – Erling z uznaniem pokiwał głową. – Proszę ją pozdrowić i powtórzyć jej moje słowa. Pozostaje jeszcze pytanie: skąd księżna mogła wiedzieć, gdzie przekazywać pieniądze? Jak dowiedziała się o rodzinie Dahlów?

– Napisałam list na Akershus, adresując go do pokojówki, której nazwisko mi wyjawiono. Otrzymałam odpowiedź z niezwykle piękną pieczęcią. Jej wysokość informowała, że przyjmuje propozycję, podziękowała i obiecała, że kwota na utrzymanie dziecka będzie regularnie przekazywana przez pewnego Norwega.

– Aha, zaczyna się więc rozjaśniać – ucieszył się Erling. – Księżna dotrzymała obietnicy. Nie jej winą było, że konsul okazał się chciwy i pokusił się o szantaż.

– Wątpię, by miała coś wspólnego z napadem na Dahlów – wtrącił Móri. – Ale skąd wziął się ten lichwiarz, typ spod ciemnej gwiazdy? Przecież on musiał sporo wiedzieć na temat pochodzenia Tiril.

– Przypuszczam, że mój przybrany ojciec pewnego razu, wypiwszy za dużo, dał się pociągnąć za język – stwierdziła Tiril. – Często się zdarzało, że po kilku kieliszkach mówił o sprawach, o których nie powinien w ogóle wspominać.

– To znaczy, że zaufanym człowiekiem w Norwegii nie był lichwiarz?

– Nie, to niemożliwe. Konsul zwracał się przecież do osoby, która łożyła na moje utrzymanie, czy też do wy- branego przez nią pośrednika. Właśnie po to, by móc spłacić dług zaciągnięty u lichwiarza.

– No tak, masz rację. To znaczy, że jeszcze ktoś jest w to zamieszany.

– Chyba że to ci dwaj złoczyńcy – podsunął Erling.

– O, nie, oni mają za mało oleju w głowie, są tylko ślepymi narzędziami w czyimś ręku. Moja prawdziwa matka nie skorzystałaby z pośrednictwa żadnego z nich.

– To prawda. – Erling pokiwał głową i znów zwrócił się do akuszerki. – Ten list z pieczęcią… Czy przypadkiem nie przechowała go pani?

– Owszem, schowałam go. Pomyślałam sobie, wasza wysokość – zwróciła się do Tiril – że być może kiedyś jeszcze się przyda. No i był taki piękny. Starannie go ukryłam.

Catherine uznała, że Tiril poświęcono już stanowczo zbyt wiele uwagi. Zaprotestowała ostro:

– Nie uchodzi nazywać bękarta „waszą wysokością”!

– Przecież ona jest córką księżny! – sprzeciwiła się urażona akuszerka.

– Tytuł matki nie ma żadnego znaczenia. Istotny jest tytuł ojca, a on przecież mógł być najzwyklejszym kominiarzem!

– Ależ nie! Pokojówka szepnęła mi w sekrecie, że to bardzo wysoko postawiona osoba.

– I tak się to nie liczy. Jeśli ojciec nie uzna dziecka, bękart nie ma prawa do żadnego tytułu. A ojciec tej dziewczyny nawet nie wie o jej istnieniu!

– Nie bądź małostkowa, Catherine – łagodnie upomniał ją Erling. – A może nie chcesz, by ktoś górował nad tobą urodzeniem?

– Cóż znowu za głupstwa! – żachnęła się Catherine, ale Erling trafił w najczulszy punkt. – Zważam na to, co mówię, i noszę swój tytuł z godnością…

Z oczu mężczyzn wyczytała, że mają co do tego swoje wątpliwości. Wprawiło ją to w gniew. Urażona już miała ich opuścić i zostawić na pastwę losu, kiedy Móri zapytał spokojnie:

– Czy możemy obejrzeć ten list z pieczęcią?

Ciekawość Catherine zwyciężyła. Prędzej czy później i tak pokona Tiril. Odbierze jej obu kawalerów bez najmniejszego trudu!

Akuszerka przyniosła z sąsiedniego pokoju pożółkły list. Widniała na nim złamana pieczęć.

Treść listu odpowiadała temu, co wcześniej powiedziała im staruszka. Ich jednak bardziej interesował podpis, a zwłaszcza pieczęć.

Pod duńskim czy niemieckim nazwiskiem pokojówki, które nic im nie powiedziało, dopisano mieszanką duńskiego i niemieckiego: Kammerjungfrau bej Jej Wysokość Księżna Gottorp.

Nazwiska księżnej nie było. Ale pieczęć…?

Jeszcze raz z pomocą przyszła im Catherine.

– Pokażcie mi.

Wystarczył jej jeden rzut oka.

– Dwugłowy orzeł należy do Habsburgów – orzekła natychmiast. – Do arcyksiążąt Austrii, z koligacjami cesarskimi.

– Mój ty świecie! – jęknął Erling.

Catherine targały mieszane uczucia. Czy zabłysnąć wiedzą i zdradzić, z jak wysokiego rodu wywodziła się ta przeklęta Tiril, czy też nie powinna nic ujawniać? Może wtedy dziewucha przestanie ich interesować?

Pierwsza myśl jednak zwyciężyła. W Catherine tkwiło także sporo dobra, choć niestety z trudem dawało się je zauważyć.

– Zgaduję, Tiril, że twoja matka była jedną z wielu córek cesarza Leopolda Pierwszego. Niektóre z nich zmarły, inne powydawano za mąż. Jeśli się nie mylę, to była siostrą zarówno cesarza Józefa Pierwszego, jak i obecnego cesarza Karola Szóstego. Brak mi jednak pewności, bo w rodzie Habsburgów jest wiele odgałęzień. Możesz wywodzić się ze znacznie niższego rodu.

– Doprawdy, mam taką nadzieję – westchnęła Tiril słabym głosem. – Nie poczuwam się do cesarstwa.

– I wcale nie wyglądasz na osobę tak wysokiego rodu. – Catherine nie mogła powstrzymać się od złośliwego komentarza.

Przy każdej wzmiance na temat rodu cesarskiego akuszerka gięła się w ukłonach przed Tiril. Nagle skamieniała przerażona.

– Ach, całkiem o tym zapomniałam! Wasza matka, szlachetna jej wysokość cesarzowa, dała mi paczuszkę, którą wasza wysokość miała otrzymać, kiedy dorośnie, na pamiątkę po matce. Niestety, gdy pani Dahl zaopiekowała się waszą wysokością, zapomniałam o podarunku, a później Dahlowie zniknęli z Christianii, nie wiedziałam, dokąd się wyprowadzili. Przez wiele lat gnębiły mnie wyrzuty sumienia. Nie śmiałam zaglądać do szuflady, do której schowałam paczkę, tak bardzo było mi przykro, że nie dotrzymałam słowa.

Erling pocieszył starowinkę:

– Stało się chyba najlepiej jak mogło, bo konsul Dahl z pewnością i tak sprzeniewierzyłby podarek.

– Dziękuję za te miłe słowa, ale… Czy można uznać, że jej wysokość jest dorosła?

– Oczywiście! Tiril powinna już otrzymać pamiątkę po matce. O ile, rzecz jasna, wciąż ją pani ma.

– Ależ tak! Ach, jak bardzo się cieszę!

Pospieszyła do bocznej izdebki, skąd przyniosła nieduże zawiniątko. W spłowiały aksamit zapakowano kilka przedmiotów.

Tiril spojrzała na nią pytająco.

– Czy mam to teraz otworzyć?

Ponaglali ją, podnieceni.

Zaciekawiona jak dziecko, ale i nie bez strachu, Tiril rozwinęła aksamit.

– Och! – westchnęła Catherine.

Tiril trzymała w dłoniach kunsztowny naszyjnik z szafirów.

– Masz do niego za krótką szyję – zaopiniowała Catherine. – Daj mi przymierzyć, zobaczymy, jak się prezentuje.

Tiril posłusznie podała jej klejnot. Erling trochę protestował, lecz Catherine już wkładała szafiry. Przy jej jasnych włosach i smukłej łabędziej szyi prezentowały się iście królewsko.

– A teraz już go zdejmij. – Erling nie tracił czasu na zachwyty.

– Oczywiście – z żalem mruknęła Catherine.

– Masz tam coś jeszcze – podpowiedział Tiril Erling, wskazując na zawiniątko.

Matka Tiril najwidoczniej owego pamiętnego wieczoru nosiła szafirowy naszyjnik i wiedziona nagłym odruchem zapakowała go w kawałek aksamitu. Drugi podarunek leżał oddzielnie, w niedużej, pięknie haftowanej sakiewce.

– Pieniądze? – zastanawiała się Catherine.

– Niee. – Tiril z wahaniem obmacywała woreczek W końcu podała go Móriemu. – Taka jestem zdenerwowana. Ty go otwórz!

Móri wziął sakiewkę i zaraz wypuścił ją z rąk z sykiem,, jakby się sparzył.

– Co się stało, Móri?

– Ty ją otwórz, Erlingu. Ja nie mogę.

Erling spojrzał nań ze zdziwieniem, ale rozluźnił rzemyczki i wyjął z sakiewki nieduży przedmiot, stanowiący jakby fragment czegoś większego.

Catherine poderwała się z okrzykiem.

– Co się stało? – czujnie spytał Móri.

– Przecież ja mam coś podobnego!

Móri przypatrywał się baronównie ze złowrogim spokojem.

– Tak przypuszczałem. Miałaś to w domu i zabrałaś ze sobą w podróż?

– Oczywiście! Zawsze leży w moim worku z czarnoksięskimi środkami. Zaraz wyjmę.

– Ale co to, na Boga, jest? – chciał wiedzieć Erling. – Dla mnie to tylko odłupany kawałek kamienia.

– Poczekaj, aż zobaczysz moją część – rzekła Catherine. – Oto i ona.

Pokazała fragment kamiennej figurki, który zabrała ze skarbczyka Mai i Kai.

Twarz Móriego przypominała pośmiertną maskę, trudno było z niej cokolwiek wyczytać. Przyglądał się, jak Catherine i Erling dopasowują kawałki.

Części wciąż brakowało, widać jednak było, że figurka przedstawia wykrzywionego w uśmiechu demona.

Przez długą chwilę nikt nie mógł wydusić z siebie słowa. Nie potrafili zrozumieć, co się dzieje.

W końcu Móri złowieszczo spokojnym głosem zażądał:

– Najwyższy czas, Catherine, abyś opowiedziała nam, skąd masz swoją część.

Baronówna natychmiast się rozjaśniła. Odzyskała pewność siebie.

Teraz ona miała grać pierwsze skrzypce, tak jak powinno być zawsze.

Tiril, widząc radość na twarzy Catherine, sama się ucieszyła. Lubiła, kiedy wszystkim dopisywał dobry humor.

Westchnęła szczęśliwa, że dane jest jej przebywać w towarzystwie wszystkich tych wspaniałych ludzi.

Nikt już się nie smucił, a to dla niej było najważniejsze.

Загрузка...