Rozdział 14

Wydawało się, że działanie zlej mocy zostało przerwane. Nie nastąpił już żaden atak, nie objawiła się nowa czarodziejska siła..

Móri pokonał je wszystkie.

– Jesteś najpotężniejszy – szepnęła do niego Tiril.

Uśmiechnął się przelotnie.

– Może z żyjących. Ale ci tutaj naprawdę potrafili wiele!

– Ci? Przecież jest tylko jedna trumna.

– Tak, najpewniej pana na zamku, syna. Chciał ochronić swą kryptę grobową przed intruzami.

Erling rozejrzał się po komorze.

– Nic więcej tu nie ma. Tylko gładko wypolerowane ściany pokryte dość płytkimi rzeźbieniami. Nic poza tym!

Arne na glos powiedział to, o czym myśleli wszyscy:

– Nie wydaje mi się, by ktoś zadawał sobie tyle trudu jedynie po to, żeby nie dopuścić do zakłócenia spokoju zmarłego.

– Masz rację – zgodził się z nim Móri. – Otwórzmy trumnę!

– Nie chcę brać w tym udziału – sprzeciwiła się Tiril.

– Ja także – przyłączył się do niej Arne.

Móri zawahał się.

– Dobrze, wobec tego poczekajcie na zewnątrz.

Jedno przez drugie zawołali:

– O, nie, nigdy w życiu!

– No cóż, jak więc chcecie? – westchnął Móri. Musimy się pospieszyć – mruknął Fredlund. – Pochodnia niedługo się wypali.

– Zostajemy – zdecydowała Tiril. – Ale nie będziemy patrzeć.

– Nie jest to konieczne. Trzymaj Nera i pochodnię, a my, mężczyźni, się tym zajmiemy.

Arne zawahał się chwilę, pragnął, by i jego zaliczono mężczyzn, zrezygnował jednak. Wybrał mniejsze zło

Pokrywa sarkofagu okazała się ciężka. Tkwiła mocno. Musieli ją, odrobinę uniesioną przesuwać po kawałeczku. W końcu ustąpiła.

– Poświeć, Arne!

Ciekawość dwójki młodych rozpaliła się już do tego stopnia, że zapomnieli o strachu przed tym, co mogą zobaczyć. Po prostu musieli popatrzeć.

– Okropieństwo – szepnęła Tiril z obrzydzeniem.

– Naprawdę tak myślisz? – zdziwił się Erling. – Przecież to tylko szkielet, owszem, zostało trochę resztek mumifikowanego ciała, ale właściwie są tu same kości.

Móri przyglądał się rozsypanym szczątkom, ciało zmarłego z pewnością spoczęło niegdyś na baczność. Choć z ubrania zostały zaledwie resztki, byli w stanie mniej więcej określić ich wiek.

– Sądzę, że to nie jest pan na zamku – rzekł Móri. – Coś mi podpowiada, że to ojciec. Gość z Tierstein.

– Tak samo pomyślałem – zawtórował mu Erling.

– Spójrzcie na szkielet. To kości starca. Co prawda pan na zamku, syn, mógł dożyć podeszłego wieku, nic nam o tym me wiadomo. Ale ten, który tu spoczął, długo chorował, wskazują na to zmiany w kościach.

Tiril spytała:

– A więc to ten, który podzielił klucz pomiędzy swych trzech synów? Sam hrabia Tierstein?

– Tak, chyba możemy tak założyć.

Głos Fredlunda nie wyrażał żadnych uczuć:

– Pozostaje nam jeszcze odnalezienie jego syna i synowej, szwedzkiej księżniczki. Gdzie mogą być?

Arne, przezwyciężywszy strach przed zetknięciem ze śmiercią, pochylił się nad sarkofagiem.

– Nie wpadnij do środka, chłopcze – uprzedził go Fredlund. – Bo wtedy grozi ci atak histerii.

Młody chłopak natychmiast wyprostował się przerażony. Oczy miał okrągłe jak piłki.

Nero znów zaczął piszczeć.

– Czego ty chcesz, piesku? – spytał Móri. Przykucnął i zaczął z nim rozmawiać. Nero położył uszy po sobie i całą swą postacią wyrażał, że jest nieszczęśliwy. Tak bardzo pragnął coś przekazać, lecz, niestety, nikt go nie rozumiał.

– Wydaje mi się… – zaczął Arne. – Ale nie mam odwagi.

– Co takiego? – zainteresował się Erling.

Arne niezgrabnie machnął w stronę sarkofagu.

– Wydaje mi się, że coś pod nim leży. Pod biodrem.

– Wśród tych kości? Raczej nie, chyba byśmy to zauważyli.

– Coś mi się widzi, że Arne ma rację – stwierdził Móri.

– Pod tym, co kiedyś było biodrem, rzeczywiście coś jest. Nikt nie miał ochoty ruszać umarłego, w końcu Móri się zdecydował. Nie chciał dotykać go ręką, więc odłupaną z pochodni długą drzazgą rozgarnął kruche kości.

Popatrzyli po sobie.

– Trzeci kawałek – szepnęła Tiril. – Znaleźliśmy trzecią część figurki demona!


Po dokładnym zbadaniu trumny od wewnątrz i od zewnątrz z powrotem nasunęli pokrywę. Obmacali ściany, sprawdzając, czy nie ma w nich niewidocznych otworów. Pochodnia zaczęła już parzyć Fredlundowi palce, opuścili więc komorę grobową i starannie zamknęli za sobą drzwi.

Jeszcze raz przeszukali podziemne lochy, lecz niczego nie znaleźli. Nero też przestał okazywać jakiekolwiek zainteresowanie. Stał na środku i piszczał zdezorientowany. Erling twierdził, że pies jest wyjątkowo smutny. Potem wszyscy razem odmówili modlitwę za młode dziewice z wiosek.

Sporo trudu kosztował ich powrót na powierzchnię ziemi. Erling ostatni opuścił loch z niemałą ulgą, ale wszy. wy rozumieli, jak bardzo nieprzyjemnie musiało mu być w samotności na dole. Ciągnęli nawet losy, kto wyjdzie stamtąd na końcu, i Erling przegrał.

– Niepotrzebna nam nowa pochodnia – doszedł do wniosku Fredlund. – Noc już minęła.

– Dzięki Bogu – szepnął Arne.

Wstawał świt. Napływało światło dnia. Na horyzoncie bladł księżyc.

Witaj, dniu!

Czego oni się bali? Wszystko wszak było normalne.

Śmiertelnie zmęczona Tiril oparła się na ramieniu Erlinga. Zauważyła jednak spojrzenie Móriego, poczuła, że go opuściła. Natychmiast odsunęła się od Erlinga i niby przypadkiem podeszła do Móriego.

Islandczyk zdawał się poruszać samą tylko siłą woli. W twarzy o barwie kości słoniowej płonęły czarne oczy, ruchy zdradzały wielkie napięcie. Mimo to objął Tiril i przytulił ją do siebie.

– Usiądź tam, pod murem – rzekł łagodnie.

– Nie, bo zaraz zasnę. Ale niepokoję się o Nera. Psy są wprost uzależnione od dostatecznej ilości snu. Właściwie bardziej niż od wody.

Móri podniósł głowę.

– Gdy tylko stąd wyjdziemy, i on, i my wszyscy wypoczniemy.

Niektórzy w ich grupie byli wyjątkowo podnieceni. Inni, jak Tiril, ledwie trzymali się na nogach. Nikt jednak nie miał odwagi siadać.

Długo stali, przyglądając się trzeciemu kawałkowi figurki demona. Na kształtnej dłoni Móriego wyglądał dość niewinnie. Nikt by nie przypuszczał, że to fragment paskudnej siedzącej postaci, była to bowiem połówka dolnej części. Tiril stwierdziła, że szlachetne części ciała nie zostały wcale wyeksponowane, jak przewidywała Catherine, przeciwnie, w ogóle nie było ich widać. Ale poza wszelką wątpliwość wystające krawędzie skrzydeł mogły pasować do jakiejś szczególnej dziurki od klucza.

– Czegoś tu nie rozumiem – oświadczyła. – Dlaczego ten kawałek znalazł się przy starym czarnoksiężniku? Przecież rozdzielił części pomiędzy synów? Dlaczego nie miał go młodszy, pan na zamku? A może to jednak był on?

– Nie, zdecydowanie możemy powiedzieć, że to ojciec. Wiele na to wskazywało – odparł Erling.

– Owszem – przytaknął Móri. – Nie wiem jednak, czy zauważyliście, że wokół figurki walały się drobne resztki skóry.

Tak, zwrócili na to uwagę.

– Przypuszczam, że ojciec schował figurkę w skórzanej sakiewce. Prawdopodobnie wszył ją w ubranie tak sprytnie, że syn nigdy jej nie odnalazł.

– Ale dlaczego?

– Może ojciec pożałował swej decyzji? Uznał, że trzeci syn nie jest godzien spadku? To tylko domysły, ale kto wie, czy nie słuszne. Pan na zamku, mąż szwedzkiej księżniczki, nie był wszak aniołem.

Ojciec z pewnością także – przypomniał mu Fredlund. – Ale teoria może być słuszna, bo przecież syn po śmierci żony postradał zmysły.

– W każdym razie to najlepsza teoria ze wszystkich, ja. ile mamy – orzekł Erling. – Pozostaje teraz odnaleźć Tierstein, gdziekolwiek jest, i odszukać skarb.

Po raz ostatni przepatrzyli zamek, tym razem zachowując jeszcze większą ostrożność, nikt bowiem nie miał ochoty znów wpaść do lochu.

W zamku nie było jednak mrocznych kątów ani interesujących zakamarków. Skarb musiał znajdować się w Tierstein. W Niemczech albo Austrii.

W końcu Móri polecił:

– Stańcie w bezpiecznym miejscu… Powiedzmy tutaj, przy tej skalnej ścianie. Wejdźcie trochę wyżej na skałę, o, tak!

Stanął wraz z nimi, a potem poprosił, by zamknęli oczy i zatkali uszy.

– Nie ma mowy! – obruszył się Erling. – Jeśli zamierzasz zaklinać, chcę na to patrzeć!

Wszyscy pozostali go poparli. Móri westchnął zrezygnowany.

– Jak sobie chcecie! Ale to wymaga ode mnie ogromnej koncentracji. Niezwykłego wysiłku!

– Doskonale! – ucieszył się Erling. – A co masz zamiar zrobić?

– Oczyścić to miejsce ze zła, tak by nikt nie musiał się bać legendarnego zamku Tiersteingram.

Na chwilę przymknął oczy. Usiadł na piętach, dłońmi… wsparł się o Ziemię. Potem wstał i podniósłszy ręce do góry rozpoczął zaklinanie.

Brzmiało to niesamowicie, obco i przerażająco. Utkwili wzrok w jego niezwykłej postaci i zauważyli, co się dzieje, dopiero gdy usłyszeli huk i trzask. Wówczas obejrzeli się na zamek.

A zamek się rozpadał! Kamienne bloki odrywały się od murów, ziemia trzęsła się i przesuwała, zapadły się piwnice.

Nawet skała pod ich stopami zadrżała. Oniemiali patrzyli na ten pokaz siły czarnoksiężnika. Wreszcie na powierzchni ziemi pozostał tylko olbrzymi stos kamieni, którego nikt nie podejrzewałby, że stanowi szczątki pradawnego zamku.

Móri doszedł do siebie, popatrzył na nich i uśmiechnął się.

Milczeli przez długą chwilę.

– Kto mówił o najpotężniejszym czarnoksiężniku na świecie? – spytał Erling nieswoim głosem.

Móri skromnie spuścił wzrok.

– To nie tylko twoje dzieło – stwierdziła Tiril.

Ciemne oczy czarnoksiężnika patrzyły prosto na nią.

– To prawda. Nie byłem sam.

Pokiwali głowami. Wszystko stało się bardziej zrozumiałe. Jeśli w ogóle można tak powiedzieć o niesamowitych wydarzeniach, które przed chwilą rozegrały się na ich oczach. Przesłali niewidzialnym towarzyszom ciepłe myśli.

Erling zauważył cierpko:

– Czy zdajesz sobie sprawę, że obróciłeś w perzynę cenny pomnik przeszłości?

– Zniszczyłem gniazdo zła – odparł Móri. – To było ważniejsze. Tiveden to przepiękny las, niewiele już takich. Teraz ludzie i zwierzęta będą mogli poruszać się po nim bez strachu.

– Miał pan całkowitą rację – przyznał Fredlund. – Ludziom, którzy będą o to pytać, odpowiem, że Tistelgorm naprawdę istniało, lecz przepadło bez śladu.

Bardzo dobrze! – ucieszyła się Tiril. – Jedno tylko mnie zastanawia. Również moja matka wspomniała o Tistelgorm. A przecież właśnie ona, potomkini hrabiów von Tierstein, mówiąca po niemiecku Austriaczka, powinna chyba powiedzieć: Tiersteingram.

– Nie wiemy, co naprawdę powiedziała twoja matka przypomniał Erling. – Akuszerce jej słowa mogły się skojarzyć z „tistel”, ostami.

Tiril zamyśliła się.

– No tak, chyba masz rację. Ale, Móri… Przecież nie wszyscy czarnoksiężnicy są źli. Dlaczego uważasz, że ci akurat byli źli?

Móri westchnął.

– Na Islandii odróżniamy białą magię od czarnej. Oni ujmowali się zabronioną czarną magią. Po prostu wiem. To byli straszni ludzie! Chodźmy już stąd, opuśćmy to nieprzyjazne miejsce!

Kiedy nareszcie skierowali się ku wyjściu, Nero jakby się ocknął.

W skalnym korytarzu gwałtownie się zatrzymał. Czujnie popatrzył w ciemność przy skale, gdzie poprzednio tkwiła mroczna dusząca zjawa. Powarkując wycofał się, przy ludziach poczuł się bezpieczny.

– Nie bój się, Nero – łagodnie mówiła Tiril. – Już nie ma czego, tamto już sobie poszło!

Nero spoglądał na nią, czarne ślepia o coś prosiły.

– Naprawdę, Nero – zapewniała. – To już sobie poszło! Chodź, idziemy stąd!

Pies jednak usiadł i cichutko popiskiwał.

– Czego ty chcesz, Nero? – zachodził w głowę Erling, prowadzący go na smyczy.

Móri porównywał odległości.

– Pamiętacie, jak wtedy wyrwał do przodu, pociągając za sobą Erlinga, i ziemia się zapadła?

– Owszem – ciężko westchnął Erling.

– Kierował się wówczas ku jakiemuś miejscu w skale, kawałek w lewo od wejścia do zamku i skalnego korytarza. Gdybyśmy posuwali się w tym samym kierunku, oczywiście przez skałę, doszlibyśmy akurat do tego miejsca w grocie, to z lewej strony, prawda?

– Zgadza się – przyświadczył Erling.

– Jak najbardziej – pokiwał głową Fredlund.

– Daj mi na chwilę Nera, Erlingu – poprosił Móri. – Panie Fredlund, czy mógłby się pan postarać o nową pochodnię?

– Arne, przynieś z lasu kawałek drewna! – nakazał oberżysta.

Mój sługa ma także sługę, pomyślała Tiril. Fredlund zwrócił się do nich:

– Moim zdaniem, po wydarzeniach tej nocy powinniśmy zapomnieć o wszelkich tytułach. Mam na imię Tobias:

Uroczyście podali sobie ręce. Jakże śmieszna ceremonia na odludziu, w podziemnym korytarzu, lecz bardzo szwedzka!

Arne przyniósł odpowiednią gałąź, ogień oświetlił grotę.

– Miałem nadzieję, że już koniec z przygodami – mruknął Erling. – Niestety! Prowadź nas, o najjaśniejsza z gwiazd, czyli Nero!

Uśmiechnęli się pod nosem.

Pies, przekonawszy się, że niebezpieczna wełnista mgła już go nie zaatakuje, pan naprzód z zapałem. Pociągnął Móriego w ciemności.

– Pochodnia! – zawołał Móri. – Grota prowadzi dalej! Pospieszyli za nimi.

Nero i Móri przystanęli. Migotliwy blask oświetlił odległą część groty.

Zbliżyli się niepewnie. W jednym miejscu musieli się schylić, by zmieścić się pod sklepieniem, lecz zaraz znów mogli się wyprostować.

– A więc to tak. – Fredlund starał się nie okazać zdziwienia.

– Właśnie – powiedział Móri.

Drogę zagradzała im skalna ściana. Wyraźnie rysowały się w niej drzwi.

– A zatem tego strzegł mglisty potwór – domyśliła się Tiril.

– Najpewniej – odparł Erling.

Usłyszeli, jak Arne wzdycha drżąco. Widać dość już miał niecodziennych wydarzeń.

– Czy będą takie same problemy z otwarciem? – spytał, Fredlund.

– Nie, wyeliminowałem opór. Te drzwi wyglądają na prostsze – uspokajał ich Móri.

– Zaczekaj chwilę! – wykrzyknął Erling. – Teren tu trochę opada, prawda?

– Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, że ta tajemna komnata znajduje się na tyłach komory grobowej.

Zastanowili się. W myślach mierzyli odległość.

– Bardzo prawdopodobne – potwierdził Móri. – Otwieramy?

– Oczywiście – podchwycił Erling. – Przecież w zamku prawie nic nie znaleźliśmy. Zwłoki starego hrabiego, ot i wszystko. No i kości tych biedaczek.

– I trzeci kawałek figurki – przypomniała mu Tiril. – A jego właśnie szukaliśmy, prawda?

Odpowiedzieli jej tylko spojrzeniem.

Móri zabrał się za otwieranie zamka. Nie mieli, rzecz jasna, klucza, lecz ponieważ magiczna moc została pokonana, tym razem uporał się z nim znacznie prędzej. Drzwi się otworzyły.

Od razu zorientowali się, że jest to większe pomieszczenie. W środku stały dwa sarkofagi.

Komora grobowa nie została udekorowana tak pięknie jak poprzednia, wzorów wyrzeźbionych w kamieniu było tu znacznie mniej. Krypta sprawiała też wrażenie nowszej, choć nie mogły bardzo różnić się wiekiem.

Nero nie przestawał popiskiwać.

– Przytrzymaj go, Arne – polecił Fredlund. – My zabierzemy się za cięższą robotę.

– Ale ja też mogę pomóc!

– Tiril przytrzyma pochodnię i Nera. Jakiż on niespokojny! No, zaczynamy!

Zgromadzili się wokół pierwszego sarkofagu. Po chwili udało się odsunąć pokrywę.

Kolejne zwłoki, tym razem lepiej zachowane. Nietrudno było się zorientować, że to ciało kobiety, ubranej kiedyś w kosztowny strój.

– Szwedzka księżniczka – szepnął Móri. – Biedne dziecko, nie dożyła późnego wieku!

Starannie przeszukali sarkofag, niczego interesującego jednak nie znaleźli. Nie byli przecież hienami cmentarnymi!

Z powrotem zasunęli pokrywę. Stanęli nieruchomo, podczas gdy Fredlund odmawiał modlitwę. Chcieli okazać szacunek przedwcześnie zmarłej dziewczynie. Tylko Nero trochę zakłócał ceremonię nieustającym popiskiwaniem.

Fredlund podniósł głowę.

– A teraz ten drugi!

Popatrzyli po sobie. Sarkofag czarnoksiężnika, pana na zamku. Czy się odważą? Co tam znajdą?

Móri dłońmi obmacał sarkofag.

Nie wyczuwam niebezpieczeństwa – rzekł, ale w jego głosie zadźwięczała nuta niepewności, zobaczyli, że zmarszczył brwi.

Wreszcie podjęli decyzję. Nabrali powietrza w płuca i unieśli pokrywę.

Dała się przesunąć zdumiewająco lekko. Móri poprosił o więcej światła.

Musieli zebrać się na odwagę, by zajrzeć do odkrytego sarkofagu.

Odskoczyli zdumieni.

Nie zobaczyli szczątków czarnoksiężnika.

W środku spoczywała Catherine.

Загрузка...