Rozdział 6

Przy drodze leżała chłopska zagroda, pełniąca także funkcję niedużego zajazdu; w najładniejszej izbie serwowano podróżnym posiłek za zapłatą. Zajazd nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale też niewielu podróżnych zapuszczało się w te okolice.

Wdali się w pogawędkę z gospodarzem, wyraźnie zaintrygowanym tak eleganckimi gośćmi. Dlaczego tędy przyjechali i dokąd zmierzają?

Catherine postanowiła zaryzykować i zagaiła beztrosko:

– Jeden z moich krewnych wybrał się w tę drogę, lecz spotkało go nieszczęście, zginął. Twierdził, że miał do załatwienia ważną sprawę. Próbuję odnaleźć jego ślady. Będzie to, rzecz jasna, szukanie po omacku, lecz uważam, że jestem mu to winna.

W oczach gospodarza pojawiła się czujność.

– A niby kiedy miał zaginąć?

Na chwilę zbił ją z tropu.

– Ooo… to już wiele lat temu.

– Około piętnastu?

– To by się mniej więcej zgadzało. – Catherine postanowiła wykorzystać okazję. – A dlaczego pytacie? Czy coś o nim wiecie?

– Nie, ja nie. Ale mój sąsiad długo czekał na swego krewniaka, który nigdy do niego nie dotarł.

No, ładnie, pomyśleli towarzysze baronówny. Catherine wpadła w potrzask. Nie mogła przecież być spokrewniona z jakimś ubogim komornikiem z maleńkiej wioski na odludziu.

Pomylili się jednak. W okolicy leżał dwór, co prawda niewielki, ale widać było, że należy do szlacheckiej rodziny.

Kiedy przemierzali aleję, Tiril cicho wyznała Móriemu:

– Mam wrażenie, że przez ostatnie lata nic innego nie robię, tylko dokądś jadę.

– Ja także – uśmiechnął się do niej. – Przydałoby nam się gdzieś osiąść, i tobie, i mnie.

– Najchętniej razem – stwierdziła otwarcie.

Móri słysząc jej wyznanie musiał ukryć wzruszenie.

Przed nimi ukazał się dwór.

– A więc to tutaj zmierzał „jegomość” Kai i Mai! – zawołała z tyłu Catherine.

– Nie wiadomo, czy chodzi o tego samego człowieka – powiedział Móri, odwracając się do niej.

– O, bez wątpienia! – odparła Catherine z niewzruszoną pewnością.

Teraz musieli zachować ostrożność. Catherine nie mogła ponownie popełnić głupstwa.

– Pozwól, abym ja z nimi porozmawiał – prosił Erling.

Państwa jednak nie zastali, co być może wyszło im na dobre. Spotkali jedynie ogrodnika, który zaiste świetnie znał się na swoim fachu. Zanim zdążyli przedstawić sprawę, z jaką przybywają, musieli wysłuchać wykładu o cięciu jabłoni i róż.

Owszem, ogrodnik wiedział, że państwo czekali na krewniaka, który nigdy do nich nie zawitał. Ach, tak, zginął po drodze? Szkoda, bo i on, i gospodarze mieli wielkie nadzieje na przyszłość.

Dlaczego? dopytywał się Erling.

No, niełatwo utrzymać taki wielki dwór, zwłaszcza gdy wiek zaczyna dokuczać, tak jak państwu. Ale ich krewniak, Gustaf Wetlev, napisał bardzo optymistyczny list, twierdził, że wkrótce wszystko się ułoży. Jednak nie dojechał.

Poznali więc nazwisko podróżującego. Doskonale!

Popatrzyli po sobie. List?

Letni värmlandzki wieczór był niewypowiedzianie piękny. Wokół niedużego jeziorka rosły wątłe brzózki. Przepojone smutkiem, pomyślała Tiril. Wiedziała, że na zawsze zapamięta te chwile. Za wiele lat, mieszkając gdzieś w jakimś miejscu sama albo z ludźmi, których jeszcze nie zna, wróci pamięcią do swej przyjaźni z Mórim i Erlingiem…

Wzięła głęboki oddech, bo myśli stały się zbyt chmurne. Móri, Móri, nie mogę się z tobą rozstać! Wiem, że kiedyś to nastąpi. Odejdziesz swoją drogą, kiedy już się upewnisz, że splotły się wszystkie wątki mego życia i możesz mnie spokojnie opuścić.

Ale mnie bez ciebie nigdy nie będzie dobrze, Móri, wiedz o tym!

Erling przerwał jej rozmyślania, bo zwrócił się do ogrodnika:

– Czy państwo długo zabawią poza domem?

– O, tak, przez całe lato. Pani musi brać ciepłe kąpiele na reumatyzm.

W lesie jakiś ptak monotonnie wyśpiewywał swą melancholijną piosenkę. Tiril ogarnęło przygnębienie, próbowała pochwycić spojrzenie Móriego, niestety, stał odwrócony do niej tyłem.

– Powiedzcie mi, człowieku – odezwała się Catherine; nie była w stanie już dłużej milczeć. – Nie wiecie, co zawierał list od naszego przyjaciela Gustafa? Przybywam z tych samych powodów, on bowiem był krewnym…

Erling powstrzymał ją w porę. Nie mogli przecież zdradzić, że wcale nie znali szlachcica.

– Wiemy co nieco o tej sprawie – podjął. – I jeśli tylko zdołamy, pomożemy państwu. Nasz wspólny przyjaciel Gustaf wpadł na ślad czegoś, zachowywał się jednak bardzo tajemniczo. Mówił, że dowiemy się o wszystkim, gdy nadejdzie czas. Niestety, spotkało go nieszczęście. Nie wiecie, dokąd zmierzał?

– Nie, nie znam treści listu. Tylko to, co już mówiłem.

– Zdradził nam co nieco – ciągnął Erling. – Czy słowo „tistel” nic wam nie mówi?

Ogrodnik uśmiechnął się szeroko.

– „Tistel”? Oset! Chwast!

– No tak, i nic poza tym?

Zastanowił się. Otarł powalane ziemią dłonie o spodnie. Czworo przyjaciół myślało o tym samym: Czy możemy się włamać do dworu, by odnaleźć list? Zgodnie odrzucili jednak ten zamysł. Nie wolno im było podejmować tak ryzykownych przedsięwzięć.

– No cóż… Nic innego nie przychodzi mi do głowy – z przykrością rzekł ogrodnik.

Nagle Tiril coś się przypomniało.

– A czerwone lilie wodne?

Ogrodnik spojrzał na nią zdumiony.

– Panieneczka słyszała o czerwonych liliach wodnych, chociaż jest z Norwegii?

Skamienieli.

– Niewiele – przyznała Tiril. – Ale Gustaf o nich wspominał.

Catherine wyrzucała sobie w duchu, że to nie ona wystąpiła z pytaniem o lilie. Głupia Tiril znów się popisała.

– Doprawdy, mówił o nich? – nie przestawał się dziwić ogrodnik. – To bardzo dziwne!

– Proszę opowiedzieć nam o tych kwiatach – poprosił Erling.

– Bardzo niewielu Szwedów wie, gdzie rosną czerwone lilie wodne. Znaleźć je można w jednym jedynym miejscu. A Gustaf Wetlev był Norwegiem albo Duńczykiem, dziwne więc, że o nich słyszał. Ja o nich wiem, ale to przecież łączy się z moim zawodem.

– Gdzie rosną te kwiaty? – spytał Móri. Ogrodnik napotkał jego niezgłębione spojrzenie i zdrętwiał niczym zahipnotyzowany ptak przed wężem. Nie pozostawało mu nic innego jak odpowiedzieć.

– Czerwone lilie wodne znaleźć można jedynie w głębokich lasach Tiveden, w maleńkim jeziorku, które nosi nazwę Fagertärn, w głębi lasu.

Czuli, jak ogarnia ich podniecenie. Oto zbliżali się do rozwiązania zagadki, tak przynajmniej się im wydawało.

– Tiveden…? – powtórzył Erling. – Gdzie to jest?

Mężczyzna patrzył na nich zdziwiony. Naprawdę nic nie wiedzą?

– Tiveden to bezkresne lasy, ciągnące się między jeziorami Wener i Wetter. Niech się strzeże ten, kto tam zabłądzi! To królestwo boginek leśnych, trolli i wszelkich straszydeł, które kryją się przed światłem dziennym. Najbardziej niebezpieczna część tych lasów zwie się Gôrtiven.

Gôrtiven…! A oto i dziwne słowo zapamiętane przez akuszerkę!

– Wiemy już, na czym stoimy – uradował się Erling.

Podziękowali za informacje i pożegnali się z ogrodnikiem.

Teraz droga wiodła ku Tiveden.

Tiril w jednej chwili powróciła dawna niezłomna radość życia.

– Ach, jak wspaniale nam się wiedzie! – zaśmiała się, szeroko rozrzucając ramiona. O mało przy tym nie spadła z konia. – Czeka nas prawdziwa przygoda! Jesteśmy zdrowi, jesteśmy razem i mamy życie przed sobą!

Swą radością zaraziła innych. Dowiedzieli się, gdzie znajdą najbliższy zajazd, postanowili zamówić najsmaczniejszy posiłek.

Czego więcej żądać od życia?


Kilka godzin później Tiril siedziała w swoim pokoju w zajeździe, gotowa do udania się na spoczynek. Ulokowała się teraz na podłodze, obejmując Nera, ale z oczu nie biła jej już radość.

– Nie mamy domu, przyjacielu – szeptała, tuląc czoło do miękkiej sierści psa. – Nie mamy swojego miejsca na świecie. Móri też, jego sytuacja jest tak samo trudna jak moja, a może nawet gorsza, bo on nie ma domu od czasu, kiedy jego matkę oskarżono o czary, od wielu, wielu lat. Ale Móri pragnie chodzić własnymi ścieżkami. Utracimy go, Nero, prędzej czy później go utracimy. Próbuje złączyć mnie z Erlingiem, twierdzi, że on jest dla mnie właściwą osobą, ale czy to prawda? Nie bardzo wiem, co myśleć o Erlingu, bo chociaż to przystojny, miły, inteligentny, bogaty i obyty mężczyzna, a czasami nawet wydaje mi się, że się w nim zakochałam, to czegoś mi brakuje.

Mocniej przytuliła psa.

– Ciągnie mnie ku śmierci, Nero. Ku Aniołowi Śmierci. On mnie poprowadzi do swego mrocznego świata, ostrzegał mnie przed tym, ale ja nie potrafię temu zapobiec. Tak bardzo za nim tęsknię, chciałabym pójść teraz do niego i wypłakać się na jego ramieniu. Ale nie mogę tego zrobić, on pewnie już śpi.

Zadrżała w cieniutkiej nocnej koszuli, jakby przez pokój przemknął nagle chłodny powiew wiatru.

– Boję się Catherine, Nero. To oczywiście bardzo niemądre z mojej strony, ale naprawdę się jej boję. Nie wiem, dlaczego ona mnie nie lubi. A zresztą, może mnie i lubi, ale jest moim wrogiem. Nie potrafię tego zrozumieć!

Znów pogłaskała Nera po grzbiecie.

– Móri jej pilnuje, jej i mnie. Móri wie, lecz nic nie mówi.

Ziewnęła.

– Erlingowi podoba się Catherine. Trochę mnie to irytuje, na pewno o tym wiesz. Chciałabym mieć swoich chłopców tylko dla siebie. Po co wybrała się z nami w tę podróż? Móriego też pragnie zdobyć. Nie wolno jej tak robić! Wiesz co, Nero? Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak nieprzyjemna w stosunku do przyjaciółki, ale przyznam ci się, że odzywa się we mnie zazdrość! To okropne, zżera mnie od środka. Dlaczego nie mogę być taka jak dawniej? Jak wtedy, gdy byłam dzieckiem, kiedy kochałam wszystkich ludzi, każdy wydawał mi się taki miły i dobry. Dlaczego nie wolno mi zachować iluzji? Dlaczego sama staję się zła?

Tiril z pewnością oceniała się zbyt surowo, ale ogromnie wstydziła się swych uczuć, w końcu zaczęła gorzko płakać. Szlochała w futro Nera, pies próbował dodać jej otuchy, lecz i on posmutniał.

W końcu zdołała jakoś wziąć się w garść. Zaśmiała się zawstydzona, potarmosiła psie futro i powiedziała grubym jeszcze od łez głosem:

– Przynajmniej zdołaliśmy pozbyć się naszych prześladowców, wiesz, tych dwóch złych mężczyzn. Wjeżdżając do Rømskog wywiedliśmy ich w pole. Na pewno wciąż czają się na nas w Christianii.


Do Tiveden było znacznie dalej niż przypuszczali. Żadne z nich nie bawiło wcześniej w tych okolicach, nie potrafili więc ocenić odległości. Catherine wprawdzie mieszkała przez jakiś czas w Szwecji, ale blisko granicy.

Nie wszystko układało się tak, jak trzeba. Tint próbowała poprawić im nastrój, opowiadając niemądre, dziecinne historyjki, ale ta forma poczucia humoru była całkiem obca Catherine i baronówna często fukała na rywalkę, nakazując jej milczenie. Móri jawnie okazywał dystans wobec Catherine, co ona z kolei brała za oznaki miłości z jego strony. Uważała, że złamała czarnoksiężnikowi serce, że Móri cierpi, nie chce się do niej zbliżyć, ponieważ w hierarchii społecznej stoi o wiele niżej. Erlingowi przestało się podobać prymitywne życie, wieczorem tęsknił za wygodami i kiedy przyszło im nocować pod gołym niebem, a zdarzyło się to dwukrotnie, zachowywał się wprost nieznośnie.

Tylko Nero dzielnie biegł naprzód, wiernie trzymając się w pobliżu wierzchowca Tiril lub Móriego.

Pogoda na ogół im dopisywała, choć od czasu do czasu musieli się pogodzić z nagłym deszczem. Chronili się wówczas pod drzewem, a Catherine bezwstydnie korzystała z okazji, by przysunąć się jak najbliżej Erlinga, i otwarcie z nim flirtowała. On nie miał nic przeciwko temu, odpłacał jej tą samą monetą, przywykł do zalotnych konwersacji. Tiril nie odzywała się wtedy ani słowem i patrzyła prosto przed siebie. Bił od niej smutek samotności. Erling nie mógł wówczas oprzeć się wrażeniu, jakby oblano go zimną wodą, i z nagłym wyrazem powagi na twarzy wypuszczał Catherine z objęć. Baronówna z kolei obrażała się, nie rozumiejąc przyczyny jego nagłego chłodu. Takie sytuacje powtarzały się dość często.

Udało im się okrążyć północny kraniec Wener i znaleźli wspaniałą gospodę. Erling i Catherine nie mogli się wprost doczekać dobrodziejstw cywilizacji.

Kiedy już się najedli i napili, i właściwie byli gotowi udać się na spoczynek, Erling odciągnął Móriego na stronę.

– Móri, stary przyjacielu, czy nie mógłbyś przez jakiś czas zająć się Tiril? Zrobić tak, żeby zeszła nam z drogi? Może zabrałbyś ją na spacer?

– Mogę, oczywiście – zgodził się Móri. – Ale dlaczego?

Erling zachichotał niemądrze.

– Mam wielką ochotę uwieść dzisiaj Catherine.

W oczach Móriego zapłonęły iskierki.

– Jesteś pewien, że to tobie przypadnie rola uwodziciela?

– Co masz na myśli?

– Nic – zapewnił Móri. – Dobrze, zajmę się Tiril.

Tiril i Nero uradowali się propozycją przechadzki. Pies pomknął nad jezioro, wzdłuż brzegu wiodła ścieżka.

– Czy możemy tak ich zostawić? – Tiril poczuła się winna, że odchodzą.

– Zatopili się w rozmowie, nie chcieli iść z nami – dyplomatycznie odparł Móri.

– No cóż!

Przez chwilę szli w milczeniu. Letni wieczór był piękny, nad wodą niosły się głosy ptaków.

– Mam wrażenie, że się gniewasz – powiedziała cicho Tiril – Czyżbym zrobiła coś złego?

– Ty nie – odrzekł niezwykłe jak na niego gwałtownie. – Ty nic złego nie zrobiłaś.

Nie zaprzeczył jednak, że jest rozgniewany. Tiril, która dobrze go znała, wyczuła jego ponury nastrój.

Spytała nieśmiało:

– Może wolałbyś być razem z Catherine? Czy z tego powodu złościsz się na Erlinga? A może Catherine jest zazdrosna o to, że tak z tobą znikam?

Móri przystanął i westchnął zrezygnowany, na kilka sekund przymknął oczy.

– Ach, droga Tiril, nie odwracaj kota ogonem! Catherine w ogóle mnie nie interesuje, nawet jej nie lubię. Ona także nie zwraca na mnie uwagi.

– Owszem, ma na ciebie oko.

– Może i tak, ale tylko dlatego, że pragnie mnie zdobyć. Powoduje nią ciekawość i pragnienie triumfu.

– Pozwolisz jej na to? – cicho spytała Tiril.

– Nigdy! Cóż mi po niej, tej zużytej, ogarniętej manią wielkości intrygantce?

Buzia dziewczyny rozpromieniła się w uśmiechu.

– Ale ona ma także zalety.

– Być może – przyznał Móri. – Ale po mistrzowsku je ukrywa.

Wziął Tiril za rękę i ruszyli dalej. Nero wsunął łeb w stos gałązek, po jego parskaniu i gwałtownym machaniu ogonem poznali, że wywęszył mysz.

– Wydaje mi się, kochana Tiril, że ostatnio wyglądasz na zmęczoną – łagodnie rzekł Móri. – Raduje cię nasza przygoda, lecz kiedy sądzisz, że nikt na ciebie nie patrzy, na twarzy maluje ci się zmęczenie i smutek.

– Nie, to tylko… – zaczęła wesoło, ale zaraz spoważniała. – To prawda, przyjacielu, jestem zmęczona. Nie męczy mnie nasza wyprawa, lecz poczucie niepewności. Dokąd naprawdę zmierzamy, ty i ja? Donikąd. Chyba bardzo potrzebuję domu, Móri, naprawdę go potrzebuję. Czasami myślę sobie: Jak tylko wrócę do domu, odpocznę. Ale nie ma takiego miejsca na ziemi, które mogłabym nazwać domem. Ty także go nie masz.

Pokiwał głową.

– Rozmawialiśmy o tym już wcześniej, ale sądzę, że ta potrzeba będzie nam coraz bardziej doskwierać. W pewnym momencie ochota na przygody mija i dobrze byłoby skulić się we własnej norce. A my jej nie mamy.

Tiril zastąpiła mu drogę, nie wypuszczając z uścisku jego ręki.

– Móri… Nigdy więcej już mnie nie zostawiaj! Wiem, że to brzmi prawie jak oświadczyny, ale wiesz chyba, o co mi chodzi. Zawsze umieliśmy szczerze rozmawiać.

Uśmiechnął się.

– Nie popełnię już takiego głupstwa, nie opuszczę cię. Jeśli znów wpadnie mi do głowy jakiś szalony pomysł, zabiorę cię ze sobą, obiecuję.

– O, tak! – Uradowana klasnęła w dłonie. – Bo tam gdzie ty, tam jest mój dom! Wiem, że to brzmi trochę dziwnie, bo najpierw narzekam, że nie mam domu, a potem twierdzę, że jeśli będę mogła być przy tobie, to od razu poczuję się jak w domu. Przecież jesteśmy razem, a mimo to marudzę.

Roześmiał się, w pięknej twarzy zalśniły białe zęby. Rzadko śmiał się tak otwarcie i swobodnie, Tiril z radości zakręciły się w oczach łzy.

– Jeśli powiem, że czuję dokładnie to samo, nic więcej chyba nie trzeba już dodawać – powiedział.

Poszli dalej, zatopieni w myślach, trzymając się za ręce.

– Móri – cicho odezwała się Tiril. – Nigdy nie wspominałeś o tamtej nocy w zajeździe. Żałujesz tego, co się stało?

– To najpiękniejsze z moich wspomnień, kochana. Nie chciałem po prostu, by zniszczyły je niepotrzebne słowa.

– I ja tak myślałam. Móri… Gdybyś kiedykolwiek… Tak, tak, wiem, wiem, że nie zostałeś stworzony do ziemskiej miłości, ale gdybyś chciał… – Kopnęła leżący na ścieżce kamyk. – Gdybyś kiedyś chciał jeszcze raz ją poczuć, to nie zapominaj o mnie! Jeśli pokochasz jakąś dziewczynę, to zupełnie inna sprawa, ale gdybyś potrzebował tylko… jak to nazwać? Rozładowania napięcia? Pomyśl wtedy o mnie! Tak bardzo chciałabym ci pomóc. Nigdy nie podejrzewałam się o zazdrość, ale nawet nie zgadniesz, jakie to silne uczucie! Nie umiem znieść bodaj myśli, że mógłbyś się zbliżyć do innej!

Teraz Móri się zatrzymał i popatrzył na nią z uwagą. Chociaż starał się zmusić do uśmiechu, Tiril spostrzegła, że ma łzy w oczach.

– Tiril… Żadne inne słowa nie zdołałyby uczynić mnie bardziej szczęśliwym. Wiem, że nie mam do ciebie prawa, nie mogę wciągać cię w mroczny świat, który mnie otacza, tyle w nim zła, ale wiedz, że nigdy nie przyjdzie mi na myśl, by zwrócić się do innej. Możemy być sobie pomocą, tak jak stało się ostatnio, tak, abyś pozostała nieskalana dla twego przyszłego męża.

– Nie chcę żadnego innego, dobrze o tym wiesz!

Móri dotknął palcem jej ust.

– Jesteś jeszcze bardzo młoda. Wstrzymaj się z takimi zapewnieniami do czasu, aż spotkasz innych mężczyzn.

– Sądzisz, że zdołam znaleźć lepszego kandydata na męża niż Erling? A jego także nie chcę.

– Moja droga, twoje słowa świadczą o niedojrzałości. Miłość nie ma związku z doskonałością. Erling jest niemal ideałem, oboje o tym wiemy. Ale prawdziwa miłość nie na tym polega. Ona spada na człowieka jak grom. A wtedy wygląd, miłe usposobienie czy bogactwo przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.

– W każdym razie niewielkie – roześmiała się. Ściskała go za rękę tak mocno, jakby chciała przyciągnąć ją do ziemi. W końcu zorientowała się, co robi, i puściła go. Móri dyskretnie rozmasował palce.

– Wiesz, Móri, niemal boję się spotkania z Catherine. Powiedz mi… czy ona naprawdę jest czarownicą?

Móri przez chwilę zastanawiał się w milczeniu. Delikatnie podtrzymał dziewczynę, gdy przechodzili po korzeniach, wijących się po ścieżce. Dawniej przykrywała je ziemia, musiała więc to być uczęszczana dróżka. Tiril przywiodły na myśl straszliwego Nidhogga, podgryzającego korzenie drzewa życia. Ze zdziwieniem odkryła, że myśli o przerażających niewidzialnych towarzyszach Móriego jak o przyjaciołach.

– Catherine wiele potrafi – wolno powiedział Móri. – Wie, jak odpędzić ból zęba, usuwając poszczególne litery w specjalnych słowach czy nazwach i czyniąc przy tym określone znaki. Zna się na kąpaniu kamieni w celu stwierdzenia, skąd wzięła się choroba. Trzeba do tego podgrzać trzy płaskie kamienie, czarny, niebieski i czerwony, a potem kolejno zanurzać je w wodzie. Jeśli czarny kamień syczy najdłużej, oznacza to, że choroba przyszła z ziemi, niebieski, że dolegliwość dopadła człowieka na morzu. A jeśli najdłużej syczy czerwony, wtedy już prosta droga na cmentarz. W dwóch pierwszych przypadkach chorego leczy się wodą, w której zanurzono kamienie. To norweskie czary, nie islandzkie.

– Działają?

– Nigdy nie wypróbowałem tego sposobu. Catherine wie, jak poskromić agresywne zwierzę, jak rozpalić ognisko bez ognia, umie zaklinać diabła. Ale nie ma w tym magii. Brakuje jej iskry.

– Ty ją masz?

– Tak, ja się z tym urodziłem. Catherine się tylko uczyła. Każdy, także ty, może nauczyć się zaklęć stosowanych przy tamowaniu krwi albo formuł, którymi oczyszcza się z duchów nawiedzone domy, dowiedzieć się, jakimi ziołami leczyć choroby. Ale kiedy się nie ma wrodzonego daru, nabyte umiejętności nic nie pomogą.

– Rozumiem. Jeśli ja albo Catherine wyrzeźbimy magiczny znak na kawałku drewna, nic się nie stanie. Jeśli natomiast ty to zrobisz…

– Właśnie, na tym polega różnica. Poza tym gdyby była prawdziwą czarownicą, widziałaby tych, którzy mi towarzyszą. A tak nie jest.

– Popełniła kilka strasznych pomyłek, zajmując się gośćmi w zajazdach, gdzie się zatrzymywaliśmy. Pamiętasz tego, który cierpiał na konwulsje? Musiałeś naprawiać jej błędy.

– Owszem, ale kilkakrotnie jej się udało. W leczeniu ziołami naprawdę dobrze sobie radzi. Gorzej jest, kiedy chce się posłużyć czarami, czarną magią czy jak to nazwiesz. Albo ma się ten dar i wtedy wszystko się udaje, albo się go nie ma i wtedy wychodzi pasztet. Przygotowany według przepisu, ale bez smaku.

Tiril uśmiechnęła się słysząc określenie „pasztet bez smaku”.

– To znaczy, że potrafi wykurować ludzi z niektórych chorób za pomocą swych umiejętności, ale nie magią. Doskonale, wiem już teraz, czego mogę się po niej spodziewać.

Poszli dalej, gawędząc o otaczającej ich przyrodzie i o Nerze, którego oboje tak bardzo kochali. Tiril nie mogła się zdecydować, czy opowiedzieć Móriemu o spotkaniu z jego towarzyszami. Móri frasował się krótkim psim życiem Nera, Tiril wiedziała zaś, że Zwierzę przedłużyło żywot jej ulubieńca, i dręczyły ją wyrzuty sumienia, ponieważ Móri cierpiał na myśl, że za kilka lat utracą wiernego przyjaciela.

Przyjdzie czas, że wyłoży wszystkie karty na stół, uspokoi co do Nera. Jeśli, oczywiście, wciąż będą mieli kontakt ze sobą. Ale inaczej być nie może!

Na razie jednak postanowiła o niczym nie mówić. Brakowało jej śmiałości.

Napotkała spojrzenie Móriego, uśmiechał się do niej z taką czułością, że zakręciło jej się w głowie na myśl, iż ten osobliwy mężczyzna, urodziwy jak śmierć we własnej osobie, wyobcowany ze świata, uważa ją za swego najlepszego przyjaciela.

Pomyślała z bijącym sercem: Chciałabym, aby Móri zapragnął się do mnie zbliżyć już dziś wieczorem! Mnie także potrzebne jest rozładowanie napięcia.

Ale tylko z nim. Nikomu innemu na całym świecie nie wolno mnie dotknąć!

Загрузка...