Rozdział 3

Baronówna, teraz osiemnastolatka, z początku osiadła w Christianii. Zamieszkała w „Pensjonacie dla Panien z Wyższych Sfer”, prowadzonym przez madame Ledang.

Madame przyjęła baronównę z otwartymi ramionami, zwłaszcza że nowa lokatorka mogła dobrze za siebie zapłacić.

Catherine rozejrzała się po mieście i wkrótce już miała gotowy plan.

Zwierzyła się madame Ledang, że pragnie poświęcić swe życie ubogim chrześcijanom, zadbać o to, by mieli wszystko, czego potrzebują ich ciała i dusze.

Taka niezwykła ofiarność ucieszy Pana Boga, westchnęła madame, zastanawiając się tylko, czy panna ma zamiar ofiarować wszystkie swoje pieniądze na ów szlachetny cel, lecz głośno o to nie spytała. Nie bardzo też wiedziała, co Catherine rozumie przez potrzeby ciała i ducha. A Catherine po długim okresie posuchy zamierzała przede wszystkim zaspokoić potrzeby swego własnego ciała, lecz przez myśl jej nie przeszło, by mogli jej w tym pomóc mężczyźni z biedoty.

Mieszkając w pensjonacie poznawała miasto, nawiązywała kontakty i szukała odpowiedzi na dręczące ją pytania. Dwa miesiące później mogła przeprowadzić się do ładnego, lecz skromnego domku, położonego w lepszej dzielnicy. W tajemnicy już wcześniej zdobyła sobie pozycję uzdrowicielki i nie narzekała na brak klientów. Coraz szerszym strumieniem napływali ludzie prosząc, by uwolniła ich od cierpień albo powróżyła z kart starych dam, tarota lub postawiła kabałę. Miała kryształową kulę, której nic nie widziała, ale o tym przecież nie musiała nikomu mówić. Dopóki jej wróżby dotyczyły drobiazgów, klienci byli bardzo, ale to bardzo zadowoleni. Zresztą Catherine nie zamierzała zostawać na tyle długo, by się zorientowali, że wróżby się nie sprawdzają.

Jeśli Maja i Kaja potrafiły zgromadzić tyle pieniędzy w małym Rømskog, to czegóż ona, Catherine, nie zdoła osiągnąć w Christianii? Za świadczone przez siebie usługi pobierała bardzo wygórowane opłaty. W ten sposób zamykała drogę biedocie, jej klientami zostawali tylko najzamożniejsi.

Gdy w ich gronie znaleźli się młodzi, bogaci mężczyźni z wyższych warstw społecznych, rozszerzyła swe usługi o masaż. W końcu skupiła wokół siebie niewielką grupę sześciu wybranych młodzieńców, z których każdy przychodził raz w tygodniu w określonym dniu, nic nie wiedząc o pozostałych. Bardzo dobrze płacili. Nieodmiennie oczekiwali, że masaż zakończy się w określony sposób, a Catherine wcale nie była temu niechętna. Młodzieńcy nie zdawali sobie sprawy, ze to raczej oni pomagają jej niż ona im.

Był to dla baronówny wspaniały okres. Niestety trwał nie dłużej niż rok, bo wójt zaczął się interesować jej okultystyczną działalnością. O masażu nic nie wiedział.

Catherine zarobiła już wówczas tyle pieniędzy, że bez żalu mogła zamknąć swój zakład. Postanowiła uciec z miasta, zanim władze przyjrzą się jej uważniej.

Tym razem zdecydowała się na powrót do rodzinnego domu. Liczyła, że zapomniano już o jej dziecinnym wybryku w parkowym labiryncie.

Był to powrót w wielkim stylu. Zajechała eleganckim powozem – przynajmniej tak wyglądał, wytwornie ubrana, z wielkim bagażem. Przyjęto ją okrzykami zachwytu i zdziwienia jednocześnie, płaczem i wyzwiskami. Niedobra dziewczyna, gdzie się podziewała przez tyle czasu, dlaczego uciekła od kochanej krewne)? Gdzie zdobyła całe to bogactwo?

Catherine natychmiast skomponowała łzawą historię o złej ciotce, która codziennie ją biła. Mogła fantazjować do woli, bo dowiedziała się, że ciotka niedawno zmarła. Opowiedziała o dwóch starych damach, które się nią zajęły, a po ich śmierci odziedziczyła cały majątek.

Resztę, rzecz jasna, przemilczała.

Zdołała obrócić wszystko na swoją korzyść. Rodzina przyjęła ją w miarę życzliwie i Catherine znów zamieszkała w swym dawnym panieńskim pokoiku.

Po dwóch latach nienagannego, cnotliwego życia w domu zatęskniła za mężczyzną. Rozglądała się za odpowiednim kawalerem, dlatego propozycja rodziców, którzy pragnęli ją wydać za młodego szlachcica, od czasu do czasu przybywającego z wizytą na dwór, trafiła na podatny grunt.

Z początku Catherine protestowała.

– Ależ przecież on jest z prostej szlachty. Nie mogę poślubić kogoś, kto nie jest mi równy stanem!

– W tym zapomnianym przez Boga kraju arystokraci nie rodzą się na kamieniu, dobrze o tym wiesz – ostro upomniał ją ojciec. – Chłopak pochodzi z dobrej, zamożnej rodziny, jest oficerem.

Ale to taki nudziarz, pomyślała Catherine.

No cóż, w końcu go zaakceptowała. Miała już szczerze dość samotnego zaspokajania się w tajemnicy. Żeby urozmaicić sobie monotonne życie na dworze, zaczęła sporo pić i sama potraktowała to jako sygnał ostrzegawczy. Ani słowem też nie śmiała wspomnieć, co zawierają jej zamknięte na trzy spusty skrzynie. Te praktyki musiała już od dawna zarzucić.

Wybrała mniejsze zło. Może w małżeństwie będzie zabawniej, zwłaszcza gdy męża powołają do służby wojskowej?

Jej nocy poślubnej nie warto wspominać. Pan młody okazał się nietknięty i Catherine musiała wprowadzać go w arkana miłości. Uczyniła to tak sprytnie, że nigdy się nie zorientował, jak doświadczoną wybrał sobie żonę.

Był doprawdy wielkim głupcem.

I kompletnie pozbawionym fantazji. Nie potrafił czerpać radości z ich małżeńskiego pożycia. On był mężem, panem i władcą, a ona jego uległą żoną. Nie chciał słyszeć o żadnych erotycznych igraszkach.

Rodzina zaczęła dopominać się o dziecko, ale Catherine dobrze wiedziała, jak uchronić się przed ciążą, a że nie odezwał się w niej instynkt macierzyński, czas płynął, potomek zaś się nie pojawiał.

Mąż także nie wyruszył na żadną wojnę i Catherine miała już dość jego siedzenia w domu. Od czasu do czasu co prawda wybierał się do kasyna, lecz o swobodzie musiała zapomnieć.

Zdesperowana zaczęła się rozglądać za innymi mężczyznami. Najpierw jednak spróbowała domieszać mężowi do jedzenia afrodyzjaki, by wzbudzić w nim większą ochotę do zabaw. Niestety nie podziałały.

Stopniowo zaczęła spuszczać z tonu. Na jej jedno- znaczne propozycje narażeni byli właściwie wszyscy mężczyźni, którzy przypadkiem znaleźli się na jej drodze. Niektórzy obawiali się romansu z damą tak wysokiego rodu, inni mieli mniej skrupułów.

Catherine wypuszczała się również na inne, niebezpieczne obszary. Wyleczyła swą szwagierkę z reumatyzmu, nacierając ją solą i odmawiając zaklęcie:

„Maryja Dziewica na kamieniu była

Maryja Dziewica osełkę zrobiła

Oto słowo Boże. Amen.”

Szwagierka, wstrząśnięta, nie zachowała jej poczynań w tajemnicy.

Pewnego dnia młody oficer przyłapał żonę in flagranti z kolegą z wojska w ogrodzie różanym. To była kropla, która przepełniła dzban. Usłyszał damski chichot i śmiejący się męski głos, zobaczył nogi Catherine wywijające w powietrzu, rozpoznał kwiecistą suknię żony i mundurowe spodnie przyjaciela, zawieszone na krzewie róży.

Wybuchł ogromny skandal, oficer został skompromitowany, a Catherine musiała opuścić dom.

Uczyniła to z wielką chęcią. Wyjechała, zabrawszy wszystkie swoje rzeczy i pieniądze, o których mąż nigdy się nie dowiedział.

Nikt, ani w jego domu, ani w jej rodzinie nie pytał, dokąd jedzie. W jednej chwili stała się persona non grata, niepoprawną grzesznicą, do której nie chciano się przyznać. Rodzice Catherine mieli liczne potomstwo, od dzieciństwa pozostawiane pod opieką nianiek i tylko od czasu do czasu pokazywane gościom; między młodą baronówną a jej ojcem i matką nie istniał żaden cieplejszy związek. W dodatku okryła hańbą ich nazwisko i to nie raz, a co najmniej trzykrotnie.

Osiadła w Krokkleiva. Wieści o jej małym, ukrytym w głębi lasu domku prędko rozniosły się po okolicy, nie tylko najbliższej. Ludzie przekazywali sobie wiadomość o damie wysokiego rodu, baronównie, która uprawia czarną magię, uzdrawia ludzi i bydło, wróży z kart i kryształowej kuli, a nawet z ręki, jeśli tego zażądano. Była ogromnie interesującą osobą. Od tych, którzy mieli pieniądze, pobierała spore sumy, inni mogli płacić w naturze.

To ostatnie określenie, zapłata w naturze, budziło wesołość w okolicznych domostwach. Szeptano, że przystojni albo bogaci chłopcy z lepszych rodzin musieli płacić za usługę w dość szczególny sposób. Mimo wszystko jednak w tych stronach akceptowano baronównę taką, jaką była. Żaden nadgorliwy przedstawiciel władz nie próbował jej przyłapać ani na czarach, ani na nieprzystojnym zachowaniu.

Jej sława rozniosła się szeroko. Przybywali ludzie z Christianii i innych miast, ze wsi i miasteczek, bo osoby takie jak Catherine, zainteresowane magią i okultyzmem, znające drogi do wyzdrowienia i szczęśliwej przyszłości, zawsze są popularne.

Tak oto wyglądało życie czarownicy, kiedy Tiril, Erling i Móri wraz z Nerem przybyli do Sundvolden i postawili jej świat na głowie.

Postanowiła uwieść obu mężczyzn, i to jak najprędzej. Erling był przystojny i bogaty, Móri tajemniczy, jakby nie z tego świata, piękny i ogromnie pociągający.

Catherine, znająca się na uwodzicielskich sztuczkach, wyznaczyła sobie jeden dzień na podbicie serca Erlinga, tydzień – na Móriego.

Świat znów stał się piękny i fascynujący.


Rozpustna, ekscentryczna, trochę przepita baronówna doznała tego dnia wielu wstrząsów.

Po pierwsze musiała przyznać, że niepozorna Tiril wcale nie jest taka niepozorna.

Irytowało ją to, owszem, lecz nie doprowadzało do ostateczności.

Dziewczynę ścigało dwóch tajemniczych mężczyzn.

Catherine ostrzegła troje przyjaciół przed planującymi atak złoczyńcami, to podnosiło jej prestiż. Zabrała ich do swego domku, ukrytego w głębi lasu.

Tam doznała kolejnego szoku. Nic jej nie przyszło z chwalenia się przed nimi umiejętnościami czarnoksięskimi. Przy niezwykłym Mórim, Aniele śmierci, jasne się stawało, że jest tylko żałosną amatorką Zaniemówiła, widząc, ile on potrafi. Był prawdziwym czarnoksiężnikiem! Catherine do tej pory sądziła, że tacy jak on istnieli tylko w gotyckich opowieściach albo żyli w średniowiecznej Francji

Z tym większym zapałem starała się go uwieść. Jakiż odniesie triumf! Drażniło ją, że Móri wcale się nią nie interesuje, jakby erotyka w ogóle go nie obchodziła. Ona jednak gotowa była przysiąc, że choć nie ujawniał zainteresowania zmysłowymi przyjemnościami, to tkwiło w nim wiele żaru i namiętności.

Móriego w jej małym, eleganckim domku interesowało zupełnie coś innego…

Rozglądał się po pokoju.

– Co się stało? – spytała Tiril, ta niemądra dziewucha, która miała tyle szczęścia, że znała swych towarzyszy o wiele lepiej niż Catherine. Ale tę trójkę łączyła tylko przyjaźń, mężczyźni miłością obdarzą tylko ją, baronównę, już ona się o to postara.

Móri powoli odwracał głowę na wszystkie strony.

– Nie wiem – odpad wreszcie. – Coś tutaj jest nie tak, jak być powinno…

– Ze mną? – pospiesznie spytała Catherine.

– Nie.

Zwrócił się wprost do niej.

– To nieznana siła. Czy kiedykolwiek ściągnęłaś tutaj jakąś moc?

Catherine straciła co nieco pewności siebie.

– Hm, no tak… – Nie wiedziała, co mówić. – Kiedy stosuje się, powiedzmy, nietradycyjne metody leczenia, można się zetknąć z rozmaitymi dziwnymi zjawiskami. Uważam, że raczej tobie towarzyszy coś mistycznego. Cała gromada…

– Nie, to zupełnie co innego. Czy nigdy nie wyczułaś czegoś w nocy? Nie miałaś wrażenia, że ktoś jeszcze tu jest?

– Wolałabym mieć towarzystwo – zachichotała. – Niestety, musiałam sypiać sama.

Było to z jej strony zaproszenie, lecz on je zignorował.

– Czy to coś ważnego? – spytała, czując, że ogarnia ją coraz większa niepewność wobec tego człowieka.

– Nie wiem – powtórzył, ale odprężył się.

Ta rozmowa pozostawiła na niej nieprzyjemne wrażenie.

Potem nadeszła chwila niespodziewanego triumfu. Mogła pomóc trojgu przyjaciołom odnaleźć w Christianii poszukiwaną akuszerkę. Tym samym trafiła jej się okazja w wyjazdu do stolicy, wytęsknione oderwanie się od monotonnego życia na wsi.

Postarała się, by do samego miasta jechać pomiędzy Erlingiem a Mórim. Niewygodnej dziewczyny i jej psa pozbyła się, zamykając ich w powozie. Chciała zagarnąć mężczyzn tylko dla siebie, a po to, by zrealizować wyznaczony plan – wciągnąć Erlinga do łóżka po upływie jednego dnia, a Móriego w czasie nie dłuższym niż tydzień – musiała wykorzystać absolutnie każdą chwilę.

Nagle Móri znów ją przeraził Ni stąd, ni zowąd oświadczył:

– Masz coś przy sobie.

– Och, oczywiście, że mam. Nigdy nie rozstaję się z mym węzełkiem czarownicy. O co ci chodzi?

– To ta moc. Bardzo mi się ona nie podoba.

– Zła moc? – spytała wbrew swej woli.

– Tak – odparł cicho. – To właściwe określenie.

Catherine westchnęła zirytowana. Co tam złe moce! Skupiła się na zaprezentowaniu swych wdzięków mężczyznom. Pokazywała, co potrafi. Popisywała się swą inteligencją, talentem, umiejętnością flirtowania, uwodzicielskim czarem. W odpowiednim momencie podciągnęła spódnicę nad kolana, delikatnie dotykała męskich dłoni, zwierzając się ze swych drobnych sekretów, schlebiała im, starała się ich ze sobą skłócić…

Krótko mówiąc, przechodziła samą siebie. Czuła rozkoszne ciepło bijące od siodła, ocierała się o nie, bliska spełnienia, lecz w porę się opamiętała. Najbardziej w tej chwili pragnęła Móriego, lecz zrozumiała, że to jej się nie uda. Natomiast Erling…

Doskonały na przystawkę. Naprawdę doskonały! Żaden z nich, co prawda, nie wywodził się ze szlacheckiego rodu, lecz dawno już musiała obniżyć loty. Erling był ze wszech miar odpowiednią partią.

A Móri, bardziej dostojny niż wszyscy hrabiowie i baronowie świata razem wzięci, to czarnoksiężnik. Zainteresowana mistyką, Catherine wyżej już nie mogła zajść. Nie umiała tylko pozbyć się uczucia, że coś kroczy za nim ślad w ślad.

Była teraz wdową. Mąż od początku ciążył jej niczym kula u nogi, wysłała mu więc pudełko odpowiednio spreparowanych ciastek. Zmarł cicho i spokojnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Ciastek było tak niewiele, że nikomu innemu nie wpadły w ręce. Catherine dobrze znała łakomstwo swego męża, wiedziała, że z nikim nie podzieli się smakołykiem.

Teraz więc była wolna, mogła zadawać się, z kim tylko chciała.

W Christianii czekał ją kolejny wstrząs: akuszerka głęboko skłoniła się przed Tiril i nazwała ją „waszą wysokością”! Catherine była bliska omdlenia. Wysokość? Wszak to tytuł zarezerwowany dla królów, książąt i ich najbliższych!


Na tym kończył się poprzedni tom Sagi o Czarnoksiężniku. W saloniku starej akuszerki, w którym ledwie znalazło się dość miejsca dla gospodyni, Tiril, Catherine, Erlinga Müllera, Móriego i wielkiego czarnego psa, Nera, Tiril nareszcie miała dowiedzieć się czegoś o swoim prawdziwym pochodzeniu.

Catherine z każdą chwilą ogarniała coraz większa złość. Sama czuła, że ma minę kwaśną jak cytryna. Przywykła do tego, że jest najważniejszą osobą, damą wysokiego rodu, przed którą wszyscy chylili czoło.

Czyżby teraz miała stać niżej niż ta Panna Zero? Czyżby miała kłaniać się Tiril?

Za nic na świecie!

No cóż, posiadała odpowiednie środki. Jeśli potrafiła wysłać na tamten świat własnego męża, mogła także wyeliminować tę dziewczynę. Catherine pragnęła być najlepsza, chciała też mieć dla siebie obu mężczyzn, którzy chronili tę wstrętną Tiril i najwyraźniej od wieków byli jej adoratorami.

To niesprawiedliwe! Takie nic, na którym nie warto nawet oka zawiesić, miałoby się cieszyć względami dwóch nadzwyczaj godnych pożądania mężczyzn? Ich miejsce było w gromadzie wielbicieli Catherine!

A więc koniec z dziewczyną!

Nagle zadrżała. Miała wrażenie, że jakieś nieznane istoty ostrzegawczo dmuchnęły jej w kark, inaczej nie potrafiła tego określić. A wielki, okropny pies warknął cicho i pokazał Catherine zęby. Jego ślepia zajarzyły się niebezpiecznym, żółtozielonym blaskiem.

Oczy Móriego obserwowały ją spokojnie, jakby zamyślone, lecz patrzyły z przerażającą przenikliwością.

Catherine musiała spuścić wzrok.

Stara akuszerka także unikała spojrzenia Móriego, ale też i atmosfera wokół niego, przywodząca na myśl krainę zimnych cieni, mogła wystraszyć każdego. Trzeba było go dobrze znać i być absolutnie pewnym jego przyjaźni, aby mieć śmiałość patrzeć mu w oczy.

Co gorsza jednak, zdaniem starszej kobiety, w saloniku wydawało się tak ciasno. Jakby oprócz pięciorga ludzi i psa znajdował się tam ktoś jeszcze.

Загрузка...