Zapytali staruszkę, czy nie zakłócają jej spokoju już zbyt długo, ona jednak, podniecona nadzwyczajną wizytą tak dostojnych gości, zaproponowała im herbatę w filiżankach z cieniutkiej porcelany i z dumą podała przepyszne ciasteczka. Tak jak i oni, ciekawa była dalszego rozwoju sytuacji. Nigdy nie zapomniała wydarzeń niezwykłej nocy na zamku Akershus, wspomnienie dawnych lat pozostawało wciąż żywe.
Catherine bez oporów rozkoszowała się uwagą wszystkich, która skupiła się teraz wyłącznie na niej.
Opowiedziała o latach spędzonych u staruszek w Rømskog, o człowieku, który „pozostawił po sobie” ów niezwykły przedmiot, budzący taką grozę Móriego.
– Czego dowiedziałaś się o tym mężczyźnie? – pytał Erling?
– Niewiele. Wiem tylko, że zmierzał do Szwecji, by odnaleźć resztę tej figury diabła. Kaja wspomniała nazwę jakiejś miejscowości, ale jej nie zapamiętałam, nie przypuszczałam, że to może być ważne. Musiał być to jednak jakiś wysoko urodzony człowiek, staruszki nazywały go „jegomościem”.
– Twierdzisz jednak, że mimo wszystko go zabiły?
– Tylko na podstawie tego, co powiedziały: „Chyba tu zmarł”. Chichotały przy tym znacząco.
– Cóż za straszne zbrodniarki! – wykrzyknął z oburzeniem Erling.
– Nie gorsze niż większość ludzi – odparła Catherine wymijająco; sama wszak położyła kres kilku istnieniom, wierząc oczywiście, że spełnia dobry uczynek. Zwróciła się do Móriego. – To, co wyczuwałeś w moim domu i po drodze tutaj, to coś, co tak ci się nie podobało… Chodziło o tę figurkę, prawda?
– Z całą pewnością.
– Uważasz więc, że jest zła?
– Tak. Trzeba jej się pozbyć. Drugiej części także – rzekł, zwracając się do akuszerki i Tiril.
Tiril obracała w palcach swój kawałek.
– Istnieje więc jeszcze trzecia część. Ciekawe, gdzie jest?
Wzdrygnęła się i podała Erlingowi kamień.
– Pewnie już przed laty zapadła się pod ziemię – stwierdził Erling.
Móri na te słowa poczuł się nieswojo. Przywiodły mu na myśl księgi zła, które spoczęły w ziemi. Nie miał ochoty wszczynać poszukiwań kolejnych przedmiotów przesyconych złą mocą.
– Przypuszczam, że trzecia część znajduje się w Szwecji – bystrze zauważyła Catherine. – Ponieważ tam właśnie zmierzał ów „jegomość”.
Erling trzymał w rękach oba kawałki figurki. Jeszcze raz przyłożył je do siebie.
– Zobacz, Móri!
Przyjaciel cofnął się.
– Spójrz! Pomimo że kawałka brakuje, coś mnie w tym zastanawia – ciągnął Erling.
Móri zmusił się, by popatrzeć na niekompletną figurkę. Pozostali także się pochylili, by lepiej widzieć. Ze statuetki zachowała się głowa z wykrzywioną w uśmiechu twarzą i jeden bok. Demon siedział skulony, skrzydła wystawały poza ciało, a ramię, nie wiadomo dlaczego, jakoś niezgrabnie wyprostowane, także wychylało się poza podstawę figurki.
– Rozumiem, o co ci chodzi – stwierdził Móri. – Figurka została ukształtowana w dość szczególny sposób, przez te nierówne wystające fragmenty nie może stanąć na żadnej twardej powierzchni..
– Właśnie. Ale dlaczego?
– Mnie o to nie pytaj. Nie chcę mieć do czynienia z tym paskudztwem.
Catherine zakrztusiła się ze śmiechu.
– Brakuje mu najszlachetniejszych części. Ciekawe, jak wyglądają. Czy też się tak zwieszają wystając, czy też…
Nikt nie podjął wątku i baronównę ogarnął wstyd. Poczuła się głupio i by zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, powiedziała prędko:
– Czy potraficie stwierdzić, w jakim kraju ją wykonano? Przyjrzeli się cząstkom dokładnie, lecz nic im nie przychodziło do głowy.
– Na pewno jest stara – orzekł Erling.
– Bardzo stara – zgodził się Móri. – Przypuszczam, że wy- wodzi się z wymarłej kultury.
Tiril, nieco oszołomiona, przyznała:
– Bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego moja prawdziwa matka mi go podarowała.
Wszystkie oczy zwróciły się na akuszerkę.
– Czy o niczym więcej nie dowiedziała się pani tamtej nocy? – spytał Erling. – Kiedy poproszono panią o przekazanie podarków dziewczynce?
Staruszka z całych sił starała się coś jeszcze wydobyć z pamięci. Chude pomarszczone palce nerwowo bawiły się tym, co akurat znalazło się w ich zasięgu: filiżanką, kołnierzykiem, cienkimi włosami.
– Jej wysokość coś do mnie mówiła, ale w obcym języku. Pamiętam tylko kilka słów.
– Jakich? – dopytywał się Erling.
– Nic z tego nie zrozumiałam. Takie dziwne słowa. „Angdenken”.
– Andenken – jednogłośnie uznali Erling i Catherine. – Pamiętać.
– Takie znaczenie ma to słowo? No, wobec tego rozumiem, bo wspomniała także o ojcu. Jednocześnie.
– Vater. Andenken seines Vaters?
– Tak, właśnie tak!
– Pamiątka po twoim ojcu, Tiril – przetłumaczył Erling.
Dziewczyna poczuła, że Móri ściska ją za rękę. Odwzajemniła uścisk, wdzięczna, że zrozumiał jej zagubienie.
– Czy przypomina pani sobie coś jeszcze? – Erling nie przestawał nalegać.
– Jeszcze dwa słowa. Coś o ostach, „tistel”. I… „gortiven”?
– Po niemiecku Distel i Dieben?. Złodzieje? Albo Tiefen, głęboki?
– Nie, wyraźnie powiedziała „tistel”. Przez „t”. I „gor… tiven„.
– W niemieckim nie ma takich słów. Naprawdę powiedziała tylko „tistel”?
– To nie było całe słowo, ale reszty nie pamiętam.
Catherine całą sobą dawała do zrozumienia, że jakiś pomysł wpadł jej do głowy.
– Dajcie mi się skupić! – poprosiła bez tchu.
Czekali. Tiril zamknęła dłoń Móriego w rozpaczliwym uścisku. Chodziło przecież o jej życie. O jej korzenie, podstawy istnienia na tym świecie.
– Już wiem – oznajmiła wreszcie Catherine. – Chodzi o nazwę miejsca, do którego wybierał się ów „jegomość”. Kaja mi o tym wspominała. Miało to jakiś związek z ostami. Tistel… Tistelholm? Nie. Tistelborg? Nie, nie przypomnę sobie, ale przysięgam, że miało to coś wspólnego z ostami!
– Pętla się zaciska – stwierdził Erling.
– Czy to znaczy, że następnym etapem naszej podróży będzie Szwecja? – zastanawiał się Móri. – Czy też Holstein-Gottorp? A może Austria?
– Szwecja – jednogłośnie zdecydowali Erling i Tiril, a Catherine kiwnęła głową.
– Ach! – westchnęła stara akuszerka. – Gdybym była o dziesięć lat młodsza, bez zwłoki pojechałabym z wami.
– Możemy pani zapewnić wygodną podróż – dwornie zaofiarował się Erling.
– Chętnie bym wyruszyła! Ale starość ma przypisane swoje dolegliwości, o większości z nich nie uchodzi wspominać. Obiecajcie mi tylko, że wrócicie tutaj i opowiecie, jak wam się powiodło! Czuję się odpowiedzialna za jej wysokość panienkę Tiril, bo tylko ja wiedziałam, że wy- wodzi się z cesarskiego rodu.
– Na pewno przyjedziemy – obiecał Móri.
– Bez wątpienia należy udać się do Szwecji. Tyle że Szwecja to duży kraj – zauważył Erling.
– Tamten człowiek jechał przez Rømskog. Trzeba przyjąć, że to nie był przypadek.
Catherine uderzyła dłonią w stół, dając znak, że znów coś jej się przypomniało.
– Kaja wspomniała jeszcze o czymś, wydało mi się to kompletnie pozbawione znaczenia, ale być może się myliłam.
– Mówże więc – ponaglił Erling.
– Spokojnie, nie tak szybko! Powiedział jej…
Czekali w napięciu.
Catherine przyjęła sztuczną pozę, zamknęła oczy. Uwielbiała być gwiazdą.
Wreszcie rzekła niepewnie:
– To miało jakiś związek z czerwonymi kwiatami.
– Osty i czerwone kwiaty – mruknął Móri. – Co dalej?
– Pst! – uciszyła ich Catherine teatralnym szeptem. – Mój umysł pracuje!
Tiril miała ochotę wtrącić coś kąśliwego na temat umysłu Catherine, dla żartu, ale się powstrzymała. Nie znała poczucia humoru baronówny, poza tym ciekawa była, co ma ona do powiedzenia. Uznała więc, że lepiej przemilczeć.
– Niespotykane czerwone kwiaty – Catherine powtarzała monotonnie. – Czerwone… czerwone…
Otworzyła oczy i popatrzyła na nich triumfalnie.
– Czerwone lilie wodne! – zawołała. – Chodziło o czerwone lilie wodne!
– Takich kwiatów przecież nie ma – zaprotestowała Tiril. – Lilie wodne są żółte albo białe. Kropka!
– Mówiłam przecież, że to rzadkie kwiaty – prychnęła Catherine, zła, że ktoś podaje jej słowa w wątpliwość. – Nic nie poradzę, że tak właśnie powiedziała ta stara baba. Przepraszam – mruknęła do innej „starej baby”, siedzącej po przeciwnej stronie stołu.
Erling wstał.
– Proponuję, abyśmy natychmiast wyruszyli do Szwecji, przez Rømskog, drogą, którą pojechałby ów „jegomość”.
– Ja nie mogę pokazać się w tych okolicach- zauważyła Catherine. – Obedrą mnie tam żywcem ze skóry.
– Dlaczego?
– Ponieważ zabrałam to, co stare damy zapisały mi w testamencie. Ich krewni mieli całkiem inne zdanie na ten temat.
– No cóż, będziesz musiała podjąć ryzyko. A może wolisz już teraz zrezygnować z przygody?
Z pewnością przynajmniej jedna osoba pragnęła, by Catherine odpowiedziała twierdząco. Niestety!
– W żadnym wypadku – oświadczyła baronówna. – Skoro macie zamiar nawiązać kontakty w wyższych sferach, jedynie ja wam mogę pomóc. Ale… Tiril, jeśli dzięki mnie uda się odnaleźć twą prawdziwą matkę… Ojciec chyba też wchodzi w grę. Czy dostanę za to jakąś zapłatę?
– Oczywiście – powiedziała Tiril zakłopotana, słysząc taką propozycję. – Ale ja znów tak wiele nie posiadam.
– A naszyjnik z szafirów? – Catherine przeciągnęła się jak kot na słońcu.
– Doprawdy, tego nie masz prawa żądać! – zaprotestował rozgniewany Erling. – To spadek, pamiątka, może jedyna, jaką będzie miała po matce.
– Pamiątka, w której wcale nie jest jej do twarzy. Natomiast mnie…
– Dość tego, wystarczy! – przerwał jej Erling. – Porozmawiamy o wynagrodzeniu, kiedy na nie zasłużysz. A teraz podziękujmy naszej gospodyni za niezwykle życzliwe przyjęcie i miłą rozmowę. Bardzo też panią proszę, by w przyszłości bardzo uważała na to, kogo wpuszcza do domu. Jak już wspominałem, na życie Tiril nastają dwaj złoczyńcy, być może zdołali nas wyśledzić. Co prawda nie wiem jak, ale…
– Dobrze. Nic nie widziałam ani nie słyszałam. Nigdy nie pomogłam przy porodzie żadnej kobiecie wysokiego rodu – zapewniła go akuszerka
– Doskonale! Proszę nikogo obcego nie wpuszczać za próg!
Starowinka podeszła do Tiril. Najpierw głęboko się przed nią pokłoniła, później ujęła jej twarz w dłonie i ucałowała w czoło. Popatrzyła Tiril w oczy, a jej serdeczny uśmiech trafił prosto do serca dziewczyny.
– Ja pierwsza ujrzałam waszą wysokość – szepnęła kobieta.
Tiril nie zdołała powstrzymać łez.
– Dziękuję – odszepnęła, nie precyzując, za co. – Wrócimy i opowiemy o naszej podróży.
– O, tak! Bardzo o to proszę!
– Uczynimy to na pewno – obiecał Erling.
Móri podczas wizyty u akuszerki pozostawał milczący. Kiedy opuścili Christianię, kierując się na wschód, w stronę Rømskog, wciąż czuł się bardzo nieswojo.
– Co się z tobą dzieje? – spytał w końcu Erling. Od pewnego czasu jechali obok siebie.
– Mamy przy sobie coś, co nie powinno nam towarzyszyć – odparł Móri cicho. Zawsze, gdy chciał odgrodzić się od świata, naciągał na głowę kaptur swej peleryny, niemal całkiem skrywając twarz w fałdach materii.
– Chodzi ci o Catherine? – zaczepnie spytał Erling.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
– Czy kawałki kamienia naprawdę mogą być aż tak groźne?
– To bardzo niebezpieczna figurka. Na wskroś przesycona złem.
– Dlaczego więc chcemy odtworzyć jej historię? Odnaleźć brakującą część?
– Bo wszyscy z natury jesteśmy ciekawi. I ja także, chociaż wiem, że to może sprowadzić na nas nieznane niebezpieczeństwo. Nie jestem ani odrobinę lepszy, także pragnę poznać prawdę. Chcę też czuwać nad naszą podopieczną. Towarzyszy nam jednak jeszcze inna groźba. Erlingu, musimy chronić Tiril przed Catherine!
– Ależ dlaczego?
– Ona już zabiła.
– To zapewne tylko przechwałki.
– O, nie! Kiedy jej dotykam, potrafię odsłonić jej duszę.
– To ci dopiero! Moją także?
– Oczywiście!
– I jakie masz zdanie na mój temat? – niepewnie zaśmiał się Erling.
Móri przyglądał mu się skupiony, lecz w oczach czarnoksiężnika połyskiwały iskierki wesołości.
– Wiele mógłbym o tobie powiedzieć, Erlingu. Ale chyba już sam fakt, że ci ufam i że dobrze się czuję w twoim towarzystwie, mówi sam za siebie?
– Dziękuję! Mam też chyba jakieś złe strony?
– Naturalnie – Móri nie zwlekał z odpowiedzią. – Ale nikt z nas nie jest od tego wolny.
– O nic więcej nie będę już pytać. Sądzę jednak, że przesadzasz w sprawie Catherine. To tylko niepoważna rywalizacja.
– To coś więcej. Zazdrość.
– Zazdrość? Czyżby i ona się we mnie zakochała?
Móri zerknął nań z ukosa. W tym momencie Erling zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
– Ależ ze mnie chwalipięta! Wyjaśnij lepiej, co miałeś na myśli.
– Catherine jest bezwzględna. Przywykła, że dostaje wszystko, czego tylko zapragnie. Podbija serce każdego mężczyzny. Teraz pragnie uwieść nas obu i traktuje Tiril jako mało znaczącą, lecz kłopotliwą rywalkę.
– Co takiego? – zaśmiał się Erling. – Czyżby chciała podbić także twoje serce? Przecież ciebie w ogóle nie interesują miłosne przygody!
– Właśnie dlatego. Nie rozumiesz? Ona chce osiągnąć to, co nieosiągalne. Bardzo silny bodziec. W dodatku wielce ją pociąga cielesna miłość, jest bardzo zmysłową kobietą.
– Owszem, ja także to zauważyłem.
– Erlingu… – Móri zawahał się. – Ze względu na Tiril… Czy nie mógłbyś poświęcić Catherine więcej uwagi?
– Ale co powie na to Tiril? – spytał wzburzony Erling. Wyjątkowo Móri nie znalazł odpowiedzi. Po dłuższej chwili zaproponował:
– Możesz zalecać się do Catherine dyskretnie. Nie chcę, by Tiril było przykro.
Móri znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Wiedział wszak, że Tiril darzy Erlinga wielką sympatią, lecz zaufanie pokłada w nim, w Mórim. Nie miał jednak pewności, jakie są prawdziwe ~uczucia Tiril, który z nich znaczy dla niej więcej, Erling czy on. Czy traktuje ich obu jak przyjaciół, wiernych towarzyszy, czy też kocha się w którymś?
Naprawdę trudno to było rozstrzygnąć, bo Tiril tak bardzo lubiła ich obu.
Móri spojrzał na przystojnego Erlinga, któremu los nie poskąpił niczego, i po raz pierwszy w życiu poczuł ukłucie zazdrości.
Tamtego wieczoru w zajeździe on i Tiril bardzo się do siebie zbliżyli. Ale jakie znaczenie miała dla niej jego obecność? Gdyby do jej pokoju przyszedł Erling… Czy obdarzyłaby go takim samym zaufaniem?
Móri zorientował się nagle, że ściska cugle tak mocno, jakby chciał z nich coś wycisnąć.
Nie pragnął jednak odebrać Erlingowi życia. Po prostu cierpiał Powołanie do roli czarnoksiężnika, który wstrząśnie światem, w jednej chwili ogromnie mu zaciążyło…
– Jak chcesz – oświadczył Erling beztrosko. – Mogę zalecać się do Catherine. Mogę też, jeśli przyjdzie co do czego, zaspokoić jej żądze, jest przecież taka ponętna. Ale ani słowa Tiril!
– Oczywiście – mruknął Móri, w panice zastanawiając się, do czego doprowadzi uknuta przez niego intryga. Przecież wcale nie chciał, by Erling zdradzał Tiril.
Ukradkiem obserwował towarzysza, ciesząc się, że udało mu się znaleźć dwoje przyjaciół w świecie, na którym czuł się tak obco. Wiedział, że Erling pragnie poślubić Tiril. Potomek hanzeatyckiego rodu z pewnością ją kochał. Ale jeśli miał wobec Tiril poważne zamiary… jak wobec tego mógł myśleć o miłosnych igraszkach z Catherine?
Takie postępowanie nie przystawało do zasad moralnych wyznawanych przez Móriego, a jeszcze mniej do jego pragnień.
Zakończył niebardzo pewnym głosem:
– Postępuj jak uważasz. Jeśli sądzisz, że trudno jest ci robić coś za plecami Tiril, to nie przejmuj się Catherine!
Erling zerknął na niego i leciutko, ironicznie się uśmiechnął:
– Drogi przyjacielu, czego ty właściwie chcesz?
– Dobra Tiril. Nie chciałbym, by ktokolwiek ją zranił. A tym bardziej zabił z zazdrości.
Erling ze śmiechem pokręcił głową.
– Mój drogi, przez ostatni rok nie wiodłem życia mnicha, żaden mężczyzna nie powinien tak robić. Ale z tego powodu wcale nie kocham Tiril mniej! Ja także pragnę jej dobra i chcę się nią opiekować. Od czasu, gdy utraciłem jej siostrę, Carlę, oddałem serce Tiril.
Móri stłumił westchnienie. Nie mógł zrozumieć takiego sposobu myślenia. Miłość była dlań rzeczą świętą. Nie miał jednak do niej żadnego prawa, zrezygnował z obcowania z kobietami, po części z powodu swego niezwykłego pochodzenia, a po części dlatego, że pragnął zostać czarnoksiężnikiem doskonałym. Przede wszystkim jednak nie chciał wciągać nikogo w swój straszny, przerażający świat.
Nagle poczuł falę krwi napływającą do twarzy. Co on właściwie robi? Oto siedzi na końskim grzbiecie i oskarża Erlinga o to, że zrani Tiril, zdradzając ją z inną. A co on uczynił Erlingowi poprzedniego wieczoru? Obcował z jego wybranką na granicy nieprzyzwoitości!
Nagle uśmiechnął się do Erlinga jednym ze swych rzadkich, ciepłych uśmiechów, budzących radość osób, do których były skierowane.
Słowa przestały już być potrzebne. Erling wiedział, że przyjaciel ma do niego pełne zaufanie.
Przenocowali w zajeździe i następnego dnia minęli Rømskog. Catherine nie zgodziła się nawet na krótki przystanek w miejscowości, w której kiedyś mieszkała.
– Czy nie miałaś tu znajomego proboszcza? – pytał Erling.
– Owszem, poznałam go, ale tylko dlatego, że potrzebowałam mężczyzny – odparła, nie owijając w bawełnę.
– On nic nie wiedział o tamtym podróżnym, przysięgam. Tiril patrzyła na nią wstrząśnięta, Móri więc pospiesznie zagadał:
– Na pewno nie mamy czego szukać w tej parafii. Catherine powiedziała już wszystko, co wiedziała.
– Właśnie, a nie zamierzam odgrzebywać trupów zakopanych koło domu – złościła się Catherine. – Siostrzyczki z pewnością obrabowały tego człowieka z całego majątku, no i dobrze. Jedźmy dalej! Droga do Östervallskog w Szwecji wiedzie tędy!
Wskazała kierunek i popędziła konia. Naprawdę nie chciała mieć do czynienia z mieszkańcami Rømskog.
Catherine zostawiła powóz u znajomych w Christianii, wszyscy czworo więc jechali teraz wierzchem. Nero biegł obok, a raczej z przodu. Powóz poruszał się zbyt wolno, na wąskich leśnych dróżkach mógł sprawiać zbyt wiele kłopotu, a na gościńcach niepotrzebnie przyciągać uwagę wędrownych rzezimieszków. Konno posuwali się o wiele szybciej.
Minęli granicę, nie bardzo nawet zdając sobie z tego sprawę.
– Zastanawiam się, dlaczego ów „jegomość” wybrał taką krętą, niewygodną drogę do Szwecji – głośno myślał Erling. – Dlaczego nie pojechał głównym traktem? Na przykład tym trochę dalej na północ ku Arvika albo którymś bardziej na południe?
– Przypuszczam, że zmierzał do jakiegoś miejsca w pobliżu granicy – odparł Móri. – Catherine, przecież ty mieszkałaś u ciotki w Szwecji i wybrałaś tę właśnie drogę. Dlaczego?
– Błądziłam po okolicy – prychnęła. – Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, po prostu kierowałam się na zachód, do Norwegii.
– Gdzie w Szwecji mieszkała twoja ciotka?
– Na dworze w Värmland. Ale ona nie miała nic wspólnego z tą historią. Jedyną namiętnością ciotki, najnudniejszej osoby pod słońcem, było liczenie słów w psalmach. Najdłuższy psalm liczy kilkaset słów. Uwielbiała go.
Po kilku godzinach jazdy przez bezludne okolice dostrzegli w oddali dom. Postanowili zasięgnąć języka.
Decyzja okazała się trafna. Tam bowiem „jegomość” częściowo się zmaterializował, oczywiście nie dosłownie, ale w każdym razie coś zaczęło się wyjaśniać.