Wiedziony żądzą zemsty zbliżał się do leżącej na ziemi dziewczyny.
Wszystko mu odebrano: zamek, nową kobietę, zbiór czarnoksięskich formuł. Ale on, upiór czarnoksiężnika, przerażająca postać z rodzaju tych, których najbardziej się obawiano na Islandii, wciąż żył. Zapewne podczas odprawiania czarów znajdował się poza zamczyskiem.
Nie dawało się jednak ukryć, że został naznaczony zaklęciami Móriego. Ubranie nosił wciąż to samo, ale teraz na nim wisiało, twarz wychudła, oczy, z których widać było prawie same białka, zapadły się w głąb czaszki, a usta sprawiały wrażenie zasuszonych.
Tiril poderwała się na równe nogi.
– Halt, kleine jungfrau! – rozkazał niesamowitym, głuchym głosem, innym niż mówił poprzedniego dnia.
Jungfrau? O mój Boże!
Tiril nie zamierzała go usłuchać. Ruszyła biegiem i dopiero teraz się przekonała, jakie naprawdę skutki miał upadek z tak wysoka. Kolano się pod nią ugięło, zatoczyła się, ale ostatnim wysiłkiem woli odzyskała równowagę i zmusiła nogi, by ją niosły. Zaciskając z bólu zęby biegła dalej.
Czuła, że ją goni. Dyszał żądzą zemsty, postanowił, że właśnie na niej weźmie srogi odwet.
Czuła, że ją goni. Dyszał żądzą zemsty, postanowił, że właśnie na niej weźmie srogi odwet.
Słyszała, że przyjaciele zorientowali się w sytuacji, schodzili na dół, ale musieli szukać dobrej drogi, a to się przeciągało. W dodatku… Co będą mogli zrobić, nawet jeśli zdążą, w co wątpiła. Móri, po tak długotrwałym, wymagającym niesamowitej koncentracji zaklinaniu, był całkiem wyczerpany. Nie starczy mu sił do walki z rozwścieczonym czarnoksiężnikiem.
Biegła wzdłuż brzegu, bolały ją wszystkie kości, najbardziej jednak dokuczało kolano. Potworny upiór z każdym krokiem był coraz bliżej. Już niedługo dosięgnie ją straszna magiczna moc, tak jak przedtem dosięgła Catherine.
Nie, nie może. do tego dopuścić.
Oszalała ze strachu gnała dalej przed siebie, lecz nagle poślizgnęła się na wystającym z mchu korzeniu.
Teraz… teraz już koniec.
Ale… Dlaczego on się zatrzymał?
Móri wszak nadal stal wysoko na urwisku.
Nagle z innej strony dotarł do niej jakiś głos o śpiewnym akcencie. Nie rozumiała języka, lecz wyłowiła z niego imiona, Tapio, Korvenkuningas, Mielikki, Jumala… Pojawiły się też inne, których nigdy dotąd nie słyszała: Syöjätär, Tuoni.
Wiedziała, z czym je łączyć.
Imiona fińskich bogów.
Zdumiona podniosła głowę. Przed nią stał ów nieduży, sympatyczny Fin, ale teraz wyglądał groźnie. Ręce uniósł w magicznym geście nad głową, stopami mocno zaparł się p w ziemię. Nie miał zamiaru się poddawać.
Tiril odważyła się spojrzeć za siebie.
Potworny czarnoksiężnik trwał jak skamieniały, ani drgnął. Ale zaklęcia Fina wystarczyły jedynie, by go zatrzymać.
Tiril nie śmiała się ani poruszyć, ani nic powiedzieć Finowi, by przypadkiem mu nie przeszkodzić. Wytrzymaj, chciała go poprosić, Móri zaraz będzie na dole. Zdawała sobie jednak sprawę, jak niebezpieczne może się okazać przerwanie zaklęć guślarza.
Stary Fin wpadł w trans. Przypuszczała jednak, że wie, co robi, że wkrótce nadejdzie pomoc.
Rozciągniętej na ziemi Tiril ból potłuczonego ciała i zadrapań nie na żarty zaczął dawać się we znaki. Do tej pory myślała o czym innym, teraz miała wrażenie, jakby ktoś obdarł ją żywcem ze skóry i stratowało stado koni. Przez moment z bólu i strachu bliska była utraty przytomności, wreszcie jednak usłyszała, że Finowi pospieszono z pomocą. Czarnoksięskie formuły z Islandii zmieszały się z fińskimi zaklęciami.
– Staraj się go unicestwić – prosił Móri, łapiąc oddech. – Skup się tylko na tym, wtedy będziemy po dwakroć silniejsi.
Starzec jeszcze mocniej wyciągnął się w górę i podniósł głos, usta wypowiadały kolejne zaklęcia.
Erling dotarł na dół.
– Zobacz, on się rozpływa – szepnął.
Tiril przez ramię zerknęła na upiora hrabiego. Zjawa z każdą chwilą stawała się bardziej żałosna, mniejsza, kurczyła się w sobie. Zaklęcia, którymi miał zamiar odeprzeć czary Móriego i Fina, pozostały nie wypowiedziane. Nie mógł już dobyć głosu.
Erling przyłączył się do przyjaciół modlitwą, było ich więc teraz trzech, reprezentujących trzy różne formy religii czy kultury. We trzech położyli kres istnieniu ducha złego czarnoksiężnika. Poddał się z niemym krzykiem, oczy zapadły się w głąb czaszki, a cała postać rozsypała się jak domek z kart, złamała w pół, złożyła w stawach. Wyglądało to prawie komicznie. Trzej mężczyźni podeszli do szczątków złego hrabiego i pokonali je ostatnim morderczym zaklęciem, a w przypadku Erlinga przekleństwem.
Na ich oczach ostatni ślad istnienia Tistelgorm zniknął z powierzchni ziemi.
Tiril nie mogła znieść już więcej. Miała absolutnie dość wszystkiego. Straciwszy resztki zdrowego rozsądku, kulejąc popędziła przed siebie, byle tylko uciec jak najdalej. od tego strasznego miejsca.
Upłynęło dość dużo czasu, zanim mężczyźni zorientowali się, że zniknęła, wciąż stali bowiem nad miejscem, w którym rozpłynął się upiór. Na szczęście Móri spostrzegł ją w oddali między sosnami i ruszył w pogoń.
Rozumiał jej panikę, sam miał ochotę uciec. Wołał ją po imieniu, ale Tiril, nie panując już nad sobą, nie słyszała, a może nie chciała słyszeć.
Poddała się dopiero, gdy zabrakło jej sił, a kolano odmówiło zrobienia choćby jeszcze jednego kroku. Wdrapała się na kamień, mniej więcej tak jak kobieta, która wspina się na krzesło na widok myszy. Zanosiła się rozpaczliwym łkaniem.
Móri przemówił najłagodniej jak potrafił:
– Tiril, kochana moja, wszystko już minęło. Las jest już wolny, nigdy więcej nie padnie na niego potworny cień Tistelgorm. Proszę więc, zejdź stamtąd!
Patrzyła na przyjaciela błędnym wzrokiem, próbowała zrozumieć jego słowa.
– Tiril, najmilsza, kiedy zobaczyłem cię na dole razem z nim i nie mogłem do ciebie dotrzeć, myślałem, że serce przestanie mi bić. To była najstraszniejsza chwila w moim życiu, a wiesz, że wiele doświadczyłem. Tiril…
Nareszcie się opamiętała. Rzuciła się w ramiona Móriego. Stali przytuleni do siebie, policzek przy policzku, ale dziewczyna nie przestawała drżeć, z piersi raz po raz wyrywał się szloch.
– Od dawna już jesteś w podróży – stwierdziła płacząc i śmiejąc się jednocześnie. – Masz taki długi zarost, że drapie mnie przez spódnicę.
– Ależ, Tiril – roześmiał się zaskoczony. – Pamiętaj, że mówisz do ascety, który wyrzekł się obcowania z kobietami.
Podniósł jednak głowę i popatrzył na nią z uśmiechem. I ona nie mogła już dłużej zachować powagi. Wspięła się na palce i pocałowała go w czoło.
– Mój przyjacielu – rzekła cichutko. – Mój najdroższy przyjacielu!
Móri długo na nią patrzył, jakby sprawdzając, czy Tiril chce, by ją pocałował naprawdę. W końcu delikatnie dotknął wargami jej czoła.
– Tak bardzo się cieszę, że cię mam, Tiril. Nigdy mnie nie opuszczaj!
– Wiesz, że cię nie zostawię – szepnęła mu do ucha. – Może wrócimy teraz i podziękujemy staremu Finowi?
– Owszem, z całego serca.
Dołączyli do grupy. Okazało się, że mieszkaniec Tiveden zaczął już opowiadać Erlingowi, jak to coś nie dawało mu spokoju, wybrał się więc do Gôrtiven. Na widok Móriego i Tiril z zadowoleniem pokiwał głową.
– Czułem, że przytrafiło się wam coś złego! – zawołał. – Tapio gniewał się, okazywał niepokój. Musiałem wypełnić jego polecenie.
Tapio – władca lasu.
– W domu u ciebie, ojczulku – mówiła Tiril – myślałam, że to na nas Tapio się gniewa, bo nie podoba mu się, że wchodzimy do jego lasu.
– O, nie! On się o was martwił. Pragnął, by wam się poszczęściło. Chce, aby jego królestwo pozostało piękne i spokojne. Jego gniew zawsze skierowany był na Tistelgorm. Zdawałem sobie z tego sprawę, lecz nie wiedziałem, gdzie szukać zamku. A teraz, jak słyszę, przestał istnieć?
Zniknął z powierzchni ziemi – potwierdził Móri. – Pomogłeś nam pokonać ostatnie, co z niego zostało, złego pana na zamku. Wasz piękny las jest teraz wolny od zła.
To dobrze, ale wy jesteście zmęczeni. Chodźcie ze mną do domu, żona z pewnością coś dla was przyszykuje.
Zawołał do Fredlunda i Arnego, że mają schodzić ukosem w dół, podczas gdy oni będą się wspinać ukosem w górę i w ten sposób przyspieszą moment spotkania.
Nero, który przez cały czas się szarpał, by pozwolono mu iść za najbliższymi, nie posiadał się teraz ze szczęścia.
Nawet Fina przywitał, jakby byli starymi znajomymi.
– Gdzie wasze konie? – zainteresował się stary.
Erling wyjaśnił.
– To niedaleko stąd – pokiwał głową Fin. – O ile coś z nich zostało. W tym królestwie drapieżników groziło im niejedno niebezpieczeństwo.
– Móri otoczył je magicznym kręgiem – oświadczyła z dumą Tiril.
– Hmmm – mruknął Fin. – Wobec tego są bezpieczne.
Wkrótce dotarli do koni, spokojnych i wypoczętych. Ileż ten Móri potrafi, pomyślała Tiril. Inni także byli pełni podziwu dla Islandczyka.
Móri natomiast sprawiał wrażenie, że jego czarnoksięska moc całkiem się wyczerpała. Blady jak trup, na poły śpiąc, ledwie powłóczył nogami.
Wspaniale było znów dosiąść wierzchowców, ale stary Fin imieniem Kalervo otrzymał nowe zadanie: musiał pilnować, by żadne z nich nie zasnęło i nie spadło na ziemię.
Fin szedł piechotą, prowadząc Nera. Pies wlókł się, jakby zgasła w nim ostatnia iskra życia. Tiril bardzo niepokoiła się o ulubieńca. Gdyby tylko mogła, posadziłaby go w siodle, ale Nero był prawie tak duży jak koń.
Zaimponował im sposób, w jaki poruszał się Fin. Przemykał się niczym łasica, dotrzymywał tempa koniom. Prawdziwe dziecię lasu.
Tiril, choć nie bardzo mogła uporządkować myśli, jedno nie dawało spokoju: Powiodło im się, ale nie odnaleźli żadnego śladu, mogącego doprowadzić do jej korzeni.
Ale czy po to przyjechali do Tiveden? Tak im się chyba wydawało, ale nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego. Umysł odmówił dalszej pracy.
Tiril siedziała na podłodze w ciepłej chacie Fina. Gdzieś jakby w oddali Kalervo opowiadał żonie o niezwykłym wy- czynie, jakiego dokonał. Kobieta nie wierzyła w mężowskie przechwałki.
Tiril z wysiłkiem otworzyła usta i zapewniła, że wszystko to prawda. Kalervo ocalił jej życie i była mu dozgonnie wdzięczna. Poprosiła Fredlunda, by zatroszczył się o oddanie skarbu z zamczyska we właściwe ręce. Jeśli uda się dostać za niego jakąś zapłatę, to i Finom powinna przypaść jej część.
Wszyscy zapewnili ją, że z pewnością się to uda.
– Właściwie cały skarb należy do ciebie, Tiril – stwierdził Erling. – To ty jesteś potomkinią starego hrabiego von Tierstein. Wywodzisz się z linii drugiego syna, tego, którego syn wżenił się w dom Habsburgów, książęcy dom Austrii.
– Ja go nie chcę – mruknęła w odpowiedzi.
Zjadła owsiankę o iście niebiańskim smaku, choć pewnie w takim stanie wszystko wydałoby się jej przepyszne, widziała, jak Arne zasnął w kącie, jak kładą nieprzytomną Catherine pod ścianą…
Teraz Nero ułożył się na boku, westchnął zadowolony i rozciągnął się jak słomianka.
Tiril także zapadła w sen.
Kiedy zasypiała, przypomniała jej się czułość i oddanie w oczach Móriego, kiedy w Gôrtiven ucałował ją w czoło.