Grupa Kira, poszukująca samca samotnika – później odnalazła go Berengaria – zmierzała ku obszarowi leśnemu ponad pełną zarośli doliną potworów. Było ich aż pięcioro, właśnie dlatego, by mogli się bronić, gdyby napadły ich bestie.
Słyszeli o przygodzie Mirandy i jej spotkaniu z istotami o świecących czerwonych ślepiach, lecz oni byli daleko i wędrowali własnymi ścieżkami.
Już wkrótce po wyruszeniu miedzy Siską a Tsi-Tsunggą zaiskrzyło. Tsi z takim zapałem demonstrował chęć niesienia pomocy księżniczce, którą uwielbiał, aż ona, zirytowana, syknęła, żeby pilnował własnego nosa, a ją zostawił w spokoju, jest bowiem w stanie sama się o siebie zatroszczyć, w dodatku znacznie lepiej od niego zna Ciemność.
Wreszcie Kiro musiał przeprowadzić z nimi dość ostrą rozmowę. Nie chciał awantur w grupie i nakazał Sisce, by przestała się tak arogancko odnosić do życzliwego jej Tsi-Tsunggi, choć sam jednak Kiro musiał przyznać, że nadskakiwanie Tsi mogło wydawać się dziewczynie uciążliwe.
Rozpoczęli poszukiwania z wielkim optymizmem, niestety, ich wyprawa ratunkowa skończyła się katastrofą.
Siska krytycznie przyglądała się swoim towarzyszom. Jej zdaniem tylko ona w tej grupie była normalna.
Kira wcale nie znała, spotkała go dopiero pierwszy raz. Był jednak Lemurem, poza tym Strażnikiem, a ona nieprzychylnie odnosiła się do wszystkich istot nie będących ludźmi. Kiro jednak starał się zachowywać przykładną neutralność, w dodatku tyle wiedział i potrafił, Siska postanowiła więc wstrzymać się z oceną, czy go lubi czy też nie.
Dolga akceptowała z uwagi na jego łagodną życzliwość i nieosobowość. Wiedziała, że to złe określenie, Dolg bowiem był silną osobowością, chodziło jej raczej o to, że nie jest niebezpieczny. Uważała go za bezpłciową istotę, której zawsze można ufać, ale i on nie był prawdziwym człowiekiem.
Zwierzę było zwierzęciem, a od zwierząt należy trzymać się z daleka. Tak brzmiała pierwsza zasada, jakiej nauczyła się w swojej wiosce w głębokiej Ciemności, i od tego kategorycznego nakazu nigdy nie zdołała się uwolnić
No i Tsi-Tsungga, ten, który podczas podróży Juggernautem wprawił ją w ogromne wzburzenie. Nienawidziła go. Po pierwsze, bo był bastardem nawet bez domieszki ludzkiej krwi, a po drugie dlatego, że wywoływał tak niespodziewane reakcje w jej ciele. To mechanizm obronny, powtarzała sobie, ostrzeżenie przed tym odpychającym, prymitywnym elfem ziemi, który nie zasługuje na życie w doskonale uporządkowanej społeczności Królestwa Światła. Dlaczego musi mieszkać w pobliżu ludzi? Czy nie mógłby się wynieść tam, gdzie jego miejsce? Gdzieś na bok, na pogranicze, gdzie przebywają inne podejrzane indywidua, takie jak na przykład elfy. Dlaczego jej przyjaciele upierają się przy tym, by się z nim spotykać? Dlaczego wszystkim jej przyjaciółkom zaczynają błyszczeć oczy i pałać policzki, gdy tylko jest mowa o Tsi-Tsundze? On jest przecież nikim, ani człowiekiem, ani Lemurem, ani nawet elfem.
Dlaczego został wybrany akurat do jej grupy? Przecież ona tego nie wytrzyma, czy oni nie pojmują? Na szczęście nie zabrał z sobą tego bezdusznego zwierzaka, tej obrzydliwej wielkiej wiewiórki. Gdyby tak było, Siska odmówiłaby udziału w wyprawie, muszą wszak istnieć granice przyzwoitości. W dzieciństwie wbijano jej do głowy, że zwierzęta stoją znacznie niżej od ludzi i stanowią dla nich zagrożenie, twierdzono nawet, że w zwierzętach nie ma absolutnie nic dobrego. Oczywiście Siska wkrótce po przybyciu do Królestwa Światła zrozumiała, że wiara jej współplemieńców pełna jest przesądów i dziwacznych reguł, lecz chociaż usiłowała stać się podobna do Berengarii i pozostałych przyjaciół, nie potrafiła zaakceptować tego co niezwykłe. A zwierzęta były niezwykłe, podobnie jak elfy, Lemurowie, Obcy, Tsi-Tsungga i mnóstwo, mnóstwo innych istot.
Niełatwo urodzić się boginią, która powinna wiedzieć wszystko i o wszystkim decydować, a potem nagle znaleźć się w obcym świecie, z którego nic nie pojmowała.
Grupie Kira przekazywano częste raporty o tym, co działo się w pozostałej części lasu, sam Kiro zaś na bieżąco informował Tella o ich położeniu.
Na razie wciąż jeszcze nie zauważyli niczego szczególnego, choć wędrowali od wielu godzin. Bardzo się już oddalili od innych, szli przez mocno pofałdowany teren, wciąż na pograniczu mglistych dolin Waregów i długiej doliny potworów. Królestwo Światła leżało stosunkowo blisko, po drugiej stronie doliny, nie było tu więc tak strasznie ciemno, leciutko jaśniejący mur był pociechą, chociaż tak naprawdę go nie widzieli, dostrzegali jedynie sączącą się zza niego poświatę.
Nagle Kiro się zatrzymał.
Usłyszeli to zresztą wszyscy – przerażające pochrząkiwanie i mruknięcia, dobiegające z przodu, zza skał.
– Potwory – szepnął Kiro. – I… wydaje mi się, że wśród hałasu słyszę także ryk jelenia. To pewnie samiec samotnik, którego szukamy.
– Musimy go uratować – oświadczył Dolg.
– O, tak, bez wątpienia.
Kiro popatrzył po towarzyszach.
– Tsi, ty będziesz odpowiedzialny za życie Siski…
Dziewczynka otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz Kiro ciągnął niezrażony:
– Wejdziecie na tamto drzewo.
Teraz oburzył się także Tsi.
– Na drzewo? Przecież ja mogę walczyć!
– Zapewne, lecz nie przeciwko potworom. One są całkowicie nieobliczalne i bezwzględne, dość będziesz miał zajęcia, próbując ujść z życiem.
– Ale ja się ich nie boję – upierała się Siska. – Raz już udało mi się im wyrwać…
– Owszem, ale wtedy pomogły ci posiłki z Królestwa Światła. Pospieszcie się teraz i przestańcie nam utrudniać działania. Dobrze wiecie, że macie obowiązek posłuszeństwa wobec przywódcy grupy, inaczej do niczego nam się nie przydacie.
– Uważam, że w ogóle nas nie wykorzystujesz – poskarżyła się Siska, ale zaczęła już wdrapywać się na drzewo. – Jak wysoko? – spytała z kwaśną miną.
– Aż nie będzie was widać.
Prychnęła tylko i wspinała się dalej. Tsi drapał się za nią po pniu jak małpa. Drzewo miało grube konary, łatwo więc było przemieszczać się ku górze.
– A jeśli potwory przyjdą za nami, to co wtedy zrobimy?
– Kopniakiem poślemy je na dół – odparł Tsi beztrosko. Właściwie uważał, że to wspaniale móc bronić swojej księżniczki, chociaż przez całą tę ekspedycję była taka naburmuszona. Ale to zasmucało go tylko trochę. Przecież oczywiste, że on nie może się z nią równać.
Siska była niezmiernie wzburzona, a raczej należałoby powiedzieć: wystraszona. Bała się Tsi, bała się znaleźć blisko niego, bo na pokładzie Juggernauta jego bliskość okazała się bardzo podniecająca i nieprzyjemna. Ale na drzewie nie można chyba tak się do siebie zbliżyć? Znajdzie sobie miejsce kilka gałęzi wyżej.
Ale nie, nie może tego zrobić, nie może dopuścić, by on znalazł się pod nią, to bardzo nieprzyzwoite. To Tsi powinien był wspinać się pierwszy.
Teraz jednak nie mogli się zamienić, brakło na to miejsca.
Towarzysze skryli się już za najbliższymi skałami, Siska wciąż słyszała wrzawę, jaką czyniły bestie, lecz jeleń całkiem umilkł.
Liczyła, że będzie miała widok na to, co się dzieje, lecz niestety, przesłaniały go drzewa i skały.
Wreszcie nie mogła wdrapywać się już wyżej, gałęzie muszą wszak także utrzymać jej ciężar.
Popatrzyła w dół, Tsi zatrzymał się tuż za nią, na pewno nie dało się już dostrzec ich z dołu. Byli bezpieczni. Owszem, bezpieczni przed potworami, lecz czy ona mogła poczuć się bezpiecznie z kimś takim jak Tsi?
Och, oczywiście, on miał w sobie dość delikatności, by nie wyrządzić jej żadnej krzywdy, to tylko jego obecność wywoływała w jej ciele takie wstrętne reakcje. Nie chciała o tym nawet myśleć. Nie przy tym zwierzaku, przy tym bastardzie.
– Usiądź na tej gałęzi, księżniczko! – cicho powiedział Tsi i dla zachęty poklepał gruby konar. – Nie, siądź okrakiem, tak żebyś mogła przytrzymać się pnia albo bocznych gałęzi, i nogi postaw na tych gałęziach poniżej. O, tak, tak chyba lepiej?
Siska musiała przyznać, że siedzi teraz rzeczywiście bardzo wygodnie, lecz oczywiście na głos tego nie powiedziała. Gorzej się stało, kiedy Tsi usadowił się tuż za nią i rękami objął ją w pasie. Chciała już syknąć, żeby znalazł sobie własną gałąź, lecz on najwidoczniej bardzo dosłownie przyjął zalecenia o przejęciu odpowiedzialności za nią, w dodatku miała świadomość, że podczas całej tej wyprawy była dla niego bardzo nieprzyjemna, milczała więc i złościła się po cichu.
Tsi-Tsungga oczywiście niczym nie zasłużył na jej pogardę, był taki miły, ale nic nie mogła poradzić, że już na samą myśl o nim wysuwała kolce. Teraz czuła się schwytana w pułapkę.
Serce waliło jej mocno, oczywiście przez to szybkie wdrapywanie się na drzewo, tłumaczyła sobie.
– Mam nadzieję, że z nimi wszystko będzie w porządku – mruknęła.
– O, na pewno – pocieszył ją Tsi-Tsungga. – Widziałem, że Kiro ma przy sobie pistolet laserowy, pozwolono mu go zabrać dlatego, że mieliśmy znaleźć się tak blisko obszaru zamieszkanego przez potwory.
– Zbliżyliśmy się chyba aż za bardzo.
– Nie, tu dla nich za wysoko, na pewno po prostu urządziły polowanie na jelenia.
Okropne dźwięki dobiegające zza skał nabrały innego tonu.
– Chyba walczą – Tsi trochę pobladł. – Żałuję, że nie jestem z nimi.
– Ja też, mam uczucie, że ich zawiedliśmy.
– Tak, to prawda.
Tsi przesunął się nieco i Siska poczuła gorącą falę, zalewającą jej ciało. Nie, pomyślała, nie chcę w tym uczestniczyć, nie chcę znać takich uczuć, to wstrętne, niebezpieczne. On nie może się o niczym dowiedzieć.
Poczuła, że robi się bardzo podniecona. Co teraz począć, chcę zejść na dół, on nie może w niczym się zorientować, co na to poradzić?
Nie mogła nawet oddychać spokojnie, z trudem chwytała powietrze. Uspokój się, Sisko, natychmiast, powtarzała w duchu. Wyczuła wtedy, że i Tsi ma kłopoty. Poczuła tę rzecz na plecach i przypomniała sobie ów straszny dzień, gdy miała zostać złożona w ofierze i wszyscy mężczyźni tak jej pożądali. To było takie straszne, obrzydliwe, wstrętny Les gonił ją przez las z tym swoim wielkim organem, a teraz ona siedziała przed Tsi, którego nie znosiła, i chciała, żeby on…
– Nie – jęknęła. – Nie dotykaj mnie!
– Ale wtedy spadniemy na dół, księżniczko!
– Ja się trzymam pnia.
– Ale ja nie, muszę trzymać się ciebie.
To co z tego, pomyślała, nie powiedziała jednak nic.
– Nie bój się mnie – poprosił, ale drżał już z podniecenia i ze strachu przed własnymi uczuciami. – Mnie tego nie wolno.
Siska nie śmiała oddychać, bała się cokolwiek powiedzieć. Ogarnął ją nieprzemożony wstyd, bo doznawała teraz tylko jednego jedynego pragnienia, do którego nikomu nigdy nie odważyłaby się przyznać.
Mimo to nie powstrzymała się od pytania:
– Dziewczęta mówią, że nie możesz się z nikim związać, czy to prawda?
– Tak, prawda, dlatego właśnie nie jestem niebezpieczny.
Właśnie, że jesteś, pomyślała czując, jak szaleńczo uderza jej serce. Tsi na pewno miał ciężkie życie, ponieważ nikt nie chciał się z nim bratać, akceptowała go jedynie gromadka przyjaciół Siski.
Czy ja kiedykolwiek go zaakceptowałam? Czy też jestem równie głupia jak tamci, niczego nie pojmujący ludzie?
Zaczęła się wiercić na gałęzi, on zaraz to zauważył, bo oddychał z coraz większym trudem.
– To znaczy, że nigdy nie byłeś z żadną dziewczyną?
– Nie, mało brakowało, ale się powstrzymałem. Tak było z Mirandą, z Eleną, z pewną dziewczyną z rodu elfów ale nigdy do niczego nie doszło, nigdy tego nie robiłem.
– Ja też nie – cicho wyznała Siska.
– A chciałaś?
– A ty? – odparowała natychmiast.
– Tak – odparł nieporuszony. – Na przykład teraz chcę. Ale nic nie zrobię.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, Siska znosiła niewysłowione męki i Tsi najwidoczniej również. Ledwie zauważalnie przysunął się jeszcze bliżej, a ona tak samo niepostrzeżenie przesunęła się odrobinę w tył.
Dłonie Tsi powędrowały do jej piersi, poczuła jego usta na szyi pod uchem.
Ach, nie, nie, nie wytrzymam tego.
– Siska…
Pierwszy raz wypowiedział jej imię, nie nazwał księżniczką, zabrzmiało to bardzo intymnie.
– Tak? – spytała bez tchu.
– Sisko… nic ci nie zrobię, obiecuję. Ale mam mało miejsca, przeszkadzają mi twoje plecy, to znaczy wcale nie twoje plecy mi przeszkadzają, to ja jestem trochę… za duży. Czy możesz się odrobinę unieść?
– Nie! – zaprotestowała gwałtownie.
– Przepraszam.
Cofnął się, lecz ona zaraz przywarła do niego, nic nie mogła na to poradzić. Czuła tę jego silną, pulsującą rzecz przez ubranie, czuła jej gorąco na plecach.
Dyszała ciężko jak po biegu. Jakby nie z własnej woli mocniej oparła stopy o dolne gałęzie i odrobinę się uniosła.
Tsi gorączkowo mocował się z własnym ubraniem i nagle Sisce zaparło dech w piersiach. Coś gorącego wcisnęło się jej między nogi, a gdy musnęło jej najczulszy punkt, jęknęła szeptem „nie”, lecz się nie wycofała.
Dla obojga był to moment niesłychanego napięcia.
Nagle usłyszeli ryk jelenia i krzyk strachu. Oboje zdrętwieli, Tsi prędko się odsunął, a Siska mocno uchwyciła się pnia i starała się głęboko oddychać, by odzyskać równowagę.
Towarzysze. Gdzie oni są?
Dopiero teraz się zorientowali, że wokół nich od dawna panuje cisza.
– Musimy sprawdzić, co się dzieje – rzekł Tsi-Tsungga, a głos ledwie chciał go słuchać.
– Tak, już dawno powinni tu być.
Tsi poprawił ubranie i zaczął spuszczać się na dół. Siska ruszyła za nim, starając się unikać jego wzroku. On także na nią nie patrzył.
Pobiegli w stronę wysokich skał, lecz przed okrążeniem ostatniego występu zwolnili.
– Pójdę pierwszy – szepnął Tsi. – Jestem mężczyzną, odpowiadam za ciebie.
Doskonale się mną zaopiekowałeś, pomyślała z goryczą, lecz nie mogła go o nic oskarżać, sama wszak była chętna. Nie przestawała deptać mu po piętach. Zatrzymali się.
– Och! – jęknęła Siska słabym głosem.
A Tsi-Tsungga równie przerażony szepnął:
– Ratunku…