11

PRZYGODA BERENGARII – POCZĄTEK

Berengaria była zła. A kiedy już się złościła, to złościła się naprawdę. Właściwie wszystko, co robiła, robiła w stu pięćdziesięciu procentach.

Mała grupka Rama opuściła Juggernauta. Berengaria stawiała kroki tak zamaszyście, że aż spod jej stóp wzlatywały kamienie i grudki ziemi.

– Co się z tobą dzieje? – dopytywał się zirytowany Jori. – Czy Ram i ja nie jesteśmy dla ciebie wystarczająco dobrym towarzystwem?

– Jasne! – syknęła w odpowiedzi. – Obaj jesteście cholernie dobrzy, ale żaden z was nie jest Okiem Nocy.

– Nie przeklinaj, dobrze wiesz, że twoi rodzice tego nie znoszą.

– Guzik mnie to obchodzi!

– Poza tym za dużo włóczysz się z Okiem Nocy, to niezdrowo.

– Dla kogo? Nam jest tak dobrze.

– Świetnie wiesz, że on się o ciebie martwi.

Berengaria zapłonęła prawdziwym gniewem.

– Tak, ale, do diabła, miało nam być tak przyjemnie tutaj, w Ciemności, gdzie nikt nie może nas kontrolować!

– To na pewno nie był plan Oka Nocy, raczej twój.

– On by mu się nie sprzeciwiał.

– Na pewno nie, ale dlaczego musisz go kusić tak ponad miarę?

Berengaria złośliwie zachichotała.

Jori zatrzymał się i złapał ją za ramiona.

– Dlatego, że jesteś ciekawa, prawda? Jesteś ciekawa, czy zdołasz zaciągnąć go tam, gdzie chcesz Uważasz, że postępujesz właściwie w stosunku do takiego wspaniałego człowieka, jakim jest Oko Nocy? Berengario, przez całe dzieciństwo łączyła was piękna przyjaźń. Niech tak dalej zostanie. Bądź jego przyjaciółką przez resztę życia, ale pozwól przy tym, by słuchał praw, jakimi kieruje się jego plemię. Ich łamanie nie przyniesie nic dobrego. Pomyśl tylko, że będziesz miała przeciwko sobie całe plemię Indian.

Berengaria odwróciła głowę, nie chciała patrzeć Joriemu w oczy.

– Jori ma rację – włączył się Ram. – Jesteś za młoda, żeby zrozumieć, czym jest prawdziwa miłość.

– Wcale nie jestem za młoda! Dlaczego wam się wydaje, że nastolatka nie potrafi kochać głęboko i prawdziwie?

Ram popatrzył na nią z powagą, niemal zasmucony.

– Bo wtedy byś cierpiała, Berengario, a nie wściekała się i wymyślała podstępy, mające doprowadzić do uwiedzenia Oka Nocy przy pierwszej lepszej okazji. Czy nie możesz pozwolić, by wszystko posuwało się swoim torem? Pozostań najlepszą przyjaciółką Oka Nocy, on tego naprawdę potrzebuje. Ale jego rodzice, ba, cała rodzina, ogromnie się boją, do czego możesz doprowadzić.

Berengarii do oczu napłynęły łzy.

– Ale ja nie chcę, żeby on się ożenił z Indianką!

– To jego obowiązek. Pewnego dnia zostanie wodzem całego plemienia. Wiemy, że Indianie w świecie na Ziemi wciąż prowadzą gorzką, cichą walkę o zachowanie struktury plemiennej, starych zwyczajów i odrębności rasowej. Oni mają w sobie tyle piękna, Berengario, tak świetnie rozumieją przyrodę i świat ducha. Pod bardzo wieloma względami ich sposób patrzenia na życie jest niezwykle szlachetny. Pozwól, by zachowali swoją odrębność przynajmniej tutaj, w Królestwie Światła. Czy w ogóle cokolwiek wiesz o życiu Indian? Jak myślisz, jak byś sobie radziła jako żona ich wodza?

– Dlaczego wybiegacie myślą tak daleko w przód? Można tymczasem…

– Nie, właśnie w tym cały kłopot, Berengario. Jeśli chodzi o Oko Nocy, nie wolno robić niczego chwilowego, tylko i wyłącznie dlatego, że wydaje się to zabawne. Może to bowiem mieć nieprzewidziane konsekwencje i dla niego, i dla ciebie.

Berengaria wyrwała się z uścisku Joriego. Z jej pięknych oczu posypały się iskry.

– Ach, przecież wy niczego nie rozumiecie!

Ram podniósł głowę.

– Dobrze, nie będziemy więcej marudzić. Czy obiecujesz, że będziesz ostrożna? I nie zwiedziesz go do czegoś, czego potem oboje będziecie żałować?

– Tak, tak, obiecuję – odparła beztrosko. – Czy możemy teraz iść dalej, czy też zamierzacie kompletnie zepsuć mi ten dzień?

Chwilę potem rozchmurzyła się i odzyskała swój zwyczajny, dobry humor. Znowu była pełna nieodpartego uroku i jej towarzysze bez kłopotu rozumieli, dlaczego Oko Nocy tak się nią zachwycił.


Akurat otrzymali wiadomość od Gorama o cieniach z płonącymi oczyma i potwierdzenie, że Miranda wraz z pozostałymi jest bezpieczna, gdy całkiem nieoczekiwanie natrafili w lesie na niewielką osadę.

Ram powiedział właśnie:

– Dobrze, że Mirandzie nic już nie grozi, bo i tak nie moglibyśmy niczego zrobić, jesteśmy od niej jeszcze dalej niż Gondagil.

Nagle się zatrzymał.

– Co to, na miłość boską, za wioska? Taka nieduża, ledwie kilka chat!

Wyjął telefon i wezwał Helgego osobiście, bez użycia mikrofonu, przez który wszyscy mogliby ich słyszeć. Wyjaśnił, co zobaczyli, starał się również określić położenie wioski.

– Ach, ta? – odparł Helge wciąż nazbyt głośno. Nowoczesne urządzenie nie przestało bowiem go przerażać, choć jednocześnie bardzo mu się podobało. – Owszem, znam tę osadę, założyła ją grupa, która wyłączyła się z wioski Niemców, nie mogli się porozumieć co do zasad polowania i połowów, dlatego przenieśli się tutaj i stworzyli własną społeczność. To było jakieś dwa, może trzy lata temu, osada jest więc zupełnie nowa.

– Rzeczywiście widzę, że budynki postawiono całkiem niedawno. Czy można ich odwiedzić?

– Oczywiście, to zwykli, sympatyczni ludzie, ale jeśli będziecie pytać o jelenie, to nie wspominajcie, że chcemy je stąd zabrać! Może wybuchnąć awantura.

– Nie, nie mieliśmy zamiaru z nimi o tym rozmawiać. Wiemy przecież, gdzie szukać tych ośmiu jeleni, musimy po prostu przejść przez tę osadę, leży na naszej trasie.

Ram zakończył rozmowę i cała trójka przygotowała się na wejście do wioski. Berengaria ujęła Joriego za rękę.

– Trochę się boję – wyznała szeptem.

– Ja też – zwierzył jej się równie cicho. – W naszej grupie nie ma żadnego ducha, inaczej niż w pozostałych.

– To niesprawiedliwe! Nie ma nawet nikogo, kto by się znał na czarach, jak Móri, Dolg czy Marco. Jesteśmy przez to prawie jak nadzy!

Jori uśmiechnął się, słysząc jej określenie, ale prawdę powiedziawszy, podzielał jej zdanie.

Im dalej w głąb osady się zapuszczali, tym bardziej rosło ich zdumienie.

Chaty sprawiały wrażenie dość prymitywnych, chociaż zbudowano je z niemiecką starannością. Drewno ścian zachowało świeżość i jasną barwę, z paru kominów unosił się dym.

Ale na tym koniec.

– Siedzą za zasłonami i czają się na nas? – spytał Jori nieco drżącym głosem. – To znaczy gdyby mieli zasłony.

W ścianach widniały tylko otwory okienne, przypominające trochę nowoczesny styl budownictwa amerykańskiego.

– To dziwne – stwierdził Jori. – Niemcy na ogół nie słyną z nieśmiałości wobec innych ludzi.

– Nie, z natury są otwarci. Wygląda na to, że akurat w tej chwili nikogo nie zastaliśmy. Może zapukamy?

– A mamy na to czas?

– Nie. Ale nie lubię nie rozwiązanych zagadek.

Podszedł do najbliższych drzwi i zastukał.

W środku panowała cisza. Ujął za klamkę i pchnął drzwi.

Wewnątrz było czysto i schludnie, przytulnie, na stole stało jedzenie.

– „Złotowłosa i trzy niedźwiadki” – mruknęła Berengaria. – Poczęstujemy się? „Kto jadł moją owsiankę?”

Ram zawołał: „Hop, hop!”, ale nikt nie odpowiedział. Wyszli z chaty, nie chcieli szperać zbyt natarczywie.

Ruszyli dalej przez wioskę po cichu, niemal na palcach, wzdłuż jedynej ulicy. Ich zdziwienie rosło z każdą chwilą. Coraz jaśniejsze się stawało, że w całym tym skupisku domów nie ma żywej duszy.

Kiedy dotarli do lasu, wszyscy troje odetchnęli z ulgą. Nie zdawali sobie nawet sprawy, jak wielkie napięcie wywołała w nich wizyta w wiosce.

– „Las ma wiele oczu” – zacytował Jori grobowym głosem.

– Idiota! – zdenerwowała się Berengaria. – Chcesz jeszcze wzmóc nasz strach?

– Przecież w tej wiosce nie było chyba nic przerażającego? Mieszkańcy po prostu wyszli w pole, kosić jęczmień, kochać się albo rąbać drzewo.

– Wtedy byśmy ich usłyszeli, to znaczy gdyby rzeczywiście rąbali drzewo – zachichotała Berengaria. – Daleko jeszcze, Ramie?

– Nie, wkrótce powinniśmy już dotrzeć na miejsce.

– Odpowiadasz bardzo wymijająco, może zabłądziliśmy?

– Oczywiście, że nie – odparł krótko, lecz bez przekonania.

Ale już dziesięć minut później westchnął z ulgą:

– No, wreszcie poznaję okolice. Tam, przy tamtym małym wzgórzu, wylądowaliśmy gondolą.

– A więc jednak nie miałeś pewności – triumfowała Berengaria.

– No jasne, że nie – roześmiał się. – Nie znam przecież całej Ciemności. Ale wam, żółtodziobom, nie mogłem się do tego przyznać.

– Ho, ho – rzuciła drwiąco. – A więc wielki Ram ma swoje słabości? To wielce raduje moje złe serce.

– O, jest ich niemało – mruknął. – Już niedługo dotrzemy na miejsce. A teraz musimy zachować ciszę. Wiecie, co powinniście robić?

– Owszem, teoretycznie tak – odpowiedział Jori. – Ale teren nie zawsze zgadza się z mapą.

Chwilę później stanęli już na wzgórzu Helgego i z zadowoleniem stwierdzili, że wszystkie osiem jeleni leży na miejscu.

Teraz musieli naprawdę się postarać.

Mirandzie było łatwo, myślała nieco naburmuszona Berengaria, maszerując w wyznaczonym jej kierunku po prawej stronie polany. Tamte jelenie ją znały, a te pewnie nigdy nie widziały dotąd człowieka.

A już na pewno takiego ładnego jak ja, zachichotała w duchu.

Ach, prawda, znały przecież Helgego, choć traktowały go raczej jak część ukształtowania terenu. Ale istnieją przecież inne stworzenia, które nie dbają o spokój jeleni. Kłusownicy, dzikie zwierzęta, nic więc dziwnego, że jelenie są takie płochliwe.

Jak to miało być? Ram i Jori mają swoje jelenie, moje są te, które leżą najbliżej. Jeden się podniósł, na miłość boską, one są naprawdę olbrzymie! O wiele większe od łosi, chociaż, prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam łosia. Jak komukolwiek może się wydawać, że mała, nic nie znacząca Berengaria zdoła sprowadzić takie olbrzymy?

To nieprawda, że nic nie znaczę, jest dokładnie odwrotnie, i na pewno sobie poradzę!

„Drodzy przyjaciele” – zaczęła snuć przyjazne myśli z taką intensywnością, że aż zahuczało jej w głowie. Wypowiadała je cicho, niemal mamrotała, bo tak właśnie należało robić. Nie wolno było przestraszyć zwierząt.

Ojej, patrzą tutaj! Na pomoc! Przynajmniej wydaje mi się, że patrzą, tak tu przecież ciemno. Chyba ucieknę, zaczynają się ruszać. Idą w moją stronę, ratunku!

Nie, zatrzymały się. To samica i samiec, jego rogi każdego chyba mogłyby wystraszyć do szaleństwa. Zwierzęta zatrzymały się, ponieważ przestałam wysyłać im sygnały, mogą się rozgniewać.

Myśl, myśl! „Jestem dobra, bardzo dobra, przychodzę w przyjacielskich zamiarach”. Nie, nie poradzę sobie z tym, co mam robić? „Chodźcie z nami, a będziecie się mogły paść na zielonych łąkach w spokoju, nikt was stamtąd nie przegoni”.

Kątem oka widzę, że jelenie Rama zaczynają się ruszać, i Joriego też idą. Jak myśleć na sposób jeleni?

Ojej, dostałam obraz, to one go wysyłają, jelenie! A przynajmniej jeden z nich, bo inaczej pewnie powstałby chaos. „Kłusownik z kuszą? Nie, nikt taki nawet się do was nie zbliży, wszyscy są dobrzy. Będziecie miały światło i ciepło, a wasze dzieci, przepraszam, cielęta, będą bezpieczne i nigdy nie będziecie musiały się o nie bać. I jeszcze jedno, do Królestwa Światła będą mogły przejść wszystkie olbrzymie jelenie z Ciemności. Podróż może okazać się nieco uciążliwa, ale potem wszystko już będzie dobrze. Mieszkam w pięknym mieście wraz z…”

Zwierzęta znów zaczęły się wahać, najwidoczniej Berengaria powiedziała za dużo.

„Ale musicie się pospieszyć, zanim będzie za późno, musicie pójść już teraz, wiele jeleni już się zebrało…”

Na miłość boską, idą w moją stronę, podchodzą do mnie, chyba umrę, a nie wolno mi okazywać strachu ani nawet rezerwy! Ach, gdzie się podziały wszystkie szlachetne cechy, życzliwość, miłość, wyrozumiałość i troskliwość? „Jestem dobra, dobra, chodźcie, krówki”. Nie, nie mogę zwracać się do nich jak do krów, to absurdalne, Ram, na pomoc!

Ale mężczyźni zajęci byli swoimi zadaniami. Berengaria z sercem w gardle odwróciła się plecami do dwóch kolosów i ruszyła w umówionym kierunku.

Suną za mną, słyszę ich kroki, bo ziemia aż dudni.

Dzięki Bogu, Ram i Jori również już idą, zaraz się spotkamy i będziemy mieć ze sobą wszystkie zwierzęta. Tak mi się przynajmniej wydaje, boję się odwrócić.

– Jori, ty pójdziesz z tyłu – prędko zdecydował Ram. – Na samym końcu, tak żeby żaden nam nie zniknął. Dobra robota, Berengario, świetnie sobie poradziłaś.

Ha, gdyby tylko wiedział!

Jori także otrzymał pochwałę i wszyscy ciepło pomyśleli o Madragach. Bez ich aparacików do telepatii ten eksperyment nigdy by się nie powiódł.

Jelenie szły grupą. Niekiedy któreś przestraszone zwierzę próbowało zboczyć, ale prędko się uspokajało. Ram wkrótce się zorientował, który z samców przewodzi stadu, i zaraz wszystko okazało się znacznie łatwiejsze. Przemawiał do zwierzęcia łagodnie, a gdy przewodnik się nie denerwował, również pozostałe jelenie ich słuchały.

W pewnej chwili skontaktował się z nimi Gondagil, powiadomił o zniknięciu ciężarnej łani. Ram zastanawiał się chwilę, porozumiał z Tellem, aż wreszcie obie grupy zmieniły wytyczone uprzednio szlaki, by pospieszyć na pomoc grupie Gondagila.

– Dla nas to akurat dobrze – oświadczył Ram Berengarii i Joriemu. – Nie będziemy musieli ponownie się przeprawiać przez tę nowo wybudowaną wioskę. Chodźcie, trzeba się spieszyć!

Wyjaśnił przewodnikowi jeleni, dokąd idą i dlaczego. Stado ruszyło za nimi bez żadnych oporów.

Choć mijali chaty w pewnej odległości, nagle wśród jeleni zapanował ogromny niepokój, z wielkim trudem zdołali nad nimi zapanować i utrzymać w grupie. Ale po przebyciu kilkuset metrów lęk przestał dręczyć zwierzęta i posłusznie ruszyły za ludźmi.

– Co, na miłość boską, może to znaczyć? – zastanawiał się Ram.

Jori z nieco zakłopotaną miną postanowił coś wyznać:

– Nie chciałem, żebyście się przestraszyli, ale wydawało mi się, że coś słyszę.

– Ja także – oświadczyła Berengaria. – Tylko nie potrafiłam tego określić, to było takie szybkie.

– Ja słyszałem więcej – Jori najwyraźniej czuł się nieswojo. – Ale wmówiłem sobie, że to niemożliwe, że to wszystko przez tę historię z Mirandą, i postanowiłem niczym się nie przejmować, dopóki jelenie tak się nie spłoszyły.

– No dobrze, ale co słyszałeś? – spytał Ram.

– Nie wiem – odparł Jori niepewnie – ale miałem wrażenie, że to zabrzmiało jak głębokie, gardłowe warknięcie, bardzo krótkie i niewyraźne, lecz…

– Po prostu nas straszysz! – prychnęła Berengaria.

– Nie miałem takiego zamiaru. Myślę, że to było tylko złudzenie. Wilkołaki… To może pobudzić wyobraźnię.

– Oczywiście – zgodził się z nim Ram, lecz podświadomie popędzili nieco zwierzęta, a one najwyraźniej nie miały nic przeciwko przyspieszeniu tempa.


Grupka Tella jeszcze się nie stawiła, gdy Berengaria i jej towarzysze dotarli do największego stada jeleni w pobliżu niemieckiej osady. Przyjaciele pozdrowili ich serdecznie, a czekająca tam gromadka megacerosów życzliwie przyjęła pobratymców.

– To szczęście, że przyszliście tak prędko – powiedział Gondagil. – Móri i Jaskari wyprawili się na poszukiwanie łani, my czekaliśmy na was. Czy Tell przybędzie?

– Jego grupa już wkrótce powinna tu być – odparł Ram i zaczął rachować. – Mamy tu dwadzieścia zwierząt i jeszcze trzy, które są bezpieczne w Juggernaucie. Wobec tego brakuje tylko dziesięciu.

– Albo jedenastu, jelonek mógł się już urodzić.

Ram westchnął.

– Tak, przydałby nam się teraz któryś z duchów Móriego, może szybciej doprowadziłby nas do łani My, zwykli śmiertelnicy, jesteśmy tacy bezradni.

– Z Tellem przyjdzie Sol – rzekł z namysłem Gondagil. – Ale nie wiem, czy ona potrafi wskazać nam, gdzie należy szukać.

– No tak, to specjalność Nidhogga. On stanowi jakby jedność z ziemią, z tym, co znajduje się na niej i pod nią, być może przede wszystkim pod nią. Nie wiem, co potrafią inne duchy, ale Oko Nocy też umie chyba tropić? Że też wcześniej o tym nie pomyśleliśmy! Eleno, a jak ty się miewasz? – ciągnął Ram życzliwie. – Pomimo kurtki Jaskariego wyglądasz na trochę zziębniętą.

„Zziębnięta” to łagodnie powiedziane. Ram nigdy jeszcze nie widział dziewczyny takiej rozczochranej, wycieńczonej i sinej z zimna. Ale nie chciał tego mówić głośno, Elena i tak nie potrafiła poradzić sobie z kompleksem niższości.

– Wszystko w porządku – uśmiechnęła się zesztywniałymi wargami. – Dobrze, że przyszliście, bo chyba nigdy nie poradziłabym sobie z przypisaną mi grupką jeleni i cały ciężar przeprawy spadłby na Gondagila.

W oczekiwaniu na Tella przysiedli na ziemi. Akurat w tym miejscu mogli czuć się bezpiecznie. Olbrzymie jelenie spokojnie pasły się na trawie, pilnowane przez Joriego, który siedział plecy w plecy z Eleną. Las tutaj jakby się cofnął, ustępując miejsca łące, ale nikt nie wiedział, co kryje się za granicą drzew. Nie bardzo też mieli ochotę to sprawdzać.

To las zła, pomyślała Elena ponuro.

Ram opowiedział o opuszczonej wiosce, a Gondagil na te wieści zmarszczył czoło.

– Nigdy o niej nie słyszałem, musiała się pojawić już po moim odejściu, nie było mnie tu przecież przez siedem lat, chociaż może się to wydawać szaleństwem, i w tym czasie wiele pewnie się wydarzyło. Ale nie podobają mi się te dźwięki, które słyszeliście.

– Nam też nie – potwierdził Jori.

Wszyscy się z nim zgodzili.

Berengaria wcale się nie odzywała. Nie mogła się doczekać grupy Tella, bo tam był przecież Oko Nocy. Leciutko uśmiechnęła się do siebie.

Загрузка...