12

PRZYGODA INDRY – POCZĄTEK

Grupa Indry wyruszyła spod Juggernauta ostatnia.

Czekając, aż Tell skończy dyskusję z laborantem, Indra przyglądała się bladym drzewom rosnącym wokół ukrytej doliny. Cienkie, zmęczone życiem pochylały się ku nagiej skalnej ścianie w tym irytującym wiecznym półmroku.

– Moi biedni przyjaciele – szepnęła. – Już niedługo dostaniecie Słońce, obiecuję! – Roześmiała się. – Coraz bardziej upodabniam się do swojej siostry. I ja zaczynam rozmawiać z drzewami. Niesamowite!

Nagle usłyszała za sobą zdecydowane kroki. Odwróciła się. To szła Lenore, a jej spojrzenia nie dało się nazwać życzliwym. Patrzyła zimno, Indra nigdy nie przypuszczała, że z oczu Lemura potrafi wyzierać taki chłód. Przywykła do ciepłego, czułego spojrzenia Rama.

– Indro, uważam, że powinnaś wreszcie przyjść po rozum do głowy – oświadczyła Lenore cierpko. – Sama sobie tylko sprawiasz kłopot, ciągle tak włócząc się za Ramem. On w życiu kochał tylko jedną kobietę, a mianowicie mnie. Przestań się więc ośmieszać.

– Uważam, że przeceniasz trochę swoje znaczenie, droga Lenore – oznajmiła Indra z wyszukaną uprzejmością.

– Doprawdy, moja droga, wiesz chyba, że próbował wtedy odebrać sobie życie? Talornin go powstrzymał.

– Ani trochę w to nie wierzę – odparła Indra, czując, jak wali jej serce. – Ram z pewnością nie zdecydowałby się na samobójstwo.

– Wiem lepiej od ciebie, zresztą nie zapominaj, że jesteś jedynie człowiekiem.

– O tym Talornin nie pozwala mi zapomnieć. Ale czego ty właściwie chcesz? Czyżbyś przy jednym ogniu próbowała upiec dwie pieczenie? Może wkrótce powinnaś się zdecydować?

– Podjęłam decyzję już dawno temu i jestem wierna wielkiej miłości mego życia, lecz jeśli otrzymam ostateczną wiadomość o jego śmierci, dam szansę Ramowi.

– Jakie to wspaniałomyślne z twojej strony! Obawiam się jednak, że ten pociąg już odjechał, Lenore. I to na długo przedtem, zanim ja tu nastałam.

Lenore posłała jej pogardliwe spojrzenie osoby, która wie lepiej.

Indrę ogarnął gniew, postanowiła jednak nie tracić nic ze swej godności.

– Psujesz moją statystykę, Lenore. Dotychczas miałam do czynienia wyłącznie ze wspaniałymi Lemurami, myślałam, że wszyscy jesteście tacy, ale ty w zasmucający sposób świadczysz, że tak nie jest.

Lenore uśmiechnęła się drwiąco.

– Są tacy, którzy twierdzą całkiem co innego.

– Myślisz bardzo powierzchownie, wydaje mi się, że nie jesteś zdolna do głębszych refleksji.

Pilnuj się, Indro, nie bądź grubiańska, świetnie przecież znasz sztukę ironizowania i nie musisz uciekać się do takich prostackich argumentów, pouczała się w myślach.

– Ale stwierdzam, że rzeczywiście się mnie boisz – podjęła i zerwała źdźbło trawy, chcąc okazać tej pięknej kobiecie z rodu Lemurów ubliżającą obojętność.

Pod względem urody Indra żałośnie nie mogła się z nią równać. No i co z tego, pomyślała, chcąc dodać sobie samej otuchy. Możesz sobie być oszałamiająco piękna, za to ja jestem oszałamiająco czarująca, a dzięki temu można zajść znacznie dalej.

– Boję się? Ciebie? – prychnęła Lenore.

– Tak, a przecież ja nie stanowię żadnego zagrożenia, sama powiedziałaś, że jestem tylko człowiekiem, Ram i ja nigdy nie będziemy mogli należeć do siebie, dlaczego więc jesteś taka agresywna? Pod agresją bardzo często kryje się strach, wie o tym nawet tak głupia osoba jak ja.

Na twarzy Lenore pokazała się surowość.

– Przestań się tak intymnie wyrażać o Ramie. Mówisz „Ram i ja nigdy nie będziemy mogli należeć do siebie” i tymi słowami insynuujesz coś tak obscenicznego, jakby Lemur i człowiek byli w stanie odczuwać wzajemne przyciąganie. Jak możesz w ogóle wmawiać sobie, że on…

Na szczęście Tell skończył już rozmowę, bo w Indrze nie na żarty rozpalił się gniew.

– Stoicie tu sobie i rozmawiacie, żeby się lepiej poznać? To bardzo miłe – oświadczył dobrodusznie.

Za odpowiedź musiały mu wystarczyć jedynie dwa wymuszone uśmiechy.

– Zbieramy się już, Indro – ciągnął, niczego nie zauważając. – Szkoda, że nie idziesz z nami, Lenore, ale oczywiście potrzebna jesteś tutaj.

Ach, ci mężczyźni, pomyślała Indra. Są jak słonie w składzie porcelany.

Było to zresztą dość niesprawiedliwe porównanie, słonie to bardzo ostrożne i wrażliwe zwierzęta.

W każdym razie udało się pozbyć Lenore, pomyślała Indra. To najlepsze, co mogło dziś się wydarzyć!

Wreszcie ruszyli na poszukiwanie jeleni.

Las wokół nich się zamknął. Bezradny, blady las, pozbawiony możliwości wzrostu. Kalekie, blade pnie wyrastały z pokrytej mchem ziemi, bo tylko mech dobrze się czuje w miejscach, do których nie dociera słońce.

Teren był tu trudny do przebycia, lecz Helge dał im pewne wskazówki. Jedynie nimi mogli się kierować.

Gdy Indra w pewnym momencie szła obok Tella spytała go wprost:

– Ty, który znasz Lemurów… Kim był tamten, dla którego Lenore opuściła Rama? Jak miał na imię, nigdy nie słyszałam, jak się nazywał.

Tell, zdecydowanie najwyższego wzrostu spośród Lemurów, zatrzymał się i popatrzył na postrzępione korony drzew.

– Był chyba najwspanialszym, co natura zdołała stworzyć wśród Lemurów. To poprzednik Rama.

Indra także się zatrzymała. Skorzystała z okazji, by wyciągnąć z buta jakąś zaplątaną gałązkę.

– Właśnie nad tym się zastanawiałam – przyznała. – Bo przecież właściwie nikt tu nie umiera, jak to więc możliwe, że w pewnym momencie zwolniło się stanowisko przywódcy Strażników? Dopiero gdy on, wciąż nie wiem, jak się nazywał, zniknął, Ram mógł awansować.

– Owszem, ale Talornin dużo wcześniej już stawiał na Rama. Okazało się, że Hannagar, takie imię nosił jego poprzednik, nie był ideałem. Gdyby nie jego niezwykła śmiałość, odwaga granicząca wprost z głupotą, zapewne zachowałby stanowisko, ale Talornin porządnie go złajał za ryzykanctwo i narażanie życia innych Strażników oraz zapowiedział, że jeśli Hannagar nie weźmie się w garść, to będzie musiał zamienić się z Ramem. Ram był wtedy jego najbliższym współpracownikiem. Hannagar rozzłościł się i zaczął uwodzić Lenore, której nie pozostawał obojętny. To był płomienny romans i wszyscy o nim wiedzieli.

– Biedny Ram – mruknęła Indra.

– No cóż, on to przyjął nadzwyczaj spokojnie – rzekł Tell, uśmiechając się krzywo. – Nigdy nie mogłem go zrozumieć. Pomyśleć tylko, stracić taką dziewczynę jak Lenore… Ja chyba umarłbym z żalu, a on… sprawiał wrażenie, jakby przyniosło mu to ulgę.

– Powiedz to Lenore – mruknęła Indra pod nosem, nie kryjąc złośliwej satysfakcji.

Dwoje pozostałych członków grupy, Oko Nocy i Sol, znacznie ich wyprzedzili. Zajęci rozmową, najwidoczniej nie zauważyli nawet, że towarzysze przystanęli.

Indra ruszyła, a Tell poszedł za nią.

– A jak było z wyprawą tej grupy w Góry Czarne? – spytała. – Czy to był pomysł Hannagara?

– Oczywiście. On zawsze pragnął poszczycić się swoją odwagą, chciał być najlepszy we wszystkim. Pierwszy, największy, najlepszy, taki był Hannagar. A Lenore go podziwiała. Ram usiłował odwieść ich od tego pomysłu, nie przyświecał im bowiem żaden konkretny cel, chodziło jedynie o zaspokojenie żądzy przygód. Talornin jednak okazał niezwykłą bierność, niemal jak gdyby…

Tell najwidoczniej uznał, że lepiej będzie milczeć, lecz Indra i tak domyślała się, co chciał powiedzieć. Talornin życzył sobie awansu Rama, a bezrozumna wyprawa w jednej chwili mogła pozbawić Hannagara szefostwa nad Strażnikami.

Nikt jednak zapewne nie brał pod uwagę, że z wyprawy w Góry Czarne nie wróci żaden uczestnik, o takie wyrachowanie nie można podejrzewać Talornina. Gdy tragedia stała się faktem, musiało mu być ogromnie ciężko, ponieważ nie zabronił tego idiotycznego przedsięwzięcia.

Teraz dowiedzieli się, jaki los spotkał pięcioro uczestników wyprawy, Indra zadrżała na wspomnienie spotkania na piaskowym morzu. Brakowało jeszcze dwojga, w tym Hannagara.

To wystarczyło, by przeklęta Lenore zaczęła mieć nadzieję.

Jeśli nie odnajdzie Hannagara, rzuci się na Rama, pomyślała Indra, a co wtedy przyjdzie mi uczynić?

Ram, dlaczego cię tu nie ma, dlaczego nie powiesz mi, że to właśnie mnie bardziej lubisz?

Nagle Indra ujrzała, że Oko Nocy się zatrzymuje, a Sol w napięciu śledzi jego ruchy. Domyśliła się, że dzieje się coś nieprzyjemnego. Razem z Tellem prędko dogonili towarzyszy.

– Co się stało, Oko Nocy? – dopytywał się Tell.

– Nie wiem, ale coś mi się nie podoba – odparł młody Indianin. – A co ty powiesz, Sol?

Najznakomitsza czarownica z rodu Ludzi Lodu popatrzyła na niego z wielką powagą.

– Rzeczywiście, masz rację, tu nie jest zbyt przyjemnie. Gdzie my jesteśmy, Tellu?

Strażnik rozejrzał się w koło.

– Trzymamy się w pobliżu grupy Rama, posuwamy się mniej więcej w tym samym kierunku co oni… Zaczekajcie, Goram wzywa.

Usłyszeli, co mówił Goram o oczach płonących w mrocznych szczelinach.

– Nie możemy nic zrobić – stwierdził Tell. – Za duża odległość.

W milczeniu przysłuchiwali się opowieści o tym, co się dzieje z dala od nich.

Dowiedzieli się, że to Miranda jest obiektem ataku nieznanych istot, potem dotarły do nich wieści o szalonej jeździe do Juggernauta i ocaleniu.

– Całkiem nieźle! – Sol najwyraźniej to zaimponowało. – Jazda na grzbietach wymarłych jeleni?

– One tutaj wcale nie wymarły – zauważył Oko Nocy

– Czy to właśnie potwory Mirandy wyczułeś przed chwilą? – dopytywała się Indra.

– Nie, nie – odparł Indianin. – Nie mam żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Nie, to było tutaj, bliżej. Pewien zapach, który mi się nie spodobał.

– Spróbuj stwierdzić, skąd dochodzi.- poprosił Tell.

Czekali, podczas gdy Oko Nocy próbował coś wywęszyć. Skierował się na prawo w kępę zarośli, Sol ruszyła za nim, zachęcając go do działania.

– Myślę, że idziesz w dobrą stronę – powiedziała cicho. – Zaczekaj… Tu coś jest. A tam, do czarta!

– Co to takiego? – dopytywali się Tell i Indra.

Oko Nocy i Sol wrócili do nich.

– Nie, nie idź tam – ostrzegła Sol, gdy Indra chciała zobaczyć. – Ty, Tellu, możesz iść.

– Sol, powiedz, co to było – prosiła Indra.

– Ludzkie ramię – niechętnie odparła czarownica. – Wyglądało na nadgryzione.

Indra skrzywiła się.

– Przyciągnięte tu przez jakieś zwierzę?

– Może i tak – odrzekła Sol z powątpiewaniem w głosie. – Obok były szczątki ogniska.

– To znaczy, że osoba siedząca przy ognisku została napadnięta przez drapieżniki? A może przez potwory?

– Prawdopodobnie tak – przyznała Sol słabym głosem.

Mężczyźni przeszukali okolicę, lecz żadnych innych śladów nie znaleźli. Na pytanie Indry Oko Nocy odparł, że znalezisko nie leżało tam bardzo długo.

– Nie podoba mi się ten las – stwierdziła Indra z wyrzutem. – Chodźmy dalej!

Żeby rozejrzeć się nieco po okolicy, wspięli się na szczyt niewielkiego pagórka, stamtąd mieli widok na ciągnące się dalej mroczne lasy i…

– Patrzcie, tam na dole – wskazała Indra. – To wygląda na jakąś osadę.

– To prawda, ale my tamtędy nie idziemy – odparł Tell.

Umilkli, myśląc o tym samym: nieszczęśnik musiał pochodzić właśnie stamtąd.

Nagle wszyscy odruchowo przykucnęli, zauważyli bowiem coś jeszcze. Przez szczyt sąsiedniego wzgórza przeszły jakieś istoty, cztery albo pięć. Zaraz potem zniknęły.

– To nie mogła być grupa Rama – oświadczyła Indra sztywna ze strachu. – Ich jest tylko troje.

– Owszem, i nie poruszają się w ten sposób – dodał Tell. – A tych istot ile było? Ja widziałem cztery.

– Ja pięć – oświadczył Oko Nocy.

– Tylko w jednej grupie jest tylu członków, w grupie Kira, ale jednym z nich jest Zwierzę, a wśród tych tutaj nie było żadnego czworonożnego stworzenia.

– Są dwie pięcioosobowe grupy – poprawiła go Sol. – W grupie Helgego też jest piątka, ale to nie byli oni.

– Nie, to absolutnie nikt z naszych – stwierdził Oko Nocy. – Nie wiem, co to za rodzaj dwunożnych istot, nie przypominali ludzi, a jednak chyba nimi byli.

Indra nie chciała marudzić, lecz lasy w Ciemności nie podobały jej się ani trochę.

– Czy wiesz, dokąd mamy iść, Tellu? – spytała Sol.

– Tak, widzę teraz, gdzie jesteśmy. I według teorii Helgego samotna para jeleni powinna znajdować się mniej więcej… Ojej, kolejna wiadomość!

To dzwonił Ram z informacją, by wszystkie grupy rozglądały się za ciężarną łanią. Tell powiedział mu, gdzie się znajdują, a Ram stwierdził, że są w takim razie całkiem blisko grupy Gondagila i dużego stada. Czy mogą przyjść im z pomocą?

Trzy głowy z zapałem pokiwały Tellowi. Wszyscy tęsknili za towarzystwem pozostałych. Dowódca obiecał, że przybędą, zaznaczył także, że sporo mają do opowiedzenia.

– My także się tam zjawimy – oznajmił Ram. – Również i my niejedno przeżyliśmy.

– Nie brzmi to zbyt obiecująco – westchnęła Indra, czując, jak wstrząsa nią dreszcz. – Znajdźmy wreszcie te jelenie i wracajmy do domu, do bezpiecznego, kochanego Królestwa Światła.

Nie mogli się z nią nie zgodzić.

– Ale najpierw problem Gondagila – zdecydował Tell. – Potem nasze dwa jelenie, i dopiero później do domu.

Indra posłała zazdrosną myśl swojej siostrze Mirandzie, przebywającej już w bezpiecznym miejscu, a jednocześnie cieszyła się usłyszaną właśnie nowiną.

– Pomyślcie tylko, że będę ciocią, ogromnie się cieszę, ale nie bez pewnej rezerwy. „Ciotka” brzmi tak przeklęcie statecznie!

– Chodźże już, droga ciotko – pospieszyła ją Sol. – Poczłapiemy dalej, pozwól, że ci pomogę.

Indra wsparła się na ramieniu pięknej czarownicy i zaczęła iść na ugiętych nogach, udając, że ledwie się rusza. Mężczyźni wybuchnęli śmiechem, wdzięczni za wesoły przerywnik. Doprawdy, tego im było trzeba.

Gdy jednak nieco później zbliżali się już do celu, Indrę przepełniała gorąca nadzieja. Tam czekał Ram. Znów będzie mogła go zobaczyć i żadna Lenore nie zakłóci ich powitania.

Już sam ten fakt wart był wędrówki przez mroczne lasy Królestwa Ciemności.

Загрузка...