14

PRZYGODA ORIANY

Po drodze do ukrytej doliny czworo członków grupy poznało się lepiej z Helgem.

W czasie gdy wszyscy uczestnicy wyprawy byli jeszcze razem, niewiele się odzywał.

A teraz mówił, jakby chciał to nadrobić.

Pomagając im odnaleźć najdogodniejsze szczeliny w skale, po których mogli się wspinać, opowiadał o swojej matce, z którą absolutnie powinien porozmawiać przed opuszczeniem Ciemności.

Chociaż nie powiedział wprost, i bez tego zrozumieli, że chciałby zabrać ją do Królestwa Światła.

– Ależ to byłoby bardzo miłe – oświadczyła nie orientująca się w sytuacji Oriana. – Musimy spróbować jakoś to załatwić.

Helge cały się rozjaśnił.

Marco, który od Gondagila słyszał o matce Helgego nieco więcej, usiłował choć trochę przytłumić zapał Oriany, niestety ona nie pojęła dawanych przez niego sygnałów.

– Jak poślesz jej wiadomość?

Helge trochę się martwił.

– Mam nadzieję, że zdążę zajrzeć do osady, Ram poniekąd mi to obiecał.

Oriana patrzyła, jak Helge wyciąga rękę do Thomasa, by pomóc mu pokonać ostatni odcinek, trudną górską ścianę.

Miły człowiek z tego Helgego, sympatyczny, opanowany, spolegliwy i szczery, mężczyzna, którego łapie się za rękę, gdy rozlega się grzmot.

Thomas wreszcie znalazł się na górze i gdy ich oczy się spotkały, Orianie cieplej się zrobiło na sercu. Taki młody, a jednocześnie taki dojrzały. Nie wiedziała, dlaczego uważa go za młodszego od siebie. Thomas przebywał wszak w Królestwie Światła od ponad trzystu ziemskich lat i zatrzymał się na wieku około trzydziestu pięciu lat, jak zwykle tu bywało, Oriana natomiast przybyła niedawno, lecz jej wiek już zdążył się cofnąć, ona i Thomas byli teraz mniej więcej równolatkami, wciąż jednak uważała go za młodszego od siebie i od tej myśli nie była w stanie się uwolnić.

Thomas, odkąd została pokonana moc Griseldy, wyraźnie się zmienił. Niemal całkiem zniknęła jego nerwowość, a choć niekiedy zastanawiał się, czy wiedźma nie może powrócić, teraz akurat był spokojny i rozluźniony. Dla niego mozolna wędrówka przez Ciemność stanowiła wręcz odprężenie, wiele rozmawiał z Nauczycielem, do którego najwyraźniej miał zaufanie. Doprawdy, to zadziwiająca sytuacja, Thomas śmiertelnie bał się czarownicy, a znalazł dobrego przyjaciela w czarnoksiężniku. Ale też i spokojnego, niezwykle uczonego Nauczyciela nie można porównywać z Griseldą, tą wściekłą furią. Różnica między nimi była taka, jak między dobrą wolą a złym pragnieniem niszczenia.

Dotarli już wysoko w góry, słyszeli o przeżyciach innych, lecz żadne z nich nie brało tego na poważnie. Płonące oczy, wyludnione wioski, poszarpane ludzkie ciała…

Tu, na górze, panował absolutny spokój i cisza, a w dodatku Helge znał swój świat. On przecież wiedział, że po okolicznych lasach nie krążą żadne takie strachy. Owszem, matka słyszała różne plotki, lecz on nie traktował ich serio.

Drapieżniki schodzące z gór? No tak, to się zdarzało, ale było ich mało i nigdy nie zachowywały się w ten sposób. A potwory z porośniętej zaroślami doliny, owszem, to krwiożercze bestie, lecz opis absolutnie do nich nie pasował.

Cała piątka znalazła się już na ostatnim wzgórzu i zatrzymała dla nabrania oddechu. Oriana patrzyła na piękny i dziki świat Helgego, otoczony irytującym mrokiem, który mimo wszystko nie zdołał skryć urody tej krainy. Ze wzniesienia roztaczał się widok na dużą część Ciemności.

Gdzieś daleko, bardzo daleko dostrzec się dało olbrzymią kopułę Królestwa Światła. Oriana pojmowała, że musi ona niezmiernie kusić wszystkich zmuszonych do życia w wiecznej ciemności.

Nieco dalej w lewo, w połowie drogi do muru, rozciągały się mgliste doliny krainy Timona, a z prawej strony wznosiła się skała o barwie piasku, górska ściana Siski.

Oriana patrzyła na porośnięte lasem zbocza, na przerażające, postrzępione szczyty wystające ponad drzewami. Na prawo od doliny potworów widziała morze piasku. Gdzieś tam niżej znajdują się inni uczestnicy wyprawy, jej przyjaciele, poszukujący ostatnich jeleni. Starała się stwierdzić, gdzie to może być, ale było za ciemno, od wytężania wzroku napłynęły jej do oczu łzy i wysiłki na nic się nie zdały. Ponure, pozbawione koloru drzewa i tak zasłaniały widok.

Helge poprosił, by przeszli jeszcze dalej w głąb płaskowyżu. Pewnie poprowadził ich do krawędzi ukrytej doliny, rzeczywiście, tak jak zapowiedział, ujrzeli tam sześć jeleni.

– Tutaj czują się najbezpieczniejsze – rzekł cicho. – Ale naprawdę bezpieczne nie są nigdzie.

Oriana, oniemiała ze zdumienia i z pełną czci pokorą, przyglądała się prehistorycznym kolosom. Ledwie mogła uwierzyć w to, co widzi.

Czy to naprawdę ja tego doświadczam? zastanawiała się. Przecież jeszcze tak niedawno w świecie na powierzchni Ziemi stałam jedną nogą w grobie, miałam męża, który nienawidził mnie do tego stopnia, że gotów był mnie zamordować, byle tylko odziedziczyć moje pieniądze i żyć z inną kobietą.

A teraz jestem w Ciemności wraz ze wszystkimi moimi przyjaciółmi z cudownego Królestwa Światła, gdzie Dolg i jego olbrzymi święty szafir ocalili mi życie. Ileż właściwie mi się przytrafia?

Thomas… jest razem ze mną, słucha wyjaśnień Helgego. Jest tutaj też Marco, postać rodem niemal z fantastycznej baśni, i Nauczyciel, dawno zmarły czarnoksiężnik. Czy naprawdę ja to przeżywam? A może to tylko cudowny sen?

Ze „snu” obudził ją przytłumiony okrzyk Marca, który wskazywał na przeciwległą stronę niewielkiej doliny.

Oriana doznała wstrząsu. Ku niczego się nie spodziewającym jeleniom skradał się jakiś drapieżnik, chyba olbrzymi kot, tak przypuszczała, ale trudno to było stwierdzić. Przyznała rację zirytowanemu westchnieniu Indry: „Czy nikt nie może zapalić światła?”, jakie kiedyś wyrwało się dziewczynie.

Ciekawe, jak się miewa Indra, przemknęło jej przez głowę, lecz zaraz całą jej uwagę przykuła scena rozgrywająca się w dole.

– Prędko – szepnął Nauczyciel. – Prędko, Marco, zanim ten zwierz zaatakuje i jelenie uciekną.

Oriana zdążyła już się zorientować, że takich drapieżników jak ten nie ma na Ziemi. Najbardziej przypominał tygrysa szablastozębnego, był jednak bardziej niezgrabny, a brudną barwą sierści przywodził na myśl hienę, nie miał też tak potężnie rozwiniętych kłów jak tygrys. Gęste futro świadczyło o chłodzie panującym w górach.

– Co my zrobimy? – pytała przejęta. – Jak zdołamy powstrzymać drapieżnika, nie strasząc przy tym jeleni?

– To zwierzę pozostaw mnie – uspokoił ją Marco, gdy zaczęli schodzić do doliny. – Wy natomiast skupcie się na nawiązaniu myślowego kontaktu z jeleniami, pamiętajcie, jak postępowała Miranda.

Jelenie? Czy się zaniepokoiły? Czy coś wyczuwają?

Bez wątpienia wzmogły czujność, na razie jednak nie ruszały się z miejsca.

Oriana starała się myśleć tak jak Miranda, lecz podchodząc cicho razem z Thomasem, czuła, że wpada w panikę, chciała ostrzec jelenie, lecz to byłoby najgorsze z możliwych posunięć. Thomas wyczuł jej niepewność i ujął ją za rękę. Nagle zorientowali się, że nie ma z nimi Marca.

– Gdzie on się podział? – spytał Thomas, który niewiele wiedział o księciu Czarnych Sal i o tym, czego Marco potrafi dokonać.

– Marco chadza własnymi ścieżkami – uspokajał go Nauczyciel. – Idźcie teraz za Helgem.

Thomas wciąż niczego nie rozumiał i Oriana usiłowała mu tłumaczyć:

– Podobno Marco potrafi się przemieszczać dokładnie tak, jak mu się podoba. Dopiero teraz zobaczyłam, co to naprawdę znaczy, to przerażające.

Mocniej ujęła Thomasa za rękę.

Ostatni odcinek drogi pokonywali niemal ześlizgując się w dół.

Helge dał im znak, by się zatrzymali

– Nie pozwólcie, żeby jelenie domyśliły się obecności drapieżnika, skupcie się na przesyłaniu im waszej życzliwości i naszego posłania.

Helge prędko się uczył, lecz nie należy także zapominać, że był najlepszym przyjacielem jeleni.

Oriana usiłowała się skoncentrować, lecz jej myśli wędrowały daleko. Zastanawiała się, czy właśnie takie zwierzę o płonących oczach spotkali jej przyjaciele. Ale nie, tamte poruszały się podobno na dwóch nogach i miały w sobie coś nadprzyrodzonego, ta bestia natomiast to po prostu drapieżnik, może nie całkiem zwyczajny, lecz prawie.

Wreszcie zdołała zapanować nad myślami. Znaleźli się już na skraju lasu i wszyscy czworo wzmogli próby przekonania jeleni, że najlepiej dla nich będzie, jeśli pójdą razem z ludźmi, tłumaczyli, że pozostałe jelenie wyruszyły już w drogę ku zielonym łąkom, gdzie nie będzie na nie czyhać żadne niebezpieczeństwo. Sześć jeleni podniosło się już i patrzyło na nich ze zdziwieniem, zwierzęta gotowe były w każdej chwili rzucić się do ucieczki, lecz otrzymywane sygnały wprawiły je w niepewność. Oriana na wszelki wypadek mocniej przycisnęła do ramienia aparaciki służące do porozumiewania się, czuła, że z czoła płynie jej pot, tak mocno starała się skoncentrować.

Zaczęła przechwytywać różnorodne obrazy przesyłane przez zwierzęta, miała kłopoty z poskładaniem ich i ze zrozumieniem.

Nagły ryk, jaki rozległ się z drugiego krańca doliny, sprawił, że jelenie zastygły ze strachu i wszyscy czworo natychmiast musieli się skupić na próbach ich uspokojenia. „Chodźcie z nami, tam będzie bezpiecznie”.

Oriana usiłowała stłumić swój lęk o Marca, mógł przecież zmącić przesyłane przez nią myśli.

Nauczyciel zabrał Helgego na otwartą łąkę na dnie doliny, Orianę i Thomasa umocniło to w ich staraniach. Zwierzęta znały Helgego, a co potrafił Nauczyciel, mogli się tylko domyślać.

Jelenie stały nieruchomo, lecz były tak zdenerwowane, że widać było białka ich oczu. Oriana wbrew swej woli posłała jeszcze jedną myśl Marcowi, zastanawiając się, jak mu się powiodło, gdy nagle on sam zszedł w dolinę od drugiej strony.

– Co zrobiłeś z tym dzikim zwierzęciem? – pytał go przerażony Helge. – Wygląda na to, że jesteś cały i zdrowy, zabiłeś zwierzę?

– Nie, ja nigdy nie zabijam, ani też go nie oszołomiłem.

– Sprawiłeś, że zapomniał o jeleniach? – domyśliła się Oriana.

– Zrobiłem coś jeszcze – roześmiał się Marco. – Odmieniłem cały jego sposób życia.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – dopytywał się Thomas.

– Jest teraz roślinożercą.

– Na miłość boską! – wykrzyknęła zaskoczona Oriana. – Ale czy on nie będzie miał problemów ze swoimi pobratymcami?

– Za jednym zamachem zająłem się i nimi – odrzekł Marco beztrosko. – Nie ma ich tak wiele, to wymierający gatunek, a teraz zwiększyły się ich szanse na przeżycie.

– Jesteś szalony! – jęknął Nauczyciel. – Ale cudownie, wspaniale, ludzko szalony! Jestem dumny z tego, że mogę być twoim przyjacielem, mógłbyś zostać najlepszym czarnoksiężnikiem na świecie.

– Dziękuję, ale z tego chyba zrezygnuję, bo przecież tylu zaklęć musicie się uczyć na pamięć.

Helge oniemiał ze zdziwienia, patrzył tylko na Marca, niczego nie rozumiejąc. Thomas również posłał mu spojrzenie pełne powątpiewania, godne zaiste niewiernego Tomasza.

Marco uśmiechnął się życzliwie.

– Chodźmy, zabierzmy ze sobą jelenie, zanim się nami znudzą. Pozostali już czekają i wydaje mi się, że nas potrzebują. W każdym razie muszą ruszyć w kierunku Juggernauta.

Sześć jeleni poszło za nimi bez sprzeciwu, Helge maszerował pierwszy, Marco po jednej stronie zwierząt, Oriana z Thomasem po drugiej, Nauczyciel zaś zamykał pochód i pilnował, by nikt nie marudził.

Gdy zostawili już za sobą najtrudniejszy do przebycia odcinek i zagłębili się w rzadki las pełen wysokich drzew, Thomas powiedział Orianie:

– Coraz bardziej mi imponujesz, z każdą uciążliwością radzisz sobie w dostojny, sympatyczny sposób. Nigdy nie spotkałem takiej damy, takiej lady jak ty.

– Dziękuję – odpowiedziała zaskoczona, rumieniąc się z radości. – To bardzo miły komplement.

– Przede wszystkim szczery. – Thomas przytrzymał gałąź, która mogła uderzyć ją w twarz. – Oriano, ja…

– Tak? – rzekła łagodnie, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza Thomas.

Roześmiał się zakłopotany.

– Mam nadzieję, że nie uznasz mnie za natręta i… bardzo bym prosił, abyś pozwoliła mi starać się o twoją rękę.

Orianie na moment serce zamarło w piersi. „Starać się o rękę?” Na miłość boską, on wciąż żył w siedemnastym wieku! Dziś już nikt nie używa takich słów. Teraz chodziło o to, by poderwać kogoś w jakiejś kawiarni, porozumieć się bez zbędnych ceregieli i już pierwszego wieczoru iść do łóżka, a zaraz potem powiedzieć sobie „do widzenia”, jeśli nie było się zadowolonym. Ale Thomas najwidoczniej żył odizolowany wśród starych dokumentów w archiwum Królestwa Światła.

Jego nieśmiała prośba głęboko ją wzruszyła, zorientowała się wreszcie, że Thomas nieco zbyt długo czeka na odpowiedź i już chce ją przepraszać za zbytnią śmiałość, prędko więc odrzekła:

– Drogi Thomasie, to będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt.

Thomas głośno odetchnął i uśmiech rozjaśnił mu twarz.

– Wiem, że to z mojej strony może zbyt wcześnie, po tym, jak zbrukała mnie wiedźma Griselda, ale…

– Za wcześnie? – przerwała mu ze śmiechem. – Przecież to wydarzyło się w tysiąc sześćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku, uważam, że najwyższy czas, byś zapomniał o tym incydencie.

– Trudno jest wmieść takie wydarzenie pod dywan.

– Uważam, że wcale tego nie zrobiłeś, cierpiałeś z jej powodu przez sześć albo nawet siedem ludzkich istnień.

Thomas z wyraźną ulgą uniósł głowę.

– Chyba masz rację, najwyższy czas zacząć żyć.

– Tak właśnie powinno to brzmieć.

Oriana postanowiła nie rozważać teraz możliwości powrotu Griseldy. Musiała pomóc Thomasowi na nowo uwierzyć w siebie. Ogromnie ją też kusiło powolne, ceremonialne staranie się o jej rękę. To również może być emocjonujące.

Idąc nie dotykali się nawzajem, lecz chociaż dzielił ich co najmniej metr, byli bardzo, ale to bardzo blisko siebie.


Oriana zorientowała się, że dzień ma się ku końcowi. Podobnie jak za murem panowało wieczne światło, tak w tej krainie królowała wieczna ciemność, lecz organizm sam wyczuwał zmianę pór doby. Nie mieli nawet czasu na posiłek, jelenie poruszały się tak szybko, że musieli niemal biec, by dotrzymać im kroku, a to ujmowało im sił.

Wszyscy chyba już zauważyli, że Helge mniej lub bardziej świadomie naprowadza ich na Dolinę Mgieł, gdzie był jego rodzinny dom. Nawiązali kontakt z Ramem i powiadomili go, że odnaleźli jelenie i że wszystko jest w porządku, lecz na pytanie Helgego Ram odparł, że nie, nie miał czasu pomówić z jego matką, wciąż bowiem brakowało pary jeleni, łani i samotnego samca.

Dlatego właśnie Helge skierował ich długą okrężną drogą. Chciał koniecznie iść do domu, do matki. Wszystkie podjęte przez Marca próby nakłonienia go, by odstąpił od zamiaru zabrania jej do Królestwa Światła, były niczym płatki śniegu topniejące na ziemi.

Jakie to miłe zwierzęta, idą tak spokojnie przez cały czas, mówiła sobie w duchu Oriana.

Nie zdążyła pomyśleć tego do końca, a jelenie nagle się zatrzymały. Dwa uskoczyły w bok i zniknęły w lesie.

Ratunku, jak sobie z tym poradzić?

Na przesłanie myśli o spokoju i poczuciu bezpieczeństwa w Królestwie Światła nie było czasu, tutaj liczyły się sekundy.

I wtedy do akcji przystąpił Nauczyciel. Uniósł rękę i grzmiącym głosem wymówił kilka słów w jakimś nieznanym języku, lecz dzięki wynalazkowi Madragów zrozumieli je wszyscy, również olbrzymie jelenie. Nauczyciel oznajmił, że jeśli się rozbiegną, będą skazane na śmierć. Jedynie pod jego ochroną zdołają ocalić życie.

Dla wszystkich jasne się stało, że słowa wypowiedziane przez Nauczyciela układały się w czarnoksięską formułę. Użył zaklęcia, by powstrzymać zwierzęta, zaczarował je.

Wolno, bardzo niechętnie jelenie powróciły, jakby kierowała nimi nie tylko ich własna wola.

Może jednak i one zrozumiały to, co dodał: „Bo w lesie kryje się zła krew”?

Właściwie dlaczego zwierzęta okazały tak gwałtowny opór?

Ludzie woleli się nad tym nie zastanawiać.

Korzystając z zamieszania, wywołanego rozproszeniem się zwierząt, Helge cicho zwrócił się do Oriany i Thomasa:

– Idźcie dalej naprzód, ja przyjdę później, znam drogę.

– Nie możesz przecież… – zaczęli, lecz jego już nie było.

– Co za dureń! – mruknął Marco, gdy chwilę później donieśli mu o odłączeniu się Helgego. – To się może źle dla niego skończyć, ale rzeczywiście, jak mówi, sam znajdzie drogę, a przypuszczam, ze nic nie byłoby w stanie odwieść go od tego planu.

– To znaczy, że nie będziemy na niego czekać?

– Tutaj? W miejscu, gdzie zwierzęta tak się niepokoją? Poza tym powinniśmy się spieszyć na miejsce zbiórki. Helge będzie musiał radzić sobie sam.

Nie przywykli, by Marco okazywał tak mało wrażliwości, zrozumieli jednak, że dla Helgego nie mogli nic zrobić, sam wybrał swoją drogę i przecież znacznie lepiej niż oni znał Ciemność.

Pozostawało tylko jedno pytanie: Czy zdoła poradzić sobie ze wszystkimi nowymi elementami, jakie wtargnęły w jego dawny świat? Z milczącym, nie znanym złem?

Ostatni kawałek szli już ostrożniej, nasłuchiwali odgłosów dochodzących z lasu, panowała jednak cisza, a i zwierzęta zachowywały się względnie spokojnie.

Wreszcie znaleźli się na łące, gdzie już czekali przyjaciele. Oriana niezmiernie się uradowała widokiem znajomych twarzy i tym, że w końcu mogła położyć się na trawie, żeby odpocząć. Cała jej grupa miała wreszcie czas, by się posilić, czego bardzo im było potrzeba. Tell i Móri również co nieco skubnęli, chociaż nie skrywali niechęci do jedzenia. Ich doświadczenia były wszak najmniej przyjemne i apetyt nie bardzo im dopisywał, coś zjeść jednak musieli

Tell oznajmił:

– Otrzymaliśmy wieści od Gondagila i Nidhogga, bez problemów dotarli do Juggernauta z dwunastką jeleni

– No, dzięki Bogu, przynajmniej niektórzy są w bezpiecznej przystani, choćby tymczasowo.

– To prawda. Gondagil już do nas wraca, żeby pomóc przy reszcie jeleni, Chor i Nidhogg natomiast wyruszyli z pierwszą turą zwierząt do Królestwa Światła. Laborant i Lenore wraz z Goramem czekają w osłoniętej dolinie na Juggernauta.

– Czy bez ochrony pojazdu nie są zanadto narażeni na niebezpieczeństwo?

– Zapewniali, że wszystko w porządku. Mężczyźni musieli zostać, żeby zająć się kolejnymi przybywającymi jeleniami, a Lenore okazywała pewną niechęć wobec Chora i Nidhogga.

– Ona uprawia jeszcze gorszą dyskryminację niż Siska – stwierdził Móri.

– Owszem, i to znacznie – przyznał Marco. – Bardzo źle traktowała Indrę, która jest „tylko człowiekiem”. Przejazd Juggernautem tam i z powrotem zabierze chyba Chorowi dużo czasu?

Tell uśmiechnął się półgębkiem.

– Chor twierdzi, że zna już drogę, i będzie jechał najszybciej jak tylko się da. Przypuszczam, że prędko tu wróci.

– No tak, zwierzęta są uśpione, niczego więc nie poczują – uśmiechnął się Marco. – Powinniśmy wysłać z nimi więcej ludzi, ale nie ma nikogo, bez kogo moglibyśmy obyć się tutaj. Naturalnie z wyjątkiem Lenore, ale ona nie chciała jechać. O, jest gondola Joriego! Oriano, Thomasie, czy macie ochotę wrócić do Królestwa Światła? Wykonaliście już swoje zadanie, i to bardzo dobrze, a Oriana wygląda na ogromnie zmęczoną.

Oriana popatrzyła na Thomasa, który lekko skinął głową.

– O, tak, dziękujemy – powiedziała z wyraźną ulgą. Nie bez wyrzutów sumienia opuszczali przyjaciół pozostających w makabrycznym świecie Ciemności, zdawali sobie jednak sprawę, że nie na wiele już mogą się przydać.

Jori wysiadł z gondoli. Nieszczególnie ucieszył się na wieść, że będzie musiał lecieć jeszcze raz, ale rozumiał, że im mniej osób znajdzie się w Juggernaucie podczas ostatniej przeprawy, tym więcej miejsca będzie w środku pojazdu. Pogodził się więc z rolą przewoźnika. Porozumiał się z Talorninem, który wszelkie decyzje pozostawił przebywającym w Ciemności. Owszem, zaniepokoiła go relacja Joriego, lecz nie był przekonany, czy przypadkiem trochę nie przesadzają.

Uczestnicy wyprawy popatrzyli na siebie z rezygnacją, Talornin obiecał przynajmniej, że przygotowane zostanie duże ogrodzenie tuż przy murze, gdzie jelenie przejdą kwarantannę. Kwarantannę będą przechodzili także ludzie. Jori musiał wysłuchać reprymendy, postąpił bowiem nie dość rozważnie, udając się do wysoko postawionego Obcego bez uprzedniego oczyszczenia.

– On chyba nie pojmuje, że tutaj liczą się minuty – westchnął Móri. – Dobra robota, Jori, jesteś doskonałym kurierem.

Pozostali również zamruczeli z uznaniem, Jori czuł, że został odpowiednio nagrodzony. Ani trochę zabawne nie było przecież pozostawanie z boku, poza emocjonującymi wydarzeniami w Ciemności, w każdym razie dla młodego, żądnego przygód człowieka.

Ale też i szybowanie w powietrzu gondolą sprawiało mu przyjemność. No i przecież należał do nielicznych, którzy potrafili przeprowadzić pojazd przez wentyle.

Tell zadzwonił do Rama.

– Jak się wiedzie tobie i Berengarii, odnaleźliście parę jeleni?

Głos Rama brzmiał dość niewyraźnie, bo przecież nie był z Berengarią, tylko z Indrą. Odpowiedział krótko:

– Wszystko w porządku, jesteśmy na tropie.

– Doskonale. – Tell nacisnął inny przycisk w aparacie. – Jaskari? Znaleźliście trop łani?

– Na razie nie, ale zaczynamy przeszukiwać nowy obszar – rozległ się głos Jaskariego.

– Jakieś zakłócenia?

Na odpowiedź musieli chwilę czekać.

– Nie wiemy, coś jakby zaczynało dziać się w lesie, lecz nic z tego nie wynikło.

– Co masz na myśli, mówiąc: „zaczynało się dziać”?

– Zauważyliśmy jakiś ruch między drzewami. Wydaje mi się, że jest nas zbyt wielu, by ktokolwiek ośmielił się zaatakować. W każdym razie nie była to łania, to jest pewne.

– Uważajcie na siebie. Gondagil? A co z tobą? Gondagil odparł:

– Już niedługo będę u was, tutaj nic złego się nie dzieje.

– Jeszcze grupa Kira – powiedział Tell i zadzwonił.

Czekali, spróbował jeszcze raz.

– Kiro? Kiro, słyszysz mnie? Siska? Tsi? Dolg? Zwierzę? Czekał przez dobrą chwilę, a wreszcie opuścił aparat i w milczeniu patrzył na oniemiałych przyjaciół. Od grupy Kira nie było odpowiedzi.

Загрузка...