Nazywał się Helge, nosił imię jednego z pierwszych Waregów, wschodnich wikingów, przybyłych z Roslagen w kraju Sweów do Gardarike, jak nazywali tę część Rosji, którą znali. Helge nie wiedział, że jego imię w Rosji zmieniło się w Olega, podobnie jak Helga przekształciła się w Olgę. Imię Helge nosił jego dziad ze strony ojca i dziad jego dziada, a gdyby sam Helge miał kiedyś syna, nadałby mu imię Ingvar – Igor, po swoim ojcu. Te dwa imiona przeplatały się w kolejnych pokoleniach, stanowiły dumne dziedzictwo rodu.
Ale nic nie zapowiadało, by Helge kiedykolwiek miał mieć syna. Nigdy się nie ożenił, był bowiem jedynym dzieckiem, jakie jeszcze zostało jego matce. Ta kobieta od dzieciństwa kierowała jego wolą. Wystarczyło, by Helge ledwie wspomniał imię jakiejś dziewczyny, a matka natychmiast zaczynała ją oczerniać i obmawiać. Helge kładł tylko uszy po sobie i znów wyprawiał się do swoich jeleni. Wśród świętych zwierząt odnajdywał spokój.
Nie należał już do młodzieży. Liczył sobie około trzydziestu pięciu, czterdziestu lat, sam już stracił rachubę i przestał o to dbać. Mieszkał razem z matką w niedużym domku w pobliżu zagrody starszego brata, w której pracował, gdy potrzebowano tam dodatkowej pomocy. Helge był miłym człowiekiem, niejeden w wiosce twierdził, że nawet zbyt miłym. Jak większość Waregów był wysoki, jasne włosy sięgały mu do pasa, miał niebieskie oczy i nordyckie rysy. Być może jego wygląd nie był porywający, ale wyraźnie świadczył o spokojnym, przyjaznym charakterze. Helge byłby całkiem dobrą partią, gdyby nie matka…
Z własnej inicjatywy podjął się prowadzenia statystyk dotyczących olbrzymich jeleni wędrujących po dolinach wśród niewysokich gór. Lud Timona uważał te zwierzęta za święte, dzień, w którym ktoś ujrzał jelenia, uznawany był za szczęśliwy, na takiego człowieka bowiem spływała łaska świętych zwierząt, towarzyszyło mu szczęście.
Jeleni było trzydzieści trzy. Ludzie z wioski śmiali się z Helgego, twierdząc, że to niemożliwe, nikt bowiem nigdy nie widział ich więcej niż cztery naraz.
Ale ja wiem, gdzie one są, mógł powiedzieć Helge, lecz nikomu nie zdradził tajemnicy. Pragnął, by zwierzęta żyły w spokoju. Napady potworów, innych dzikich plemion i drapieżników z gór sprawiły, że jelenie stały się płochliwe, ale Helge wiedział, że wkrótce, jeśli tylko wszystko ułoży się pomyślnie, będzie ich trzydzieści cztery.
Niektóre znał bardzo dobrze, nadał im nawet imiona, wiedział, że jeden kuleje, a inny ma szarą grzywę. Widywał piękną łanię o łagodnym spojrzeniu i rozpoznawał zeszłoroczne cielęta.
Tego dnia siedział na wzniesieniu ponad jedną z odludnych dolin jeleni.
Oczywiście nie wszystkie jelenie przebywały w tym miejscu, w dolince znalazło się jedynie niewielkie stadko. Zwierzęta leżały na trawie i stosunkowo spokojnie przeżuwały. Od czasu do czasu nastawiały uszu i zamierały, jakby zwietrzyły gdzieś niebezpieczeństwo, zaraz jednak wracał im spokój.
Helge przestał już budzić w nich strach, stał się jakby częścią krajobrazu, obojętną, nie budzącą zagrożenia. Nigdy nie podchodził do nich zbyt blisko, siedział tylko i obserwował je, mógł to robić godzinami, snując marzenia wypływające z jego własnej tęsknoty.
Zwierzęta zwykle trzymały się w trzech grupach, od których odłączała się niekiedy samotna para lub nieduża rodzina. Stadka jednak nigdy nie oddalały się zanadto od siebie. Helge domyślał się, że zwierzęta wiedza gdzie przebywa pozostała część stada, nie miał też wątpliwości, że ich przewodnikiem jest szarogrzywy samiec.
Jakież one piękne! Nigdy nie przestał się zachwycać ich majestatyczną urodą.
Drgnął, słysząc dobiegające z oddali głosy. Z której strony dochodziły? Kto mógł wytropić go aż tutaj? To na pewno wystraszy zwierzęta!
Rzeczywiście, jelenie najwyraźniej się zaniepokoiły, wstały, ale nie uciekały.
Nadchodzący ludzie musieli zauważyć stado i okazali nawet dość rozumu, by zamilknąć. Helge rozejrzał się dokoła, ale nie dostrzegł nikogo.
Znów zapadła cisza i jelenie się uspokoiły.
Nagle oczy Helgego rozszerzyły się ze zdumienia, a z przerażenia dech zaparło mu w piersiach.
Za wzgórzem, w miejscu, którego nie mogły widzieć jelenie, wylądowała… jakaś istota z nieba. Jakiś pojazd. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to ucieczka. Niestety, jedyny kierunek, jaki mógł obrać, prowadził wprost w gromadę zwierząt, a za nic nie chciał ich wystraszyć, zależało mu na zachowaniu ich zaufania.
Oczywiście słyszał pogłoski o powietrznych łodziach z Królestwa Światła, krążyły o nich niesamowite opowieści. Ujrzano je może ze dwa razy i właściwie dla ludu Timona nie były niczym więcej niż tylko legendą. Ludziom twierdzącym, że je widzieli, nigdy tak naprawdę nie wierzono.
I oto właśnie na skraju moczarów zatrzymał się taki pojazd.
Helgemu serce załomotało w piersi, zaszumiało mu w głowie. Przestraszył się, że zemdleje, nie wiedział, co robić, dokąd uciekać, zastygł w miejscu sparaliżowany strachem.
Jak wszyscy mieszkańcy Królestwa Ciemności Helge dobrze widział w wiecznym zmierzchu. Kiedy stał skamieniały na wzgórzu, zobaczył, że z niesamowitego pojazdu wysiada dwóch ludzi i kieruje się w jego stronę.
Czego oni chcą?
Przyszli, żeby zabić jelenie? Nie, do tego nie wolno dopuścić!
Helge zawsze myślał więcej o jeleniach niż o własnym bezpieczeństwie. Przeraził się jednak nie na żarty. Nie mógł uciekać, bo wpadłby w sam środek stada, a nie miał pojęcia, jakie mogą być tego konsekwencje. W najlepszym razie jelenie by się rozpierzchły, w najgorszym zaś zabodłyby go na śmierć.
Nie miał czym się bronić, ani przed zwierzętami, ani przed obcymi przybyszami. Nosił z sobą tylko ot, zwykły kij, na cóż mu się zda?
Zanim zdążył podjąć jakąś decyzję, mężczyźni zbliżyli się na tyle, że widział ich już wyraźnie.
Pierwszym okazał się jeden z tych wysokich Strażników. Te niezwykłe istoty nie będące ludźmi nazywano chyba Lemurami? To one pełniły straże w baśniowym królestwie wśród światła i jedynie z rzadka wychodziły stamtąd, żeby przywołać potwory do porządku.
Drugi zaś…
Ależ… Przecież on go zna!
– Gondagil! – zawołał cicho. – To naprawdę ty?
Helge pospieszył w stronę mężczyzn, by jelenie nie zauważyły nowo przybyłych. Zszedł po drugiej stronie wzgórza.
– A dlaczego to miałbym nie być ja? – roześmiał się Gondagil.
Helge nie miał odwagi spojrzeć na tego drugiego, ludzie Timona zawsze czuli wielki respekt wobec Strażników. Nie spuszczał oczu ze swego pobratymca.
– Ale… ale… przecież ty zniknąłeś! Wiele, wiele lat temu Chyba siedem.
– Siedem lat temu? Chcesz pewnie powiedzieć: przed siedmioma miesiącami? – Gondagil przypomniał sobie wreszcie różnicę czasu i dodał cicho: – Naprawdę tyle czasu upłynęło tu, w Ciemności? To przecież straszne. Co się wydarzyło od tamtej pory? Ale nie, o tym pomówimy później. Helge, to jest Ram, najwyższy przywódca Strażników w Królestwie Światła, mój dobry przyjaciel.
Helge odważył się wreszcie spojrzeć na Rama, który lekko skinął mu głową. Helge zrobił to samo.
– Czego tu szukacie? – spytał. – Proszę, nie strzelajcie do moich jeleni, błagam…
Spontanicznie nazwał zwierzęta swoimi.
Gondagil podniósł rękę.
– Nikt nie będzie strzelać. Przybyliśmy, by się ciebie poradzić.
– Mnie?
Nigdy chyba nikt nie prosił Helgego o radę, teraz więc nie posiadał się ze zdumienia.
– Tak, ciebie. Czy możemy zejść do gondoli, żeby niepotrzebnie nie denerwować zwierząt?
Helge oniemiały ruszył za nimi w stronę brzegu moczarów. Nie był już tak przerażony, obecność Gondagila dodała mu otuchy. Na usta cisnęło mu się tysiąc pytań, jedno wreszcie zwyciężyło.
– A więc przez cały czas przebywałeś w Królestwie Światła?
– Tak.
I kolejne pytanie:
– Jak się tam przedostałeś?
– To długa historia. Helge, jesteś osobą, która najwięcej wie o olbrzymich jeleniach, prawda?
– Jestem jedyną osobą, która wie cokolwiek, i wiem wszystko.
Gondagil kiwnął głową.
– Właśnie dlatego do ciebie przychodzimy.
Byli już przy pojeździe, Ram gestem zaprosił Helgego do środka. Gondola wyglądała na całkiem wygodną, lecz Wareg się wahał.
– Nie będziemy jej uruchamiać, sądziliśmy tylko, że w niej porozmawiamy swobodniej.
Helge nie wiedział, czy powinien się odważyć, ale pojazd prezentował się kusząco, miał takie piękne kolory i tyle różnych urządzeń przy siedzeniu z przodu.
A przecież była to jedynie prościutka gondola Tsi! Co by powiedział, gdyby zobaczył pojazd Rama?
Ostrożnie wsunął się do środka. Jak tu miękko, bał się niemal, że zapadnie się w siedzenie i przeleci przez podłogę. A kiedy Ram nasunął na gondolę przezroczystą kopułę, poderwał się i usiłował się wydostać.
– Bądź spokojny – powstrzymywał go Gondagil. – To tylko ze względu na jelenie, nie chcemy, żeby nas usłyszały, kiedy będziemy rozmawiać.
Helge bardzo niepewny usiadł z powrotem. Ogromnie mu się to nie podobało. Nikt wszak nie lubi tracić kontroli nad sytuacją.
– Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o jeleniach, o tym, jak się miewają – zaczął Gondagil. – Ale najpierw umieścimy ci na ramieniu pewien aparacik, pozwalający na to, abyście mogli rozumieć się nawzajem z Ramem.
Nie wspomniał, że Ram już i tak rozumie każde słowo wypowiedziane przez Helgego.
Po chwili pełnej gorących protestów i wymachiwania rękami opiekun jeleni zgodził się wreszcie na zamocowanie aparatu i teraz nie mógł się nadziwić jego działaniu.
– A więc jak to wygląda? – dopytywał się Gondagil. – Czy twoim jeleniom dobrze się tu wiedzie?
Mistrzowskim posunięciem było użycie określenia „twoje jelenie”. Helge porzucił resztki podejrzeń i zaczął opowiadać.
Okazało się, że jelenie nie mają w Ciemności łatwego życia Poza niektórymi latami, kiedy głód zaglądał im w oczy, problem stanowiły zawsze drapieżniki wywodzące się z gór za krainą Timona, a oczywiście najgorsze były potwory grasujące wzdłuż muru. Na jelenie polowały też inne plemiona ze względu na mięso, a w jednym roku stado znacznie się zmniejszyło na skutek chorób.
Helge starał się, jak tylko mógł, lecz był jedynie człowiekiem i nie zawsze starczało mu czasu na pilnowanie zwierząt. Zainteresował się też, dlaczego przybysze go tak wypytują, czyżby Królestwo Światła zamierzało zgładzić zwierzęta?
Gondagil odrzekł z uśmiechem:
– Musisz przestać być taki podejrzliwy, Helge. Pamiętasz Mirandę, dziewczynę z Królestwa Światła?
– Tak, tak, tę, w której się zakochałeś?
– A więc wyraźnie było to widać? Jesteśmy teraz parą, tam za murem. Właśnie ona pierwsza zaczęła nalegać, abyśmy sprowadzili olbrzymie jelenie do Królestwa Światła, i jej pomysł się spodobał. Chcemy teraz podjąć taką próbę. Wielka wyprawa już wyruszyła i wkrótce przemierzy tereny potworów, ale potrzebna nam twoja pomoc. Jesteś jedyną osobą, która wie, gdzie przebywają jelenie i ile ich jest.
Twarz Helgego jeszcze bardziej się wydłużyła.
– Chcecie odebrać mi jedyne, co się liczy w moim życiu? Co mi potem zostanie?
Przybysze z Królestwa Światła popatrzyli na siebie, wreszcie, choć z pewną niechęcią, odezwał się Ram:
– Możesz jechać z nami, jeśli chcesz.
Zaskoczenie na twarzy Helgego nie było nawet przez moment udawane.
– Do Królestwa Światła? Boję się.
– Popatrz na mnie – przekonywał go Gondagil. – Czy uważasz, że wyglądam na osobę, która cierpi?
– Nie, i ani trochę się nie postarzałeś.
– Za murami nikt się nie starzeje.
– A co z mamą? Nie mogę jechać bez mamy, muszę ją zabrać.
Gondagil, który dobrze znał matkę Helgego, westchnął.
– To niemożliwe, Helge. Możemy zabrać tylko jednego człowieka, a nim musisz być ty.
Helge siedział z miną, jakby świat wokół niego legł w gruzach.
– Jak ja jej to powiem? – spytał słabym głosem.
Gondagil miał właściwie ochotę zaproponować „Nic jej nie mów”, wiedział jednak, że nie jest to dobre rozwiązanie. On sam mógł przed siedmioma laty zniknąć i nikt za nim nie tęsknił, lecz to zupełnie inna sprawa. Matka Helgego natomiast, odkąd starsze dzieci ją opuściły (czyli pożeniły się i założyły własne rodziny), żyła tylko dla tego jednego syna. Poza tym dwójka pozostałych zawsze niewiele ją obchodziła, liczył się jedynie Helge, to on był źrenicą jej oka. A teraz miał zniknąć.
– Musisz w jakiś sposób przekazać jej wiadomość – stwierdził Ram. – Ale ona nie może wyruszyć z nami.
Gondagil, który dobrze znał sytuację, wiedział, że rozstanie z matką oznaczać będzie dla Helgego nowe, lepsze życie i większą swobodę. Głośno jednak nie mógł tego powiedzieć.
Spytał za to podejrzliwie:
– Dasz sobie radę bez niej?
Helge siedział z ramionami bezwładnie opuszczonymi wzdłuż boków i przedstawiał sobą obraz człowieka kompletnie zagubionego.
– A kto się nią zajmie? Kto będzie mi gotował i prał moje ubrania? Kto będzie mnie osłaniał przed plotkami i ludźmi, którzy chcą wyrządzić mi krzywdę? Przed dziewczętami, które…
– Ależ Helge! – ostrym tonem przywołał go do porządku Gondagil. – Może lepiej jednak, abyś tu został.
Wareg jakby się opamiętał
– Nie, nie, muszę pilnować moich jeleni, one mnie potrzebują. Czy ty nie mógłbyś pomówić z moją mamą, Gondagilu?
– Nie sądzę, aby pałała do mnie szczególną miłością. Już lepiej, żeby zrobił to Ram. On ma więcej dostojeństwa.
– O, tak – błagalnym tonem zwrócił się Helge do Rama, ale w jego twarzy wciąż było tyle bezradności, jakby mówił: jak ja sobie poradzę bez mamy, musimy ją zabrać.
Gondagil i Ram zrozumieli, że oto pojawił się problem, który właściwie nie miał nic wspólnego z jeleniami. Ram postanowił odłożyć go na później.
– Ile masz tutaj zwierząt?
– Osiem. Jest też spore stado w pobliżu niemieckiej wioski i jeszcze jedno, mniejsze, w pewnej tajemniczej dolinie w pobliżu gór. I jeszcze samiec samotnik. Jedna para… i rodzina składająca się z trojga zwierząt… A jedna z łań w każdej chwili może się ocielić.
Ram zatroskany popatrzył na Gondagila.
– Któraś z tych tutaj?
– Nie, jest w dużym stadzie.
– Czy są jakieś inne łanie spodziewające się potomstwa?
Helge wahał się.
– Być może. Ale jeżeli, to we wczesnym stadium. Powiedzcie mi, czy tam w Królestwie Światła będzie im dobrze? Nie chcecie chyba urządzać na nie łowów?
Ram uśmiechnął się.
– Nie, spokojnie mogę ci to obiecać, nikt nie będzie na nie polować. Oddamy im do dyspozycji wielkie lasy i łąki na południu, to właściwie tereny elfów i duchów ale wszystkie te istoty uradowały się na myśl, że będą miały tak wspaniałe zwierzęta na swoich terenach.
– Elfy? Duchy? – wyjąkał pobladły Helge.
– Nie przejmuj się nimi – beztrosko odparł Ram. – Nie będziesz ich widział. I jeśli zechcesz, będziesz mógł strzec jeleni.
Helge bardzo tego pragnął, ale prawdę powiedziawszy wahał się podjąć decyzję. Gdyby tylko mógł zabrać ze sobą mamę…