4

PRZEZ MUR

Indra stała na łące przed murem wśród innych uczestników ekspedycji, ledwie jednak zauważała ich i olbrzymiego potwornego Juggernauta. Wypatrywała gondoli, która uniosła Rama i Gondagila. Wszystkie jej myśli były przy Lemurze.

– Zobaczymy się – szepnęła cicho. – Już wkrótce, ale nigdy nie dość prędko.

Pamiętała, jak Ram podczas strasznego wydarzenia odruchowo otoczył ją ramieniem. Działał instynktownie, zrobił coś, do czego właściwie nie miał prawa. Przerażony jednak patrzył tylko na toczącego się z hukiem Juggernauta i myślał wyłącznie o tym, by oszczędzić jej potwornego widoku.

Lenore zauważyła jego spontaniczny gest i oczy zwęziły jej się w dwie szparki, Indra dostrzegła reakcję rywalki. Na ile groźna może być właściwie Lenore? Nie dawało się wykluczyć, że wysłał ją Talornin, któremu miała wszystko relacjonować. Indra i Ram powinni więc zachować większą ostrożność.

Ale teraz Ram odleciał. Indra wciąż jeszcze widziała gondolę, maleńką plamkę na złocistożółtym niebie.

Już się za nim stęskniła, czuła, jak ściska ją w sercu.

Wróciła myślą do tamtej chwili, gdy objął ją i pocałował w policzek, i do tamtego razu, kiedy rozstawali się przy gondolach. Długo stała blisko niego, zanim odeszła. Pamiętała trudną do pojęcia intensywność własnych uczuć, miała wrażenie, że Ram przyciąga ją do siebie niczym silnie działające pole magnetyczne.

Podobnie było i teraz, przez ten krótki moment, kiedy to ją przygarnął. Elena przeżyła to samo, gdy Ram kiedyś uścisnął ją w podzięce.

Czy wszyscy Lemurowie są podobni? Czy też może tylko Ram obdarzony jest ową niezwykłą zdolnością oddziaływania na innych? A może nie bez znaczenia są również własne odczucia Indry?

Może tak, może nie. Wszak Elena także to poczuła, a ona przecież nie kochała się w Ramie.

Za to Indra się w nim zakochała i dlatego zapewne pociągał ją z dodatkową mocą. Można powiedzieć, że przepadła z kretesem, dała się bezwolnie unieść prądowi wielkiej rzeki.

Czy jego uczucia dla niej są równie mocne?

Tajemnicza siła pchająca ją do Rama była czymś zupełnie innym od tego, co czuło się wobec Tsi. Nie był to prymitywny popęd seksualny, owszem, on też istniał, lecz nie tak natrętny, przeważało głębokie poczucie bezpieczeństwa, ciepła, zrozumienia i więzi Indra miała ochotę pozostać na zawsze w jego objęciach, jak gdyby… jak gdyby…

Słyszała opowieści Dolga o Wielkiej Światłości otaczającej świat ludzi, istniejącej również w późniejszym świecie i w świecie obok, a także w głębi ludzkich serc i umysłów, o świetle czystej miłości i dobroci W ramionach Rama czuła się właśnie tak, jakby znalazła się w Wielkiej Światłości.

Czyżby Ram nosił w sobie promień tego światła? Czyżby był tam kiedyś i otrzymał jego cząstkę? Powiedział chyba kiedyś, że Święte Słońce to płomień Wielkiej Światłości? Nie, to nie Ram o tym mówił, ktoś inny, kto, nie mogła już sobie przypomnieć. Może któryś ze Strażników podczas pracy zanadto zbliżył się do Świętego Słońca i nabrał lśniącej rozedrganej poświaty jego olbrzymiej miłości i dobroci?

Ale przecież Indra wiedziała, że nie wszyscy stają się lepsi pod wpływem tego światła. Ci, w których duszach tkwiło zło, stawali się jeszcze gorsi, Słońce miało po prostu moc wzmacniania posiadanych cech.

Wobec tego Ram już od samego początku w głębi serca musiał być bardzo dobrym człowiekiem, a raczej bardzo dobrym Lemurem.

Zastanawiała się, czy blask Słońca wywiera wpływ również na nią.

Indra nie była złą osobą, w Królestwie Światła wcale nie zrobiła się też bardziej leniwa, co stanowiło przecież główną cechę jej charakteru. Raczej wprost przeciwnie.

Ale to chyba zasługa Rama i jej pragnienia, by sprawić mu przyjemność.

Indra nie doceniała samej siebie.

Miranda wyrwała ją z zamyślenia.

– No cóż, my, słomiane wdowy, nie możemy tylko tak stać i wzdychać, wypatrując gondoli, która uwiozła naszych najdroższych. Musimy posprzątać i przygotować się do dalszej drogi.

Indra zmieszana skinęła głową, Owszem, widziała, że łąkę należy uporządkować, chociaż szczątki Griseldy unicestwił czerwony farangil Dolga, ale praca nigdy nie była jej mocną stroną, zawsze jakoś zdołała się wykręcić od tego rodzaju przykrych zajęć.

– Kto przejął dowodzenie? – spytała, bez zapału zbierając śmieci i tu i ówdzie prostując jakiś zdeptany kwiat.

– Trzej Strażnicy i Móri – odparła Miranda. – Do każdego z nich możemy się zwracać, jeśli chcemy przekazać albo otrzymać jakieś informacje. Nie, nie, Indro, źdźbła trawy wyprostują się same, nie musisz im pomagać.

Indra przyjrzała się zebranym. Już raz wcześniej ich liczyła, ale dla wszelkiej pewności postanowiła zrobić to ponownie. Teraz, kiedy do miasta zawróciła połowa uczestników ekspedycji wstrząśnięta odkryciem obecności wśród nich Griseldy, a także późniejszym zgładzeniem jej przez Jaskariego, skład grupy przedstawiał się następująco:

Trzej Strażnicy, Marco, Móri i Dolg, Indra i Miranda, Jori, Oriana, Thomas, Berengaria, Siska, Oko Nocy i Tsi-Tsungga, Jaskari i Elena, jeden Madrag, chyba Chor, o ile Indra się nie myliła, laborant, weterynarz i okropna Lenore. Z duchów pozostali jedynie Sol, Nauczyciel, Nidhogg i Zwierzę.

Poza tym w skład wyprawy wchodzili jeszcze oczywiście Ram i Gondagil, którzy już wyruszyli.

Polana została wreszcie uprzątnięta, przy minimalnym udziale Indry, która potrafiła sprawiać wrażenie bardzo zajętej, choć w zasadzie nie robiła nic ponad to, co absolutnie niezbędne.

Musiała jednak przyznać, że jej rozleniwienie w ostatnich tygodniach ustąpiło. Podróż do Nowej Atlantydy, zakochanie w Ramie, a także udział w wielu ciekawych wydarzeniach bardzo ją rozruszały.

Może kiedyś będzie z niej nawet jakiś pożytek?

Wszyscy razem weszli do ogromnego wnętrza Juggernauta, ich głosy echem odbijały się od ścian. Musieli siedzieć na podłodze albo stać, bo pojazd nie został jeszcze ukończony.

Indra rozejrzała się po wnętrzu machiny. W ścianach były okna wpuszczające do środka światło. Spróbowała policzyć, ile zwierząt będzie mogło zmieścić się tu naraz, ale nie wiedziała, jak wielkie są olbrzymie jelenie, widzieli je przecież tylko Miranda i Gondagil, i być może również Strażnicy włącznie z Ramem. Jak zdołają wprowadzić zwierzęta do pojazdu? I zmusić, by stały spokojnie? No a te ich olbrzymie rogi?

Drgnęła przestraszona, kiedy Madrag uruchomił Juggernauta, i po prostu siadła na podłodze. Większość uczestników wyprawy postąpiła podobnie, stali jedynie ci, którzy znaleźli coś, czego mogli się przytrzymać.

Juggernaut ruszył naprzód po nierównym terenie.

Nawet jeśli nigdy dotąd nie miało się skłonności do choroby morskiej, to teraz można się jej nabawić, pomyślała Indra. To chyba nie najlepszy wynalazek Madragów. Jaki, na miłość boską, cel miała budowa tego potwornego kolosa? O ile dobrze zrozumiałam, teren w Ciemności jest o wiele bardziej pofałdowany niż w Królestwie Światła, miejscami wręcz nieprzebyty, na cóż taka machina, której do poruszania się potrzebna jest sześciopasmowa autostrada? Przepraszam, Oko Nocy, nie chciałam cię popychać, ojej, Jori poleciał do przodu i wpadł na laboranta! Nie, to się nigdy nie uda, i oni chcą w taki sposób przetransportować płochliwe jelenie?

Juggernaut zatrzymał się i Indra wyjrzała przez okno. Zdaje się, że dotarli do muru, choć ona, rzecz jasna, nie dostrzegła żadnej przeszkody, mur bowiem był właściwie niewidzialny.

Usłyszała głos Tsi dobiegający z wieżyczki, gdzie pozwolono mu zająć miejsce wraz z Siską, oboje wszak znali Ciemność. Na górze siedzieli również Móri i Strażnicy, a także oczywiście Madrag, którym, jak się Indra dowiedziała, w istocie był Chor.

Marco i Dolg wyszli z pojazdu, prosząc jednak wszystkich innych, by pozostali w potwornym Juggernaucie. Indra chętnie by się przewietrzyła, lecz nie śmiała protestować. Usadowiła się wygodniej i czekała.

Prędzej, Juggernaucie, chcę jak najszybciej zobaczyć Rama!


Siska siedziała dostojnie na ławce w wieżyczce, obserwując, jak Móri i Strażnicy schodzą w dół. Tsi chciał się do nich przyłączyć, ale Siska zatrzymała go uniesieniem ręki.

– W jaki sposób mógłbyś się im tam przydać? – spytała ostro.

Tsi popatrzył na nią badawczo swoimi intensywnie zielonymi oczyma.

– Ojej, naprawdę się do mnie odezwałaś? Nigdy dotąd się to nie zdarzyło.

– Tylko po to, by przypilnować, żebyś nie popełnił większego głupstwa niż zwykłe – odpowiedziała cierpko. – To dla twojego dobra.

– Dziękuję, księżniczko – zaśmiał się Tsi rozbrajająco.

Siska łaskawie skinęła głową. Bardzo sobie ceniła, gdy nazywano ją księżniczką, ale przed tym dzikusem nie chciała tego okazywać.

Patrzyli, jak mężczyźni podchodzą do muru. Madrag nie ruszał się ze swego miejsca, czekał na ich sygnał.

Jak zamierzają sobie z tym poradzić, zastanawiała się Siska.

Miranda siedząca po jej drugiej stronie – uznano bowiem, że i ona powinna zająć miejsce w wieżyczce, ponieważ najlepiej znała terytorium potworów – odezwała się, nie kryjąc zdziwienia:

– Nie pojmuję, w jaki sposób planują wprowadzić tu zwierzęta?

– Ja też się nad tym zastanawiam – przyznała Siska. – I dlaczego Madragowie zbudowali coś, co wygląda tak prehistorycznie i niezgrabnie jak Juggernaut?

– To akurat wiem – odparła Miranda. – Gondagil mi o tym mówił. Jedyna droga w Góry Czarne prowadzi przez ten prąd powietrza, żywe istoty czy gondole nie mają szans, za to Juggernaut jest dostatecznie ciężki, by oprzeć się wciągającym wichrom.

– No tak, teraz rozumiem lepiej, ale chyba przejazd przez las i po nierównym terenie jest dla tego kolosa raczej niemożliwy?

– Będziemy mieli okazję to wypróbować. Dlatego Madragowie zgodzili się wziąć udział w ekspedycji.

Ale Miranda również miała swoje wątpliwości.

– Pamiętam, że obszar potworów był niezwykle trudny do przebycia, nierówny, porośnięty krzakami.

Madrag Chor, dzielny przywódca całej czwórki, przysłuchiwał się ich rozmowie i teraz się odwrócił. Udawał, że nie widzi, jak Siska cofa się na widok jego przypominającej pysk bawołu twarzy.

– Obcy, Talornin, zalecił nam tę drogę – odezwał się swoim grubym, ochrypłym głosem, któremu starał się nadać łagodny ton. – Nie wiem, czy zauważyłyście, ale znajdujemy się w paśmie wzgórz.

Owszem, zwróciły na to uwagę. Przed nimi ciągnęła się delikatna linia łagodnych szczytów.

Chor podjął swoją gardłową, pełną pochrząkiwań mową:

– Wprawdzie terytorium potworów ciągnie się i tutaj, ale z jakiegoś powodu bestie unikają tego miejsca, tak twierdzi Talornin. Nie wiem, dlaczego tak jest.

– To brzmi bardzo zachęcająco – mruknęła Siska.

– Wszystko jest lepsze od potworów – przerwała jej Miranda. Miała przecież doświadczenie.

Siska kiwnęła głową, wciąż jednak nie była zadowolona.

– Ale nie pojmuję, w jaki sposób chcą przejść przez mur, nie wpuszczając przy tym potworów do środka?

– Przecież przed chwilą już się dowiedziałaś, głuptasku – dobrodusznie tłumaczyła Miranda. – Potwory unikają tego miejsca, a w jaki sposób przedostaniemy się przez mur… tego i ja nie rozumiem.

Tsi uznał, że także on powinien włączyć się do rozmowy.

– A ja wcale się o to nie boję. Marco i Dolg ze wszystkim dadzą sobie radę – oświadczył z przekonaniem.

Rozmowę przerwały dobiegające z dołu głosy. To mężczyźni przy murze coś mówili. Siska spostrzegła, że Strażnicy pokazują, jak duży powinien być otwór, i po krótkiej naradzie pozwolono Dolgowi wyciąć w nim szczelinę. Dolg skierował na mur swój niebieski szafir.

Chor mruknął do siedzących w wieżyczce towarzyszy:

– Oni znają inne metody, ale ta jest najszybsza.

Marco odwrócił głowę do Juggernauta i zawołał:

– Bardzo proszę, zachowajcie całkowity spokój, bo wkrótce przedostaniemy się za mur!

Dolg wykonał kilka ruchów szafirem i mur rozsunął się na boki, mniej więcej tak jak kurtyna w teatrze. Mężczyźni dali Chorowi sygnał, by ruszał, a sami pospiesznie wrócili do Juggernauta.

Madrag przejechał przez otwór w murze; pojazd poruszał się tak cicho, jak gdyby silnik w ogóle nie pracował.

Siska zacisnęła dłonie. Oto znów znajdzie się w Ciemności. Ileż to czasu minęło, odkąd stamtąd przybyła? Tam przecież spędziła całe swoje życie. Zamknęła oczy, nie chciała patrzeć.

Chor na powrót zasłonił luki w wieżyczce, byli teraz zamknięci, mogli jednak wyglądać przez wielkie okna. Siska poczuła palce Tsi zaciskające się na jej ręce.

– Do pioruna – szepnął niemal bezgłośnie. – Nie wiem, czy naprawdę mam na to odwagę.

Dziewczynka przyciągnęła rękę do siebie, czuła, jak drży jej każdy nerw. Siedzenie ramię w ramię z tym bastardem Tsi-Tsunggą jawiło się jej koszmarem. Mogła to znieść, dopóki rozmawiała z Mirandą i innymi, przez cały czas jednak była nieprzyjemnie świadoma jego bliskości, a teraz kiedy nakazano im milczenie, nic nie mogło złagodzić jej strasznego napięcia.

Co w nim jest szczególnego, że tak reaguje? Był dzikim stworzeniem i chociaż zaliczał się do grupy młodych przyjaciół, Siska zawsze go unikała. Nie sprawiało to jej trudności, teraz jednak znalazła się jakby w pułapce jego bezpośredniego sąsiedztwa, próbowała nawet zamienić się na miejsca z Mirandą, ale ona nie chciała rezygnować z doskonałego widoku, jaki miała ze swej pozycji.

Ciało Siski zalały nowe uczucia. Nie pojmowała ich, wiedziała jedynie, że pragnie znaleźć się jak najdalej od tego mieszańca, wywodzącego się z ziemnych elfów i Lemurów, od tej istoty o niezwykłej barwie skóry i włosów, o drwiących zielonych oczach. Tsi-Tsungga to odmieniec, a w jej wiosce nie wolno się było do nich zbliżać. Odmieńców porzucano w lesie, pozostawiano ich na odludziu i w ten sposób odsuwano niebezpieczeństwo. A oto ona siedzi tutaj ściśnięta między nim a Mirandą! Spychała prawie Mirandę, próbując odsunąć się od Tsi, ale on przez cały czas wymachiwał rękami i jego brunatna cętkowana skóra wielokrotnie jej dotykała, przechodził ją wtedy dreszcz, mało brakowało, a głośno krzyczałaby z przerażenia.

Siska słyszała poszeptywania dziewcząt o Tsi, zarówno tych starszych, Indry, Eleny i Mirandy, jak i młodszej Berengarii, docierały do niej urywki zdań: „…szkoda go, nie może się z nikim związać, jest taki samotny… podniecające… niezwykłe… bardzo bym chciała…”

To one czegoś chciały, nie on.

Siska miała nadzieję, że nie chodziło im o to, czego drżąc ze strachu się domyślała. Bała się jednak, że tak właśnie jest. Podczas podróży w wieżyczce Juggernauta jej złe przeczucia stawały się coraz bardziej konkretne.

Загрузка...