Juggernaut znów się zatrzymał.
Mur za nimi się zamknął, znaleźli się w Ciemności,
Panująca tu cisza była niezwykła.
Marco otworzył luk z tyłu Juggernauta i wypuścił uczestników wyprawy.
– Upłynie nieco czasu, zanim się we wszystkim zorientujemy – rzekł niemal szeptem. – Skorzystajcie więc z okazji i wyjdźcie zaczerpnąć nieco powietrza, ale zachowujcie się możliwie jak najciszej.
Zaciekawieni zagłębili się w nowy mroczny świat. Niektórzy urodzili się w Królestwie Światła i nigdy nic poza nim nie widzieli, inni, jak Indra, przybyli z powierzchni Ziemi i znali dobrze chłodne, wilgotne listopadowe wieczory. Mimo to nawet ona przeżyła wstrząs, gdy otoczyła ją zimna cisza. W pełni zrozumiała nie gasnące pragnienie Gondagila, by wpuścić światło do tego ponurego świata.
Otaczająca ich ciemność wydawała się niezgłębiona, przywykli wszak do złocistej jasności w obrębie muru.
Indra nasłuchiwała, głosy mężczyzn brzmiały głucho, zdawały się nieść daleko po pustkowiach.
Było tu jednak coś jeszcze, z wolna rozróżniła dźwięk, którego nie słyszała już od bardzo dawna. Wiatr zawodził przenikliwie w gałęziach jakiegoś pokurczonego drzewa, którego na razie jeszcze nie dostrzegała Przy jej stopach coś lekko szeleściło, poczuła dotyk ziarenek piasku na skórze.
– Gdzie my jesteśmy? – szeptem spytała stojącego tuż przy niej Dolga.
– Sprengisandur – odparł z gorzkim uśmiechem. – Nie, nie, to tylko wspomnienie, które nawiedziło i mnie, i ojca.
– Wcale niegłupie porównanie – mruknęła Indra, która także podróżowała kiedyś po tej budzącej grozę części Islandii. – Chociaż tu jest jeszcze straszniej.
– Bez wątpienia. Ale nie wiem, gdzie jesteśmy. Marco rozmawia z kimś przez telefon.
Indra umilkła.
Rozległ się głos Rama z metalicznym pogłosem, serce jej się ścisnęło z tęsknoty, chciała słyszeć lepiej, podeszła więc do Marca.
– Gdzie jesteście? – spytał ukochany głos.
Marco odparł:
– Na jakiejś pustyni, dość wysoko, więcej nie wiem.
Dotarł do nich głos zdumionego Gondagila:
– Na morzu piasku? Oszaleliście? Tamtędy nie możecie jechać!
– Dlaczego nie?
– To Kraina Śmierci, nikt tego nie przeżyje. Tu krążą tylko demony zmarłych.
– Ależ, Gondagilu – szepnęła Miranda. – Nie jesteś chyba aż tak przesądny!
On na szczęście jej nie słyszał, a Marco odpowiedział:
– Mamy Juggernauta, on nas ochroni.
– Owszem, jeśli piasek nie dostanie się do maszynerii. A utknięcie w piaskowym morzu oznaczać będzie koniec dla wszystkich.
– Nie mogliśmy przecież jechać opancerzonym wozem przez terytorium potworów, to zbyt nierówny teren, sam mówiłeś.
– Wciąż jesteście na ziemiach potworów, lecz one się boją piaskowego morza, w dodatku całkiem słusznie. Zawróćcie, to się nie uda!
– Zdaj się na nas. A gdzie wy jesteście?
Ram i Gondagil podali im swoją pozycję, powiedzieli też, że wiedzą już mniej więcej, gdzie znajdują się prawie wszystkie jelenie.
– Żadną miarą nie opuszczajcie pasma wzgórz, skoro już tam trafiliście – polecił zatroskany Gondagil. – Później przekażemy wam nowe wskazówki.
Wiatr zawodził teraz straszliwie wokół ich uszu, ciskając im w twarze i w oczy ostre ziarenka piasku.
– Wracamy do wozu – wydał polecenie Marco. – Znamy już kierunek, nie ma czasu do stracenia.
Kiedy głos Rama umilkł, Indra odczuła wielką pustkę. Czy oni nie mogli dodać paru słów, poprosić, by zajęli się szczególnie dwiema z nich? Ale nie, rozmowa była krótka i bardzo rzeczowa.
Zaczynała widzieć już lepiej. Kiedy udało jej się osłonić oczy przed sypiącym się w nie piachem, dostrzegała ciągnącą się przed nimi połać pustkowia, ginącą w mroku i we mgle. Pustynię, na której tu i ówdzie rosło jakieś samotne drzewo, wszędzie też unosiły się welony porywanego wiatrem piasku, poza tym nic.
Kiedy na powrót znaleźli się w blaszanej beczce, jak nazywała Juggernauta Indra, Jori zaczął narzekać:
– Dlaczego mnie nie wolno wejść na wieżę? Spędziłem w Ciemności tyle samo czasu co Tsi!
Marco odparł spokojnie:
– Pytaliśmy się, czy chcesz, ale ty byłeś tak zajęty przechwalaniem się przed dziewczętami, że nie słyszałeś. No dobrze, teraz idź na górę.
Jori błyskawicznie usłuchał.
Indra również miała ochotę usiąść w wieżyczce, lecz tam nie było zbyt wiele miejsca, właściwie też nie zasługiwała na ten przywilej bardziej niż inni.
Juggernaut ruszył, gąsienice w ciszy potoczyły się po piasku. Ledwie było go słychać, dzięki temu potwory zapewne nie odkryją ich bliskości, lecz niestety w ten sposób poruszali się znacznie wolniej.
W wieżyczce Chor zamknął wszystkie luki, widok mieli ograniczony, przede wszystkim nie mogli patrzeć w górę, wyglądali jednak przez wielkie okna, które, jak twierdził Chor, są przydymione, nikt więc nie mógł zajrzeć do środka.
Siska wyczuwała napięcie Chora i wszystkich pozostałych dowódców, którzy weszli na górę i stanęli za kierowcą. Dziewczynka siedziała wyprostowana, przyciskając do boków ręce zaciśnięte w pięści. Tsi i Miranda również nie kryli zdenerwowania, wiedzieli, że znajdują się na niebezpiecznych obszarach. W Juggernaucie od czasu do czasu coś nieprzyjemnie zgrzytało, Chor nie bez lęku badał maszynerię. Piasek znajdował drogę do wszystkich zakamarków, przez to podróż była jeszcze bardziej denerwująca.
Nawet Jori, który jak zwykle zaczął beztrosko paplać, umilkł przejęty.
Tsi szepnął do Siski:
– Nie bój się, jestem przy tobie.
Dziewczynka w odpowiedzi tylko prychnęła. A Juggernaut powoli, niemal bezszelestnie parł naprzód.
Ja tutaj żyłam, rozmyślała Siska. Oczywiście nie w tym miejscu, mój świat był jeszcze mroczniejszy, pasmo wysokich gór przesłaniało łunę dochodzącą z Królestwa Światła. Za górami wciąż mieszkają moi krewniacy, ci, którzy wielbili i czcili boginię-księżniczkę, a później chcieli ją zabić za to, że nie zdołała sprowadzić światła do wioski.
Ciekawe, w jakim mogą być teraz wieku?
Wielu z nich na pewno już umarło, inni się postarzeli, mają więcej lat, niż wtedy gdy tam mieszkałam, a ja wciąż jestem młodą, niedorosłą dziewczyną.
Tak mało o nich myślałam przez ten czas. Pamiętam życzliwe kobiety, które mi usługiwały i uczyły wszystkiego. Ciekawe, ile bogiń-dziewic zdołali zniszczyć mężczyźni z mojej wioski? Cóż to za prymitywna kultura! W Królestwie Światła tak wiele się nauczyłam o miłości i wyrozumiałości dla innych.
Siska nigdy nie czuła szczególnie bliskich związków ze swoim ludem, nawet gdy jeszcze tam mieszkała. Żyła wszak we własnym odizolowanym świecie, jedynie ojciec i stare kobiety byli jej do pewnego stopnia bliscy, ale kobiety na pewno już poumierały, a ojciec, wódz, zdradził ją przecież. One także, wszystkie uciekły, gdy miano złożyć ją w ofierze.
Jej dom był teraz w Królestwie Światła, a mimo to w sercu ją zakłuło, gdy ujrzała na wpół zapomniany mroczny krajobraz.
Ram zapewniał, że również mieszkańcy krainy po drugiej stronie gór dostaną kiedyś światło, gdy tylko wyprawa w Góry Czarne przyniesie ostatni składnik do wywaru, który uczyni dobrymi wszystkie stworzenia.
Wiadomo jednak, że to potrwa. A w tym czasie wiele istot będzie cierpieć i zginie.
A jeśli nie zdołają odnaleźć jasnej wody? Jeśli wszyscy zginą podczas wyprawy?
Drgnęła, słysząc głos Chora:
– Coś nadchodzi
Coś? Dlaczego nie powiedział „ktoś”?
Zatrzymał Juggernauta. Wszyscy zebrali się przy przedniej szybie, zasłaniając widok Sisce i pozostałym zajmującym miejsca z tyłu. Dziewczynka wsunęła głowę pod ramię jednego ze Strażników i wyglądała zaciekawiona.
Z początku zauważyła jedynie ponurą postać, nad którą wirowały drobiny piasku. Wreszcie dostrzegła coś – podobnie jak Chor w myślach stwierdziła, że to jest „coś” – co przemieszczało się w mrocznej mgle. Z wolna podchodziło coraz bliżej.
Dwie nieduże istoty poruszały się bardzo dziwnie, szły chwiejnie jak ogłuszone małpy, lecz to nie były małpy ani ludzie, ani nawet zwierzęta.
– Potwory – krótko stwierdził Móri. Widział je wszak wcześniej.
Siska przyglądała się stworzeniom, szeroko otwierając oczy. Wyglądały naprawdę strasznie, bez wątpienia to krwiożercze bestie, kierowały się w stronę stojącego nieruchomo Juggernauta.
Siska wiedziała, że jest bezpieczna, a mimo to się przestraszyła. Kiedyś ścigały ją podobne istoty i nigdy nie zapomniała tamtego strachu, ich pomruków, zniecierpliwionego wycia.
– Co teraz robimy? – spytał Chor.
– Nic – odparł jeden ze Strażników. – Oczywiście zostaliśmy odkryci, ale one mają daleko do swoich, zanim ich zawiadomią, zdążymy uciec.
Oni nie chcą zabijać, uświadomiła sobie Siska, to bardzo szlachetne z ich strony, ale czy na pewno mądre?
Stworzenia poruszające się po piaskowym morzu sprawiały wrażenie śmiertelnie zmęczonych, chwiejnym krokiem posuwały się naprzód, jak gdyby nie widziały Juggernauta albo też pragnęły pomocy.
– One idą prosto na nas – cicho powiedział Jori. – Czy…?
Marco odparł bez tchu:
– Nie, zaczekajcie!
Na dole we wnętrzu Juggernauta już zauważono, co się dzieje. Wszyscy członkowie ekspedycji stłoczyli się przy przednich oknach.
– Do diaska – zaklęła szeptem Indra. – Zaraz staniemy z nimi twarzą w twarz.
– Jesteście pewni, że one nie mogą zajrzeć przez szybę? – spytała przestraszona Lenore.
– Na pewno niczego nie widzą – zapewnił Strażnik, który został na dole.
Ale my je widzimy, pomyślała Indra. Na Boga, jakież one odrażające! W ich twarzach nie ma nic ludzkiego, nie da się też ich nazwać zwierzętami, bo to ubliżałoby zwierzętom, to jakieś diabły, wytwory czyjejś chorej wyobraźni, czarne od brudu, włochate i jeszcze ta dzikość w oczach! Ich małe paskudne ślepia nikomu na pewno nie życzą dobrze, ale stwory wyglądają na zmęczone, na strasznie zmęczone.
Zatrzymajcie się, do diabła, nie widzicie, że idziecie prosto na nas?
Bestie podchodziły do Juggernauta od prawej strony. Ci, którzy stali w tamtym miejscu, odskoczyli odruchowo, gdy ujrzeli odpychające oblicza tuż przy swoich twarzach.
– Boże, one się rozbiją o ścianę – szepnęła Elena.
Tak jednak się nie stało. Bestie maszerowały dalej. Część uczestników wyprawy uskoczyła na bok, gdy potwory przeszły przez ścianę i znalazły się we wnętrzu Juggernauta. Ponieważ jednak wędrowały po ziemi, ich nogi przez cały czas znajdowały się poza pojazdem.
Niesamowity widok, niemal groteskowy.
Marco i Dolg zbiegli z wieżyczki. Dolg, który nie bał się niczego, usiłował zatrzymać niezwykłe istoty.
Ale one szły dalej, przeniknęły przez niego, nawet na niego nie spojrzawszy. Żyły w swoim własnym świecie.
Wreszcie opuściły Juggernauta i wszyscy rzucili się do przeciwległej szyby. Nieszczęsne stwory zniknęły w mroku za machiną.
– Biedaczyska – mruknęła Indra.
Ale Dolg, drżący z zimna, rozcierał ramię.
– Mam takie uczucie, jakby pokrył je lód – rzekł cicho.
– Nie powinieneś był tego robić – stwierdził Marco. – One są naprawdę niebezpieczne. Pogłoski o morzu piasku są najwidoczniej prawdziwe. Czy odczuwasz coś więcej poza mrozem?
Dolg zastanowił się.
– Depresję, niechęć do życia i nienawiść! Daj mi szafir, Marco, paraliż ogarnia moje ręce!
Marco prędko wyjął szafir, który Dolg nosił w sakiewce przy pasku, i podał kulę przyjacielowi. Dolg ujął ją w zdrętwiałe dłonie, lecz Marco musiał pomóc mu ją przytrzymać. Pozostali radowali się cudownym błękitnym światłem, które zalało teraz wnętrze ponurego pojazdu.
Ponieważ stworzenia były o wiele mniejsze od Dolga, a poza tym poruszały się po ziemi, uszkodziły mu jedynie przedramię. Indra widziała, jak bardzo jest zmarznięte, ale rozgrzewający blask niebieskiego szafiru usunął ślady pozostawione przez upiory.
Juggernaut wyruszył w dalszą drogę przez nieznaną, niebezpieczną okolicę.
Na górze w wieżyczce Siska zorientowała się nagle, że przez całe spotkanie z upiorami ręka Tsi-Tsunggi uspokajająco obejmowała ją za ramiona. Nagłe gorąco, jakim się oblała, przypomniało jej o bliskości elfa, poderwała się gwałtownie.
– Muszę spytać o coś Indrę – mruknęła i zbiegła do wnętrza Juggernauta.
Na schodach pożałowała tego, co zrobiła. Nie powinna tak łatwo rezygnować z dobrego miejsca w wieżyczce. Stała na wąskich schodach i ciężko oddychała. Nowe uczucie nie chciało ustąpić, policzki ją paliły, a płacz uwiązł w gardle.
Przecież jestem księżniczką, myślała. Czyżby taki nędzny, nie mający nic wspólnego z człowiekiem bastard miał wyprowadzić z równowagi córkę wodza? Pamiętaj o swojej godności, Sisko!
Juggernaut przechylił się nagle, mało brakowało, a spadłaby ze schodów, musiała przytrzymać się poręczy. W dodatku tutaj niżej zaczęła dokuczać jej choroba morska.
Nikt z dołu jeszcze jej nie zauważył. A więc ocaliła swą godność.
Zdradliwa fala, która zalała jej ciało, z wolna zaczynała ustępować.
Usłyszała głosy Dolga i Marca, rozlegały się coraz bliżej, uciekła więc z powrotem na górę.
Tsi patrzył na nią z pytającym uśmiechem. Siska zmusiła się, by przelotnie odwzajemnić ten uśmiech, i znów siadła przy nim. Tsi nie próbował już więcej jej obejmować.
Również i to ją irytowało, lecz przede wszystkim odczuwała ulgę.
Odruchowo zerknęła w tył, znajdowali się daleko od Królestwa Światła, ale widać je było za nimi. Tuż nad linią horyzontu, za zasłoną piaskowych chmur, wznosiła się olbrzymia kopuła czy też zabarwiony na różowo półksiężyc. Ellen i Nataniel nieraz opowiadali o księżycu istniejącym w zewnętrznym świecie, ale u nich, gdy widoczna była jego połowa, wisiała na niebie pionowo, tutaj zaś półksiężyc, czyli kopuła Królestwa Światła, leżał niczym odwrócony spodeczek. Był tak wielki, że nie dało się go dostrzec w całości, jego gigantycznych rozmiarów można się było jedynie domyślać.
Tsi-Tsungga popatrzył za jej wzrokiem.
– Tęsknisz już za powrotem, prawda?
– Tak – przyznała cicho. – Tutaj jest strasznie. To mój dawny świat, ale teraz budzi we mnie grozę.
– W twojej wiosce na pewno było pięknie, księżniczko – pocieszył ją Tsi.
Może i tak, pomyślała, ale kiedy Tsi powtórzył swoje: „Nie bój się, jestem przy tobie”, już nie prychała. Zatęskniła za swoim nowym domem, za Sassą, Ellen, Natanielem i Hubertem Ambrozją.
Chociaż Hubert Ambrozja to tylko kot, zwierzę, do którego nie należy się zbliżać.
Nagle od strony Gór Czarnych dobiegło przeciągłe, przeraźliwe wycie. Wszyscy w wieżyczce drgnęli. Zapomnieli już o tych przerażających dźwiękach.
– Ach, milczcie wy przynajmniej! – mruknęła Siska. – I bez tego jest dostatecznie źle!