Gdy Nicole obudziła się po raz pierwszy, szumiało jej w głowie i nie mogła zebrać myśli. Bolała ją głowa, plecy i nogi. Nie wiedziała, co się z nią stało. Z trudnością wymacała pojemnik i napiła się wody. Musiałam upaść i stracić przytomność, pomyślała i zasnęła.
Gdy obudziła się po raz drugi, była noc. Ale jej umysł nie błądził już we mgle. Wiedziała, gdzie jest. Pamiętała poszukiwania Takagishiego, zdawała sobie sprawę, że wpadła do studni. Wołała Franceskę, a potem nastąpiło straszne uderzenie.
Wyjęła zza paska nadajnik.
— Halo, Newton — powiedziała, podnosząc się powoli tu kosmonauta des Jardins. Byłam… niedysponowana, to chyba właściwe określenie. Wpadłam do studni i straciłam przytomność. Sabatini wie, gdzie jestem…
Nicole umilkła i wsłuchała się w trzaski w słuchawkach. Wzmocniła sygnał, ale usłyszała tylko buczenie prądu. Zrobiło się ciemno, pomyślała. Czyżby światło paliło się zaledwie dwie godziny? Nicole wiedziała, że „dzień” Ramy trwał około trzydziestu godzin. Czyżby tak długo leżała nieprzytomna? A może Rama znów zrobił im niespodziankę? Spojrzała na zegarek i w myślach obliczyła, ile godzin minęło od wymarszu w drugą misję. Jestem tu już trzydzieści dwie godziny. Dlaczego nikt po mnie nie przyszedł?
Nicole pomyślała o wydarzeniach, które nastąpiły tuż przed jej upadkiem. Rozmawiała z Wakefieldem, potem wróciła do „szopy”, żeby zajrzeć do studni… Richard zawsze sprawdzał ich położenie, a Francesca wiedziała, gdzie…
Czy całej załodze mogło się coś stać? A jeżeli nie, to dlaczego nikt jej nie odszukał? Nicole starała się pokonać ogarniający ją strach. Oczywiście, że mnie znaleźli, myślała, ale byłam nieprzytomna, więc postanowili… Nie, to nie miało sensu. Gdyby ją odnaleźli, natychmiast zabraliby ją na pokład Newtona…
Pomyślała, że nigdy nie zostanie uratowana i przeszedł ją zimny dreszcz. Postanowiła myśleć o czymś innym i skoncentrowała uwagę na obrażeniach, jakich doznała podczas upadku. Obmacała głowę. Było na niej kilka guzów, największy znajdował się z tyłu. To dlatego straciłam przytomność, pomyślała. Ale czaszka nie była pęknięta, a niewielkie rany zasklepiły się już kilka godzin temu.
Obmacała ramiona, nogi i plecy. Wymacała siniaki i zadrapania, ale na szczęście żadna z kości nie była złamana. Od czasu do czasu czuła silne kłucie w karku, co mogło świadczyć o przesunięciu kręgu. Poza tym była zdrowa; ta świadomość nieco podniosła ją na duchu.
Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w prostokątnej studni, mierzącej sześć kroków wzdłuż i półtora wszerz. Oświetlając studnię latarką, oceniła, że ma osiem i pół metra głębokości.
Studnia była prawie pusta, tylko przy ścianie leżały jakieś metalowe sztabki piętro — i piętnastocentymetrowej długości. Nicole przyjrzała się im w świetle latarki. Było ich około stu. Niektóre były długie i proste, inne zakrzywione, jeszcze inne połączone. W sumie dostrzegła dwanaście rodzajów. Pomyślała, że przypominają odpady z nowoczesnej huty stali.
Ściany studni były idealnie gładkie. Materiał przypominał połączenie metalu ze skałą. Nie było żadnych wgłębień czy haków, po których można by się wspiąć na górę. Nicole usiłowała zrobić w ścianie zagłębienie za pomocą swoich przyrządów medycznych. Daremnie.
Skierowała więc swoją uwagę ku hałdzie odpadów. Może uda jej się zbudować drabinkę lub coś, co pozwoli dosięgnąć krawędzi studni? Metalowe części nie wyglądały zachęcająco. Poza tym szybko obliczyła w myślach, że było ich zbyt mało.
Wpadła w jeszcze większe przygnębienie, gdy przekonała się, jak niewiele zostało jej żywności. Prowiant — zastąpiła lekarstwami dla Takagishiego. Nawet gdyby jadła mało, wody wystarczyłoby jej na jeden dzień, a żywności na nie więcej niż trzydzieści sześć godzin.
Skierowała w górę snop światła i ujrzała dach „szopy”. Przypomniała sobie wypadki poprzedzające jej upadek; sygnał odbiornika stał się słyszalny dopiero, gdy wyszła na zewnątrz. To pomieszczenie jest ekranowane, pomyślała. Nie docierają tu fale radiowe, więc nie należy się dziwić, że nikt mnie nie słyszał…
Zasnęła. I tak nic innego nie mogła zrobić. Obudziła się po ośmiu godzinach. Miała zły sen; siedziała z ojcem i córką w ślicznej prowansalskiej restauracji. Był piękny dzień, z zachwytem przyglądała się kwiatom w ogrodzie przylegającym do restauracji. Pojawił się kelner; przyniósł Genevieve eskalopki, a ojcu pieczoną kurę. Potem uśmiechnął się i zniknął. Choć Nicole czekała całą noc, nie dostała nic do jedzenia…
Nigdy przedtem nie zaznała prawdziwego uczucia głodu.
Uważnie podzieliła resztkę żywności na małe porcje, ale głód okazał się silniejszy niż rozsądek.
Zaczęła łapczywie pochłaniać swoje porcje; z trudem powstrzymała się przed zjedzeniem wszystkich. To, co zostało, schowała do kieszeni. Ukryła twarz w dłoniach. Po raz pierwszy od chwili upadku pozwoliła sobie na łzy.
Pozwoliła sobie także na myśl, że śmierć z głodu jest straszna…
Minęło wiele godzin. Nicole była coraz bardziej wycieńczona. Siedziała w kącie ze zwieszoną głową. Już miała porzucić wszelką nadzieję, gdy jakiś wewnętrzny głos zaczął ją przekonywać, że nie jest tak źle. Pomyślała, iż sam fakt, że żyje, graniczy z cudem… Westchnęła i otworzyła oczy. Jeżeli mam tutaj umrzeć, pomyślała, zrobię to z klasą. Postanowiła, że czas, który jej pozostał, spędzi na wspominaniu najwspanialszych chwil swego trzydziestosześcioletniego życia.
Wciąż jeszcze liczyła na ratunek. Ale była kobietą praktyczną; logicznie rzecz biorąc, nie pozostanie przy życiu dłużej niż kilkanaście godzin.
Kilkakrotnie się rozpłakała. Nie starała się powstrzymać łez; dawne wydarzenia wracały z tym większym natężeniem, że miała świadomość, iż wspomina je po raz ostatni.
Nie porównywała i nie wartościowała swoich przeżyć. Po prostu przeżywała je ponownie…
We wspomnieniach matka zajmowała szczególne miejsce. Umarła, gdy Nicole miała zaledwie dziesięć lat, i w świadomości dziewczynki zachowała wszelkie cechy królowej czy bogini. Anawi Tiasso była piękną i wyniosłą kobietą, Afrykanką o nieprzeciętnej inteligencji. Nicole widziała ją jak przez mgłę.
Przypomniała sobie, jak w rodzinnym domu w Chilly Mazarin matka brała ją na kolana. Co wieczór czytała jej do snu. Opowiadała historie o książętach, zamkach, o szczęśliwych ludziach, przezwyciężających wszystkie przeciwności losu. Mówiła cichym, miękkim głosem. Śpiewała kołysanki, a powieki dziewczynki robiły się coraz cięższe…
Niedziela była zawsze dniem szczególnym. Wiosną Nicole chodziła do parku i bawiła się na wielkich, zielonych trawnikach. Matka, światowej sławy biegaczka, nauczyła ją biegać.
Nicole pamiętała wszystkie szczegóły wyjazdu na Wybrzeże Kości Słoniowej. Matka tuliła ją podczas bezsennych nocy przed Poro i co wieczór odpowiadała na jej pytania.
Nicole najprzyjemniej wspominała pobyt w hotelu w Abidżanie i ostatnią noc spędzoną z Anawi przed powrotem do Paryża. Po ceremonii prawie wcale nie rozmawiały o Poro. Anawi jeszcze nie zdążyła jej pochwalić. Wprawdzie Omeh i rada wioski orzekła, że Nicole jest dzieckiem o nieprzeciętnych zdolnościach, ale dla siedmioletniej dziewczynki jedynie matka była wyrocznią.
Przed kolacją zdobyła się na odwagę.
— Czy dobrze się spisałam, mamo? — spytała.
Anawi rozpłakała się.
— Czy dobrze się spisałaś? Jak możesz o to pytać? — Objęła córeczkę i wzięła ją na ręce. — Kochanie, jestem z ciebie taka dumna!
Nicole przytuliła się do matki; obie się popłakały.
Nicole leżała na plecach i płakała. Od ponad godziny myślała o swojej córeczce. Zaczęła od dnia jej narodzin i wspominała każdy wspólnie przeżyty dzień. Myślała o podróży do Ameryki, którą odbyły przed trzema laty. Żyły ze sobą tak blisko! Zwłaszcza podczas wycieczki do Wielkiego Kanionu…
Nicole i Genevieve nocowały na równinie Tonto. Ułożyły śpiwory w pobliżu wspaniałej rzeki Kolorado, zwierzały się sobie aż do późnej nocy.
Nigdy bym tam nie pojechała, myślała Nicole, gdyby nie ty. Ty jedyna wiedziałaś, jak ważna była dla nas taka wspólna wyprawa.
Ojciec Nicole, Pierre des Jardins, był najważniejszym mężczyzną w jej życiu — przyjacielem, spowiednikiem, towarzyszem wspólnych dyskusji i człowiekiem, u którego zawsze mogła szukać wsparcia. Uczestniczył we wszystkich istotnych momentach w jej życiu. To jego brakowało jej najbardziej, gdy leżała teraz na dnie studni. Swoją ostatnią rozmowę chciała odbyć właśnie z nim.
Nie wszystkie chwile spędzone u boku Pierre’a były szczęśliwe. Dobrze zapamiętała chwilę, gdy trzymając się za ręce, cicho płakali na pogrzebie matki. Pamiętała także uścisk jego mocnych ramion, gdy nie otrzymała roli Joanny D’Arc.
W rok po śmierci Anawi przeprowadzili się do Beauvois. Stanowili dziwną parę. Nicole studiowała na uniwersytecie w Tours. Ich życie było prawdziwą idyllą. Nicole spacerowała po lasach, Pierre pisał powieści. Wieczorem Marguerite dzwoniła na kolację, a potem wsiadała na rower i wracała do Luynes, do męża i dzieci.
Latem odbywali podróże po całej Europie, zwiedzając zamki i stare miasteczka, które stanowiły tło powieści historycznych Pierre’a. Nicole znała historię lepiej niż nazwiska współczesnych polityków. Gdy w 2181 roku Pierre za jedną z powieści otrzymał nagrodę imienia Mary Renault, razem pojechali do Paryża po jej odbiór. Nicole, ubrana w suknię, którą wybrał dla niej Pierre, siedziała w pierwszym rzędzie wielkiej sali i wysłuchiwała niezliczonych pochwał pod adresem swojego ojca.
— Często pytano mnie — mówił Pierre podczas swojego wystąpienia — czy posiadłem wiedzę, którą chciałbym podzielić się z przyszłymi pokoleniami. Mojej córce Nicole i wszystkim młodym ludziom dam tylko jedną radę. W życiu znalazłem dwie rzeczy bezcenne: naukę i miłość. Nic innego: ani sława, ani władza, ani sukces odniesiony dla samego sukcesu nie mogą stanowić tak wielkiej wartości. Bo gdy życie dobiega końca, będę mógł powiedzieć nie tylko: „posiadłem wiedzę” i „kochałem”, ale także: „byłem szczęśliwy”.
Ja byłam szczęśliwa, myślała Nicole, a łzy spływały jej po policzkach. Bykam szczęśliwa głównie dzięki tobie. Nigdy mnie nie zawiodłeś, nawet w najtrudniejszych chwilach.
W myślach wróciła do lata 2184 roku. Jej życie nabrało wtedy takiego tempa, że straciła nad nim kontrolę. W ciągu sześciu tygodni zdobyła medal olimpijski, przeżyła krótki romans z księciem Walii i wróciła do Francji, aby wyznać ojcu, że jest w ciąży.
Pamiętała wszystko tak, jak gdyby wydarzyło się to wczoraj. Żadne uczucie nie było tak głębokie jak szczęście, gdy w Los Angeles stała na podium ze złotym medalem na piersiach, widząc na trybunach szalejący tłum. Ta chwila należała do niej. Prawie przez tydzień była gwiazdą światowych mediów, znalazła się na pierwszych stronach wszystkich gazet.
Po ostatnim wywiadzie w olimpijskim studiu telewizyjnym zbliżył się do niej jakiś młody Anglik. Powiedział, że nazywa się Darren Higgins i wręczył jej zaproszenie na kolację z księciem Walii; na kolację z człowiekiem, który miał zostać królem Wielkiej Brytanii, Henrykiem XI.
Kolacja była cudowna, myślała Nicole, zapominając na chwilę o swojej beznadziejnej sytuacji. Henryk był czarujący. Następne dwa dni także okazały się wspaniałe…
Ale gdy trzydzieści dziewięć godzin później obudziła się w jego apartamencie w Westwood, bajka nagle się skończyła. Jej książę z bajki zrobił się oschły i nieprzystępny.
Mój sen się skończył, myślała Nicole. Nie ja sama, lecz zdobycie mnie było jego celem. Nie zależało mu na wiązaniu się ze mną.
Nicole nigdy nie zapomni słów, które usłyszała na pożegnanie. Pakowała się w pośpiechu, a on chodził tam i z powrotem. Nie rozumiał, co się stało. Nicole nie odpowiadała na jego pytania, nie pozwalała się objąć.
— A czego się właściwie spodziewałaś? — pytał zdziwiony. Ze odjedziemy razem i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Ależ Nicole, przecież to nie bajka! Anglicy nigdy nie pogodziliby się z myślą o królowej, która nie jest białą kobietą!
Nicole uciekła, zanim Henryk dostrzegł jej łzy. Tak to właśnie, droga Genevieve, wyjechałam z Los Angeles z dwoma skarbami, mówiła do siebie Nicole. Jednym był złoty medal; drugim cudowna dziewczynka w moim brzuchu…
Przez kilka dni nie mogła zdobyć się na odwagę, żeby porozmawiać o tym z ojcem. Wreszcie przemogła swój strach.
— Nie wiem, co robić — powiedziała ojcu pewnego wrześniowego poranka. — Wiem, że nie spodziewałeś się po mnie czegoś takiego… Ja sama nie przypuszczałam, że potrafię tak postąpić… Chodzi mi o to, czy mogę tu zostać, gdy…
— Oczywiście, Nicole — powiedział cicho Pierre. Po raz drugi w swoim życiu Nicole zobaczyła w jego oczach łzy. Po raz pierwszy płakał na pogrzebie matki. — Zrobię wszystko, żeby było dobrze — powiedział i przytulił ją do siebie.
Byłam taka szczęśliwa, myślała Nicole. Nigdy nie robił mi wymówek, o nic nie pytał. Gdy powiedziałam mu, że Henryk jest ojcem, obiecał, że utrzyma to w tajemnicy. I dotrzymał słowa… Nagle zrobiło się jasno.
Wstała, żeby dokładnie przyjrzeć się swojemu więzieniu. Jedynie środek studni był oświetlony, jej obydwa końce pogrążone były w cieniu. Biorąc pod uwagę okoliczności, Nicole była w dziwnie dobrym humorze.
Spojrzała w górę i przez dach zobaczyła „niebo” Ramy. Pomyślała, że nie modliła się już od ponad dwudziestu lat. Uklękła. Boże, powiedziała, wiem, że robię to nieco za późno, ale dziękuję Ci za ojca, za matkę i córkę. I za wszystko, co dobre. Uniosła głowę do góry. Uśmiechała się. A teraz, drogi Boże, przydałaby mi się odrobina Twojej pomocy…