28. EKSTRAPOLACJA

Nicole zjadła kaczkę, brokuły i puree ziemniaczane. Pozostali kosmonauci wciąż siedzieli za stołem i jedli. Przy wejściu znajdował się monitor, ukazujący obraz z kamery śledzącej bioty. Kraby maszerowały w nie zmienionym szyku.

— A co będzie, jak skończą? — spytał Wakefield, spoglądając na przytwierdzoną do tablicy mapę.

— Ostatnim razem poszły „drogą” między polami — sektorami i znalazły jakąś dziurę — odpowiedziała Francesca z drugiego końca stołu — do której wyrzuciły śmieci. W ostatnim sektorze niczego nie znalazły, więc nie wiadomo, co zrobią.

— Czy wszyscy są zdania, że te bioty to „śmieciarze”?

— Na to wygląda — rzekł Brown. — Podobnego biota, tyle że samotnego, spotkał Jimmy Pak z ekipy Nortona. Oni także doszli do takiego wniosku.

— Nasze rozumowanie nie jest obiektywne — wtrącił Takagishi. — Doktor Brown sam mówił, że nie uważa za prawdopodobne, aby ludzki umysł był w stanie zrozumieć, czym jest Rama. I dlatego nasza rozmowa przypomina mi hinduskie przysłowie o ślepcach, którzy napotkali słonia. Każdy z nich dotknął go w innym miejscu, każdy opisał go inaczej… i wszyscy mieli rację.

— Więc nasze kraby nie są pracownikami Ramańskiego Wydziału Gospodarki Komunalnej? — spytał Tabori.

— Tego nie powiedziałem — odparł Takagishi. — Chodzi mi o to, że bardzo szybko doszliście do wniosku, że ta szóstka biotów nie zajmuje się niczym innym poza zbieraniem śmieci. Nie mamy dostatecznych dowodów na poparcie takiej hipotezy.

— Czasem konieczna jest ekstrapolacja — rzekł Browna nawet spekulacja oparta na dostępnych danych. Sam pan wie, że cała nauka opiera się na wysokim prawdopodobieństwie, nigdy na pewności.

— Zanim na dobre ugrzęźniemy w dyskusji o metodologii nauk, chciałbym coś zaproponować — wtrącił Janos z uśmiechem. — Właściwie jest to pomysł Richarda, ale ja przerobiłem go na grę. Chodzi o światła. Od naszego pojawienia się w krainie Ramy — zaczął — trzykrotnie zmieniło się oświetlenie wnętrza statku.

— Eee… — wyraził niezadowolenie Wakefield.

— Daj mi skończyć — roześmiał się Janos. — Światła najpierw zapaliły się, potem zgasły, a teraz zapłonęły znowu. Proponuję, żebyśmy złożyli się po dwadzieścia marek. Każdy napisze swoją „prognozę” dotyczącą świateł, a ten, kto zrobi to najlepiej, zgarnie całą pulę.

— A kto wyda werdykt? — sennym głosem spytał Reggie Wilson. W ciągu ostatniej godziny bez przerwy ziewał. — Pomimo to, że zgromadziły się tu najlepsze mózgi, wątpię, czy ktokolwiek z nas zdołał zrozumieć Ramę. Osobiście uważam, że światła zapalają się i gasną w sposób chaotyczny i nie ma w tym żadnego głębszego znaczenia.

— Napiszcie, co myślicie, a potem wyślemy to generałowi O’Toole. Richard i ja zgodziliśmy się być sędziami. Gdy nasza wyprawa dobiegnie końca, porównamy to, co napisaliście, a szczęśliwy zwycięzca będzie mógł postawić komuś dobry obiad.

Doktor David Brown wstał od stołu.

— Skończyłeś, Tabori? — spytał lodowatym tonem. — Jeżeli tak — dodał nie czekając na odpowiedź — to może posprzątamy po jedzeniu i weźmiemy się do roboty.

— Dobrze, już dobrze — mruknął Janos. — Chciałem tylko jakoś rozładować atmosferę…

Brown odwrócił się na pięcie i wyszedł.

— O co mu chodzi? — zapytał Richard, patrząc na Franceskę.

— Myślę, że boi się tego polowania — odparła. — Od rana jest w złym humorze. Ma poczucie, że cała odpowiedzialność spoczywa na nim…

— A może po prostu jest durniem? — mruknął Wilson. Idę się zdrzemnąć.

Wilson wyszedł. Nicole przypomniała sobie, że miała wszystkich zbadać. Nie było to trudne. Wystarczyło na minutę zbliżyć się do każdego z kosmonautów ze skanerem, który automatycznie odczytywał wszystkie informacje. Jeżeli żaden z kanałów nie zawiadamiał o niebezpieczeństwie, wszystko było w porządku.

Kosmonauci okazali się zdrowi, włącznie z Takagishun.

— Znakomicie — uśmiechnęła się do niego Nicole i wyszła na zewnątrz, żeby poszukać Browna i Wilsona.

Namiot Browna znajdował się na samym końcu obozowiska. Wszystkie namioty były jednakowe i przypominały wysokie, wąskie czapeczki. Nicole pomyślała, że tak właśnie wyglądają indiańskie wigwamy.

David Brown siedział na ziemi i trzymał na kolanach przenośny komputer. Na ekranie wyświetlony był jeden z rozdziałów książki Takagishiego Atlas Ramy.

— Doktorze Brown, czy można? — spytała Nicole.

— O co chodzi? — Brown nie starał się ukryć rozdrażnienia.

— Muszę sprawdzić pańskie dane biometryczne — powiedziała Nicole. — Nie badałam pana od pierwszej misji.

Brown spojrzał na nią z niechęcią, ale Nicole nie dała za wygraną. Amerykanin wzruszył ramionami i wyłączył komputer. Nicole uklęknęła przy nim i włączyła skaner.

— W magazynie są krzesełka — powiedziała.

Brown milczał.

Dlaczego jest taki niegrzeczny? — zastanawiała się. Z powodu raportu, jaki napisałam o nim i o Wilsonie? Nie. Chyba dlatego, że nie jestem uległa…

— W ciągu ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin miał pan podwyższone ciśnienie — powiedziała Nicole beznamiętnym głosem. — Najprawdopodobniej jest to wynik długotrwałego stresu.

Brown spojrzał na Nicole. Potem popatrzył na wykres.

— Krzywa przedstawia ciśnienie, które przekroczyło granice tolerancji. Pojedyncze skoki są dopuszczalne, ale to, co tu widzę, może być niebezpieczne.

— Miałem ostatnio dużo roboty — mruknął Brown.

Nicole sprawdzała dane z innych czujników, które również wykazały wartości krytyczne.

— Jaki jest najczarniejszy scenariusz? — spytał. Nicole spojrzała mu w oczy.

— Zawał — powiedziała.

Brown gwizdnął.

— Czy można na to coś poradzić?

— Po pierwsze, musi pan więcej spać. Widzę, że od śmierci Borzowa spał pan zaledwie jedenaście godzin. Dlaczego nie powiedział mi pan o swoich kłopotach ze snem?

— Myślałem, że to z podniecenia. Zażyłem proszki nasenne, ale bez rezultatu.

Nicole zmarszczyła brwi.

— Nie przypominam sobie, żebym dawała panu jakiekolwiek lekarstwa.

Brown uśmiechnął się.

— Cholera, zapomniałem pani powiedzieć. Dostałem je od Franceski.

— Kiedy to było? — spytała Nicole. Nacisnęła kilka klawiszy i na ekranie skanera pojawił się inny wykres.

— Nie jestem pewien — powiedział Brown po chwili wahania. — Chyba…

— Mam — powiedziała Nicole. — Poznaję po analizie chemicznej. To było trzeciego marca, w pierwszym dniu po śmierci Borzowa. Wtedy pan i Heilmann podzieliliście się dowództwem. Wygląda na to, że zażył pan jedną tabletkę medivilu.

— I tego wszystkiego dowiedziała się pani z danych biometrycznych?

— No, nie całkiem — uśmiechnęła się Nicole. — Interpretacja wyników nie jest sprawą jednoznaczną. Sam pan powiedział w czasie lunchu, że ekstrapolacja i spekulacja są czasami konieczne…

Na chwilę ich spojrzenia spotkały się. Czyżby on się mnie bał — zastanawiała się potem Nicole. Brown spuścił wzrok.

— Dziękuję pani — powiedział. — Dziękuję za ostrzeżenie. Postaram się więcej odpoczywać i przepraszam, że nie powiedziałem pani o środku nasennym.

Nicole wyszła z namiotu. Zastanawiała się, dlaczego Brown tak bardzo się zaniepokoił. Coś tu jest nie tak… myślała.

Chrapanie Wilsona usłyszała, jeszcze zanim weszła do jego namiotu. Po chwili wahania zdecydowała, że zbada Reggie’ego, gdy się obudzi. Wróciła do siebie i prawie natychmiast zasnęła. — Nicole, Nicole des Jardins — usłyszała nad sobą czyjś głos. To ja, Francesca. Muszę ci coś powiedzieć.

Nicole powoli otworzyła oczy. Włoszka uśmiechała się do niej najbardziej niewinnym z całej gamy uśmiechów, które Nicole zdążyła już poznać.

— Właśnie rozmawiałam z Davidem — zaczęła Francesca który opowiedział mi o waszej rozmowie. — Nicole ziewnęła. Jestem bardzo zmartwiona jego nadciśnieniem. Chciałam cię przeprosić, że nie powiedziałam ci o proszku nasennym, który dałam mu kilka dni temu. — Francesca mówiła bardzo szybko. Nicole niewiele z tego rozumiała, tym bardziej że jeszcze przed chwilą śniło jej się, że jest w rodzinnym domu w Beauvois.

— Czy mogłabyś poczekać chwilę? Zaraz się obudzę — powiedziała. — Czy przyszłaś tu tylko po to, aby opowiadać mi o proszkach nasennych Browna? Przecież o tym wiem.

— Owszem — uśmiechnęła się Francesca — ale to nie wszystko. O Wilsonie też zapomniałam ci powiedzieć.

Nicole potrząsnęła głową.

— Zaraz, zaraz, nic z tego nie rozumiem. Co Reggie Wilson ma do tego?

Francesca zawahała się na moment.

— Właśnie — powiedziała. — Nie badałaś go dzisiaj?

Nicole znów potrząsnęła głową.

— Już spał — powiedziała. — Chciałam go zbadać przed zebraniem, mniej więcej za godzinę.

Francesca była zbita z tropu.

— Widzisz — zaczęła niepewnie — kiedy David powiedział mi o swoim badaniu… — urwała, żeby zebrać myśli. Nicole cierpliwie czekała. — Jakiś tydzień temu Reggie zaczął się skarżyć na bóle głowy — mówiła Francesca. — Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a Reggie wiedział, że po tych reportażach o narkotykach znam się trochę na różnych lekarstwach. Poprosił mnie, żebym dała mu coś od bólu głowy. Najpierw odmówiłam, ale on bardzo nalegał, więc w końcu dałam mu nubitrol.

Nicole zmarszczyła brwi.

— To środek o bardzo silnym działaniu, nie podaje się go przy bólach głowy — powiedziała. — Niektórzy lekarze są zdania, że w ogóle nie należy go stosować…

— Mówiłam mu to — odparła Francesca. — Ale on nie chciał ustąpić. Przecież wiesz, jaki jest uparty.

— Ile mu dałaś?

— W sumie osiem tabletek, czyli dwieście miligramów.

— No to nie ma się co dziwić, że się tak dziwnie zachowywał… — powiedziała Nicole sięgając po przenośny komputer. Włączyła go i wyszukała w bazie danych nubitrol. — Dużo się z tego nie dowiem — westchnęła po chwili. — Poproszę O’Toole’a, żeby przesłał mi elektroniczną encyklopedię medycyny. O ile dobrze pamiętam, w środowisku lekarzy istniały sprzeczne opinie co do działania tego preparatu. Podobno utrzymuje się w organizmie przez wiele tygodni.

— Nic o tym nie wiem — odparła szybko Francesca, zaglądając Nicole przez ramię. Nicole zaczęła robić jej wymówki, ale po chwili zamilkła. Bez mojej wiedzy dałaś proszki Brownowi i Wilsonowi, myślała. Przypomniała sobie, że kilka godzin przed śmiercią Borzowa Francesca podała mu szklankę wina. Przeszedł ją zimny dreszcz. Czy należało wierzyć intuicji? Zimnym wzrokiem spojrzała Francesce w oczy.

— Teraz, kiedy już sama przyznałaś, że bawiłaś się w lekarza Browna i Wilsona, chciałabym się dowiedzieć, czy jest jeszcze coś, co masz mi do powiedzenia?

— O co chodzi? — spytała Francesca ze zdziwieniem. — Czy innym członkom załogi także dawałaś lekarstwa? Francesca zawahała się i zbladła.

— Nie, oczywiście, że nie — odpowiedziała po chwili.

Загрузка...