— Admirale Heilmann?
— Słucham, generale O’Toole?
— Jest pan sam?
— Tak. Obudziłem się przed kilkoma minutami. Narada z Brownem zacznie się dopiero za godzinę. Dlaczego dzwoni pan tak wcześnie?
— Przed godziną otrzymałem szyfrowaną depeszę z kwatery głównej COG. Chodzi o „Trójcę”. Chcą znać status.
— Nie rozumiem.
— Czy linia jest bezpieczna, admirale? Czy wyłączył pan automatyczny zapis naszej rozmowy?
— Właśnie to zrobiłem.
— Zadali dwa pytania: czy Borzow zmarł nie powierzając nikomu swojego RQ i czy ktoś z załogi wie o „Trójcy”?
— Zna pan odpowiedzi na obydwa pytania.
— Chciałem się upewnić, że nie rozmawiał pan o tym z Brownem. Kazali mi to sprawdzić, zanim zaszyfruję odpowiedź. Jak pan myśli, o co w tym wszystkim chodzi?
— Nie wiem. Może na Ziemi ktoś się tym wszystkim zdenerwował? Śmierć Wilsona musiała ich wystraszyć…
— Mnie wystraszyła. Ale nie do tego stopnia, żeby myśleć o „Trójcy”. Zastanawiam się, czy oni wiedzą coś, czego my nie wiemy?
— Cóż, myślę, że już niedługo i my dowiemy się wszystkiego. Przedstawiciele ISA domagali się, abyśmy natychmiast ewakuowali załogę z Ramy. Nie spodobała im się decyzja, aby pozwolić załodze się wyspać. Obawiam się, że tym razem nie zmienią zdania.
— Admirale, czy pamięta pan naszą rozmowę z Borzowem o warunkach, które są konieczne do uruchomienia „Trójcy”?
— Nie bardzo. Dlaczego pan pyta?
— Czy nadal nie zgadza się pan ze mną, że powinniśmy wiedzieć, dlaczego oni rozważają możliwość użycia „Trójcy”? Powiedział pan wtedy, że gdyby Ziemia stwierdziła, że grozi nam niebezpieczeństwo, nie żądałby pan od nich uzasadnienia.
— Obawiam się, że nie wiem, o czym pan mówi, generale. Dlaczego zadaje mi pan te dziwne pytania?
— Widzisz, Otto, chciałbym uzyskać twoją zgodę, aby w mojej zaszyfrowanej odpowiedzi znalazło się pytanie dlaczego pytają o „Trójcę” właśnie teraz. Jeżeli grozi nam niebezpieczeństwo, to chyba mamy prawo o tym wiedzieć.
— Oczywiście. Możesz zażądać dodatkowych informacji, ale jestem przekonany, że ich pytanie ma charakter rutynowy.
Gdy Janos Tabori się obudził, w Ramie było jeszcze ciemno. Wkładając skafander zastanawiał się, jakie czynności należy wykonać, żeby przetransportować schwytanego Biota na pokład Newtona. Jeżeli rozkaz opuszczenia Ramy zostanie potwierdzony, będą musieli wyruszyć o świcie. Janos uruchomił kieszonkowy komputer, przeczytał regulamin procedury ewakuacyjnej i wprowadził do niej swoje własne notatki dotyczące transportu biota.
Spojrzał na zegarek. Świt powinien nastąpić w ciągu piętnastu minut, oczywiście zakładając, że „słońca” Ramy wstają regularnie. Uśmiechnął się do siebie. Rama sprawił im tyle niespodzianek, że nie mieli żadnej pewności, kiedy znów zapłoną światła. Jednak na wszelki wypadek, żeby nie przegapić „wschodu”, Janos wstał wcześniej. Śniadanie może poczekać.
Jakieś sto metrów od jego namiotu znajdował się uwięziony biot. Tabori skierował światło latarki na klatkę z grubych metalowych prętów. Chciał się przekonać, czy biot nie próbował nocnej ucieczki. Upewniwszy się, że wszystko w porządku, ruszył w kierunku morza.
Czekając na pierwsze promienie „słońca” myślał o wczorajszej rozmowie z Nicole. W jej pytaniu, czy Borzow potajemnie nie zażywał lekarstw, było coś podejrzanego. Jak przez mgłę Janos przypomniał sobie operację, otwarty brzuch i zupełnie zdrowy wyrostek. Diagnoza z całą pewnością była błędna. Ale dlaczego Nicole nie powiedziała mu o lekarstwach, wywołujących podobne symptomy? Zwłaszcza że prowadziła w tej sprawie coś w rodzaju śledztwa…
Janos doszedł do wniosku, że albo doktor des Jardins straciła wiarę w jego umiejętność logicznego rozumowania, albo podejrzewała go, że podał Borzowowi truciznę. W każdym wypadku należy dowiedzieć się, co myśli des Jardins. Nagle w jego głowie zaświtała nowa myśl: czy to możliwe, aby wiedziała o kontrakcie, który podpisałem z firmą Schmidt and Hagenest, i podejrzewała całą naszą czwórkę?
Po raz pierwszy Janos dopuścił do świadomości myśl, że śmierć Borzowa nie była nieszczęśliwym wypadkiem. Przypomniał sobie chaotyczną rozmowę ich czworga, gdy Brown dowiedział się, że nie weźmie udziału w pierwszej misji.
— Musisz z nim porozmawiać, Otto — mówił Brown do Heilmanna. — Musisz go przekonać, żeby zmienił swoją decyzję.
Otto Heilmann przyznał wtedy, że jest mało prawdopodobne, aby generał Borzow zmienił zdanie.
— W takim razie — warknął wściekły Brown — możemy się pożegnać z pieniędzmi, jakie gwarantuje nam kontrakt.
Podczas tego spotkania Francesca nie odzywała się; wyglądała na zmartwioną. Gdy Janos wychodził, zdołał jeszcze usłyszeć jej rozmowę z Brownem.
— Czemu milczałaś? — spytał Brown. — Zachowujesz się tak, jakby cię to nie obchodziło. A może masz jakiś plan, o którym nic nie wiem?
Na jej twarzy Janos dostrzegł ślad uśmiechu. Wtedy nie zastanawiał się nad jego znaczeniem. Ale teraz uśmiech Franceski zaczął go prześladować. Włoszka znała się na lekarstwach; wystarczyło podać Borzowowi coś, co wywołałoby symptomy zapalenia wyrostka. Ale czy ona jest zdolna zrobić coś tak… nieuczciwego? Tylko po to, żeby po powrocie zgarnąć jeszcze więcej pieniędzy?
Światła zapłonęły zupełnie niespodziewanie. Jak zwykle, było to wspaniałe widowisko. Janos rozglądał się dookoła, podziwiając ogrom Ramy. Postanowił, że przy najbliższej okazji porozmawia z Franceską.
Było rzeczą raczej niezwykłą, że osobą, która zadała pytanie, była Irina Turgieniew. Kosmonauci kończyli właśnie śniadanie, Brown i Heilmann wstali już od stołu i prowadzili telekonferencję z przedstawicielami ISA.
— A gdzie doktor Takagishi? — spytała Irina. — Jest ostatnim człowiekiem, którego posądziłabym o spóźnianie się.
— Widocznie zaspał — odparł Tabori wstając od stołu. Zbudzę go.
Wrócił po chwili.
— Nie ma go w namiocie — powiedział zdziwiony. — Widocznie poszedł na spacer.
Nicole des Jardins była pewna, że stało się coś złego.
— Musimy go poszukać — powiedziała wstając od stołu. Kosmonauci zauważyli jej zdenerwowanie.
— Chyba przesadzacie — rzekł Wakeiield. — Jeden z naukowców poszedł na poranny spacer, a pani doktor od razu wpada w panikę? — Włączył radiostację: — Halo, doktorze Takagishi, tu mówi Wakefield. Niech pan się odezwie; martwimy się o pana, a chcemy w spokoju skończyć śniadanie…
Zapadła długa cisza. Wszyscy członkowie załogi wiedzieli o tym, że kosmonaucie pod żadnym pozorem nie wolno rozstawać się ze sprzętem telekomunikacyjnym ani wyłączać nasłuchu.
— Takagishi — san! — Nicole była bardzo zdenerwowana. Czy nic się panu nie stało? Proszę o odpowiedź.
Przeczucie Nicole przerodziło się w pewność: jej przyjacielowi musiało się przydarzyć coś bardzo złego.
— Już dwukrotnie mówiłem, doktorze Maxwell — sapał Brown — że ewakuacja niektórych tylko członków załogi nie ma sensu. Poszukiwania Takagishi’ego prowadzone przez wszystkich kosmonautów dają najwięcej szans. Gdy tylko go znajdziemy, natychmiast opuścimy Ramę. A odpowiedź na pańskie ostatnie pytanie brzmi: nie. Zaginięcie Takagishi’ego nie jest zmową, która ma na celu opóźnić nasz odwrót. — Brown podał mikrofon Heilmannowi. — Cholera jasna, Otto — mruknął — jemu się wydaje, że potrafi nami pokierować, chociaż dzieli go od nas sto milionów kilometrów.
— Doktorze Maxwell, mówi admirał Heilmann. W pełni zgadzam się z tym, co powiedział doktor Brown. Przy tak dużym opóźnieniu w przekazie informacji nie zamierzam się z panem kłócić. Postąpimy zgodnie z naszym planem. Tabori zostanie ze mną w obozie Beta i wspólnie złożymy ciężki sprzęt. Brown, Sabatini i des Jardins przedostaną się na drugą stronę lodu do Nowego Jorku; najprawdopodobniej tam właśnie poszedł Takagishi. Wakefield, Turgieniew i Yamanaka będą go szukać helikopterem. — Admirał urwał na moment. — Nie musi pan odpowiadać; w chwili gdy dotrze do pana moja wiadomość, poszukiwania będą już w toku.
W swoim namiocie Nicole uważnie pakowała sprzęt medyczny. Robiła sobie wymówki, że nie przewidziała, iż Takagishi będzie chciał wyruszyć na samotną wyprawę do Nowego Jorku. Popełniłam kolejny błąd, myślała; wszystko, co mogę teraz zrobić, to przygotować dla niego jak najwięcej lekarstw…
Procedurę pakowania rzeczy osobistych znała na pamięć, ale na wszelki wypadek rzuciła na nią okiem. Musiała mieć przy sobie wszystko, co Takagishiemu mogło być potrzebne: lekarstwa, wodę, prowiant…
Nicole żywiła mieszane uczucia do osób, z którymi miała wyruszyć na poszukiwanie Japończyka. Nie przyszło jej jednak do głowy, że ich wybór nie jest przypadkowy. Biorąc pod uwagę okoliczności, można się było spodziewać, że do w Nowego Jorku wyruszą także Brown i Sabatini.
Wychodząc z namiotu Nicole natknęła się na Wakefielda.
— Mogę wejść? — spytał.
— Oczywiście.
Wakefield wyglądał na zmieszanego.
— Czy coś się stało? — spytała Nicole.
Wakefield uśmiechnął się.
— Cóż — powiedział — jeszcze kilka minut temu wydawało mi się, że to dobry pomysł. A teraz mam wrażenie, że jest dziecinny… Nicole zauważyła, że Richard trzyma w dłoni jakiś przedmiot.
— Przyniosłem ci coś. Na szczęście. Pomyślałem sobie, że mogłabyś to zabrać ze sobą do Nowego Jorku… — Wakefield rozwarł dłoń. Nicole rozpoznała figurkę księcia Halla. — Możesz mówić co chcesz o mądrości i roztropności, a jednak odrobina szczęścia zawsze może się przydać…
Nicole była wzruszona. Wzięła figurkę do ręki i uważnie ją obejrzała.
— Czy powinnam coś wiedzieć o księciu? — spytała po chwili.
— Oczywiście — rozpromienił się Richard. — Uwielbia spędzać czas w pubach, w towarzystwie grubych książąt i innych podejrzanych typów. Lubi się pojedynkować, a przede wszystkim otaczać opieką piękne francuskie księżniczki.
Nicole lekko się zarumieniła.
— A jeżeli poczuję się samotna i chciałabym, żeby książę mnie rozweselił? — spytała.
Richard zbliżył się do Nicole i pokazał jej miniaturową klawiaturę, tuż nad książęcymi pośladkami.
— On dużo umie — powiedział, podając jej szpilkę do naciskania guzików. — Naciśnij „M”, jeżeli chcesz, żeby mówił, „A” spowoduje, że na pewien czas stanie się aktorem.
Nicole umieściła księcia w jednej z kieszeni.
— Dziękuję ci, Richard — powiedziała. — Jesteś bardzo miły.
— To nic takiego… — szepnął Richard. — Po prostu od pewnego czasu mamy pecha i pomyślałem sobie…
— Bardzo ci dziękuję — powtórzyła Nicole.