OSIEM

Martinez wraz z większością załogi stał na brzegu stacji na zewnątrz śluzy, wiwatował i klaskał, gdy Tarafah wyprowadzał ze statku drużynę. Tarafah, w nieskazitelnym białym dresie, z herbem „Korony” na piersiach, z dystynkcjami kapitana porucznika na epoletach, uśmiechał się i machał ręką, jak gdyby właśnie wbiegał truchtem na stadion z tysiącami kibiców. Za nim, na czele graczy, szedł Koslowski.

— Ko-ro-na, Ko-ro-na! — skandował tłum. Martinez bił brawo, aż zaczęły go piec dłonie.

Drużyna pobiegła truchtem do stacji pociągu okrężnego, który miał ich zabrać do terminalu windy. Za nimi, kołysząc się jak kaczka, biegł — również truchtem — trener Mancini. Porucznik Garcia w nieformalnej żałobnej bieli, pohukiwała i wymachiwała czapką.

— Chodźmy! — krzyczała. — Okażmy „Koronie” poparcie!

Większość załogi, krzycząc, popłynęła za drużyną; na pokładzie zostali tylko wyznaczeni kadeci, a także Dietrich i jego partner Honga, obaj z przygnębionymi minami, że muszą bawić się w żandarmów, gdy reszta załogi wyrusza na miłą eskapadę.

Dobrze im tak za to, że są wysocy i przystojni, pomyślał Martinez. Ponieważ strażnicy przy śluzie to ci członkowie załogi, których ludzie z zewnątrz widują najczęściej, Tarafah wybrał ich raczej ze względu na imponujący wygląd niż żandarmskie umiejętności.

Natomiast porucznik Garcia pozostała w tyle. Wiwatowała i klaskała, kiedy załoga, tupiąc, biegła za drużyną. Potem obróciła się i podeszła do Martineza.

— Weź to — powiedziała cicho i Martinez poczuł, że wciśnięto mu w dłoń coś ciepłego i metalowego. — Na wypadek, gdybyś się nie mylił.

Martinez spojrzał na swą półotwartą dłoń, zobaczył klucz drugiego porucznika i zaschło mu w ustach. Zamknął dłoń na kluczu.

— Koslowski nie ma przy sobie klucza podczas gry — powiedziała cicho Garcia. — Nie wiem, gdzie go trzyma. Może w swoim sejfie.

Martinez zdołał skinąć głową.

— Dziękuję.

Garcia popatrzyła mu w twarz ciemnymi oczyma.

— Jeśli przejmą flotę — powiedziała — wszystko wysadź. Statki, pierścień, wszystko.

Patrzył w jej ciemne oczy. Nerwy lamentowały mu jak skrzypcowe struny tuż przed pęknięciem.

— Rozumiem.

Garcia szybko i nerwowo kiwnęła głową, po czym pobiegła za załogą.

Martinez wypuścił powoli powietrze z płuc i patrzył na personel floty przepływający przy brzegu pierścienia. Ludzie śmiali się i pokrzykiwali, niosąc transparenty i proporce, obok kroczyli ich oficerowie, szczęśliwi, że pozwalają się załogom zabawić. To były ich pierwsze święta od chwili, gdy rozpoczął się okres żałoby, i wszyscy gotowali się do świetnej zabawy, już podekscytowani i pijani wolnością.

Martinez obserwował ich i zastanawiał się, co by było, gdyby wbiegł między nich i zaczął krzyczeć: „Wracajcie na statki! Wybuchł bunt! Gdy zjedziecie na dół, na planetę, wszystko stracone!”.

Co najwyżej wyśmiano by go. Jeśli by nie miał szczęścia, żandarmi daliby mu w łeb i powlekli do więzienia.

Wysadź wszystko, pomyślał. Na statkach i stacji pierściennej były tysiące wojskowych i miliony cywilów, wszyscy by zostali rozerwani na strzępy lub spaleni na popiół — ale jedynie wówczas, gdyby nie mylił się co do zamiarów Naksydów. Jeśli jego obawy były usprawiedliwione, wszystko już przepadło.

Może z wyjątkiem „Korony”. Może przynajmniej ocali swój okręt.

Włożył klucz Garcii do kieszeni, a potem odwrócił się do śluzy. Stali tam Dietrich i Hong, nadal wyprostowani w obecności oficerów, chorąży pierwszej klasy Saavedra — mężczyzna w średnim wieku, z wąsikiem, obciążony podwójnymi obowiązkami: sekretarza „Korony” i zaopatrzeniowca — oraz kadet Kelly, chuda, wysoka, niezręczna pilotka szalupy, która podczas nieobecności pijanego głównego zbrojeniowca kierowała działem uzbrojenia.

— Kelly, Saavedra. Idę za wami. — Martinez ponaglał ich gestem. Dwójka posłusznie obróciła się i skierowała do śluzy. Martinez ruszył za nimi, a potem na chwilę zatrzymał się przy obu żandarmach. Dietrich i Hong stanęli na baczność, kiedy wykryli, że ich lustruje.

— Chciałbym, abyście dobrze zrozumieli, że nikt nie może wejść na statek bez mego pozwolenia — oznajmił.

— Tak jest, lordzie poruczniku — odpowiedzieli chórem, ze wzrokiem skierowanym w przód.

— I mam na myśli naprawdę wszystkich — dodał z naciskiem. Miał nadzieje, że nie wygląda w tym momencie na fanatyka ani szaleńca. — Gdyby sam Antycypacja Zwycięstwa powstał z martwych i zażądał wpuszczenia na pokład, nie wpuszczajcie go bez mojego wyraźnego zezwolenia.

Żandarmi zamrugali, zdziwieni.

— Tak jest, lordzie poruczniku — powiedział Dietrich. Martinez powiódł po nich wzrokiem. Miał sucho w ustach, żywił nadzieję, że głos mu się nie załamie.

— Co więcej — kontynuował — użyjecie całej niezbędnej siły, by zapobiec wejściu na pokład osoby, która nie uzyska mego pozwolenia. Zrozumieliście?

— Tak, lordzie poruczniku. — Znowu odpowiedzieli chórem, choć Martinez zobaczył prawie całe białka ich oczu — widomy znak, że myślą, iż trzeci porucznik zwariował.

— Chciałbym wydać wam również rozkaz specjalny — oznajmił Martinez. — Jeśli uznam, że musicie wycofać się ze stanowiska przez śluzę na statek, przekażę słowa „Buena Vista”. — Spojrzał na nich, a potem jeszcze raz powiedział ze specjalnym naciskiem. — „Buena”. „Vista”. Proszę, powtórzcie te słowa.

— Buena Vista — odpowiedzieli chórem.

— Buena Vista — powtórzył znowu Martinez. Nazwa domu na Laredo, gdzie się urodził, nazwa nadana przez jego romantyczną matkę, w starożytnym terrańskim języku, którym już nikt nie mówił, a teksty pisane rozumieli jedynie uczeni.

W eterze między obydwoma żandarmami widział zawieszony niewidzialny napis, wyrażający przekonanie, że Martinez postradał zmysły.

— Bardzo dobrze — zakończył Martinez. — Co pewien czas będę tu przysyłał Alikhana z kanapkami. Pamiętajcie, co powiedziałem.

Od wnętrza „Korony” dzieliło Martineza czworo drzwi: dwoje przy śluzie pierściennej, gdzie stali na warcie Dietrich i Hong, i dwoje przy dziobowym luku fregaty. Między nimi przebiegała rura dokująca. Martinez pokonał te bariery i wszedł do swego królestwa.

Królestwa z dziewiętnastu poddanymi, obecnymi tylko dlatego, że regulamin floty wymagał, żeby każdy okręt na służbie, nawet w doku, miał na pokładzie dostatecznie liczną załogę do manewrowania statkiem w razie nagłej potrzeby. Tuzin ludzi na pokładzie w założeniu utrzymywało okręt w gotowości. Resztę stanowili dwaj żandarmi i pełny personel kuchni, który w oczekiwaniu na niechybne zwycięstwo „Korony” przygotowywał suty uroczysty posiłek.

Martinez wszedł do małej zbrojowni, posługując się swoim porucznikowskim kluczem. Potem wezwał Alikhana i Maheshwariego. Czekając, pobrał za pokwitowaniem broń ręczną i przypiął ją do swego czerwonego żandarmskiego pasa. Wziął również broń dla Alikhana i Maheshwariego, a kiedy Alikhan przybył, wręczył mu pistolet, czerwoną żandarmską opaskę i hełm.

— Chcę cię posłać do śluzy — powiedział. — Może trzeba chłopcom przypomnieć o dyscyplinie.

— Tak jest, milordzie. — Alikhan spojrzał na arsenałowy komp-notes, podpisał pobranie broni i przycisnął kciuk do jej skanera identyfikacyjnego.

— I jeszcze jedno — dodał Martinez. — Weź z szafki sprzętowców wszystko, co potrzebne do wiercenia w sejfie pierwszego porucznika.

Alikhan skinął głową.

— Mam to zrobić natychmiast, milordzie?

— Nie.

Włamanie się do sejfu pierwszego oficera w poszukiwaniu jego klucza było, obok innych przestępstw, zbrodnią główną i gdyby je wykryto, Oddział Spraw Kryminalnych i Legion Prawomyślności ścigałyby się, kto pierwszy zabije sprawcę. Martinez jeszcze nie zamierzał wkładać szyi w garotę kata.

— Po prostu trzymaj gotowy sprzęt w kajucie lorda porucznika. Jeśli będziemy musieli wyrywać stąd z dużym przyśpieszeniem, lepiej będzie mieć potrzebne rzeczy pod ręką, a nie wlec je do kajuty Koslowskiego przy trzech i pół g.

— Tak jest, milordzie.

Przybył Maheshwari, stanął na baczność i zasalutował. Był małym człowieczkiem o mahoniowej skórze i posiwiałych skręconych włosach. Szpicbródkę i wąsy miał ufarbowane szczególnym odcieniem czerwieni. Martinez wręczył mu broń ręczną.

— Mam nadzieję, że się na nic nie przyda — powiedział.

— W moim oddziale nie będzie żadnych kłopotów — oznajmił Maheshwari, kiedy podpisał pobranie broni i zeskanował odcisk kciuka. — Ale nie mogę ręczyć za niektórych na statku.

— Niedługo zarządzę ćwiczenia rozruchu silnika. Przygotowanie silników do zimnego startu trwa czterdzieści minut, prawda?

Maheshwari błysnął olśniewającymi zębami wielkości kamyków.

— Można to zrobić znacznie szybciej, milordzie.

— Lepiej nie. Chciałbym, żeby ćwiczenia wyglądały jak najnormalniej.

„Jak najnormalniej” było tu określeniem kluczowym. Żadne ćwiczenia nie będą normalne podczas Festiwalu Sportu.

— Podłączenia elektryczne i transmisji danych są przerywane po trzech minutach i czterdziestu sekundach, o ile dobrze pamiętam — powiedział Martinez. — Zaczniemy ćwiczenia i zatrzymamy je po czterech minutach.

— Proszę wybaczyć, milordzie — przypomniał Maheshwari — ale odłączanie wody i powietrza trwa cztery minuty dwadzieścia sekund.

— Ach, słusznie. Więc zatrzymamy je po pięciu minutach.

— Tak jest, milordzie.

Przerwanie połączeń wodnych, powietrznych, elektrycznych i transmisji danych ze stacją pierścienną byłoby dla stacji pierwszym ostrzeżeniem, że „Korona” niespodziewanie opuszcza swe stanowisko. Martinez chciał jak najbardziej opóźnić to ostrzeżenie.

Przynajmniej miał pewność, że w razie potrzeby zdoła wyjść z doku bez względu na to, czy silniki są gotowe, czy nie. Sześćset czterdzieści jeden lat temu, w Dowództwie Pierścienia na stacji pierściennej Zanshaa, wybuchł groźny pożar, który rozszerzył się na siedem przycumowanych okrętów i zniszczył je razem z załogami. Statki nie mogły odcumować ani nawet zamknąć swych śluz bez pozwolenia Dowództwa Pierścienia, które zostało wypatroszone przez ogień.

Od tego czasu regulaminy określały, że zagrożony okręt może odcumować bez pozwolenia i ma pełną kontrolę nad wrotami swoich śluz. Martinez mógł wyprowadzić „Koronę” z doku, pozostawało jedynie pytanie, czy potem inne okręty pozwolą jej na dalsze istnienie.

Martinez starał się jak najlepiej udawać, że zachowuje niewzruszoną twarz wszechmocnego oficera, i nawet obdarzył głównego inżyniera pewnym siebie uśmiechem.

— Życzę szczęścia, Maheshwari.

— Panu również, lordzie poruczniku — odparł uprzejmie Maheshwari.

Inżynier przyjął pozycję zasadniczą, zasalutował i wrócił do sterowni silników.

Martinez zamknął zbrojownię i poszedł do centralnej windy taśmowej, która miała go zabrać do sterowni, a potem się zawahał. Dłoń trzymał na szerokim pasie z bronią ręczną i paralizatorem.

Jeśli wejdzie do sterowni w takim rynsztunku, wszyscy uznają go za szaleńca. Gdyby Naksydzi nie podjęli żadnej akcji, albo gdyby ich działania miały racjonalne wyjaśnienie, cała załoga wiedziałaby przed końcem dnia o jego zachowaniu. Wystawiłby się na pośmiewisko.

Stał w luku i już słyszał w duchu śmiech, śmiech rozbrzmiewający przez wszystkie lata jego służby. Co najmniej to go czekało, jeśli się mylił. Zachowanie Fanaghee i Kulukrafa mogło mieć wyjaśnienie całkiem niewinne albo przynajmniej racjonalne. Jeśli go nie dostrzegł, jeśli Naksydzi nie przygotowują buntu, już nigdy nie zazna spokoju. Cała historia stanie się jedną z tych legend floty, które się ciągną za daną osobą. Jak historia dowódcy eskadry Raffiego, który rozkazał kadetom, by go związali i zbili.

Niekończąca się taśma windy centralnej przesuwała się z szelestem obok. Nagle bardzo zapragnął powrócić do magazynu broni, zostawić pistolet, pójść do kajuty ogólnej, oglądać mecz w wideo i wiwatować na cześć drużyny „Korony”.

Do diabła z tym, pomyślał. I tak już jestem pośmiewiskiem prawie całej załogi.

Postawił stopę na najbliższym szczeblu sunącym w dół, złapał się za szczebel powyżej i wszedł do korytarza centralnego. Wyszedł dwa pokłady poniżej i natychmiast zobaczył, że Zhou, awanturnik, którego przed dwoma dniami uwolnił z aresztu, czyści srebra w mesie oficerskiej, naprzeciwko sterowni.

Wspaniale, pomyślał Martinez. Miał w załodze Zhou, Ahmeta, Knadjiana i inne podejrzane typy, które kapitan skazał na harówę w czasie meczu.

Zhou, zajęty polerowaniem, spojrzał niepewnie na Martineza podbitymi oczyma, które rozszerzyły się, gdy zobaczył pas z pistoletem. Martinez skinął mu krótko głową i wmaszerował do sterowni.

— Jestem w sterowni — ogłosił.

— Oficer wachtowy jest w sterowni — powtórzył kadet Vonderheydte od swego stanowiska przy konsoli komunikacyjnej. W pomieszczeniu roznosił się kuszący zapach kawy z jego kubka.

Martinez wszedł do zamkniętej klatki kapitana.

— Stan? — zapytał.

Vonderheydte, siedzący w klatce bezpośrednio z tyłu, zobaczył pas z pistoletem i jemu również rozszerzyły się oczy.

— Uhm… Systemy statkowe w normie — zameldował. — I… tak. Zmywarka w kuchni dla załogi wysadziła bezpiecznik automatyczny. Właśnie badają dlaczego.

— Dziękuję, Vonderheydte. — Odwrócił się od kadeta i usiadł w fotelu kapitana. Poduszki pod nim westchnęły. Poprawił pistolet, a potem ściągał znad głowy kapitańskie displeje, aż ze szczęknięciem ustawiły się na właściwym miejscu przed nim.

Przełączył jeden z displejów na kamerę ochrony. Załoganci nadal sunęli obok śluzy ku przystankowi kolejki na brzegu pierścienia. Nie zauważył nic nadzwyczajnego, ale tego właśnie oczekiwał. Coś zacznie się dopiero za kilka godzin, gdy załogi zjadą na powierzchnię planety, a wszyscy pozostali będą oglądać zawody…

Usadowił się wygodniej.

— Wkrótce rozpoczniemy ćwiczenia z rozruchu silników — oznajmił i wsłuchał się w głęboką, pełną zdumienia ciszę, która nastąpiła po tych słowach.


* * *

Sorensen do Villi, Villa do Yamany, Yamana do Sorensena, Sorensen do Digby’ego — i gol. Martinez słyszał okrzyk Vonderheydte’a, gdy piłka przeleciała obok bramkarza „Pekinu” i utkwiła w siatce.

Chorąży drugiej klasy Mabumba walił pięścią powietrze. Siedział przy konsoli inżynieryjnej i podekscytowany drugą bramką „Korony” chwilowo zapomniał o urazie do Martineza za ćwiczenia, podczas których musiał tkwić w sterowni, zamiast, wygodnie popijając piwo, oglądać mecz w kajucie chorążych.

Maheshwari w sterowni silników miał zacząć odliczanie za pięć minut. Martinez bez wątpienia zyskał sobie dozgonną miłość całego oddziału inżynierii za zarządzenie ćwiczeń i trzymanie ludzi przy konsolach podczas turnieju.

Wyszedł ze sterowni jedynie raz, by wraz z Alikhanem zanieść jedzenie, kawę i pociechę Dietrichowi i Hongowi, pełniącym wartę przy śluzie. Zapowiedział im wyraźnie, żeby wszystkie rozkazy od Alikhana traktowali jak jego własne.

Obaj milczeli, ale ich miny sugerowały, że wszystko jest jasne: na statku znajduje się więcej niż jeden wariat.

Później Martinez sprawdzał, czy są sposoby przesłania alarmu do innych części floty, może na Zanshaa. Sprawdziwszy w kartotekach Służby Eksploracji — odpowiedzialnej za stacje wormholowe, które zapewniały spójność imperium dzięki laserom komunikacyjnym, przekazującym dane i wiadomości od układu do układu — zorientował się, że nie ma możliwości wysłania czegokolwiek z układu Magarii. W ciągu ostatnich miesięcy, systematycznie i bez pośpiechu, załogi wszystkich tych stacji zostały zastąpione przez Naksydów.

Istniała jeszcze jedna możliwość. Układ opuszczały również statki cywilne. Mógł do wszystkich wysłać wiadomość, z nadzieją, że przynajmniej niektóre informacje się wydostaną. Sprawdził nakresy nawigacyjne i odkrył, że w układzie jest szesnaście statków cywilnych. Sprawdził ich rejestry i po odrzuceniu trzech wielkich, zmierzających do wnętrza układu transportowców, należących do spółki „Pierwszy Aksjomat”, z siedzibą na Naxos, świecie macierzystym Naksydów, uzyskał listę statków, do których mógł się zwrócić.

Powiadomi je we właściwym czasie. I nadal miał naziemną linię komunikacyjną do innych statków w doku floty. Może część z nich zdoła uratować.

Na drugim displeju Martineza pojawiały się obrazy z innych kamer ochrony, zwłaszcza z naksydzkich rejonów stacji pierściennej. Enklawa floty była niemal opustoszała: wszyscy, nawet robotnicy cywilni, dostali bilety na Festiwal Sportu i mieli wolny dzień. Jedynymi żywymi istotami w obszarach floty były pary wartowników przy śluzach powietrznych.

Trzeci displej pokazywał mecz piłki nożnej między drużynami „Korony” i „Pekinu”. Ofensywna strategia Tarafaha pomogła dotychczas wbić dwa gole i nie pozwoliła przeciwnikom na zdobycie żadnych bramek. Martinez musiał podziwiać swego kapitana jako sportowego stratega, który był w tej dziedzinie naprawdę wspaniały i inspirujący.

Czwarty, mniejszy displej przełączał się powoli między innymi zawodami rozgrywanymi w tym samym czasie. Jego przyjaciel Aragon z „Deklaracji” wygrał swój mecz wushu podwójnym chwytem w drugiej rundzie, ale drużynie Aidepone’a z „Utgu” nie wiodło się zbyt dobrze w fatugui — w tej grze zawodnicy Daimongówie trzymali w chudych jak zapałki kończynach przyrządy podobne do gigantycznych łyżek i ciskali nimi jajowatą piłką. Dwóch zawodników z drużyny Aidepone’a uznano za martwych, co w fatugui było stanem tymczasowym, ale obecnie ich przeciwnicy mieli przewagę liczebną i zarobili kilka punktów, a własna drużyna „nieboszczyków” ciągle się o nich potykała.

Starszy Dowódca Floty Fanaghee siedziała na tronie z Kulukrafem i innymi swymi wyższymi oficerami na stadionie, gdzie dwie mistrzowskie drużyny Naksydów gorliwie rozgrywały lighumane, grę strategiczno-ruchową, która wyglądała jak nieprawdopodobne połączenie szachów i rugby. Gracze, niosący wielkie białe lub czarne transparenty brali udział w szatańsko subtelnych manewrach na trawiastym boisku, a co pewien czas wszystko rozpływało się w walkach i przemocy. Kamery wciąż wracały do Fanaghee, jakby chcąc wszystkim zademonstrować, że jest tu obecna i ogląda zawody, a nie, powiedzmy, szykuje bunt na pokładzie „Majestatu”.

Akurat te obrazy miały dla Martineza znaczenie drugorzędne. Piąty, centralny displej nastawiono na nakres nawigacyjny. Martinez próbował znaleźć trasę ucieczki dla „Korony” po wyprowadzeniu jej z doku. Sytuacja nie wyglądała obiecująco. Bezpośrednia droga wormholowa do Zanshaa była zablokowana krążownikiem „Sędzia Kybiq”, który wyleciał ze stacji na Zanshaa przed trzema dniami.

Jeśli nie liczyć Zanshaa, najbliższe skupisko floty stanowił sztab Floty Czwartej na Felarus, ale Fanaghee sprytnie zablokowała również i tę możliwość ciężkim krążownikiem „Bombardowanie Tunnagu”, odbywającym próbną podróż po remoncie. Martinez podejrzewał, że czas remontu ustalono bardzo precyzyjnie — dzięki temu Fanaghee miała pretekst, by nakazać krążownikowi opuszczenia doku.

„Korona” będzie musiała wracać na Zanshaa drogą okrężną, przez Czwarty Wormhol Magarii, a potem przez ciąg innych wormholi, prowadzących przez układy niezaludnione lub słabo zaludnione. Zwiększy to czas podróży Martineza o dwadzieścia do czterdziestu dni, zależnie od tego, jak mocno Martinez zechce przyśpieszać.

Prócz tego musiał się liczyć z możliwością, że kiedy już przyleci na Zanshaa, przekona się, że sama stolica została zdobyta przez rebeliantów. W takim wypadku mógłby wystrzelić wszystkie posiadane pociski ku stacji pierściennej Zanshaa, spróbować zniszczyć jak najwięcej zadokowanych tam statków przeciwnika, zanim sam zostanie zniszczony, a potem przejść do historii jako arcydureń.

Planowanie trajektorii utrudniał mu fakt, że jako nawigator nie miał żadnego praktycznego doświadczenia. Odbył jedynie podstawowe szkolenie, i to dawno temu. Sprawdzał wszystko kilkakrotnie i intensywnie korzystał z komputera. Uświadomił sobie, że od pewnego czasu bezmyślnie gapi się na nakres. Sięgnął do przycisku interkomu, by zamówić dzbanek kawy z oficerskiego kubryku, kiedy jego uwagę przykuł jakiś ruch i ciarki przeszły mu po plecach. Jego drugi displej automatycznie przełączał się na obrazy z naksydzkiej części pierścienia. Nagle rozpoczął się tam ruch.

Wzmożony ruch, i przed wszystkimi kamerami.

Naksydzi wylewali się ze swych okrętów. Długie kolumny wyłaniały się ze statków, po czterech Naksydów w rzędzie.

Wyprostował się z trudem w fotelu i stłumił ostrzegawczy krzyk, który już wyrywał mu się z gardła. To się dzieje naprawdę, pomyślał.

— Cholera! Cholera-cholera-cholera! — To klął Mabumba i dopiero po sekundzie osłupienia Martinez zrozumiał, że chorąży rozpacza z powodu bramki, którą właśnie strzelił „Pekin”.

Martinez chciał dźgnąć przełącznik alarmu i nie trafił — jego ogromny kciuk przeniósł się nad celem i ześlizgnął po gładkiej powierzchni metalowej konsoli. Uderzył więc przełącznik całą dłonią i zdołał go przesunąć. Wściekłe, natarczywe syreny zabeczały na całym okręcie. Mabumba omal nie wyskoczył z fotela. Gapił się na Martineza dzikim, niedowierzającym wzrokiem.

Martinez ujął nagłownik ze słuchawkami, wbudowanymi mikrofonami oraz rzutnikami wirtualnej rzeczywistości, osadził go na głowie i zapiął pasek pod brodą. Odczekał chwilę — musiał uspokoić rozdygotane nerwy — i zaczął mówić do mikrofonu.

— Łączność — powiedział wstępnie do komputera. — Ogólne ogłoszenie do wszystkich na statku.

Poczekał około pół sekundy i zaczął znowu:

— Kwatery ogólne. Mówi oficer wachtowy. Wszyscy na stanowiska.

Pomyślał, czy nie dodać słów: „To nie są ćwiczenia”, ale uznał, że to nie czas, by poddawał próbie łatwowierność załogi.

Powtórzył ogłoszenie dwukrotnie, a potem wyłączył beczący alarm, który go tylko coraz bardziej denerwował.

— Koniec komunikatu — oznajmił. — Łączność. Wezwać załoganta Alikhana.

Miniaturowa twarz Alikhana pojawiła się na displeju.

— Milordzie.

— Potrzebuję cię przy śluzie. Być może zbliża się sytuacja Buena Vista.

— Tak jest, milordzie.

— Koniec przekazu.

Martinez zaczął rekonfigurować displeje, by podłączyć więcej kamer ochrony i zobaczyć, co robią Naksydzi. Na bulwarze były ich setki. Pod dowództwem oficerów szli stłoczeni ku elektrycznym pociągom floty, używanym do przewożenia ludzi i sprzętu przez należące do floty obszary stacji pierściennej.

Pierwsze pociągi właśnie ruszyły, gdy drzwi do sterowni rozsunęły się i do środka wkroczył praktykant nawigator Diem i pilot drugiej klasy Eruken. Patrzyli na Martineza, a na ich twarzach malowała się irytacja, ale też obawa o jego zdrowie psychiczne.

— Czy mogę spytać, co się dzieje, milordzie? — odezwał się Eruken.

— Jeszcze nie, pilocie. Zajmij swoje miejsce.

Martinez myślał o zaalarmowaniu innych okrętów. W ten sposób uprzedziłby wprawdzie Naksydów, że coś podejrzewa, ale i tak było już za późno, by zmieniali plany.

— Łączność — powiedział Martinez do Vonderheydte’a. — Daj mi kanał wspólny dla wszystkich okrętów.

— Tak jest, milordzie.

Nastąpiła chwila przerwy, a potem pokój wypełniły wycia tłumów i okrzyki bardzo podnieconego sprawozdawcy. Martinez wywnioskował, że bramkarz Koslowski właśnie znakomicie obronił bramkę.

Tyczkowata kadet Kelly, która weszła i zajęła miejsce przy konsoli uzbrojenia, wzniosła radosny okrzyk.

— Nie chcę meczu, Vonderheydte! — wrzasnął Martinez. — Daj mi pieprzony…!

— Przepraszam, milordzie! — Vonderheydte musiał przekrzykiwać sprawozdawcę. — Ktoś transmituje mecz na wspólnym kanale.

— Daj więc kanał awaryjny.

Rozległ się krótkotrwały szum, gdy przełączano kanały, a potem znowu zaryczał mecz.

— Przepraszam, milordzie! Nadają mecz również na kanale awaryjnym!

Martinez zacisnął pieści.

— Jakikolwiek kanał.

Ale już wiedział, że Vonderheydte znajdzie mecz na wszystkich kanałach. Martinez mógł próbować przekrzyczeć tłumy i sprawozdawcę swym ostrzeżeniem, ale któż by go usłyszał?

— Łączność. Linie naziemne? — zapytał. Połączenia kablowe ze stacją pierścienną były nieruszone.

— Linie naziemne nie działają, milordzie.

— Co się dzieje? — spytał Mabumba cicho, ale wystarczająco głośno, by usłyszeli to wszyscy obecni.

— Nasze linie łączności zostały przecięte — poinformował go Martinez. — Po prostu pomyślmy chwilę, kto mógł to zrobić i dlaczego.

Pozostali w sterowni patrzyli na siebie oszołomieni. Zapadła cisza. W tej chwili Tracy i Clarke, dwie operatorki czujników, pojawiły się w sterowni i przeszły jak duchy do swych stanowisk, jakby opanowane nagle przez wyrzuty sumienia.

Martinez wrzał nerwową energią. Nie chciał czekać, chciał już być w ruchu razem ze swoim statkiem. Wywołał Maheshwariego.

— Milordzie?

— Informuje cię, że się zaczęło.

Maheshwari skinął głową.

— Słyszałem sygnał alarmowy, milordzie.

Martinez zdał sobie sprawę, że wywołał głównego inżyniera nie po to, by uspokoić jego nerwy, tylko swoje. Zwrócił się do maszynowni po pociechę, po kogoś, kto rozumie, dzięki komu sam czułby się mniej samotny w podejmowaniu decyzji.

Nie pomagało.

— Wstrzymanie za pięć minut — powiedział. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy. — Koniec przekazu.

Następnie wygasił ekran, ponieważ pierwsze sterowane komputerami pociągi mknęły już przez terrańskie obszary stacji.

Nie zatrzymały się. Popędziły dalej, do obszaru Daimongów, gdzie skoncentrowano najpotężniejsze okręty, i zaczęły zwalniać.

Guzik na rękawie Martineza cicho zagrał. Martinez odebrał rozmowę, a narękawny displej przesunął się i ukazał Alikhana.

— Naksydzi przejeżdżają, milordzie. Naliczyłem dziewięć pociągów.

— Wiem. Nawiasem mówiąc, wszystkie kanały łączności są odcięte lub zablokowane.

— Czy wycofamy wartowników do wnętrza okrętu, milordzie?

Martinez zawahał się i spojrzał na swe ekrany. Naksydzi wysiadali w obszarze Daimongów i kierowali się ku statkom w kolumnach trzydziesto — lub czterdziestoosobowych, dowodzonych przez oficerów. Nie rozwijali formacji bojowych, nie sprawiali też wrażenia, że chcą zastrzelić wartowników i szturmować śluzy.

Jeszcze nie odkryli kart. To wszystko nadal mogło mieć inne racjonalne wytłumaczenie. I Martinez, mimo trwogi i adrenaliny płynącej w żyłach, nadal miał nadzieję, że takie wyjaśnienie istnieje.

— Milordzie? — przypomniał się Alikhan.

— Jeszcze nie — odparł Martinez. — Kiedy się zbliżą, graj na zwłokę. Staraj się utrzymać spokój. Powiedz im, że musisz porozmawiać z oficerem wachtowym, i pójdź sam do śluzy. Ale nie wracaj na statek, lecz pilnuj zewnętrznego luku i bądź gotów do otwarcia go, kiedy podam sygnał Buena Vista.

— Tak jest, milordzie — powiedział Alikhan po chwili wahania.

— Koniec transmisji — oznajmił Martinez ze wzrokiem utkwionym w displejach. W obszarze Naksydów ładowano następne pociągi; kierowano je teraz do eskadry średniej wielkości. A w eskadrze średniej wielkości najmniejszym statkiem była „Korona”

W obszarze Daimongów pierwsze kolumny Naksydów dotarły do śluz. Oficerowie dowodzący kolumną prowadzili rozmowy z wartownikami przy śluzach.

Martinez czuł, jak jego nerwy zwijają się, naprężają i płoną. Stawiajcie opór, przynaglał w duchu Daimongów. Nie wpuszczajcie ich, stawiajcie opór.

Przy „Bombardowaniu Kathungu”, w ciężkiej eskadrze, wartownicy zasalutowali, odstąpili na bok i obserwowali, jak Naksydzi wlewają się do środka.

Wartownicy przy dwóch statkach po obu stronach „Kathunga” odstąpili na bok, gdy zobaczyli, jak Naksydzi wchodzą do okrętu flagowego.

Kamera nad śluzą „Korony” ukazała zwalniający przed najbliższą stacją pociąg. Odkryte wagony były czarne od Naksydów.

Martinez przełączał się od kamery do kamery na terytorium Daimongów: zajmowano co najmniej sześć okrętów. Przy innych śluzach chyba toczono grzeczne rozmowy. Martinez nigdzie nie dostrzegał oznak przemocy.

Dał zbliżenie na jedną z naksydzkich kolumn. Przynajmniej połowa Naksydów nosiła ręczną broń.

Nie, to nie była niespodziewana inspekcja. Na inspekcji nie nosi się broni.

Guzik na rękawie znowu zagrał. To Alikhan.

— Nadchodzą, milordzie.

— Bardzo dobrze. Oczyść ekran, ale trzymaj ten kanał otwarty. Martinez skonfigurował swój własny displej narękawny tak, by nie przekazywał jego słów — dzięki temu mógł wydawać rozkazy niedostępne dla Naksydów przez urządzenia komunikacyjne Alikhana.

Wywołał displej śluzy na swą konsolę dowodzenia i upewnił się, że ma przygotowane polecenia dla śluzy.

Rzucił okiem na ekrany: Naksydzi zajęli przynajmniej dwa dalsze statki z eskadry Daimongów.

Spojrzał na pierwszy displej, który ukazywał kolumnę poruszającą się ze zwykłym naksydzkim pośpiechem ku „Koronie”. Kolumna stanęła po naksydzku — jak wryta — przed dwoma wartownikami przy śluzie, a oficer dowodzący zasalutował krótko w odpowiedzi na pozdrowienia wartowników.

Martinez zobaczył, że to tylko porucznik. Starsi oficerowie byli na zawodach, prezentowali się przed kamerą i podtrzymywali złudzenie, że wszystko idzie normalnie.

— Porucznik Ondakaal — przedstawił się oficer. — Dowódca Floty Fanaghee rozkazała mi wejść na pokład waszego statku i przeprowadzić inspekcję.

Słowa przenosiły się niezwykle wyraźnie przez urządzenie komunikacyjne Alikhana.

— Czy lord porucznik ma podpisany rozkaz? — spytał Alikhan.

— To nie jest naprawdę potrzebne. — Słowa Ondakaala ociekały arogancją jak kwasem. — Moje rozkazy pochodzą bezpośrednio od Dowódcy Floty.

— Uprzejmie proszę o wybaczenie, lordzie poruczniku — odparł Alikhan — ale nie jest pan Dowódcą Floty i nie znajduje się pan w naszej hierarchii dowodzenia. Czy może pan mi dać rozkaz na piśmie, bym mógł go pokazać oficerowi wachtowemu?

Głowa Ondakaala zakołysała się, gdy oglądał rękaw Alikhana i widział czerwone belki starszeństwa i oznakę głównego zbrojeniowca.

— Dobrze, główny zbrojeniowcu — odparł. — Jeśli nalegasz. Rozpiął bluzę, wyciągnął list i wręczył go Alikhanowi.

— Jak widzisz, na liście jest pieczęć Dowódcy Floty — rzekł aroganckim tonem.

— Rzeczywiście, milordzie — odparł Alikhan. — Proszę, niech pan ze swoją grupą chwilę poczeka, a ja pokażę ten list oficerowi wachtowemu.

Alikhan cofnął się i otworzył śluzę, zanim Ondakaal czy ktoś z jego grupy zdołał zareagować. Martinez widział, jak Naksydzi się niecierpliwią, by ruszyć ku otwartym drzwiom, ale Alikhan zasunął je szybko i okazja minęła.

— Czy mam otworzyć list, milordzie? — Alikhan dyszał, jakby przebiegł długi dystans, a nie kilka kroków.

— Tak, zrób to czym prędzej.

Martinez przejrzał displeje: ani jeden okręt Daimongów nie stawił oporu intruzom. Cała ciężka eskadra wpadła bez jednego strzału w ręce Naksydów.

Za pośrednictwem kamery nad śluzą widział Ondakaala rozmawiającego z Dietrichem i Hongiem. Martinez nakazał displejowi przekazywanie również dźwięku.

— Sami widzicie! — Ondakaal był coraz bardziej rozgniewany.

— „Perigeum” wpuszcza inspektorów na pokład. Możecie równie dobrze odsunąć się i pozwolić nam wejść.

— Obawiam się, że nie, milordzie. — Martinez pragnął pogratulować Dietrichowi, nie słów, lecz wyprostowanej postawy, świadczącej o tym, że barczysty mężczyzna nie usprawiedliwia się i nie zamierza ustąpić żądaniom Naksyda. — Mam bardzo wyraźne rozkazy nie wpuszczania nikogo na okręt bez pozwolenia oficera wachtowego — wyjaśnił Dietrich.

— Odmawiacie wykonania rozkazu Dowódcy Floty! — stwierdził Ondakaal. — Pomachał ostentacyjnie ręką, wskazując na bok.

— Sami widzicie, że „Niezłomny” wpuszcza na pokład specjalnych inspektorów!

Na drugim kanale Alikhan czytał treść rozkazu Fanaghee. Rozkaz wydawał się prawdziwy.

— Nie potrzebujemy tego — powiedział Martinez Alikhanowi.

— Czekaj na Buena Vista.

Ondakaal napastliwie przemawiał do wartowników. Martinez uznał, że już czas wybawić Dietricha i Honga, zanim zostaną zdominowani, i wcisnął przełącznik audio.

— Co tu się dzieje? — zapytał ostro. — Kim do cholery jest pan, poruczniku, i dlaczego, do cholery, dręczy pan moich ludzi?!

Reagując na władczy ton, Ondakaal odruchowo sprężył się do pozycji wyrażającej szacunek.

— Jestem porucznik Ondakaal, milordzie — powiedział. — Starszy Dowódca Floty Fanaghee zażądała…

— Czy może mi pan powiedzieć, co się dzieje? — ciągnął Martinez. — Łączność jest całkowicie zakłócana. Nie mogę nawet skorzystać z linii naziemnej.

— Milordzie, nie mam poję…

— Jedyny przekaz, który otrzymałem — przerwał Martinez — brzmiał: „Przygotować się do Buena Vista”. Może mi pan powiedzieć, co to znaczy „Przygotować się do Buena Vista?”.

Zaskoczony Ondakaal nie zauważył szybkich spojrzeń, które wymienili Hong i Dietrich, ani subtelnej zmiany w ich postawie, kiedy zrozumieli te słowa i sprężali się, by skoczyć w tył i pomknąć do śluzy.

— Milordzie, obawiam się, że nie wiem, co to znaczy — odparł Ondakaal. — Ale jeśli pan wpuści inspektorów na pokład, to ja…

— Buena Vista! — krzyknął Martinez. — Buena Vista!

A potem przez interkom usłyszał Alikhana również wykrzykującego te słowa.

Dietrich i Hong skoczyli w tył, poza pole widzenia. Ondakaal zdał sobie sprawę, co się dzieje, ale za późno: skoczył naprzód, jego chorążowie za chwilę podążyli za nim, ale najwyraźniej Alikhan zdążył zamknąć na czas drzwi śluzy, ponieważ Ondakaal wkrótce pojawił się w polu widzenia kamery bez obu terrańskich żandarmów.

— Co to, do diabła, ma znaczyć? — zapytał ostro. — Niech się pan wytłumaczy, poruczniku!

Martinez nagle zdał sobie sprawę, że doskonale się bawi. Nareszcie nie był prowincjuszem w świecie uprzywilejowanych arogantów ani młodszym porucznikiem, zależnym od przełożonych. Owszem, grał rolę, ale tej roli nie narzucili mu zwierzchnicy, sam ją wymyślił. Był jedyną osobą w promieniu stu lat świetlnych, która wiedziała, co się dzieje, i robił z Ondakaala durnia.

Kiedy Ondakaal awanturował się z powodu wycofania wartowników, Martinez ściszył zewnętrzny kanał łączności i zwiększył głośność na swym prywatnym kanale z Alikhanem.

— Alikhanie, gdzie jesteś? Czy wszyscy są bezpieczni? — Jesteśmy bezpieczni, milordzie, wszyscy trzej. Zamknęliśmy oboje drzwi śluzy i zjeżdżamy windą w rurze dokującej.

— Bardzo dobrze. Kiedy znajdziecie się na pokładzie, zamknijcie szczelnie śluzę samej „Korony”. Dietrich i Hong mają ci oddać broń, odmontować windę centralną i zgłosić się na swoje stanowiska. Ty przejmiesz broń, a potem wykonasz specjalne zadanie.

Włamanie do sejfu w kwaterze pierwszego porucznika. O tym zadaniu nie powinno się mówić głośno, jeszcze nie teraz.

— Tak jest, milordzie — odpowiedział Alikhan.

Martinez odwrócił się do Mabumby, który jakby zaczynał coś rozumieć i patrzył na niego z nabożną trwogą. Reakcja inżyniera wywołała u Martineza miły napływ próżnej dumy.

— Silniki — powiedział — wznowić odliczanie.

Mabumba drgnął, kiedy usłyszał skierowane do siebie polecenie, a potem odwrócił się do swej konsoli.

— Odliczanie wznowione — oznajmił.

Martinez zwrócił się do pilota drugiej klasy, Erukena: — Przygotować się do rozhermetyzowania i wycofania rury dokującej, natychmiast po zamknięciu śluzy „Korony”. Eruken zakrzątnął się przy konsoli.

— Przygotowanie do rozhermetyzowania i wycofania rury dokującej.

Martinez wzmocnił głos z zewnętrznego kanału, akurat na czas, by usłyszeć, jak Ondakaal znowu powołuje się na autorytet Dowódcy Floty i żąda wpuszczenia na pokład.

— Lordzie poruczniku! — powiedział Martinez. — Niech się pan wytłumaczy! Dlaczego próbuje się pan włamać do śluzy „Korony”?

— Wycofał pan wartowników! — krzyknął Ondakaal. — Co ma znaczyć ta zdrada?

— Połączenia powietrzne i wodne wycofane — zameldował Mabumba ściszonym głosem, tak że Ondakaal nie mógł tego usłyszeć. — Zewnętrzne śluzy uszczelnione.

— Wycofałem swych wartowników z powodu pańskich gróźb i obraźliwego zachowania — powiedział Martinez do Ondakaala. — Złożę o tym meldunek pańskiemu zwierzchnikowi.

— Dowódca Floty Fanaghee zarządziła inspekcję pańskiego statku — oznajmił Ondakaal.

— Nonsens! — odparł Martinez. — Nie słyszałem o żadnej inspekcji.

— To niespodziewana inspekcja — upierał się Ondakaal. — Kiedy próbowałem to wyjaśnić pańskiemu głównemu zbrojeniowcowi…

— Zewnętrzna śluza zamknięta — zameldował niemal szeptem Eruken, naśladując ściszony ton Mabumby. Martinez położył dłoń na mikrofonie, by Ondakaal go nie podsłuchał.

— Rozhermetyzować i wciągnąć rurę dokującą. Ostrzec załogę, by zabezpieczyła się przed zerowym ciążeniem.

— Tak jest, lordzie poruczniku.

— Wszystkie dysze manewrowe w zawieszeniach — zameldował Mabumba. — Ciśnienie w głowicach dyszy nominalne. — Nagle zawyła piskliwa syrena ostrzegawcza, po chwili zamilkła. — Przekazane ostrzeżenie o zerowym ciążeniu.

— Jeśli pański główny zbrojeniowiec pokazał panu rozkaz Dowódcy Floty… — ciągnął Ondakaal. Martinez zdjął dłoń z mikrofonu.

— Zbrojeniowiec Alikhan właśnie niesie rozkaz — poinformował go Martinez. — Kiedy go przeczytam, jestem pewien, że nie będzie żadnych trudności. Proszę zaczekać.

Ondakaal umilkł. Ramiona zwisały mu po bokach w geście pełnej zakłopotania porażki. Uznał, że warto wierzyć, że rozkaz Fanaghee rozewrze śluzę „Korony”, ale jego postawa sugerowała zwątpienie w magiczne działanie dokumentu.

— Rura dokująca wycofana — zameldował Eruken. — Statek na stuprocentowym zasilaniu wewnętrznym. Połączenia elektryczne odcięte. Zewnętrzne złącza zapieczętowane.

Martinez spojrzał na własne displeje. Okręty Daimongów miały teraz przy śluzach naksydzkich wartowników, wartownicy Daimongowie zostali odsunięci lub aresztowani. Displeje informowały teraz o tym, co już wiedział.

Zaczął rekonfigurować swoje displeje do startu silników i manewrowania.

— Złącza do danych wycofane — powiedział Eruken. — Zewnętrzne porty danych zapieczętowane.

Ondakaal poruszył się nagle, a potem pośpiesznie powiedział do displeju narękawnego coś, czego Martinez nie słyszał. Potem Ondakaal spojrzał zaskoczony w kamerę nad śluzą.

— Wycofał pan połączenia powietrzne i wodne do swego statku! Co to ma znaczyć?

Martinez pozwolił sobie na uśmieszek.

— Izoluję się od stacji — oznajmił — aż pewne rzeczy zostaną wyjaśnione.

— Nie ma pan do tego prawa! — wściekał się Ondakaal. — Musi pan otworzyć śluzę dla naszych inspektorów!

— Proszę mi powiedzieć — odparł Martinez — dlaczego wprowadza pan na mój statek uzbrojone osoby. Do inspekcji nie potrzebuje pan broni, poruczniku.

— To rozkaz Dowódcy Floty! Pan nie może kwestionować jej rozkazów!

— Główne silniki w zawieszeniach — zameldował Mabumba. — Test zawieszenia pomyślny. Uruchomienie za dziesięć sekund.

— Start — powiedział Martinez.

— Start? — spytał Ondakaal. — Co ma znaczyć „start”?

Martinez odłączył Naksyda.

— Silniki gotowe do odpalenia na rozkaz — powiedział Mabumba.

— Zaciski wycofane — zameldował Eruken. — Chwytaki magnetyczne zwolnione.

„Korona” dokowała dziobem do zewnętrznej krawędzi zewnętrznego pierścienia akceleracyjnego Magarii, który obracał się dziewięć razy szybciej od planety w dole. Obroty pierścienia dostarczały siły odśrodkowej, która zapewniała ciążenie na statku. Aby się odłączyć, okręt nie potrzebował dysz manewrowych: musiał się jedynie odczepić, a usunięcie sił dośrodkowych wyrzucało fregatę w kosmos.

Wskutek tego pozorne ciążenie na statku ustało. Dla Martineza pierwszą oznaką, że „Korona” odeszła od stacji, było to, że zaczął odpływać ze swego fotela; kiedy zorientował się, że zlekceważył własne ostrzeżenie przed zerowym ciążeniem i nie wpiął się w fotel, natychmiast zajął się uprzężą.

Klatki akceleracyjne w zawieszeniu kardanowym z lekka poskrzypywały, gdy ustało ciążenie.

— Odłączenie od pierścienia — zameldował Eruken. — Oddaliliśmy się od „Perigeum”. — Stanowiska statków były lekko cofnięte względem siebie, więc „Korona” nie powinna zawadzić o rufę następnego okrętu cumującego przy pierścieniu, ale jednak wiadomość, że to niebezpieczeństwo już nie grozi, przynosiła ulgę.

— Pilot, wyzerować nasz moment pędu — polecił Martinez. Nie chciał, by „Korona” nadal odpływała w kosmos, gdzie stanowiłaby idealny, wolno poruszający się cel. Zakładał, że Naksydzi nie wystrzelą swych pocisków z antymaterii, gdyż głowica z antymaterii, wybuchająca na szczycie „Korony”, zamieniłaby w parę nie tylko cel, ale również doki, wszystkie zacumowane okręty i kawał pierścienia akceleracyjnego. Ale do ataku przeciw „Koronie” mogły być wykorzystane okrętowe lasery obrony bezpośredniej, jak również promienie antyprotonowe, w które wyposażono większe jednostki. Prawdopodobnie lasery nie były wystarczająco silne, by zniszczyć fregatę, Martinez nie miał jednak takiej pewności co do promieni antyprotonowych, a każde uszkodzenie mogłoby zniweczyć jego plany.

Obroną przed promieniami antyprotonowymi było silne pole magnetyczne, którego „Korona” i tak używała jako osłony przed zewnętrznym promieniowaniem. Martinez kazał włączyć pole, choć nie byłoby skuteczne przeciwko dokładnie wymierzonemu uderzeniu jednego z wrogich promieni.

Martinez poczuł, jak lekko ściągają go paski uprzęży, a potem znowu unosił się w powietrzu. Eruken zdusił resztki momentu pędu „Korony” i teraz fregata płynęła razem z pierścieniem, obracającym się przed jej dziobem.

— Pilocie, dysze manewrujące — polecił. — Lećmy prosto na południe od pierścienia.

Znów poczuł szarpnięcie uprzęży.

— Manewr w kierunku południowym, milordzie. Martinez nacisnął tastry.

— Nawigacja — powiedział. — Wysyłam wam wykresy kursu do Wormholu Cztery. Proszę je wprowadzić do swych komputerów.

— Ach… tak jest, milordzie.

Diem patrzył na displeje w lekkim oszołomieniu i Martinez wspomniał, że to tylko praktykant, bez dyplomu drugiego nawigatora.

Jeśli uwzględnić mnie, mamy w sterowni dwóch niedoświadczonych nawigatorów, pomyślał Martinez. Nie za dobrze jak na te okoliczności.

Z tyłu rozległ się głos Vonderheydte’a i Martinez podskoczył — zapomniał, że tam ktoś siedzi.

— Słyszę skargi kapitańskiego kucharza, milordzie — oznajmił.

— Niska grawitacja rujnuje mu obiad. Mówi, że jego sos angielski znajduje się teraz na suficie.

— Łączność, każ kucharzowi wszystko zapakować i iść na fotel akceleracyjny. Rozwiniemy kilka g. — Zwrócił się do Erukena: — Pilocie, daj sygnał załodze, by się przygotowała na ostre przyśpieszenie.

Rozległo się przeraźliwe wycie syren, wędrujące w górę i w dół po skali częstotliwości. Załoganci czasami ginęli, dlatego że na czas nie dostali się do foteli akceleracyjnych, i Martinez chciał, by ostrzeżenie do wszystkich na pewno dotarło.

Syreny umilkły, pozostawiając po sobie ziejącą ciszę. Diem z coraz bardziej rozpaczliwą miną spoglądał na diagram nawigacyjny. Eruken gapił się na kontrolki i przygryzał wargę. Mabumba zerkał przez ramię, chyba koncentrując wzrok na pistolecie, który prawie pozbawiony wagi spoczywał przy udzie porucznika.

Martinez uświadomił sobie, że nikt z nich nie wie, co się dzieje. Inni na statku też nie wiedzą.

— Łączność: ogłoszenie ogólne — powiedział, a kiedy znowu się odezwał, słyszał swój głos nadlatujący echem z publicznego systemu komunikacyjnego statku.

— Mówi porucznik Martinez ze sterowni — oznajmił. — Z przykrością was zawiadamiam, że kilka minut temu dokonano rewolty na pierścieniu Magarii. Buntownicy wykorzystali nieobecność wielu oficerów i członków załogi z powodu Festiwalu Sportu i zajęli większość okrętów na stacji. — Martinez oblizał wargi. — Prawdopodobnie wszystkie statki, prócz naszego. Teraz jest naszym obowiązkiem doprowadzenie „Korony” na Zanshaa, by ostrzec flotę i rząd przed niebezpieczeństwem ze strony buntowników, a także pomóc flocie w odzyskiwaniu utraconych okrętów.

Takie są gołe fakty, pomyślał Martinez. Jednak jakoś czuł, że jego słowa nie brzmią odpowiednio. Prawdziwie wielki przywódca w tym momencie wygłosiłby inspirującą mowę, wzniecając w załodze zapał do wielkich czynów; dzięki swej elokwencji zdobyłby ich trwałą lojalność. Zastanawiał się, czy on, Gareth Martinez, mógłby kiedykolwiek stać się takim przywódcą.

Cóż u diabła, myślał. Warto się o tym przekonać.

— Jeszcze jedno — dodał. — Jako że buntownicy przejęli kontrolę nad pierścieniem Magarii, mają teraz dominującą władzę nad planetą. Dlatego musimy przyjąć, że kapitan Tarafah i reszta załogi są straceni, i mieć nadzieję, że jeńcy będą traktowani przyzwoicie…

To dopiero radosne wieści, pomyślał w głębokiej ciszy, która zapanowała po jego słowach. Lepiej posiać odrobinę nadziei, zanim wszyscy popełnią samobójstwo lub obiecają sobie w duchu, że przyłączą się do buntu.

— Na statku została nas tylko garstka — ciągnął Martinez. — Wyruszamy na spotkanie ogromnego niebezpieczeństwa. W ciągu miesięcy, które nam zajmie droga na Zanshaa, będziemy musieli odbywać dodatkowe wachty i pracować jeszcze ciężej, ale chciałbym, żebyście rozumieli, że kapitan i pozostali więźniowie będą trzymać za nas kciuki i życzyć nam sukcesu. Ponieważ to my jesteśmy teraz drużyną „Korony” — koroniarze to my. Teraz nasza kolej, by grać ostro i wbić decydującego gola. Koniec przekazu.

Kiedy zakończył transmisję, miał ochotę skulić się w fotelu i czuł, że skóra płonie mu ze wstydu i upokorzenia. Co go opętało, by zamknąć mowę tymi okropnymi metaforami sportowymi? To nie była elokwencja, to był rodzaj obrzydliwego, fałszywego żargonu, na który przygięci odpowiedzą jedynie drwiną. Powinien tylko wygłosić komunikat o buncie i milczeć.

Ale kiedy rozejrzał się po sterowni, zobaczył, że chyba poszło mu dobrze. Mabumba patrzył na swe displeje z wyrazem dość szczerego zdecydowania i nie rzucał już ukradkowych spojrzeń na pistolet Martineza. Eruken wyprostował się w fotelu i mocno trzymał kontrolki dysz. Nawet Tracy i Clarke — które poza patrzeniem na wykresy radarowe miały naprawdę mało do roboty — wyglądały na bardziej skupione na pracy; a Kelly, która jako oficer zbrojeniowy miała do roboty jeszcze mniej, wyglądała zdecydowanie radośnie.

Tylko Diem był nieszczęśliwy, ale Diem nie słyszał przemowy, sparaliżowany strachem z powodu diagramu nawigacyjnego Martineza.

Może załoga miała mniejsze wymagania co do przemówień niż mistrz retoryki w starej akademii Martineza.

Displej narękawny zagrał i Martinez przyjął rozmowę.

— Alikhan, milordzie. Zakończyłem tę małą misję, którą mi pan zlecił.

Displej nie pokazywał twarzy Alikhana, lecz ziejącą fasadę sejfu Koslowskiego ze zdjętymi przednimi drzwiami.

— Tak, Alikhanie? — spytał Martinez.

— Nic, milordzie. Wynik negatywny.

Martinez poczuł, że trwoga gra mu na nerwach palcami z puchu. Flota przezornie odcięła młodszym porucznikom, takim jak on, swobodny dostęp do przerażającego arsenału „Korony”. Kapitan i każdy z poruczników nosili klucze z kodami, odblokowujące broń, ale by ją uruchomić, co najmniej trzy z tych kluczy musiały być obrócone jednocześnie.

Nawet uzbrojenie obronne, lasery obrony bezpośredniej, bez trzech kluczy były bezużyteczne. A istniało duże prawdopodobieństwo, że okręty naksydzkie wkrótce zaczną go ostrzeliwać.

— Czy sprawdziłeś we wszystkich innych miejscach? — spytał Martinez. — W szufladach? Pod materacem?

— Tak, milordzie. W dalszym ciągu wynik ujemny. Mogę pójść do gabinetu kapitana i powtórzyć tę samą procedurę.

— Nie, muszę przyśpieszać.

— Może da mi pan dwie minuty? Przynajmniej zaniosę tam sprzęt. Kiedy zacznie się przyśpieszanie, mogę wskoczyć w stelaż kapitana. Nie będzie tak wygodny jak własna kanapa akceleracyjna, ale ujdzie.

Na te parę godzin życia, które nam zostały, pomyślał Martinez.

— Doskonale, masz dwie minuty. — Martinez przerwał transmisję.

— Oddaliliśmy się od pierścienia — zameldował Eruken.

— Pilocie, wyzeruj nasz moment pędu.

— Wyzerować moment pędu, milordzie.

— Dwie minuty do przyśpieszenia. Znacznik.

— Znacznik dwie minuty do przyśpieszenia — powiedział Mabumba, ale Diem uniósł rękę, jak uczeń w szkole, proszący o pozwolenie na wyjście do toalety.

— Milordzie? — powiedział. — Patrzyłem na pański diagram i… ach.. — Przesadny grymas wykrzywił szczupłą, bladą twarz, jak gdyby Diem oczekiwał, że dostanie po głowie za swoje przypuszczenia. — On jest nielegalny — oznajmił. — Pan… my… przelatujemy tak blisko pierścienia, że jest to niebezpieczne.

Martinez spojrzał na niego i spróbował przydać swemu obliczu cechy wszechmocnego oficera.

— Ale czy rzeczywiście mamy w coś uderzyć?

— Ach… — Diem patrzył zmieszany na diagram. — Nie, tak dosłownie to nie. Bez zderzeń. Po prostu różne… problemy zbliżeniowe.

— Więc trzymajmy się planu, Diem. — Odwrócił się do stanowiska inżynieryjnego. — Mabumba, daj załodze jednominutowe ostrzeżenie.

— Tak jest, milordzie. — Znowu zawył sygnał ostrzegawczy, a głos Mabumby zagrzmiał na statku. — Minuta do przyśpieszenia. Jedna minuta.

Za minutę, myślał Martinez, będę albo największym bohaterem, albo największym zbrodniarzem we flocie od czasów Taggarda z „Prawdy”.

— Wszyscy biorą lekarstwa.

Sięgnął po iniektor wetknięty w pochewkę pod podłokietnikiem fotela i wstrzyknął sobie w tętnicę szyjną narkotyk, który miał sprawić, że jego naczynia krwionośne zachowają elastyczność, oraz zapobiec zawałowi serca w czasie wysokich przyśpieszeń. Inni w sterowni zrobili to samo.

— Eruken, wycofać reflektory radarowe.

— Reflektory radarowe wycofane.

Kompozytowy, gumiasty kadłub „Korony” nie odbijał w naturalny sposób radaru i by ułatwić pracę kontrolerom ruchu i nawigacji, fregatę zaopatrzono w kilka reflektorów radarowych. Martinez uznał, że wystawianie się na cel nie ma sensu.

— Dwadzieścia sekund do zapłonu — powiedział Mabumba.

— Silniki, zapłon na znak diagnawu.

— Zapłon na znak diagnawu, milordzie.

— Dziesięciosekundowe ostrzeżenie, pilocie.

Sygnał ostrzegawczy znowu zawył, jeżdżąc w górę i w dół skali częstotliwości. Martinez czuł, jak w odpowiedzi huczy mu krew.

— Nawiasem mówiąc, nawigatorze — przekrzykiwał syrenę — może pan równie dobrze wyłączyć teraz ten alarm zbliżeniowy.

I wtedy ogromny bucior kopnął go w plecy. To zastartowały silniki i „Korona” ruszyła w drogę.

Загрузка...