DZIESIĘĆ

Kapitan lord Richard Li był świadkiem chwili, która ocaliła Zanshaa i Flotę Macierzystą. Dowódca Floty Jarlath próbował gruntownie zbadać przyczyny opóźnień budowlanych w pierściennej stoczni, więc zwołał zebranie administratorów stoczni, cywilnych wykonawców i oficerów odpowiedzialnych za budowę i remont statków. Ich mętne odpowiedzi coraz bardziej go rozwścieczały.

— Znacie swoją robotę czy nie? — spytał Jarlath ostro. Futro na jego twarzy podniosło się, zasłaniając rysy i upodobniając go do szczotki do włosów zaopatrzonej w parę ogromnych, złośliwych oczu. Lekkie seplenienie — efekt mówienia zza kłów — stało się bardziej złowieszcze niż komiczne. — Czemu w przypadku „Przeznaczenia” i „Odzyskania” przekroczono kosztorys? Czemu nie otrzymuję twardych terminów zakończenia pracy na „Nieustraszonym” i „Podziwianym”?

Nie podano mu żadnych zobowiązujących dat. „To wszystko zależy w pewnym sensie od innych czynników” — było najlepszą odpowiedzią, jaką Dowódca Floty Macierzystej otrzymał na temat terminu oddania „Nieustraszonego”. Dokładnie tę samą odpowiedź słyszał lord Richard od chwili swojej nominacji. Jego statek wypełniał hałas, robotnicy, zapach gorącego metalu i łoskot stalowych kół na wielkich płatach plastikowej prowizorycznej wykładziny, ale nic nie zapowiadało zakończenia prac.

Do lorda Richarda docierały oznaki zniecierpliwienia od wynajętej przez niego prywatnej firmy, która miała ozdobić kajuty oficerskie, zainstalować nowy kredens, serwantkę i bar, wyłożyć łazienkę ślicznymi szorstkimi kaflami, wybranymi przez Terze, i wymalować kadłub, szalupy i pociski jego osobistymi kolorami: subtelną burgundzką czerwienią delikatnie podkreśloną prążkami fioletu. Firma mogła zacząć prace dopiero po skończeniu remontu, a teraz złowieszczo powarkiwali, że jeśli te opóźnienia będą się ciągnąć, zostaną zmuszeni odłożyć prace na wiele miesięcy z powodu innych zobowiązań.

Sytuacja stawała się zbyt niepokojąca. Lord Richard pomyślał, że nowy dowódca floty powinien mieć pojęcie, jak administruje się jego stocznią.

— Ja nie jestem na odpowiednim szczeblu, by wyciągnąć od tych ludzi choćby jedną odpowiedź — rzekł Jarlathowi. — Ale panu muszą odpowiedzieć.

Teraz widział, jak Dowódca Floty Macierzystej odkrywa, że również on nie jest na odpowiednim szczeblu.

— Wezwę audytorów! — warknął Jarlath, idąc po drodze obrzeżnej ku terminalowi windy. — Z pewnością są tam kradzieże. Tylko wojskowa duma powstrzymuje mnie przed wezwaniem Legionu Prawomyślności!

Jarlath kroczący gumiastą powierzchnią drogi przyciągał wzrok. Wybielił swe futro, by nie pocić się w formalnym ubraniu żałobnym, i miał na sobie jedynie białe spodenki i kamizelkę, obszyte zieloną służbową lamówką, ciężkie od insygniów. Jego potężne nogi i szerokie biodra z krągłym zadem napędzały ciało z celową energią, skierowaną obecnie na zlikwidowanie bałaganu w stoczniach.

Lord Richard Li miał powody do samozadowolenia. Już wyobrażał sobie kąpiel na pokładzie „Nieustraszonego”: kafelki, błyszczące porcelanowe detale, armaturę z miedzi, wonną parującą wodę; on zanurza się w wannie… i wtedy Jarlath zobaczył starszego dowódcę eskadry Elkizera, swego podwładnego, i przerwał przyjemne fantazje lorda Richarda.

Dowódca naksydzkiej eskadry ciężkich krążowników stał z grupą oficerów i żołnierzy przed masywnymi drzwiami śluzy prowadzącej do okrętu flagowego Jarlatha, „Chwały Praxis”. Elkizer wskazywał śluzę, jego bluza z tkaniny kameleonowej błyskała, odtwarzając czarno-czerwone wzory paciorkowatych łusek.

Jeden z Naksydów zauważył nadchodzącego Jarlatha i uprzedził o tym Elkizera. Czworonożne ciało Elkizera okręciło się w miejscu, dwie nogi postąpiły do przodu, dwie się cofnęły, a potem Naksyd wyprężył się na baczność. Jeden ostatni wzór mignął na kameleonowej bluzie. Jarlath stanął, zaskoczony, a potem pochylił głowę i znowu ruszył ku Elkizerowi.

— Kogo nazywa pan „frajerem”? — zapytał.

Lorda Richarda zaskoczyły słowa Jarlatha, choć zaskoczenie lorda Richarda było niczym w porównaniu z zaskoczeniem dowódcy Elkizera, który zakołysał się w tył w osłupieniu, z plecami wygiętymi niczym łuk.

— Proszę o wybaczenie, Lordzie Dowódco Floty — zdołał wykrztusić. — Nie użyłem tego znaku.

Jarlath stanął, górując nad Elkizerem, i zakołysał swą futrzastą głową. Kołysanie nie było oznaką zgody, ale rodzajem triangulacji, stosowanej przez jego nocny, mięsożerny gatunek do ustalania dokładnego położenia ofiary.

— Milordzie, spędziłem trzy lata w Akademii Festopath, gdzie Torminele i Naksydzi dzielili sypialnię — zaseplenił Jarlath. — Możesz mi wierzyć, gdy mówię, że w ciągu tych trzech lat nauczyłem się wszystkich obraźliwych idiomów w naksydzkim słowniku, który to fakt bardzo mi pomógł, gdy służyłem jako Lord Prezydent Akademii kilka lat temu. — Rozchylił wargi, odsłaniając kły. — Łaskawie mi zatem wyjaśnij, co miałeś na myśli, kiedy błyskałeś: „Cisza. Nadchodzi frajer”.

Elkizer zamarł na długą chwilę, nim zdołał powiedzieć:

— Milordzie, ponownie potwierdzam. Nie użyłem tego znaku.

— Wobec tego, jaki to był znak?

Nastąpiła długa chwila ciszy. Elkizer gorączkowo szukał odpowiedzi.

— Ten znak znaczy także „murawa” — powiedział w końcu.

— Istotnie. Więc co chciałeś powiedzieć przez: „Nadchodzi murawa”?

— Nie chciałem uchybić, milordzie.

— Mnie? Czy murawie? — pytał wściekle Jarlath.

Lord Richard obserwował tę konfrontację ze zdziwieniem i trwogą, nerwy przynaglały go do walki lub ucieczki.

Naksydzi pochodzili od drapieżników, którzy biegali stadami, ale Torminele to niegdysiejsi samotni nocni myśliwi w gęstych lasach, wojowniczy, uparci, nie znający strachu. Lord Richard myślał, że Jarlath był wściekły, gdy rozmawiał z nadintendentem doków, ale teraz zrozumiał, że Jarlath wtedy jedynie nieco poskrobał powierzchnię swej wściekłości.

Obym nigdy nie zirytował tego Torminela, mówił sobie w duchu lord Richard.

Jarlath zdawał się dopiero teraz dostrzegać tłum Naksydów za Elkizerem, nietypową mieszankę wysokiej rangi oficerów i starszych podoficerów.

— Co robią tutaj te osoby? — spytał ostro. — Co zamierzasz?

— Milordzie — wyjaśnił Elkizer — to wycieczka zapoznawcza. Dla nowego personelu.

Jarlath popatrzył na towarzystwo.

— Widzę tu młodszego dowódcę eskadry Farniaiego, który służy we Flocie Macierzystej od sześciu lat. I kapitana Tirzita, który kiedyś był drugim oficerem tutaj, w Dowództwie Pierścienia. Kapitan Renzak — pan jest tutaj na drugiej turze służby, prawda? — Wielkie oczy Jarlatha wróciły do Elkizera. — Jestem zdziwiony, że ci oficerowie muszą zapoznawać się ze stacją pierścienną, na której mieszkali przez tyle lat.

— Milordzie, chodzi o tych innych. Zapoznajemy ze stacją… tych innych — powiedział szybko Elkizer.

— Podoficerów? — spytał Jarlath. — Żandarmów? — Znowu zakołysał głową, celując w gardło Elkizera. — Proszę, niech pan porzuci wrażenie, że jestem pańskim frajerem lub murawą. Co pan naprawdę tu robi, lordzie dowódco?

Nastąpiła potem długa cisza, a dla lorda Richarda stało się jasne, że Elkizer wystrzelał całą swoją amunicję i w zamku broni zostały mu jedynie płatki rdzy.

— Milordzie, nie chcieliśmy okazać braku szacunku w stosunku do pana — powiedział w końcu Elkizer. — Myśleliśmy, że będzie pan w Centrum.

Całe wybielone futro Jarlatha stało sztorcem, znowu kryjąc jego rysy twarzy. Wrzasnął, wydobył z siebie wysoki skowyt, jakim jego prehistoryczni przodkowie unieruchamiali swe ofiary. Lord Richard miał świadomość, że w promieniu stu kroków zaszokowany personel obraca się, by na nich spojrzeć.

— Nie chcieli okazać braku szacunku! — wrzeszczał Dowódca Floty. — Stąd te podłe łgarstwa?! Stąd to dziwaczne zgromadzenie?! Stąd to myszkowanie za moimi plecami, kiedy myślisz, że jestem w swoim biurze na Zanshaa?! — Jarlath uniósł ciężką, białą pięść. — Coś pan knuje, milordzie.

Elkizer przewrócił czarnymi na czerwonym tle oczami.

— Milordzie, ja…

— Nie dbam o twoje dalsze żałosne wyjaśnienia — oznajmił Jarlath nawet jeśli tym razem będzie to prawda. Jest dla mnie jasne, że ty i te inne… osobniki… coś knujecie, ponieważ macie za mało roboty. Dlatego twoja eskadra i eskadra dowódcy eskadry Farniaiego opuszczą stację pierścienną dziś o 17:00, by wziąć udział w manewrach. Które zaczną się od przyśpieszenia sześć g w kierunku Vandrith. Po nim nastąpi manewr procowy i cała seria gier wojennych między waszymi eskadrami. Gry, co do jednej, zostaną przygotowane przez mój sztab, tak by maksymalnie obciążyć wszystkie systemy statku, zwłaszcza załogę.

— Milordzie! — powiedział Elkizer. — Nasze załogi są na przepustce!

— Odwołać! Mają cztery godziny na powrót. — Jarlath znowu obnażył kły. — Do roboty!

Naksydzi zaczęli się cofać, ich obute stopy uderzały w gumiastą nawierzchnię, choć korpusy pozostawały wyprostowane.

— Milordzie — spróbował znowu Elkizer — zapomina pan o obiedzie…

— Pieprzyć pański obiad — oznajmił Jarlath z satysfakcją i patrzył, jak Naksydzi odwrócili się i pomknęli tak szybko, jak tylko pozwalał im na to ich wierzgający chód.

Przez następną godzinę lord Richard i przyboczni Jarlatha, uwięzieni w klatce windy nurkującej przez atmosferę ku powierzchni Zanshaa, musieli wysłuchiwać wściekłych słów Dowódcy Floty o fetorze nieuczciwości, którym zajeżdżało to dowództwo, o kompletnej zgniliźnie całej stoczni i o tym, jak ta zgnilizna zaraziła naksydzkie eskadry.

— Dyscyplina! — mówił Jarlath. — Porządek! Posłuszeństwo! Od tej chwili to główne hasła Floty Macierzystej!

— Odtąd Torminele przestają być dla mnie milutkimi futrzastymi tłuścioszkami — mówił tego wieczoru lord Richard do Terzy. — Doprawdy, widok wściekłego Jarlatha mrozi krew w żyłach.

Obie naksydzkie eskadry, posłuszne rozkazom Jarlatha, po czterech godzinach opuściły pierścień Zanshaa, skierowały się ku Vandrith i rozpoczęły przykre przyśpieszenie zgodne z poleceniem Jarlatha.

Elkizer nie miał innego wyjścia. Jego rozkład zajęć przewidywał rewoltę za cztery dni, wszyscy Naksydzi we flocie powstaliby w całym imperium w tym samym momencie. Jeśli zacząłby wcześniej, wiadomość o tym mogłaby dotrzeć do innych stacji i zanim Naksydzi zdołaliby uderzyć, przedsięwzięto by środki zaradcze.

Ponadto jego instrukcje podkreślały, że nie powinien uszkodzić Zanshaa ani jej pierścienia. Zanshaa to stolica imperium; to tu spoczywali Wielcy Panowie, obradowała Konwokacja i proklamowano Praxis. Zaatakowanie planety lub zniszczenie jej pierścienia nie wchodziło w grę, było bliskie bluźnierstwu. Chociaż wystrzelenie kanonady pocisków na dokującą Flotę Macierzystą było perspektywą kuszącą, taki atak zniszczyłby pierścień, a razem z nim prestiż Naksydów.

Planował systematycznie. Jak wszyscy Naksydzi należący do spisku, Elkizer nie miał żadnego doświadczenia w kierowaniu rewolucją ani w toczeniu bitew. Przez ten brak doświadczenia czuł się bardzo niepewnie, więc próbował ułożyć obszerny plan, który nic nie pozostawia przypadkowi.

Odmiennie od swej koleżanki Fanaghee na Magarii, Elkizer nie dowodził flotą na Zanshaa. Nie mógł po prostu zarządzić Festiwalu Sportu, który odciągnąłby starszych oficerów i większość załóg od statków. Zamiast tego Elkizer zaplanował wystawny obiad dla wszystkich starszych dowódców, kapitanów i poruczników, aby uczcić rocznicę Pierwszej Proklamacji Praxis na Sandam. Elkizer zamierzał uwięzić wszystkich starszych oficerów, w czasie gdy jego siły opanowałyby szturmem Dowództwo Pierścienia i wszystkie zadokowane okręty, po czym lord senior ogłosiłby Konwokacji nowy porządek w imperium. Lordowie konwokaci raczej by nie oponowali, wiedząc, że Naksydzi mają w rękach Flotę Macierzystą, stację pierścienną i tysiące pocisków z antymaterii.

Elkizer zakładał, że największym niebezpieczeństwem jest ucieczka informacji. Zaplanował więc — tak jak Fanaghee na Magarii — wtajemniczanie stopniowe, jedynie w niezbędnym zakresie. Razem ze swoim sztabem obszedł stację pierścienną kilka razy, zaznaczając wszystkie cele, planując wszystkie nominacje. Potem oprowadzał następną grupę ludzi, kapitanów i ich głównych specjalistów i właśnie na tę grupę natknął się Dowódca Floty Jarlath. Gdyby w tym momencie plany Elkizera nie zostały całkowicie zrujnowane, każdy kapitan wprowadzałby w tajemnicę następnych, krąg poinformowanych powiększałby się stopniowo, aż objąłby setki. Żołnierze przejmujący statki przeważnie nie rozumieliby wszystkich skutków swych działań i dopiero po zakończeniu akcji Elkizer ogłosiłby triumfalnie swój komunikat.

Plan przewidywał wiele ewentualności, ale nie uwzględniał wersji alternatywnej, na wypadek niepowodzenia. Nadszedł dzień powstania, a sił Elkizera nie było na miejscu. Powrót na Zanshaa oznaczałby samobójstwo, więc jego eskadry przeleciały obok Vandrith, zredukowały przyśpieszenie do wygodnego jednego g i leciały dalej, spokojnie i zdecydowanie kierując się ku Wormholowi Trzy przy Zanshaa. Kurs ten miał ich doprowadzić — po dodatkowych trzech wormholowych skokach — do spotkania z Dowódcą Floty Fanaghee na Magarii.

Kiedy trzy godziny później ta strategia stała się jasna, Centrala była całkowicie zaskoczona. Oficer dyżurny nie chciał zawracać głowy Jarlathowi, natomiast wysłał do Elkizera zapytanie, dlaczego nie realizuje planu operacji.

Sześć godzin później, kiedy nie ulegało już wątpliwości, że Elkizer nie zamierza odpowiadać ani słuchać rozkazów, w Konwokacji ogłoszono bunt i na pewien czas wszyscy zapomnieli o Elkizerze.


Lord senior uniósł głowę i popatrzył na konwokatów wypełniających wielki amfiteatr.

— Chociaż Konwokacja, zgodnie z porządkiem obrad dzisiejszego popołudnia, miała debatować o jednolitej strukturze taryf w imporcie lużanu z Antopone i Elvash, chciałbym skorzystać ze swego osobistego przywileju i poruszyć inną kwestię.

Maurice, lord Chen podniósł wzrok znad swego pulpitu. Przeglądał właśnie listę gości na przyjęcie w Pałacu Chen. Ograniczenie liczby osób do dwudziestu dwóch stanowiło zarówno prowokację, jak i utrudnienie, gdyż niektórych osób nie można było zaprosić, co pociągało za sobą ryzyko, że uznają to za obrazę. Nie będzie taryf? — pomyślał z roztargnieniem. Jego klan uczestniczył w imporcie lużanu z Elvash i byłby szczęśliwy, gdyby taryfy Antopone utrzymywały się na wysokim poziomie. Każde odroczenie głosowania pracowało na jego korzyść.

Akzad, lord senior, wstał z fotela. Brzegi jego srebrnej, brokatowej szaty ciągnęły się po ziemi, kiedy z największą powolnością i majestatem, na jakie pozwalała mu naksydzka fizjologia, przechodził na przód podium, gdzie ujął w obie dłonie miedziano-srebmą pałeczkę niczym dzidę wycelowaną w zgromadzonych.

— Chciałbym omówić sprawę dotyczącą przetrwania samego Praxis — oznajmił Akzad — ponieważ wielu osobom wydaje się, że samo Praxis jest w niebezpieczeństwie.

Lord Chen zdziwił się. Zagrożenie Praxis?

— Kiedy po raz pierwszy objawiono chwałę Praxis — ciągnął Akzad — było jasne, że początkowo nie wszystkie gatunki dojrzały, by docenić jej głębokie prawdy. Praxis pojmowali z początku jedynie Shaa, którzy w swej mądrości postanowili narzucić wizję doskonałości całemu istnieniu, najpierw mojemu gatunkowi, potem innym. Praxis bowiem opiera się przede wszystkim na odwiecznej zasadzie podporządkowania, na absolutnej przejrzystości wszelkich hierarchii władzy i odpowiedzialności. Shaa zrozumieli to jako pierwsi. Shaa byli nad nami wszystkimi, ale Shaa nadal służyli Praxis.

Lord Chen, przytakując tym trywialnym uwagom, zaobserwował ruch wśród naksydzkich konwokatów. Kilkunastu z nich opuściło swe miejsca i posuwało się na przód sali charakterystycznym, zatrzymywanym w powietrzu, krokiem. Lord senior ciągnął przemowę:

— Ale wraz z odejściem Wielkich Panów ten idealny układ został zastąpiony mniej idealnym. Zamiast ideału, w którym pierwsza otwarta na Praxis rasa narzucała swą wolę innym, mamy obecnie równorzędność ras przemawiających w Konwokacji.

Kolejni Naksydzi ustawiali się przed podium lorda seniora. Lord Chen spojrzał na boki i zobaczył zaintrygowane miny na twarzach kolegów.

— Gdzież jest podstawowa zasada podporządkowania? — pytał Akzad. — Gdzie hierarchie władzy? I dlatego, kiedy stało się jasne, że ostatni Shaa wkrótce umrze, założono na Naxas Komitet Ocalenia Praxis.

Lord Chen siadł prosto. Zdumionym umysłem niechętnie analizował implikacje tego, co przed chwilą usłyszał. Inni byli szybsi: stary lord Said już zerwał się na nogi ze wściekłym grymasem na krzywonosej, wąsatej twarzy. Jako najstarszy reprezentant starego, głęboko konserwatywnego klanu, nie zamierzał milczeć, gdy wprowadzano tak radykalne innowacje, jak samozwańczy Komitet Ocalenia Praxis — przecież Praxis oddano pieczy samego Saida i innych lordów konwokatów.

— Czy to spisek? — ostro zapytał Said. Jego słowa rozbrzmiewały wyraźnie w wielkiej sali.

Akzad zignorował ten głos.

— W celu ocalenia Praxis musimy odtworzyć zasadę podległości! Miejsce Shaa muszą zająć ci, którzy najdłużej i najmocniej obcowali z czystym Praxis!

— Spisek! Spisek! — wołał Said. Inni powtarzali za nim. Jeden z delegatów Tormineli wskoczył na pulpit i zaczął wymachiwać futrzastą pięścią. Teraz przed podium stali już wszyscy naksydzcy konwokaci — sto pięćdziesiąt kilka osób. Pozostali zgromadzeni jakby osłupieli, część z nich stała, część sztywno siedziała w fotelach.

— Nie ma pan głosu! — odparł Akzad, kierując pałeczkę na Saida. Chcąc przekrzyczeć hałas, dotknął jednego ze srebrnych pierścieni na pałeczce, zwiększając wzmocnienie swoich słów.

— Dziś, w całym imperium, lojalni obywatele działają na rzecz ocalenia Praxis zgodnie z instrukcjami Komitetu! — oznajmił. — Okręty, stacje pierścienne i inne instalacje zostały przejęte! — Półkolistym ruchem pałeczki ogarnął lordów konwokatów. — Macie wyraźny obowiązek usłuchać rozkazów Komitetu Ocalenia Praxis! Zajmijcie miejsca i poddajcie się mojemu dowództwu! To rozkaz!

— Dość tego! — Wytrenowany w przemówieniach głos Saida zahuczał nad zgromadzeniem nawet bez wspomagania wzmacniaczy. — Nie wiem, co myślą inni, ale ja wiem, co mam robić, kiedy widzę zdrajcę!

A potem, mimo swych osiemdziesięciu paru lat, siwogrzywy konwokat podniósł krzesło i wywijając nim nad głową, skierował się do przejścia.

— Śmierć zdrajcom! — ryczał.

Zgodnie z planem lord senior Akzad powinien przedstawić swoje żądania przy powszechnej wiedzy, że ma wsparcie setek pocisków z antymaterii w wyposażeniu latających w pobliżu eskadr Elkizera i Farniaiego. Akzad i jego zwolennicy wykazali wielką odwagę, wypełniając instrukcje Komitetu, mimo że dwie przyjazne eskadry były oddalone o cztery dni lotu w przeciążeniu i zmierzały w niewłaściwym kierunku, a wszystkimi pociskami nadal dysponowała flota.

Pozbawiony przewagi wojskowej lord Akzad mógłby uzbroić siebie i swoich zwolenników, ale o broni instrukcje Komitetu nie wspominały, a Komitet wcale nie zamierzał masakrować konwokatów. Oczekiwał posłuszeństwa. Myśl, że lordowie konwokaci mogą opierać się im siłą, w ogóle nie zaświtała im w głowach.

Akzad stanął więc przed Konwokacją uzbrojony tylko w odwagę i miedziano-srebmą pałeczkę. Kiedy lord Said pomaszerował przejściem i rzucił krzesłem w lorda seniora, Akzad stracił panowanie nad sytuacją.

— Żądam, byście wracali na miejsca! — wołał. — Ci, którzy nie usłuchają, zostaną ukarani!

Ale niewielu go słuchało. Za pierwszym krzesłem poleciały dalsze. Sam lord Chen, choć przez dłuższą chwilę miał poczucie nierealności, wziął swoje krzesło, pomaszerował pod trybunę i cisnął je na Naksyda w brokatowej szacie, tego, który stał na podium, machał pałeczką i bezskutecznie przywoływał do porządku. Nawet Naksydzi, stojący przed podium w geście solidarności ze swym przywódcą, nie wiedzieli, jak reagować — stali w milczeniu, nieruchomo, równie jak inni niezdolni pojąć, co się dzieje.

Lord senior wydawał rozkazy i nie słuchano ich. Żaden z Naksydów nie widział wcześniej niczego podobnego. Nie wiedzieli, co robić.

Przez czysty przypadek to właśnie krzesło lorda Chen trafiło lorda seniora w głowę i powaliło go na kolana. Wielu konwokatów zaryczało z aprobatą i lojaliści napłynęli na proscenium.

Na tę groźbę Naksydzi w końcu zareagowali. Lord Chen, który stał z przodu amfiteatru i gapił się, zaskoczony własnym sukcesem, nagle został powalony na ziemię przez szarżującego Naksyda i tratowany przez tego czworonoga, poczuł mielące uderzenia naksydzkich butów. Bardzo boleśnie przygryzł sobie język.

Poczucie nierealności zniknęło. Smakując w ustach własną krew, lord Chen zaczął walczyć o życie.

Choć przynajmniej połowa konwokatów pozostała na swych miejscach lub uciekła, lojaliści nadal przeważali liczebnie nad Naksydami. Krzesła to broń nieskuteczna, lepsza jednak niż gołe ręce Naksydów.

Lord Chen omal się nie udławił przytłaczającym fetorem gnijącego ciała, choć rzeczone ciało należało do wywijającego krzesłem Daimonga, który strącił Naksyda z lorda Chen. Było słychać krzyki, uderzenia, drapanie rozwścieczonego Torminela, podniecone kuranty głosów Daimongów. Lord Chen z trudem się podniósł, a potem napierające ciała pchnęły go ku podium.

Akzad znowu stał na nogach. Krzyczał i wywijał pałeczką, niepomny, że rana na głowie mu krwawi. Wydarzenia wymknęły się spod kontroli. Nawet strażnik stał zakłopotany: miał bronić Konwokacji przed intruzami, a nie uczestniczyć w bójce jednej grupki konwokatów przeciwko innej.

— Na taras! — Lord Chen nadal słyszał wspaniały baryton Saida, wybijający się ponad harmider. — Weźcie ich na taras!

Gniewni konwokaci przeciągnęli pobitych Naksydów przez szerokie drzwi amfiteatru. Stojące na tarasie meble odtrącono kopnięciami na boki i powleczono Naksydów do kamiennej balustrady. Przerzucani przez nią, spadali jakieś sto metrów w dół kamiennej skały. Akzad w porwanej szacie ceremonialnej poleciał z całą resztą oraz z kilkunastoma konwokatami-lojalistami, których albo tłum wyrzucił przypadkowo, albo zostali pociągnięci przez wczepionych w nich desperacko Naksydów.

Lord Chen, dysząc, oparł się o balustradę. Zakręciło mu się w głowie, gdy patrzył na jatkę poniżej, na pokiereszowane centauroidalne ciała. Zbladła jego poprzednia furia, spoglądał w dół na martwych kolegów i ogarniało go zdumienie, nie tylko z powodu tych wydarzeń, ale z powodu swojej w nich roli.

On, Maurycy, lord Chen, z klanu Chen. Klan ten zajmował miejsce na najwyższym szczycie imperialnej socjety przez tysiące lat i cały czas służył Konwokacji, reprezentował interesy swoje i swych klientów, pod pieczą stabilizującej potęgi Praxis.

Nikt z klanu Chen nigdy nie uczestniczył w zamieszkach w izbie Konwokacji. Nikt z nich nigdy nie zabił gołymi rękami swego bliźniego konwokata. W długiej historii imperium podobne wydarzenia nie miały miejsca. To akt całkowicie bezprecedensowy.

Lord Chen uświadomił sobie, że widzi w dole rozbite o kamienie nie tylko ciała legislatorów, ale sam stary porządek.

— Musimy się znowu zebrać! — krzyczał Said. — Konwokacja musi się przekształcić!

Lord Chen poszedł za innymi do sali Konwokacji. Na podium i wszędzie wokół leżały porozbijane meble, jak zbiorowisko starych kości. Konwokaci wybrali meble nadające się do użytku, resztę wzięli od kolegów, którzy uciekli lub zginęli. Lorda Saida okrzyknięto tymczasowym przewodniczącym, choć musiał prowadzić zebranie bez pałeczki lorda seniora, która gdzieś przepadła.

Konwokacja natychmiast uchwaliła przez aklamację wyjęcie spod prawa Komitetu Ocalenia Praxis, choć nie wiedziano, gdzie ten komitet się mieści i jaki ma skład. Następne głosowanie ustaliło, że przynależność do tej organizacji będzie karana obcięciem członków. Potem ktoś zaproponował obdarcie ze skóry i wszczęto dyskusje nad zaletami obdzierania ze skóry i pozbawiania członków. Potem terrańska dama w porwanej bluzie mundurowej i z podbitym okiem wstała i zasugerowała, że skoro pierwszą partię zrzucono ze skały, z pozostałymi należy postępować tak samo.

Konwokaci tak się w tej debacie zatracili, tak ich fascynowały prawa, które uchwalali, że dopiero po godzinie ktoś połączył się z Centrum Dowodzenia i powiadomił flotę o zagrożeniu imperium. A kiedy Dowódca Floty Jarlath został poinformowany, upłynęła następna godzina, zanim ktoś potrudził się powiadomić go o nieposłuszeństwie naksydzkich oddziałów.

Imperium miało równie mało doświadczenia w tłumieniu buntów, jak Elkizer w ich wzniecaniu.

Jarlath natychmiast nakazał swym trzem eskadrom krążowników wszczęcie pogoni za Elkizerem. Eskadry opuściły pierścień i pomknęły ku Vandrith z przyśpieszeniem ponad dziesięć g i niepełnymi załogami, jednak po niecałej godzinie Jarlath zdał sobie sprawę, że pościg nie ma szans, i statki odwołano.

Jarlath zaczynał rozumieć, że być może sytuacja jest znacznie bardziej niebezpieczna, niż przypuszczał. Dotarły do niego informacje o przemówieniu Akzada na temat Komitetu Ocalenia Praxis. Wywnioskował, że w całą sprawę jest zamieszanych wielu Naksydów. Przypomniał sobie Elkizera maszerującego wokół pierścienia z grupą starszych oficerów i żandarmów, i w przebłysku zdumienia pojął, że Elkizer przygotowywał przejęcie wszystkich statków nienaksydzkich.

Flota liczyła trzysta czterdzieści jeden okrętów. Sześćdziesiąt osiem z nich — prawie dwadzieścia procent — miało kapitanów lub załogi naksydzkie. Osiem pełnych eskadr, od sześciu do dziesięciu okrętów każda, plus kilka rozproszonych okrętów, skierowanych do rozmaitych zadań. Z tych eskadr dwie stacjonowały przy Zanshaa we Flocie Macierzystej, dwie przy Magarii w Drugiej Flocie, jedna w Czwartej Flocie przy Harzapid, jedna w Trzeciej przy Felarus, jedna przy Naxas, macierzystym świecie Naksydów, i ostatnia przy Comador.

Lasery komunikacyjne rozbłysnęły pilnymi wiadomościami dla dowódców flot i eskadr na Harzapid, Felarus i Comador. Dodatkowe przekazy skierowano do statków na bardziej odległych placówkach. Niektóre odpowiedzi nadejdą dopiero za parę dni, nawet jeśli zostaną wysłane z prędkością światła na stacjach przesyłowych przy bramach wormholowych. Jarlath podejrzewał, że kiedy już odpowiedzi nadejdą, nie będzie nimi zachwycony.

Zawahał się przed przesłaniem wiadomości do Fanaghee na Magarii i do dowódcy na Naxas, ale po dalszym namyśle doszedł do wniosku, że milczenie nic nie da. Zapytał Naxas o jego status, a następnie wysłał do Fanaghee informację o buncie swych dwóch eskadr i rozkazał, by je przejęła.

Potem znowu dodał w pamięci liczby i, tak jak za pierwszym razem, nie spodobały mu się.

Uznał, że kluczem jest Magaria. Jeśli Fanaghee i jej siły pozostaną lojalne, imperium przetrwa nadchodzące wydarzenia.

A jeśli nie? Cóż, Jarlath próbował zachować wiarę.

Dopiero wtedy, dziewięć godzin od chwili, gdy Elkizer złamał rozkazy i ominął Vandrith, Jarlath wspomniał, że na stacji pozostał jeden naksydzki okręt, całkiem nowy krążownik „Przeznaczenie”, który miał być gotów za dziesięć dni — tak przynajmniej nadintendent stoczni twierdził już od miesiąca. Krążownik skompletował załogę i oficerów, ale musiano go odholować do wykończeniówki, wyposażyć w pociski, broń obronną i przetestować systemy napędowe pierwszymi ładunkami antymaterii.

Jarlath rozkazał, by żandarmeria przejęła statek. Napotkali ogień z broni ręcznej statkowych oficerów. Załoga „Przeznaczenia” uciekła z pokładu na teren stoczni, gdzie zaczęła rzucać zmontowanymi naprędce bombami, zwykłymi i zapalającymi. Dopiero po dwóch godzinach otoczono ich i wystrzelano. Sprzęt i zapasy stoczni warte osiem milionów zenitów musiano spisać na straty.

Wkrótce po złożeniu raportu o incydencie Jarlath otrzymał naganę za to, że zastrzelił buntowników, zamiast strącić ich ze skały, jak nakazywała uchwalona tego popołudnia ustawa Konwokacji.

Tak zakończył się dzień pierwszy.


Przez kilka następnych dni do Centrum napływały informacje. Wiadomość do Fanaghee dotarła po dwudziestu godzinach, a po następnych dwudziestu na Zanshaa powróciła jej odpowiedź. Fanaghee wyraziła zaniepokojenie z powodu buntu Elkizera i Farniaiego i oświadczyła, że wysyła Drugą Flotę, by przechwycić buntowników.

— Bardzo dobrze, lordzie dowódco — powiedział lord konwokat Maurice Chen. Kiedy zobaczono, jak grzmotnął krzesłem w łeb przywódcę buntowników, uznano, że okazał kwalifikacje wojownika i jest godzien awansu z Oceanografii i Zalesiania do Zarządu Floty. — To ogromna ulga wiedzieć, że Magaria jest bezpieczna.

— Tego nie wiem — odparł Jarlath. Gniewnie zwijał palcami swe futro w ciasne sznurki. — Nie wiem, czy wierzyć raportowi Fanaghee. I czy w ogóle chciałbym jej wierzyć.

Rozkazał, by Fanaghee dostarczyła szczegółowe raporty, dotyczące wszystkich swoich statków. Raporty miały być przekazane w formie wideo i referowane osobiście przez kapitanów odnośnych statków. To powinno wyjaśnić, czy kapitanowie mówią sami za siebie.

Zgodnie ze swymi obawami na ten przekaz odpowiedzi nie uzyskał. Poinformował lorda Chen i pozostałych członków Zarządu Floty, że Magaria wpadła w ręce rebeliantów.

Na Magarii stacjonowało pięć eskadr. Jeśli Naksydzi kontrolowali je wszystkie, siły Fanaghee będą teraz równie liczne jak pięć eskadr, które pozostały Flocie Macierzystej, a kiedy już dołączą do niej Elkizer i Farniai, będzie miała przewagę liczebną.

Mógł właściwie porzucić próby odbicia Magarii. Może nawet będzie musiał je porzucić, by utrzymać Zanshaa.

Następna wiadomość nadeszła z Trzeciej Floty przy Felarus. Jej naksydzka eskadra niespodziewanie opuściła stację, by przeprowadzić — według słów jej dowódcy — ćwiczenia szkoleniowe, a potem ostrzelała pozostałą część Trzeciej Floty, nadal cumującej przy stacji pierściennej. Promienie antyprotonowe — w zamyśle obrona przeciwpociskowa — wykorzystano do ataku, i to z bliskiej odległości. Okręty zostały rozerwane na strzępy, łącznie z ważną częścią stacji pierściennej. Naksydzka kanonada nie była tak ostra, jak mogłaby być, zatem napastnicy nieco się hamowali, może ze współczucia dla kolegów, a może dlatego, że zamierzali powrócić i opanować pierścień Felarus później. Mimo wstrzemięźliwości buntowników połowa okrętów Trzeciej Floty została rozbita, a reszta poważnie uszkodzona. Ponieważ dodatkowo zniszczono urządzenia remontowe stoczni, upłynie wiele miesięcy, nim jakikolwiek okręt Trzeciej Floty stanie do walki przeciwko buntownikom.

Intrygującą wiadomość przysłał dowódca stacji pierściennej przy Comador. Naksydzka eskadra, która tu stacjonowała, opuściła stację i właśnie wylatywała z układu, odmawiając nawiązania łączności. Dowódca stacji pragnął się dowiedzieć, czy eskadra leciała na ćwiczenia, o których go nie poinformowano.

Jarlath musiał założyć, że również Naxas została stracona.

Tylko z Harzapid nadeszły dobre wieści. Dowódca jedynej naksydzkiej eskadry, tak samo niedoświadczony w planowaniu rebelii jak wszyscy inni we flocie i oddalony od porad Komitetu z Naxas, wmaszerował ze swymi zwolennikami do Dowództwa Pierścienia i publicznie oświadczył, że teraz on tu dowodzi. Otrząsnąwszy się ze zdziwienia, dowódca Czwartej Floty zorganizował atak i odzyskał Dowództwo Pierścienia. Niestety, spowodowało to następną bitwę z użyciem promieni antyprotonowych z bliskiej odległości. Teraz jednak lojaliści byli na to przygotowani. Statki Naksydów zostały zniszczone kosztem wyeliminowania jednej trzeciej sił lojalistów. Pozostało tam dosyć okrętów, by utworzyć dwie eskadry.

Jarlath nakazał strącić wszystkich buntowników ze skały, a jeśli akurat nie byłoby odpowiedniej skały w pobliżu, zastrzelić.

Zwycięstwo przy Harzapid dało Jarlathowi dwie dalsze eskadry. Cztery okręty, kiedyś uszkodzone, naprawiono i Jarlath nabrał otuchy. Naliczył najwyżej dziewięćdziesiąt wrogich okrętów, w tym pojedyncze statki wykonujące luźne zadania i eskadrę z Comador, stacji tak odległej, że eskadra renegatów mogła stamtąd dotrzeć do miejsca ewentualnej akcji dopiero po miesiącach. Uwzględnił także trzy eskadry zagarnięte przy Magarii, które nie zostały zajęte dla naksydzkich załóg i których dostosowanie do specjalnych wymagań centauroidalnego gatunku zajmie nieco czasu.

Kiedy już Jarlath wezwie eskadrę Daimongów z Zerafan — zaledwie dziesięć dni drogi, przy brutalnym, maksymalnym przyśpieszeniu — będzie miał pięćdziesiąt cztery okręty we Flocie Macierzystej, co powinno wystarczyć do utrzymania Zanshaa, aż do nadejścia dalszej pomocy. Lai-ownowska eskadra dowódcy Do-Faqa z Preowin powinna przybyć w ciągu czterdziestu dni — z konieczności musieli stosować znacznie łagodniejsze przyśpieszenie, z uwagi na mniej odporną budowę Lai-ownów. Można również zawezwać pojedyncze okręty, tyle, by na czas utworzyć eskadrę małych statków.

Niestety, Czwartej Flocie przy Harzapid droga zajmie co najmniej trzy miesiące. Ale kiedy Czwarta Flota przyleci, Jarlath zyska rozsądną pewność, że ofensywa przeciw Magarii ma spore szanse powodzenia.

Tymczasem Magaria bardzo go trapiła. Pierścień Magarii to ogromny arsenał pocisków, części zamiennych, zespół stoczni i urządzeń szkoleniowych, ośrodek znacznie przewyższający wszystkie inne placówki buntowników. Magaria posiadała również siedem bram wormholowych, którymi mogła przerzucać swe siły do większej części imperium. Gdyby Jarlath odbił Magarię, wyrwałby buntowi trzewia.

Teraz organizował obronę Zanshaa. Wsiadł na swój gigantyczny okręt flagowy, wezwał załogi, wypełnił statki bronią, paliwem oraz zapasami i pięć dni po nieudanej rebelii Akzada wypuścił w kosmos wszystkie statki. Sam rozpoczął przyśpieszanie w kierunku Vandrith. Nie był to pościg za uciekającymi eskadrami Elkizera, ale raczej próba nadania Flocie Macierzystej pewnej prędkości początkowej, żeby, w wypadku ataku, wróg nie strzelał do nich jak do kaczek.


W pierwszych dniach sytuacji nadzwyczajnej Sula znowu trafiła do ochrony terminalu windy, choć tym razem jej grupę uzbrojono nie w paralizatory, ale w pistolety automatyczne, a jeden wąsaty podoficer miał w swej pieczy wzniesiony na trójnogu karabin na antymaterię, do likwidacji pojazdów opancerzonych lub innych obiektów. Tylko personel wojskowy z ważnymi identyfikatorami mógł korzystać z windy, a Naksydom bezwarunkowo zabroniono wsiadania do niej.

Oficjalnie nadawane wiadomości były mętne i sprzeczne. Wskazywały, że zdarzyło się coś takiego, że cenzorzy nie wiedzą już jak kręcić. Ustalona w końcu wersja głosiła, że lord senior i grupa jego zwolenników próbowali przechwycić rządy i zabili pewną liczbę konwokatów, ale wkrótce wszyscy buntownicy zostali strąceni ze skały przez oburzonych legislatorów. Zbuntowały się również dwie eskadry Floty Macierzystej, ale teraz już uciekały. Dowódca Floty Jarlath i reszta Floty Macierzystej wkrótce odlecą, by wywrzeć zemstę w imię ustalonego porządku.

Sula przypuszczała, że to wersja prawdziwa lub prawie prawdziwa, z wyjątkiem części o bohaterskich konwokatach, osobiście zabijających zdrajców. Konwokacja nigdy nie załatwiała sama brudnej roboty, myślała. Czemu mieliby to robić teraz? Jednak wnikliwiej oglądając wiadomości, Sula mogła również wyciągać odmienne wnioski.

Wiedziała, że załogę dwóch zbuntowanych eskadr stanowili Naksydzi. Lista zdradzieckich konwokatów zawierała jedynie Naksydów, a żaden konwokat, zamęczony w następstwie ich zdrady, nie był Naksydem. Suli zabroniono dopuszczać Naksydów do windy. Te wszystkie fakty skłaniały do przemyśleń.

Suli, bystrzejszej w matematyce od Jarlatha, też nie podobały się pewne liczby.

Po dwóch dniach warty na pustym zwykle terminalu windy Sula odebrała na swoim displeju narękawnym wezwanie od kapitana lorda Richarda Li.

— Dzwonię, żeby ponowić swoją ofertę stanowiska na „Nieustraszonym” — oznajmił. — Kompletujemy załogę i spodziewam się, że opuścimy stację w ciągu kilku dni. — Zawahał się, a później dodał: — Nie słyszałem jeszcze tego oficjalnie, ale krąży plotka, że wasze wyniki egzaminów zostaną wyrzucone do kosza. Jeśli chciałabyś znowu stanąć do egzaminów, będziesz musiała poczekać kilka miesięcy i ponownie składać papiery.

Sulę ogarnęła gorycz beznadziei.

— Rozumiem — odparła.

Pozostawał jej niewielki wybór: albo gwizdać na karierę, albo zaakceptować ofertę lorda Richarda i pójść na wojnę. Jasne, że ci z doświadczeniem bojowym będą mieli większe szanse awansu.

Lord Richard uśmiechnął się.

— Zanim odpowiesz „tak” lub „nie”, muszę ci przekazać resztę złych nowin. Nie mogę cię wziąć na porucznika. Lord dowódca Jarlath nalega, by wszystkie załogi miały za dowódców doświadczonych oficerów — nie chce, by ktoś uczył się, wykonując zadania, gdy zależy od nich tak wiele istnień. Muszę przyznać, że się z nim zgadzam. Jeśli przyjmiesz moją propozycję, będziesz pilotem szalupy. — Patrzył z displeju na rękawie Suli z wyrazem twarzy, który uważał pewnie za dodający otuchy.

— Dopilnuję, byś awansowała jak najszybciej — obiecał. — Następnym razem, gdy mój porucznik dostanie awans albo przeniesienie z „Nieustraszonego”, otrzymasz jego miejsce.

Oczywiście, jeśli Sula przeżyje jako pilot szalupy. A podczas realnej wojny raczej nie należało na to liczyć.

Mimo to stanowisko pod komendą obiecującego młodego oficera i perspektywa szybkiego awansu było najkorzystniejszą ofertą spośród tych, które prawdopodobnie dostanie. Z pewnością lepszą od pilnowania windy i myślenia o przekreślonym egzaminie.

Zdołała się uśmiechnąć.

— Pewnie — powiedziała. — Gdzie mam podpisać? Przynajmniej poleci daleko stąd, od trwającego procesu Blitshartsa, który razem z odwołaniami może się ciągnąć przez następne dziesięciolecie.

Wszystkie zajęcia, jakie flota ostatnio przydzielała Suli, wymagały broni ręcznej. Pierwsze zadanie na pokładzie „Nieustraszonego” polegało na przekształceniu pracowników cywilnych w niewolników. Jarlath, po dwóch dniach buntu, wspomniał z wściekłością swoje doświadczenie w stoczni; wtedy powoływał się na „dyscyplinę! porządek! posłuszeństwo!” jako hasła swej administracji. Teraz uświadomił sobie, że „Nieustraszony” i przejęty krążownik „Przeznaczenie” są mu bardziej potrzebne niż przychylność personelu stoczni. Polecił więc kapitanom, by trzymali pracowników cywilnych na pokładzie, bez pozwolenia wyjścia, bez zgody na kontakty z przyjaciółmi i rodzinami, dopóki wykonana praca nie zadowoli kapitana.

Kiedy lord Richard otrzymał to polecenie, zalało go poczucie złośliwej radości. Postawił uzbrojonych strażników przy lukach towarowych i osobowych i poinformował robotników, że jeśli nie ukończą prac przed wylotem „Przeznaczenia” ze stacji, zostaną zabrani na wojnę. Sula wystawiała warty w śluzach i wysłuchiwała litanii żałobnych przyczyn, dla których dana osoba musi opuścić statek. Przez te niekończące się procesje petentów straciła cierpliwość i przestała się litować nad uwięzionymi robotnikami. W końcu spojrzała na nich zimno zielonymi oczyma i oznajmiła:

— Istnieją duże szanse, że zginę w walce. Dlaczego nie miałabym ze sobą wziąć kilku z was?

Po tym oświadczeniu unikano jej.

Jarlath wydał statkom z jednodniowym wyprzedzeniem rozkaz wylotu z Zanshaa. Gdy ogłosił decyzję, robotnicy zaczęli się gorączkowo uwijać. Przed startem Sula nadzorowała ludzi wnoszących pudła kapitańskich kafelków do ładowni, gdzie miały czekać do następnej okazji, kiedy „Nieustraszony” na kilka tygodni znajdzie się w doku. Lord Richard obserwował tę akcję ze smętną miną: położone ostatnio kafelki z materiału asteroidowego, pełne jaskrawych plam błyszczącego pirytu, niezbyt odpowiadały jego gustom; nie podobała mu się również boazeria w kabinie, w której żółte drewno drzewa chesz zaakcentowano szlaczkiem szkarłatnego sztrasu ammana.

Sula dość szybko doszła do wniosku, że lord Richard jest dobrym kapitanem. Odwiedził wszystkie oddziały statku. Porozmawiał ze wszystkimi, życzliwie, z uśmiechem w swych skośnych oczach. Potrafił odróżniać rzeczy ważne od nieważnych i rzadko czepiał się kogoś z powodu tych drugich. Całkowity kontrast z jej ostatnim kapitanem, Kandinskim, który udawał, że załoga w ogóle nie istnieje, chyba że w roli niedoskonałego mechanizmu do przecierania boazerii i polerowania kapitańskich sreber. Kandinski odzywał się do załogi jedynie po to, by udzielać nagan.

„Nieustraszony” zdołał opuścić pierścień Zanshaa o czasie, razem z resztą Floty Macierzystej. Sula wylatywała stąd bez żalu. Stolica nie przyniosła jej szczęścia.

Choć „Nieustraszony” nie zapowiadał się lepiej.


* * *

— Konwokacja chce wiedzieć, kiedy zaatakuje pan Magarię — mówił starszy Dowódca Floty Tork, Daimong w podeszłym wieku, o długiej twarzy i żałobnej minie, która przeczyła energii, dodającej jednostajnej ostrości jego karylionowej mowie. Tork był przewodniczącym Zarządu Floty, jednym z czterech w tym ciele aktywnych lub emerytowanych oficerów obok czterech polityków cywilnych.

Jarlath odchylił się w fotelu akceleracyjnym na pokładzie „Chwały Praxis”; holograficzne wizerunki członków Zarządu Floty przepływały mu przed oczyma. Nie prezentował się zwierzchnikom w najlepszej kondycji. Był zmęczony po czterech dniach ostrego przyśpieszania, a wybielone futro miało już czarno-szare odrosty.

— Wróg ma nad nami przewagę liczebną — oznajmił. — Kiedy dołączą eskadry z Zerafan, będę dysponował pięćdziesięcioma czterema statkami. Kiedy Elkizer dołączy do Fanaghee, będzie miała pięćdziesiąt dziewięć statków, a możemy założyć, że eskadry z Naxas i Felarus dołączą do niej również.

— Zakłada pan, że Fanaghee zdąży przed pańskim przybyciem dostosować wszystkie statki do wymagań Naksydów.

— Milordzie, nie mogę sobie pozwolić na inne myślenie — oznajmił Jarlath.

— I zakłada pan także, że Fanaghee zdoła obsadzić wszystkie zagarnięte okręty?

Jarlath omawiał to już kilkanaście razy ze swymi sztabowcami. Teraz mózg rozsadzał mu tępy ból.

— Jej personel będzie przepracowany, wykończony, ale można to zrobić — odparł. — Jeśli odciągnie załogi ze stacji pierściennej, będzie miała odpowiednią obsadę bojową na statkach, choć my będziemy skuteczniej naprawiać uszkodzenia.

— Ale jeśli uszczupli ekipy stacji, nie będzie miała dokerów do przeróbek przejętych jednostek.

— Może przywieźć robotników z planety. Większość mieszkańców Magarii to Naksydzi i musimy zakładać, że sympatyzują z wrogim Komitetem.

— Zapomniał pan, że ma pan eskadrę pancerników. Jarlath zamknął znużone oczy.

— Nie zapomniałem.

— Ma pan sześć okrętów klasy Praxis, a wróg tylko jeden. — W głosie Torka pobrzmiewał metaliczny, triumfalny ton. — Każdy pancernik jest równy eskadrze!

Więc wyślijmy same pancerniki i odnieśmy wspaniałe zwycięstwo, pomyślał ironicznie Jarlath, ale stłumił swój gniew. Zmęczonymi mięśniami rozwarł z wysiłkiem powieki.

— Celny pocisk z antymaterii zniszczy pancernik równie łatwo jak fregatę — odparł.

— Jesteś zbyt ostrożny, lordzie dowódco.

Jarlath pozwolił, by dwukrotne przeciążenie odciągnęło mu wargi z kłów. Dosyć tego dobrego!

— Jeśli lordowie z Zarządu dadzą mi bezpośredni rozkaz ataku, pisemny rozkaz, oczywiście usłucham — oświadczył.

Członkowie Zarządu zamilkli na długą chwilę. Potem przemówił lord Chen.

— Proszę, niech pan zrozumie, że Konwokacja bardzo się niepokoi. Upadek Magarii skutecznie odciął nas od jednej trzeciej imperium. Wielu z nas ma przyjaciół, klientów i interesy w obszarze kontrolowanym przez buntowników.

Sam lord Chen wydawał się bardzo zaniepokojony. Jarlath pamiętał, że spółka okrętowa lorda Chen prawdopodobnie miała wiele statków i ładunków w kosmosie kontrolowanym przez wroga.

— Też mam przyjaciół po drugiej stronie Magarii — oznajmił. — Zmarnowanie Floty Macierzystej w niczym im nie pomoże.

Kiedy zebranie się skończyło, Jarlath zastanawiał się, czy może to on się myli, a inni mają rację. Jedno wielkie uderzenie po Magarii mogło równie dobrze zakończyć bunt. Może Naksydzi nie są gotowi? Jarlath naprawdę chciał przeprowadzić ten atak, ale ocena sił nakazywała ostrożność. Osiem dni później silniki grzały, przyśpieszenie rosło, gdy Jarlath obracał statki dookoła Vandrith, by zawrócić ku Zanshaa. Leciał z szybkością jednej czternastej szybkości światła i w dalszym ciągu miał przyśpieszać i wykonywać manewry procowe, aż osiągnie przynajmniej 0,5 c, co wystarczy, by uniknąć natychmiastowego zniszczenia przez jakiś statek Fanaghee, wlatujący tu z Magarii z prędkością osiemdziesięciu procent szybkości światła.

Wtedy właśnie nadeszła wiadomość z „Korony” od porucznika Martineza. Po ucieczce z Magarii do układu Paswal Martinez w końcu zdołał wysłać raport przez przekaźnik wormholowy, którego Fanaghee nie kontrolowała.

Konwokacja odpowiedziała na te wiadomości ekstatyczną radością. Przegłosowano przyznanie Podziękowań Konwokacji dla Martineza i całej „Korony”. Każdy członek załogi zostanie odznaczony, a sam Martinez otrzyma Złoty Glob, najwyższe wojskowe odznaczenie imperium, nadawane wyłącznie przez Konwokację; nie wręczano go od ośmiuset lat. Martinezowi i jego potomkom przyznano prawo składania swych prochów w Wiecznym Leżu, obok Wielkich Panów. Pomnik „Korony” zostanie wzniesiony gdzieś w Górnym Mieście — dokładnej lokalizacji jeszcze nie ustalono.

Konwokacja ponownie rozpatrzyła sprawę akcji ratowania kapitana Blitshartsa i uznała, że udział Martineza jest wart Medalu Zasługi Pierwszej Klasy. Ponieważ przyznanie medalu nie leżało w ich kompetencjach, zarekomendowali to Zarządowi Floty.

Konwokacja przekazała również Zarządowi Floty zalecenie, by lorda Garetha Martineza natychmiast awansowano i dano mu dowództwo, odpowiadające jego nowej randze.


— W takim razie możemy go zatwierdzić w „Koronie” — powiedział lord Chen. — Jest tam przecież wakat.

— Ale czy słyszeliście, jak on mówi? — sprzeciwił się lord dowódca Pezzini, drugi z dwójki Terran w Zarządzie. — To mowa zupełnie nieodpowiednia dla osoby na tym stanowisku. Podobnego akcentu nie powinno się słyszeć poza maszynownią.

— Jakkolwiek by mówił, jest parem — oznajmił lord dowódca Tork — a wszyscy parowie są równi względem Praxis.

Pezzini się nadął, ale nauczył się nie dyskutować z Torkiem na temat Praxis. Poglądy Torka na temat Praxis były — jak samo Praxis — solidne, niezmienne i nieustępliwe, podobnie jak poglądy Torka na każdy inny temat.

— Ponadto — wtrącił lord Chen — widzę z akt, że jego ostatni zwierzchnik, lord Enderby, zarekomendował go w swym ostatecznym testamencie do awansu. Jak rozumiem, zwyczajem Zarządu jest, w miarę możności, uwzględnianie takich rekomendacji.

— Gdybyśmy go nie awansowali — odezwał się ktoś inny — powstałaby niezręczna sytuacja. Nikt by go nie zatrudnił. Jakiż kapitan chciałby porucznika odznaczonego Złotym Globem?

— Przegłosujmy wytyczne Konwokacji i lorda dowódcy Enderby’ego — powiedział Tork. — Stawiam wniosek, by porucznik lord Martinez został promowany do rangi kapitana porucznika, awans wchodzi w życie od dnia wybuchu buntu.

Nie było głosów sprzeciwu, choć Pezzini unosił brwi.

— Żaden z jego przodków nigdy nie awansował we flocie aż tak wysoko. Ustanawiamy tutaj precedens.

Tork uniósł rękę, posyłając komisji słaby zapach swego nieprzerwanie gnijącego ciała. Chen w zamyśleniu sięgnął dłonią do brody i ukradkiem wciągnął zapach wody kolońskiej, którą wcześniej polał sobie nadgarstek.

— Mamy więc głosować, czy kapitan porucznik Martinez otrzyma „Koronę”? — spytał Tork. — Czy też jeszcze będziemy nad tym dyskutować?

— Dajmy mu statek, jeśli musimy — zgodził się Pezzini. — Ale czy możemy przydzielić mu posterunek z dala od stolicy? Nie chcę znowu słyszeć tego głosu, jeśli można by tego uniknąć.

Inni zignorowali jego komentarz i głosowali „za”.

Zarząd szybko załatwił pozostałe sprawy. Lord Chen starał się głosować tak jak członkowie komisji o najdłuższym stażu, choć zaczynało kiełkować w nim podejrzenie, że oni również niezupełnie rozumieją, co robią.

Lord Chen miał ku temu podwójne przesłanki, ponieważ, odmiennie od większości oficerów floty w Zarządzie, zasiadał również w Konwokacji. Od dnia buntu Konwokacja obradowała niemal bez przerwy, co godzina uchwalała znaczące ustawy. Legionowi Prawomyślności i lokalnym siłom policji przyznano olbrzymie uprawnienia w zakresie aresztowań i przesłuchań. Służbę Antymaterii i Służbę Eksploracji zmilitaryzowano i podporządkowano flocie, która z zadowoleniem przyjęła to zwiększenie własnego znaczenia, ale jak dotychczas nie zdecydowała, co robić z nowymi departamentami rządowymi. Olbrzymie sumy przeznaczono na kontrakty wojskowe, nie tylko na zapasy i utrzymanie statków, ale również na budowę nowych, zastępujących statki już utracone, oraz pokrycie nieuniknionych strat bitewnych. Konstrukcja tylu statków wymagała poszerzenia i remontu starych stoczni, a także zbudowania nowych oraz stworzenia dodatkowych centrów szkolenia załóg. Ponadto potrzebne były zakłady remontowe statków i pracownicy do tych zakładów. Co więcej, pracę wykonywaną uprzednio przez Naksydów, teraz musiał wykonać ktoś inny. Zapowiadał się szeroki nabór robotników.

Flota ledwo sobie radziła z tym ogromnym zadaniem. Wielkie sumy pieniędzy dokądś szły, a lord Chen był pewien jedynie tego, że żadna część tych funduszy do niego nie trafia. Posiadał stocznie, doskonale potrafiące budować okręty wojenne, ale wszystkie znajdowały się w części imperium kontrolowanej — jak zakładano — przez Naksydów. Świat, który lord Chen reprezentował w Konwokacji, był teraz rządzony przez buntowników, tak jak większość jego klientów i majątku.

Jeśli Jarlath nie ruszy wkrótce Floty Macierzystej i nie odzyska utraconych rejonów, lorda Chen czeka ruina.

— Czy mogę podnieść sprawę zgłaszaną mi w petycjach, które otrzymuję od swoich klientów i wyborców? — spytała lady San-torath. Była jedynym Lai-ownem w Komisji i reprezentowała w Konwokacji macierzystą planetę Lai-ownów, Hone-bar.

— Z Hone-bar jest tyle samo do Magarii co do Zanshaa — powiedziała San-torath. — Mieszkańcy Hone-bar bardzo chcą zachować lojalność w stosunku do Praxis, ale boją się wroga. Flota nie zrobiła nic, by ich chronić — w układzie Hone-bar jest tylko jeden okręt, lekki krążownik, który przechodzi rekonstrukcję i nie będzie gotowy przed upływem trzech miesięcy.

— Jeśli będziemy bronić Hone-bar, osłabimy Zanshaa — stwierdził Tork.

— Jeśli Hone-bar padnie bez walki — oznajmiła Lai-own — zaufanie wszystkich ludów do Konwokacji i jej rządu, zwłaszcza zaufanie Lai-ownów, zostanie poważnie naruszone.

— To nie tylko Hone-bar — powiedziała lady Seekin. — Jeśli padnie Hone-bar, zagrozi to Hone Reach.

Lord Chen czuł zimny dreszcz, a na plecach gęsią skórkę. Klan Chen wiele inwestował w Hone Reach, on sam był patronem kilku jej większych miast. Jeżeli Hone Reach upadnie, klan Chen czeka ogólna klapa.

— Reach musi być chroniona — rzekł automatycznie lord Chen.

— Nie możemy oddać Hone-Bar.

— Nie ma żadnych oznak, że buntownicy ruszają na Hone-Bar — wtrącił ktoś.

— Skąd mamy to wiedzieć, dopóki do tego nie dojdzie? — pytała lady San-torath. — Buntownicy nie wyślą nam informacji, dokąd się wybierają.

— Mogliby zdobyć Hone-Bar jednym okrętem, a Reach małą eskadrą — zauważyła lady Seekin. — Z pewnością możemy wysłać im kilka statków do obrony, zwłaszcza że lord dowódca Jarlath nic z nimi nie robi.

Lord Chen uprzytomnił sobie, że lady Seekin, Torminelka, jest z Devajjo, planety z obszaru samego Hone Reach. A więc on, ona, oraz lady San-torath są naturalnymi sprzymierzeńcami.

Kto jeszcze? — zastanawiał się. Kto jeszcze może nam pomóc w obronie Hone Reach?

Lord dowódca Pezzini, uświadomił sobie. Siostrzeniec lorda dowódcy, obecny lord Pezzini był patronem przynajmniej jednego z miast Devajjo.

— Myślę, że powinniśmy zażądać od lorda dowódcy Jarlatha obrony Hone Reach — oświadczył lord Chen. — Zwłaszcza jeśli nie ma zamiaru w najbliższym czasie atakować Magarii.

Pezzini zgodził się, lojalny wobec swej rodziny, ale nie pociągnął za sobą nikogo więcej z Zarządu. Chociaż w zasadzie cztery głosy nie wystarczały, by przeforsować wniosek w dziewięcioosobowym Zarządzie, niemniej Tork zgodził się przekazać Jarlathowi zatroskaną opinię Zarządu.

— Jeśli buntownicy wyślą statki na Hone Reach, osłabią się w Magarii — zauważył Jarlath. Rozmawiał z Torkiem podczas przerwy na posiłek, kiedy przyśpieszenie „Chwały” zredukowano do ośmiu dziesiątych g i wrażenie ulgi walczyło w jego ciele i umyśle ze znużeniem i bólem. Siedział w wygodnym fotelu w swojej wspaniałej jadalni, spożywając w błogosławionej samotności delikatny posiłek. Chude mięso z dodatkiem wątróbki i pokrojonych w kostkę nereczek, wszystko we własnej parującej krwi, podgrzane do temperatury ciała.

Tork pojawił się nad prawym ramieniem Jarlatha jako holograf, irytujące, małe widmo. Jeszcze bardziej irytujące było trzyminutowe opóźnienie między słowami Torka a jego własnymi odpowiedziami. Musiał obserwować, jak Tork nerwowo się kręci, gdy patrzy na Jarlatha przełykającego surowe mięso. Sytuacja nie była przyjemna ani dla jednego, ani dla drugiego.

— Buntownicy przy Magarii mogą już teraz być słabi — wysunął przypuszczenie Tork. — Mało brakowało, a porucznik Martinez unieszkodliwiłby jednym pociskiem całą flotę Fanaghee. Może rzeczywiście poważnie ją uszkodził.

— Nie mamy na to bezspornych dowodów.

Tork nie czekał na odpowiedź Jarlatha. Postarał się ją przewidzieć i dodał własne postscriptum:

— Siły Fanaghee przez kilka dni nie odpowiedziały na atak Martineza. Żaden ze statków nie opuścił doku.

— Kiedy wreszcie zareagowały, wystrzeliły przeszło dwieście pocisków — odparł Jarlath. — To nie jest akcja sił okaleczonych.

— Strzelały tylko dwie oryginalne eskadry Fanaghee. Zajęte statki nie były gotowe.

— Nie możemy zakładać, że nie są gotowe teraz.

Zanim nadeszła odpowiedź lorda dowódcy Torka, Jarlath skończył swój posiłek i przeszedł do deseru, kilku kości pełnych szpiku. Wysysał zawartość, a resztę miażdżył tylnymi zębami trzonowymi. Mam jeszcze silne zęby, pomyślał. Zostało mi jeszcze wiele lat.

— Lordzie dowódco Jarlath. — W głosie Torka zabrzmiał złowieszczy dysonans. — Musisz coś zrobić. Służyłem we flocie ponad czterdzieści lat i rozumiem pańskie motywy, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam. Ale konwokaci nie myślą tak jak my. Oni chcą akcji teraz, a jeśli pan jej nie podejmie, mogą taką akcję nakazać, a kto wie, jaką formę przyjmą ich rozkazy? Słabość Hone-bar przestraszyła ich i obawiam się, że niektórzy — nawet ci z Zarządu — mogą nie myśleć logicznie. Tego popołudnia zabrakło tylko jednego głosu, żeby kazali panu wysłać część floty do pilnowania Hone-bar.

Tork nachylił się ku kamerom; wyraz szarej twarzy miał jak zawsze żałobny, ale w jego głosie grała stłumiona pasja.

— Hone-bar może się opowiedzieć za buntownikami po prostu ze strachu, a Reach pójdzie za nią, jeśli Hone-bar się podda. Niech się pan zlituje i wydzieli eskadrę do obrony Reach albo przypuści atak na Magarię, ufając, że pańskie okręty klasy Praxis unicestwią wroga. Osobiście wolałbym to drugie, ale zostawiam to pańskiej decyzji.

Jarlath zastanawiał się nad tym apelem, kiedy jego trzonowce kruszyły szczególnie smakowitą kość szpikową. Błogosławiona niska grawitacja i doskonały posiłek dały mu poczucie ogólnej pomyślności. Postanowił zostawić Torka z wrażeniem, że ów coś osiągnął.

— Chcę wypytać Martineza osobiście o wszystkie szkody, które mógł wyrządzić — oznajmił. — Tymczasem nakażę większe przyśpieszenie. Jeśli polecę na Magarię, muszę wlecieć tam szybko.

Jarlath wydał rozkazy, nieświadomy tego, że właśnie przekroczył niewidzialną linię, linię między absolutną odmową udania się na Magarię a gotowością rozważenia ataku.

Kiedy już przekroczył tę linię, przekonał się, że cofnąć się jest coraz to trudniej.

Загрузка...