Szalupa dokonała tranzytu przez Wormhol Jeden Magarii. Pięć godzin później przejęło ją „Bombardowanie Delhi”. Sula, znużona, wypchnęła się ze swojej małej łodzi i gdy sprzętowcy pomogli jej wspiąć się do przebieralni, zobaczyła w mrocznym świetle, że ktoś na nią czeka. Serce jej skoczyło: rozpoznała Martineza. Zaraz jednak zorientowała się, że to tylko jej zmęczony mózg wywołał wspomnienie powitania po akcji ratunkowej „Północnego Zbiega”.
Człowiek podszedł bliżej i Suli stanęły teraz przed oczami inne wspomnienia, te związane z Jeremym Footem.
— To ty? — powiedziała i wybuchnęła śmiechem.
Patrzył na nią niecierpliwie. Wyglądał o wiele mniej nieskazitelnie niż ostatnim razem, gdy go widziała na przyjęciu z okazji awansu. Był bez marynarki, w brudnej, podartej koszuli, z zawiniętymi rękawami. Przedramię miał czymś wysmarowane, a podobna słabsza smuga odcisnęła się na czole — umazał się, wycierając pot.
Sprzętowcy wzięli jej hełm i odpięli rękawice.
— Potrzebuję twoich folii z danymi — powiedział Foote z nieco słabszym niż zwykle akcentem. — Na polecenie pierwszego oficera.
— Zapomniałam je zabrać z szalupy. Przepraszam. — Odwróciła się, by wrócić do rury dokującej.
— Nie szkodzi. Ja je przyniosę — rzekł Foote.
Wszedł do rury i zniknął na kilka chwil. Sprzętowcy unieśli ramiona Suli i ściągnęli z niej górną część skafandra. Zmarszczyła odruchowo nos, czując kwaśny zapach własnego ciała, nieświeżego potu, przerażenia, spalonej adrenaliny. Sprzętowcy zajęli się dolną połową jej skafandra.
Foote wychynął z rury.
— Odwróć się — powiedziała Sula do niego. Foote zrobił niezadowoloną minę.
— Widziałem już kiedyś kobietę — stwierdził.
— Ale nie mnie — odparła. — I nigdy nie zobaczysz.
— W takim razie „odwróć się, milordzie” — powiedział, przeciągając głoski, ale się jednak odwrócił. Milczący sprzętowcy zdjęli z niej skafander i podali parę sterylnych kalesonów.
— Zapomniałam o pańskim awansie, milordzie, przepraszam. — Włożyła kalesony i zawiązała troczki w pasie. — To chyba z powodu emocji, że znów pana widzę.
W nagrodę zobaczyła, jak kamienna fasada oblicza sprzętowców nieco się kruszy. Mrugnęła do bliższego z nich — ten, zaskoczony, się uśmiechnął.
Foote spojrzał z irytacją przez ramię, zobaczył, że jest ubrana, więc się odwrócił.
— Pierwszy oficer mówi, że przedstawia cię do medalu. Powiedział, że nas uratowałaś.
— Przekaż mu podziękowania — odparła Sula. — Ale to przecież kapitan powinien rekomendować odznaczenie?
— Kapitan nie żyje — oznajmił Foote krótko.
Kapitan Foote, żeglarz, który miał zapewnić Jeremy’emu systematyczne awanse.
— Współczuję ci z powodu śmierci wuja. Foote ponuro kiwnął głową.
— Zostaliśmy zdziesiątkowani — stwierdził. — Przydasz się remontowcom, jeśli nie jesteś ranna.
— Potrzebne mi tylko jakieś buty i jestem do dyspozycji — powiedziała.
„Bombardowanie Delhi” straciło kapitana, drugiego i trzeciego porucznika i wszystkich oficerów w dowództwie. Jedna trzecia statku, część dziobowa, uległa dekompresji, w magazynie zostało tylko kilkanaście pocisków, i tylko jedna szalupa — szalupa Suli.
Ale „Delhi” jest w lepszym stanie niż pozostałe statki Floty Macierzystej, jeśli nie liczyć tamtych pięciu, pomyślała Sula.
Przez dwa dni cały czas zajmowała się naprawami: łatała, reperowała, wymieniała części i sprawdzała. Pod koniec drugiego dnia jej zespół uszczelnił hermetycznie obszar wokół sterowni i wdarł się tam, by wynieść ciała kapitana Foote’a i pozostałych osób. Mieli hełmy na głowach, więc się nie udusili, lecz zginęli w pożarze. W sterowni nie było materiałów palnych, ale nawet stal płonie w wysokiej temperaturze, a tam panował prawdziwy żar. Krople stopionego metalu ściekały po ścianach niczym łzy.
Kruche szczątki zmarłych, węglowe wióry skulone jak embriony, włożono do toreb i zaniesiono do śluzy towarowej. Sula czuła się wśród zmarłych dziwnie swobodnie. Oglądała węgiel na swoich dłoniach. Wszyscy tak wyglądamy, jeśli by wypompować wodę, pomyślała.
Pocieszył ją ten fakt.
— Życie jest krótkie, ale Praxis jest wieczna. — Pierwszy porucznik czytał z księgi mowę pogrzebową. — Czerpmy pociechę i poczucie bezpieczeństwa z mądrości, że wszystko, co ważne, jest już znane.
Zmarłych wyrzucono w kosmos. Potem pierwszy oficer wziął Sulę na stronę i oznajmił, że dowódca eskadry awansował ją na podporucznika, by obsadzić jeden z wakatów na „Delhi”.
Doprawdy, nagradzają mnie za najbardziej niezwykłe rzeczy, pomyślała.
Następnego dnia, gdy wyczerpana leżała na koi, podsłuchała kadetów omawiających wyniki testu. Kadet wypadła dobrze i była zadowolona, że wkrótce awansuje i nie będzie musiała zazdrościć Suli.
Sula spojrzała na kobietę i wydało jej się, że ją poznaje.
— Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie zdawałyśmy razem egzaminów na Zanshaa? — spytała. — Tych, które potem uznali za nieważne?
Kadet spojrzała na nią zdziwiona.
— Nie dostałaś powiadomienia? Zarząd postanowił, że egzaminy będą się liczyć. Bardzo potrzebują teraz oficerów. Zamiast egzaminów z Praxis opierają się na świadectwach lojalności od zwierzchników.
— Aha — odparła Sula.
Podciągnęła się do najbliższego displeju komputera, wywołała wyniki i przekonała się, że otrzymała najwyższą lokatę.
Pomyślała o Caro Suli, pogrążającej się w rzece, w zimnych brązowych wodach, które się nad nią zamykały, zalewały jej nos i usta; zastanawiała się, czy rachunki są teraz wyrównane. Czy błyskotliwa kariera i kilka tysięcy zabitych Naksydów równoważą śmierć jednej bogatej, bezużytecznej dziewczyny?
„Wszystkie ważne rzeczy są już znane”. Ale nie dotyczyło to odpowiedzi na powyższe pytanie.
Później tego samego dnia nadzorowała grupę, przekładającą wiązkę kabli elektrycznych, które spaliły się podczas bitwy. Musieli zerwać podłogę w całym korytarzu kwatery kapitana Foote’a, by się dostać do kanału technicznego. Potem z najwyższą ostrożnością balansowali na rusztowaniach, by nie dotknąć biegnącej wzdłuż kabli rury z bardzo rozgrzanym chłodziwem, które odprowadzało ciepło z silników do sprężarek i wymiennika ciepła.
W południe praca nie była jeszcze ukończona. Sula wysłała ludzi na obiad, a sama opuściła się na jeden z dźwigarów. Żar buchał, pot wystąpił jej na czoło. Balansowała na belce przez chwilę, przyglądała się swej prawej dłoni, zawijasom zdradzieckich linii papilarnych Gredel.
Po policzku ściekały jej strużki potu. Wzięła głębszy oddech, pochyliła się i przycisnęła do rury prawy kciuk.
To był wypadek, powtarzała sobie wyuczony tekst. Poślizgnęłam się na rurze i upadłam.
Przytrzymywała palec tak długo, aż poczuła swąd palonej skóry, i dopiero wtedy pozwoliła sobie na krzyk bólu.
Cenzorzy, nieprzywykli do złych wiadomości, nie wiedzieli, jak potraktować informacje z Magarii. Początkowy raport Martineza donosił, że bitwa była wspaniałym triumfem, ale jakoś Magaria nie została zdobyta, W rezultacie Zanshaa postawiono w stan najwyższej gotowości. Wysłał wiadomość do Zarządu Floty, że jako dowódca eskadry prowadzącej działania ofensywne, musi wiedzieć, co się naprawdę stało.
Powiedzieli mu. Gdy otrząsnął się z szoku, wykonał kilka obliczeń i ocenił, ile czasu zajmie Naksydom dotarcie do Zanshaa. Będą musieli hamować, uzupełnić uzbrojenie i paliwo w pierścieniu Magarii, a potem znowu przyśpieszać.
Razem trzy miesiące. Za trzy miesiące, może trochę więcej, flota Naksydów będzie gotowa do rozpoczęcia bitwy o Zanshaa.
„Korona” i jej Lekka Eskadra Czternasta pokonały ponad połowę drogi na Hone-bar. Przyśpieszanie, a potem hamowanie potrwałyby zbyt długo, więc Lekka Eskadra Czternasta miała zatoczyć łuk wokół słońca Hone-bar oraz większych planet układu i pracować z powrotem do stolicy.
Najprawdopodobniej przybędą przed Naksydami, którzy posiadają więcej statków niż cała flota lojalistów.
Martinez posłał wiadomość do Rolanda i sióstr, by pilnie zarezerwowali sobie lot na najbliższym statku na Laredo. Potem zajął się eskadrą. Zarządził serię wirtualnych manewrów. Załogi wszystkich statków uczestniczyły w tym samym scenariuszu. Grupował je w przeciwne drużyny; kazał stoczyć symulowaną bitwę z hipotetycznymi eskadrami Naksydów. Tak ich trenował, że Kamarullah zaczął skarżyć się na niego innym kapitanom. Tamtych mógł pocieszyć fakt, że „Korona” z nową, niedoświadczoną załogą wypadała zwykle kiepsko na manewrach, i Martinez zgrzytał zębami. Zresztą nie tylko on przejmował się „Koroną”. Podsłuchał kiedyś, jak Ahmet w rozmowie z Knadjianem klął tych cholernych nowicjuszy, którzy wszystko knocą, przeszkadzają i psują statkowi reputację.
Szkoda, że Dalkieth nie jest bardziej ambitnym porucznikiem, że Shankaracharya i Vonderheydte mają tak mało doświadczenia, szkoda, że jestem rozdarty między dowodzeniem statkiem a trenowaniem eskadry, myślał Martinez.
Na domiar złego Saavedra odkrył, że zakup dwóch ton mąki dla mesy — transakcja zaaprobowana przez Martineza — to zużyty olej maszynowy przeznaczony do natychmiastowego recyklingu. Ktoś sprzedawał na lewo zapasy floty i robił niezłe interesy, ale tą osobą nie był Martinez.
Stracił na chwilę panowanie nad sobą. Idąc ze swego gabinetu do magazynu żywności, tak ryczał z gniewu, że nawet najtwardsi przygięci schodzili mu z drogi w bezpieczne miejsce.
Gdy wieczorem robił wpis do logu, zastał migające światełko wiadomości i ze zdziwieniem przekonał się, że to wideo od Suli.
Zobaczył, że Sula nosi epolety podporucznika — musiała więc zdać egzaminy. Jedną dłoń — zabandażowaną — złożyła na drugiej ręce.
Widok jej lekko zaróżowionej, nieskazitelnej twarzy odebrał mu dech. Zielone oczy patrzyły z dziwną intensywnością, jakby w gorączce — może cały czas czuła ból?
— A więc żyję — powiedziała. — Z mojego statku tylko ja przeżyłam. Wyłowił mnie „Delhi”. Oni też stracili dużo ludzi. — Zamilkła na chwilę i wtedy Martinez zdał sobie sprawę, że to Sula była tym pilotem szalupy, który zniszczył całą wrogą eskadrę. W raporcie, jaki otrzymał z floty, nie wymieniano żadnych nazwisk.
Sula oblizała wargi koniuszkiem języka.
— Teraz ci powiem, czego się dowiedziałam: jestem drugim w kolejności szczęściarzem we wszechświecie. A wiesz, kto jest pierwszym? — Wyraziste zielone oczy zaświeciły. — Ty. Ty, Garecie Martinez. Dowódco „Korony”, posiadaczu Złotego Globu. — Uśmiechnęła się zaciśniętymi ustami.
Nie słyszała nawet, że jestem dowódcą eskadry, nie ogłoszono tego, pomyślał Martinez, cały czas bardzo zdziwiony.
— Gdy sobie to uświadomiłam, powzięłam pewne postanowienia — kontynuowała. — Oto pierwsze: dosyć biadolenia. Dosyć narzekań na zwierzchników, na brak patronatu, na niedostatek pieniędzy w porównaniu z innymi oficerami floty. Dosyć utyskiwania na swoją przeszłość — powtórzyła z naciskiem. — Dlaczego miałabym narzekać? Jestem przecież drugą szczęściarą w imperium.
Pochyliła się nieco do kamery.
— I ty też nie powinieneś narzekać. Gdy biadolisz, jesteś zabawny i mam ochotę się śmiać, ale ani nie miałeś powodów wcześniej ani nie masz ich teraz. Jesteś największym szczęściarzem na świecie, więc na co się skarżyć?
Odchyliła się — ten ruch musiał jej sprawić ból, bo lekko się skrzywiła i wygodniej ułożyła chorą rękę. Spojrzała w kamerę.
— Moje drugie postanowienie to cię odszukać, o ile będzie na to druga szansa i jeśli flota pozwoli. Dwójka takich jak my szczęściarzy wszystko może osiągnąć, prawda? — Uciekła wzrokiem od kamery. — Koniec transmisji — oznajmiła.
Nie mogąc dojść do ładu z myślami, Martinez długo obserwował symbol „koniec transmisji”. Wyciągnął rękę, by wywołać ponownie wideo i obejrzeć je jeszcze raz, ale zaraz cofnął dłoń.
Potem się zastanawiał, czyby nie odpowiedzieć, ale nie miał pojęcia, co miałby do przekazania.
Odezwał się sygnał komunikatora.
— Tu Martinez — zgłosił się Gareth. Patrzył w umęczoną twarz Kelly.
— W zbrojowni kompletny miszmasz, milordzie. Chau totalnie rozkwasił jednego robota podczas rozładunku, teraz jest aresztowany za przywalenie Tippelowi w ryj, a my ciągle nie wiemy, co z tym robotem, blokuje wszystko, jest za duży i nie da się go przesunąć.
„A co ja, do diabła, mam na to poradzić?” — chciał wrzasnąć, ale potem pomyślał „nie biadolić”, wstał od biurka i zajął się pracą.
Paszcza rozdziawiła się — szeroka, czerwona, z krwawym odcieniem i delikatną koronką szronu, który wpełzł na połowę okna kokpitu szalupy. Oficer dyplomowany Severin przyzwyczaił się do zimna, do tego, że zamarza mu oddech, a z nosa stale cieknie katar. Przywykł do warstw ubrania, które miał na sobie nawet podczas snu, i do pledu termicznego, którym był okutany po wstaniu z łóżka; wyglądał w nim jak chory w szpitalnym namiocie tlenowym. Przyzwyczaił się do tego, że na ścianach szalupy skrapla się wilgoć, a w układzie Protipanu grasuje naksydzka eskadra.
Osiem statków zakończyło bardzo, bardzo długie hamowanie i ponownie weszło do układu, rozpędzając się po wypoczynkowej orbicie wokół brązowego karła i planet zewnętrznych. Wiedzieli teraz, gdzie jest wormhol, ale nie okazywali chęci przejścia przez niego. Poprzednie ich plany uległy zmianie.
Naksydzi dostali wsparcie. Trzy dodatkowe okręty i dwa potężne frachtowce — te wyrzuciły na orbitę wokółsłoneczną wielkie kontenery, które miały być podjęte przez okręty. Severin przypuszczał, że zawierają żywność i paliwo. Frachtowce poleciały potem na spotkanie stacji przekaźnikowych, by je przejąć. Wkrótce Severin nie będzie miał możliwości wysłania wiadomości poza układ.
Naksydzi wystrzelili przynęty na orbitę, nadając im skomplikowaną konfigurację wokół układu Protipanu. Komuś wlatującemu do układu trochę czasu zajmie odróżnienie celów prawdziwych od fałszywych. A ten czas może decydować o szansie przeżycia.
Naksydzi coś kombinowali. Severin obserwował wszystko na displejach i robił notatki.
Wrogowie mieli plany, a Severin zamierzał je rozpracować. Gdyby tylko potrafił coś poradzić na to marznięcie.