ROZDZIAŁ V

entankè ninenot efendasiaskaa gaaselu

Wszyscy zamieszkujemy Miasto Życia.

DRUGA ZASADA UGUNENAPSY


Tego dnia po przebudzeniu Ambalasei nie czuła się wypoczęta, lecz równie zmęczona co poprzedniego wieczoru, gdy zamykała oczy. Nie ucieszyło jej to, wiedziała, że nie jest już młodą fargi wyszła świeżo z morza. Nie jest także młodą Yilanè pełną soków życia. Była stara i po raz pierwszy poczuła się staro. Ile trwa życie Yilanè? Nie wiedziała. Kiedyś próbowała to zbadać, lecz musiała uznać swe niepowodzenie. Nawet najważniejsze sprawy nie zostawały zapisywane, a żadna Yilanè nie odważała się określić bliżej swego wieku. Ambalasei przez dziesięć lat prowadziła notatki, poznając upływ każdego roku dzięki przemianom gwiazdozbiorów na nocnym niebie. Ale niektóre spośród obserwowanych przez nią Yilanè opuściły miasto, inne umarły, aż w końcu utraciła zapiski. Kiedy to było? Nie wiedziała — nie zapisała nawet tego.

— W naturze Yilanè nie leży notowanie upływu czasu — powiedziała, a następnie sięgnęła po wodo-owoc i napiła się do syta.

Była jednak stara. Pazury jej pożółkły, skóra przedramion zwisała w fałdach. Musi stawić temu czoła. Jutro jutra będzie takie samo jak wczoraj, lecz któregoś z tych juter ona już nie będzie podziwiać. Na świecie będzie o jedną Yilanè mniej. Nikogo to nie obejdzie, oprócz niej, a ona już nie będzie mogła się tym przejmować. Zacisnęła szczęki niezadowolona, że tak ponure myśli mroczą ranek słonecznego dnia, wyciągnęła rękę i naparła silnie na wiszącego na ścianie gulawatsana. Stworzenie wydało przeraźliwy, radujący ją wrzask i zaraz potem do uszu Amabalasei dobiegły odgłosy spiesznych kroków Setèssei.

— Ambalasei wcześnie zaczyna pracę. Czy odwiedzimy dziś Sorogetso?

— Nie. Nie będę pracować. Poświęcę ten dzień na rozmyślania, wygrzewanie się w słońcu, przyjemności rozważań.

— Ambalasei jest najmądrzejszą z mądrych. Fargi trudzą swe ciała, jedynie Ambalasei potrafi pracować myślami. Czy mam pomalować twe ramiona w delikatne wzory na znak, że nie wytężasz swych kończyn?

— Doskonała myśl-właściwość pomysłu.

Wychodząc spiesznie po naczynia i pędzle Setèssei obejrzała się i z radością ujrzała Ambalasei sadowiącą się na słońcu.

Usiadła na ogonie i odpoczywała w cieple. To bardzo dobrze. Zaraz jednak drogę zagrodziła jej chuda, znana aż za dobrze Yilanè.

— Słyszałam wielki hałas z miejsca, gdzie Ambalsei pracuje-śpi. Chcę z nią pomówić — powiedziała Far‹.

— Zabronione-niewłaściwe-zgubne — odparła Setèssei z dodatkiem kontrolerów zdecydowania i polecenia.

— To ważna sprawa.

— Jeszcze ważniejsze jest to, by dziś nikt nie przeszkadzał Ambalasei. Przekazuję jej rozkaz. Czy zamierzasz go nie posłuchać?

Far‹ chciała coś powiedzieć, lecz przypomniała sobie wybuchy gniewu Ambalasei i zmieniła zdanie wyrażając przeczenie.

— Świetnie — powiedziała Setèssei. — Zawiadom teraz wszystkie, które spotkasz, że nikt nie może zbliżyć się do wielkiej Ambalasei ani z nią mówić, dopóki na niebie wisi słońce.

Słońce było bardzo przyjemne; Ambalasei odpoczywała radując się jego ciepłem. Dopiero po pewnym czasie poczuła lekkie dotknięcia na ramionach ł otworzywszy oczy, spojrzała z zadowoleniem na kładzione na nie wzory.

— To bardzo ważny dzień, Setèssei. Zaprzestanie pracy fizycznej, przystąpienie do myślenia już dało znaczące wyniki. Muszę teraz przyjrzeć się wyhodowanemu przeze mnie miastu i zwrócić uwagę na jego bujność.

— Rozkazałam stanowczo, by nikt ci nie przeszkadzał w czasie spaceru.

— Jesteś doskonałą asystentką, Setèssei. Zgadujesz moje życzenia, nim je sobie uświadomię.

Setèssei opuściła głowę w pokorze, jej pierś płonęła barwami. To pamiętny dzień, bo nigdy dotąd Ambalasei tak do niej nie mówiła. Zadowalało ją przyjmowanie prac, zgoda na pomoc.

Po zaspokojeniu pragnienia Ambalasei z wymalowanymi ramionami zaczęła spacer po mieście Ambalasokei, które stworzyła na tym wrogim brzegu. Gdy szła po nim, oceniając jego wzrost, nikt się do niej nie zbliżał ani nie odzywał.

Rdzeń miasta tworzył gruby pień środkowego drzewa. W zasięgu jego konarów i korzeni rosły, splatały się i rozprzestrzeniały na wszystkie strony setki innych form życia. Czerpana przez korzenie woda przed dotarciem do baldachimu z liści była gromadzona przez wodo-owoce, czerpana przez inne rośliny i symbiotyczne zwierzęta. Ambalasei kroczyła po żywej wyściółce podłogi, utrzymywanej w czystości przez żyjące pod nią żarłoczne owady. Widziała ogrodzone sady owocowe, w których żerowały małe stadka elinou. Wolny spacer doprowadził ją nad brzeg potężnego basenu, w którym spoczywało uruketo, przyglądające się jej tępo okiem otoczonym kościstym pierścieniem. Dotarła aż do ciernistego wału, kwitnącego teraz i rozrosłego, stanowiącego grubą zasłonę broniącą przed wszelkimi napastnikami.

Następnie odwróciła się od wody i wzdłuż żywego wału przeszła przesmykiem na drugi brzeg. Trwał właśnie połów, wyciągano na brzeg sieć z gigantycznym węgorzem. Powoli skręcał swe cielsko, lecz oszołomiony trucizną dostarczoną przez Ambalasei nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa. Stamtąd uczona zawróciła ponownie do miasta, mijając zamknięte drzwi. Zatrzymała się na ich widok i dłuższą chwilę spoczywała nieruchomo na ogonie. Patrząc na nigdy nie otwierane drzwi, natychmiast zrozumiała ich znaczenie i powędrowała w myślach daleko. Słońce powoli przesuwało się po niebie, aż cień drzewa objął Ambalasei i poczuła chłód. Pobudziło to ją, przeszła ponownie na słońce. Po ogrzaniu się ruszyła dalej. Przeszła obok gaju, w którym między drzewami rosły dzikie owoce. Tam zatrzymała się, rozmyślając o ich znaczeniu, nowości. Rzeczywiście, po raz pierwszy ujrzała tu kwiaty hodowane tylko dla ich piękna, co zdarzało się w innych miastach Yilanè. Może bardzo poważne Córy uważały kwiaty za rodzaj malowideł ramion, za coś lekkomyślnego i nieważnego. Uczona wróciła powoli do ambesed. Zastała je pustym, choć jako serce miasta, winno tętnić życiem. W najcieplejszym miejscu nasłonecznionej ściany, gdzie zwykle zasiadała eistaa, widniała jedynie szorstka kora. Jeszcze wolniejszym krokiem przeszła ambesed i oparła się plecami o korę w tym właśnie wybranym miejscu. Stała zatopiona w myślach, aż zwrócił jej uwagę jakiś ruch. Skierowała oko na przechodzącą Yilanè.

— Uwaga na słowa! — krzyknęła chrapliwie. Zaskoczona Yilanè stanęła i spojrzała na uczoną.

— Nie wolno ci przeszkadzać…

— Przeszkadzasz mi, że mówisz-nie-słuchasz. Milcz i zważaj na polecenie. Natychmiast znajdź Enge. Powiedz jej, że konieczna jest jej obecność. Idź.

Córa Życia zaczęła mówić o zasadach Ugunenapsy na temat wydawania rozkazów, lecz rozmyśliła się na widok budzącej smutek postawy Ambalasei, zamknęła usta i szybko odeszła.

Ambalasei odprężyła się i zaczęła radować rozmyślaniem, brakiem pracy fizycznej. Wreszcie wyczuła jakiś ruch. Stała przed nią Enge, zginając ramiona w geście przyjmowania poleceń.

— Sprowadzisz je, Enge. Nadeszła pora decyzji. Chcę się spotkać z tą garstką Cór, która ma dość rozumu, by myśleć o przyszłości miasta. Podam ci imiona tych, które pragnę widzieć.

— Trudność wykonania polecenia, wielka Ambalasei. Córy Życia są we wszystkm równe. Muszą wspólnie podjąć decyzję.

— Zrobisz, jak będziesz chciała. Ale najpierw porozmawiam, z kim chcę. Czy widzisz trudności w przygotowaniu tego?

— Tak, lecz stanie się tak, jak poleciłaś.

— Jakie trudności?

— Córy coraz oporniej wypełniją twe rozkazy, wydawane, jakbyś była eistaa. Mówią, że miasto już wyrosło…

— Oszczędź mi ich zdania. Wiem dobrze, co myślą, i dlatego właśnie chcę spotkać się z tymi, które sama wybiorę. Jesteś wśród nich ty, moja asystentka Setèssei i Elem, dowodząca uruketo i szanująca wiedzę. Oraz Far‹, reprezentująca myśl Ugunenapsy w sposób najbardziej uproszczony i sporny. Czy są jeszcze jakieś rozumne, które chciałabyś zaprosić?

— Tak, jeśli się zgodzisz. To najbliższa mi Efen, a także Omal i Satsat, które jako jedyne oprócz mnie ocalały spośród Cór zesłanych do Alpèasaku.

— Niech tak będzie. Nakaż im przyjść natychmiast.

— Poproszę je o przybycie, nalegając na pośpiech — powiedziała Enge i wyszła.

Gniew Ambalasei szybko przeszedł w uznanie. To inteligentna Yilanè. Gdyby tylko zdołała wznieść się ponad myśli Ugunenapsy, mogłaby zostać wybitną uczoną lub eistaa wielkiego miasta. To ogromna strata.

Przybywały po kolei, dwie ostatnie wpadły, dysząc ciężko, bo musiały pokonać największą odległość. Ambalasei przyjrzała się im w milczeniu, a potem szybko zakręciła ogonem w geście oznaczającym żądanie uwagi.

— I milczenia, póki nie skończę, zwłaszcza z twojej strony, Far‹, bo lubisz przerywać innym. Powiem wam o ważnych sprawach. Potem wy zabierzecie głos. Wreszcie, jak powiedziała mi Enge, wszystkie siostry zaczną mówić naraz i długo, lecz mnie już tu wtedy nie będzie. Słuchajcie teraz w milczeniu, zakazuję przerywania. Jak wszystkie wielkie myślicielki i mówczynie przejdę od ogółu do szczegółu, od obserwacji do wniosku.

Obserwacja. Rozejrzyjcie się. Czy wiecie, gdzie teraz jesteście? Oczywiście, wiecie, bo jesteście Yilanè, a wszystkie Yilanè mają ambesed, jest ono w każdym mieście. Ziarno miasta zawiera chromosomy kierujące wzrostem ambesed, jak też hanalè. Poszłam tam dzisiaj i spojrzałam na drzwi, które nigdy nie staną otworem, bo nie odgradzają nas od żadnych samców.

Przerwała na chwilę, by mogły się nad tym zastanowić i ujrzała, że Far‹ szykuje się do mówienia. Przygotowana na to Setèssei nastąpiła jej ciężko na nogę. Ambalasei pochwaliła ją milcząco; doskonała asystentka. Potem wyraziła niezadowolenie, widząc niezrozumienie w mchach ciał obecnych.

— Macie mózgi, lecz ich nie używacie. Podaję wam fakty, lecz nie wyciągacie z nich wniosków. Muszę więc myśleć za was, jak często dotąd i jak niewątpliwie będę musiała to czynić w przyszłości.

Nieuchronnie dochodzimy do wniosku, że miasto jest niepełne — jak i wy, Córy Nieprzydatności, jesteście niepełnym społeczeństwem. Ach, wiercicie się niezadowolone i nic nie rozumiecie. Dobrze chociaż, że słuchacie. Wyjaśnienie-definicja społeczeństwa. To określenie fachowe, którego nie znacie, jak i wielu innych rzeczy. Społeczeństwo jest ściśle ze sobą powiązaną grupą organizmów tego samego gatunku, wzajemnie od siebie zależnych i podporządkowanych podziałowi obowiązków. Podaję przykład.

Owady. Mrowisko jest społeczeństwem robotnic, żołnierzy, opiekunek larwy i eistai znoszącej jaja, grupą harmonijnie współpracującą. Zwróćcie też uwagę na sarny ustuzou, u których wielki rogaty samiec odgania drapieżników, chroniąc samice z młodymi. Pomyślcie o efenburu w oceanie, w którym wszystkie elininyil współdziałają z sobą przy połowie ryb. Wystarczy tych przykładów, teraz przypomnijcie sobie miasto, do którego przybyłyście jako fargi, gdzie wzrastałyście i stawałyście się Yilanè. Miało kształt wspólny wszystkim miastom, także i temu, zawierało ambesed, z którego rządziła i wydawała rozkazy eistaa. Zawierało hanalè z samcami zapewniającymi przetrwanie miasta dzięki temu, że szły na plaże. Oto czym jest prawdziwe miasto — zdolnym do życia społeczeństwem. Nadal dostrzegam waszą niewiedzę. Zdolne do życia jest takie społeczeństwo, które rozwija się, rośnie i nigdy nie ginie.

Ambalasei rozejrzała się wokół i dostrzegła niezadowolenie milczących słuchaczek.

— A co mamy tutaj? Martwe społeczeństwo. Miasto żyjące tylko wtedy, gdy mu rozkazuję, a umrze, gdy je opuszczę. I system martwych wierzeń, bo słowa Ugenenapsy zginą wraz z waszą śmiercią. Może i słusznie nazywają was Córami Śmierci. Umrzecie, a słowa Ugunenapsy umrą wraz z wami. Zaczynam myśleć, że nie byłoby to takie złe.

Kiwnęła z uznaniem na widok ich otwartych ust, mimowolne ruchy ciał okazywały niechęć i sprzeciw.

— Teraz — powiedziała, napawając się trochę spodziewaną przyjemnością — teraz, gdy zwróciłam już waszą uwagę na najważniejsze sprawy, nadeszła pora byście przemówiły.

Nastąpiło machanie kończynami i krzyki proszące o uwagę. Ustały dopiero wtedy, gdy Enge wyraziła konieczność mówienia. Wskazała z uznaniem na Ambalasei.

— Zamiast gniewać się na mądrą Ambalasei, powinnyśmy wyrazić jej wdzięczność, bo widzi wszystko i wie wszystko. Czy zabijacie tę, która przynosi wam złe wiadomości? Czy tego uczyła nas Ugunenapsa? Podziękujmy Ambalasei za wskazanie prawdy naszego istnienia, rzeczywistości naszego życia. Problem można rozwiązać dopiero po jego dostrzeżeniu. Teraz możemy wytężać cały swój rozum, by go rozwikłać. Musimy szukać sensu słów Ugunenapsy, bo na pewno jest w nich odpowiedź. Bo inaczej umrzemy, jak to powiedziała Ambalasei. — Uniosła wysoko kciuk. — Ten problem ma dwie strony. Obie są puste i musimy je wypełnić. Stoimy w jednej pustce, w ambesed. Nie będziemy miały eistai — ale musimy stworzyć w mieście jakiś ład, ład reprezentowany przez ambesed. Ten problem musi zostać rozwiązany w pierwszej kolejności. Dopiero potem będziemy mogły zająć się pustym hanalè. Porządkując myśli, uporządkujemy nasze życie. Porządkując życie, uporządkujemy miasto, wprowadzimy w nim ład. Wtedy dopiero zastanowimy się nad zapewnieniem jego ciągłości. Ambalasei ma rację. Co tu mamy? Miasto doskonale harmonijne — i doskonale martwe. Zestarzejemy się i pomrzemy, jedna po drugiej, zostawiając po sobie jedynie pustkę. Pomyślcie o tym.

Słuchające Yilanè wzdrygnęły się z bólu, jedynie Ambalasei przytaknęła ponuro. Córy Życia siedziały cicho jak śmierć. Oczywiście, z wyjątkiem Far‹. Głos jej drżał z emocji, napięcie zakłócało ruchy. Nie powstrzymało to jej przed mówieniem.

— Słyszałam twe słowa, Enge, zbłądziłeś. Ambalasei może i jest uczoną, ale nie wyznaje nauk Ugunenapsy. To jej błąd i ułomność. Teraz zmyliła nas, mówiąc o eistai i rządach. Odrzuciłyśmy to, dlatego tu przybyłyśmy. Słuchałyśmy pokrętnych myśli Ambalasei i zapomniałyśmy o Ugunenapsie. O jej trzeciej zasadzie. Efeneleiaa, Duch Życia, jest wielką eistaą miasta życia, w którym wszystkie mieszkamy. Musimy o tym pamiętać i odrzucić okrutne miasto Ambalasei z jego ambesed i prymitywnym hanalè. Zmyliła nas, mówiąc o tych sprawach. Musimy odwrócić się do niej plecami, a twarzą do Ugunenapsy i pójść za jej wskazówkami. Musimy opuścić to ambesed i zamknęć jego drzwi, jak i zapuścić pnącza na wejście do hanalè, bo pomieszczenia te nie będą nam już potrzebne. Jeśli to miasto jest dla nas nieodpowiednie, musimy je porzucić. Idźmy na plaże, do puszczy, żyjmy swobodnie jak Sorogetso. Nie potrzebujemy eistai, nie potrzebujemy więzionych samców. Pójdziemy na brzeg, na który wychodzą z fal młode efenburu. Porozmawiamy z fargi mokrymi jeszcze od morskich wód, poprowadzimy je do światła i życia, jakie prowadzimy pod przewodnictwem Ugunenapsy…

Umilkła wstrząśnięta, bo Ambalasei wydała najmniej grzeczny z wszystkich dźwięków, wypowiedziała tak brutalne słowa, jakich żadna z nich nigdy nie słyszała, poruszyła kończynami w najbardziej obraźliwy sposób.

— Twe myśli są jak odchody tysiąca gigantycznych nenitesków, jedna kupa gnoju, która wypełniłaby całe ambesed — grzmiała uczona. — Kazałam ci myśleć, a nie objawiać swą wielką jak świat głupotę. Opuścić miasto? Proszę bardzo — niech was zje pierwszy napotkany drapieżnik. Przywitać na brzegu wyłaniające się z morza fargi? Zróbcie to — ale będziecie musiały długo czekać, ponieważ najbliższe plaże narodzin znajdują się po drugiej stronie oceanu.

Powoli spoglądała na twarze każdej z Cór, wyginając ciało w pogardliwy hak, z gniewu żłobiąc pazurami wielkie bruzdy.

— Opuszczam was teraz, bo nie chcę wysłuchiwać dalszych bzdur. Porozmawiajcie ze sobą po moim odejściu. To wasze miasto, wasze życie. Zdecydujecie, co z nimi zrobicie. Będziecie na to miały mnóstwo czasu, bo wypływam uruketo na wyprawę badawczą w górę wielkiej rzeki. Chcę także polepszyć me zdrowie, zniszczone przez wasze Córy Rozpaczy. Elem, poprowadzisz dla mnie uruketo czy będę musiała sama się tym zająć?

W zapadłym pełnym napięcia milczeniu wszystkie oczy obróciły się na dowodzącą uruketo. Wstała ona i jakiś czas tkwiła z opuszczoną w namyśle głową. Potem przemówiła.

— Idę za Ugunenapsą każdą drogą, którą mi wskaże. Idę również za nauką i podążam jej ścieżkami. Przywiodły nas tu Ugunenapsą i nauka, obie wcieliły się w Ambalasei, która dała nam to miasto i umożliwiła w nim życie. Enge i wszystkie inne tu obecne są na tyle mądre, by oceniać słowa Uguenenapsy. Uczynię, co postanowią, bo nie umiem tu decydować. Dlatego poprowadzę uruketo i będę chronić Ambalasei, gdy będziecie rozważały naszą przyszłość. Nie słuchajcie Far‹, uważam, że się myli, a Ambalasei mówi prawdę. Znajdźcie taką drogę na jutro, którą będzie mogła kroczyć i Ambalasei, i Ugunenapsą. Oto, co miałam do powiedzenia, a teraz odchodzę.

Odwróciła się i opuściła ambesed. Setèssei pośpieszyła za nią, bo podróż wymagała wielu przygotowań. Ambalasei odeszła bardziej statecznym krokiem, odwracając się przed wejściem, bo zawsze musiała mieć ostatnie słowo.

— Córy Rozpaczy, trzymacie swą przeszłość między kciukami. Sądzę, że zginiecie, bo jesteście zbyt głupie, by żyć. Udowodnijcie, że się mylę. Jeżeli zdołacie.


Lanefenuu, eistaą Ikhalmenetsu, siedziała na swym honorowym miejscu w ambesed, pod wielką płaskorzeźbą ukazującą uruketo wśród fal. Nie była szczęśliwa. Ani trochę. To jej ambesed, jej miasto, jej wyspa. Wszystko, na co zwróciła oczy, było jej. Kiedyś czerpała z tego radość, teraz psuło to jej humor. Spojrzała zza ściany ambesed na drzewa rosnące na stokach dawno wygasłego wulkanu. Aż do zaśnieżonego szczytu, całego w bieli pomimo żaru lata. Nienawiść wygięła i wykrzywiła jej ciało, aż malujący jej ramiona Elilep musiał się szybko odsunąć. Drugi samiec drżał lekko na widok siły uczuć Lanefenuu, trzymając tacę z farbami.

Dostrzegła to i spojrzała nań jednym okiem, potem znów na wierzchołek góry. Pociągający samiec, wrażliwy. Może wziąć go teraz? Nie, nie dziś, nie tego ostatniego dnia.

Teraz drżał i Elilep, aż nie był w stanie kierować pędzelkiem.

— Dokończ malowanie — rozkazała Lanefenuu. — Chcę mieć na piersi górę i ocean, ukazane z najdrobniejszymi szczegółami.

— Wielka Eistao, słyszałem, że dzisiaj opuszczamy wyspę.

— Tak. Musimy stąd odpłynąć. Wsiądziemy na ostatnie uruketo.

— Nigdy nie płynąłem uruketo, boję się. Lanefenuu wskazała na swą pierś i dała znak porzucenia nierozsądnego lęku.

— To dlatego, że jesteś prostym samcem, wyłowionym z morza i wychowanym w hanalè, jak to powinno być. Nigdy nie opuściłeś tej wyspy i rozkazuję ci porzucić strach. Udamy się do miasta Alpèasak, większego od Ikhalmenetsu, obfitującego w nowe-smaczne zwierząta, z odpowiedniej wielkości hanalè.

Słowa Lanefenuu nie uspokoiły Elilepa, jak większość samców wrażliwego na odczucia innych.

— Skoro to dalekie jest takie wspaniałe, to dlaczego Eistaa okazuje gniew i żal?

— Gniew na biel zimy wyganiającej mnie z mego miasta. Żal, że muszę je opuścić. Dość na tym. Już po wszystkimn. Na brzegu odległego Gendasi* oczekuje nas nowe miasto, gród złotych plaż. Dużo lepsze od tej skały na oceanie. Idziemy.

Wstała i ruszyła przez ambesed, a oba samce pędziły w tyle. Szła z uniesioną głową, pełna dumy i mocy. Może i dobrze, że opuszcza na zawsze to ambesed, w którym została upokorzona przez ustuzou, uległa jego żądaniom. Na to wspomnienie pstryknęła palcami, wiedziała jednak, że nie miała innego wyjścia. Zginęły dwa jej uruketo. Nie miała wyjścia. Najlepszym było zakończenie konfliktu. Dość już padło ofiar. Nie doszłoby do tego, gdyby odrzuciła rady Vaintè. Silne uczucie wykrzywiło jej ciało.

Stanowiły cząstkę przeszłości i zapomni o nich, tak jak o tym mieście i wyspie.

Uruketo czekało, wszystkie inne już odpłynęły. Kazała samcom wejść na pokład, sama ruszyła za nimi, nie zdołała jednak powstrzymać się przed odwróceniem. Zieleń na dole, biel u góry.

Rozwarła szeroko usta w silnych uczuciach — i zamknęła je z kłapnięciem. Dość. To już minęło. Jej miastem jest teraz ciepły Alpèasak. Zima może sobie opanować Ikhalmenets. Już jej to nie obchodzi.

Mimo to stała samotnie na czubku płetwy, aż wreszcie Ikhalmenets zapadł w morze i zniknął jej z oczu.

Загрузка...