ROZDZIAŁ XXXIII

anbefeneleiaa akothurusat, anbegaas efengaasat

Przyjmując prawdę o Efeneleiai, przyjmujesz życie.

POWIEDZENIE UGUNENAPSY


— Czy wszystko załadowano zgodnie z rozkazami? — zapytała Ambalasei. Elem wyraziła zakończenie.

— Wszystko przyniesione na nabrzeże zostało bezpiecznie załadowane na uruketo i umocowane. Mamy też dostateczną ilość zakonserwowanych węgorzy i wody, samo zwierzę jest dobrze nakarmione i wypocząte. Wątpliwości jedynie co do celu.

— Entoban*! Zostałaś zawiadomiona. Czy pamięć zanika ci z wiekiem?

— Pamięć działa. Chodzi o to, że Entoban* to wielki kontynent, opływa go wiele prądów oceanicznych, podanie określonego miasta-celu zapewniłoby krótszą podróż.

— Może przyda się dłuższa. Na razie musi ci wystarczyć Entoban* jako wyznaczony kurs. Muszę wybrać wśród wielu miast, dokonać porównań. Jestem zmęczona, Elem, to ważna decyzja. Po tej nie podejmę już żadnych długich wypraw ani surowego życia w poszukiwaniu wiedzy. Chcę miasta z wygodami, które mnie przyjmie, do którego będą przybywać inne, by mnie podziwiać i uczyć się z moich osiągnięć. Życia łatwego fizycznie i umysłowo. Z jedzeniem trochę ciekawszym od węgorzy. — Ambalasei rozejrzała się po opustoszałych pomieszczeniach, odwróciła się do nich plecami. — Odpływamy.

— Zostały wydane instrukcje. Zwrócono się do mnie wcześniej, bym teraz wystąpiła z prośbą do Ambalasei o przybycie do ambesed przed odpłynięciem.

— Wątpliwości co do motywów. Przemowy i pożegnania?

— Nie zostałam powiadomiona. Czy pójdziemy?

Ambalasei poszła, mrucząc skargi i narzekania. Zbliżywszy się do ambesed, usłyszały w nim szum wielu głosów. Umilkły, gdy tylko weszły.

— Wszystkie mówiły o Ugunenapsie — poskarżyła się Amabalasei. — Bardzo się cieszę rychłym nadejściem zapomnienia tej pogardzanej i jej zwolenniczek.

Mimo tych narzekań rada była, widząc, jak wszystkie jej nadskakują, odsuwają się z szacunkiem, gdy szła. Enge stała obok miejsca eistai i nikt się nie sprzeciwił, gdy Ambalasei na nim zasiadła.

— Nikt dzisiaj nie pracuje — powiedziała.

— Wszystkie są tutaj. To powszechne życzenie.

— Czy ma swój powód?

— Ma. Dyskutowałyśmy od wielu dni…

— W to na pewno wierzę! — … i padło wiele propozycji najlepszego sposobu wyrażenia ci naszej wdzięczności za wszystko, co dla nas zrobiłaś. Po długich rozważaniach wszystkie zostały odrzucone, jako niedostatecznie odpłacające ci za to, co uczyniłaś.

Ambalasei zaczęła wstawać.

— Skoro wszystko zostało odrzucone, mogę już odpływać.

Spotkało się to z ogólną konsternacją, a Enge wystąpiła naprzód, okazując przeczenie, pozostanie, pilność, szybko zaczęła się poprawiać.

— Źle mnie zrozumiałaś, wielka Ambalasei, albo nie umiem dobrze mówić. Odrzucono wszystkie inne propozycje, by uczcić cię najcenniejszą dla nas. Ośmioma Zasadami Ugunenapsy.

Przerwała i zapadło całkowite milczenie.

— Tak właśnie postanowiono. Odtąd już na zawsze będą się nazywać Dziewięcioma Zasadami Ugunenapsy!

Amabalasei miała już na końcu języka pytanie, kiedy to Ugunenapsa wróciła, by przekazać dziewiątą, lecz poczuła, że byłoby to trochę niedelikatne. Wyraziła jedynie uprzejmą, łaskawą uwagę.

— Oto dziewiąta — powiedziała Enge, odsuwając i przepuszczając Omal i Satsat. Zaintonowały razem, a wszystkie obecne powtarzały ich słowa:

— Dziewiąta zasada Ugunenapsy: Istnieje pierwszych Osiem Zasad. Nie byłoby ich, gdyby nie wielka Ambalasei.

Ambalasei zrozumiała, że oznacza to największe podziękowanie, do jakiego są zdolne Córy Życia. Pierwsze są dla nich zawsze słowa Ugunenapsy. A teraz do końca świata zwiążą swe życie z imieniem Ambalasei. Te spierające się stworzenia są zdolne do wdzięczności! Chyba po raz pierwszy w swym długim życiu nie mogła wymyślić żadnej zniewagi. Zdołała jedynie wykonać najprostszy gest zgody i wyrazić swe podziękowanie.

Enge dostrzegła to, znała lepiej starą uczoną, niż ta uważała za możliwe. Rozumiała jej uczucia i doceniła odpowiedź. Odwróciła się od niej, mówiąc do zgromadzonych:

— Amabalasei podziękowała nam wszystkim. Nadeszła pora rozstania. Choć dziś od nas odpływa, to wiemy, że nigdy nas nie opuści. Imiona Ambalasei i Ugunenapsy są na zawsze złączone.

Wychodziły w milczeniu, została tylko Enge.

— Czy mogę odprowadzić cię do uruketo? Często spacerowałyśmy razem i wiele się nauczyłam od mądrej Ambalasei. Pójdziemy?

Ambalasei próbowała się podnieść, poczuła, jak pomagają jej silne kciuki Enge, wreszcie wstała i wyszła powoli z ambesed. Wędrowały w milczeniu przez miasto, aż Ambalasei pokazała, iż chce odpocząć w cieniu, bo słońce grzało bardzo mocno. Gdy stanęły w chłodzie, Enge poprosiła o informacje.

— Nigdy ich nie odmawiam, wiesz o tym, Enge. Bez mojej stałej pomocy gorzej byłoby tobie i całemu światu Yilanè.

— To prawda. O to właśnie chcę zapytać. Martwię się. Mówisz zawsze o braku wiary w Ugunenapsę, co jest dla mnie nieprzyjemne i trudne do pojęcia. Bardzo przy tym precyzyjnie analizujesz nasze problemy i pomagasz nam lepiej je zrozumieć. Ale co z tobą? Co sądzisz sama? Mam nadzieję, że mi to powiesz. Czy uważasz za słuszne Dziewięć Zasad Ugunenapsy?

— Nie. Poza dziewiątą.

— Skoro więc wątpisz w to, co jest dla nas najważniejsze, to dlaczego nam pomagasz?

— Nie sądziłam, że kiedykolwiek zadasz to pytanie. Czy pytasz o to teraz, bo wreszcie zrozumiałaś, że nie podzielani waszych wierzeń, nigdy tego nie uczynię?

— Ambalasei jest wszechwiedzącą, wszechwidzącą. To rzeczywiście powód mego pytania.

— Odpowiedź jest prosta i oczywista — z mojego punktu widzenia. Jak wszystkie Yilanè nauki obchodzi mnie, jak działa życie, jak wiąże się w różnych formach, trwa, zmienia, umiera. Takie są Yilanè, były i będą. To mi wystarcza, lecz w przeciwieństwie do wszysztkich innych nie jestem zaślepiona. Chciałam badać was i waszą Ugunenapsę, ponieważ jako pierwsza zadała inne pytania. Nie jak wszystko działa, lecz dlaczego? Bardzo ciekawe. Pytanie „dlaczego?” pomagało mi w badaniach i spekulacjach. Jestem więc ci za nie wdzięczna. Choć może i za wszystkie wiążące się z tym trudności. Gdy Ugunenapsa spytała: „dlaczego?” po raz pierwszy w naszym świecie pojawiło się coś nowego. Pytanie „dlaczego?” legło u podstaw jej zasad, które z kolei zrodziły Córy Życia, a te wywołały nie kończące się kłopoty, odmawiając umierania zgodnie ze zwyczajami Yilanè. Wprowadziło to także zupełnie nowe podejście do tych zwyczajów. Skoro ma się poznać jakiś fakt, a sądzę, że to konieczne, wówczas nie dbam zupełnie o Ugunenapsę i jej teorię. Tak naprawdę pociągało mnie badanie ciebie.

Wstrząśnięta Enge wyraziła niezrozumienie, pragnienie wyjaśnień.

— Oczywiście, dostarczę ci ich. Pomyśl o naszych zwyczajach, o związkach łączących Yilanè. Eistaa rządzi, a wszystkie inne są jej posłuszne. Albo umierają. Fargi wychodzą z oceanu i są całkowicie lekceważone. Dostają jedzenie, i to tylko dlatego, że ich śmierć oznaczałaby zagładę wszystkich Yilanè, aie nic poza nim. Jeśli są wytrwałe, a na dodatek mają wolę i chęć nauki, wtedy staną się Yilanè i włączą do życia miasta. Większości się to nie uda. Odejdą i przypuszczalnie zginą. Trzeba więc powiedzieć, że wszystkie Yilanè mają dla siebie jedynie odrzucenie i śmierć. Ty jednak, Enge, obdarzasz je współczuciem i nadzieją. To coś nowego i bardzo niezwykłego.

— Nadzieja oznacza możliwość lepszego jutra. Nie rozumiem tego drugiego pojęcia.

— Nie spodziewam się tego, bo sama je stworzyłam, by opisać nowe pojęcia. Chodzi w nim o rozumienie nieszczęść innych, połączone z pragnieniem ulżenia w ich niedolach. To dlatego ci pomagałam. Zostań tutaj, siedź bezpiecznie w swym mieście i badaj dlaczego-życia. Wątpię, byśmy jeszcze się spotkały po moim odjeździe.

Było to zbyt nagle. Rozstanie nadeszło za szybko. A Ambalasei, ze swą zwykłą szczerością wskazała, iż niewątpliwie widzą się po raz ostatni. Enge poruszała ciałem, szukając słów i pozycji mogących wyrazić, co czuje, lecz nie mogła znaleźć niczego odpowiedniego.

Doszły nad wodę, a Enge nadal nie wiedziała, jak wypowiedzieć głębię swych uczuć. Wreszcie po prostu dotknęła kciuków Ambalasei, jakby była jej efenselè i odeszła. Ambalasei, nie odwracając się za siebie, chwyciła dłoń Setèssei i przy jej pomocy weszła na uruketo. Elem patrzyła na nie ze szczytu płetwy, gotowa do wydania rozkazu odbijania, gdy poprosiła o uwagę jedna z jej załogantek. Odwróciła się we wskazanym przez nią kierunku, patrząc z wielką uwagą.

— Pilność wysłuchania — zawołała do stojących niżej. — Widać coś daleko na rzece. Duże prawdopodobieństwo rozpoznania, że to uruketo.

— Niemożliwość — odparła Ambalasei, próbując coś dostrzec w oddali. — Setèssei, masz wzrok jak ptak drapieżny, co widzisz?

Setèssei wspięła się do połowy płetwy, przemówiła dopiero wtedy, gdy nabrała pewności.

— Jest tak, jak powiedziała Elem. Uruketo płynie w naszą stronę.

— Niemożliwość przypadkowego odkrycia. Jeśli na pokładzie jest szczupła Ukhereb lub gruba Akotolp, oznacza to bliższe zainteresowanie się moimi zapiskami. Niewątpliwie ich wyprawa badawcza. Odpływamy mimo to.

— Yilanè nauki są zawsze mile witane — powiedziała Enge, patrząc na nadpływające uruketo. — Będziemy się od nich uczyć — a może one nauczą się czegoś od nas.

W przeciwieństwie do Enge Ambalasei nie przyjmowała życia tak pokornie. Doświadczała już przedtem, że największe niespodzianki okazywały się najmniej przyjemnymi. Mimo tej świadomości zwyciężyła w niej ciekawość i nie dała Elem znaku wypłynięcia, patrząc jedynie podejrzliwie na zbliżające się zwierzę. Można już było dostrzec Yilanè na szczycie jego płetwy, choć za daleko, by ją rozpoznać. W życiu zbyt wielką rolę odgrywa przypadek.

Gdyby odpłynęła wczoraj, nie byłaby świadkiem przybycia uruketo. Teraz nie warto tego rozważać. Jak prawdziwa uczona czekała cierpliwie na nowe dowody, by stwierdzić, czy przybysze są mile widziani, czy też nie.

Rozstrzygnęła o tym Setèssei.

— Wśród stojących na płetwie jest znana ci z Yebéisku łowczyni o imieniu Fafnepto.

— Niemiła — stwierdziła stanowczo Ambalasei. — Dużo lepiej bym zrobiła, odpływając wczoraj. Po przybyszach z Yebéisku nie możemy się spodziewać niczego dobrego. Czy poznajesz inne?

— Dowódczynię uruketo, także z Yebéisku. Trzeciej nie znam.

— Ja ją znam — powiedziała Enge, a siła lęku i nienawiści w jej słowach wstrząsnęła Ambalasei, bo nigdy jej takiej nie słyszała.

— Zwie się Vaintè, kiedyś była mą efenselè, teraz jest odrzucona i pogardzana. Kiedyś była mądrą przywódczynią. Teraz idzie za nią tylko śmierć.

Patrzyły w ponurym milczeniu, jak ciemny kształt wznosi się i zbliża do nabrzeża, wysłając przed sobą uderzające o drewno drobne fale. Ambalasei zastanawiała się nad wejściem na własne uruketo i odpłynięciem, lecz zrozumiała, że już na to za późno, gdy Fafnepto uniosła hèsotsan. Nie można było zlekceważyć tego gestu. Ładunek uruketo był bardzo niemiły.

Fafnepto zeskoczyła na brzeg i ruszyła ku nim, trzymając mocno hèsotsan. Tuż za nią szła nieuzbrojona Vaintè. Ambalasei wyraziła odmowę i niechęć.

— Fafnepto, czy masz powód, dla którego przychodzisz w tak obraźliwy sposób i zwracasz uwagę na broń?

— Ważny powód, Ambalasei. Jest tu tylko jeden hèsotsan i ja go trzymam. Dlatego wydaję rozkazy. Saagakel, Eistaa Yebéisku, poleciła mi szukać was i znaleźć. Wrócić z uruketo, które zabrałyście bez jej zezwolenia.

— Myli się. Miałam jej zezwolenie na korzystanie ze zwierzęcia.

— Tak, lecz Saagakel uważa, że wykorzystałaś go w sposób sprzeczny z jej pierwotnym zamiarem.

— Sprawa do dyskusji. Jak sądzę, chcesz zabrać to zwierzę do Saagakel. Możesz je wziąć.

— Ciebie też, Ambalasei. Eistaa chciała i twego powrotu. Odmowa nie zostanie przyjęta.

Ambalasei wygięła się pogardliwie.

— Jeśli odmówię — zabijesz mnie, łowczynio?

— Tak. I wykorzystam umiejętności twej asystentki, każąc jej zakonserwować twoje ciało, bym mogła z nim wrócić na dowód wykonania zadania. Może Saagakel zawiesi twą wygarbowaną skórę na ścianach miasta.

— Cicho! — rozkazała Enge tak mocno, że Fafnepto okręciła się ze wzniesioną bronią. — Niedopuszczalne-żałosne, by równie mało warta istota zwracała się tak do uczonej klasy Ambalasei. Rozkazuję milczenie i natychmiastowe odpłynięcie uruketo.

Fafnepto trzymała broń w pogotowiu, patrząc zimno na Enge, oczekiwała jej ataku. Wystąpiła Vaintè okazując groźbę-niemożliwości.

— Ona jest niezdolna do przemocy — powiedziała. — To Enge, będąc Córą Życia-Śmierci, nie może nikogo skrzywdzić. Fafnepto opuściła hèsotsan, wyrażając pogardę.

— Więc to o niej mówiła eistaa. Nie potrzebujemy jej, nic nas nie obchodzi. Wróci tylko uruketo i Ambalasei. Takie mam rozkazy. Mam też zabić każdą, która stanie mi na drodze.

Vaintè wyraziła zgodę.

— Mądra decyzja. Te stworzenia szerzą bunt. Zabicie ich to akt łaski. Dziwię się, że eistaa tego miasta pozwala im żyć.

— Tu nie ma eistai — powiedziała Enge z zimną pogardą. — Odejdź. Nie jesteście mile widziane. To miasto Ugunenapsy i nie chcemy was tutaj.

— Nie chcecie? To ładne miasto. Trudno uwierzyć. Porozmawiam z eistaa.

— Czy nie słyszałaś, głupia istoto? — spytała Ambalasei. — Tu nie ma eistai. Wyhodowałam to miasto, wiem więc, co mówię.

Z uruketo rozległo się głośne, choć zdyszane i niewyraźne wołanie o uwagę. Po płetwie schodziła Akotolp. Robiła to niezdarnie ze wzglądu na swą tuszę i niesiony pojemnik.

— Nauczycielko… Ambalasei — powiedziała. — To Vaintè, której służę. Powinnaś jej posłuchać, bo jest mądra we wszystkim. To ja zaniosłam jej twe notatki, są tu teraz, a ona je zrozumiała i przyprowadziła nas tutaj.

— Dość już powiedziałaś — stwierdziła pogardliwie Ambalasei. — W imię nauki przywiozłam ci wyniki mych badań, moje odkrycia. A ty, jak je wykorzystałaś? Przywiodłaś tutaj te wstrętne istoty. Teraz zabierzesz je z powrotem.

— Dość już próżnego gadania — poleciła Fafnepto. — Oto moje rozkazy. — Skinęła na Elem. — Masz natychmiast z całą załogą opuścić uruketo, bo wróci ono do swego miasta. Zaraz odpływamy do Yebéisku — oboma uruketo.

— A co z nimi? — spytała Vaintè, wskazując na Enge. — I z ich miastem?

— Nie obchodzą mnie. Odpływamy.

— Zostaję.

— Jak wolisz — Fafnepto zwróciła się do nieruchomej Elem. -”Czy moje rozkazy są niejasne? Precz z uruketo.

Akotolp położyła na ziemi przyniesiony przez siebie pojemnik i otworzyła go. Vaintè nachyliła się i wzięła coś ze środka. Fafnepto zauważyła ruch, odwróciła się, by sprawdzić, co się dzieje. Szybko uniosła broń.

Spóźniła się. Hèsotsan wyjęty przez Vaintè z pojemnika szczęknął raz, łowczyni zgięła się i upadła. Zgromadzone zesztywniały ze zgrozy. Wszystkie, poza spodziewającą się tego Akotolp. Podeszła i wyjęła hèsotsan z rąk nieżywej. Zadowolona z siebie stanęła obok Vaintè.

— Teraz — powiedziała Vaintè — będziecie słuchać moich poleceń.

Загрузка...