ROZDZIAŁ XXXIV

Morderstwo zostało dokonane bardzo szybko, niewątpliwie tak właśnie miało być. „Po wszystkim jest bardzo łatwe do zrozumienia” — pomyślała Ambalasei. Fafnepto stała przed nimi wyprostowana, dumna ze swych umiejętności łowieckich, swej siły i broni. Nie wiedziała, że w miastach są łowczynie przewyższające drapieżnością wszystkich mieszkańców lasu. Vaintè rozkazywała, a ta tłusta idotka Akotolp jej słuchała. To ona przyniosła hèsotsan, umożliwiła zabójczy podstęp, była nawet na tyle bezczelna, aby ukryć broń wśród zapisków naukowych Ambalasei! Uczona zwróciła się do Akotolp, wyrażając gniew i obrzydzenie każdym ruchem swego ciała.

— Gruba-była-uczennico, teraz tęga-wykonawczynio-zabójczego-spisku! Zwróć mi natychmiast sprawozdania naukowe, bo jesteś niegodna ich posiadania.

Akotolp ugięła się przed mocą wściekłości, zapominając o trzymanym hèsotsanie, próbowała bezskutecznie coś powiedzieć. Wsparła ją Vaintè.

— Wielka Ambalasei, za bardzo się gniewasz na lojalną Akotolp. Bardzo dawno temu zobowiązała się mi służyć i teraz wypełniła jak zawsze wiernie swą obietnicę. Nie ma oczywiście zamiaru skrzywdzić swej nauczycielki. Obie cię szanujemy i uznajemy twą wielką mądrość. Jestem ci również wdzięczna za przeprowadzone na tym nowym kontynencie badania, bo umożliwiły mi dotarcie tutaj i wykonanie zadania.

— Miałaś polecenie zabicia Fafnepto? — zapytała Ambalasei z rozpaloną piersią.

— Śmierć Fafnepto była godna pożałowania, lecz konieczna. Obie służyłyśmy Saagakel i przybyłyśmy tu na jej polecenie. Niestety, Fafnepto nie przystała na moją wersję pierwszeństwa zadań. Ponieważ takim Yilanè jak ona nie można niczego wytłumaczyć, musiała niestety zapłacić zbyt wysoką cenę za swe zadanie. Akotolp, oddaj mi hèsotsan, nim kogoś niechcący zabijesz. Nie machaj nim tak, niczego jeszcze nie zrobiłaś. Wypełniłaś jedynie swój obowiązek, przysłużyłaś się swej eistai, za co jestem ci wdzięczna. Oczywiście, zwrócisz Ambalasei jej notatki?

— Jeśli sobie tego życzysz, Vaintè.

— Wypełniasz nie moje życzenie, lecz polecenie wielkiej uczonej, której obie będziemy słuchać.

Ambalasei wyraziła niewiarę, gdy Akotolp postawiła przy niej pojemnik i szybko odeszła.

— Vaintè, czy wykonasz wszystkie moje życzenia? A jeśli zechcę pozostać w nowym mieście?

Vaintè ułożyła ramiona w wyrazie żalu.

— Niestety, to niemożliwe. Saagakel, eistaa Yebéisku, wysłała mnie, bym zabrała cię do jej miasta. Tak się stanie. Wszystkie twoje notatki, zabrane przez Akotolp z Alpèasaku, są teraz na uruketo i tam pozostaną. Dołączysz do nich. — Zwróciła się do Gunugul, która zeszła z płetwy i stała równie nieruchomo jak inne, zesztywniała od nagłości i od zgrozy wydarzeń. — Powinnaś mieć dość mięsa i wody na powrót do Yebéisku. Czy tak jest?

— Tak, wystarczy, jeśli w czasie rejsu wiele będzie spało.

— Znakomicie. W takim razie natychmiast wracaj z Ambalasei.

— A co z drugim uruketo? Zostało zabrane przez Ambalasei, musi wrócić…

— Jak sama widziałaś, zostało odzyskane w dobrym stanie. Zapewnij wielką Saagakel, że kiedyś wróci do jej miasta. Wcześniej jednak wykorzystam je na pewien czas. Będzie to zapłata za wszystkie me wysiłki, za odnalezienie uruketo, za odszukanie i odesłanie tej, której pragnęła.

— Za zabicie Fafnepto — powiedziała Ambalasei z zimnym gniewem. — Enge miała rację — jesteś jadowitą, morderczą istotą. Na skradzionym uruketo, teraz skradzionym podwójnie, są moje prace, rzeczy, asystentka Setèssei. Co z tym?

— Udzielę wszelkiej pomocy. Wrócą oczywiście z tobą do Yebéisku. Przynieś to teraz. I odpływaj.

— A ty zostajesz. Jakie czyny niedobre-po-wielokroć tu knujesz?

— Moje plany nic cię, stara, nie obchodzą. Odpłyń — i raduj się troskliwością eistai.

Ambalasei wyraziła pogardę.

— Jeśli liczysz, że Eistaa mnie zniszczy, to porzuć tę nadzieję. Nic mi nie zrobi. Gdy przekażę Saagakel dane o mych odkryciach, ta zapomni o całej zemście. Jej miasto stanie się ośrodkiem nowej wiedzy i ściągnie uczone z całego Entoban*. Jak wszystkie eistae przypisze sobie wszelkie zasługi. Dla mnie wszystkie miasta są takie same. Wystarczy. Setèssei, doglądnij przeniesienia mych rzeczy. Odpłynę i odpocznę. — Zrobiła kilka zmęczonych kroków, potem odwróciła się do Enge z wyrazami natychmiastowego-ostatecznego rozstania.

— Przykro mi widzieć w twym mieście te stworzenia zła.

— Nie martw się. Przetrwają Zasady Ugunenapsy.

— To dobrze. Szczególnie wdzięczna jestem za dziewiątą.

Odwróciła się, wspięła na płetwę uruketo i zniknęła w środku.

Elem zaczęła coś mówić, lecz Vaintè skierowała na nią hèsotsan i wyraziła milczenie-lub-ból-śmierć.

Czekały długo w milczeniu, aż pojemniki Ambalasei zostały zabrane z jednego uruketo i załadowane na drugie. Akotolp, która przestała się bać po odejściu Ambalasei, ponownie wzięła hèsotsan Fafnepto i usiadła na ogonie. Służyła swej eistai.

Dowódczym Gunugul jako ostatnia weszła na gotowe do drogi uruketo. Odwróciła się i powiedziała zimno do Vaintè.

— Eistaa usłyszy o wszystkim, co tu się stało. O śmierci Fafnepto. O wszystkim.

— Opowiedz jej — stwierdziła Vaintè z druzgocącą, odrzucającą pogardą. — Uczyniłam, co jej obiecałam, teraz zrobię to, czego sama pragnę. Już. Odpływaj!

Czekała znów w milczeniu, aż między uruketo a nabrzeżem pokazała się woda. Dopiero wtedy zwróciła się do Enge.

— To już zrobione. Teraz zajmijmy się przyszłością. Bardzo podziwiam to wasze piękne, świeże, nowe miasto. Musisz mi o nim opowiedzieć.

— Nic ci nie opowiem, nie będę z tobą rozmawiać, odrzucam cię, jak zrobiłam to już kiedyś. Nikt tutaj nie uzna twej obecności.

— Czy pojmujesz, jakie to będzie trudne? Nie rozumiesz, że od teraz ja wydaję rozkazy? Lata twego przywództwa nareszcie dobiegły końca. To władzy zawsze obie pragnęłyśmy, prawda? Musisz to przyznać teraz, gdy skończyła się twa potęga. Kierowałaś tymi błądzącymi istotami i wiele spośród nich przez ciebie zmarło. Jak i ja jesteś jednak bardzo silna. Twoje przywództwo przeniosło je w końcu przez ocean i wzniosło miasto. Koniec z tym. Teraz ja rządzę. I nic zupełnie nie możesz na to poradzić. Teraz ja będę rozkazywać, a ty słuchać mych poleceń. — Uniosła wycelowany hèsotsan. — W innym razie to przemówi za mnie. Wierzysz mi?

— Wierzę. Choć może jako jedyna. Ale wierzę ci.

— Dobrze. No to ja opowiem o tym mieście, niewątpliwie nowym i świeżo wyrosłym. Przybyłaś tu, a ta mądra uczona, Ambalasei, wyhodowała dla ciebie miasto w miejscu wszystkim dotąd nieznanym. Ponieważ nie było tu eistai, zaczęłaś głupio myśleć o nim jako o swoim mieście, mieście Cór Śmierci. Już nim nie jest. Teraz ja jestem eistaą. Jeśli to miasto ma jakąś nazwę, nie chcę jej słyszeć. Ponieważ nazywam się Vaintè, łowczyni-radości, chcę „muru” na znak trwałości mego miasta „tesi” — zdobycia i zachowania radości. To miasto nazywa się odtąd Muruvaintesi, miejsce, gdzie radość jest na zawsze upolowana i zachowana. Czy nie jest to najwłaściwsza nazwa?

— Jest tak niewłaściwa, że natychmiast ją porzucam, jak my wszystkie. Zostaw nas.

— Nie! Jest moje — a wy nie możecie się mi sprzeciwić. Albo możecie. Powinno to być dla ciebie łatwe. Masz ostatnią szansę, Enge. Walcz o odzyskanie władzy! Zabij mnie, Enge — a miasto znów stanie się twoje. Ale czyniąc to, utracisz, oczywiście, wszystko to, w co sądzisz, że wierzysz! Widzisz, Enge, jak dobrze cię znam. Jak postawiłam cię w położeniu bez wyjścia. Przegrywasz tak czy inaczej.

Enge poczuła, że zaczyna płonąć, że rozwiera szeroko kciuki, ogarnęło ją przemożne pragnienie złapania i zabicia tej gorszycielki, która zniszczy wszystko, w co wierzy, czemu poświęciła całe swe życie.

Wiedziała jednak, że ulegając tym nagłym pragnieniom, zniszczyłaby się sama.

Czuła nadal gniew, lecz zamknęła go w głębi siebie, opuściła ręce i odeszła.

— Mądra decyzja — stwierdziła wygięta triumfalnie Vaintè. — Przemów teraz do swych Cór i każ im zajmować się miastem w czasie swojej nieobecności. Nie mają wyboru, prawda? Będą pracować jak zawsze, lecz teraz dla mojego miasta, a nie swojego. Przypomnij im, że w razie odmowy i oporu wszystkie zginą, a wtedy na ich miejsce sprowadzę fargi. Idź im to powiedzieć, a potem wracaj. Odpływamy do Gendasi*, bo przed przekształceniem tego miasta mam jeszcze do wykonania ostatnie zadanie. Bardzo chcę, byś była przy znalezieniu i zabiciu ustuzou Kerricka. Chcesz tam być. Prawda?

Gniew i nienawiść płonęły teraz głęboko w Enge, widać je było tylko w jej oczach. Patrzyła długo na Vaintè, potem odwróciła się i wolno odeszła. Vaintè przywołała uwagę załogi uruketo.

— Kto tu dowodzi? — zapytała.

— Ja — odpłarła Elem — ale służę Ugunenapsie, a nie tobie. Uruketo tu pozostanie. Możesz teraz mnie zabić.

— Tak łatwo się nie wymkniesz, dowodząca. To nie ty umrzesz, lecz twoje głupie towarzyszki. Za każdą odmowę wykonania mego rozkazu zabiję jedną z nich. Zrozumiałaś?

Elem wyraziła zmieszanie i niewiarę, niemożliwość dokonania.

— Jest możliwe — stwierdziła Vaintè. — Akotolp, zastrzel jedno z tych ohydnych stworzeń, pokazując innym siłę mego zdecydowania.

— Nie! — krzyknęła Elem, występując naprzód i stając przed uniesioną bronią Akotolp. — Uruketo wypłynie, jak rozkazałaś, żadna nie umrze. — Spojrzała na leżące obok ciało Fafnepto. — Jeden trup wystarczy.

Enge szła sztywno do miasta, ciągłe wstrząśnięta przybyciem Vaintè. Tego dnia przeszła do najwyższych nadziei do najgłębszej rozpaczy. Spotkała na drodze dwie Córy, które zadrżały od bólu w jej ruchach. Zatrzymała je i rozkazała.

— Powiedzicie wszystkim, by przyszły teraz do ambesed. Katastroficzne wydarzenia.

Wieści rozeszły się szybko, a ona szła wolno, zatopiona w myślach. Zebrały się jeszcze przed jej przyjściem i przemówiła do nich w całkowitej ciszy. Gdy skończyła opowiadać, rozległy się jęki bólu, które przeszły w krzyki rozpaczy, po przekazaniu, co je czeka.

— Chciałabym powiedzieć wam, byście miały nadzieję. W tej chwili nie mogę.

— Opuścimy miasto — powiedzała Satsat. — Pamiętam Vaintè, jakże mogłabym ją zapomnieć? Jak Ugunenapsa jest wcieleniem życia, tak ona śmierci. Musimy opuścić miasto. W przeciwnym razie zginiemy.

Enge wyraziła zrozumienie.

— Mówisz tak ze strachu. Vaintè choć straszna, jest jednak tylko jedną Yilanè. Nie możemy umierać przy najmniejszym niepowodzeniu. To nasze miasto. Spróbuje uczynić je swoim, lecz będziemy się temu opierać milczeniem i pracą. Nie będziemy mówić do niej, lecz do fargi, które tu sprowadzi. Jeśli pojmą słowa Ugunenapsy, staną się takie jak my i zwyciężymy. Proszę was tylko o zachowanie wiary w to, cośmy zrobiły i co nam jeszcze pozostało do uczynienia. Zostańcie tutaj. Pracujcie ciężko. Po naszym powrocie będziecie może musiały pracować jeszcze ciężej, nie mamy jednak wyboru. Jeśli naprawdę chcemy wypełniać nauki Ugunenapsy, nie pozostaje nam nic innego.

Satsat, Omal i Efen wiedziały, co je czeka. Znały Vaintè, gdy była eistaą Alpèasaku, przed zniszczeniem miasta. Wiedziały, do czego jest zdolna. Podeszły i dotknęły kciuków Enge jak jej efenselè, a inne patrzyły na to w milczeniu. To, co łączyło je wszystkie, dzięki czemu zaszły tak daleko, odkąd po raz pierwszy skupiły się dla wypełnienia woli Ugunenapsy, uspokajało teraz Enge, a nawet dodawało sił na przyszłość.

— Dziękuję wam za pomoc. Dziękuję wam za coś nowego, o czym dziś usłyszałam po raz pierwszy — za współczucie. Tego słowa użyła mądra Ambalasei dla opisania nowego uczucia, jakie Ugunenapsa dała Yilanè. Zapamiętani je i wy pamiętajcie po moim odpłynięciu. Choć wydaje się, że nie ma nadziei — mam ją jednak. Może jeszcze się nam poszczęści.

Po tych słowach odeszła i podążyła miastem na brzeg rzeki. Wszystkie były już w uruketo z wyjątkiem czekającej Vaintè.

Enge nie miała jej nic do powiedzenia, ledwo ją zauważyła. Wspięła się na płetwę i powiedziała do stojącej tam Elem.

— Możesz odpływać, gdy tylko będziesz gotowa. Rób, co ci każą, bo to stworzenia wielkiej przemocy i śmierci.

— Będzie, jak mówisz. — Padł na nie cień Vaintè, lecz Elem zlekceważyła go tak samo jak Enge. — Nieważne, dokąd idziemy dzisiaj, bo jutro i w jutro jutra podążać będziemy ścieżką Ugunenapsy.

Загрузка...