Kerrick zatrzymał się, cofnął, skrył szybko pod wałem. Harl leżał tuż obok. Miał otwarte usta, nic nie widzące oczy skierowane były w niebo. Na jego piersiach leżała wiązka hesotsanów, stworzenia powoli wierciły się w więzach.
Harl nie żyje. Zabity hesotsanem. Yilanè, musiała to być Yilanè, leżąca tam, w zasadzce. Pułapka została dobrze zastawiona. Nie ma z niej wyjścia. Ruszając się czy próbując uciekać, pozbawi się osłony. Nie może iść naprzód — ani się cofnąć. Zaczną strzelać, gdy tylko go zobaczą.
Musi więc znów stać się Yilanè.
— Uwaga na mówienie! — zawołał i dodał: — Śmierć… przeczenie! — Nie miało to większego sensu, ale chciał, by czekające na zewnątrz zawahały się przed strzelaniem. Odsunął na bok paczkę hesotsanów i powoli wstał, a potem wyszedł z ukrycia, wołając przy tym głośno i trzymając ręce w geście poddania.
— Nie mam broni. Nie zabijaj mnie — powiedział, jak tylko mógł najmocniej i najwyraźniej. Skóra mu drżała, oczekując na strzałkę przynoszącą natychmiastową śmierć. Yilanè stała tuż przed nim w gęstych krzakach. Wyszła spod osłony drzew. Celowała hesotsanem wprost w Kerricka. Była sama. Mógł tylko stać nieruchomo w geście poddania.
Intèpelei patrzyła na niego, nie poruszając bronią. Nie strzelała.
— Jesteś ustuzou będącym Yilanè. Słyszałam o tobie.
— Jestem Kerrick, Yilanè.
— A więc musisz być tym, który przybył do Ikhalmenetsu i zabił uruketo naszego miasta. Jesteś nim?
Kerrick zastanawiał się nad kłamstwem, ale nie miało ono sensu.
— To ja.
Intèpelei wyraziła radość z odkrycia, ciągle jednak trzymając hèsotsan wymierzony w pierś Kerricka.
— Muszę więc zabrać cię do Lanefenuu, która często mówi o ustuzou i swej do nich nienawiści. Zechce cię chyba zobaczyć, nim umrzesz. Czy zabiłeś trzy Yilanè i wrzuciłeś je do stawu z hèsotsanami?
— Nie zabiłem.
— Ale zrobił to twój rodzaj ustuzou?
— Tak.
— Domyślałam się, że to tłumaczy ich śmierć. Inne nie zgadzały się ze mną. Zrobiłam to, co było konieczne. Od tego dnia ukrywałam w pobliżu fargi. Miały zawiadamiać mnie o pojawieniu się ustuzou. Jedna przyszła do mnie dzisiaj. Teraz porozmawiamy z Lanefenuu.
— Już niemal ciemno.
— No to pośpiesz się, bo jeśli ściemni się, nim będziemy w ambesed, zabiję cię. Idź szybko.
Kerrick ruszył z wahaniem, szukał jakiegoś wyjścia, lecz nie znajdował żadnego. Ta Yilanè to łowczyni, zgadywał to, wiedział, że zabije go przy najmniejszej próbie ataku. Dała znak górnymi kciukami i ruszyła. Potem zadrżała i niemal upadła.
Strzała wbiła się jej głęboko w plecy.
Uniosła hèsotsan drżącymi rękoma i wycelowała w Kerricka. Szczęknął raz, strzałka chybiła. Uniosła broń wyżej.
Druga strzała trafiła ją w kark i Yilanè upadła. Herilak przybiegł cicho ścieżką, spojrzał na dwa ciała.
— Zobaczyłem maraga dopiero wtedy, gdy zabił chłopca. Nie mogłem strzelić, nim nie wyszedł na drogę.
— Śledziłeś nas.
— Tak. Nie miałem śmiercio-kija, ale szedłem za wami. wam dwóm groziło zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Musimy pozbyć się ciał. Do stawu…
— Nie trzeba — powiedział Kerrick słabo. — Rozmawiałem z nią, nim ją zabiłeś, słyszałeś. Rozstawiła strażniczki pilnujące tej drogi. Powiedziały jej, że przyszliśmy.
— Musimy szybko odejść.
— Nie, to łowczyni, przyszła tu sama. Jest teraz za ciemno, by dołączyły do niej inne. W mieście są jednak obserwatorki, które nas dostrzegły i powiedziały jej. Rano przyjdą tu inne. Nie zdołamy ukryć naszej obecności. Już o niej wiedzą. Nie chciałem zabijania. Myślałem, że lepiej będzie, jak pójdziemy bez ciebie, lecz i tak nas śledziłeś. Powinniśmy pochować Harla.
— Szkoda czasu. Jego tharm jest w gwiazdach i nie dba o pozostawione ciało. Wytnę strzały, zabierzemy hèsotsany i odejdziemy. Gdy przyjdą tu rano, będziemy już daleko na szlaku.
Kerrick poczuł wielkie osłabienie. Ukląkł przy martwym chłopcu i wziął wiązkę hesotsanów. Potem wyprostował kończyny Harla, zamknął mu oczy i powoli wstał.
— Zabiłem go — powiedział z goryczą. — Przyprowadziłem go tutaj.
— Zabił go marag. Mamy nowe śmiercio-kije. Zostaw go i przestań o nim myśleć. Był młodym, ale dobrym łowcą. Wezmę jego włócznię i łuk. Inny chłopiec, który pragnie być łowcą, otrzyma w nich wielką siłę.
Nic już nie pozostawało do powiedzenia. Mieli broń. Ruszyli na pomoc z wiązkami zwisającymi z ramion, szybko zniknęli z pola widzenia. Pod drzewami zrobiło się ciemno, cienie objęły dwa ciała, tak sobie obce, lecz teraz połączone niemożliwymi do zerwania więzami śmierci.
Wewnątrz miasta nie było dużych padlinożerców, ciała przetrwały więc noc bez zmian. Rano znalazły je wrony. Wylądowały ostrożnie i zbliżały się w podskokach, nieufnie podchodząc do tego wielkiego, niespodziewanego daru. Zaczęły rozrywać ciała, gdy spłoszyły je głośne krzyki. Ścieżką nadeszły pierwsze fargi, trzymając przed sobą hèsotsany. Rozproszyły się, przetrząsając las, przeszukując dalszy ciąg ścieżki. Porządek przywróciła dopiero Muruspe, przezornie trzymająca się z tyłu. Obok stanęła Anatempè, wyrażając szok i żal.
— Co to ma znaczyć? Co tu się stało?
— To bardzo proste — odparła Muruspe, wyrażając ogromny wstręt. — Intèpelei otrzymała ostrzeżenie o wtargnięciu ustuzou, przyszła tu sama, zmarła przez swą śmiałość. Musiała zabić jednego ustuzou, inne zabiły ją. Jesteś Yilanè nauki, pomocnicą Ukhereb. Czy moższ mi powiedzieć, kiedy to się stało?
Anatempè przykucnęła i dotknęła skóry obu ciał. Wyraziła niepewność wniosku.
— Nie rano. Może w nocy, prawdopodobnie wczoraj wieczorem.
— Prawdopodobnie. Ukryte tu wczoraj fargi powiedziały, że widziały dwa ustuzou. Jedno leży tu martwe, drugie uciekło. Co tu robiły? Po co przyszły?
Anatempè spojrzała na wał otaczający staw hesotsanów. Muruspe również tam popatrzyła.
— Czy ma to coś wspólnego z hèesotsanami?
— Alpèasak to wielkie miasto. Dwa razy zabójcze ustuzou się do niego dostały. Dwa razy w stawie hesotsanów znalazły się trupy.
— A ustuzou używają hesotsanów tak samo jak my. — Muruspe zamilkła, zatopiona w myślach, potem nakazała uważać na rozkazy. — Zaniesiemy ciała do ambesed. To sprawa dla Eistai.
Przechodząca miastem smutna kolumna spotykała się z oznakami bólu i wstrętu. Fargi uciekały od niej, przestraszone śmiercią Yilanè, widokiem martwego ustuzou. Oba ciała złożono na ziemi i Muruspe poszła zawiadomić eistaę.
Lanefenuu patrzyła na leżące przed nią martwe ciała, milczała zamyślona. Milczenie wypełniało całe ambesed, nikt nie ośmielał się go przerwać. Obie uczone, Ukhereb i Akotolp, zbadały już ciała i zgadzały się z prawdopodobnym przebiegiem wypadków.
Ustuzou zabiła strzałka z hesotsanu, niewątpliwie z broni Intèpelei. Łowczyni została następnie zabita kamiennym-zębem ustuzou, na jej karku i plecach znajdowały się śmiertelne rany.
— Po co to ustuzou przyszło do mego miasta? — odezwała się wreszcie Lanefenuu, patrząc po kręgu swych doradczyń. — Zabijanie ustuzou dobiegło końca. Ja je zakończyłam. Vaintè odeszła. Trzymamy się naszego miasta, lecz one nie trzymają się swojego.
Znasz te istoty, Akotolp. Poznałaś je, gdy po raz pierwszy przybyłaś do Alpèasku, nim uciekałaś po jego zniszczeniu, nim tu wróciłaś. Czemu są tutaj?
— Mogę jedynie zgadywać.
— To zgaduj. Bez wiadomości tylko to nam pozostaje.
— Myślę, że… przyszły po hèsotsany. Mają do zabijania swoje kamienne-zęby, lecz lubią też robić to hèsotsanami. Przyszły je nam ukraść.
— Również tak sądzę. Musimy dowiedzieć się czegoś więcej. Trzy łowczynie zniknęły na północy, trzy Yilanè zostały zabite w moim mieście. Miałaś ich szukać, Akotolp. Co znalazłaś?
— Nic. W pobliżu miasta nie ma żadnych śladów ustuzou — aż do leżącego daleko na pomocy okrągłego jeziora. Ptaki latają i przynoszą obrazy.
— No to wyślij je dalej. Te paskudne stworzenia są tam, chcę wiedzieć gdzie. Znajdź je. Czy mam wysłać łowczynie na poszukiwania?
— Byłoby to nierozsądne, ponieważ ustuzou są sprytniejsze od wszystkich innych zwierząt. Łapały w zasadzki i zabijały nasze łowczynie. Gdy kryły się przed ptakami, robiłyśmy coś jeszcze. W nocy mogą latać sowy, używałyśmy już tych widzących w mroku stworzeń.
— Teraz zrób to samo. Muszą być odnalezione.
— Czy znalazłyście te, których szukamy? — spytała Fafnepto po wejściu na grzbiet uruketo. Kapała z niej morska woda, gdy uważnie wycierała nozdrza hesotsanu, upewniając się, że może swobodnie oddychać.
— Nie ma ich na wybrzeżu tej wyspy — odparła Vaintè. — Choć mogły tu przybyć, dobrze, że ich tu szukałyśmy. To bogate, żyzne miejsce.
— Dobrze też się tu poluje. Znalazłam te małe, rogate ustuzou, o których mi mówiłaś, zabiłam kilka. Ich mięso jest bardzo słodkie. — Skinęła na Gunugul słuchającą ich z wierzchołka płetwy. — Na brzegu jest dla was świeże mięso. Czy można je tu przynieść?
— Podziękowanie-radość z jedzenia. Załatwię to.
Załogantki popłynęły na brzeg, holując puste pęcherze do podtrzymywania ułożonych ciał martwych zwierząt. Fafnepto przeszła samą siebie i poczyniła spustoszenie wśród miejscowej zwierzyny. Czekając na dostarczenie mięsa, Gunugul rozłożyła mapy i wskazała kciukiem na ich położenie.
— Na północ od nas leży kontynent Gendasi*. To jest miasto Alpèasak. Wydaje się, że leży ono w pobliżu końca tego wielkiego półwyspu. Czy to prawda?
Vaintè skinęła potwierdzająco dłonią.
— Istotnie, jest tak, jak powiedziałaś. Pływałam na pomoc wschodnim wybrzeżem, lądowałyśmy tam i zabijałyśmy ustuzou. Dalej jednak staje się zimno, zawsze trwa tam zima.
— Czy mamy tam popłynąć?
— W pierwszym odruchu byłam przeciwna. Zgodnie z radą Fafnepto próbowałam myśleć jak te, których szukamy. Płynąc na pomoc musiałyby wpierw minąć Alpèasak ryzykując wykryciem, a potem im dalej by się znalazły, tym byłoby zimniej. Nie sądzę, by były na wschodzie. Na zachodzie jest ciepły ocean i ciepły ląd, lecz nie ma ich na twoich mapach. Pływałam tam na uruketo i wędrowałam lądem. Dalej jest wielka rzeka, którą pokonałyśmy, a wzdłuż wybrzeża leżą zatoczki, za którymi ciągną się lasy bogate w zwierzynę. Na pewno popłynęły tam.
— To i my tam popłyniemy — powiedziała Gunugul. — Z radością uzupełnię te mapy.
W ten sposób znalazły się przy brzegach Gendasi*, płynąc między złotymi wysepkami, aż dotarły do piaszczystych plaż. Alpèasak zniknął im z oczu na wschodzie i ruszyły na zachód wzdłuż brzegu. Letni sztorm zalewał drzewa deszczem, zasłaniając je i ukazując. Enteesenaty skakały wysoko, rade z różnorodności ryb, które mogły łapać w ciepłych płytkich wodach. Gunugul uzupełniała mapę, członkinie załogi zajadały się dostarczonym przez Fafnepto świeżym mięsem. Ożywiona Vaintè z nieskończoną cierpliwością przyglądała się brzegowi, wyczekując żarliwe śmierci tych wszystkich, którzy wystąpili przeciwko niej.