ROZDZIAŁ 5

Wiesz co, widziałem już wystarczająco dużo. – Aaron podniósł ręce w geście rezygnacji. – Mam dość jak na jeden dzień. Czuł, że spada coraz głębiej i głębiej w otchłań szaleństwa. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz miał towarzysza swojej podróży. Nawet głos rozsądku w jego głowie zamilkł z wrażenia. Może to wszystko prawda - pomyślał. Czym innym mogły być te „rzeczy" na jego plecach, jak nie skarłowaciałymi skrzydłami… Na samą myśl 0 tym miał ochotę uderzyć się w twarz. Nie ma mowy.

Wolałbym już chyba mieć guz w mózgu, który powoduje że rozumiem te wszystkie języki – i że rozmawiam z własnym psem. Tak byłoby chyba łatwiej - skonstatował smutno. Wtedy mógłby przynajmniej potraktować starca jak kolejnego szaleńca.

Aaron jeszcze raz zawołał psa.

– Chodź, Gabriel – klasnął w dłonie. – Przejedziemy się.

Postanowił, że najwyższy czas opuścić szalonego mężczyznę i jego chore urojenia.

– Aaronie, proszę – usłyszał za plecami błagalny głos Ezekiela. – Mam ci jeszcze więcej do powiedzenia – i pokazania. Aaronie?

Ale chłopak nie zareagował. Nie pozwoli dłużej wciągać się w otchłań obłędu. Zeke był wprawdzie dosyć przekonywający w swojej opowieści i na pewno znał odpowiedzi na wiele pytań. Ale anioły? Tego już było za wiele. Jeszcze dzisiaj skontaktuje się z doktorem Jonasem i poprosi go o konsultację z tym neurologiem ze szpitala Mass General. Oni dwaj na pewno znajdą jakieś racjonalne wytłumaczenie jego stanu – czy to w ogóle można nazwać „stanem"? – i wspólnie rozwiążą tę kłopotliwą sytuację, w jakiej się znalazł. Jeśli nawet wykryją u niego guz mózgu, będzie to lepsze niż obecne szaleństwo.

Anioły. To przecież kompletny absurd.

Aaron chciał się upewnić, że pies wciąż trzyma w pysku piłkę tenisową. To była ulubiona zabawka jego labradora i oczami wyobraźni widział, jak szuka jej tu o dziesiątej wieczorem z latarką.

Ale psa nie było nigdzie w pobliżu.

Aaron rozejrzał się po błoniach. Może jego uwagę przy-kuł jakiś ptak albo wiewiórka, jak to się już wcześniej zdarzało. A może wywąchał coś ciekawego w krzakach? Wreszcie dostrzegł go na drugim końcu trawnika, W miejscu gdzie nie było żadnego ogrodzenia. Pies stał przy nodze Ezekiela. Aaron podszedł kilka kroków w ich stronę, zastanawiając się, w jaki sposób udało im się zajść tak daleko w takim krótkim czasie.

– Hej, Gabriel! – zawołał, zwijając dłonie w trąbkę i przykładając je do ust, żeby głos brzmiał donośniej. – Chodź, piesku. Jedziemy na przejażdżkę. Ale pies nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Stał w dalszym ciągu obok Ezekiela, patrzył i merdał ogonem. Gdzieś na samym dnie żołądka Aaron poczuł niemiłe uczucie. Znał je już wcześniej – pojawiało się najczęściej tuż przed tym, gdy miało się wydarzyć coś złego. Przypomniał sobie, jak całkiem niedawno miał dokładnie takie samo przeczucie i odkrył wtedy, że Stevie odkręcił W łazience kurek z gorącą wodą, kiedy wszyscy spuścili go na chwilę z oczu. Gdyby nie to uczucie, które kazało Aaronowi poszukać źródła owego niepokoju, chłopiec mógłby się bardzo dotkliwie poparzyć. Teraz odczuwał coś bardzo podobnego – tylko jeszcze intensywniej. Aaron ruszył w ich stronę.

– Gabriel, chodź tutaj! – zawołał do psa najbardziej srogim głosem, na jaki potrafił się zdobyć. – Do mnie!

Pies spojrzał na chwilę w jego kierunku, ale Zeke natychmiast odwrócił jego uwagę, pokazując psu piłkę. Patrzył przy tym na Aarona. Jego ręka z piłką zawisła w powietrzu.

Potworne uczucie skręcające mu wnętrzności nasiliło się jeszcze bardziej. Aaron przyspieszył kroku, a potem zaczął biec.

Zeke zerknął na ulicę, jakby sprawdzał, czy może przejść na drugą stronę. Była poranna godzina szczytu i ulicą sunął sznur samochodów. Ludzie spieszyli się do pracy. Zeke po raz kolejny pokazał Gabrielowi piłkę i Aaron zobaczył jak ciało psa tężeje, gotując się do skoku.

– Hej! – Aaron wrzasnął łamiącym się głosem. Był już prawie na miejscu, zostało mu jeszcze najwyżej sześć metrów.

Zeke popatrzył na ulicę, a potem na Aarona.

– Wybacz – powiedział, podnosząc głos.

Aaron, ogarnięty paniką, zaczął biec coraz szybciej. – Gabriel! – krzyknął, ile sił w płucach. – Gabriel, spójrz na mnie!

Pies nawet nie obrócił głowy, cały czas wpatrywał się jak zaczarowany w wiszącą w powietrzu piłkę. Aaronowi brakowało może trzy metry, żeby ich dopaść.

– Nie ma innego wyjścia – odezwał się mężczyzna, patrzył jeszcze raz na jadące samochody, a potem rzucił piłkę prosto na ulicę.

Aaronowi zdawało się, że obserwuje całą scenę jak na filmie w zwolnionym tempie. Piłeczka tenisowa opuściła dłoń mężczyzny i poszybowała w powietrze. Aaron usłyszał głos, który musiał należeć do niego: – Gabriel, nie!

Ale było już za późno. Pies skoczył za piłką, która odbiła się od jezdni, i miał już ją prawie w pysku, kiedy w bok uderzył go biały Ford Escort, wyrzucając psa w powietrze jak piórko.

Rozległ się najstraszniejszy dźwięk, jaki Aaron kiedykolwiek słyszał w życiu. Najpierw przeraźliwy pisk opon hamujących na asfalcie, a potem głuchy łoskot masywnego, gumowego zderzaka uderzającego w futro, ciało i kości. Akcja w zwolnionym tempie ustała w momencie, kiedy bezwładne ciało Gabriela, skręcone pod nienaturalnym kątem uderzyło o ulicę.

– O, mój Boże – nie! – wrzasnął Aaron i pobiegł do swojego ukochanego psa. Upadł na kolana tuż przy nim. Tyle krwi - pomyślał. Pokrywała piękne, biszkoptowe futro labradora i sączyła mu się z pyska. Rozlewała się nawet po jezdni gdzieś spod niego.

Aaron ostrożnie wziął swojego najlepszego przyjaciela w ramiona.

– O Boże! O Boże! O Boże! O Boże! – zawodził, wtulając twarz w futro Gabriela.

Przyłożył ucho do jego ciała, nasłuchując bicia serca. Ale ryk klaksonów i głosy zbierających się gapiów zagłuszały wszystko.

– Zamknijcie się wszyscy! – wrzasnął, podnosząc głowę.

Ciało Gabriela przeszył nagły dreszcz. On jeszcze żyje, Aaronowi napłynęły do oczu łzy szczęścia. Nachylił się i zaczął szeptać psu do ucha: – Nie martw się, piesku, Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze.

– Aaron? - wyszeptał słabym głosem Gabriel.

– Cicho, piesku – uspokoił go Aaron. – Trzymam cię, Wyjdziesz z tego.

Pogłaskał zakrwawione futro psa, nie wierząc zbytnio w to, co sam przed chwilą powiedział. Miał wrażenie, że rozpadnie się na tysiąc kawałków. Chciało mu się wyć. Rozszarpać starca na strzępy. Ale wiedział, że musi panować nad sobą. Musiał ratować Gabriela. Tylko to się teraz liczyło.

Aaronie… Aaronie, bardzo boli - zachrypiał Gabriel.

Jego ciałem zaczęły wstrząsać spazmy, a z pyska popłynęła strużka spienionej różowej krwi. – Trzymaj się, przyjacielu. Pomogę ci. Aaron próbował go podnieść, ale Gabriel wydał z siebie tak przeraźliwy skowyt bólu, że Aaron odskoczył jak uderzony pięścią w twarz.

– Co ja mam zrobić? – zapytał na głos, czując, jak panika zaczyna brać nad nim górę. – On umiera. Co robić?

Przez głowę przeleciała mu myśl, że może dobrze byłoby się pomodlić i już miał to zrobić, kiedy dotarło do niego, że nawet nie wie jak.

– Jeżeli chcesz, żeby Gabriel przeżył, musisz mnie posłuchać – usłyszał głos za plecami. Odwrócił się i zobaczył stojącego nad nim Ezekiela.

– Odwal się, sukinsynu! – wrzasnął na niego. – Ty to zrobiłeś! To twoja sprawka!

– Posłuchaj! – Zeke nachylił się i syknął mu do ucha: Jeśli nie chcesz, żeby on umarł, rób, co mówię!

Po raz pierwszy Aaron pomyślał, że nie da rady. Nawet po tym wszystkim, co w życiu przeszedł i czego doświadczył w zderzeniu z amerykańskim systemem opieki społecznej, nigdy nie porzucił nadziei, że w końcu wszystko jakoś się ułoży. Ale teraz, kiedy patrzył na swojego ukochanego psa, który umierał na jego rękach, nie miał już takiej pewności.

– Aaron! – z odrętwienia wyrwał go krzyk Ezekiela., – Chcesz, żeby Gabriel wykrwawił się na tej brudnej ulicy? Naprawdę tego chcesz?

Aaron, z twarzą mokrą od łez, spojrzał na mężczyznę.

– Nie chcę – wykrztusił w końcu. – Chcę, żeby przeżył. Proszę… proszę, pomóż mu…

– Nie ja. – Zeke pokręcił głową. – Tylko ty. To ty musisz pomóc Gabrielowi.

Mężczyzna ukląkł obok.

– Nie mamy chwili do stracenia – powiedział, przyglądając się konającemu zwierzęciu. – Połóż na nim dłonie – szybko!

Aaron zrobił, jak mu kazał, i położył ręce na boku psa

– A teraz zamknij oczy – poinstruował go starzec.

– Ale nie możemy… – Aaron próbował protestować

– Zamknij oczy, do cholery! – rozkazał Zeke. Aaron posłuchał go, nie zdejmując rąk z Gabriela

Ciało psa wydawało się stygnąć i Aaron wpadł w jeszcze większą panikę. Otaczający ich zgiełk jakby nieco przycichł.

– Błagam, Zeke! – jęknął, czując, jak życie jego ukochanego psa wymyka mu się z rąk.

To już nie zależy ode mnie – pokręcił głową starzec – tylko od ciebie.

– Ale ja nie rozumiem. Jeżeli teraz zawieziemy go do weterynarza, to może…

– Weterynarz nic tu nie pomoże. Gabriel umrze w ciągu kilku minut, jeśli czegoś nie zrobisz – powiedział Zeke. Musisz to w sobie wyzwolić, Aaronie. – Co wyzwolić? Nie rozumiem…

– A co tu rozumieć? To jest w tobie i czeka. Było tam od chwili, w której przyszedłeś na świat – czekało właśnie na ten moment.

Aaron załkał, opuszczając głowę na piersi. - Ja… ja nie wiem, o czym ty w ogóle mówisz. – Nie czas na łzy, chłopcze. Poszukaj tego w ciemności. Jest tam, czuję jego zapach. Widzisz to?

Gabriel umrze – zdał sobie sprawę Aaron, klęcząc obok psa i trzymając na nim ręce. Nie było innej możliwości. Starzec miał urojenia i był niebezpieczny. Aaron zastanowił się czy nie zatrzymać go do czasu przyjazdu policji – to równie dobrze mogło być małe dziecko, nie pies. Być może Zeke powinien trafić za kratki albo do szpitala, gdzie otrzyma stosowną opiekę.

Aaron miał już otworzyć oczy, kiedy nagle poczuł w głowie szum i coś zobaczył. W mroku kryło się coś, czego nigdy wcześniej nie widział.

I to coś zbliżało się w jego stronę. Czy to o tym mówił Zeke? - pomyślał Aaron, na krawędzi paniki. Skąd wiedział, że tam jest? I co tak naprawdę zmierzało na spotkanie z nim w ciemności?

– Ja… ja coś widzę – powiedział z niedowierzaniem,

– Co mam robić?

– Przywołaj to, Aaronie – poinstruował go Zeke. – Ale nie głosem, tylko siłą umysłu. Powitaj to i daj mu odczuć, że jest oczekiwane.

Aaron posłuchał go i sięgnął w głąb swojego umysłu. Trudno było dostrzec, z czym ma do czynienia, ponieważ kształt, który zobaczył, zmieniał się co chwilę

– ale wyglądało to jak jakieś zwierzę, które nieubłaganie zmierzało w jego kierunku.

Halo? - pomyślał i zrobiło mu się głupio. Mimo to za wszelką cenę starał się zrobić cokolwiek, by nawiązać kontakt z tajemniczą istotą. Czy… czy mnie słyszysz? A może to tylko jakiś chory wytwór mojej wyobraźni, spowodowany stresem? - przyszło mu do głowy.

Wkrótce okazało się, że to mysz przedzierająca się przez mrok. Jej futro było tak białe, że zdawało się emanować jakimś niezwykłym światłem.

Nie mam pojęcia, co powinienem zrobić – ani czym jesteś, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc mojemu przyjacielowi.

Mysz zatrzymała się – była tak blisko, że prawie dotykała go swoimi czarnymi oczami. A potem przysiadła na tylnych łapach, jakby zastanawiając się nad jego słowami, i zaczęła się czyścić.

Czy… czy mnie rozumiesz? - Aaron skupił wszystkie myśli, żeby zadać myszy to pytanie.

Ale teraz to już nie była mysz i Aaron aż westchnął z wrażenia. Zamieniła się w sowę o śnieżnobiałym futrze, a potem – zanim Aaron zdążył pomyśleć, co się stało – zrobiła to po raz kolejny. Z sowy przepoczwarzyła się w ropuchę albinoskę – a z niej w białego królika. Od tego momentu istota w głowie Aarona z szybkością błyskawicy przybierała coraz to nowe kształty i formy: Z robaka w ssaka, z ptaka w rybę. Ale pomimo iż cała reszta ulegała kolejnym metamorfozom, oczy wciąż pozostawały takie same. W tych ciemnych, głębokich ślepiach widać było jakąś niesłychaną inteligencję – i nie tylko. To coś go znało, a on w jakiś sposób znał to coś.

Ostatnim wcieleniem istoty w głowie Aarona był jak dotąd wąż – a konkretnie kobra, która kołysała się na swoim umięśnionym ogonie. Z jej paszczy wydobywało się groźne syczenie, wyraźnie szykowała się do ataku.

– Nie podoba mi się to, Zeke – powiedział głośno Aaron, nie otwierając jednak oczu. – Musisz mi powiedzieć, co mam robić.

– Nie bój się, Aaronie. To część ciebie. Byłeś taki, odkąd zostałeś poczęty – wyjaśnił mu Zeke. – Ale musisz się spieszyć. Gabrielowi nie zostało wiele czasu.

– Ale ja nie mam pojęcia, co robić! – krzyknął Aaron. Przed oczami zatrzepotał mu koliber.

– Rozmawiaj z nim – warknął Zeke. -I zrób to, czego się dowiesz.

Mój pies umiera – Aaron skierował swoje myśli do zmiennokształtnej istoty, która unosiła się przed nim w oceanie czarnej smoły. – Być może nawet już nie żyje, ale ja nie mogę się poddać. Proszę, czy możesz mi pomóc? Czy jest coś, co możesz zrobić, by pomóc mi go uratować?

Istota przybrała postać płodu, jakby ludzkiego, ale nie do końca. To coś unosiło się po prostu w błoniastym worku, nie odpowiadając na wezwania Aarona, a jedynie obserwując go swoimi ciemnymi oczami.

Aaron był wściekły. Czas uciekał, a on rozmawiał z jakimś prenatalnym wytworem własnej chorej jaźni.

Mam tego dość – w jego głowie rozległ się krzyk – Jeżeli potrafisz mi pomóc, zrób to. A jeśli nie, wynoś się z mojego umysłu i pozwól mi zawieźć psa do weterynarza.

Jak statek zmieniający kurs, przypominająca noworodka zjawa powoli obróciła się, zmieniła w jakąś rybę i zaczęła odpływać.

– To… to odchodzi, Zeke.

Aaron poczuł na ramieniu mocny uścisk dłoni mężczyzny.

– Nie pozwól mu odejść. Mów do niego, Aaronie. Błagaj by wrócił. Bez względu na to, czy jesteś gotowy, czy nie, tylko w ten sposób możesz ocalić Gabriela.

Proszę – Aaron przeniósł się z myślami w mroczne od-męty. – Błagam, nie pozwól mu umrzeć. Ja… nie wiem, co bez niego zrobię.

Ryba, która teraz była już iguaną, odpływała w nicość… Po drodze zamieniła się jeszcze w świecącego nietoperza, a potem w parecznika, ale tak czy inaczej, od-dalała się, z każdą chwilą niknąc w oddali. Wtedy Aaron zdobył się na coś, czego nie potrafił uzasadnić, Po raz ostatni odezwał się do widziadła w swojej głowie, ale tym razem zrobił to w starożytnym języku, którym przemówił do Ezekiela przy pierwszym spotkaniu, który on nazwał językiem posłańców.

Proszę, pomóż mi – wyszeptał w pradawnym dialekcie - Jeżeli potrafisz to uczynić, nie pozwól umrzeć mojemu przyjacielowi.

Z początku nie zauważył, by jego prośba odniosła jakikolwiek efekt. Lecz po chwili ujrzał szympansa, który zawrócił i powoli zbliżał się swoim komicznym chodem.

On wraca – Aaron powiedział do anioła w tym samym wymarłym języku.

Otwórz się na niego - odparł Zeke. – Przyjmij go i zaakceptuj jako część siebie.

Aaron gwałtownie potrząsnął głową, nie otwierając oczu.

Co to znaczy? - zapytał.

Upadły anioł wbił mu kurczowo paznokcie w ramiona.

Zaakceptuj to, albo oboje zginiecie.

Aaron miał przed sobą drapieżnego kota, patrzył wprost w oczy przerażającej bestii.

Akceptuję cię - powiedział w mowie posłańców, nie wiedząc za bardzo, jak powinien się zachować. Pantera podniosła łeb i znów stała się wężem, choć zupełnie innym niż te, które Aaron widział do tej pory. Jego oślizłe ciało było pokryte kępkami jedwabistych włosków oraz małymi, umięśnionymi kończynami, które z niecierpliwością unosiły się w powietrzu. Jednak najdziwniejsze i najbardziej przerażające było to, że wąż posiadał twarz, która w niczym nie przypominała gadziego oblicza. Twarz tego węża wyrażała zadowolenie – a sposób, w jaki wymachiwał swoimi zdeformowanymi mackami, sugerował Aaronowi, że on także został zaakceptowany.

W pewnym momencie bestia zaczęła jarzyć się niesamowicie jasnym światłem. Aaron mógł rozróżnić wszystkie żyły i naczynia włoskowate na jej ciele. Po chwili światło stało się wręcz oślepiające, a ciemność, która wcześniej spowijała gada, zniknęła gdzieś, tak jak noc ustępuje miejsca brzaskowi.

Nagle ciało Aarona przeszył potężny i bolesny zastrzyk energii. Poczuł się, jakby został porażony ładunkiem elektrycznym o sile kilku tysięcy woltów. Aaron otworzył oczy i zobaczył, że życie Gabriela właśnie do-biega końca.

Już czas, Aaronie – usłyszał głos Ezekiela. Spojrzał na niego. Z jakiegoś powodu starzec płakał. Aaron poczuł mrowienie w dłoniach. Nie było to jednak przyjemne, lecz raczej bolesne uczucie. Kiedy na nie popatrzył, zobaczył, że na opuszkach palców tańczą skwierczące białe ogniki, przypominające krótkie spięcia w sieci elektrycznej.

– Co się ze mną dzieje? – spytał, bojąc się nawet wziąć ddech.

– Jesteś teraz całością, Aaronie. Stałeś się kompletny.

Chłopak instynktownie poczuł, co należy zrobić. Nie odrywając wzroku od swoich rąk, odwrócił je dłońmi dół i po raz kolejny położył na ciele Gabriela. Poczuł, jak energia opuszcza jego ciało i przeskakuje na psa, wbija się pod futro, pod skórę i przenika wnętrzności. Powietrze wokół wypełnił zapach ozonu.

Ciało Gabriela zwijało się i rzucało na asfalcie, ale Aaron nie zdejmował z niego rąk. Krew, która jeszcze przed chwilą pokrywała biszkoptowe futro, zaczęła wysychać, tlić się i parować oleistymi smugami, które wiły się w powietrzu.

– Myślę, że zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy – powiedział spokojnym tonem Zeke.

Aaron zdjął ręce ze zwierzęcia. Przez krótki moment na ciele Gabriela zostały odciski jego dłoni, ale i one szybko zniknęły. Potężne uczucie, które jeszcze przed chwilą wypełniało Aarona, wyraźnie słabło, ale pomimo tego, wciąż czuł się inaczej – zarówno mentalnie, jak i fizycznie.

– Co zrobiłem? – Aaron zamrugał oczami, przenosząc wzrok z Gabriela na Ezekiela i z powrotem. Pies oddychał słabo, ale regularnie, jakby właśnie uciął sobie krótką drzemkę.

– To, co było konieczne, byście razem z Gabrielem pozostali przy życiu – odparł Zeke złowrogo.

Aaron wyciągnął rękę i dotknął głowy psa.

– Gabriel? – powiedział ostrożnie, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, czego był przed chwilą świadkiem.

Pies powoli podniósł łeb, ziewnął przeciągle i popatrzył na Aarona.

Cześć, Aaron – przywitał się wesoło, przewracając się na brzuch.

Aaron poczuł, jak łzy napływają mu znów do oczu. Nachylił się i uściskał psa.

– Wszystko w porządku, piesku? – spytał, tarmosząc go za kark i całując w pysk.

Nic mi nie jest, Aaronie - odparł Gabriel. Wyglądał na zdenerwowanego, rozglądał się wokół, próbując uwolnić się z uścisku swojego pana. Widziałeś gdzieś moją piłkę? - spytał głosem, w któ-rym słychać było zaskakującą inteligencję. Aaron z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie jest jedyną osobą, która przeszła metamorfozę.


*

Za późno - pomyślał anioł Kamael z wysokości da-chu budynku, na którego krawędzi przycupnął niczym upiorny gargulec. Ze smutkiem przyglądał się restauracji płonącej poniżej. Za późno, by uratować jeszcze jednego.

Gęsty szary dym buchał przez wybitą szybę restauracji Eddy's Breakfast and Lunch. Żywe języki pomarańczowych płomieni, wydobywające się z samego środka pożaru, miały nadzieję, że uda im się pożreć coś jeszcze, coś, co zaspokoi ich wilczy apetyt.

Ze swojej grzędy po drugiej stronie ulicy Kamael obserwował, jak strażacy walczą z pożogą, kierując strumienie wody wprost w rozszalałe piekło, tak by ogień nie przedostał się na sąsiednie budynki. Muszą być bardzo wytrwali i cierpliwi – pomyślał anioł, bo tego ranka przyszło im się zmierzyć z najbardziej nienaturalnym żywiołem, z jakim kiedykolwiek mieli do czynienia.

Kamael zaplanował sobie, że dzisiaj nawiąże kontakt z dziewczyną, wyjaśni jej, jakie zmiany zachodzą w jej organizmie i ostrzeże przez zagrożeniem, jakie się z tymi zmianami wiąże. Zagrożeniem, z którego skali nawet on nie zdawał sobie do końca sprawy.

Kamael obserwował tę dziewczynę (Jak jej było na imię – chyba Susan?) – od chwili, w której dostrzegł u niej pierwsze symptomy nadciągającej transformacji. Dzisiaj coraz trudniej było znaleźć ich wszystkich – świat stał się dużo większym i bardziej skomplikowanym miejscem niż na kiedyś. Nieprzyjaciel posługiwał się tropicielami, ludzkimi psami gończymi. On sam jednak nie potrafił działać w taki sposób, wykorzystując do swoich celów te często godne współczucia istoty. Kamael uważał, że to zbyt okrutne.

Susan była samotnikiem, podobnie jak większość należących do jej rasy. Żyła sama, bez bliskich przyjaciół ani rodziny. Ale pracowała jako kelnerka i praca ta zdawała się być centrum jej świata. Tutaj odżywała na nowo, otoczona tłumami rozmawiających i jedzących ludzi. Obsługiwała ich, nawiązywała często rozmowę, a potem żegnała ciepłym słowem i serdecznym gestem. U Eddy'ego czuła się dobrze, na zewnątrz było obco i wrogo.

Kamael śledził ją, czekając na jakikolwiek znak zwiastujący przemianę, która miała w niej nastąpić. Zaczął nawet odwiedzać restaurację, by móc poznać ją bliżej. Nie musiał długo czekać. Z dnia na dzień zaczęła wyglądać coraz bardziej niechlujnie, a pod oczami pojawiły się ciemne sińce – bezsprzeczny dowód na to, że nie może spać. Jako pierwsze pojawiały się zazwyczaj sny - zbiorowe wspomnienia całej rasy, sięgające tysięcy lat wstecz, które gromadziły się w tym samym miejscu i składały w jedną całość. To wystarczyło, by niektórzy popadali w obłęd, nie doczekawszy innych zmian, które miały dopiero nastąpić.

Strażacy poniżej wydawali się już panować nad sytuacją, wchodzili ostrożnie do budynku, zapewne, by odnaleźć ciała ludzi, którzy zostali uwięzieni wewnątrz

Kamael westchnął ciężko. O tej godzinie restauracja była z reguły pełna gości – tych, którzy wracali z nocnej zmiany i tych, którzy mieli dopiero rozpocząć pracę. Werchiel na pewno sam wybrał tę porę – pomyślał anioł, obserwując, jak strażacy wynoszą z dogasającego budynku ciała pierwszych ofiar.

Dziewczyna musiała być już w dużo bardziej zaawansowanej fazie przemiany, niż się spodziewał, skoro znaleźli ją z taką łatwością. Gdyby zareagował wcześniej być może dałoby się tego uniknąć. Może udałoby mu się przekonać młodą kobietę, żeby uciekała, zanim Potęgi wpadną na jej trop.

Z następnymi będzie musiał działać dużo szybciej.

Strażacy układali kolejne zwęglone ciała za pospiesznie wzniesionym parawanem, na chodniku przed zgliszczami budynku, który jeszcze dzisiaj był restauracją Eddy's Breakfast and Lunch. Do tej pory Kamael naliczył szesnaście ofiar. Ciała dziewczyny jeszcze nie odnaleziono.

Ostatnie ataki Straży Anielskiej cechowała wyjątkowa brutalność, kompletny brak poszanowania dla niewinnych istnień postronnych ludzi i wyraźna desperacja. Kamael przypomniał sobie morderstwo Samchii w Hong -kongu. Zawsze były ofiary. Takimi metodami posługiwali się Strażnicy, bo taka już była ich natura. Ale ostatnio… Skąd ta nagła eskalacja przemocy? To go niepokoiło. Co tak wzburzyło i rozsierdziło ich mocodawcę?

Kamael wzdrygnął się na myśl, która właśnie przyszła mu do głowy. A jeśli to ona była Wybranką? Co jeśli Susan była tą, która została przepowiedziana tysiące lat temu?

Przypomniał sobie chwilę, gdy sam zboczył z wybranej wcześniej ścieżki. Wydawało mu się, że zdarzyło się to zaledwie kilka chwil temu. Zostali zesłani z nie-ba do starożytnego miasta Urkish, by wytępić wszelkie zło, które się tam zalęgło. Mówiło się, że to właśnie Urkish było rajem dla nieczystych; miejscem, gdzie ci, którzy obrazili Boga, mogli żyć w ukryciu, przez nikogo nie niepokojeni. Potęgi zostały wysłane ze świętą misją, a każdy, kto im się sprzeciwił, ginął z ich ręki i w obliczu ich prawości.

W kryjówce zbudowanej z błota i słomy znaleźli starca – jasnowidza, który jedno oko miał przesłonięte mlecznym bielmem. Wraz z nim odnaleziono dziesiątki glinianych tablic, na których została spisana przepowiednia. Jako pierwszy gryzmoły starca odczytał Werchiel, były kapitan Kamaela. Słowa przepowiedni mówiły o związku anioła i człowieka, którego owocem miało być wyjątkowe potomstwo – bardziej wyjątkowe niż ludzie czy anioły – które miało okazać się kluczem do ponownego zjednoczenia tych, którzy zostali niegdyś wyrzuceni z Raju z ich najświętszym Ojcem.

– To bluźnierstwo! - ryknął dowódca, a potem potłukł tabliczki na drobne kawałki.

Tego dnia miasto Urkish zostało zmiecione z powierzchni świata i wszelki ślad po nim zaginął.

Jednak słowa nie zginęły. Bez względu na to, jak bardzo starał się o nich zapomnieć, Kamael nie potrafił wymazać z pamięci przepowiedni jednookiego starca. Była w niej zawarta obietnica nadejścia czasów pokoju, w których nie będzie już wymierzania kary ani stawania twarzą twarz ze śmiercią. To właśnie te słowa sprawiły że Kamael porzucił przed wiekami swoich braci i ich świętą misję. Mimo upływu czasu, słowa te wciąż nie dawały mu spokoju.

A zatem – jeżeli to właśnie Susan była potomstwem z przepowiedni? Kamael zadawał sobie to pytanie za każdym razem, gdy było już za późno, by ratować którego z nich. Co jeżeli to ona była kluczem do zjednoczenia upadłych z Bogiem? I co, jeżeli, przekonany o swojej nieomylności, Werchiel pozbawiał nas jedynej szansy, wypalając wszystko na swojej drodze oczyszczającym ogniem?

Kamael dostrzegł wreszcie ciało Susan, które strażacy wynieśli z dogasających zgliszczy jako jedno z ostatnich.

Jej poczerniałe od ognia kończyny wyciągały się ku niebu, jakby błagając o ratunek w ostatniej chwili życia.

Kamael poczuł ból i smutek, że nie zdążył jej pomóc. A co, jeśli… – usłyszał w głowie znajomy głos, który jeszcze niedawno udawało mu się skutecznie uciszać.

Nie mógł już dłużej myśleć w ten sposób. Musi działać dalej, inaczej wszystkie dotychczasowe ofiary pójdą na marne.

Anioł odwrócił się plecami do masakry, której efekty widać było na dole i poszedł w drugą stronę. Wystawił twarz w kierunku porannego słońca i wciągnął powietrze do płuc.

Byli jeszcze inni, którzy go potrzebowali.

Mając na plecach Potęgi, musi się spieszyć, jeśli ktokolwiek w ogóle ma ocaleć.


*

Zeke wskazał Aaronowi miejsce. W niewielkim po-mieszczeniu było tylko jedno krzesło – czarny, skórzany fotel biurowy, prawdopodobnie znaleziony na śmietniku. Przez środek fotela biegł szeroki pas szarej taśmy izolacyjnej i Aaron dotknął jej, zanim usiadł, żeby sprawdzić, czy nie jest lepka.

Po tym, co wydarzyło się na ulicy biegnącej wzdłuż błoni, cała trójka ulotniła się jak najszybciej z miejsca zdarzenia by uniknąć trudnych pytań. Kobieta kierująca białym Fordem Escortem nie posiadała się z radości, widząc, że nie zabiła Gabriela i poklepała go nawet, zanim wsiadła z powrotem do samochodu i odjechała, Kiedy tłum gapiów rozstąpił się, Zeke zaproponował, żeby poszli do niego.

Do Hotelu Osmond, pensjonatu przy Washingtown Street, znajdującej się niemal w samym centrum Lynn szło się piechotą najwyżej piętnaście minut. Ponieważ był z nimi Gabriel, a psów nie wpuszczano do hotelu musieli obejść budynek z drugiej strony i wejść do środka przez zawsze otwarte wyjście ewakuacyjne.

Zeke mieszkał na czwartym piętrze rozpadającego się budynku, w pokoju numer 416.

Z całą pewnością nikt nie spodziewał się w tym miejscu anioła.

– Upadłego anioła – poprawił go Zeke, siadając na pojedynczym łóżku, nakrytym zieloną, zjedzoną przez mole wojskową narzutą. – A to duża różnica.

Po drodze Aaron kupił w sklepie dwie puszki oranżady i butelkę wody dla Gabriela.

– Masz coś, do czego mógłbym mu nalać wody? – spytał Aaron, odkręcając butelkę.

Zeke wstał i zaczął szperać w stercie gratów, które zalegały w kacie pokoju.

– Niestety, nic nie mam – powiedział. – W pokoju i tak nie wolno gotować, więc nie potrzebuję żadnych naczyń.

Aaron nalał sobie trochę wody na dłonie i podał Gabrielowi do picia.

– W porządku, poradzimy sobie.

– Dziękuję – kulturalnie odparł Gabriel. Upuścił trzy-maną w pysku piłkę na podłogę i zaczął chłeptać wodę z rąk swojego pana.

Zeke położył się na łóżku i otworzył puszkę oranżady.

– Wszystko w porządku? – zwrócił się do Aarona, szukając czegoś w kieszeniach zniszczonego płaszcza, Gabriel skończył pić. - Jeszcze raz dziękuję za wodę, Aaronie - powiedział, oblizując się. – Byłem bardzo spragniony. Aaron wytarł obślinione ręce w nogawkę spodni.

– Tak, nic mi nie jest – powiedział i także otworzył puszkę z piciem. Nie spuszczał przy tym wzroku z psa.

– Nie wydaje ci się jakiś inny? No nie wiem, jakby mądrzejszy?

Zeke wydobył w końcu z kieszeni małą buteleczkę u Seagram's i wlał zawartość do puszki.

– Alkoholu też nie wolno tu wnosić – powiedział z uśmiechem, pociągając solidny łyk wzmocnionego w ten sposób napoju. – Czekałem na ten pierwszy łyk od rana – dodał anioł, oblizując wargi.

Aaron usiadł na krawędzi fotela i zaczął głaskać Gariela po głowie.

– Czy wydaje mi się mądrzejszy? – Zeke powtórzył jak echo, przykładając dłoń do ust, by stłumić beknięcie. – Tak, pewnie tak, ale czego się spodziewałeś. Naprawiłeś go, uczyniłeś, że stał się lepszy – prawdopodobnie lepszy niż kiedykolwiek wcześniej.

To mówiąc, anioł pociągnął z puszki kolejny łyk. Aaron usiadł głębiej w fotelu, stawiając puszkę między nogami i pokręcił głową.

– Pamiętam to jak przez mgłę. Nie mam pojęcia, co ja właściwie takiego zrobiłem.

Gabriel położył się u jego boku i zamknął oczy. W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie rytmicznym chrapaniem psa, który po chwili zapadł w drzemkę.

– Co się ze mną stało, Zeke? – spytał Aaron. W jego głosie zabrzmiał strach, nad którym próbował jakoś zapanować. – Co zrobiło to… zwierzę w mojej głowie? Odezwij się do mnie!

Puszka z napojem wymieszanym z ginem zatrzyma się w połowie drogi do ust.

– To była Boska menażeria – powiedział – nie żadne zwierzęta. Postarajmy się okazać Mu szacunek.

Aaron skinął głową.

– Dobrze, przepraszam – odparł z uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust.

– Większość ludzi widzi w nich tylko różne gatunki zwierząt – gołębia albo lwa. We wszystkich Jego stworzeniach.

Zeke opróżnił puszkę, po czym wrzucił pustą do worka na śmieci stojącego przy łóżku. – Dzięki temu stałeś się kompletny – rzekł, odpowiadając na właściwe pytanie Aarona. – Po raz pierwszy od urodzenia jesteś taki, jaki powinieneś być…

A jaki powinienem być? – przerwał mu Aaron, rozzłoszczony tą enigmatyczną odpowiedzią. – Jesteś na wskroś Nefilimem, Aaronie. Aaron uderzył zaciśniętymi kurczowo pięściami w oparcie fotela.

– Przestań mnie tak nazywać! – krzyknął ze złością. Gabriel podskoczył we śnie i podniósł głowę. - Wszystko w porządku? – zapytał. - Przepraszam – uspokoił go Aaron i sięgnął ręką, żeby podrapać psa pod brodą. – Wszystko w porządku. Możesz spać dalej.

Gabriel położył łeb na podłodze i niemal natychmiast zapadł z powrotem w sen.

– Wybacz, że musiałeś dowiedzieć się tego właśnie ode mnie, ale taka jest prawda – powiedział Zeke, po czym znalazł w kieszeni kolejną buteleczkę, tym razem z whi-sky i golnął prosto z niej.

– A więc tym zajmują się upadli aniołowie? Jak to było – Gregory? Czy wszyscy Gregory chodzą po świecie i węszą w poszukiwaniu Nefilimów?

Zeke zachichotał i oparł głowę o popękaną ścianę.

– Grigori – poprawił go. – A jeśli chodzi o twoje pytanie – to nie, nie zajmujemy się tym. Nasze zadanie przydzielił nam bezpośrednio ten Ważny Gość na górze – ciągnął dalej, wskazując palcem sufit. – I nie mam na myśli Szalonego Ala z pokoju 520. – Zeke napił się jeszcze whisky, zanim kontynuował: – Sam Bóg we własnej osobie powiedział nam, co mamy robić. Nasze zadanie w gruncie rzeczy było bardzo proste – trudno wręcz uwierzyć, że tak je schrzaniliśmy.

Upadły anioł mówił powoli, jakby przywołując z pamięci określone zdarzenia.

– Nasza misja polegała na obserwowaniu was. Kiedy tu przybyliśmy, ludzie byli jeszcze bardzo młodzi i potrzebowali opieki. Mieliśmy być ich pasterzami, no wiesz – trzymać ich z dala od kłopotów i tak dalej.

Zeke zamilkł, a na jego twarzy pojawił się smutek. Aaron postawił pustą puszkę na podłodze za fotelem. Ktoś w pokoju obok zaniósł się gwałtownym kaszlem.

– I co się stało? – spytał wreszcie.

Zeke przyglądał się małej brązowej buteleczce, którą trzymał w dłoni. Nie podniósł wzroku, tylko westchnął głęboko i ciągnął swoją opowieść:

– Wykazaliśmy się zbyt daleko idącą gorliwością i straciliśmy profesjonalny dystans, który dzielił nas i ludzi.

Mówiąc to, Zeke nerwowo obracał butelkę w dłoniach. – Zaczęliśmy uczyć ich rzeczy, które nasz Pan uważał za nieodpowiednie dla ludzi: jak wytwarzać broń, czytać w gwiazdach i przepowiadać pogodę. Mężczyzna roześmiał się głośno. Jeden z nas, idiotów, nauczył nawet kobiety sztuki makijażu. – Zeke podniósł butelkę do ust. – Jeżeli twoja dziewczyna spędza przed randką z tobą dwie godziny przed lustrem, wiesz już, kto za to odpowiada.

– Nie mam dziewczyny – odpowiedział zakłopotany Aaron i natychmiast pomyślał o Vilmie. Zeke wypił do dna ostatnią porcję alkoholu, ignorując komentarz Aarona.

– A ludzie nauczyli nas z kolei innych rzeczy: picia, palenia i uprawiania seksu. Staliśmy się podobni do nich.

Zeke przerwał na chwilę i przyłożył usta do butelki, a kiedy zorientował się, że nic już w niej nie zostało, cisnął nią ze złością na podłogę. – Zaczęliśmy żyć jak ludzie i zachowywać się jak oni. Niektórzy z nas znaleźli sobie nawet żony.

– I tak przyszedł na świat pierwszy Nefilim? – spytał Aaron.

Upadły anioł skinął głową.

– Szybko się uczysz. Tak, to właśnie Grigori są odpowiedzialni za ten bałagan. Ale nie tylko oni.

Zeke wstał, zdjął płaszcz i powiesił go na oparciu łóżka.

– Nie byliśmy jedynymi aniołami, którym wpadły w oko śmiertelne kobiety. Byli też inni, dezerterzy z Wielkiej Wojny Niebiańskiej, którzy przybyli na Ziemię by się tam ukryć.

Wielka Wojna Niebiańska. Aaron przypomniał sobie poemat Johna Miltona Raj utracony. Czytał go na zajęciach z literatury angielskiej u profesora 0'Leary.

– A więc to nie była literacka fikcja? – spytał Ezekiela. – Naprawdę miała miejsce taka wojna między aniołami?

Zeke klapnął na łóżko i popatrzył w sufit. Aaron dostrzegł w jego ręce papierosa.

– Nie, to była prawda.

Upadły anioł wziął papierosa między dwa palce i zamknął oczy, delikatnie zaciskając powieki. Nagle Aaron zobaczył dym i płomień. Zeke zapalił papierosa samymi palcami. Ja chyba śnię – pomyślał.

– Grigori nie brali w niej udziału, ale z tego, co słyszałem, działy się tam straszne rzeczy. – Stary anioł zaciągnął się papierosem, a potem odchylił głowę do tyłu i wypuścił z ust kłąb siwego dymu.

– Chyba nie wolno tu palić – dodał – ale nie mogłem się powstrzymać. Cholernie trudno rzucić ten nałóg.

Zaciągnął się ponownie, tym razem wypuszczając dym nosem.

Tak naprawdę to Poranna Gwiazda wszystko popsuł -powiedział, wracając myślami do przeszłości. – Nie potrafił docenić tego, co miał wcześniej. Aaron speszył się. – Poranna Gwiazda?

Zeke zaciągał się papierosem tak łapczywie, jakby miał to być ostatni w jego życiu.

– Lucyfer. Lucyfer Poranna Gwiazda. Niegdyś był prawą ręką Boga, ale zgubiła go zazdrość. On i jego bra-cia, którzy podążyli za nim, spieprzyli wszystko jeszcze bardziej niż my.

W pokoju śmierdziało gryzącym dymem. Aaron oddałby w tej chwili wiele, żeby było tu okno. Zamachał ręką przed twarzą, mając nadzieję, że w ten sposób uda mu się rozgonić dym i odetchnąć nieskażonym powietrzem.

– Ale w porównaniu z losem, który go spotkał, nam tak się upiekło.

Gabrielowi zaczęło się coś śnić. Leżąc na podłodze, podkurczał co chwilę łapy, jakby kogoś gonił. Aaron uśmiechnął się, obserwując swojego psa. Zawsze ciekawiło go, co też może śnić się psu. Musi o to spytać Gabriela, kiedy się obudzi.

Po chwili jednak zwrócił swoją uwagę z powrotem na mężczyznę leżącego na łóżku.

– Czy zostaliście ukarani?

Zeke powoli skinął głową i zatopił się w myślach,

– Zostaliśmy wygnani na Ziemię, by już nigdy nie ujrzeć Raju. Powiedziano nam, że skoro tak bardzo chcemy być ludźmi, będziemy żyli wśród nich na zawsze.

Wypalił papierosa do końca, po sam filtr, delektując się resztką rakotwórczych substancji smolistych.

– To chyba nic strasznego, prawda? – spytał ostrożnie Aaron.

Zeke zgasił wypalonego papierosa o ramę łóżka i upuścił niedopałek na podłogę.

– Nie, nie bardzo – odparł lekceważącym tonem. -Przecież i tak tego chcieliśmy.

Aaron wyczuł w jego głosie rosnący niepokój. Zeke sięgnął ręką do tyłu i zaczął rozcierać sobie kark oraz miejsce na plecach, w którym kiedyś wyrastały mu skrzydła.

– Poza tym, że zabrali nam skrzydła. – Ezekielowi zadrżał głos.

– Kto… kto zabrał wam skrzydła?

– A jak myślisz? – odparł ostro Zeke, wciąż drapiąc się po plecach. – Potęgi. To Strażnicy odcięli nam skrzydła… i zabili nasze dzieci.

Błyskawicznie otarł oczy, pozbywając się z nich jakiegokolwiek śladu emocji. Aaron zastanawiał się, ile czasu minęło, odkąd upadły anioł opowiadał komuś raz ostatni swoją historię.

– Oni nie znają litości, Aaronie. Potrafią bezbłędnie wyczuć moment, w którym Nefilim osiąga dojrzałość – czasem nawet wcześniej. Wtedy tropią go i zabijają, zanim będzie w stanie w pełni wykorzystać swoją moc. Dlatego właśnie zrobiłem to, co zrobiłem – dałem ci szansę stoczenia walki.

Gabriel nagle podniósł głowę, jakby wyczuł atmosferę smutku i przygnębienia, która wypełniała teraz pokój na równi z papierosowym dymem.

– Co się stało? – spytał, spoglądając na Aarona i Ezekiela.

– A więc tak wyrównujecie rachunki? – zapytał Aaron. – Kiedy znajdziecie któregoś z nas, pomagacie mu odnaleźć w sobie Nefilima? W ten sposób odgrywacie się na Strażnikach za to, co wam zrobili? Zeke ze smutkiem pokręcił głową.

– Już dawno nauczyłem się nie wtrącać.

– A pozostali, których spotkałeś na swojej drodze – czy Strażnicy ich pozabijali?

– Chyba tak – wyszeptał Zeke. – W końcu wszystkich dopadli.

– W takim razie, dlaczego ja? Dlaczego pomagasz mnie, a nie innym?

Upadły anioł wzruszył ramionami.

– Naprawdę nie mam pojęcia. Coś podpowiedziało mi, że jesteś wyjątkowy.

Загрузка...