ROZDZIAŁ 13

Wycieńczony Aaron upadł na kolana na trawniku przed własnym domem. Mimo zamkniętych oczu wciąż widział wstępującego do nieba Ezekiela. Odprężył się i od razu poczuł, jak skrzydła wyrastające mu z pleców znikają pod skórą na łopatkach. Poczuł swędzenie i kiedy otworzył oczy, ujrzał, że czarne znaki na jego ramionach i klatce piersiowej również znikają.

Gabriel podbiegł do niego, machając ogonem z taką furią, jakby utracił kontrolę nad tylną częścią swojego ciała. Wsadził łeb Aaronowi pod pachę i trącał go nosem, domagając się pieszczot.

– To było bardzo ładne, Aaronie – zaszczekał radośnie. – Pozwoliłeś mu wrócić do domu.

Aaron popatrzył wymownie na Kamaela.

– Co się właściwie stało? – spytał, stając niepewnie na roztrzęsionych nogach. – Co ja zrobiłem?

Anioł w milczeniu patrzył w niebo. Na jego brudnym, ale wciąż szlachetnym obliczu malowała się niewypowiedziana tęsknota.

– Nie mam już najmniejszych wątpliwości, Aaronie Corbet – powiedział w końcu, kręcąc głową z niedowierzaniem i spoglądając na niego z góry. – Jesteś Wybrańcem, którego nadejście zostało przepowiedziane przed wiekami. W końcu udało ci się…

– Ale co ja zrobiłem? – Aaron domagał się odpowiedzi. Anioł podrapał się w srebrną kozią bródkę.

– Masz w sobie moc, by udzielać rozgrzeszenia – wyjaśnił, a na jego ustach zagościł uśmiech. – Każdemu, kto utracił łaskę w oczach Boga, za twoją sprawą zostaną wybaczone wszystkie grzechy, pod warunkiem, że zda sobie z nich sprawę i wyrazi skruchę.

– To bardzo dobrze, Aaronie – ucieszył się Gabriel, który patrzył na swojego pana, w dalszym ciągu szaleńczo machając ogonem. – Prawda, że to dobrze?

– Pewnie, że to dobrze – zgodził się Aaron. – A więc otrzymują rozgrzeszenie – tylko co to dla nich oznacza w praktyce? I gdzie zniknął Zeke? – spytał anioła.

Kamael znowu spojrzał w niebo.

– Wrócił do domu.

Aaron podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. W powietrzu nie było już żadnych oznak burzy, która nawiedziła sąsiedztwo.

– Chcesz mi powiedzieć, że Zeke trafił z powrotem do nieba?

– Wy, ludzie, macie wiele barwnych określeń na to miejsce: Raj, Elizjum, kraina wiecznych łowów, niebieskie pastwiska… Niebo jest tylko jednym z określeń

– wyjaśnił Kamael.

Aaron pomyślał przez chwilę.

– I to ja go tam wysłałem?

– Jesteś pomostem między upadłymi i Bogiem. – Kamael wskazał na niego długim, zadbanym palcem.

– Bogiem? – Aaron wsunął ręce do tylnych kieszeni dżinsów. Popatrzył na zgliszcza swojego domu i przypomniał sobie, co stało się z nim oraz jego mieszkańcami

– i to wszystko w imię Boga. Zmarszczył brwi i poczuł, jak wzbiera w nim złość. – Wiesz co? – powiedział, obchodząc dom w kierunku drzwi frontowych. – Nie wydaje mi się.

Kamael podążył za nim.

– Nie uciekniesz przed tym, Aaronie – dogonił go. -To twoje przeznaczenie. Zostało zapisane…

Aaron obrócił się gwałtownie, przerywając mu w pół słowa.

– Tysiące lat temu – dokończył. – Znam doskonale tę historię, ale nie jestem pewien, czy dobrze się stało, że służę Bogu, który pozwolił, by doszło do czegoś takiego. – Po tych słowach wskazał dogasające zgliszcza domu. – Nie wspominając o setkach, a może tysiącach, których Werchiel pozbawił życia w Jego imię. – Aaron był wściekły i czuł, że mógłby rzucić rękawicę samemu Stwórcy, gdyby zaszła taka konieczność. – A teraz powiedz mi, jak mam tego dokonać.

Zaczęli się pojawiać pierwsi sąsiedzi Stanleyów, wychodząc ze swoich domów, żeby obejrzeć dzieło zniszczenia, które wzięli za efekt gwałtownej burzy.

Aaron, zapatrzony w to, co zostało z jedynego prawdziwego domu, jaki znał, razem z aniołem obserwował, jak dogasają ostatnie płomienie.

– Rozumiem twój gniew – odezwał się w pewnej chwili Kamael.

Aaron zaczął się wspinać po popękanych schodach, aż dotarł do miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi wejściowe. Potem przekroczył resztki progu i wszedł do środka ruiny.

– Czyżby, Kamaelu? Naprawdę rozumiesz? – Zatrzymal się w zrujnowanym salonie, w którym zginęli jego rodzice. – Jeszcze kilka dni temu nie wierzyłem w Niebo, anioły i ogniste miecze, nie mówiąc już o Bogu. Kopnął ze złością tlący się kawałek drewna. – A teraz dowiaduję się, że jestem częścią jakiegoś złożonego planu, mającego na celu ponowne zjednoczenie Nieba i wszystkich wyrodnych dzieci Boga, tak by mogły stworzyć z powrotem wielką szczęśliwą rodzinę.

Przypomniał sobie jeden z tych nudnych wieczorów, które spędzał z rodzicami przed telewizorem i omal się nie rozpłakał. Ale był tak wściekły, że z jego oczu nie popłynęły łzy.

– Jak mam to dla Niego zrobić, skoro On nie zadał sobie nawet trudu, żeby ocalić moją rodzinę? Możesz mnie oświecić, Kamaelu, bo jestem tego naprawdę cholernie ciekawy.

W oddali rozległo się żałosne zawodzenie pierwszych syren.

– Wszechmogący – zaczął Kamael. – Wszechmogący i podejmowane przez niego działania lub ich brak… są częścią znacznie większego i bardziej skomplikowanego planu. Możemy tego nie pojmować, ale…

– Bóg działa w zagadkowy sposób? – Aaron przerwał mu z sarkazmem. – Właśnie w taki sposób zamierzasz mi wszystko wyjaśnić? Jesteśmy tylko trybikami wielkiej machiny, w którą nikt nas nie wtajemniczył?

Na ulicy przed zniszczonym domem stali sąsiedzi. W ich oczach widać było strach. Aaron słyszał myśli kłębiące się w ich głowach. Jak mogło do tego dojść? Nie wiedziałem nawet, że padało. Czy nastąpiła jakaś eksplozja? Mieszkam tuż obok. To mogło przecież zdarzyć się mnie. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało.

– Wiem, że trudno to zrozumieć, kiedy człowieka ogarnia rozpacz. To dylemat, przed którym i ja musiałem kiedyś stanąć, wybierając życie na tym świecie. – Anioł podszedł do zburzonej ściany i kucnął pod nią. – Ojciec wie wszystko – powiedział, sięgając ręką pod tynk. – Bez względu na to, jak beznadziejne i przypadkowe mogą nam się wydawać różne rzeczy, On zawsze ma plan.

Kamael wyciągnął coś z gruzów i przyniósł Aaronowi. To była połamana ramka, a pod nią nienaruszone zdjęcie całej jego rodziny. Wszyscy mieli na głowach czapki Świętego Mikołaja, nawet Gabriel. Aaron wziął fotografię i przyjrzał się jej. Pamiętał, że została zrobiona dwa lata temu – był wtedy wściekły, że musi zakładać tę głupią czapkę. A jeszcze większą złość wzbudzał w nim fakt, że Stanleyowie wykorzystali to zdjęcie jako świąteczną pocztówkę, którą rozesłali wówczas wszystkim znajomym i rodzinie.

Aaron ostrożnie wyjął zdjęcie z ramki – żywe wspomnienie życia, które teraz legło w gruzach, zniszczone przez starożytną przepowiednię.

– Czasem dobro musi zostać poprzedzone złem – ciągnął dalej Kamael, podejmując kolejną próbę wytłumaczenia Aaronowi złożoności boskich działań. – Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

Gabriel obwąchiwał resztki spalonego fotela, wtykając nos pod poskręcany, metalowy szkielet, wyraźnie czegoś szukając. Aaron miał mu już powiedzieć, żeby był ostrożny, kiedy pies wyciągnął wreszcie spod fotela brudną tenisową piłkę.

– Spójrz, Aaronie! – powiedział z radością, głosem zdeformowanym przez piłkę, którą trzymał w pysku. – Znalazłem moją piłeczkę. Myślałem, że straciłem ją na zawsze!

Gabriel wypuścił piłkę z pyska. Przez krótką chwilę przyjaciel Aarona był szczęśliwy, bo udało mu się zapomnieć o tragicznych wydarzeniach ostatnich kilku godzin.

Aaronowi nie podobały się wyjaśnienia Kamaela, ale uznał, że nie ma innego wyjścia, jak tylko je zaakceptować. W boskim szaleństwie musiała być widocznie jakaś metoda.

Popatrzył jeszcze raz na rodzinną fotografię, a potem złożył ją i wsadził do kieszeni.

– Muszę odnaleźć mojego małego braciszka – oznajmił, spoglądając na stojącego obok anioła. – Pomożesz mi go odzyskać?

Na Baker Street wjechały pierwsze wozy strażackie. Migające koguty i wyjące syreny zdawały się opłakiwać to, co tutaj zastały.

– Pomogę ci – Kamael odparł bez cienia emocji. Aaron pomyślał, że równie dobrze mógłby go poprosić o mleko albo śmietankę do kawy.

Gabriel przyniósł piłkę swojemu panu i upuścił ją u jego stóp. Machając ogonem, polizał go po ręce.

– Nie przejmuj się – pocieszał. – Znajdziemy Steviego. Zobaczysz, Aaronie, wszystko się ułoży.

Aaron bez słowa patrzył na dogasające ruiny domu. Legł w gruzach, tak samo jak jego życie. Zastanawiał się teraz, co przyniesie przyszłość, i szczerze wątpił, by cokolwiek jeszcze się ułożyło.

Загрузка...