Jak wynika z islandzkich protokołów sądowych Anno Domini 1656 wielebny Jon i obaj czarnoksiężnicy są postaciami historycznymi.
Pewnej nocy pod koniec lat czterdziestych siedemnastego wieku pastor, sira Jon Magnusson z Eyri w Skutilsfjördhur, obudził się, czując, że coś przygniata mu stopy. W izbie było ciemno, lecz dostrzegał wielki czarny cień, spoczywający ciężko w nogach łoża.
Wielebny musiał przyznać, że na moment lodowaty dreszcz przeszedł mu po plecach. Był jednak człowiekiem Bożym, niezłomnym w swej wierze.
– Ejże! – wymamrotał pod nosem. – A cóż to za diabelstwo włóczy się po nocach?
Domyślał się, kto nasyła tego mieszkańca piekielnych otchłani. W okolicy żył pewien chłop, Jon Jonsson, który – jak gadano – dobrze znał sztuki, przez Kościół raczej nie pochwalane. Syn tego chłopa starał się o rękę pasierbicy pastora, ale mu odmówiono. Wielebny Jon nie życzył sobie wprowadzać do domu ani syna, ani ojca; obaj cieszyli się złą sławą. Ludzie nazywali ich czarownikami, a o starym powiadano z lękiem „czarnoksiężnik”.
Teraz chcieli się zemścić.
Daleko stąd, nad wielkim fiordem, Isafjördhardjup, fale tłukły o skalny brzeg, lecz bliżej, w osłoniętej zatoce, cicho było niczym w grobie.
Zemsta nie zemsta, pastor nie miał zamiaru poddawać się bez walki. Znał wiele sposobów, by się bronić, wiele magicznych formułek i świętych zaklęć, które mogły posłużyć przy odpędzaniu złego ducha. Starał się przezwyciężyć strach, złożył drżące dłonie i wołał, zrazu dość niepewnie, potem jednak coraz bardziej stanowczo:
„Zwracam się do Ciebie, Boże Wszechmogący.
Diabelski pies w niewolę brać mnie chce.
Nastaje na me życie, ostrzy sobie kły.
Pomóż mi, Panie, w niedoli mej!”
Zelżał ciężar? Nie, jeszcze nie. W pokoju wciąż panowały nieprzeniknione ciemności. Wielebny Jon jął szukać na nocnym stoliku swego krzyża, znalazł go i ściskając mocno skierował w stronę czerniejącego cienia. Jego głos był czysty i silny:
„Jezu żywy, ześlij mi swą łaskę,
Spraw, bym w walce z Diabłem okazał niezłomność!
Patrz na wszystko, co się dzieje,
Szatan zostanie ukarany.
Wpadnie w ciemną otchłań Śmierci,
Zepchnięty siłą mojej wiary”.
Pastor z trudem wciągał powietrze. Oddech miał ciężki, serce waliło w piersiach jak młotem, ręce się trzęsły. Na szczęście jego małżonki Thorkatli nie było w domu, mógł więc krzyczeć z siłą grzmotu:
„Ty kusisz ludzi, obrażasz dobrego syna Boga.
Podpełzasz ze złem pod Krzyż Chrystusowy.
Spokój płynie z Krzyża,
Podstępny wąż ucieka.
Kacie z Hel, znam ja twoje sztuczki…”
Nic jednak nie pomagało. Zły duch wciąż leżał na stopach pastora, czyniąc noc nieznośnie długą i bolesną.
I tak to miało trwać. Noc w noc zjawiała się ponura istota, ciężka i bezkształtna mara z bezimiennego królestwa ciemności, i dręczyła wielebnego Jona.
Sługa Boży poszukiwał w swoim domu czarodziejskich pogańskich run, ale jakim sposobem Jon Jonsson i jego syn mogliby się dostać na plebanię, by je tam umieścić? Wielebny Jon miał na myśli owe ohydne znaki z czasów, kiedy północna Islandia była opanowana przez ciemne moce z Gottskalkiem Złym na czele. Teraz z pewnością te znaki nie istnieją, zaginęły. Powinny były zaginąć. Kto jednak wie, ile potrafi Jon Jonsson?
Na to pytanie proboszcz nie umiał odpowiedzieć. I zresztą nawet nie miałby odwagi się nad tym zastanawiać.
Któregoś dnia z wizytą do pastora przybył pewien pobożny człowiek imieniem Snäbjörn Palsson z Kirkjubol. Znali się obaj od dawna. Snäbjörn powiedział, że wielebny Jon nie wygląda dobrze. Absolutnie nie. Prawdę powiedziawszy, pastor wyglądał źle. Kiedy szli ścieżką przez cmentarz i rozmawiali, wielebny Jon zwierzył się przyjacielowi ze swojej udręki.
Zimny jesienny wiatr gnał po niebie deszczowe chmury, dodatkowo potęgując makabryczną treść opowiadania. Przy takiej pogodzie żadne mroczne cienie ani nocne strachy nie wydają się zbyt nieprawdopodobne, tak samo jak czary z pradawnych, przenikniętych magią czasów.
Kiedy pastor zakończył swoją historię, Snäbjörn przystanął i zaczął spoglądać na kościelną wieżę, jakby tam szukając pomocy. Uszy zrobiły mu się czerwone od wiatru, krople deszczu spływały z czoła na nos i największym jego pragnieniem było znaleźć się pod dachem. Wielebny Jon nie przestawał jednak krążyć po cmentarnych dróżkach, by ukryć tę rozmowę w tajemnicy przed innymi, więc z szacunku dla przyjaciela Snäbjörn nie wyjawił swego pragnienia.
Zaprawdę dziwne rzeczy się dzieją w naszych czasach – westchnął. – Potęga czarnoksiężników jest tym większa, że wplatają oni do swoich formułek słowa Boże. Święte modły wypowiadają wspak.
I nie tylko to, oni wzywają imienia Bożego przy magicznych ofiarach i wróżbach. A bluźnierstwo umacnia Szatana kosztem królestwa Bożego. Złe dni nastały w naszym kraju!
Bardzo złe! A najgorsze ze wszystkiego jest, że tak wielu spośród sług Bożych zajmuje się czarami. Wybacz mi, że o tym wspominam!
Wiem, wiem – rzekł pastor z ciężkim westchnieniem. – cały naród jest jak porażony ze strachu przed mocą czarnoksiężników. Czasami zastanawiam się, czy…
Umilkł. Snäbjörn zapytał ostrożnie:
Co chciałeś powiedzieć, wielebny Jonie?
– Można by pomyśleć, że Jon Jonsson i jego syn dostali się… Nie, Jonssonowie to prostacy! Ale z drugiej strony… Wygląda na to, że ktoś, choć nie wiem kto, dostał się do… ksiąg. – Pastor zniżył głos: – Wiesz przecież, jakie to księgi mam na myśli.
Snäbjörn zadrżał, i to nie tylko z powodu spływających mu za kołnierz kropel deszczu.
– Uchowaj Boże! – zawołał. – Nie, to nie może być! „Rödskinna”, czyli „Czerwona skóra”, księga oprawiona w czerwony safian, leży przecież pod ziemią wraz ze zwłokami złego biskupa Gottskalka…
Pastor uczynił ostrzegawczy ruch ręką.
Nie wymieniaj jego imienia na poświęconej ziemi! Ale masz, oczywiście, rację. Pierwsza z dwu ksiąg zwanych „Gråskinna”, czyli „Szara skóra”, również została pochowana z jednym z tych okropnych ludzi. Druga „Gråskinna” jest pieczołowicie strzeżona w Szkole Łacińskiej w Holar,. nikt nie może jej nawet dotknąć, a cóż dopiero wynieść z ukrycia.
Obaj pobożni mężowie złożyli ręce i pospiesznie, po kryjomu odmówili modlitwę. Rozmowa zeszła na niebezpieczne tory, lepiej już milczeć.
Lęk był aż nadto uzasadniony.
„Rödskinna” i obie „Gråskinna” to księgi samego zła. Zawierały tajne runy i opisy sztuk magicznych najgorszego rodzaju. Ponure kobiety i mężczyźni, którzy zajmują się czarami, posługują się runami i znakami spisanymi na pergaminach. Niekiedy ryto je w drewnie, a nawet na żywej skórze. Istnieje lub istniało wiele takich ksiąg, jak na przykład „Gulskinna”, oprawna w złotą skórę, „Grönskinna”, księga zielona, i „Silvra”, czyli srebrzysta. Najpotężniejsze i najbardziej niebezpieczne były jednak te trzy: „Rödskinna” i dwie „Gråskinna”.
Ta z dwu szarych ksiąg, która znajdowała się w Holar, a zatem mogła być w jakiś sposób dostępna, została spisana około roku 1400 w Laufasi przez Torkella syna Gudbjarta. Pierwsza.jej część jest dość niewinna. To, co budzi prawdziwy lęk zarówno księży, jak i prostego ludu, to jej ostatnia i najdłuższa część. Spisano ją za pomocą run wprowadzających w błąd, które rozumie bardzo niewiele ludzi.
Druga „Gråskinna” zniknęła w dawno minionych czasach wraz z pewnym eremitą. Ów znawca prastarej i tajemnej wiedzy nie widywał zwyczajnych ludzi. Posiadał on księgę, w której zawartości nie orientował się nikt w parafii. Szeptano o niej z wielkim lękiem i nazywano ją właśnie „Gråskinna”. Była to z pewnością najstarsza księga magii. Człowiek, do którego należała, został pochowany w siedzibie biskupa w Skalholt, gdzie znajdowała się druga islandzka Szkoła Łacińska. Biskup musiał obiecać, że księga zostanie pogrzebana wraz z jej właścicielem, w przeciwnym razie źle będzie z całą parafią.
Najważniejsza wśród magicznych ksiąg była bez wątpienia „Rödskinna”. Śmiertelnie niebezpieczna, budząca grozę, lecz także pożądanie, została spisana przez Gottskalka Nikulassona, zwanego biskupem Gottskalkiem złym lub Groźnym, który w latach 1498-1520 zasiadał na tronie biskupim w Holar.
Ów Gottskalk pochodził z norweskiego rodu, był krewnym pani Inger z Austrat i siostrzeńcem biskupa Olafura Röngvaldssona. W młodości studiował na uniwersytecie w Rostoku, immatrykulował się w listopadzie 1482 roku, a w protokołach określono, że przybył „z Norvegr”, najpewniej więc jeszcze w tym czasie nie miał nic wspólnego Islandią.
W Holar u swego wuja Olafura Röngvaldssona zjawił się zapewne jako ksiądz, może nawet pełnił obowiązki asystenta biskupa. Po śmierci Olafura w 1495 roku kazał nazywać się biskupem, ale oficjalnie został nim mianowany dopiero w roku w 1499 przez arcybiskupa Nidaros. Rejestr krzywd wyrządzonych przez Gottskalka miejscowej ludności jest długi jak nieurodzajny rok.
Nieludzkie podatki na kościół (czyli na biskupa), niezwykła surowość jakoby w imieniu Boga, podstępność i nienawiść, okrutne wyroki sądowe za najdrobniejsze uchybienia – pewien człowiek został bardzo surowo ukarany za to, że ożenił się z dziewczyną, która była jego krewną w czwartym pokoleniu – nieustanne upominanie wszystkich i nagany… Wyliczankę można by ciągnąć jeszcze długo. Poważany był jedynie przez takich zarozumiałych i przenikniętych pychą parafian, co to najchętniej wytykają błędy swoim bliźnim. Przy każdej najdrobniejszej sprawie sądowej biskup troszczył się bardzo, by nałożone grzywny przypadły jemu. Jeśli miał ochotę na czyjąś zagrodę, to ją zdobywał.
Nieco mniej znany był fakt, iż Gottskalk okazał się największym w swojej epoce czarnoksiężnikiem. Zaczął na nowo uprawiać czary, magię i gusła, jakich od dawna już nie praktykowano. Wykształcony na wielkich uniwersytetach świata, liznął też trochę tajemnych sztuk w Czarnej Szkole paryskiej i był nimi oszołomiony…
„Rödskinna”, tajemne dzieło jego życia, miała złote litery i przepiękne iluminacje. Ponieważ treść pochodziła z czasu run, a wszelkie czarnoksięskie formułki zapisano runami i znakami magicznymi, bardzo często zniekształconymi i odwróconymi, całość była tajemnicza i dla nie wprowadzonych całkowicie niezrozumiała. Biskup nie chciał przekazać treści księgi nikomu, nikt po jego śmierci nie mógł jej odziedziczyć.
Tak więc „Rödskinna” została pogrzebana razem ze swym autorem.
Dwaj przyjaciele zatrzymali się przy bramie cmentarza.
– Wszystkie trzy księgi są ukryte lub pogrzebane – rzekł Snäbjörn. – Nie ma się zatem czego obawiać z ich strony.
Pastor, uspokojony, kiwał głową.
Ale, Boże mój, jakże się obaj pobożni mężowie mylili!
Gwałtowny poryw wichru szarpał ich ubrania, jakby chciał przekazać ostrzeżenie płynące ze świata grobów, z cmentarza.
Obaj milczeli, kiedy otwierali bramę i wchodzili dc ciepłej siedziby proboszcza. Sira Jon nie uważał już jednak swego domostwa za przytulne ani bezpieczne. To przecież tutaj był nawiedzany i dręczony przez złego ducha.
Dopiero po sześciu tygodniach siła nieczysta dała mu spokój. Tej nocy bez przerwy śpiewał i wykrzykiwał mające odpędzić Szatana formułki:
„Krew dobrego syna Bożego zmywa każdy grzech.
Wierzymy w niego, to wiedzie nam się we wszystkim.
Diabeł spętany krzyczy u piekła bram.
Nie próbuj moich sił,
Bowiem Bóg daje nam zwycięstwo i łagodzi żal”.
Brzemię mimo to nie znikało. Wielkie, mroczne, wprost było słychać, że ciężko dyszy; jakaś istota trudna do określenie… Sira Jon odczuwał śmiertelne zmęczenie po wielu tygodniach bez snu, udręczony nocną walką z czymś, co unikało starcia, ale nie przejmowało się w najmniejszym stopniu jego żarliwymi modłami ani zaklęciami, zawsze pomocnymi w takich przypadkach, w których ważna była łagodność!
Postanowił jednak się nie poddawać. Usiadł na łóżku, by wyraźniej widzieć to coś budzące grozę, co uciskało mu stopy, i nagle wydało mu się, że dostrzega jakieś zwierzęce, groteskowe, pozbawione konturów oblicze. Mimo ciężaru tak wielkiego, że łoże się uginało, zjawa przypominała ciemną, niewiele ważącą chmurę. Z krucyfiksem wyciągniętym przed siebie pastor zamierzał nadal odmawiać zaklęcia, gdy nieoczekiwane głośne uderzenie w podłogę sprawiło, że podskoczył na posłaniu. Cień w jego nogach ani drgnął. Magiczne formułki proboszcza zaczęły przybierać formę, której Kościół może by nie uznał, lecz sira Jon był tak śmiertelnie przerażony i udręczony całą sprawą, że nie do końcu ważył swoje słowa. By wzmocnić zaklęcia, stanął na łóżku i z góry przyglądał się duchowi ciemności. Kiwał się na swoim miejscu, więc i zaklęcia brzmiały dość niepewnie, choć głos był silny:
„Kafni, kulni, visni
kynngi, tofrar, fjokynngi,
dofni, en adrei dafni
dyngju seids fjolkynngi,
kremji ei ne komi
kringum mig fjolkynngi,
sluti nidr og slitni
slingir menn fjolkynngis…”
(Dusi się, stygnie, więdnie magiczna sztuka, nie na mnie siła czarnej magii spada, magiczna sztuka wokół mnie rozpryskuje się i znika).
Gdy kapłan doszedł w swoich zaklęciach do tego miejsca, przestraszył się, że używa czysto magicznych słów. Ponownie usiadł w pościeli, ogólny stan jego zdrowia nie pozwalał mu tak stać w zimnym pokoju. Bez sensu mamrotał pod nosem:
„Czarne pisma… rozpadają się na kawałki.
Paznokcie nie drapią… Włosy tracą swoją czarodziejską moc.
Zapadnij się w nicość! Znikaj natychmiast, Szatanie Czarny. Znikaj natychmiast, Szatanie Czarny”.
Nie działo się nic. Wielebny Jon ukrył twarz w dłoniach i siedząc tak, pogrążony w najgłębszej rozpaczy, od zaklęć przeszedł do modlitwy. Niemal bezgłośnie, śmiertelnie zmęczony szeptał błagalne prośby:
„Czy widzisz moje zmęczenie, Panie?
Nie pozwól, by Szatan mnie dręczył, błagam Cię.
Panie na ziemi i niebiesiech,
ześlij na mnie spokój.
Przyjmij moją udręczoną duszę
na tym śmiertelnym łożu”.
Nie, pomyślał natychmiast sira Jon wstrząśnięty. Przecież nie mogę umrzeć! Takiego zwycięstwa diabeł odnieść nie może!
Ogarnął go gwałtowny gniew i zaczął wrzeszczeć, nie zastanawiając się, co robi:
– Wynoś mi się natychmiast do piekieł, ty przeklęty wyrzutku! W imię Pana nakazuję ci zabrać ze sobą również tak samo przeklętych Jonssonów, bym się nareszcie mógł pozbyć tej zarazy z mojej parafii! Jazda stąd, ty czarny duchu z Hel!
Przerażony zakrył usta dłonią. Co ja zrobiłem? przeniknęło mu przez myśl.
I wtedy… nareszcie zauważył, że straszny ciężar powolutku staje się jakby mniejszy, a mroczny cień w nogach łóżka rozpływa się. Sira Jon głęboko wciągnął powietrze dygocząc z przejęcia, wprost nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Z wyrzutami sumienia myślał o przekleństwach, które dopiero co miotał. Zaprawdę, nie były to słowa, jakie powinien wypowiadać spokojny, łagodny i dobry kapłan. Ale to właśnie te słowa pomogły! Po raz pierwszy widział rezultat swojej walki ze zmorą na łóżku.
Sumienie jednak miał czarne niczym noc. On – pastor – posunął się do tego, by wyklinać swoich wrogów z parafii, a na dodatek życzył im, by znaleźli się w miejscu, którego nazwy nigdy przedtem z własnej woli by nie wymówił!
Ale ani Jon Jonsson, ani jego syn nie zniknęli, i to stanowiło dla wielebnego Jona pociechę w duchowej udręce.
Jon Jonsson otwarcie teraz przyznawał, że to on zesłał na proboszcza wszystkie bolesne doświadczenia, co więcej, pysznił się tym. Wielu bowiem uważało za sprawę honoru być zręcznym czarownikiem.
Podczas gdy w pozostałych krajach nordyckich o czary oskarżano przeważnie kobiety, z których zresztą co najmniej trzy czwarte to osoby najzupełniej niewinne, na Islandii sytuacja przedstawiała się zgoła odwrotnie. Ze stu dwudziestu jeden procesów o czary tylko dziesięć wytoczono kobietom, reszta oskarżonych to mężczyźni. Wśród nich znalazło się ośmiu pastorów. Do oskarżenia wystarczyło stwierdzenie, że człowiek zna magiczne runy i czarodziejskie formułki, gdyby natomiast dowiedziono, że oskarżony sam rył magiczne znaki, sytuacja stawała się naprawdę poważna. W trzydziestu czterech przypadkach oskarżonym o czary zarzucano sprowadzenie na kogoś choroby lub śmierci. W siedemnastu przypadkach oskarżano o śmierć zwierząt domowych, czternaście osób odpowiadało za bluźnierstwo przeciwko Bogu lub też obrażanie imienia Bożego przez łączenie go z magią. Dwóch zawarło pakt z diabłem, jeden we śnie, a drugi na jawie, czterech mężczyzn miało, zgodnie z zeznaniami świadków, wskrzeszać martwych za pomocą czarnej magii, jeden wykopał zwłoki z grobu, by użyć ich do magicznych rytuałów, jeden z księży za pomocą czarów wabił do siebie kobiety, i tak dalej.
Oczywiście wśród postawionych przed sądem znalazło się wielu niewinnych. Oskarżenie kłopotliwych czy nielubianych sąsiadów o czary stanowiło wygodny sposób zemsty, bo łatwo dawano posłuch wszelkim tego rodzaju pogłoskom. Mimo to na Islandii było znacznie mniej niewinnie oskarżonych niż w Norwegii, Danii i Szwecji. Wielu Islandczyków przeżywało chwile prawdziwego napięcia przy eksperymentach z zakazanymi sprawami. Odległości pomiędzy zagrodami były tam znaczne, więc w długie i ciemne zimowe wieczory w samotnych zagrodach działy się różne rzeczy. Przeważnie pozbawione fantazji dziecinady, trzeba przyznać. Ale nie zawsze, o, nie! I chyba nie wszystko było takie niewinne!
Kary za magię i praktyki czarodziejskie były zróżnicowane. Niedaleko Thingvellir znajduje się wodospad z wielką głębią zwaną Drekkingahylur – Jama Topielców. Wrzucano tam skazane kobiety; mężczyzn przeważnie ścinano, rzadziej wieszano. Stosowano też tortury i prześladowania. Palono również książki należące do osądzonych, a czyniono to tuż przy ich twarzach, by musieli wdychać dym. Wszystkie księgi magiczne, jakie znaleziono, szły na stos. Skazanych księży wypędzano z kraju. Innym, zwyczajnym ludziom obcinano ręce i uszy, poddawano ich chłoście. W późniejszym okresie zaczęto też nakładać grzywny pieniężne.
Najbardziej jednak rozpowszechnionym sposobem karania za czary było palenie na stosie.
Nigdy natomiast nie zdarzyło się, by został skazany na śmierć czarnoksiężnik posiadający prawdziwą magiczną wiedzę, nikt by się na coś takiego nie poważył. Szacunek dla nich był w narodzie wielki.
Jon Jonsson starszy z Kirkjubol był przypadkiem z pogranicza. Raczej nie należał do uczonych czarnoksiężników Umiał jednak wiele. Zbyt wiele. W mieszkańcach okolic Skutilsfjördhur, czyli niewielkiej zatoki fiordu Isafjördhardjup w odległej północno-zachodniej części Islandii budził respekt pomieszany z przerażeniem.
Teraz zaś twierdził, że nie tylko przez wiele tygodni zsyłał czary na pastora, lecz że to również on uwolnił sługę Bożego od nocnej zmory.
Początkowo sira Jon poczuł się tymi oświadczeniami głęboko dotknięty. Sądził bowiem, że uwolniły go jego własne, szczere modły. Że to sam Pan wysłuchał błagań swego sługi i przyszedł mu z pomocą. (Tutaj pastor świadomie odrzucał fakt, że pomogły nie tyle modlitwy, ile jego wściekłość i przekleństwa, które miotał).
Tak czy owak, sira Jon odetchnął z ulgą. Niestety, przedwcześnie. Bo to był dopiero początek.