Rozdział 8

Świt zaczynał rozjaśniać niebo nad pokrytym śniegiem kraterem Hekli.

Jeźdźcy opuścili już Sprengisandur i jechali teraz przez pokryte czarną lawą tereny, pofalowane i nieprzyjazne dla końskich kopyt. Kiedy jednak patrzyło się na tę okolicę z dalszej perspektywy, ziemia zdawała się gładka niczym podłoga. Ponure równiny ciągnęły się aż do dalekich gór. Podróżowali teraz przez Thjorsardalur, gdzie ziemia nosiła ślady wielokrotnych wybuchów Hekli, zalewających okolicę lawą i zasypujących popiołem. Stąd te płaskie przestrzenie.

W oczach Móriego pojawiły się jakieś niespokojne błyski. Dwoje pozostałych więźniów spoglądało na niego pytająco.

– Pod nami są domy – mruknął w którymś momencie.

– Milcz, chłopcze! – ostrzegł go Gissur – Ale masz rację. Pod lawą spoczywa tu wiele bogatych zagród. Wybuch Hekli w Roku Pańskim tysiąc sto czwartym pogrzebał je na zawsze.

– Że też ty wszystko wiesz! – rzekła Helga z szacunkiem.

Gissur odpowiedział jej półgłosem:

– Zdaje się, że chłopiec rozumie jeszcze więcej. Wydałaś na świat bardzo uzdolnione dziecko. – Rozejrzał się ukradkiem ale chyba żaden ze strażników nie mógł ich słyszeć. – On uniknie kary – ciągnął. – Ze względu na swój młody wiek Zabrali go tylko,dlatego, że powinien towarzyszyć matce. Czy można to nazwać współczuciem, czy raczej czymś przeciwnym, nie umiałbym odpowiedzieć.

– Ty jednak kary nie unikniesz – powiedziała Helga. – Ja zresztą też nie.

Umilkli, lecz oboje myśleli to samo: Oni poniosą karę, trudno. Ale ten naprawdę winny pozostanie wolny. Dzięki swojej pozornej niedojrzałości.

Gissur rozmyślał o niebywale silnym działaniu czarów koło Myrka.

– Odziedziczył zdolności po swoim dziadku – powiedział cicho.

– Tak – potwierdziła Helga – ale chyba jeszcze więcej po pradziadku.

– Helga, ile jest prawdy w tym, że on w Holar czytał potajemnie „Gråskinnę”?

– Dużo. Jego fanatyzm mnie czasami przeraża. I rzeczywiście czytał tę księgę.

– Tak myślałem. Ale chyba nie powinnaś się martwić, przecież to jeszcze dziecko! Swoją drogą to skandal, że oni trzymają takie niebezpieczne księgi w szkole dla przyszłych księży. Ta akurat należała przecież do zburzonej Czarnej Szkoły. „Bezpieczne zamknięcie” nie okazało się, jak widać, wystarczająco bezpieczne. Czy myślisz, że on umie tłumaczyć runy?

– Na to wygląda.

Gissur westchnął, lecz był w tym również jakiś ledwie dosłyszalny cień zazdrości.

– W każdym razie to dobrze, że dwie inne księgi znajdują się głęboko pod ziemią i pewnie już dawno kompletnie zbutwiały. W rękach nie wprowadzonego w sztukę chłopca mogłyby się okazać bardzo niebezpieczne.

– Masz na myśli „Rödskinnę” i drugą „Gråskinnę”? Zrobił, co mógł, przekopał cmentarz w Holar, żeby tylko „Rödskinna” dostała się w jego ręce. Całe szczęście, że mu się to nie udało! Narwaniec – uśmiechnęła się Helga z czułością. – I nie przestaje gadać o tej drugiej „Gråskinnie”, tej, która została pochowana w grobie starego eremity.

– Wiem, na cmentarzu w Skalholt. I bardzo dobrze go rozumiem, bo sam za młodu myślałem tak samo. A mianowicie, że ten, kto jest w posiadaniu wszystkich trzech ksiąg i zdobył zawartą w nich,wiedzę okultystyczną, ma klucz do największej tajemnicy życia. To bardzo dobrze, ze dwie z tych ksiąg są już poza ludzkim zasięgiem, a praktycznie nie istnieją. Powiedziałaś mu chyba o tym?

– Oczywiście. I przyjął to do wiadomości, bo poprzestał na tej jednej niemądrej próbie.

Pogrążeni w rozmowie nie dostrzegali ukradkowych spojrzeń, jakie posyłał im Móri.

Gissur zatrzymał konia i czekał na syna Helgi.

– Móri, musisz zniknąć! Uciekaj stąd, póki jeszcze czas!

– Później – odparł chłopiec krótko.

– Później może ci się już nie udać. Nie chcę, żebyś patrzył, jak będą wymierzać karę twojej matce.

– I nie będę. Zanim do tego dojdzie, znajdę się daleko od was. Poza tym oni mówią, że matka nie będzie ukarana.

– Dokąd masz zamiar się udać?

– W stronę Kaldidalir.

– Drogą wyjętych spod prawa… – Gissur pokiwał głową. Zresztą ani przez chwilę nie wątpił, że Móri planuje ucieczkę. A kiedy nadejdzie pora, on, Gissur powinien mu pomóc, starać się ukryć jego zniknięcie jak długo się da.

Ale chłopiec miał rację. Tutaj, na otwartych przestrzeniach Thjorsardalur, nie było możliwości odłączenia się od grupy.

A poza tym, o czym Gissur nie wiedział, Móri chciał najpierw zobaczyć cmentarz w Skalholt.

Ciemne oczy chłopca płonęły mrocznym żarem.

Na cmentarzu w Skalholt została pochowana druga „Gråskinna”.

Ale Skalholt rozczarowało młodego Móri. Kościół oglądali jedynie z daleka, leżał w odosobnieniu na rozległej, wymarłej równinie i widoczny był z odległości wielu mil. Nawet się do niego nie zbliżyli. Lensmanowi i jego ludziom spieszyło się coraz bardziej, chcieli się jak najszybciej pozbyć więźniów. Niech sobie biskup mówi, co chce, to przecież nie on walczył z czarami na pustkowiu.

Natomiast niezwykłe oczy Móriego pałały fanatyczną stanowczością, kiedy kierował wzrok w stronę samotnego kościółka.

Świątynię otaczało ledwie kilka niewielkich budyneczków, poza tym nic.

Trudno by było kopać na cmentarzu i nie zostać odkrytym. Obdarzony szaloną wyobraźnią trzynastolatka, Móri zapomniał o tym prostym fakcie, że w ziemi księgi po prostu gniją, dokładnie tak jak doczesne szczątki ich właścicieli. Był pewien, że wystarczy dostać się do grobu i księgi będą jego. Do głowy mu nie przyszło, że mogłyby ulec zniszczeniu. Księgi znajdujące się pod takim działaniem czarów? Nigdy!

Dzień miał się ku końcowi, strażnicy jednak chcieli jechać dalej. Zostałaby im zaledwie jedna doba w tym ponurym towarzystwie, gdyby podróżowali także nocą. Jeszcze tylko kawałek i z radością zobaczą tę trójkę za kratkami. Będzie to naprawdę uzasadniona radość!

Żeby tylko mogli pojąć, jak to się dzieje, że konie tamtych są takie lśniące, taką mają piękną skórę i okrągłe boki. Co sprawia, że są takie zadbane? Przebyły przecież morderczą wędrówkę, głodowały przez wiele dni, a mimo to są w zdumiewająco dobrej formie. Ludzie wyczerpani, czują się jak wraki, skóra poocierana, w głowach im się kręci z głodu; liczne rany dokuczają, więźniom też oczy zapadły się ze zmęczenia, tymczasem konie…?

Móri jechał obok Gissura.

– Już niedługo to zrobię. Zniknę.

– Jakie masz plany?

– Wkrótce będziemy musieli się zatrzymać na krótki odpoczynek. Znam zaklęcie sprowadzające sen…

– Jakim cudem się tego nauczyłeś? – syknął Gissur cicho rozglądając się na boki. – I dlaczego nie wykorzystałeś tego wcześniej?

– Chciałem zobaczyć Skalholt. Ale tam nie ma nic do oglądania. Powinniśmy zniknąć wszyscy troje.

– To niemożliwe. Helgę i mnie skuto łańcuchami. Tylko ty jesteś wolny.

Móri skinął głową.

– Później postaram się wam pomóc, zrobię, co będę mógł.

– Nie musisz nic robić. Skończy się na chłoście – kłamał Gissur.

Chłopiec nie orientował się, jak dramatyczna jest sytuacja obojga dorosłych, zwłaszcza po czarach, na jakie sobie pozwolił koło Myrka. Gissur słyszał tamtego dnia, że lensman mówił do swoich ludzi, iż zarówno Gissur, jak i Helga powinni skończyć na stosie. Byli oboje zbyt niebezpieczni, twierdził lensman, który nie miał pojęcia, z czyjej przyczyny przeżywali te wszystkie udręki w okolicy Myrka. A Gissur nie chciał ujawniać prawdy. Chłopiec powinien wyjść z opresji cało, bo to on mógł przekazać dalej tradycję. Jeśli będzie miał dość rozumu i odwagi, by dać sobie radę, rzecz jasna.

A może nawet nie będzie mu potrzebny rozum? Posiadał bowiem coś, co działało znacznie skuteczniej: posiadał wiedzę magiczną! Wystarczy tylko pamiętać o trupach, które znajdowali na swojej drodze przez Sprengisandur.

– Helga! – rzekł Gissur cicho. – Jak to było ze spadkiem po Jonssonach, twoim dziadku i ojcu? Czy ich księgi zginęły na stosie razem z nimi?

Helga zniżyła głos. Mówili teraz o niebezpiecznych sprawach.

– Nie. Siostra ojca, Thuridur, już wtedy miała je u siebie. A po wielu latach dała mnie. Przyjechała kiedyś do nas do Skagafjördhur i przywiozła księgi, bo sama już ich nie potrzebowała, a nie chciała, żeby przepadły.

Gissur wahał się przed zadaniem następnego pytania, lecz Helga pomogła mu i nie czekając, sama odpowiedziała:

– Tak, Móri je czytał. I nie tylko czytał, on je urnie na pamięć, każde słowo, każdy tajemny znak. Moi przodkowie nie należeli może do najwybitniejszych czarnoksiężników, ale nie byli też z najgorszych.

– Wiem o tym. A… księgi?

– Kiedy zrozumiałam, co Móri zrobił, i po tym, jak się dowiedziałam, że przeczytał całą „Gråskinnę” w Holar, spaliłam je. Sama umiem sporo na pamięć, a nie chciałam, żeby mój syn zgłębiał tak gruntownie i z takim zapałem tajemną wiedzę.

– Rozumiem. Helga… Często się zastanawiałem, kto jest jego ojcem?

– O to mnie nie pytaj – odparła szorstko.

– Nie, nie, oczywiście… Ale on… posiadał wiedzę, prawda?

– Posiadał. Był jednym z nas. A może nawet kimś więcej – rzekła w zadumie.

Gissur skinął głową i został nieco z tyłu, by w spokoju pomyśleć.

Starał się przypomnieć sobie wszystko, co słyszał o Kaldidalir.

Wymarła dolina, w której trudno by znaleźć coś jadalnego, od dawna była miejscem schronienia ludzi wyjętych spod prawa. Jej historia zaczynała się gdzieś w epoce sag. Gissur nigdy w Kaldidalir nie był, wiedział jednak, że nikt z własnej woli nie został tam na dłużej, zwłaszcza w zimie, a także, jak mówiono, podczas ciemnych, deszczowych i mglistych dni. Pusta droga wiła się przez wymarłe wzgórza, a na pokrytej wulkaniczną lawą ziemi nie rosło nic. Wichry gnały z miejsca na miejsce, wędrowiec nigdzie nie znajdował schronienia ni osłony. Daleko na północy obszaru, wśród bezdroży, znajdowała się dobrze ukryta grota Surtshellir. Stała się ona ostatnim ratunkiem wielu zbiegów. Resztki palenisk na ubitej ziemi jaskini opowiadały o ukrywających się tu od najdawniejszych czasów wygnańcach. Bezwzględnych, niebezpiecznych ludziach, gotowych zabić dla kawałka chleba. Słyszał też o górach wzdłuż nader rzadko uczęszczanych szlaków, o skałach z krawędziami wąskimi jak ostrze noża, o złocistozielonych mchach, pokrywających wzorzystymi dywanami zastygłe lawy, o przydrożnych kamieniach wzniesionych na pamiątkę uratowania życia lub dla wyżłobienia w nich magicznych run, które miały zapewnić szczęśliwą podróż przez ponurą pustynię pokrytą lawą i skalnymi odłamkami.

W rozpadlinach czaiły się drobne drapieżniki, jęczały upiory, duchy wyjętych spod prawa, którzy zostali zamordowani lub z innych przyczyn znaleźli tam swoją śmierć.

Czy można posłać do Kaldidalir takiego młodego chłopca, dziecko jeszcze?

Ale to konieczność. Móri nie będzie w stanie utrzymać w tajemnicy swoich umiejętności zbyt długo. Gdy wyjdą na jaw, czeka go niechybna śmierć.

I Gissur, i Helga życzyli sobie, by magiczna sztuka przetrwała. W chłopcu; on był ich jedyną nadzieją teraz, kiedy tak wielu czarnoksiężników, a wraz z nimi ich księgi, zginęło na stosach.


Nic nie wskazywało na to, by lensman zamierzał zatrzymać się na odpoczynek. Zbliżali się właśnie do Thingvellir, widać już było w oddali Skałę Wszystkich Mężów, gdzie zbierał się Allting, islandzki parlament.

Zdaje się, że Móri myślał to samo co Gissur.

– Tej nocy nie będzie już ciemniej – powiedział cicho.

– Wkrótce zresztą zacznie świtać, już widać na wschodzie jasną smugę.

– Masz rację. Skoro więc zamierzasz odejść, to musi się to stać teraz. Tylko jak?

– Tutaj się z wami pożegnam. Zobaczymy się wkrótce, do widzenia, matko! Przyjdę wam na pomoc najszybciej jak zdołam.

– Nie możesz tak po prostu odjechać. Ich jest czterech i…

– Zamroczę ich wzrok.

– Za pomocą czarów? – zapytał Gissur krótko.

– Tak.

Gissura przeniknął dreszcz, ale westchnął tylko i szepnął:

– Będę cię wspierał.

– Ja też – obiecała Helga. – Żegnaj, mój synu! Uważaj na siebie!

– Wy też na siebie uważajcie. Zaraz zniknę. Przez jakiś czas jechali w milczeniu, ale potem usłyszeli przyciszony glos Móriego, śpiewającego dziwną, monotonną pieśń. Gdzie, u licha, on się tego nauczył, zastanawiał się Gissur, ale przyłączył się i śpiewał jak umiał. Helga również. Znali różne melodie tej pieśni, słowa też nie zawsze się zgadzały, lecz znaczenie było to samo.

Móri śpiewał, a oni wtórowali mu niezbyt dokładnie wymawiając słowa, raczej mruczeli niż wypowiadali zaklęcia w tę cichą, tajemniczą noc na wzniesieniach niedaleko Thingvellir:

„Ciemna, ciemna, czarna noc!

Przesłoń wzrok tych ludzi,

By nie widzieli tego, co widzą,

Niech nie wiedzą, gdzie się znaleźli”.

Lensman i strażnicy zaczęli przecierać oczy. Zrobiło się wokół nich tak ciemno, spadła jakaś mgła, niczego nie było widać. Więźniowie na koniach wyglądali niczym wielkie, niewyraźne cienie przesuwające się to tu, to tam. Raz byk ich troje, to znowu dwoje, później czworo, a czasami jeszcze więcej. Niekiedy jechali tuż obok, to znowu znikali…

Zdaje się, że zostało tylko dwoje…

Lensman zawołał na swoich ludzi. Podjechali natychmiast, zebrali się wokół niego.

– Popatrzcie, jeden nam gdzieś zginął!

– A mnie się zdawało, że jeden przybył, tylko że potem znowu gdzieś przepadł.

– Ja widziałem kilku.

– Nie gadaj głupstw! Zatrzymajcie ich!

Końskie kopyta zadudniły na kamienistej ziemi.

– Jest tylko dwoje! – zawołał jeden ze strażników. – Chłopak zniknął!

– O, do licha! To niemożliwe. Gdzie on się podział? Nic nie widzę, ciemno jak w kominie. Jakbym się znajdował we wnętrzu ziemi. Do cholery, gdzie my właściwie jesteśmy? Łapcie go! Natychmiast!

Konie kręciły się w kółko, ludzie wydawali sprzeczne po-: lecenia. Helga i Gissur siedzieli spokojnie, ich wierzchowce stały w miejscu. Żadne z uwięzionych nie dawało po sobie poznać, czy zniknięcie chłopca napawa ich radością, czy lękiem, żalem lub smutkiem. Na pytania lensmana odpowiadali oboje wzruszeniem ramion. Niczego nie widzieli, przecież ciemno niczym w grobie…

– A coście to śpiewali? – zapytał lensman podchwytliwie.

– Tylko psalm.

– Psalm? Mnie tego nie wmówicie, prędzej zjem własny kapelusz! Nie znaleźliście tej małej żmii? – krzyknął do swoich, tracąc panowanie.

– Jakby się pod ziemię zapadł.

– To przeklęty czartowski pomiot! Musi gdzieś tu być!

– Szukaliśmy wszędzie, panie lensmanie. Nigdzie nie ma.

– A koń to wyglądał, jakby mu się na tym pustkowiu świetnie powodziło – syknął lensman przez zęby. – Zresztą wszystkie konie sprawiają takie wrażenie. Tylko my skręcamy się z głodu. To czary!

Helga powiedziała z dumnie podniesioną głową:

– To nie czary. To mój syn oddawał zwierzętom swoje nędzne racje. Bo serce mu krwawiło na widok ich cierpienia.

– A on sam czym się żywił? Tylko mi nie mów, że powietrzem!

– Nie, wodą z rzek.

– No, ja widziałem, że pił na każdym postoju… – lensman przerwał nagle i zastygł w siodle. – Zamknijcie się wszyscy i nastawcie uszu!

Nocny wiatr zawodził w rozpadlinach. Skądś z bardzo daleka posłyszeli stukot końskich kopyt. Ale wiatr zagłuszał dźwięki i nikt nie mógł określić, z której strony dochodzą. Musieli dać za wygraną.

Helga przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą.

Загрузка...