Rozdział 12

Tego wieczora konsul Dahl zaatakował ponownie.

Od ostatniego razu minęło już kilka miesięcy, a żadna nowa okazja się nie nadarzyła. Dopiero teraz. Co prawda dotykał Tiril zawsze, gdy tylko znalazł się w jej pobliżu, a to po ojcowsku ją pogłaskał, a to cmoknął w policzek, ale wszystko w granicach przyzwoitości, rzecz jasna. Żona prawie teraz nie wychodziła z domu, chociaż wciąż zapowiadała, że musi odwiedzić tego czy owego.

Tiril skończyła tymczasem szesnaście lat i konsul zaczynał się denerwować. Ostatnio pani Dahl coraz częściej wspominała, że trzeba będzie znaleźć pannie odpowiedniego narzeczonego.

Cóż za potworny pomysł! Nikt nie może mu odebrać Tiril, ona jest jego zdobyczą. Taka młoda, taka świeżutka!

Minęło już prawie półtora roku od chwili, kiedy po raz pierwszy spostrzegł, że ona w ogóle istnieje. Półtora roku od śmierci Carli, a on wciąż nie miał możliwości, żeby…

Z Carlą wszystko było dużo prostsze. Mieszkała na górze, w dużym, pięknym pokoju, konsul mógł tam chodzić przez nikogo nie zauważony. Tiril natomiast zajmowała pokoik koło sypialni jego żony. Cholernie niepraktyczne, bo musiał czekać, aż żona znowu gdzieś wyjedzie, a teraz zdarzało się to nader rzadko. Wielbicieli też pani konsulowa nie miała już tak wielu jak dawniej.

Próbował, oczywiście, namówić Tiril, by zmieniła pokój. Proponował jej, by przeprowadziła się do dużo większego i znacznie bardziej eleganckiego pokoju po Carli, ale Tiril nawet słyszeć o tym nie chciała. Zająć pokój siostry, to dla niej równało się niemal świętokradztwu.

Głupie baby! Takie niepraktyczne, takie sentymentalne! Nigdy nie wiedzą, co jest dla nich naprawdę dobre.

Dzisiaj jednak żona nareszcie wyjechała! Odwiedzić siostrę na łożu śmierci. Wyjechała zaraz po obiedzie, Bogu dzięki!

Nagle konsul zadrżał zdjęty grozą. Śmierć. Wciąż śmierć dokoła niego. A on pragnie życia. Młodości. Świeżości.

Zasłużył sobie na to po długim poście. Co prawda zdarzyło mu się w tym czasie odwiedzać nowe służące, ale jedna nie była taka niewinna, jak sądził, drugą bardzo szybko się znudził, a trzecia okazała się brudasem i zaraziła go jakimś paskudztwem.

Nie, przez cały czas pragnął tylko Tiril I ona mu ulegnie, był o tym przekonany. Żadna szesnastolatka nie może być zupełnie nieuświadomiona, choć Tiril na to właśnie wygląda. Ale czyż nie przesiaduje często w salonie? Robi tak, oczywiście, po to, by go widywać, uwodzić. A w takim razie, to już nie będzie jego wina, tylko jej, prawda? Bo to ona go zaczepia, wchodzi mu w drogę.

Był tak pewien swego, że nawet nie pukając do drzwi, wsunął się późnym wieczorem do jej sypialni.

O, do diabła! Dziewczyna jeszcze nie śpi! To okropnie komplikuje sprawę. Tiril zdumiona patrzyła na wchodzącego. Najpierw z irytacją zmarszczyła brwi, ale zaraz złagodniała, była przecież miłą i dobrze wychowaną dziewczyną, Nie chciała być dla nikogo niegrzeczna.

I właśnie na tę cechę jej charakteru konsul liczył.

– Dobry wieczór, dziecino. Siedzisz jeszcze nad książką? Delikatne muśnięcie wskazującym palcem w policzek. Czyż jednak ona nie cofnęła się aż nadto wyraźnie? Zdaje się, że próbuje się droczyć.

Przez następne pół godziny nie posunął się ani o pół kroku w swoich zamiarach. Mimo podniecenia musiał jednak zauważyć, że Tiril w niczym nie jest podobna do spłoszonej, ale posłusznej, przytłoczonej poczuciem winy Carli. Zresztą dlaczego miałaby być podobna, przecież nie były ze sobą spokrewnione.

Tiril zachowywała się uprzejmie jak zawsze. Często ten jej niezmiennie dobry humor denerwował konsula, teraz jednak cieszyło go, że dziewczynka zawsze starała się czynić dobrze, nigdy nie chciała nikogo zranić.

To jednak do niczego nie prowadzi. Powinien bardziej stanowczo zmierzać do celu.

– Czy tatuś mógłby rozebrać swoją małą córeczkę?

– Nie, sama daję sobie znakomicie radę – roześmiała się Tiril.

– Carla jednak bardzo to lubiła i zawsze chciała, żebym to robił.

– Naprawdę? Trudno mi w to uwierzyć. Przecież Carla była taka nieśmiała!

– Wobec mnie nie. Zawsze wieczorem pozwalała mi się rozbierać. Strasznie mi brakuje tej ceremonii. Zrób swojemu tatusiowi tę przyjemność i pozwól!

Tiril wstała z miejsca. Nie wiedziała, co począć, wahała się między tak typowym dla niej pragnieniem, by spełniać życzenia innych, obowiązkiem posłuszeństwa wobec rodziców, a bardzo intensywną, wciąż narastającą niechęcią.

To nie jest w porządku!

Całe jej zachowanie, cała postawa, dawały wyraz temu uczuciu.

Przełknęła ślinę i zebrawszy się na odwagę powiedziała:

– Myślę, że jestem już za duża, żeby mnie rodzice rozbierali do snu.

– Ale my nie jesteśmy…

Przerwał spłoszony. Trzeba bardziej uważać na słowa.

Konsul Dahl podszedł bliżej, oplótł jednym ramieniem jej barki, z dreszczem rozkoszy dotykał palcami dziewczęcych piersi. Och, jest cudowna! Drugą ręką trzymał mocno obie dłonie Tiril.

– Chodź, kochanie! Usiądziemy na twoim łóżku i porozmawiamy! My oboje właściwie nigdy ze sobą nie rozmawiamy.

To prawda, Tiril musiała przyznać mu rację.

Ale siedzieć na łóżku razem z ojcem? I dlaczego on się tak poci? Trzęsie się jakoś obrzydliwie…

– Czy ojciec jest chory?

– Chory? Nie! Chociaż tak, jestem, jestem chory! – Natychmiast uchwycił się tej myśli. – Potrzebuję masażu, a mama wyjechała… Carli też nie ma. A ona umiała mi zawsze pomóc, była bardzo zręczna. Popatrz, moje dziecko, teraz zdejmę koszulę… i położę się, o, tak… a ty pomasujesz moje obolałe plecy…

Tiril przyglądała mu się z niedowierzaniem. Pojęcia nie miała, co myśleć. Skoro jednak Carla to robiła, to chyba i ona powinna…

Fu! Jak obrzydliwie ojciec wygląda bez koszuli! Za nic nie miała ochoty dotykać tej białej, obwisłej skóry, pokrytej w różnych miejscach kępkami włosów.

Jednak Carla podobno dotykała. A poza tym trzeba być posłusznym wobec swoich rodziców. Więc chyba będzie musiała.

Nieszczęsna Carla.

To właśnie wtedy Tiril powzięła pierwsze podejrzenia, dlaczego Carla zrobiła tę straszną, tragiczną rzecz. Ale było to tylko słabiutkie, niepewne przeczucie. Tiril wiedziała przecież tak niewiele o tej stronie życia i nawet w najkoszmarniejszym śnie nie objawiłaby jej się prawda.

Z największą niechęcią zaczęła masować barki leżącego na łóżku konsula, a on uśmiechał się lubieżnie. Całą siłą woli Tiril musiała powstrzymywać grymas obrzydzenia, kiedy palcami dotykała jego skóry. Po chwili konsul poprosił, by teraz pomasowała mu klatkę piersiową. Pot spływał ciurkiem po białej skórze, ręce Tiril ślizgały się, a on jęczał i stękał tak okropnie.

– Czy ojca to boli? – zapytała niepewnie. Najchętniej przerwałaby to wszystko i uciekła.

On tymczasem otworzył oczy, uniósł ręce i zaczął ją gładzić po ramionach.

– Och, to rozkoszne, cudowne! Jeszcze! Jeszcze!

Próbował przyciągnąć ją do siebie, układał usta jak do pocałunku, Tiril nie była w stanie sobie wyobrazić, że mogłoby do tego dojść, ale żeby go nie urazić, udała atak kaszlu i odwróciła głowę. Uciec nie mogła, bo trzymał ją mocno.

– Masuj mnie, masuj! Właśnie tego mi potrzeba, moja dziecinko! Poczekaj! Nie sięgasz jak trzeba do prawego boku, najlepiej usiądź na mnie okrakiem! No, już, już! Carla zawsze tak robiła. Ona była bardzo zręczna. I twoja mama też. Chyba nie chciałabyś okazać się gorsza?

Tiril zaciskała zęby. Myśl wydała jej się groteskowa, choć nie wiedziała, dlaczego.

Ręce konsula potrząsały nią niecierpliwie.

– No, rób, co mówię!

Nigdy jeszcze nie przeciwstawiła się ojcu, ale tego zrobić nie mogła. Właśnie zaczynała się rozbierać, kiedy wszedł do jej pokoju, i świadomość, że pod spódnicą nie ma na sobie nic, przerażała ją.

– Szczerze mówiąc, to ja nie jestem całkiem ubrana, ojcze, i…

– To tym lepiej. Najwygodniej będzie właśnie w ten sposób, nie rozumiesz tego?

Ale ja nie chcę, nie chcę, to najbardziej obrzydliwe, co kiedykolwiek przeżyłam, myślała. Ja, która sądziłam, że potrafię się opiekować chorymi, nie umiem pomóc własnemu ojcu!

Konsul nalegał, mówił, że Tiril jest nieposłuszna i głupia, że Carla robiła to wszystko bardzo chętnie, i co sobie właściwie Tiril myśli.

Kiedy krzyki nie pomagały, zaczął delikatnie pieścić ciało dziewczyny, wsunął jej rękę za kołnierzyk, gładził kark i plecy, zrobił się przy tym purpurowy na twarzy, dyszał ciężko i pojękiwał.

– Mmm, jaką cudownie miękką, jaką delikatną skórę masz, Tiril! Jak najwspanialszy jedwab, taka ciepła, pulsująca. Ona pulsuje, słyszysz, prawda? Bo ty też odczuwasz to samo co ja, no powiedz, odczuwasz? Tę słabość, tę uległość w całym ciele, ja wiem, że tęsknisz, ale nie masz odwagi o tym mówić, ja wiem, wiem wszystko – bełkotał niewyraźnie, śliniąc się przy tym okropnie.

Wciąż jeszcze pełna szacunku dla ojca, starała się odsunąć od niego jak najdalej. Sytuacja stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, choć przecież ona sama w niczym tu nie zawiniła. Oczywiście, to miło, że ojciec uważa, iż Tiril ma miękką i delikatną skórę, ale o jakiej słabości on mówi? I co za tęsknota?

– Usiądź na mnie okrakiem, bo tak mnie boli w lewym barku…

– To najlepiej, żeby ojciec usiadł…

– Nie, nie, to nie będzie to samo – syknął. – Carla zawsze wiedziała, jak mi będzie najlepiej. Carla była prawdziwym aniołem. Dlaczego ty robisz tyle ceregieli? Czy nie mogłabyś być taka jak Carla?

Jego ręce błądziły bezładnie po jej ciele, broda mu drżała. Tiril nie wiedziała, co ma robić. Skoro on cierpi i potrzebuje jej pomocy, to przecież nie wolno odmówić.

Z trudem przełknęła ślinę. Nie chcę, nie chcę na nim siadać. I dlaczego on tego nie rozumie? Nigdy by sobie nie mogła wyobrazić ojca w takiej groteskowej sytuacji, ani… Nagle zamarła.

Dahl doprowadził się już do takiego podniecenia, że tracił panowanie nad sobą. Zaczął drżącymi rękami odpinać pasek u spodni. Dość już tych ceregieli!

Tiril miała wrażenie, że w jej głowie eksplodowało słońce. Zerwała się jak użądlona przez osę i odskoczyła ku drzwiom. Nareszcie pojęła, o co tu chodzi. Dahl pospiesznie zapiął pasek.

Tiril zasłoniła twarz rękami i próbowała uciec z pokoju, ale on był szybszy i zdążył ją złapać.

– Pozwól mi odejść – jęknęła.

– Tiril, posłuchaj mnie teraz – rzekł surowo i bardzo stanowczo. – To wcale nie jest niebezpieczne. Carla robiła to ze mną przez wiele lat. To bardzo przyjemne, zrozum nareszcie. Ja jej po prostu w ten sposób pomagałem, bo ona była bardzo samotna i bardzo chętnie do mnie przychodziła. Mogę ci sprawić tyle przyjemności, chodź zaraz do mnie, ja muszę, muszę, słyszysz? Chodź!

Trzymał ją mocno i ciągnął do łóżka, ale Tiril już wiedziała, co robić.

– Ojciec zrobił to Carli? – chciała krzyknąć, ale wydobyła z gardła jedynie ostry pisk. Twarz miała zmienioną z gniewu i rozpaczy. – Powiedz, że to nieprawda, bo ja wiem, że Carla za nic by czegoś takiego nie chciała robić, i tylko ja jedna nigdy nie pojęłam jej tragedii. Powiedz, że to nieprawda, nie zniosę dłużej… Nie mogę słuchać…

– Uspokój się – powtarzał Dahl. Starał się mocno trzymać szamoczącą się dziewczynę. Wciąż nie dawał za wygraną i ponawiał próby zmuszenia jej do uległości. Opór Tiril podniecał go jeszcze bardziej, doprowadzał do desperacji. – Ja mam prawo, słyszysz? Nie robię nic złego!

– Jak ojciec może tak mówić? Wobec własnych córek?

– Wcale nie! Jesteście tylko moimi wychowanicami. Obie. I wcale nie byłyście siostrami. A w takim razie ja mogę…

Tiril słuchała jak sparaliżowana, co on natychmiast wykorzystał Udało mu się przewrócić ją na łóżko i zarzucić jej spódnicę na głowę. Był jak opętany żądzą, nic nie słyszał, wzrok mu się mącił.

Nagle Tiril z całych sił zdzieliła go w kark.

– Czy Carla o tym wiedziała? Że nie jesteśmy waszymi córkami? To i tak w żadnym razie by nie zmniejszało świństwa, jakie wyrządziłeś tej wspaniałej, wrażliwej i ufnej dziewczynie, ale pytam, czy ona o tym wiedziała?

– Nie, Carla nie… ona mnie kochała, a ja… to było jeszcze bardziej podniecające, że ona nie wie. Już jako dziecko pozwalała mi…

– Pozwalała ci? – przerwała Tiril niemal sycząc, bo taka była wzburzona, że nie potrafiła normalnie mówić. – Jako dziecko?

– Oczywiście! Było nam razem bardzo dobrze. Tiril, bądź trochę rozsądniejsza! Pozwól mi!

– To ty ją zamordowałeś! – zawyła Tiril – Puść mnie!

Wybuchnęła płaczem i wyrwała mu się.

– Zamordowałem? Ja? Nie, no wiesz co… Ona sama wyskoczyła z wieży, ja nic nie zrobiłem…

Tiril z całych sił uderzyła łokciem prosto w tę podnieconą gębę i Dahl zawył z bólu.

– Zabiłeś ją – powiedziała zgnębiona. – Nie musiałeś wcale spychać jej z wieży, i tak nie ma żadnej różnicy.

Konsul Dahl próbował zatamować krwotok z nosa, drugą ręką jednak nadal mocno trzymał dziewczynę.

– Nic złego nie zrobiłem.

– Ja dobrze wiem, co się stało! – krzyknęła Tiril. – Ale wy, oczywiście, niczego nie pojmujecie.

Szarpnęła się raz jeszcze, trzasnęła rozdarta spódnica, Tiril jednak zdołała się w końcu uwolnić, złapała swoje ubranie, wyciągnęła buty spod łóżka, wciąż coś jej wypadało z rąk, musiała to zbierać, ale ostatecznie wybiegła z pokoju, w którym Dahl bez powodzenia próbował zatrzymać krwotok Wyjęła z garderoby swoją wyjściową pelerynę, otuliła się nią szczelnie. Wtedy dotarł do niej głos Dahla:

– To była wina Carli! To ona mnie wciąż zaczepiała! Wciąż mnie wabiła.

– Nigdy! To ty chciałeś, żeby miała poczucie winy.

Tiril wybiegła z domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Na dworze padał ulewny deszcz.

Schroniła się w jakiejś bramie, gdzie włożyła na siebie resztę ubrania. Halkę, której dotykał Dahl, wyrzuciła. Miała wrażenie, że brudu, jaki na niej zostawił, nic nie zmyje.

Ocierała łzy, tłumiła szloch i starała się jakoś otrząsnąć po obrzydliwych przeżyciach, a potem skierowała się do starych magazynów na portowym nabrzeżu.

– Nero, chodź! – zawołała cicho.

Duży cień wyłonił się z mroku i bez wahania ruszył za nią.

Загрузка...