Rozdział 15

Konsul Dahl obudził się w środku nocy zlany potem. Z jękiem usiadł na łóżku.

W pokoju ktoś był. To sen, czy…?

Jego żona, ta potworna wywłoka, dopiero co wróciła do domu, ale to nie ona go obudziła. Spała teraz pewnie w swoim pokoju i nawet nie zauważyła, że Tiril nie ma. Dahl zapewniał wieczorem, że dziewczyna siedzi w swoim pokoju. Tchórzył, to oczywiste, ale wolał z wyjaśnieniami poczekać do rana.

Tymczasem ktoś wszedł do jego sypialni?

Przy oknie stała jakaś postać.

Może to mebel? Albo ktoś powiesił tam ubranie…

Nie, nigdy niczego tam nie wieszano.

Drżącymi rękami poszukał krzesiwa i zapalił olejną lampkę na nocnym stoliku.

Krzyknął przerażony i chyba obudził żonę, bo w sąsiednim pokoju rozległy się jakieś hałasy. Wkrótce jednak ucichły, więc pewnie pani Dahl znowu zasnęła.

Serce tłukło mu się w piersiach, krew pulsowała w żyłach. To bardzo niebezpieczne sygnały, powinien się uspokoić za wszelką cenę. Ale jak tu się uspokoić?

Przy oknie stała jasnowłosa kobieta, a raczej bardzo młoda dziewczyna. Dostrzegał ją niewyraźnie, ale nie mógł się mylić co do tego, kim jest zjawa. Młoda jak Carla, blond włosy jak u Carli… Porcelanowo krucha jak Carla Twarzy dziewczyny nie widział dobrze, bo kryła się w cieniu.

Nic dziwnego, Tiril nie opisała Móriemu wyglądu siostry zbyt dokładnie.

Zjawa zaczęła się wolniutko zbliżać do łóżka. Człowiek w pościeli poczuł silny zapach przegniłej ziemi. Czyżby słyszał tłumiony płacz?

Konsul Dahl zaczął krzyczeć. Głośno i przejmująco, po babsku, wrzeszczał przerażony, naciągnął kołdrę na głowę i starał się, żeby go nie było widać.

Po chwili do sypialni wpadła konsulowa.

Co się stało? Czego się tak drzesz? I dlaczego wypalasz oliwę po nocy? – pytała rozzłoszczona.

Konsul ucichł, przez chwilę łapał powietrze i dopiero po jakimś czasie wyjrzał spod kołdry. Serce biło mu niepokojąco głośno i szybko, krew pulsowała, głowa o mało nie pękła. Bał się potwornie, że tego nie przeżyje.

Żona stała nad nim zła i zniecierpliwiona, ale prócz niej nikogo w pokoju nie było.

– Dlaczego tak wrzeszczałeś? – zapytała ponownie z gniewem.

– Ach, to nic, nic, koszmarny sen.

– Znowu wieczorem objadłeś się wieprzowiny, oczywiście! Gaś światło i daj porządnym ludziom spać!

Powoli dom pogrążał się w ciszy, ale długo jeszcze słychać było ciężki, świszczący oddech konsula Dahla. On sam nie miał odwagi wychylić nosa spod kołdry. Gdyby nie obawiał się upokorzenia, najchętniej zakradłby się na palcach do sypialni małżonki i wślizgnął do jej łóżka.

Zdawało mu się bowiem, choć może to tylko przywidzenie, że wciąż czuć ten jakiś grobowy odór. A raz po raz słyszał także zdławiony szloch.

Kiedy o świcie udało mu się w końcu zasnąć, dręczyły go potworne koszmary w jego łóżku leżało mnóstwo młodych kobiet. Najpierw zabawiał się z nimi wszystkimi po kolei, wszystkie młodziutkie, świeże jak poranna rosa i niewinne, i wszystkie należały do niego. Słodkie, erotyczne sny. Był królem tych kobiet, ubóstwiały go, mógł z nimi robić, co tylko zechciał. Ale kiedy nagi zamierzał jedną z nich przycisnąć do siebie, zauważył, że panienki zaczynają się zmieniać, kurczą się, szarzeją, po prostu gniją. Już nie są czyste i on już ich nie pragnie, chce się od nich uwolnić, ale nie może. Otoczyły go zwartym kręgiem, szarpały i popychały, poczuł nagle, że jego dumna męskość odpada, krzyknął wstrząśnięty i obudził go własny głos, ponury, stłumiony jęk, jak zawsze kiedy człowiek woła przez sen. Zanim ostatecznie pojął, że naprawdę już nie śpi, wyskoczył z łóżka i nie przestając jęczeć, kręcił się w kółko i machał rękami, jakby chciał odpędzić marę. Zostałem zarażony tą ich zgnilizną, myślał w panice. Czuję, że odpada mi mój… Co robić? Co robić? Jak mnie to strasznie boli, jak potwornie cierpię! O, ja nieszczęśliwy.

W końcu jednak uświadomił sobie, że wszystko było tylko złym snem, i zrozumiał komizm sytuacji. Ale sen był taki realistyczny, taki realistyczny, jakby się wszystko wydarzyło naprawdę.

A właściwie, to co się wydarzyło?

Żona jeszcze spała, lecz konsul leżał przez cały ranek i patrzył w sufit, a kiedy w końcu wstał, podjął dwie ważne decyzje.

Musi odnaleźć Tiril i musi porozmawiać z pastorem.


Zaczął od napisania listu. Bardzo dobrze się złożyło, że żona jest takim śpiochem (trudno nie być, skoro się wieczorami tyle pije), bo dzięki temu miał cały dom dla siebie. Nie był to pierwszy list, jaki kierował do tego adresata, tym razem jednak Dahl używał bardziej stanowczego tonu. Porzucił podlizywanie się i prośby, aluzje do trudnej sytuacji materialnej. Przemawiał wprost i bez ogródek:


Szanowny Panie!

Przedmiot naszego wspólnego zainteresowania zniknął. Ja osobiście nie posiadam możliwości podjęcia poszukiwań dziewczyny na własną ręka, zaś zgłaszania jej zaginięcia władzom chyba żaden z nas sobie nie życzy.

Mam wrażenie, że ona nie może już więcej służyć naszym interesom, a przeciwnie, będzie teraz dla nas wszystkich ciężarem. Pan, mój przyjacielu, który posiada takie możliwości, jeśli chodzi o oddanych współpracowników, mógłby może…


Nie dokończył zdania, me chciał stawiać kropki nad i, i pisał dalej:


Jeśli pan nie zajmie się sprawa, będę zmuszony ujawnić władzom, kim ona jest Muszę przecież myśleć także o swoim chlebie powszednim. Zwłaszcza że moi wierzyciele stali się ostatnio bardzo natrętni co sprawia, że oczekuję jak najszybciej przesyłki od szanownego pana.


Kreślę się z szacunkiem…


Konsul Dahl zadbał, by list został natychmiast wysłany, po czym zjadł solidne śniadanie i wybrał się z wizytą do pastora.


– Ojcze, zostałem wydany na pastwę Złego – wyznał konsul, kiedy już obaj z proboszczem usiedli w obszernej izbie, w której kapłan przyjmował swoich parafian. – Prześladują mnie szatańskie czary, ktoś rzuca na mnie uroki.

– No, no, bez przesady, – Duchowny uniósł brwi i uśmiechał się łagodnie. – żyjemy przecież w osiemnastym wieku. Czary i uroki, to wszystko należy raczej do przeszłości.

– Ale to prawda! Jestem pobożnym, uczciwym człowiekiem, który wszystkim życzy jak najlepiej, i nagle. zaczyna mnie prześladować coś takiego!

– Może zechciałbyś, mój synu, opowiedzieć, co ci się dokładnie przytrafiło? – zachęcał pastor, splatając ręce na brzuchu.

Skrępowany, że musi mówić o takich nieprzyjemnościach, konsul opowiadał o monotonnej pieśni, którą słyszał, choć nikt przy nim jej nie śpiewał, o białym robactwie w szklaneczce ponczu (delirium, pomyślał pastor), o duchu zmarłej córki (człowiek ma nieczyste sumienie, pewnie nie zajmował się córką jak trzeba) i na koniec, bardzo niechętnie, o pięknych kobietach we śnie, które nieoczekiwanie zaczęły gnić i które chciały go okaleczyć. Dahl nie wspomniał jednak, której dokładnie części ciała chciały go pozbawić.

– To ostatnie to przecież tylko sen – rzekł pastor. – A sny nie mają nic wspólnego z życiem, człowiek nigdy nie wie, skąd się biorą.

Konsul Dahl westchnął boleśnie.

– No, to niech pastor spojrzy na to! Jedno znalazłem na podłodze w mojej sypialni, potknąłem się o nie. Drugie leżało pod moją poduszką.


Podał duchownemu dwa nieduże przedmioty. Jeden był zwyczajnym kawałkiem dębowego drewna, na którym wyryto tajemniczy znak.

– O to się potknąłem – wyjaśnił konsul.

Pastor nie odpowiadał. Podszedł do okna, by przy świetle dokładnie obejrzeć rysunek. Długa czarna sutanna wznosiła się na jego wydatnym brzuchu, ponieważ zaś był łysy, a skórę na głowie miał czerwoną, wyglądał jak różowa legumina otoczona wianuszkiem bitej śmietany, to znaczy plisowaną białą kryzą.

Na temat przyniesionego przez Dahla kawałka drewna nie powiedział nic, wyciągnął tylko rękę po drugi przedmiot.

– To leżało pod moją poduszką – powtórzył Dahl ponuro.

– Dziwny materiał! Co to może być? – zastanawiał się pastor.

– Nie wiem. Moim zdaniem to przypomina węgiel. Brunatny węgiel.

– Brunatny węgiel – powtórzył pastor. – Tak, to możliwe.

Obracał przedmiot w rękach i nagle upuścił go na ziemię jak oparzony.

– To krzyż Rota! – zawołał wzburzony. – Ma pan rację, konsulu Dahl. Mamy tu do czynienia z diabelską magią.


– Co… Co to znaczy krzyż Rota? – zapytał gość przestraszony.

Pastor otrząsnął ręce, jakby chciał się pozbyć tego pogańskiego paskudztwa, i wrócił na swoje miejsce. Dahl odsunął oba przedmioty jak najdalej od siebie.

– Istnieje wiele różnych krzyży Rota – wycedził pastor przez zęby. Chociaż uważano, że niektóre z nich mogą chronić człowieka, to one wszystkie pochodzą od Złego, w żadnym razie nie należą do Kościoła, a wprost przeciwnie, do tamtego…

Pastor znowu wstał i wyszedł, by przynieść dobrze schowaną księgę. Wyjął ją z szafy i trzymał przez chustkę do nosa, jakby bał się jej dotknąć i zabrudzić ręce.

– Tę czarną księgę zarekwirowałem kiedyś, wiele lat temu, u pewnej kobiety z sąsiedniej parafii. Nie studiowałem jej, rzecz jasna, dokładnie, ale zdaje mi się, że pański znak może przypominać jeden z tych, które zawiera księga.

– To absolutnie nie są moje znaki! – zaprotestował Dahl oburzony.

Pastor wolno przewracał karty, ale chociaż znalazł coś, co mogło przypominać rysunek na dębowym drewnie, to jednak różniły się one zasadniczo. Ustalił przy tym, że to w żadnym razie nie był znak ochronny. Wszystko wskazywało na to, że coś takiego kieruje się przeciwko nieprzyjacielowi.

– Ale przecież ja nie mam żadnych nieprzyjaciół – kłamał konsul bezczelnie.

– Tego drugiego, czyli krzyża Rota, w ogóle tu nie ma – oświadczył proboszcz, który nadal przeglądał księgę. – Ale pański krzyż jest otoczony runami. Jestem przecież wykształconym człowiekiem i runy potrafię odczytać… nawet jeśli chodzi o runy tajemne… Uff! Te ryty wypełnione są krwią!

Zaczął powoli sylabizować:

– „Iesu dreyra-dauda, og pin, sem dregur oss fra grandi, set…” Na Boga, co to za język? Jakiś okropnie stary – mamrotał.

– Ale co to znaczy? – zapytał konsul, a oczy omal mu z orbit nie wyszły ze strachu.

Pastor nie mógł, rzecz jasna, przyznać, że i on nie wszystko rozumie. Próbował sobie przypominać język staronorweski, którego uczył się w gimnazjum.

– No, to znaczy coś w rodzaju: „Na Jezusa śmierć i krwawą mękę, która… która…” No coś tam. „Wkładam to pomiędzy ciebie i mnie, ciemności wielki (a może silny) duchu”.

– Nie brzmi to za dobrze – wykrztusił konsul.

– To stanowczo nie brzmi dobrze. – przyznał pastor. – Cóż, będę po prostu musiał spalić te grzeszne przedmioty, a potem pomodlę się gorąco za twoją duszę, synu, i porozmawiam z władzami. Trzeba natychmiast znaleźć tego, który umieścił to w waszym domu.

– Dzięki, dzięki, drogi pastorze, to spotkanie mnie uspokoiło – mówił Dahl, wycofując się pospiesznie.

Pastor stał pośrodku pokoju i wpatrywał się w okropne przedmioty na stole. Nie był pewien, ale zdawało mu się, że widzi kawałek brunatnego węgla, pochodzącego islandzkich gór. Rysunek przedstawiał krzyż Rota, mogący ściągnąć przekleństwo na człowieka, który go znalazł, tak jak Dahl, pod własną poduszką. Drugi znak nie był aż tak groźny, rzucało się go pod nogi nieprzyjacielowi, żeby przyczynić mu kłopotów. Pozbawione złej mocy runy, jeśli zostały wykonane przez zwyczajnego człowieka. Bardzo niebezpieczne natomiast, jeśli posłużył się nimi znawca czarnej sztuki, człowiek wprowadzony w jej tajniki, a jednocześnie obdarzony wrodzonymi zdolnościami.


Ale pastor, oczywiście, niczego nie spalił. Musiał przecież pokazać znaki władzom, zarówno świeckim, jak i kościelnym.

Proces czarownic w tym wieku?

I cieszył się tym, i niepokoił. Czy naprawdę powinien narażać się siłom, które nasyłały nocne zwidy zamożnemu i poważanemu konsulowi? A jeśli ściągnie na siebie ich gniew? Ten czarownik zna się, jak widać, na rzeczy!

Nasz dobry pastor nigdy w życiu by nie przypuszczał, że będzie miał do czynienia z jakimś czarnoksiężnikiem! Nawet chyba nie wiedział, że istnieją też męscy osobnicy zajmujący się magią. No tak, coś słyszał, że w siedemnastym wieku żył ktoś taki w Paryżu. A i wcześniej także. Tylko że pastor nigdy nie miał powodu się nad tym zastanawiać. I teraz również poszukiwał raczej kobiety, ale kto by to mógł być? Ktoś, kto bywa w domu konsula…

Dokładnie o tym samym rozmyślał konsul w drodze do domu. Kto, kto mógł mu włożyć to paskudztwo pod poduszkę? Któraś ze służących? Nie, one wszystkie go przecież uwielbiają. Może żona? Nie, ta gęś niczego podobnego by nie wymyśliła.

Nie miał pojęcia, co się stało.

Bo konsul Dahl nie znał islandzkich magicznych run, stanowiących klucz do tej zagadki. Może to zresztą lepiej, że ich nie znał, są zbyt makabryczne. Rysunek sam w sobie wyglądał dość niewinnie. Słowa jednak, które trzeba było wypowiedzieć, by rysunek mógł działać, były obrzydliwe, podobnie jak metoda. Jedyna nie budząca grozy rzecz, którą można było powiedzieć o sposobie rzucania uroku, to to, że rysunek należało położyć przy zamku. A oto rysunek, zresztą należy czym prędzej zapomnieć, jak wygląda:


Dla doświadczonego czarnoksiężnika wszystkie drzwi są dzięki niemu otwarte.

Konsul w drodze powrotnej do domu miał mimo wszystko dużo lepszy humor. Nareszcie ta czarownica, która mu zepsuła kilka ostatnich dni, zostanie złapana!

Wkrótce jednak skulił się w sobie i nastrój triumfu powoli go opuszczał. Idzie oto do domu i za chwilę będzie musiał powiedzieć żonie, że Tiril zniknęła.

A może dziewczyna tymczasem się znalazła?

O, tak, prawdopodobnie tak się właśnie stało! Ogarnięty przypływem optymizmu konsul poszedł dziarsko dalej.


Tiril jednak nie zamierzała wracać do domu. Nigdy przedtem nie było jej tak dobrze jak teraz! Mogła przebywać z Nerem, mieszkali oboje przez nikogo nie niepokojeni w pięknej okolicy, ona zaś miała dwóch nowych przyjaciół, którzy, czuła to wyraźnie, troszczyli się o nią, pragnęli jej dobra i interesowali się jej życiem.

A wszystko stało się jeszcze radośniejsze, kiedy wróciła z Nerem z wyprawy do lasu, a przed jej domem stał mały chłopczyk, który próbował zawiesić na Mamce wiązkę świeżych ryb.

Spłoszył się na widok Tiril i wielkiego psa, ale kiedy go uspokoiła, wyjąkał zawstydzony:

– Mama powiedziała, żebym to panience przyniósł, bo panienka była zawsze taka dobra.

Wtedy go poznała. To synek handlarki ryb, której kiedyś pomogła. Ale… Czy naprawdę powinna się cieszyć?

– Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – zapytała przestraszona.

– Mało kto wie, gdzie panienka mieszka – zapewniał żarliwie. – Ale tata pija z kowalem piwo i oni sobie wszystko opowiadają. Musiałem obiecać, że nikomu nic nie powiem.

– To dobrze – uśmiechnęła się nie całkiem jeszcze spokojna. – Ale czy mógłbyś załatwić dla mnie pewną sprawę? Wiesz, ja zawsze dokarmiałam bezdomne psy, a teraz nie mogę chodzić do miasta. Mam w domu trochę resztek, to może byś zabrał i dał psom. Niedaleko dawnego legowiska Nera stoją miski i stare garnki, tam włożysz jedzenie, dobrze?

Patrzył na nią z lękiem.

– A nie pogryzą mnie?

– Skądże! One wcale nie są złe, tylko trzeba je dobrze traktować. Zaraz dokładnie ci wytłumaczę, jak tam dojść. Wiesz, Nero był przodownikiem stada. Ale bardzo dobrze, że go stamtąd zabrałam, bo jeden z młodszych psów zaczął wykazywać skłonności przywódcze i czasami dochodziło między nimi do nieporozumień. Teraz tamten jest przewodnikiem, poznasz go natychmiast, taki szary z białą plamą na piersi. Do niego musisz przemawiać, a już reszta się ułoży. Nie bój się, nie ma czego. One są bardzo samotne i były źle traktowane przez ludzi. Na pewno z radością przyjmą od ciebie jedzenie. Pozdrów je ode mnie i powiedz, że bardzo bym chciała do nich przyjść. Naprawdę się o nie martwiłam. Zaczekaj jeszcze! Weź moją skarpetkę, zgubiłam drugą od pary. Jak będziesz się zbliżał do psów, to trzymaj ją przed sobą. Poznają po zapachu, że przychodzisz ode mnie.

Chłopiec zagryzał wargi, ale obiecał, że wszystko załatwi. Poprosiła go, by jutro znowu przyszedł i opowiedział, jak sobie poradził.

– Pozdrów mamę i podziękuj za ryby! Bardzo mi się przydadzą!

Długo patrzyła w ślad za malcem. Jakich sympatycznych ludzi spotykała teraz na swojej drodze!

– No, Nero! – zawołała radośnie. – To mamy już obiad dla tajemniczego Móriego! Jeśli znowu do nas przyjdzie…

A jutro mamy piątek. Pójdziemy na cmentarz spotkać się z Erlingiem. Ukochanym Carli, wiesz. Tiril posmutniała.

– Nie możemy zaprzeczyć, ani ty, ani ja, że boimy się troszkę ciemności. I ty mi wcale nie pomagasz, kiedy ni stąd, ni zowąd podnosisz w nocy łeb i zaczynasz warczeć. A potem podpełzasz bliżej mnie, jakbyś szukał ochrony. I chociaż wiem, że to tylko wiatr szumi w koronach drzew i szarpie oberwaną rynną, to wcale nie jest mi przyjemnie. Musisz wiedzieć, że jesteśmy sami. Przeraźliwie sami.

Westchnęła ciężko, bo myślała o tych wszystkich nocach, kiedy leżała samotna, pochlipywała w poduszkę i czekała, by ktoś przyszedł ją pocieszyć, by ktoś zechciał jej pomóc, uratować!

Fakt, że miała Nera, to najlepsze, co mogło ją spotkać. Ale w takich smutnych chwilach Nero niewiele mógł dla niej zrobić.

Ukucnęła i przytuliła twarz do gęstej czarnej sierści.

– Kochany Nero – szepnęła. – Najukochańszy pies na świecie!

Nero starał się okazać, że jest bardzo zadowolony i że zrobi dla niej wszystko.

Загрузка...