Rozdział 7

Podczas kiedy wszystkie te wydarzenia rozgrywały się na smaganych wiatrem wyżynach Islandii, Tiril była zaledwie rocznym dzieckiem. Jeszcze przez kilka lat miała zachować radość w oczach, nawet jeśli czasami pojawiał się w nich błysk bolesnego zdziwienia.

Dopiero później miała się wyzbyć iluzji. Później…

Wtedy, kiedy jedyną istotą, jaką obdarzała zaufaniem, był pewien kudłaty pies.

Często, bardzo często na wpół dorosła Tiril mawiała do swego czworonożnego przyjaciela: „Gdybym nie miała ciebie, Nero, nie potrafiłabym żyć”.

Była to oczywista przesada, Tiril bowiem należała do ludzi niezłomnych, do takich, którzy jeśli popełniają samobójstwo, to jedynie w absolutnej ostateczności. Prawdą było natomiast, że tak samo jak ona potrzebowała obecności Nera, tak i on potrzebował jej. I Tiril o tym wiedziała. Mieć kogoś, kim można się zajmować i dla kogo się coś znaczy, to w życiu najważniejsze… Człowiek musi być potrzebny.

O Boże, tyle jest samotności na tym świecie! Tyle skrywanej samotności, tyle dusz ogarniętych zwątpieniem: Po co ja żyję? Czy nie ma na świecie nikogo, kto by mnie potrzebował? Tacy ludzie są dużo bardziej samotni niż ci, którzy pytają: Czy nie ma nikogo, kto by się o mnie zatroszczył?

Choć przyjaciel Nero znaczył dla niej tak wiele, to i tak Tiril tęskniła do kogoś, u kogo mogłaby szukać pomocy.

Była całkowicie bezradna wobec sytuacji, w której się znalazła. Od dawna wiedziała, że w jej domu dzieje się coś strasznego. Nigdy jednak nie potrafiła tego rozwikłać.

Carla natomiast zrozumiała. I wyciągnęła wnioski…

Dlaczego w takim razie Tiril nie pojmuje niczego?

Tego rodzaju myśli krążyły nieustannie w jej głowie, nie dawały spokoju.

Potrzebuję pomocy, wzdychała. Ale u kogo jej szukać?

Od czasu do czasu wspominała niedoszłego męża Carli młodzieńca, któremu konsul Dahl po długich sprzeciwach pozwolił w końcu na małżeństwo ze swoją starszą córką. Może on chciałby porozmawiać z Tiril o jej siostrze?

– Ale właściwie się nie znali. Tiril spotkała go kilkakrotnie w towarzystwie, wtedy jednak on był całkowicie zajęty Carlą. On i Tiril zamienili może dwadzieścia słów, a może i to nie.

Oczywiście, Tiril miała w mieście wielu znajomych, a nawet przyjaciół, ale wzdragała się przed powierzaniem im domowych tajemnic. Lojalność była zawsze jej szlachetną cechą.

Poza tym ludzie, których często odwiedzała i którym starała się pomagać, mają z pewnością własne zmartwienia. Tak jak tamten chłopiec, który skaleczył kolano i w ranę wdało się niebezpieczne zakażenie. Należący do jego warstwy społecznej nie myśleli o chodzeniu do lekarza, bo skąd miałoby coś takiego przyjść do głowy ludziom żebrzącym o odrobinę choćby pożywienia? Więc Tiril odwiedzała go codziennie i starała się oczyszczać ranę. Tiril, do której zwracali się z ufnością wszyscy potrzebujący.

Być może powinna była o swoich kłopotach porozmawiać z matką chorego chłopca. Ale wystarczyło popatrzeć na tę kobietę wyglądającą na dwadzieścia lat więcej niż w istocie miała, bitą przez męża tak, że nieustannie chodziła posiniaczona, otoczona gromadą płaczących i rozkrzyczanych młodszych dzieci, żeby nie mieć ochoty obciążać jej dodatkowymi zmartwieniami.

A może miała się zwrócić do owego sympatycznego człowieka, któremu pożyczyła pieniądze na kupno zimowego płaszcza, a który teraz starał się wyciągnąć od niej jeszcze większą sumę?

Oczywiście próbowała rozmawiać o Carli z matką, ale bez powodzenia. Kiedy bardzo nieśmiało zapytała, dlaczego Carla nikomu nie zwierzyła się ze swych zmartwień, matka zaczęła krzyczeć histerycznie:

„Och, daj mi spokój! Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ona mi to zrobiła! To bezwstydne, stawiać mnie w takim położeniu! Wciąż muszę tłumaczyć i tłumaczyć różnym ludziom, że to nie moja wina, że dziewczyna zachowała się nieobliczalnie, ściągając na nas taki skandal. Jaki to wstyd przed znajomymi!”

Tiril zrezygnowała z poruszania tego smutnego tematu, poszła sobie przygnębiona bardziej niż kiedykolwiek.

Po wypadku matka prawie nie opuszczała domu, wolała nie pokazywać się w towarzystwie. Ojciec, nieustannie wściekły i ponury, powtarzał żonie, by się wynosiła gdzie pieprz rośnie. Kłócili się stale.

Tiril była pilnowana. Ojciec obserwował każdy jej ruch, więc w ciągu dnia starała się nie wychodzić. Tylko rankami, kiedy wszyscy jeszcze spali; spotykała się z Nerem, a jej niechęć do rodzinnego domu stawała się z każdym dniem większa.

Och, jakże pragnęła mieć przyjaciela!

Загрузка...