Rozdział 13

Nero i Tiril długo błądzili po ciemnych, smaganych deszczem ulicach Bergen i nigdy chyba jeszcze pies nie był dla człowieka takim wsparciem i pociechą. Okazał się po prostu ostatnią deską ratunku dla Tiril, uchronił ją przed całkowitym załamaniem.

Dziewczyna na przemian płakała, pociągała nosem, ocierała łzy i przemawiała cicho do zwierzęcia.

– Nie mamy się gdzie podziać, Nero. Naprawdę nie znam nikogo tak dobrze, żebyśmy mogli mu się zwalić na kark o tak późnej porze. Ale ty jutro dostaniesz swoją obrożę nabijaną kolcami. Całe szczęście, że sakiewkę z pieniędzmi miałam właśnie w kieszeni. Widzisz, dostałam je od mamy, bo miałam zamówić dla siebie nową sukienkę u krawcowej. Ale co mi tam sukienka! Ty jesteś dużo ważniejszy!

Poczuła ucisk w gardle. Zastanawiała się, czy matka to je; prawdziwa matka, czy też nie. Tiril przecież od dawna w to wątpiła, od dawna wyobrażała sobie w marzeniach, że „nie należy do nich”.

Mimo to teraz, kiedy dowiedziała się więcej, szok wcale nie był mniejszy.

Fakt, że nie jest spokrewniona z Dahlem, odczuwała jako wielką, wielką ulgę.

Ale mama?

Nigdy nie były sobie specjalnie bliskie, mama i ona, i to nie z winy Tiril. Ona od najwcześniejszego dzieciństwa kochała i uwielbiała piękną matkę, która tymczasem dostrzegała jedynie śliczną Carlę. Poza tym Tiril i jej matka różniły się pod tyloma względami. Nie żeby matka miała w sobie zło, ale niestety była to istota płocha i głupia. A to przecież nie jej wina, człowiek się już po prostu taki rodzi. Teraz Tiril użalała się nad matką, że ma takiego okropnego męża.

Czy matka o tym wszystkim wie? O Carli i o tym, jak Dahl zachowywał się wobec nieszczęsnej dziewczyny?

Oczy Tiril znowu napełniły się łzami. Musiała długo i serdecznie głaskać Nera po karku, żeby odzyskać równowagę.

Nie, to niemożliwe, matka nie mogła o niczym wiedzieć! Zresztą i teraz też nie należało jej nic mówić.

Nero odwrócił głowę i warczał długo w stronę czegoś, czego Tiril nie widziała. Z tyłu za nimi. I to nie po raz pierwszy. Wielokrotnie podczas tej wędrówki w deszczu po ulicach pies odwracał się i na coś warczał. Groźnie, ale niespecjalnie wrogo. Raczej ostrzegawczo.

Z Nerem czuła się bezpieczna. Był dobrym opiekunem, chciał jej pilnować i bronić. Ale tym razem chyba nic jej nie groziło.

– Dziękuję ci, Nero – wyszeptała.

Pies radośnie pomerdał kosmatym ogonem.

Dziewczyna kuliła się z zimna. Deszcz, który początkowo spadał jej na ramiona i głowę drobnymi kropelkami, zaczął wnikać za kołnierz, ubranie przemokło na wylot, mokre włosy zwisały w żałosnych kosmykach.

Tak późno wieczorem niewielu ludzi kręci się po ulicach. Tiril unikała miejsc, z których dochodziły jakieś głosy. Dzisiaj nie chciała nikogo spotykać. I zresztą nie powinna, zwłaszcza że znajdowała się pod opieką Nera. Wciąż nie mogła się otrząsnąć ze strachu i z obrzydzenia.

– Nigdy mu tego nie wybaczę – mówiła do psa zgnębiona. – Nigdy, nigdy w życiu! Nie wybacza się czegoś takiego. Widzisz, żebym to tylko ja, ale Carla… Ona była taka dobra i taka bezbronna. Mój Boże, ale przecież powinna była coś powiedzieć!

Tylko czy w tamtych czasach Tiril zrozumiałaby cokolwiek, nawet gdyby Carla się jej zwierzyła? To wcale nie jest takie pewne. Tiril żyła przecież w świecie fantazji i dopiero dziś wieczorem zetknęła się z aż tak brutalną stroną życia.

– Najchętniej bym się po tym wszystkim wykąpała. Czuję się taka brudna, jak oblepiona błotem, Nero.

Stanęła jak wryta.

– O, Nero! Carla tak właśnie powiedziała. Że czuje się brudna. Teraz rozumiem, co miała na myśli. Och, droga, kochana Carla! Nigdy mu tego nie wybaczę, nigdy! Bardzo się cieszę, że go przynajmniej zdzieliłam w ten głupi nos!

Płacz zmęczył ją już bardzo, usiadła więc na jakichś schodach i przytuliła do siebie zdumionego, lecz współczującego Nera.

Po chwili przyjrzała mu się uważnie. Rysował się przed nią w mroku niewyraźnie, ale mówiła z powagą, niemal uroczyście:

– Od tej chwili my oboje musimy się zawsze trzymać razem. Chyba rozumiesz, że ja już tam nie wrócę. Bo gdybym wróciła, to nie ręczę, czy nie zabiję tego drania. A wiesz przecież, że nie należy takich rzeczy robić, prawda?

Pies uniósł głowę, spojrzał w ciemność i wydał z siebie głuche warknięcie.


Och, panienka Tiril! Ale jak też panienka wygląda? Gdzie to panienka spędziła noc? – dopytywał się następnego ranka zdumiony kowal.

– Spałam w bramie jak zwyczajny włóczęga – uśmiechnęła się dziewczyna nieśmiało. – Musicie wiedzieć, mistrzu, że uciekłam z domu. Ale pieniądze na zapłatę za waszą pracę mam.

Kowal odłożył narzędzia.

– Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać, panienko Tiril. Jest w tym mieście wielu takich, którzy już dawno chcieli to zrobić. Bo to nie jest normalne, żeby taka elegancka panienka włóczyła się po ulicach jak jakiś łazęga albo bezpański pies, jak to panna Tiril robi. Gdyby panienka wiedziała, ile ludzi się nad panienką użala, a ilu po kryjomu strzeże, żeby się panience nic złego nie przytrafiło! Pracujcie, chłopcy, klient czeka!

Wtedy Tiril stwierdziła, że i tym razem nie są w kuźni sami. Ale, choć to dziwne, Nero już dzisiaj nie warczał na ukrytego w cieniu mężczyznę. Wprost przeciwnie, pies z wolna, ale przyjaźnie poruszał ogonem. Położył uszy jak na widok kogoś dobrze znanego. I Tiril zaczęła sobie przypominać coś, co się zdarzyło podczas tej długiej i zimnej nocy. A może to był sen? Sen, w którym widziała czyjąś pochylającą się nad nią twarz, niewyraźną w mroku… a obok twarzy psi łeb. I pies, i człowiek patrzą na dziewczynę…

Nie, to z pewnością przywidzenie.

Z zamyślenia wyrwał ją głos kowala.

– A teraz ja sprowadzę moją małżonkę. Musimy wszyscy poważnie porozmawiać. Bo sprawy panienki mają się naprawdę źle.

Jeden z uczniów został wysłany po kowalową, majster zaś wyjaśnił, że sami nie mogą iść do niej, bo „dom pełen jest dzieciaków, które nie wiadomo, skąd się biorą”. Tiril roześmiała się, ale ponieważ miała nos i gardło zatkane po wczorajszym płaczu, śmiech zabrzmiał głucho i niezbyt wesoło.

Przyszła kowalowa i Tiril, ku swojemu zdziwieniu, rozpoznała w niej jedną ze swoich nianiek, której od dawna nie widziała. Kobieta, imieniem Berta, wykrzykiwała „och” i „ach” nad żałosnym wyglądem Tiril, w końcu poprosiła, by panienka opowiedziała, co się stało.

Tiril wahała się, nie chciała nikogo oskarżać, wreszcie jednak się zdecydowała. Głównie ze względu na pamięć Carli.

– On przez wiele lat obchodził się z Carlą tak strasznie zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa i Tiril wybuchnęła znowu gwałtownym, rozpaczliwym płaczem. Długo nie mogła się uspokoić, a kowal i jego żona byli coraz hardziej zatroskani.

– Ja o niczym nie miałam pojęcia, ale Carla zawsze była taka przygnębiona. I taka… płochliwa. Mówiła, że jest niedobra, że nie powinna wyjść za mąż za tego, kogo kocha. No i w końcu wyskoczyła z okna.

– Aha, więc to tak do tego doszło? – rzekł kowal z goryczą. – A oni mówili, że to nieszczęśliwy wypadek. Panienko Tiril, o ile dobrze rozumiem, to konsul był… eeech, to on… molestował to biedne dziecko?

Tiril, szlochając, kiwała głową.

– Carla nie odważyła się nic nikomu powiedzieć. Zresztą jak można opowiadać o czymś takim? I w dodatku, kiedy własny ojciec… przecież nie można. Sami rozumiecie…

Tutaj Tiril chciała opowiedzieć o uczuciach stanowiących mieszaninę obrzydzenia i poczucia winy, wstydu i lojalności wobec rodziców, strachu i przygnębienia, ale nie umiała zebrać myśli, żeby to jasno wyłożyć, zakończyła więc krótko:

– No… no, a wczoraj wieczorem chciał mnie do tego zmusić! Wtedy dowiedziałam się o wszystkim. Och, ja mogłabym go zabić!

Małżonkowie nie odzywali się ani słowem, jedyne, co było słychać w pomieszczeniu, to uderzenia młota o kowadło w drugiej części kuźni.

– On… On powiedział coś jeszcze. Że on nie popełnił żadnego przestępstwa, bo my nie jesteśmy jego dziećmi. I ja pokładam w Bogu nadzieję, że tym razem mówił prawdę.

– Nie popełnił przestępstwa? – krzyknął kowal czerwony z oburzenia. – Rodzone dzieci czy nie, to przecież dzieci!

Kowalowa otrząsnęła się z największego szoku.

– Niech no panienka Tiril teraz posłucha – powiedziała. – My co nieco wiemy o tym pokrewieństwie. Nie za dużo, ale coś tam przecież ludzie gadali.

Tiril słuchała zdumiona. Chociaż spędziła noc na dworze, co odcisnęło piętno również na jej twarzy, to jednak w całej postaci widoczna była elegancja i wdzięk. Tiril nie miała rysów ślicznej lalki, odznaczała się tym rodzajem urody, która charakteryzuje silne osobowości, a poza tym cechował ją niekłamany urok i życzliwość dla świata.

Tak byli wszyscy troje pochłonięci swoją sprawą, że na moment zapomnieli, iż w pobliżu jest jeszcze jeden człowiek. Uczniowie kowala znajdowali się poza zasięgiem głosu, nimi nie musieli się przejmować.

– Ja zawsze wyobrażałam sobie, że jestem dzieckiem wędrownych kuglarzy – wyznała Tiril, pociągając nosem.

– Kuglarzy? Panienka? Nigdy w życiu! – zawołał kowal. – Ale to ty opowiedz, Berta!

– No tak, panienka wie przecież, że cała rodzina pochodzi z Christianii – zaczęła kowalowa rzeczowo, zadowolona, że nareszcie może mówić. I że jest taka ważna! – Toteż nie znamy wszystkich szczegółów, ale mąż kuzynki tej kupcowej, co handluje rybami, miał znajomego, który pochodził z Christianii. On zresztą już teraz nie żyje, ten znajomy, Panie, świeć nad jego duszą, ale jego żona…

Początkowo Tiril starała się nadążać za rodzinnymi koligacjami i powiązaniami towarzyskimi, rychło jednak dała za wygraną i tylko słuchała.

– Jego żona miała odwiedziny akuszerki akurat w tym samym czasie, kiedy biegała do Dahlów.

– To znaczy akuszerka biegała?

– Otóż to. I kiedy ostatni raz przyszła do tej żony znajomego męża kuzynki kupcowej, była bardzo zdenerwowana bo sprawy pani Dahl nie ułożyły się dobrze.

– Ach, tak?

– Tak, pani Dahl straciła dziecko.

– Co? To ja miałam jeszcze jedną siostrę czy brata?

– Nie, nie. Oni, to znaczy Dahlowie, mieli już jedną córkę z dawniejszych czasów, ale, widzi panienka, dziecko było tylko jej, znaczy Dahlowej. Ona już raz była zamężna, ale biedak jej mąż zginął od jakiejś zabłąkanej ku1i na ćwiczeniach wojskowych. Pewnie że biedak, ale też i trochę to komiczne tak umrzeć, zanim zdążył wyruszyć na jakąś wojnę…

– Ta pierwsza córeczka… Czy to była Carla?

– Właśnie. Ale ona była tylko jej córką, a konsula nie.

Tiril znowu poczuła skurcz w gardle i musiała wielokrotnie przełykać ślinę.

– Pani Dahl nie odważyła się powiedzieć mężowi, że jego dziecko nie żyje, toteż przekabaciła akuszerkę i błagała ją o pomoc. Tak się akurat szczęśliwie złożyło, że akuszerka pomogła jednej, która urodziła dziecko po kryjomu, i ona, znaczy akuszerka, wzięła to maleństwo do siebie. Miało dopiero dwa dni i akuszerka jeszcze mu nie znalazła miejsca, no to teraz dostała je pani Dahl. Za odpowiednią zapłatą, ma się rozumieć.

– I to właśnie byłam ja?

– To właśnie była panienka, tak.

Tiril ledwie miała odwagę oddychać.

– Czy wiecie także, kim była moja matka?

My nie, ale pani Dahl i konsul wiedzą to już od bardzo dawna. Bo ta biedaczka, co jest mamusią panienki Tiril, nalegała, żeby płacić za wychowanie panienki. I to ona też wybrała imię, Tiril. Wzięła je ze starej ludowej pieśni.

– A, więc to tak? – szepnęła Tiril z błyskiem zrozumienia w oczach. – Nigdy nie mogłam pojąć, gdzie moi rodzice wynaleźli takie dziwaczne imię.

– I ta kobieta chciała widocznie płacić przez wszystkie lata. Najpierw, kiedy konsul Dahl dowiedział się o tym oszustwie, jakie jego małżonka popełniła, to bardzo się rozgniewał, tak mówiła przyjaciółka żony tego znajomego, o którym opowiadałam. Przyjaciółka była wtedy u Dahlów służącą. Niedługo, bo on się zaczął do niej dobierać, tylko że ona nie była specjalnie ładna, tak słyszałam, i jak Dahl dostał, czego szukał, to już nie chciał mieć z nią więcej do czynienia. Ale słyszała straszne kłótnie o to nowe dziecko. Potem, jak Dahl się dowiedział, ile pieniędzy może za nie dostać, to bardzo szybko ustąpił Właśnie tym sposobem Dahl wykierował się na konsula i został kimś; domagał się tego jako dobroczyńca. Bo wtedy to on, widzi panienka, był nikim. Marny skryba w zarękawkach jakiejś kancelarii. W Christianii.

Tiril starała się jakoś ogarnąć te wszystkie nowe informacje. Kowalowa zaś nie przestawała mówić, słowa płynęły niczym woda, która przerwała tamy.

– Oświadczył, że panienka Tiril jest jego dzieckiem i że nikt nie ma prawa mówić nic innego. Panienka Carla też miała być uważana za jego córkę, bo była śliczna jak laleczka. żeby nikt nie odkrył prawdy, przeprowadzili się do Bergen i tu zaczęli od nowa jako wielcy państwo, konsul i konsulowa, z pieniędzmi, a jakże, i to niemałymi! Ale pogłoski, widzi panienka Tiril, też się rozchodzą, i to nawet szybciej niż ludzie.

Poczciwa Berta musiała zaczerpnąć powietrza, a Tiril korzystając ze sposobności wtrąciła:

– Bardzo jestem wdzięczna, żeście mi o wszystkim powiedzieli. Ja sama czuję się teraz znacznie lepiej, chociaż mojej nieszczęsnej przybranej siostrze Carli niewiele to już pomoże. Ale przynajmniej ja rozumiem więcej. Wciąż się zastanawiałam, co musi się stać, żeby pchnąć człowieka do samobójstwa. Wydaje mi się, że najgorsze jest to, kiedy człowiek sam siebie nie może znieść. Kiedy straci szacunek dla siebie i czuje tylko wstręt i obrzydzenie. Myślicie, że tak może być?

Berta starała się pojąć jej słowa.

– Tak. Myślę, że tak jest. Absolutnie!

– Zabiłbym drania, taki jestem wściekły – warknął kowal.

– Nie, nie wolno ci się do tego mieszać! – zawołała Berta przestraszona. – Przecież wiesz, jak to bywa z takimi prostymi ludźmi jak my. Najlepiej byłoby postawić go przed sądem, ale kto nas wysłucha?

– Konsula do sądu? I słowa szesnastoletniej panienki przeciwko jego słowom? Nie mamy przecież żadnych dowodów na to, jak on się odnosił do panienki Carli, a panience Tiril nie zdążył nic złego zrobić, dzięki Bogu!

Z cienia pod ścianą wyłoniła się brunatna postać. Ciemne oczy połyskiwały spod kaptura.

– Pozwólcie mnie zająć się tym człowiekiem – powiedział nieznajomy w swoim dziwnym języku.

Patrzyli na niego przestraszeni. Tiril wyczuwała niebezpieczeństwo.

– Och, nie, nie może go pan zabić – wykrztusiła, zafascynowana widokiem twarzy przed sobą. – Ze względu na moją przybraną matkę. Ona jest głupia, ale niewinna.

Rozjarzone oczy spojrzały wprost na nią i Tiril zadrżała.

Nie mam zamiaru go zabijać – zapewnił. – Wcale nie muszę tego robić. Potrafię w inny sposób spowodować, by sprawiedliwości stało się zadość.

Z jakiegoś powodu jego słowa nie zabrzmiały tak uspokajająco, jak powinny.

Kiedy spostrzegł ich wahanie, uśmiechnął się. Ale i uśmiech, blady i pośpieszny, bardziej przerażał niż uspokajał.

– Proszę mi zaufać. Już on się dowie, czego się dopuścił.

– On wam nigdy nie pozwoli przekroczyć progu swojego domu, mój panie – ostrzegła Tiril.

Obcy uśmiechnął się znowu.

– To nie będzie konieczne.

– Jezu Chryste – szepnął kowal, a Tiril miała ochotę powtórzyć to samo.

Mężczyzna zwrócił się teraz do obojga małżonków.

– Panienka jest bezpieczna, pies dopilnuje jej najlepiej. Ale musicie znaleźć dla nich jakieś mieszkanie. I to możliwie jak najdalej od tamtego człowieka.

Trudno było go zrozumieć, choć przecież mówił po norwesku.

Pochylił się, jakby chciał szepnąć coś do ucha Nerowi. Pies stał jak skamieniały, oczy zrobiły mu się okrągłe, nadstawiał czujnie uszu.

– Powinnam chyba zabrać jakieś rzeczy z domu – rzekła Tiril z wahaniem. – Choć nie mam pojęcia, jak mogłabym…

– Ja się tym zajmę – wtrąciła Berta. – Znam jedną służącą z domu konsula. A jak z domkiem twojej ciotki? – zwróciła się do męża. – Tam przecież nikt nie mieszka?

– Masz rację, nikt. To mała chata na przedmieściu, po tamtej stronie miasta. Nie takie wygody, do jakich panienka Tiril jest przyzwyczajona, ale…

– Będzie nam tam z pewnością bardzo dobrze – przerwała Tiril. – Ja to bym najchętniej pojechała gdzieś na kraj świata, jak najdalej od tego… Ale jak się nie ma do kogo jechać, to trudno tak przed siebie. Dziękuję wam za wypożyczenie domku! Jesteście dla mnie tacy mili! Wszyscy!

Tego ostatniego nie była taka całkiem pewna. „Miły”, to może nie jest pierwsze określenie, jakie się nasuwa na widok tajemniczego nieznajomego.

A zatem wszystko załatwione najlepiej jak można – powiedział mężczyzna. – Czy moje wczorajsze zamówienie gotowe?

Kowal ocknął się z zamyślenia.

– A, tak… Zaraz zobaczymy. Chłopcy!

Trzeba było wrócić do codziennych zajęć.


Po południu Tiril i Nero powędrowali na odległe przedmieście. Kowalowa zaprowadziła ich do małej chatki pod lasem niedaleko Laksevåg.

– Kim on jest? – zapytała Tiril w pewnym momencie.

– Nie mamy pojęcia. – Berta skuliła się na wspomnienie nieznajomego.

– I ten jego język…

– Mój uważa, że ten człowiek musi pochodzić z Wysp Owczych. Albo z Islandii.

– O! No tak, to by się mogło zgadzać – potwierdziła Tiril zamyślona.

– Mam nadzieję, że więcej go nie zobaczymy – szepnęła Berta.

– Tak – rzekła Tiril z mieszanymi uczuciami.

Загрузка...