Rozdział 16

– Wiem, że Tiril zniknęła – oświadczyła pani Dahl ostro swemu zlanemu zimnym potem mężowi. – Powiedział mi o tym wczoraj Erling Carli.

– Erling Carli? – zawołał Dahl oburzony. – A jego co to obchodzi?

– Po prostu spotkał Tiril. Dziewczyna ma się dobrze i nie chce wracać do domu – referowała małżonka dystyngowanym tonem.

Konsul zrobił się czerwony.

– Czy ten podstępny wąż uwiódł też naszą drugą córkę? Czy człowiek nigdy nie może zostać w spokoju ze swoimi dziewczynkami, żeby mu taki…

– Nie, nie, do niczego takiego nie doszło! On nawet nie wie, gdzie Tiril mieszka, powiedziała tylko, że niczego jej nie brakuje. Ja, rzecz jasna, poinformowałam o wszystkim wójta. Powinien ją odszukać.

– Co? Wójta? Czyś ty rozum straciła? To trzeba załatwiać dyskretnie!

– A to dlaczego? Przecież nie zrobiliśmy nic, czego powinniśmy się wstydzić! Dziewczyna zachowała się nieodpowiedzialnie i powinna jak najszybciej wrócić do domu!

Konsul Dahl miał trudności z oddychaniem. Zauważył już, że jego serce źle znosi stany gwałtownego wzburzenia. Wójt poszukuje Tiril! Do czego to może doprowadzić?

Jak to dobrze, że wysłał tamten list! Ci, dla których był przeznaczony, już go chyba dostali. I z pewnością będą chcieli odnaleźć Tiril przed wójtem. A jeśli dziewczyna zniknie na zawsze po… no, po ich wizycie, to konsulowi nic nie szkodzi. I tak będzie mógł wyciskać z nich pieniądze. To, co on wie, jest na wagę złota.

I dopiero teraz będzie mógł się naprawdę wzbogacić!


Nadszedł piątek.

Tiril idąc na cmentarz już z daleka widziała Erlinga Müllera. Chociaż od ostatniego spotkania minęły cztery dni i chociaż rozmawiała z nim wtedy zaledwie kilka minut, wierzyła, że jest to ktoś bardzo jej bliski. Łączyła ich żałoba po Carli.

Miał na sobie czarny płaszcz długi do połowy łydek i czarne buty z cholewami. Blond włosy spływały w lokach na ramiona.

Jaka szczęśliwa powinna była być Carla, dziewczyna, którą on kochał!

Przeklęty konsul Dahl! Tiril znowu poczuła, że mogłaby go zabić gołymi rękami.

Ale stłumiła w sobie to niezbyt szlachetne pragnienie. Piękny uśmiech Erlinga sprawił, że zrobiło jej się cieplej na sercu.

– Dzisiaj też przyniosłeś świeże kwiaty, jak widzę – powitała go. – A ja mam, niestety, tylko pęczek wrzosu, na nic innego mnie nie stać.

– Za to wrzos długo stoi i nie usycha – rzekł przyjaźnie.

Wspólnie uporządkowali grób. Pełni szacunku dla tego miejsca, rozmawiali półgłosem o marmurowym nagrobku i że na przyszły rok trzeba tu posadzić kwiaty.

Potem wyprostowali się oboje.

Rano padał drobny deszcz, ale teraz się wypogodziło. Erling położył swój płaszcz na niewysokim cmentarnym parkanie z kamieni i oboje na nim usiedli. Tiril uważała, że bardzo miło jest przebywać w towarzystwie tak dobrze wychowanego kawalera. Pod tym względem życie jej dotychczas nie rozpieszczało.

– Bardzo się cieszę, że Carla zdążyła cię spotkać – powiedziała serdecznie. – Kiedy sobie to uświadamiam, robi mi się jakoś lżej na duszy.

– A ja wciąż nie mogę się uwolnić od myśli, że byłem przyczyną jej śmierci.

– Nic podobnego! Wprost przeciwnie, byłeś światłem jej życia!

– Ty także.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Koło ich stóp przebiegła ruda wiewiórka i spłoszona umknęła jak strzała na stare, rozłożyste drzewo.

Erling powiedział po chwili:

– Rozmawiałem z twoją mama, tak jak prosiłaś, i chyba udało mi się trochę ją uspokoić. Myślę zresztą, że była chyba bardziej zła niż zmartwiona – zakończył wzburzony zachowaniem tamtej kobiety.

– Powiedziałeś jej, gdzie mieszkam?

– Przecież sam tego nie wiem! Wspomniałaś tylko o Laksevåg, a ja zrozumiałem, że powinienem to zachować dla siebie. Ona, oczywiście, pytała, u kogo mieszkasz, ale ja też nie wiem. Powiesz mi, u kogo?

– U Nera.

Zmarszczył brwi.

– Chcesz powiedzieć, że… że mieszkasz całkiem sama?

– Mam wielu przyjaciół, dostaję od nich jedzenie, ryby i wszystko, co potrzeba. Dzisiaj rano na przykład pewien mały chłopiec przyniósł mi świeżego chleba. Pycha!

Erling słuchał w milczeniu.

Tiril uśmiechnęła się.

– I ten chłopiec zajmuje się teraz moimi bezdomnymi psami. Wyobraź sobie, że kiedy zaniósł im jedzenie pierwszy raz, to na nabrzeżu nie było ani jednego zwierzęcia. Malec usiadł więc i czekał. Mówił, że czekał długo, a kiedy przyszły najpierw dwa i zaczęły węszyć, szybciutko włożył jedzenie do misek i po chwili pojawiła się cała sfora, siedem sztuk! Ale nie dowierzały mu, więc on wyciągnął moją skarpetkę. Powąchały ją i natychmiast rzuciły się do misek, teraz dosłownie jedzą mu z ręki. A żebyś wiedział, jak się na początku bał! Chłopiec zbiera dla nich resztki, a psy siedzą i czekają na niego. Tak jak przez wiele lat czekały na mnie.

Erling Müller przyglądał jej się z niedowierzaniem.

– Dziewczyno, co ty za życie prowadzisz? I jakie prowadziłaś?

– Akurat teraz jest to życie bardzo szczęśliwe! – zawołała wyciągając ręce do nieba.

– Ależ, Tiril, jesteś przecież panienką z dobrego domu…

– Nie, nie, nic podobnego! – odparła gniewnie.

– Oczywiście, że jesteś! Nie rozumiem, dlaczego mieszkasz sama. Dlaczego nie Wrócisz do domu?

– A dlaczego Carla wybrała śmierć? – zapytała ostro. – Nie, nie chciałam cię zranić! Zapomnij o tym pytaniu!

Znowu popatrzył na nią uważnie, a po chwili rzekł:

– Siedziałem tu i zastanawiałem się. Postanowiłem, że porozmawiam z moimi rodzicami i zapytam, czy nie mogłabyś mieszkać u nas.

– Dzięki za życzliwość, ale ja nie mogę wrócić do miasta.

– Dlaczego?

– To musi na razie pozostać tajemnicą.

Erling nie nalegał. Wrócił do początku rozmowy.

– A zatem twoi jedyni przyjaciele to mały chłopiec i ten pies?

– Nie, nie jedyni. Mam bardzo wielu przyjaciół, takich jak na przykład kowal, dostaję od nich jedzenie, oni mnie bronią…

– Przed czym? – przerwał jej gwałtownie, ale Tiril udała, że nie słyszy.

– I mam jeszcze innego dobrego przyjaciela. To bardzo dziwny człowiek, który przychodzi i odchodzi.

– Nie brzmi to najlepiej, moim zdaniem.

– Ale on jest… Cóż, tak dokładnie to ja nie wiem, kim on jest. Nazywa się Móri i przybył tu z Islandii. Pomógł mi już bardzo.

– Tiril, na Boga, musisz uważać, musisz unikać tego człowieka. Jesteś sama i…

Roześmiała się.

– Móri? Miałabym się bać Móriego? No, może rzeczywiście należałoby się go bać, ale nie w taki sposób, jak myślisz. Nie potrafiłabym go łączyć z niczym… Uff, nie wiem, jak mam to wyrazić.

– Ze sprawami erotycznymi, chciałaś powiedzieć? Z tym, co łączy kobietę i mężczyznę?

Poczuła się skrępowana, nie podobało jej się to, co Erling teraz mówił, ale rzekła z udaną swobodą:

– Właśnie. Ale nie, on nie jest taki. On jest… on stanowi dla mnie zagadkę. Może to ktoś więcej niż zwyczajny człowiek? Jest jak przybysz z innego, ponurego i przerażającego świata.

– I powiadasz, że ten przybysz jest dla ciebie miły?

– Tak, zaprosiłam go na obiad.

– To znaczy, że w tym jego ponurym świecie także się jada?

– Owszem, i obiecał, że chętnie jeszcze wróci.

Tiril zadrżała.

– Erling, czy ty kiedyś… czy mignęła ci kiedyś… powiedzmy… smuga, czy mignął ci kiedyś cień śmierci? Nie mam na myśli twojej czy mojej śmierci, ale Śmierci we własnej osobie.

– Chodzi ci o Anioła Śmierci?

Tiril skuliła się.

– To ty powiedziałeś, nie ja. Ale Móri właśnie kogoś takiego przywodzi mi na myśl. Boję się go, ale jednocześnie… on sprawia wrażenie bardzo samotnego. I… – zastanawiała się nad określeniem: „niewinny”, ale to nie było to słowo. – Nie wiem. Myślę,, że on jest groźny. W jakiś nie znany mi sposób. Ale, słyszysz, Nero wyje. Muszę iść.

– Czy mógłbym odprowadzić cię do domu?

– Nie, dziękuję.

– Zobaczymy się jeszcze? Powiedzmy… w poniedziałek?

– Chętnie. Do widzenia! I dziękuję ci, że byłeś dobry dla Carli! Nigdy ci tego nie zapomnę.

– Dla Carli? – zapytał zdumiony, jakby w ogóle o niej zapomniał. – A tak, oczywiście. Uważaj na siebie, Tiril. Wiesz, gdzie mieszkam, prawda?

– No, mniej więcej.

– Gdyby coś się działo… to odszukaj mnie. Czasami jeden ziemski przyjaciel może być lepszy niż fantom z obcych światów.

Uśmiechnęła się jakby nieobecna myślami.

Jaki to sympatyczny młody człowiek, przemknęło jej przez głowę, kiedy oboje z Nerem ruszyli w stronę domu.

Nie doszła jednak nawet do końca cmentarnego muru, gdy znowu została narażona na gwałtowne przeżycia.

Nero biegł, jak zwykle, daleko przed nią. Idący z człowiekiem pies pokonuje zazwyczaj dystans trzykrotnie dłuższy niż jego przyjaciel, tyle jest rzeczy, które po drodze trzeba zbadać, tyle pociągających zapachów.

Skąd oni się tu wzięli? Tiril nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić, bo nagle poczuła czyjąś dłoń zakrywającą jej usta. Ktoś napadł na nią od tyłu, dwóch mężczyzn wykręcało jej ręce. Wszystko odbywało się w milczeniu, żaden z napastników nie wypowiedział ani słowa, ale zachowywali się brutalnie. Po chwili drugi chwycił dziewczynę za nogi i obaj ponieśli ją na drugą stronę drogi. Tiril jednak nie była łagodnym jagnięciem. Wykręciła głowę tak, by uwolnić usta, i zaczęła wrzeszczeć z całych sił, a jednocześnie udało jej się kopnąć jednego z napastników w brodę. Tak mocno, że zawył z bólu.

– Zadźgaj natychmiast tę wariatkę! Nie cackaj się z nią – syknął poszkodowany.

Jego kamrat zamachnął się ręką uzbrojoną w nóż, jakby chciał wykonać polecenie, ale wtedy pojawił się Nero. Wczepił się z wściekłością w ramię napastnika, który wy- puścił nóż.

Wszystko się zakotłowało i zniknęło w obłokach pyłu.


Erling Müller usłyszał odgłosy bójki. Dochodziło do niego wściekłe ujadanie psa i rozpaczliwe krzyki Tiril, która wołała coś w rodzaju: „Puśćcie Nera, dranie jedne!”, po czym pies zawył z bólu, a po chwili rozległo się rozpaczliwe zawodzenie dziewczyny.

Ale napastnicy też musieli nieźle oberwać, bo również oni wrzeszczeli jak opętani.

Erling biegł z odsieczą. Z daleka widział całą scenę i nie miał, niestety, wątpliwości, kto za chwilę zwycięży. Nero leżał jak martwy na piasku, Tiril, choć dzielnie stawiała opór, najwyraźniej była ranna.

Młody człowiek nie wahał się ani chwili, pospiesznie wyjął pistolet i strzelił w kierunku jednego z napastników, a jednocześnie usłyszał głos drugiego:

– To ten cholerny pies wszystko popsuł! Nie myślałem, że on jest jej! Georg! Trafił cię? Chodź, zjeżdżamy stąd!

Cisnął Tiril o ziemię, a sam złapał rannego kamrata i ciągnąc go za sobą, zaczął uciekać. Erling nie chciał tracić czasu na pogoń, dwie ranne istoty na drodze były dla, niego ważniejsze.

Tiril wołała nieustannie:

– Nero! Nero! Nero!

Brzmiało to tak rozpaczliwie, że Erlingowi serce krajało się z żalu. Ale dziewczyna żyła, co do tego nie mogło być wątpliwości.

Dopadł do niej. Tiril próbowała podczołgać się do ukochanego psa, ale Erling ją zatrzymał.

– Czy mogę obejrzeć twoją ranę? – zapytał.

Ona jednak syknęła w odpowiedzi:

– Ja się z tego wyliżę bez problemów, ale czy nie widzisz, w jakim stanie jest Nero? Jeśli oni go zabili, to ja…

– Zaraz się nim zajmę.

Dzięki Bogu pies nie krwawił. I oddychał, ale zdawał się kompletnie ogłuszony.

– Jeden z tych nędzników kopnął go w głowę – szlochała Tiril. – Jeżeli on zdechnie, to…

– Nie zdechnie – przerwał Erling monotonne zawodzenie dziewczyny. – Spójrz, zaraz się pozbiera.

Tiril zbliżyła się jednak do psa, przytulała go do siebie i szeptała mu do ucha uspokajające słowa, szczęśliwa, że przyjaciel żyje.

– Obejrzymy teraz ciebie – powiedział Erling. – Masz trudności z chodzeniem?

– Mam. Oni chcieli mi zmiażdżyć kolano, bo za bardzo kopałam. Wykręcili mi ręce i…

– Krwawisz! – krzyknął Erling. – Krew leci ci z szyi.

– Wiem, ale to powierzchowne. Jeden chciał dźgnąć mnie nożem, ale zdążyłam się uchylić. Na szczęście akurat wtedy strzeliłeś. Dziękuję ci. Czy zawsze nosisz przy sobie strzelbę?

– Pistolet – sprostował. – W dzisiejszych czasach bywa to konieczne. Ale nie myślałem nigdy… Dlaczego? Tiril, dlaczego?

– Nie wiem – odparła speszona.

– Teraz jednak odprowadzę cię do domu – zdecydował.

– A Nero? Przecież on nie może chodzić.

Erling westchnął.

– Obojga nie uniosę…

– Ja mogę iść o własnych siłach – oświadczyła Tiril niecierpliwie.

– No dobrze! Ale zaczekaj.

Zdjął białą apaszkę i zawiązał jej na szyi, by chociaż osłonić ranę. Było tak, jak Tiril sądziła – powierzchowne draśnięcie. Erling podjął się dzielnie swego zadania, starał się podnieść z ziemi psa, który teraz wydawał mu się ogromny.

Nero sprawiał wrażenie, że chciałby stanąć o własnych siłach, ale i Tiril, i Erling uważali, że lepiej go oszczędzać. Musieli sobie nawzajem pomagać jak mogli.

– Teraz zobaczysz, gdzie mieszkam – bąknęła Tiril niepewnie, kiedy wlekli się w stronę Laksevåg. – Musisz mi jednak obiecać, że przed nikim mnie nie wydasz.

– Obiecuję. Teraz zaczynam rozumieć, że ty się naprawdę musisz ukrywać. Bo to była próba morderstwa, Tiril! Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.

– Wiem o tym bardzo dobrze. Jeden zresztą powiedział: „Zadźgaj ją natychmiast!” Ale jestem zbyt zmęczona i wstrząśnięta. Może poczekajmy, aż wrócimy do domu? Tam porozmawiamy.

– Oczywiście. Widziałem, w jakim kierunku napastnicy uciekli. W tej okolicy się nie pojawią, tak że swoją kryjówkę możesz uważać za bezpieczną.

– Bardzo na to liczę!

Powrót do domu zajął sporo czasu. Wprawdzie Nero mógł po chwili iść na własnych nogach, ale oboje, i dziewczyna, i pies, byli tak poobijani, że szybki marsz nie wchodził w rachubę. Musieli kilka razy po drodze odpoczywać, ale Erling Müller był cierpliwy. Dosyć go to wszystko zaskoczyło i nie przestawał się zastanawiać, o co może chodzić.

– Taka ci jestem wdzięczna, że tracisz czas, by nas odprowadzić – powiedziała Tiril.

– No, jeszcze by też! Miałem zostawić was samych?

Im bardziej oddalali się od miasta, tym bardziej on się dziwił. Były to przecież biedne okolice, naprawdę niegodne córki konsula. Co to się właściwie dzieje, zastanawiał się. W co obie córki konsula się wmieszały?

– My z Nerem mieszkamy tam na górze – oświadczyła Tiril znacznie radośniejszym głosem.

Nagle cała trójka stanęła jak wryta.

Na wzgórzu przed domem ktoś stał. I ten ktoś na nich czekał. Ciemna, na brązowo odziana postać, jak nie z tego świata. Wysoka i straszna, o twarzy, która z daleka zdawała się blada niczym u trupa. Obok nieznajomego stał jego koń.

– Móri! – krzyknęła Tiril uradowana, nie zdając sobie sprawy, że w tym momencie jej gość bardzo przypomina diakona z Myrka, a ona zachowuje się jak Gudrun, która wiele lat temu wyszła ukochanemu na spotkanie, by spędzić z nim święta Bożego Narodzenia. – Móri wrócił! A mój obiad jeszcze nie gotowy!

Dosyć to dziwne, stwierdził Erling, idąc tamtemu na spotkanie. Młoda i ufna Tiril przyjaźni się z niezwykłymi ludźmi, trzeba to przyznać.

I odczuwał to samo, co ona powiedziała wcześniej: Móri nie stanowił zagrożenia dla niewinności i czci dziewczyny. Ale był groźny. Bardzo, bardzo groźny, choć Erling nie do końca rozumiał, dlaczego.

Загрузка...