Dopiero późnym wieczorem młody Müller wrócił do biura, żeby zabrać Tiril. Pojechali do Laksevåg, ona za nim na końskim grzbiecie, co uważała za bardzo przyjemne i niezwykłe. Nero biegł obok konia.
– Rozumiem, że dzisiaj twoja kolej na pełnienie roli niańki – śmiała się Tiril. – Ale to, niestety, nie jest specjalnie zabawne zajęcie.
Erling zauważył ze wzruszeniem, że choć dziewczyna żartuje, to jest śmiertelnie zmęczona, a przy tym smutna i niepewna. Ostatnie dni nie były dla niej łatwe, ale teraz Erling obiecywał sobie, że zrobi wszystko, by ją chronić.
I naprawdę szczerze tego pragnął.
Nie miał odwagi powiedzieć, że Móri odjechał. Jutro rano jej to wyjaśni, tej nocy powinna się wyspać.
On sam nie był przyzwyczajony do sypiania na kamiennej podłodze w kuchni, gdzie słyszało się wszystkie szmery i szelesty z całego domu, ani do tego, by psi pysk pochylał się nad jego twarzą, obwąchiwał i lizał wiele razy w ciągu nocy. Od czasu do czasu Nero układał się obok Erlinga i przyjemnie grzał go w plecy.
W ciągu tej niespokojnej nocy młody człowiek zdołał przemyśleć wiele spraw. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu odkrył, że wspomnienie Carli zbladło w ostatnich dniach, rozwiało się jak mgła na wietrze. Carla była pogrążoną w marzeniach księżniczką, istotą, którą ktoś powinien przenieść przez życie na rękach. Taka niewiarygodnie śliczna i zwiewna, zawsze taka delikatna, wymykająca się z rąk, zawsze ze spłoszonym uśmiechem na wargach.
Z wyrazem niepojętego bólu i wstydu w oczach.
I te nieustanne łzy, których nie rozumiał.
Teraz wiedział, dlaczego; wiedział, skąd to wszystko.
Carla, Carla, piękny motylek, któremu opalono skrzydła! Mój maleńki, nieszczęśliwy kwiat, który zmiażdżono, pączek róży, któremu nie pozwolono się rozwinąć!
Myśl o Carli sprawiała mu ból, ale jakże daleka zdawała się teraz jej postać. Wspomnienia się zacierały, zanikały…
Tiril reprezentowała zupełnie odmienny typ. Pełna życia, stanowcza, konkretna. Z taką samą naturalnością odnosiła się do ludzi z towarzystwa, jak i do biedaków z ulicy. Była taka młodziutka, ale tajemnicza i ekscytująca. Jeszcze nie dojrzała, ale już obiecywała tak wiele. Coś ciągnęło go do tej dziewczyny, choć nie umiał określić swych uczuć. Młodzi ludzie z jego sfery, wychowywani w szacunku dla niewinności i skromności, powinni wybierać istoty takie jak Carla (choć on sam niewinny nie był, o czym myślał niechętnie). W jego świecie nie było miejsca na osoby takie jak Tiril Bo kim jest Tiril? Czym jest ta dziewczyna?
Wiedział tylko, że fascynuje go ona coraz bardziej. Ze pragnie być przy niej, chronić ją, nauczyć się ją rozumieć i oswoić tę bujną naturę.
Nie, to ostatnie to nieprawda. Nie chciał pozbawiać jej naturalności ani radości życia, ani nawet tej prymitywnej zmysłowości.
Chociaż o swojej zmysłowości Tiril akurat nie wiedziała nic. Jeszcze nie.
Coś w głębi duszy Erlinga dziękowało Stwórcy za to, że Móri opuścił ich kraj na zawsze. Była to niegodna myśl, której za nic by nie ujawnił, ale dawała o sobie znać wyraźnie.
Tiril… dziewczyna, o którą warto zabiegać. Ale trzeba działać powoli. Rozkoszować się tym. A potem dać jej wszystko, czego tylko mogłaby na tym świecie zapragnąć.
Tiril uznała, że to bardzo niezwykłe uczucie obudzić się rano z myślą, iż na kuchennej podłodze jej małego domku śpi młody człowiek z najlepszej rodziny w mieście. Erling był jednak eleganckim i dobrze wychowanym kawalerem, traktował tę niezwykłą sytuację z wielką naturalnością i z apetytem zajadał skromne śniadanie. Tiril wiedziała, że Erling musi jechać do miasta, gdzie czekają na niego codzienne obowiązki, ale dostrzegała, że dręczy go co innego.
Kiedy nareszcie powiedział, co się stało, poczuła, że cała radość życia ją opuszcza. Jęknęła z rozpaczą i chciała wybiec na dwór, ale Erling ją zatrzymał.
– Kuter odpłynął, Tiril. Nic już nie możesz zrobić.
– Ale ja mu nawet nie powiedziałam „do widzenia”! Jak on mógł!
– Chciał odejść właśnie tak, bez bolesnych pożegnań.
– Żeby uniknąć moich protestów! Boże, jakie to małostkowe! Jakie tchórzliwe!
– Martwił się o ciebie, nie chciał, byś cierpiała, nic więcej!
– Ech, wy mężczyźni! Nigdy niczego nie rozumiecie!
– A może on sam nie był w stanie się z tobą pożegnać?
Ta myśl trochę ją uspokoiła.
– Ale on, oczywiście, wróci?
Erling Müller wymierzył śmiertelny cios.
– Nie, on już nigdy do Norwegii nie wróci. Tiril… Och, Tiril, co ty… – Objął ją mocno za ramiona i spojrzał jej w oczy. – Nie wiedziałem, że jesteś tak bardzo przywiązana do Móriego. Kochasz go?
– Kocham? Nie gadaj głupstw! Ja go potrzebuję!
Erling patrzył ze smutkiem.
– Masz przecież mnie.
– O, Erling, ty jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego mogła dostać Carla, ale Móri umie tak wiele! On umie wszystko!
– Nic podobnego, w każdym razie nie potrafił się ukryć przed władzami. Tiril, moja najdroższa mała przyjaciółko, tak strasznie bym chciał się tobą opiekować! Przez całe życie. Czy wyszłabyś za mnie?
Spojrzała na niego zapłakanymi oczyma, a potem wykrzyknęła:
– Czyś ty rozum postradał? Ty przecież należysz do Carli! A poza tym ja mam szesnaście lat, nie, tobie coś się głowie pomieszało!
Erling wyglądał na zmęczonego.
– Ja wiem, że na to potrzeba czasu, że ty potrzebujesz czasu. Ale zostałaś sama na świecie. I ktoś nastaje na twoje życie. W każdym razie powinnaś się przeprowadzić do moich rodziców.
Tiril położyła dłoń na kudłatym karku Nera.
– Już o tym rozmawialiśmy. Nie zostawię Nera, przecież wiesz. Ale dziękuję ci za życzliwość i dobre chęci.
Erling westchnął:
– Rzeczywiście, jak na siostry, to byłyście bardzo różne. Carla taka płochliwa, a ty stanowcza, niezależna.
– Ta płochliwość ją zgubiła.
– Masz rację. Porozmawiam z mamą na temat psa. To znaczy z rodziną porozmawiam.
Pies nazywa się Nero, chciała zaprotestować Tiril, ale nie powiedziała nic. W jej umyśle pojawiło się pewne podejrzenie: zdaje się, że Erling bardzo się słucha mamusi, że ona nim kieruje… Nie znała tej rodziny zbyt dobrze, ale myśl, że pani Müller zachowuje się jak zarządca wobec męża i dzieci, nie wydała jej się przesadna.
– Muszę wracać do biura – rzekł Erling zatroskany. – Mają dziś do mnie przyjść klienci. Niestety, nie będę mógł zabrać cię ze sobą. Przyjadę po ciebie po południu, do tego czasu musisz zostać sama, dopóki tajemnice wokół twojej rodziny nie zostaną wyjaśnione.
Tiril milczała. Wciąż była jak ogłuszona wiadomością, że Móri wyjechał. Nigdy go już nie zobaczy…
Nagle uświadomiła sobie, że Erling mówi do niej:
– Nie wychodź z domu, a drzwi zamknij na skobel. Tutaj jesteś bezpieczna. Wiesz, ja naprawdę wierzę w moc tego znaku, który Móri wyrył nad twoimi drzwiami.
– Ja też jestem przekonana, że znak mnie ochroni.
– A poza tym – Erling wyjął mały przedmiot z kieszeni. – Móri prosił, żebym dał ci to. To jego własny znak, ale uznał, że teraz będzie tobie bardziej potrzebny. Powinnaś zawsze mieć go przy sobie.
Tiril wstrzymała oddech, gdy brała z jego rąk kawałek drewna z dziwnym rysunkiem. Znak należał do Móriego. I on dał go jej!
– Nigdy, nigdy się z nim nie rozstanę – powiedziała drżącym i tak pełnym szacunku głosem, że Erling musiał się uśmiechnąć.
Kiedy młody Müller odjechał, Tiril wciąż siedziała W izbie, przyciskając do piersi magiczny znak Móriego. Trwała tak długo, jakby w małym kawałku drewna szukała pocieszenia i siły. Nero obwąchiwał przedmiot i piszczał żałośnie. Najwidoczniej on również tęsknił do swojego islandzkiego przyjaciela.
Tiril dotrzymywała obietnicy i przez cały czas siedziała w domu. Rozgoryczony Nero musiał zrezygnować z wycieczki do lasu. Pozostawał wprawdzie ogródek koło domu, ale to przecież nie to samo, mimo że Tiril pozwoliła mu biegać wśród krzaków porzeczek. Wracał co chwila do izby i patrzył na nią wielkimi oczyma, jakby chciał zapytać: „No, kiedy wreszcie pójdziemy?”
Jego pani święcie ufała znakowi, który Móri wyrył nad drzwiami. Póki siedzi w domu, jest bezpieczna. A poza tym ma przecież Nera.
Nie działo się nic szczególnego, a mimo to łapała się raz po raz na tym, że wciąż wygląda niespokojnie przez okno. Zdawała- sobie sprawę, że dla dwóch opryszków to jedynie kwestia czasu, znajdą ją prędzej czy później. Chyba że – co przecież nie jest niemożliwe – Erling zdąży zameldować o wszystkim wójtowi, a ten ich unieszkodliwi.
Jesienna mgła unosiła się nad Bergen i okolicą. Tiril widziała ze swego okna nie dalej niż do skraju lasu, gdzie droga ginęła pomiędzy drzewami.
Nagle podskoczyła przy oknie. Czy ktoś chodzi pod lasem?
Pojęcia nie miała, ile to już godzin minęło, odkąd Erling odjechał, ale światło dnia jakby zmatowiało. A może to tylko mgła?
Nie, dzień chylił się ku zachodowi, i to z pewnością Erling wraca. Tiril siedziała w kucki przy ścianie i wyglądała przez dolny narożnik okna.
To nie był Erling. Ale też i nie tamci napastnicy. Z uczuciem nieopisanej ulgi Tiril patrzyła na wędrującego drogą niedużego chłopczyka, który chyba trochę błądził we mgle. Opiekun jej psów, jak go nazywała. Więc pewnie i on już się pozbył czerwonej wysypki i wyzdrowiał.
Tiril nie miała żadnych telepatycznych zdolności ani nie była jasnowidzem, nie przeczuwała więc, że ów mały chłopczyk jest zwiastunem nieszczęścia. On zresztą też nie miał O tym pojęcia.
Wpuściła dziecko do izby i z radością przyglądała się ceremonii powitania, jaką odprawiał Nero.
Chłopiec jednak nie miał czasu na długie rozmowy.
– Mama jest chora – oznajmił. – I prosi, żeby panienka Tiril przyszła.
– A doktor by nie mógł…
– Nie mamy pieniędzy, a za darmo nie przyjdzie.
– Tylko, widzisz, ja nie mogę wychodzić z domu…
Oczy chłopca zrobiły się duże, pojawił się w nich strach.
– Ja panienkę tak proszę! Mamę boli w piersiach. I kaszle tak strasznie.
Nigdy dotychczas Tiril nie zawiodła swoich przyjaciół, gdy któreś z nich zachorowało. Ufali jej, chociaż nie była pielęgniarką. Działała intuicyjnie i wystarczyło, że przyszła, osoba z wykształconej klasy wyższej, by chorzy odzyskiwali wiarę i chęć do życia.
– Czy w mieście mgła jest gęsta?
– O Jezu, jak jeszcze!
Chciała zaczekać do powrotu Erlinga. Tak strasznie pragnęła, by Móri był przy niej. Ale Móri odjechał, a ona nie była w stanie znieść bólu na myśl, że już go więcej nie zobaczy. Nikt też nie wiedział, kiedy Erling może wrócić.
Z ciężkim westchnieniem napisała kartkę do Erlinga Müllera. Wzięła swoją torbę, w której miała potrzebne rzeczy.
– Poza tym mam przecież Znak Życia – mruknęła, dotykając drewienka, które ukryła pod bluzką.
W jakimś przypływie rozsądku, czy też może instynktu samozachowawczego, zdjęła wiszącą nad wejściem Tarczę Arona. Przyda się, jeśli nie mnie, to może matce tego biedaka.
– Chodź, Nero! Idziemy!
Pies jednym susem dopadł furtki.
Chora kobieta rozpromieniła się na jej widok. Rzeczywiście wyglądała bardzo źle i Tiril robiła, co mogła. Mogła niewiele, ale już samo to, że ktoś się nią zajmuje, daje pić i poprawia pościel, znaczyło dużo dla tej nieszczęsnej kobieciny z gromadą małych dzieci.
Zaczynało zmierzchać, gdy Tiril i Nero ruszyli w drogę powrotną do domu. Dziewczyna naciągnęła na oczy kaptur swojej peleryny i starała się jak najszybciej opuścić mroczne, brudne zaułki biednej dzielnicy. Nagle usłyszała głos:
– Patrz! To ten pies!
– O, i tu mamy naszą panienkę! A to panienka nie mieszka w Laksevåg, jak niektórzy gadają!
Laksevåg! Ciarki przeszły Tiril po plecach. To oni! Napastnicy! Usłyszała, że przyspieszają kroku.
– Chodź, Nero! Nie, zostaw ich, uciekajmy! Poprzednim razem o mało go nie zabili. To się nie może powtórzyć.
Tamci mieli na nogach drewniaki, które twardo uderzały o bruk. Tiril i Nero biegli bezgłośnie, byli oboje młodsi i sprawniejsi, lepiej też znali drogę.
Znajdowali się wśród ruin spalonej w roku 1702 dzielnicy… Tiril nieźle się orientowała…, tak, to narożnik spalonego domu, nad którego bramą stoi figurka satyra. Wiedziała, gdzie są.
– Chodź, Nero! – nakazała szeptem. – Schodzimy w dół, na nabrzeże.
Mgła im sprzyjała. Była tak gęsta, że nie widziało się nic na wyciągnięcie ręki. Napastnicy zgubili trop, słyszała, jak przeklinają na skrzyżowaniu dwóch uliczek.
Ich głosy brzmiały dziwnie głucho w tej mgle.
– Cholera, gdzie ona się podziała?
– Idziemy tu!
– Nie tam! Stój i poświeć mi!
Tiril również przystanęła. Zacisnęła rękę na pysku Nera. Czuła, że pies dygoce z napięcia.
– Nic nie słyszę.
– Ona pobiegła pod górę, jestem tego pewien.
Znowu stukot drewniaków. Tiril i Nero stąpali bezgłośnie. Jak najprędzej do nabrzeża… Tam stoi łódź konsula… w małej przystani, tam gdzie duże statki ani kutry nie wchodzą.
Myśli krążyły gorączkowo. Konsul chciał mnie wepchnąć do łóżka. Nienawidzę go. Nienawidzę go. On nie żyje. Powinnam żałować. Nie mogę. Nie mogę.
Carla. Cierpienie, przekraczające granice wyobraźni.
On znał tajemnicę. Nie chciał powiedzieć! Nie chciał powiedzieć! Drań!
Przystań małych łodzi. Ileż ich tu jest! Zabawki bogatych ludzi!
Odnalazła łódź konsula. Teraz to przecież jej własność. Uff, jak najdalej od takich myśli! Łódź chwiała się na wodzie i Tiril z trudem przekonała Nera, żeby do niej wskoczył. Pies chciał być posłuszny, wyciągał jedną łapę, ale kiedy łódź zaczynała się kołysać, odskakiwał. Tiril weszła pierwsza i dopiero wtedy on też się odważył. Musiała go jednak przytrzymać i oboje runęli na dno z wielkim hałasem.
Nasłuchiwała przerażona, ale napastnicy musieli pójść fałszywym tropem, w kierunku miasta.
Tiril po omacku odnalazła wiosła, wyszarpnęła cumę i ruszyli.
Wolniutko i bardzo ostrożnie zanurzała pióra wioseł w wodzie, raz, dwa, raz, dwa… Łódź z dwojgiem uciekinierów zniknęła we mgle.
Tiril była śmiertelnie przerażona i za nic nie wróciłaby do Laksevåg. Ta droga była przed nią zamknięta. Na szczęście zabrała oba znaki opiekuńcze, jakie dał jej Móri.
– Nie możemy już wrócić, Nero – powiedziała z płaczem. Odczuwała samotność jako wielką pustą przestrzeń wysysającą ją od środka. – Musimy się gdzieś ukryć. Może na przybrzeżnych wyspach?
Móri, Móri, dlaczegoś mnie opuścił?
I Erling… Ty miły, troskliwy przyjacielu, teraz ja zawiodłam ciebie. Nie znajdziesz mnie w domu i będziesz pewnie podejrzewał… Ale musiałam!
Łódź szła dosyć krętym kursem, ale nieuchronnie kierowała się na pełne morze. Gdyby woda pozostała spokojna jak dotychczas, uciekinierzy powinni prędzej czy później dotrzeć do Askøy.
A tam z pewnością nikt nie będzie ich szukał. Czworo przyjaciół rozpierzchło się na różne strony. Tiril i Nero zmierzali przed siebie pod osłoną gęstej mgły. Erling, który postawił sobie za cel wyjaśnienie pochodzenia Tiril, będzie teraz musiał działać sam. A Móri…
Marzenie o zdobyciu „Rödskinny” pchało go prosto w sam środek ponurych misteriów. Do świata, którego istnienia ludzkość nawet nie podejrzewa.
Ale ten świat istnieje. Jest prawdziwy. Nieubłagany i bezlitosny.
„Rödskinna”. Ostatnia i najpotężniejsza z trzech ksiąg. Nie tylko Móri jej pożądał. Ale biada temu, kto się do niej za bardzo zbliży!
Osoby, które żyły naprawdę:
Biskup Gottskalk Nikulasson Zły lub Okrutny, zmarł w 1520.
Sira Jon Magnusson z Eyri (obecnie Aisafjördur w Skutilsfjördhur), zmarł około 1595.
Jon Jonsson starszy z Kirkjubol, spalony na stosie w 1656.
Jon Jonsson młodszy z Kirkjubol, spalony na stosie w 1656
Thuridur Jonsdottir z Kirkjubol, wiek siedemnasty.
Sira Eirikur Magnusson z Vogsos, zmarł 1716. Diakon z Myrka.
Gudrun z Bægisa.
Sæmund Uczony, zmarł 1133, Thorkell Gudhbjartsson z Laufasi, zmarł około 1400.
Thordis Markusdottir (Stokkseyri-Disa) i jej wysoko postawieni krewni, eremita z Biskupstungur, Mag-Leifi Thordharsson oraz inni biskupi.
Źródła:
Olafur Davidhsson: GALDUR OD GALDRAMAL A ISLANDI, 1940.
Skuggi: Arsritid Jolagjöfin 4, 1940 GALDRASKRÆDA (wyd. w 150 egz.) GHOSTS, WHICHCRAFT AND THE OTHER WORLD; stąd pochodzą opowieści o Eirikurze z Vogsos i diakonie z Myrka, ale można je znaleźć również w innych opracowaniach.
Podziękowania dla Rut Arthursdottir
za przekłady z jęz. Islandzkiego oraz wyjaśnienie
znaczenia run magicznych!
Dziękuje również Evie Underdal oraz
pracownikom Prenthusidh za przybliżenie mi
wszystkich niezwykłych informacji i trudnego
materiału.
Margit Sandemo