Rozdział 14

Konsul Dahl był wściekły. Tiril zniknęła już ponad dobę temu. Konsul wysłał, kogo się tylko dało, żeby jej szukali, ale jak dotychczas nikt się niczego nie dowiedział.

Tak w każdym razie twierdzili, chociaż kilka służących odwracało wzrok, kiedy pytał o dziewczynę.

Ta bezwstydnica naprawdę powinna zostać ukarana. Dahl dotykał spuchniętego, obolałego nosa, lecz to nie nos dokuczał mu najbardziej. Wymyślał coraz to nowe i bardziej wyrafinowane kary. Niech no ją tylko znajdą…

A może należałoby ją raczej uciszyć? Na zawsze? To by było najbezpieczniejsze. On sam na nic takiego by się nie odważył, ale z pewnością istnieją tacy, co potrafią.

Kto by przypuszczał, że nie będzie równie posłuszna jak Carla? No, chyba jednak powinien był to przewidzieć.

Chociaż szczerze mówiąc, to konsul Dahl ślepo wierzył, iż jest niebywale pociągającym mężczyzną. Opór Tiril był dla niego całkowitym zaskoczeniem.

A teraz ta dziewczyna może się dla niego stać prawdziwym zagrożeniem.

Mimo to potrzebował jej. To jej obecność stanowiła źródło dochodów, bez których Dahlowie nie mieliby z czego żyć. A przecież całkiem niedawno odkrył, że może na Tiril zarobić jeszcze więcej tak upragnionych pieniędzy. Wymyślił genialne posunięcie, o którym nie wiedział nikt, nikt, nawet jego ślubna żona!

Żona, no tak! Konsula przeniknął dreszcz. Żona wraca jutro, a Tiril wciąż nie ma!

Poszedł do pustego gabinetu i kazał sobie podać ponczu. A kiedy go dostał, usiadł w swoim ulubionym fotelu, do którego nikomu nawet zbliżyć się nie było wolno; szklaneczka ponczu stała obok na stoliku.

Jak wytłumaczyć żonie zniknięcie Tiril?

Z drugiej strony to może lepiej, że dziewczyny nie ma. Mogłaby wypaplać… Ale jak wyjaśnić, że jej nie ma?

Przeklęte dziewuszysko! Jakby i tak nie miał dość kłopotów, to jeszcze ona musi stwarzać nowe!

Dziwne! Konsul zaczął potrząsać głową, żeby się pozbyć nieprzyjemnego szumu w uszach.

Jakieś zawodzenie. Jakby ktoś nucił monotonną pieśń

Niezwykłe słowa…

Bogu dzięki, ustało!

Uff, okropne! Dahl ujął szklankę z ponczem i pociągnął solidny łyk.

W następnej sekundzie, krztusząc się i dławiąc, wypluł wszystko na podłogę.

Zobaczył, że w szklance coś się porusza.

Poczuł w ustach jakieś paskudztwo.

Robaki! Białe, wstrętne robaki pełzały po szkle. Z wrzaskiem wypadł do kuchni, żeby wylać to świństwo do wiadra z pomyjami, i już miał zamiar zwymyślać służbę, gdy mimo woli spojrzał na szklankę. Nie ma żadnych robaków. Czysta szklanka z napojem, tak jak ją przed chwilą dostał. Może lepiej nic nie mówić? Ale napój musiał wylać. Nigdy w życiu nie weźmie już ponczu do ust. Nigdy!

Dyszał ciężko, nie mogąc się otrząsnąć z szoku. Udręczony osunął się na fotel i opuścił ręce. Głowę oparł wygodnie, dolna szczęka mu opadła, w otwartych ustach poruszał się wielki język Przy każdym oddechu z piersi konsula wydobywał się bolesny jęk.

Nie miał nawet siły pomyśleć, co to się stało. A poza tym nie chciał się nad tym zastanawiać. Czuł, że za chwilę szlag go trafi, krew zaleje mu ogłupiały mózg.

Nie myśleć, tylko nie myśleć! To zbyt niebezpieczne! Odpocząć!


W drodze do Laksevåg Tiril i Berta, a także w pewnym sensie Nero, wstąpili na cmentarz. Najpierw poszli odwiedzić grób Carli. Jak zawsze znajdowały się tam świeże kwiaty, które nie wiadomo skąd się brały~ Przynajmniej Tiril tego nie wiedziała. Poprosiła Bertę, by na chwilkę mogła zostać sama, a gdy kowalowa odeszła, dziewczyna zaczęła mówić szeptem:

– Opuszczam teraz Bergen, moja ukochana siostrzyczko. Wiem już, że nie byłyśmy siostrami, ale ja w swoim sercu nigdy nie przestanę cię tak właśnie nazywać, na zawsze pozostaniesz moją siostrą. Nie wyprowadzam się daleko. Miejsce mojego pobytu musi pozostać w tajemnicy, ale możesz być pewna, że znajdę od czasu do czasu sposobność, by cię tutaj odwiedzić. – Wytarła nos wierzchem dłoni. – Serce moje przepełnia gniew. Wiem, że to niedobre uczucie, ale nie potrafię inaczej. Powinnaś była mi się zwierzyć, Carlo.

Nie, nie, dobrze wiedziała, że z takich spraw trudno się zwierzać. To wstyd i obrzydzenie, które człowiek musi dźwigać sam. Nawet jeśli jest absolutnie niewinny.

Ten straszny diabeł, Dahl! Zrobić taką krzywdę nieszczęsnemu dziecku! A na dodatek ona mu pewnie wierzyła. Czy to możliwe, żeby wierzyła, że wszystko dzieje się z jej winy?

Jakie to wstrętne! Tiril ogarnęło gwałtowne pragnienie mordu. Chciała bić tego człowieka, dźgać go nożem, raz za razem, dopóki starczy sił.

Najbardziej ze wszystkiego jednak pragnęła, by Carla znowu była z nią. Tak bardzo chciała cofnąć czas, bo może mogłaby pomóc siostrze, nie dopuścić do nieszczęścia.

Ale, niestety, wszystko stracone. Za późno!

Cóż to za straszne słowa: Za późno!

– Przyjdę znowu jutro, Carlo, obiecuję ci – szepnęła na pożegnanie, po czym poszła do Berty i merdającego ogonem Nera.

Polubiła swój nowy mały domek od pierwszego wejrzenia. Miała stąd widok na Bergen, położone po drugiej strome fiordu Pudde. Tutaj będę się dobrze czuła, pomyślała niemal od progu. Będzie mi pewnie trochę samotnie, ale do najbliższych sąsiadów nie jest zbyt daleko. A poza tym miała Nera, lepszego opiekuna nie mogła sobie wymarzyć.

Kowalowa pomogła jej posprzątać, pościeliła łóżko i kiedy upewniła się, że Tiril ma wszystko, co może jej być potrzebne, wróciła do miasta. Po wstrząsających wydarzeniach ostatniej doby Tiril marzyła jedynie o odpoczynku, toteż położyła się spać, zanim jeszcze zapadł zmrok.


Każdy, kto ma dużego i bardzo kochanego psa, wie, jak wyglądała pierwsza noc Tiril w nowym domu.

Sama chciała, by jej kosmaty przyjaciel również spał na łóżku, a nie na kamiennej zimnej podłodze. Skończyło się więc na tym, że dziewczyna leżała skulona na poduszce, natomiast pies rozłożył się w poprzek posłania, przyciskając kołdrę. Żeby nie wiem jak Tiril ciągnęła, i tak udawało jej się ledwie okryć nogi.

Ale od razu poczuła się tutaj jak w domu. Wszystko różniło się wprawdzie od stylu, do jakiego przywykła, lecz też zawsze spędzała mnóstwo czasu wśród miejskiej biedoty i dobrze wiedziała, że mogłoby być znacznie gorzej.

Przez ostatni rok dom był nie zamieszkany i już zdążyły się pojawić pierwsze oznaki opuszczenia, takie typowe dla domostw, z których choćby na krótki czas wyprowadzili się ludzie. Wygląda to tak, jakby porzucone domy pogrążały się w rezygnacji. Jakby starały się żyć tylko wtedy, kiedy są komuś potrzebne. Ludzie odchodzą, dom traci chęć do życia. I to nie ma nic wspólnego z zamożnością ani niczym takim.

Tiril. jednak zamierzała wszystko pięknie urządzić. Pragnęła ożywić dom tak, by oboje z Nerem mogli w nim znajdować schronienie i odpoczynek.

Następnego ranka dziewczyna rozpoczęła nowy rozdział swego życia.

Oprócz łóżka i stołu przymocowanych na stale do ścian, mebli nie było wiele. Pościel Tiril pożyczyła od kowalowej, zniszczoną kołdrę, dwa prześcieradła i poduszkę. Po kątach harcowały z piskiem myszy, lecz Tiril miała nadzieję, że nimi zajmie się Nero. Od początku zresztą pokazał, że potrafi to robić. Koło domu znajdował się zapuszczony ogródek, który też się Nerowi bardzo podobał. W ogóle pies był uszczęśliwiony swoją nową rezydencją, w której nareszcie mógł mieszkać z ukochaną panią. Nigdy dotychczas nie miał przecież prawdziwego domostwa, którego mógłby pilnować jako swego rewiru. Teraz Tiril widziała, że pies szaleje z radości. Ustawiła mu więc przy drzwiach miski na jedzenie i na wodę.

Mieszkanie składało się jedynie z dwóch pomieszczeń: dużej izby i alkierzyka, w którym stało lóżko. Prócz tego był jeszcze zagracony stryszek i nieduża, równie zagracona. piwniczka. Ściany, zwłaszcza ich dolne części, były zawilgocone, dach miał w kilku miejscach dziury, ale to się z pewnością da naprawić.

Ogród najbardziej interesował Nera. Z wielkim zapałem nowy gospodarz przeganiał wróble z krzaków porzeczek, wściekle rozkopywał kretowiska, aż ziemia rozpryskiwała się na wszystkie strony, raz po raz wbiegał do domu zdyszany, z zapiaszczonym pyskiem i promieniejący radością. Nie złowił dotychczas ani myszy, ani kreta, ale co tam! Nawet lepiej, że jeszcze tu są, będzie mógł znowu na nie polować!

Podmiejska dzielnica nazywała się Laksevåg i leżała spory kawałek od centrum. Tiril jednak nie tęskniła za miastem wystarczał jej widok, jaki rozciągał się z okien.

Znacznie więcej niepokoju budziło w niej pytanie, w jaki sposób zdoła się sama utrzymać, skąd weźmie żywność? Zapasów wystarczy na jakiś tydzień, ale co potem? Czy będzie musiała dołączyć do i tak już licznej rzeszy miejskich żebraków?

Cóż, jeśli los tak zrządzi, przyjmie jego wyrok bez szemrania. Są na świecie dużo gorsze rzeczy niż żebraczy chleb, teraz już o tym wiedziała. Ale ma przecież ogródek, może tam coś się znajdzie? Dokonała szczegółowych oględzin. Ostatniego roku nikt się grządkami nie zajmował, ale oczywiście rosły tam różne jadalne rośliny. I owoce porzeczek! „Pilnuj dobrze, Nero” – nakazała. – „Żadne wróble nie mają prawa zjadać naszych porzeczek. Nie mam nic przeciwko ptakom. One też muszą coś jeść, ale myślę, że tych porzeczek to jednak my potrzebujemy bardziej”.

Najbardziej pożyteczne okazały się drzewa owocowe. To była prawdziwa ostatnia deska ratunku. „No widzisz, Nero, nie umrzemy z głodu. Damy sobie radę, chociaż ty to pewnie za jabłkami ani za gruszkami nie przepadasz” ciągnęła dalej Tiril tę rozmowę, w której ona mówiła, a pies spoglądał na nią ze zrozumieniem, jakby chciał powiedzieć, że w pełni podziela jej poglądy. Słuchał z przechyloną na bok głową, nie spuszczał z dziewczyny wielkich, rozumnych oczu, merdał kudłatym ogonem i łaził za nią wszędzie jak cień. Byli zdumiewająco zgodni we wszystkim choć przecież nigdy razem nie mieszkali.

Wielokrotnie w ciągu tego przedpołudnia Tiril myślała o fascynującym nieznajomym z kuźni. Zawsze jednak starała się skierować zainteresowanie na coś innego. Zauważyła, że myślenie o nim burzy jej spokój. Było w tym mężczyźnie coś przerażającego, choć nie umiałaby tego określić.

Jakby pochodził nie z tego świata. Może upiór, który z niewiadomego powodu powrócił na ziemię, a ona nieopatrznie stanęła mu na drodze?

Kiedy już wszystko dokładnie obejrzała, poszła robić porządki w izbie. Nero pomagał jej w ten sposób, że przynosił drobne gałązki, gryzł je na drobne kawałki i rozrzucał po świeżo zamiecionej podłodze. Tiril wrzucała je do skrzyni na drewno w nadziei, że przydadzą się na podpałkę. Trzeba więc było podziękować psu za pomoc. Najwyraźniej mu się to spodobało, bo po chwili przytaszczył pod drzwi stare sanki. Nie zdołał ich na szczęście wciągnąć do środka. Tiril odebrała mu zdobycz i starała się wytłumaczyć, że miejsce sanek jest w szopie, po czym oboje tam je zaciągnęli i oparli o ścianę. Po tym wyczynie Nero czuł się niebywale ważny. Psy bowiem stworzone są do zadań i bardzo lubią czuć się przydatne.

Wracali przez podwórze do domu i nagle Tiril stanęła jak wryta. Nero także. Oboje musieli doznać tego samego uczucia. Nero zjeżył się i czujnie nastawił uszu.

Czy ktoś ich obserwuje?

Tiril rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. W dół ku wodzie widok miała otwarty i tam nikogo nie było na pewno. Po drugiej stronie i z tyłu za zabudowaniami znajdował się niewysoki mieszany zagajnik, ale tak daleko od domu, że Tiril nie odczuwała żadnego lęku.

Coś musiało mi się przywidzieć, pomyślała.

– Będziemy tu mieli bardzo pięknie, Nero – obiecywała.

Pies, który ułożył się wygodnie na kuchennej podłodze, otworzył jedno oko, spojrzał na nią, zamknął oko i spokojnie pogrążył się w drzemce. Nie ulegało wątpliwości, że jest mu dobrze i że czuje się bezpieczny.


Po południu skończyło się drewno na opał, które przygotowała kowalowa, i zaczęły się problemy. W szopie znajdowała się i piła, i siekiera, i pieniek do rąbania drewna, pod ścianą leżał stos długich, średniej grubości bali. Ale Tiril nigdy w życiu drewna nie rąbała. Jakoś sobie poradziła z piłą i po pewnym czasie rozpiłowała kilka bali na krótsze kawałki, ale na tym koniec. Podstępne bierwiona zsuwały się z pieńka, kiedy uderzała w nie siekierą, gdyby zaś chciała je przytrzymywać, mogła trafić siekierą w swoją dłoń zamiast w drewno. Co robić? Zbierało jej się na płacz, kiedy unosiła siekierę w kolejnej próbie.

I nagle ktoś wyjął jej siekierę z rąk. Podskoczyła jak oparzona i odwróciła się gwałtownie, gotowa do ucieczki.

Pozwól, że ja to zrobię – odezwał się łagodny głos, posługujący się tym dziwnym dialektem, który z trudem rozumiała.

Mężczyzna z kuźni! Nigdy nie widziała go z tak bliska. Na króciutką chwilkę spojrzała w jego płonące ciemne oczy, po czym on odwrócił się w stronę pieńka, ignorując ją całkowicie. Przy płocie stał koń.

Rozejrzała się za Nerem, który powinien był przecież ostrzec, że obcy znajduje się w zagrodzie. Ale nie, ten, który miał jej pilnować, stał obok przybysza, merdał ogonem i z oddaniem patrzył tamtemu w oczy.

Nieźle, jak na stróżującego psa! Nie ma co!

– Dzi-dziękuję – wyjąkała Tiril niepewnie. – Jeśli pan rzeczywiście chciałby mi pomóc…

– Wygląda na to, że będę musiał – uciął krótko.

Uznała, że nie jest tu już potrzebna, wróciła więc do domu i zaczęła gorączkowo przygotowywać obiad z produktów przyniesionych przez kowalową. Obiad dla dwojga? No chyba tak… powinna przecież… I dla Nera, oczywiście. Uff, serce waliło jej jak młotem, na twarzy wykwitły rumieńce.

Po chwili do kuchni wszedł nieznajomy z naręczem polan, które zrzucił z łoskotem do skrzynki. Raz jeszcze nieśmiałe „dziękuję” wydobyło się z ust Tiril, ale on był już znowu za drzwiami.

Nim obiad został ugotowany, gość porąbał całe drewno. Z jakiegoś powodu Tiril przyjęła to z żalem.

– Gdyby pan chciał coś zjeść – powiedziała uprzejmie – to obiad jest gotowy. – Z trudem radziła sobie z tą sytuacją. – Nie jestem, niestety, biegłą kucharką, ale… proszę konia wprowadzić do ogrodu, chociaż… chyba lepiej mu będzie na zewnątrz.

Żadnych koni w warzywniku. Zapuszczony, bo zapuszczony, ale jednak coś tam rośnie. Dla jabłoni koń też byłby zagrożeniem.

Bez słowa obcy poszedł za nią do domu, w drzwiach nisko pochylił głowę i usiadł na miejscu, które Tiril wskazała mu z nadzieją, że kulawy stołek się pod nim nie przewróci.

Nic złego się nie stało i Tiril drżącymi rękami nalała gościowi jarzynowej zupy z kawałkami mięsa. Sama usiadła naprzeciwko, a Nero obok i żebrał bezwstydnie. Tiril nie miała odwagi podnieść oczu znad swojego talerza.

Jedli w milczeniu. Tiril zwróciła uwagę, że chociaż gość bardzo się stara nad sobą panować, to wszystkie gesty świadczą, iż jest bardzo głodny. Wzruszyło ją to. Kiedy zaproponowała dolewkę, bez słowa podsunął talerz i powiedział, że jedzenie jest znakomite. Tiril ze zdenerwowania zapomniała podać chleb, pobiegła po niego teraz i gość wziął sporą pajdę. Kiedy już wszyscy troje zaspokoili głód, Tiril rzekła cokolwiek niepewnie:

– Był pan dla mnie bardzo uprzejmy, czy mogłabym zapytać o pańskie nazwisko? A także skąd pan pochodzi?

– Na imię mam Móri odparł zwięźle. – A przybyłem z Islandii.

Skinęła głową, a jej twarz rozjaśnił jeden z typowych dla niej, radosnych uśmiechów.

– Tego ostatniego domyślałam się od początku. I domyślam się też, że musiał pan wiele W życiu przecierpieć. Poznaję to po licznych bliznach i po tym jakimś mrocznym błysku w pańskich oczach.

– Bystra jesteś, Tiril. Tak, tak, wiem, jak masz na imię i bardzo bym chciał, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Zrobisz mi tę przyjemność?

– Naturalnie, bardzo dziękuję – powiedziała i próbowała się ukłonić. – Dlaczego zdecydowałeś się mi pomagać?

– Jesteś taka samotna, Tiril. Potrzebujesz mojej pomocy. I nie bój się, nie zrobię ci nic złego, ale przywołuj mnie zawsze, kiedy będziesz miała jakiekolwiek kłopoty.

– Jak te z siekierą? – uśmiechnęła się.

Odpowiedział jej również z uśmiechem, a Tiril poczuła skurcz w sercu.

– Jak te z siekierą.

Nie odważyła się jednak zapytać, w jaki sposób ma go wzywać.

– Bo widzisz, mała Tiril, ja także jestem bardzo samotny. Chyba nawet bardziej niż ja – szepnęła.

– Możliwe.

– Czy chciałby pan… Czy chciałbyś mi o sobie opowiedzieć?

– Może innym razem, jeżeli się jeszcze spotkamy. Teraz jednak chciałbym się dowiedzieć czegoś innego. Powiedz mi, jak wyglądała twoja siostra?

Zaskakujące pytanie, ale odpowiedziała bardzo chętnie.

– Miała blond włosy i była bardzo, bardzo ładna. Jak kwiatek z porcelany i zawsze miała łzy w oczach. O, Carla… Wybacz mi, nie jestem w stanie o niej mówić! Ale dlaczego ty o nią pytasz? I dlaczego chcesz wiedzieć, jak wyglądała?

Móri nie odpowiedział. W jego oczach pojawił się wyraz zadumy, jakby myślami był gdzie indziej.

Tiril nie bardzo się to podobało. Nagle Móri wstał i zaczął się zbierać do wyjścia.

– Zająłem ci bardzo dużo czasu. Zbyt dużo…

Nie, wcale nie, chciała zawołać, ale może wydałaby mu się natrętna. Wstała więc także i powiedziała uprzejmie:

– Może zechciałbyś uczynić nam przyjemność i również jutro zjeść z nami obiad?

– Dziękuję, bardzo bym chciał – odparł bez namysłu. – Ale jutro czeka mnie poważne zadanie. Może jednak mógłbym odłożyć ten obiad na później? Kiedy się znowu spotkamy.

Chciała też zapytać, gdzie mieszka, ale znała go chyba za mało jak na takie poufałości. Powiedziała natomiast, że obiecała siostrze odwiedzić ją dzisiaj na cmentarzu, on zaś przyjął to do wiadomości najzupełniej naturalnie, jakby składanie obietnic umarłym było czymś oczywistym.

– Masz dosyć daleko do cmentarza – stwierdził tylko. – ale mogę cię podwieźć. W każdym razie kawałek, a potem pokażę ci dalszą drogę.

Wahała się przez moment, ale przystała na propozycję.

Dziwnie było siedzieć na koniu za plecami Móriego. Nero biegł obok, za co Tiril była mu wdzięczna, dawało jej to bowiem poczucie łączności ze światem realnym. Miała wrażenie, jakby poruszała się gdzieś na granicy rzeczywistości, bliskość Móriego budziła w niej niezrozumiały niepokój.

Gdyby znała historię Gudrun i diakona z Myrka, z pewnością przeraziłoby ją podobieństwo sytuacji.

Móri zsadził swoją pasażerkę niedaleko cmentarza i objaśnił, jak iść dalej. Tiril była zaskoczona widokiem jego twarzy, gdy patrzyła na nią stojąc już na ziemi. Zupełnie zapomniała, że Móri jest taki piękny. I straszny przez tę mirą fascynującą tajemniczość.

Nero przy pożegnaniu przez chwilę nie mógł się zdecydować, kogo wybiera, uważał, że powinni wszyscy troje pozostać razem, ale w końcu ruszył za swoją ubóstwianą Panią.


Tiril zadowolona szła przed siebie zastanawiając się, co też przyrządzi na ten następny obiad, na który zaprosiła Móriego. Możliwości nie miała jednak wielkich i trzeba będzie po prostu zrobić coś, na co pozwoli stan zapasów.

Nie wymyśliła niczego konkretnego.

Im bliżej cmentarza, tym wyraźniej powracały wspomnienia z domu konsula Dahla. śmierć Carli. Jej własne przeżycia. Pomyślała, że powinna pewnie jakoś zawiadomić matkę, to znaczy przybraną matkę, że ma się dobrze, ale jak to zrobić, żeby konsul się o niczym nie dowiedział? To skomplikowana sprawa. Pani Dahl jednak nie zasłużyła sobie na niepokój o los młodszej córki. Chociaż, z drugiej strony… Kto wie, czy w ogóle się tym przejmuje?

Tiril w każdym razie nie wiedziała. Matka zawsze była dla niej zagadką. Przesadna. Gadatliwa. Sztuczna z tymi swoimi zachwytami i okrzykami. A ostatnio najczęściej pijana. Ale co kryło się za tym wszystkim? Nic?

Tiril stanęła jak wryta na cmentarnej ścieżce. Przy grobie. Carli ktoś był. Jakiś młody człowiek.

Ach, to ukochany Carli. Ten, za którego siostra miała wyjść za mąż. Tiril znała go mało, bo w okresie, gdy go czasami spotykała, on oczu nie spuszczał z Carli.

Na grobie dziś również położono świeże kwiaty. A więc to on je tu przynosi!

Mężczyzna odwrócił się i przez chwilę patrzył niepewnie na Tiril, potem zaś ruszył w jej stronę, wyciągając ramiona. Szczerze i spontanicznie!

– Tiril! Jak to miło znowu cię zobaczyć! Dziwne, żeśmy się dotychczas nigdy tutaj nie spotkali!

– Bo ja przychodziłam zawsze bardzo wcześnie rano – odparła Tiril. – Ale teraz jest inaczej.

Spojrzał na nią pytająco. Jak on się nazywa, o Boże, zapomniała. Rodzina hanzeatycka… Erling Müller! Tak.

Jakiż to piękny młody człowiek! Naprawdę wart był Carli Gdyby ona tylko mogła…

Och, wspomnienie ciągle sprawia taki ból!

Trudno jednak uniknąć tego tematu. Wyglądało na to, że rozmowa o Carli przynosi Erlingowi ulgę.

Włożył kwiaty do wazonu i westchnął.

– Taka była śliczna i taka dobra! Kto by przypuszczał, że może się zdarzyć coś takiego! Nie przestaję o tym myśleć, wierz mi! Zastanawiam się i zastanawiam, dlaczego! Tyle smutku, taki ból!

Oczywiście! Dla Erlinga było to niepojęte. Tiril nie miała czasu, by zajmować się uczuciami narzeczonego Carli. Skupiała się wyłącznie na sobie i teraz ogarnęły ją wyrzuty sumienia z tego powodu.

Młody człowiek powtarzał z rozpaczą:

– Dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Czy nie chciała za mnie wyjść?

– Ależ chciała, bardzo chciała! – wykrzyknęła Tiril szczerze. – Oczywiście, że chciała. Bardziej niż czegokolwiek na świecie. I właśnie dlatego nie potrafiła dalej żyć!

Patrzył na nią zdumiony, a kiedy nie otrzymał bliższych wyjaśnień, powiedział w zamyśleniu:

– Wcale nie jesteście do siebie podobne.

– Dziękuję – rzekła Tiril cierpko.

– Nie, nie, nie chciałem cię zranić, wprost przeciwnie – zaprzeczał nieporadnie. – Ty, Tiril, masz taką interesującą osobowość.

Ciekawe, dlaczego zawsze mówi się o interesującej osobowości, kiedy nie chce się dziewczynie powiedzieć, że nie grzeszy urodą?

– Carla zawsze mówiła o tobie z wielką miłością – ciągnął.

– Naprawdę? – zapytała rozpromieniona.

– Och, tak! A kiedyś powiedziała: „Żeby nie to, że mam moją wspaniałą, małą siostrzyczkę, to bym dłużej nie zniosła życia”. Czy wiesz, co mogła mieć na myśli?

Tiril nie słuchała go. Czy Carla naprawdę to powiedziała? Była tak wzruszona, że łzy popłynęły jej z oczu. W takim razie jej obecność mimo wszystko stanowiła jakąś pociechę dla nieszczęsnej istoty!

Erling Müller rozmyślał o czymś przez chwilę, po czym poprosił cicho:

– Tiril, tak bym chciał porozmawiać o Carli, może mógłbym lepiej zrozumieć jej…

– Próbować zrozumieć? Zapomnij o tym! Zapomnij o Carli!

– O to nie możesz mnie prosić. Chodź, usiądźmy tu gdzieś w spokoju. Pobądź ze mną chwilę.

Przyglądała mu się z uwagą. Ma takie ładne oczy, pomyślała. Ciemnoniebieskie, ciepłe i teraz pełne bólu. Piękny młodzieniec. Wspaniały człowiek. Inteligentny i współczujący. Tiril bardzo dobrze rozumiała, że Carla, zakochała się w nim. Był niezwykle sympatyczny i taki pociągający.

I tego właśnie konsul Dahl nie mógł ścierpieć.

Tiril nie chciała nazywać konsula ojcem. Nigdy, nigdy więcej!

Młody człowiek ponowił swoją prośbę:

– Czy porozmawiałabyś ze mną o Carli?

Tiril wróciła do rzeczywistości.

– Bardzo chętnie – odparła. – Jeśli mi tylko obiecasz, że nie będziesz pytał o jej tragiczną śmierć. Bardzo ciężko to przeżyłam i trudno mi mówić.

– Spróbuję nie poruszać tego tematu. Czy masz teraz trochę czasu?

– Niestety, nie.

To nie była prawda, lecz Tiril nie czuła się gotowa do takiej rozmowy. Nie była przygotowana do udzielania odpowiedzi na pytania Erlinga, dlaczego jej śliczna siostra była taka nieszczęśliwa.

Zdała sobie sprawę, że zbyt pospiesznie powiedziała „nie”, więc dodała:

– Muszę wracać do domu, do Laksevåg, i…

– Co? Dokąd musisz wracać?,

– O, przepraszam, nie powiedziałam ci. Wyprowadziłam się z domu.

W jego wzroku pojawiło się niedowierzanie. Młoda dziewczyna z dobrej rodziny nie wyprowadza się z domu. Chyba że wyjdzie za mąż.

– Czy ty – zaczął niepewnie – czy ty wyszłaś za mąż?

– Ja? Niech mnie Bóg broni, nie! Ale chętnie spotkam się z tobą tutaj, przy grobie siostry. Powiedzmy, w piątek?

– Świetnie! O tej samej porze? Będę czekał.

Nerowi znudziło się siedzenie za cmentarną bramą, kiedy więc kolejny odwiedzający otworzył furtkę, przemknął się za nim na poświęconą ziemię i, bestia, podniósł tylną łapę przy okazałym marmurowym nagrobku. Tiril złapała go za piękną nową obrożę i pospiesznie wyciągnęła za ogrodzenie.

Po powrocie do domu zdumiona stanęła przed drzwiami.

Czy te dziwne rysunki znajdowały się tu już przedtem? Na kawałku deski przybitej nad wejściem wyryty był jakiś dziwaczny, wysoki znak. To musi być coś bardzo starego, pomyślała i weszła do środka, nie zastanawiając się, te przecież stary rysunek nie mógłby być jaśniejszy niż reszta deski.

Загрузка...