Kiedy wchodzili do tajemniczej, pełnej grzmotów i rozpalonego żaru kuźni, wybiegł im naprzeciw wzburzony kowal. Oczy płonęły mu z podniecenia i niepokoju.
– Ach, państwo są poszukiwani przez policję. Wszyscy troje – dudniący głos dobywał się z potężnej piersi. Mięśnie napinały się pod spoconą skórą przy każdym ruchu.
Troje przybyszów przystanęło w wejściu.
– Naprawdę nas szukają? – zapytał Erling. – Mnie też?
– Też, panie Müller. Ponieważ wczoraj zniknął pan z domu konsula razem z panienką Tiril. Wójt przychodził tu już osobiście pytać, czy państwa nie widziałem. A później przylazły znowuż jakieś dwa podejrzane typy i dopytywały się o panienkę.
– Jeden starszy, z kozią bródką? A drugi młodszy?
– Otóż to, tak jak pan mówi! I potem jeszcze raz przyszedł wójt z samym biskupem, żeby się zapytać o was, mój panie – zwrócił się kowal do Móriego.
– Wiedzieli, jak mam na imię? – przestraszył się Móri.
– Nie, ale z opisu to był pan.
Tiril chciała usłyszeć ten opis…
Móri jednak nie dopuszczał jej do głosu.
– Czy oni łączyli mnie z osobą panienki Tiril?
– Nie, nie, to dla nich dwie oddzielne sprawy.
– Bardzo dobrze – odetchnął Móri z ulgą.
– Ale wy, panie, musicie natychmiast opuścić nasze miasto – upierał się kowal. – Wydano rozkaz, żeby was zabić. Każdy posterunkowy, który was zobaczy, ma prawo strzelać bez uprzedzenia. Za… – kowal ściszył glos. – Za czary, Wasza Wysokość.
O Boże, co on właściwie sobie wyobraża? Myśli, że Móri to Szatan we własnej osobie czy jak? zastanawiała się Tiril rozbawiona, ale przestraszona.
– Gdyby wolno mi było wam radzić, mój panie, to pewien statek wychodzi wieczorem w morze.
– Dokąd płynie?
– Będzie zawijał do wielu portów, można wybierać.
– Właśnie takiego statku powinienem unikać, zostanie z pewnością gruntownie przeszukany.
– Cóż, no to może rybacki kuter, który wypływa na nocny połów?
– Czy one pływają daleko?
– Różnie. Niektóre do Szetlandów, do Wysp Owczych, na Islandię albo na Grenlandię. Inne łowią na południu, a jeszcze inne na wodach tuż przy brzegu.
– A te większe kutry? Czy zawijają do portów w obcych krajach?
– Zdarza się, że tak.
– No to wspaniale! – ucieszył się Móri.
– Ależ, Móri, nie możesz przecież… – zaczęła Tiril, on jednak ujął ukradkiem jej rękę i mocno uścisnął. Ostrzeżenie, by nie powiedziała za wiele.
Porozmawiali z kowalową i dostali bardzo niedokładny adres w Christianii do kuzynki znajomego męża handlarki i tak dalej. „Mieszkają podobno w nie malowanym domu, trzeba pójść jedną z wąskich uliczek przy jednym z nabrzeży portowych…” Postanowili, że jednak sami pójdą do tej handlarki ryb. To znaczy mieli to załatwić Erling z Mórim, Tiril natomiast musiała się ukryć w biurze Erlinga.
– Móri nie może przecież tak sobie chodzić po ulicach – protestowała Tiril. – Przecież mogą go zastrzelić!
– Będziemy ostrożni – zapewnił Erling. – Ale musi pokazać drogę, a poza tym trzeba się zająć jego koniem i… Nie, Tiril, nie przeszkadzaj mi, utrudniasz sprawy, które i tak nie są łatwe! Uzgodniliśmy z Mórim, że dzisiaj ja przenocuję u ciebie. Jutro rano poważnie zajmiemy się twoimi problemami, porozmawiam z wójtem na temat tych zbirów, którzy na ciebie napadli.
Tiril bardzo niechętnie poddawała się jego poleceniom. Tyle chciała powiedzieć, serce krajało jej się z bólu, czuła się bezradna, wiedziała jednak, że powinna milczeć. Od dzieciństwa uczono ją przecież, że „kobieta w towarzystwie milczy”. Brutalna zasada, wymyślona przez mężczyzn, ale co mogła na to poradzić?
Gotowość posłuszeństwa i pokory nie trwała jednak zbyt długo. Kiedy wyszli z kuźni, dosłownie eksplodowała, wykrzykiwała oskarżenia i protesty. Erling poszedł pierwszy, została sama z Mórim.
– Nie wolno ci wyjeżdżać z kraju, Móri – zakończyła.
– Ale ja sam tego chcę – uciął. – Mówiłem ci przecież: moje wykształcenie jest niepełne.
– Tak, wiem, i nie będzie pełne, dopóki nie znajdziesz tej przeklętej książki oprawionej w czerwoną skórę, wiem. Nie rozumiem tylko, do czego ci ona potrzebna.
– Do bardzo wielu rzeczy – oświadczył.
– Ale ja sobie nie dam bez ciebie rady – żaliła się.
Móri jakby nie wiedział, co powiedzieć. W jego mrocznych oczach pojawił się dziwny cień.
– Masz przecież Erlinga.
– Erlinga? Erling należy do Carli!
– Carla nie żyje, Tiril. Nie możesz wymagać, by on do końca życia był sam.
Na moment przycichła, a potem wyszeptała ledwie dosłyszalnie:
– Biedna Carla.
– Co masz na myśli?
– No, jeśli Erling znajdzie sobie inną narzeczoną…
Móri spojrzał na nią spod oka, jakby się zastanawiał, do jakiego stopnia osoba w jej wieku może być naiwna.
Już bez protestów Tiril pozwoliła się zamknąć w małym pokoiku przylegającym do biura Erlinga, potem obaj mężczyźni wyszli, a jej pozostawało czekać i przyglądać się półkom, na których przechowywano stare dokumenty przewozowe.
Udręczona przeżyciami i zmęczona chorobą wkrótce zasnęła.
Erling i Móri nie zastali handlarki ryb, poszła do miasta, nikt, nie wiedział dokąd.
Dzień miał się ku końcowi. Obaj młodzi ludzie stali na nabrzeżu, ukryci za narożnikiem portowego magazynu. Daleko po drugiej stronie zatoki majaczył w mroku przylądek Nord, za nim, w głębi lądu, znajdowało się Laksevåg.
– Twój kuter odpływa już lada moment – powiedział Erling.
– Tak. Uzgodniłem wszystko z szyprem. Zabierze mnie na Wyspy Owcze, a stamtąd nietrudno dostać się na Islandię. Zaopiekujesz się moim koniem?
(Erling pozwolił mu nareszcie mówić do siebie „ty”).
– Oczywiście! Dostanie w stajni najlepsze miejsce.
– Wiem. Dziękuję! I…
– Tiril też się, rzecz jasna, zaopiekuję. Nie zmieniłem zdania i naprawdę chcę się z nią ożenić.
Móri nie zaraz odpowiedział, jakby szukał właściwych słów.
– Zasłużyła sobie na twoje wsparcie w każdej sytuacji – rzekł w końcu. – To znaczy, oboje zasługujecie na siebie nawzajem.
– Dzięki ci. Ciebie ona też bardzo lubi, Móri.
Islandczyk wciąż miał problemy z doborem słów.
– Strzeż jej, Erlingu! Tutaj… Daj jej ten znak… to zapewni jej bezpieczeństwo! Ten znak ma wielką moc, ochroni ją przed wszelkim złem.
Wolno, jakby z wahaniem czy może wbrew swojej woli, podał przyjacielowi nieduży przedmiot.
– Co to jest? – zapytał Erling. – Rysunek na drewnie?
– To runa życia i tak też się nazywa: Znak Życia. A drewno to szlachetna sosna, bardzo trudne do zdobycia na Islandii, gdzie w ogóle drzewa prawie nie rosną.
– Ja nie mógłbym takiego dostać? – poprosił Erling.
– Znakomicie poradzisz sobie i bez niego. A zdobycie Znaku Życia kosztowało mnie wiele wysiłku i cierpień. Linie znaku zostały wypełnione krwią z największych naczyń krwionośnych mojego ciała, a wycinanie znaku musi się odbywać w specjalnych warunkach. Znak został wykonany dla mnie, lecz teraz chciałbym, żeby go miało to biedne dziecko.
– A czy ja nie mógłbym dostać znaku, który przyciąga do siebie bogactwo?
– Nie masz już dość pieniędzy?
– Kupiec nieustannie podejmuje wielkie ryzyko. Żądza posiadania może człowiekowi dać wszystko, ale może mu też wszystko odebrać. Potrzebuję pewności. że powodzenie mnie me opuści.
– Nie, Erlingu, jesteś moim przyjacielem, więc powiem ci, że znak, jakiego żądasz, należy do najstraszniejszych. Nie, nigdy nie próbowałem go dla siebie zdobyć i nie chcę nawet o nim myśleć.
– Opowiedz, jak się go tworzy. Zniosę najbardziej drastyczne szczegóły.
– Może ty. Mnie jednak bardzo to niepokoi, wszystko się we mnie burzy…
Móri milczał przez chwilę, lecz Erling popędzał go niecierpliwie:
– No, nad czym się zastanawiasz?
– Nie lubię o tym mówić – westchnął Móri. – Ale chciałbym, żebyś zrozumiał, jak trudna do zdobycia jest tego rodzaju magiczna runa, ile to kosztuje… Najpierw trzeba narysować specjalny znak, który wkłada się do woreczka na pieniądze. Potem musisz sobie znaleźć człowieka, który pozwoli ci, byś, kiedy umrze, posłużył się jego skórą. Musiałbyś więc zaraz po jego śmierci pójść nocą na cmentarz i wykopać zwłoki, a następnie ściągnąć z nich skórę od pasa w dół. Trzeba bardzo uważać, by w tych magicznych, czy jak to inaczej nazywają: trupich, spodniach nie porobić dziur. I musisz włożyć gotowe „spodnie”, czyli skórę zmarłego, która przylgnie mocno do twojego ciała. Przyrosną w końcu do ciebie i pozostaną tak dopóty, dopóki nie znajdzie się ktoś inny, kto będzie chciał je od ciebie przejąć. Żeby jednak zaczęły działać zgodnie z przeznaczeniem, musisz ukraść monetę najbiedniejszej wdowie, i to w kościele, podczas najważniejszego w roku nabożeństwa, zanim zostanie odczytana ewangelia. Najlepiej, żeby się to stało następnego dnia po zdobyciu spodni. Wkładasz wtedy monetę do kieszeni spodni razem ze znakiem, który wykonałeś na początku. Od tej chwili spodnie będą przyciągać do siebie pieniądze, a twoja sakiewka nigdy nie będzie pusta. Musisz tylko zadbać, by wydać ukradzioną monetę. Spodnie są jednak obciążone przekleństwem, które sprawia, że bardzo trudno je zdjąć. I to, czy zdołasz się ich pozbyć przed śmiercią, zależeć będzie od twojej siły psychicznej. Jeśli umrzesz mając spodnie na sobie, twoje ciało zostanie roztoczone przez wszy. By się pozbyć spodni, musisz się umówić z innym człowiekiem, który zgodziłby się je przejąć. Można to zrobić następująco: musisz odciąć prawą nogawkę i postarać się, by ten drugi człowiek ją na siebie włożył, dopiero wtedy ty ściągniesz lewą. Bo kiedy tamten włoży prawą nogawkę, to nie będzie już odwrotu. Nawet jeśli wtedy pożałuje tego, co uczynił, to lewa nogawka również się znajdzie na nim, choć on sam nie będzie wiedział, jak do tego doszło. Spodnie zachowują moc niezależnie od tego, kto je nosi, i nigdy się nie niszczą.
Twarz Erlinga stawała się coraz bardziej zielona. Móri jednak ciągnął swoją opowieść:
– Trupie spodnie traktowane są jako rekwizyt białej magii. Sam więc rozumiesz, czym jest czarna magia. Uwierz mi na słowo: ja się czarną magią nie zajmuję!
– Wiesz jednak o wielu takich sprawach, które nie mogą być wynoszone na światło dnia.
– Nie mogę zaprzeczyć, wiem. To część mojego wy- kształcenia. Ale wszystko zależy od człowieka, ile z tego, co wie, chce wykorzystywać.
Erling zawołał podniecony:
– A ty, który tyle potrafisz… Dlaczego nie sprawisz, byś był niewidzialny? Mógłbyś się z łatwością ukryć przed ludźmi wójta i biskupa.
– Nie – odparł Móri. – Nie chcę, bo to by musiało pociągnąć za sobą śmierć i cierpienie kilku zwierząt.
Erling uśmiechnął się krzywo.
– Nero to czarny pies. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby go wykorzystać do jakiegoś rytuału?
– Nigdy! – uciął Móri. – Dla mnie on jest święty.
Erling rozumiał, co tamten ma na myśli.
– Jesteś bardzo samotny – stwierdził.
– I chcę być – odparł Móri.
Młody potomek hanzeatyckiego rodu pospiesznie zmienił temat:
– Długo się zastanawiałem nad tajemniczym pochodzeniem Tiril. I nad słowami tamtego lichwiarza: „Proszę nie zapominać o warunkach!” A także o tym, co powiedział po śmierci Carli: „Gdyby tamta druga zmarła, to można by podejrzewać, ze…”
– Tak – przyznał Móri. – Ja także się nad tym zastanawiałem. Może Tiril posiada jakieś środki, których nie można uruchomić, póki ona żyje?
– Właśnie to samo przyszło mi do głowy! Myślisz, że są to pieniądze niedostępne przed upływem określonego czasu? Jakiś spadek, który zostanie wypłacony, gdy dziewczyna skończy tyle a tyle lat?
– Tak można przypuszczać. No, ale znowu ta historia, że konsul Dahl zjawił się w jej pokoju w nocy z czymś, co przypominało jedwabny szal… Jakby chciał ją udusić! Gdyby to połączyć ze słowami lichwiarza…
– Zdaje się, że obaj myślimy to samo – rzekł Erling sucho. – Mogło być tak, że rodzona matka Tiril dokonała na rzecz córki zapisu na określoną sumę, ale uczyniła klauzulę, iż w razie śmierci dziewczynki suma przechodzi na jej przybranych rodziców. Jako podziękowanie.
– W każdym razie brzmi to prawdopodobnie. Ale skoro tak, to Dahl musiał zmienić pierwotne plany. Widocznie znalazł jakieś inne dojście do pieniędzy.
– Szantaż, tak jest. Ale przez to stracił życie. I on, i jego żona.
– No i w tym miejscu zaczyna się problem. Kto i dlaczego chce zamordować Tiril?
– Otóż to! – Erling zgadzał się z Mórim. – Tylko mi nie mów, że matka Tiril miała dość płacenia i po szesnastu latach chciała z tym skończyć, bo nie uwierzę.
– Ja także nie. W tę sprawę musi być zamieszany ktoś jeszcze. – Móri zamyślił się, a potem powiedział półgłosem:
– Jest ktoś, kogo mógłbyś zapytać.
– Wiem. Lichwiarz. Najwyraźniej był bardzo dobrze wprowadzony we wszystkie układy. Wciąż się nad tym zastanawiam, mam nadzieję, że z moimi stosunkami w mieście odnajdę go bez trudu. Po prostu nie miałem czasu do niego pójść.
– Ale jutro…?
– Jutro to będzie pierwsza sprawa, jaką się zajmę. Może w końcu natrafimy na ślad matki Tiril. Wierz mi, odnajdę też obu drani, tego całego Georga, czy jak mu tam, i jego koleżkę, a także tego, czy tych, którzy za nimi stoją.
– Znakomicie! Bardzo bym chciał ci pomóc, ale cóż. Muszę uciekać.
Erling uśmiechnął się szeroko i serdecznie:
– Życzę ci, byś zdobył tę wymarzoną czerwoną księgę, a potem wracaj do nas jako w pełni wykształcony czarnoksiężnik, bo będę potrzebował twojej pomocy! I już teraz chciałbym cię jak najserdeczniej zaprosić na ślub mój z Tiril, choć jeszcze nie wiem, kiedy to będzie. Mam nadzieję, że wkrótce. Tiril ma pieniądze, więc moja rodzina z pewnością ją zaakceptuje.
Móri nie odpowiedział nic, jego oczy jarzyły się w mroku. Z bocznej uliczki doszły do nich jakieś rozkazy, a potem kroki maszerującego do miasta oddziału.
Móri zwrócił się do Erlinga:
– Do widzenia! Opiekuj się nią jak najlepiej! I dzięki za życzliwość!
– Do widzenia, mój niezwykły przyjacielu! Niech cię szczęście nie opuszcza!
Móri uśmiechnął się, pochylił głowę w ledwie dostrzegalnym ukłonie i poszedł nabrzeżem w stronę czekającego statku.
Erling patrzył, dopóki sylwetka Islandczyka nie rozpłynęła się w ciemnościach.