5 Coś… dziwnego

Deszcz, bębniący o dach namiotu przez większość nocy, niedawno zelżał nieco. Faile ze spuszczonymi dla okazania szacunku oczyma podchodziła do siedziska Sevanny — mocno rzeźbiony i pozłacany tron stał pośrodku warstw jaskrawych dywanów, stanowiących podłogę namiotu. Wiosna przyszła nagle, w mosiężnych piecykach już nie płonął ogień, ale w powietrzu jeszcze wisiał ziąb. Ukłoniła się głęboko, uniosła tacę ze srebrnej plecionki. Sevanna wzięła złoty puchar z winem i opróżniła go, nie patrząc nawet w jej stronę. Mimo to wykonała kolejny głęboki ukłon, wycofała się i postawiła tacę na okutej mosiądzem, niebieskiej skrzyni, na której stał już srebrny dzban o długiej szyjce i trzy puchary. Wreszcie wróciła na miejsce, gdzie między stojącymi tam lampami z odblaśnikami a ścianą namiotu z czerwonego jedwabiu oczekiwała pozostała jedenastka gai’shain. Namiot był przestronny i wysoki. Nie dla Sevanny zwykłe namioty Aielów.

Czasami miewała trudności w ogóle z dostrzeżeniem w niej Aiela. Tego ranka leniuchowała w obszernej, brokatowej szacie jedwabnej, związanej w taki sposób, że sięgające prawie talii rozcięcie ukazywało połowę jej pokaźnego łona, skrytego wszakże za taką ilością naszyjników ze szlachetnymi kamieniami — szmaragdami, łzami ognistymi, opalami — i sznurami pereł, że właściwie stanowiła widok prawie przyzwoity. Aielowie nie nosili pierścieni, ale każdy palec Sevanny zdobił pierścień z klejnotem. Gruba obręcz ze złota i łez ognistych, spoczywająca na przepasce z błękitnego jedwabiu, spinającej sięgające do pasa jasne włosy, pełniła rolę diademu, jeśli już nie korony. Nie było w niej nic z Aiela.

Faile i pozostałych jedenastu, sześć kobiet i pięciu mężczyzn, obudzono w środku nocy, żeby czuwali przy łożu Sevanny — łoże stanowiły dwa puchowe materace, ułożone jeden na drugim — na wypadek, gdyby się obudziła i czegoś potrzebowała. Czy któremukolwiek z władców świata towarzyszył podczas snu tuzin służących? Zwalczyła narastające pragnienie ziewania. Karę można było otrzymać za różne rzeczy, ziewanie z pewnością było jedną z nich. Gai’shain mieli zachowywać się skromnie i chętnie zaspokajać wszelkie życzenia, a to oznaczało najwyraźniej służalczość posuniętą do granic niewolniczości. Bain i Chiad, mimo iż zazwyczaj tak zapalczywe, z jakiegoś powodu nie miały trudności z zaakceptowaniem całej sytuacji. Z Faile było inaczej. Minął już prawie miesiąc od czasu, gdy za próbę ukrycia noża została wychłostana i związana ciasno niczym kowalska układanka, a w ciągu tego miesiąca bito ją jeszcze dziewięć razy za drobne przewinienia, które oko Sevanny całkiem inaczej klasyfikowało. Jeszcze nie zniknęła ostatnia kolekcja siniaków, nie miała ochoty na następną skutkiem zwyczajnej nieuwagi.

Miała nadzieję, że Sevanna uzna, iż złamała ją tamta noc na zimnie. Wówczas uszła z życiem tylko dzięki Rolanowi i jego mosiężnym piecykom. Miała też nadzieję, że nie została złamana. Kiedy zbyt długo udaje się kogoś, kształtuje się swoją drugą naturę. W niewoli pozostawała od niecałych dwóch miesięcy i już zdążyła zapomnieć, ile to dokładnie dni. Czasami zdawało jej się, że od lat nosi białe szaty. Czasami szeroki pasek i obroża z płaskich, złotych ogniw zdawały się czymś naturalnym. To ją przerażało. Pozostawała tylko nadzieja. Wkrótce ucieknie. Na pewno. Zanim Perrin się zorientuje i spróbuje uwolnić. Dlaczego jeszcze się nie zorientował? Shaido nie ruszali się od dawna ze swego obozu w Malden. Przecież jej nie zostawił? Jej wilk przybędzie na pomoc. Musiała uciec, zanim odda życie w beznadziejnej próbie uwolnienia jej. Zanim udawanie wejdzie jej w krew. — Jak długo ma trwać kara przeznaczona dla Galiny Sedai, Therava? — zapytała Sevanna, spoglądając spod zmarszczonych brwi na Aes Sedai. Therava siedziała przed nią ze skrzyżowanymi nogami na błękitnej poduszce ozdobionej frędzlami, prosta i surowa. — Wczorajszej nocy przygotowała mi zbyt gorącą wodę do kąpieli, poza tym jest tak poraniona, że musiałam nakazać, aby bito ją po stopach. Niewiele będzie z niej pożytku, jeśli nie da rady chodzić.

Faile unikała patrzenia na Galinę od chwili, gdy Therava przywlokła ją do namiotu, kiedy jednak wymieniono imię, oczy same pomknęły ku niej. Galina klęczała wyprostowana nieco z boku, między dwoma kobietami Aielów, na policzkach widniały brązowe siniaki, skórę miała mokrą i śliską od deszczu, stopy i kostki pokryte błotem. Za jedyną odzież służyły jej złota obroża wysadzana ognistymi łzami i takiż pasek, przez co wyglądała na bardziej nagą, niż gdyby była zupełnie naga. Na głowie pozostał tylko krótki meszek. Wszystkie włosy zostały opalone z jej ciała przy użyciu Jedynej Mocy. Faile wcześniej słyszała opis tej operacji, opowiadano jej, jak Aes Sedai wisiała głową w dół, przygotowana na pierwsze bicie. Od wielu dni gai’shain o niczym innym tak często nie rozmawiali. Tylko ci, którzy wiedzieli, co oznacza pozbawiona wieku twarz, wciąż wierzyli, że Galina jest Aes Sedai, a nawet wśród nich niektórzy żywili podobne wątpliwości, jakie zrodziły się w głowie Faile, gdy po raz pierwszy zobaczyła Aes Sedai w szeregach gai’shain. Choć miała twarz i pierścień, niezrozumiałe wydawało się, jak Aes Sedai mogła pozwolić Theravie na takie traktowanie? Faile często zadawała sobie to pytanie, bez skutku. Wiedziała, że Aes Sedai robią, co robią z sobie tylko zrozumiałych względów, a ciągłe powtarzanie tej mądrości nie czyniło sprawy jaśniejszą.

Jakiekolwiek były powody, dla których Galina tolerowała niekończące się upokorzenia, teraz w utkwionych w Theravę szeroko rozwartych oczach nie było nic prócz strachu. Oddychała tak ciężko, że piersi jej falowały. Miała powody do obaw. Każdy, kto mijał namiot Theravy, mógł usłyszeć dobiegające z wnętrza błagania o litość. Od czterech dni Faile widywała czasami spieszącą z jakimś zleceniem Galinę, bez włosów, nagą, a z każdym kolejnym dniem na jej ciele widoczne były następne sińce, pokrywające ją już od ramion po kolana. Kiedy jedne znikały, Therava odświeżała je. Faile słyszała wygłaszane półgłosem opinie Shaido, że Galina traktowana jest zbyt surowo, ale oficjalnie nikt nie chciał się wtrącać w sprawy Mądrych.

Therava, kobieta wzrostem dorównująca większości Aielów, poprawiała teraz ciemny szal na ramionach, towarzyszył temu stukot bransolet: złotych i z kości słoniowej. Patrzyła na Galinę jak orzeł na mysz. Jej naszyjniki, także ze złota i kości słoniowej, przy przepychu biżuterii Sevanny wypadały blado, ciemne wełniane spódnice i biała bluzka stroju algode wyglądała w porównaniu z suknią tamtej niczym łach, ale z dwu kobiet Faile zdecydowanie bardziej obawiała się Theravy niż Sevanny. Sevanna mogła ją ukarać za każde potknięcie, Therava mogła ją zabić lub złamać, kierując się zwykłym widzimisię. I tak się z pewnością stanie, gdy Faile spróbuje ucieczki.

— Póki na jej twarzy zostanie najbledszy choćby siniec, reszta ciała będzie wyglądać tak samo. Tylko z przodu jej ciało jest zdrowe, żeby można ją było karać za inne przewinienia.

Faile odwróciła wzrok. Samo patrzenie sprawiało jej ból. Gdyby nawet udało jej się ukraść różdżkę z namiotu Theravy, czy Aes Sedai będzie w stanie pomóc jej w ucieczce? Z pozoru została całkowicie złamana. Straszna myśl, niemniej więzień powinien umieć wznieść się ponad wszystko. A może Galina zdradzi ją, żeby uniknąć bicia? Zagroziła, że ją zdradzi, jeżeli Faile nie zdobędzie różdżki. Oczywiście Sevanna będzie chciała zachować przy sobie żonę Perrina Aybary, niemniej Galina w desperacji mogła spróbować nieprzemyślanych działań. Faile modliła się do niej, by znalazła siły i wytrwała. Rzecz jasna snuła też inne plany ucieczki, na wypadek gdyby Galina nie dotrzymała obietnicy zabrania jej ze sobą, plan tamtej wydawał się wszakże znacznie prostszy, bardziej dla wszystkich bezpieczny... pod warunkiem, że się uda. “Och, Światłości, dlaczego Perrin jeszcze nic nie zrobił? Nie! Trzeba się skoncentrować na tym, co tu i teraz”.

— W takim stanie wywiera raczej kiepskie wrażenie — mruknęła Sevanna, marszcząc brwi i mierząc wzrokiem wnętrze pucharu. — Mimo pierścienia nie bardzo wygląda na Aes Sedai. — Z irytacją pokręciła głową. Z jakiegoś względu, który dla Faile pozostawał niejasny, Sevanna chciała, żeby wszyscy widzieli w Galinie siostrę. Posunęła się nawet do tego, by przy każdej okazji tytułować ją właściwie. — Dlaczego pojawiłaś się tak wcześnie, Therava? Jeszcze nie zjadłam. Napijesz się wina?

— Wody — zdecydowanie odrzekła Therava. — Wcześnie, cóż... Słońce już jest nad horyzontem. Przerwałam post, zanim wzeszło. Pobłażasz sobie jak mieszkanka mokradeł, Sevanno.

Lusara, obfita gai’shain z Domani, szybko napełniła puchar z dzbana na tacy. Sevannę wyraźnie bawiło, że Mądre upierały się przy piciu wyłącznie wody, mimo to woda zawsze na nie czekała. Inne zachowanie mogłoby być potraktowane jak obraza, a tego wolała unikać. Choć miedzianoskóra Domani była kiedyś kupcem, i to już w średnim wieku, nawet tych kilka pasm siwizny wśród burzy czarnych włosów w niczym nie wpłynęło na poprawę jej losu. Poszło o to, że była oszałamiająco piękna, a Sevanna lubowała się w pięknych, możnych i bogatych, mających największe szanse zostać jej gai’shain. Gai’shain było zresztą już tak wielu, że nikt nie skarżył się, jeśli mu któregoś odebrano. Teraz Lusara skłoniła się wdzięcznie, podała tacę Theravie, wszystko z zachowaniem idealnych form grzeczności. Dopiero zmierzając od miejsca, gdzie Mądra siedziała na poduszce, ku innym gai’shain, uśmiechnęła się do Faile. Co gorsza, był to wyraźnie konspiracyjny uśmiech.

Faile zdławiła narastające w gardle westchnienie. Ostatnią chłostę odebrała właśnie za wzdychanie w niewłaściwym momencie. Lusara należała do tych, którzy w ostatnich kilku tygodniach złożyli jej przysięgę lenną. Po sprawie z Aravine Faile próbowała bardziej ostrożnie dobierać te, którym ją proponowała, z drugiej strony odrzucenie kogoś, kto sam chciał złożyć przysięgę, równało się stworzeniu potencjalnego zdrajcy — w efekcie miała wielu popleczników, większość z nich raczej niepewnych. Zaczynała powoli wierzyć, że Lusara jest godna zaufania, a przynajmniej, że nie zdradzi jej z własnej woli. Problem polegał na tym, że w oczach tamtej cały plan ucieczki był niczym dziecięca zabawa, bez żadnych kosztów w wypadku porażki. Kupiectwo chyba traktowała w podobny sposób, zarabiając i tracąc w życiu kilka fortun. Oczywiście, jeśli tu przegrają, Faile nie będzie miała drugiej szansy. Ani Alliandre czy Maighdin. Ani Lusara. Jeżeli któryś z gai’shain Sevanny próbował uciekać, zakuwano go w łańcuchy, uwalniając tylko na czas wykonywania przepisanych obowiązków.

Therava upiła łyk wody, postawiła puchar na kwietnym dywanie i wbiła stalowe spojrzenie w Sevannę.

— Mądre uważają, że już czas, abyśmy wyruszyli na północ i na wschód. W tamtejszych górach bez trudu znajdziemy nadające się do obrony doliny. Możemy dotrzeć do nich w ciągu dwóch tygodni, mimo iż gai’shain opóźnią marsz. To miejsce jest otwarte ze wszystkich stron, a w poszukiwaniu żywności nasi ludzie muszą się zapuszczać coraz dalej.

Zielone oczy Sevanny nawet nie mrugnęły pod wejrzeniem tamtej, Faile wątpiła, aby ją samą było na coś takiego stać. Sevanna nie lubiła, gdy pozostałe Mądre naradzały się bez niej, często mściła się za to później na swoich gai’shain. Teraz uśmiechnęła się tylko, upiła łyk wina i odpowiedziała tonem pełnym cierpliwości, jakby po raz kolejny wyjaśniała to samo osobie zbyt tępej, by zrozumiała od razu: — Tutaj jest dobra ziemia pod siewy, oprócz własnego mamy też zdobyczne ziarno. Kto wie, jaka ziemia jest w górach? Nasi ludzie wciąż pędzą do obozu krowy, owce i kozy. Tutaj są dobre pastwiska. A jakie pastwiska są w górach, Therava? Tutaj jest więcej wody, niż potrzeba wszystkim klanom. Czy wiesz, gdzie w górach można znaleźć wodę? Jeśli zaś chodzi o możliwości obrony, któż mógłby nas zaatakować? Mieszkańcy mokradeł uciekają przed naszymi włóczniami.

— Nie wszyscy uciekają — sucho odrzekła Therava. — Niektórzy są nawet całkiem dobrzy w tańcu włóczni. A jeżeli Rand al’Thor wyśle przeciwko nam któryś z klanów? Nie dowiemy się, póki nie zagrzmią rogi. — Ku zaskoczeniu uśmiechnęła się, ale uśmiech ten nie objął oczu. — Niektórzy powiadają, że twój plan polega na tym, aby dać się schwytać i zostać gai’shain Randa al’Thora, a potem nakłonić go do ożenku. Zabawny pomysł, zgodzisz się?

Faile wbrew sobie mrugnęła. Szaleńczy pomysł Sevanny, żeby się wydać za al’Thora — musiała być nienormalna, jeśli sądziła, że jej się uda! — tylko pogłębiał niebezpieczeństwo zagrażające Faile ze strony Galiny. Jeżeli kobieta Aielów nie wiedziała o związkach między Perrinem i al’Thorem, Galina mogła jej wszystko opowiedzieć. Powie, jeżeli nie dostanie w końcu tej przeklętej różdżki. A wtedy Faile trafi w łańcuchy równie nieodwołalnie jak za próbę ucieczki.

Sevanna nie bardzo wyglądała na rozbawioną. W oczach zapaliły się jej groźne błyski, pochyliła się, a szata rozchyliła się do tego stopnia, że niczego nie skrywała.

— Kto tak mówi? Kto? — Therava wzięła swój puchar i napiła się wody. Zrozumiawszy, że odpowiedzi nie będzie, Sevanna usiadła i poprawiła szatę. Jej oczy wciąż błyszczały niczym wypolerowane szmaragdy, w słowach brzmiało zdecydowanie. — Wyjdę za Randa al’Thora, Therava. Miałam go już prawie w rękach, a wtedy ty i inne Mądre zawiodłyście mnie. Wyjdę za niego, zjednoczę klany i podbiję całe mokradła!

Therava parsknęła znad swego pucharu.

— Couladin był Car’a’carnem, Sevanno. Nie dowiedziałam się jeszcze, które Mądre udzieliły mu zgody na pójście do Rhuidean, ale dowiem się. Rand al’Thor jest tworem Aes Sedai. One powiedziały mu, co ma mówić w Alcair Dal i nadszedł czarny dzień, gdy wyjawił sekrety, które nie są dla wszystkich, tylko dla najsilniejszych. Ciesz się, że większość uznała, iż kłamał. Ale, ale... zapomniałam. Nigdy nie poszłaś do Rhuidean. Sama uwierzyłaś w jego sekretne kłamstwa.

Do namiotu zaczęli wchodzić kolejni gai’shain, ich białe szaty były zupełnie przemoczone, podkasywali je, póki nie znaleźli się w środku. Każdy miał złotą obrożę i pasek. Miękkie, białe buty obszyte koronką zostawiały brudne ślady na dywanach. Później, kiedy wyschną, sami będą musieli je wyczyścić, gdyby mieli poplamione szaty, zasługiwaliby na chłostę. Sevanna życzyła sobie idealnych gai’shain. Żadna z kobiet Aielów nie zwróciła najmniejszej uwagi na wchodzących, Sevanna wyraźnie była przejęta słowami Theravy.

— Dlaczego chcesz wiedzieć, kto udzielił zezwolenia Couladinowi? To nie jest istotne — powiedziała, a kiedy nie uzyskała odpowiedzi, wykonała taki gest, jakby odpędzała muchę. — Couladin nie żyje. Rand al’Thor nosi znamiona, nieważne, skąd je wziął. Wyjdę za niego, a potem go wykorzystam. Skoro Aes Sedai mogą go kontrolować, a widziałam, że traktowały go niczym dziecko, wobec tego mnie się też uda. Z odrobiną pomocy z twojej strony. A ty tej pomocy mi udzielisz. Zgadzasz się przecież, że należy zjednoczyć klany, niezależnie jakich to będzie wymagało środków. Kiedyś się zgadzałaś. — W tonie jej głosu zabrzmiała wyraźna groźba. — Dzięki temu my, Shaido, od razu staniemy się najpotężniejszym z klanów.

Nowo przybyli gai’shain zdejmowali z głów kaptury i bez słowa stawali pod ścianami namiotu: dziewięciu mężczyzn, trzy kobiety, wśród nich Maighdin. Od dnia, kiedy Therava znalazła ją w namiocie Mądrych, ponury grymas nie schodził z twarzy jasnowłosej. Cokolwiek Therava jej zrobiła, Maighdin komentowała to tylko groźbami morderstwa pod adresem tamtej. Czasami wszakże jęczała przez sen.

Wszelkie ewentualne opinie na temat zjednoczenia klanów Therava postanowiła zachować dla siebie.

— Podnosi się wiele głosów, żeby tu dłużej nie zostawać. Każdego ranka liczni wodzowie szczepów wkładają czerwone krążki na swoje nar’baha. Radzę ci, żebyś poszła za głosem Mądrych.

Nar’baha? Znaczyło to „szkatułka głupców” lub coś w tym rodzaju. Ale o co może chodzić? W każdej chwili wolnego czasu Bain i Chiad wciąż uczyły ją obyczajów Aielów i nigdy dotąd nie wspomniały o czymś takim. Maighdin stanęła obok Lusary. Szczupły cairhieniański szlachcic imieniem Doirmanes zajął miejsce obok Faile. Był młody i bardzo przystojny, ale wciąż nerwowo przygryzał wargę. Gdyby się dowiedział o przysięgach lennych, trzeba by go zabić. Z pewnością od razu pobiegłby do Sevanny.

— Zostaniemy tutaj — ze złością oznajmiła Sevanna, przewracając puchar i oblewając dywan strugą wina. — Przemawiam w imieniu wodza klanu i takie jest moje ostatnie słowo!

— Takie jest twoje słowo — zgodziła się spokojnie Therava. — Bendhiun, wódz szczepu Zielonej Soli, otrzymał pozwolenie na udanie się do Rhuidean. Pięć dni temu opuścił obóz wraz z dwudziestoma algai’d’siswai i czterema Mądrymi, które będą mu świadczyć.

Dopiero kiedy nowi gai’shain zajęli swoje miejsca Faile i pozostali naciągnęli na głowy kaptury i zaczęli przesuwać się pod ścianami w kierunku wyjścia z namiotu, po drodze unosząc szaty ponad kolana. Ostatnimi czasy w stoicki sposób przyjmowała konieczność obnażania w ten sposób nóg.

— On chce zająć moje miejsce, a ja dopiero teraz się o tym dowiaduję?

— Nie twoje, Sevanna. Couladina. Jako wdowa po nim przemawiasz w imieniu wodza klanu, póki nowy wódz nie przybędzie z Rhuidean, ale wodzem klanu nie jesteś.

Faile wyszła na chłodną, szarą, poranną mżawkę, a klapa namiotu ucięła dalsze słowa Sevanny. Co się działo między tymi dwoma kobietami? Czasami, jak tego ranka, wydawały się nieprzyjaciółkami, innymi razy sprawiały wrażenie niechętnych współspiskowców, połączonych czymś, czego żadna do końca nie akceptowała. Albo może u podstaw ich konfliktu leżał sam fakt, że żadna nie bardzo mogła poradzić sobie bez drugiej? Cóż, nie potrafiła wymyślić, jak mogłoby to pomóc w jej planach ucieczki, uznała więc rzecz za nieistotną. Niemniej zagadka ją dręczyła.

Przed namiotem siedziało sześć Panien, zasłony zwisały im na piersi, włócznie miały zatknięte w uprzężach mocujących na plecach futerały z łukami. Bain i Chiad z pogardą wyrażały się o tym, że Sevanna śmie wykorzystywać Panny Włóczni w charakterze straży honorowej, mimo iż sama nigdy nie była Panną, jak też o tym, że przez cały czas kazała im strzec namiotu, i że nigdy, dzień czy noc, nie było przy nim mniej niż sześć kobiet. O samych Shaido też wyrażały się z pogardą, ponieważ bez słowa znosili takie rzeczy. Ani wódz klanu, ani nikt, kto przemawiał w jego imieniu, nie miał prawa do takiego autorytetu, jakim na innych ziemiach cieszyła się szlachta. Palce Panien migały w szybkiej konwersacji. Zdołała zobaczyć powtórzony kilkakrotnie symbol na oznaczenie Car’a’carna, ale poza tym nie zrozumiała, co mówiły, ani nawet czy chodziło o al’Thora, czy Couladina.

Było wszakże oczywiste, że gdyby mogła zostać na miejscu dostatecznie długo, w końcu by się połapała. Pozostali gai’shain wędrowali już po błotnistej uliczce, a Panny z pewnością nabrałyby podejrzeń. Mogłyby ją wychłostać, ot tak, albo, co gorsze, użyć do tego jej sznurowadeł. Zaznała już trochę takiego traktowania ze strony Panien za, jak to określały, „obraźliwe spojrzenia”, i nie miała ochoty na więcej. Zwłaszcza gdy wiązało się z tym publiczne obnażenie. Status gai’shain Sevanny nie dawał żadnej ochrony. Każdy Shaido miał prawo dyscyplinować gai’shain, kiedy uznał to za stosowne. Nawet dziecko, jeśli dziecku zlecono kontrolę nad wykonywaniem przez gai’shain swoich obowiązków. Z drugiej strony, zimny deszcz, choć już nieco zelżał i tak wkrótce przemoczy jej białe szaty. Od namiotu dzielił ją tylko krótki spacer, nie więcej niż ćwierć mili, ale z pewnością, jak zwykle, po drodze zdarzą się jakieś przeszkody.

Odwróciła się plecami do wielkiego, czerwonego namiotu i wtedy ziewnęła szeroko. Myślała już tylko o kocach i paru godzinach snu. Najbliższe obowiązki dopiero po południu. Na czym miały polegać, nie wiedziała. Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby Sevanna z góry określiła, czego chce, od kogo i kiedy, a nie wybierała imiona z pozoru zupełnie przypadkowo, zawsze w ostatniej chwili. To utrudniało planowanie podstawowych zupełnie czynności, nie mówiąc już o ucieczce.

Wokół namiotu Sevanny rozpościerało się morze namiotów: zwykłe, ciemne namioty Aielów, barwne namioty stożkowate, namioty willowe; namioty we wszelkich rozmiarach, kształtach i wyobrażalnych kolorach, rozdzielone plątaniną błotnistych uliczek, które zmieniły się obecnie w rzeki błota. Nie mając dość własnych, Shaido porywali wszystkie namioty, jakie im wpadły w ręce. Wokół Malden obozowało obecnie czternaście szczepów, sto tysięcy Shaido i tyleż gai’shain, a plotki głosiły, że jeszcze dwa szczepy, Morai i Białe Urwiska, przybędą w ciągu kilku najbliższych dni. Oprócz małych dzieci goniących się w błocie z rozdokazywanymi psami, większość ludzi w zasięgu jej wzroku miała na sobie poplamione biele i zajmowała się przenoszeniem koszy lub wypchanych worków. Kobiety nie spieszyły się — one biegły. Wyjąwszy kowalstwo, Shaido rzadko kiedy sami zajmowali się jakąś pracą, a kiedy już do tego doszło, powodem była zazwyczaj, jak podejrzewała, nuda. W otoczeniu tak wielu gai’shain wynajdywanie im pracy samo staje się pracą. Sevanna nie była jedyną, która lubiła siedzieć w wannie i pozwalać gai’shain skrobać sobie plecy. Żadna z Mądrych jeszcze się tak daleko nie posunęła, ale niektórzy z pozostałych nie mieli zamiaru przejść dwu kroków po cokolwiek, kiedy mogli kazać zrobić to gai’shain.

Znajdowała się już prawie w części obozu przeznaczonej dla gai’shain i wciśniętej w szare kamienne mury Malden, kiedy zobaczyła jedną z Mądrych, zmierzającą ku niej z szalem owiniętym wokół głowy dla ochrony przed deszczem. Faile nie zatrzymała się, ale kolana się pod nią nieco ugięły. Meira nie była tak przerażająca jak Therava, choć dość nieprzyjemna. Miała wciąż ponurą twarz i była niższa od Faile, a kiedy stawała w obliczu kogoś od siebie wyższego, na bezustannie zaciśnięte, wąskie usta wypełzał zły, wiele mówiący grymas. Można by sądzić, że wieści, iż jej własny szczep, Białe Urwiska, wkrótce będzie na miejscu, rozpromienią nieco tę kobietę... najwyraźniej nic z tego.

— A więc zwyczajnie się obijasz — powiedziała Meira, podchodząc bliżej. Jej oczy były niczym szafiry, małe i twarde. — Zostawiłam Rhiale z pozostałymi, ponieważ obawiałam się, że jakiś pijany głupiec zaciągnął cię do namiotu. — Rozejrzała się ponuro, jakby szukając tego pijanego głupca.

— Nikt mnie nie nagabywał, Mądra — szybko oznajmiła Faile. W ciągu ostatnich kilku tygodni zdarzyło się to parę razy, niektórzy byli pijani, inni trzeźwi, ale w ułamku sekundy zawsze pojawiał się Rolan. Dwukrotnie potężny Mera’din musiał walczyć o jej cześć i raz zabił przeciwnika. Spodziewała się dziesiątków kłopotów, zamiast tego Mądre uznały, że walka była czysta, a Rolan doniósł, iż jej imię nawet nie padło. Mimo iż Bain i Chiad upierały się, że to sprzeczne ze wszystkimi zwyczajami, kobiety gai’shain stały w obliczu nieustannego zagrożenia napaścią. Wiedziała z całą pewnością, że Alliandre przydarzyło się to co najmniej raz, zanim ona i Maighdin również zdobyły cienie Mera’din. Rolan zaprzeczył jednak, że musiał ich prosić o pomoc dla jej ludzi. Powiedział, że po prostu byli znudzeni i szukali czegoś do roboty. — Przepraszam, że się spóźniłam.

— Nie płaszcz się tak. Nie jestem Therava. Nie obiję cię dla samej przyjemności. — Słowa wypowiedziane tonem stosownym dla kata. Meira nie biła nikogo dla przyjemności, fakt, ale Faile z doświadczenia wiedziała, jaką miała twardą rękę przy rózdze. — Teraz opowiedz mi, co Sevanna mówiła i robiła. Ta woda padająca z nieba może być cudem świata, chodzenie w niej jest straszne.

Łatwo było wypełnić to polecenie. Sevanna nie budziła się w nocy, a kiedy wstała, mówiła tylko o tym, jakie klejnoty i stroje na siebie włoży. Szkatułę na biżuterię zrobiła z kufra na ubiory, wypełniona była po brzegi skarbami, których nie posiadała niejedna królowa. Zanim Sevanna w ogóle wkładała cokolwiek na siebie, spędzała czas na przymiarce rozmaitych kombinacji naszyjników i pierścieni, a potem oglądaniu się w pozłacanym tremo. Wszystko było strasznie zawstydzające. Zwłaszcza dla Faile.

W opowieści swojej dotarła właśnie do przybycia Theravy i Galiny, kiedy nagle krajobraz przed jej oczyma zafalował. Ona sama straciła na moment równowagę! I nie była to gra wyobraźni. Błękitne oczy Meiry zogromniały, ona też poczuła. Wszystko wokół drżało, włączywszy nią samą, mocniej niż przed momentem. Faile, wstrząśnięta, wyprostowała się i puściła rąbek szaty. Za trzecim razem, gdy świat zafalował jeszcze mocniej i kiedy zaburzenie rzeczywistości przeszyło ją na wskroś, zdało jej się, że zaraz porwie ją wiatr albo zwyczajnie rozpuści się we mgle.

Oddychając ciężko, czekała na czwartą falę, tę, która w jej przekonaniu miała zniszczyć ją i wszystko inne. Kiedy nic się nie stało, z ulgą wypuściła długo wstrzymywany oddech.

— Co się stało, Mądra? Co to było?

Meira chwyciła jedną ręką drugą dłoń, jakby była pewna, że złapie wyłącznie powietrze, a nie ciało i kość.

— Nie... nie wiem — odrzekła powoli. Potem wzięła się w garść i dodała: — Zajmij się swoimi sprawami, dziewczyno. — Podkasała spódnice i prawie truchtem przebiegła obok Faile, rozpryskując stopami błoto.

Dzieci zniknęły z uliczki, teraz słychać było tylko ich zawodzenia dobiegające z namiotów. Porzucone psy drżały i wyły z podkulonymi ogonami. Ludzie z niedowierzaniem dotykali samych siebie i Shaido, i gai’shain. Faile klasnęła w dłonie. Oczywiście, że istniała. Tylko wydawało jej się, że rozpływa się w mgle. Oczywiście. Zakasawszy szatę, żeby uniknąć zmoczenia jej bardziej niż to konieczne, ruszyła przed siebie. A potem pobiegła, nie dbając o to, że plami błotem i siebie, i innych. Rozumiała, że przed następnym z tych zaburzeń rzeczywistości nie będzie ucieczki. Ale i tak biegła tak szybko, jak niosły ją nogi.

Namioty gai’shain tworzyły szeroki krąg wokół wysokich, granitowych murów obronnych Malden, różniły się od siebie w takim samym stopniu jak namioty w pozostałej części obozu, choć zasadniczo były znacznie mniejsze. Jej własny stożkowaty namiot, w którym wygodnie mogły się wyspać dwie osoby, mieścił oprócz niej jeszcze trzy: Alliandre, Maighdin oraz byłą cairhieniańską szlachciankę imieniem Dairaine, jedną z tych, które próbowały wkraść się w łaski Sevanny, donosząc na innych gai’shain. To oczywiście komplikowało sprawy, ale nic nie można było poradzić, chyba żeby tamtą zabić, a Faile nie wyraziła zgody. Przynajmniej do czasu, aż zacznie stwarzać prawdziwe zagrożenie. Kiedy było trzeba, spały wtulone w siebie jak szczenięta, grzejąc się wzajem wśród zimnych nocy.

Wsadziła głowę do środka, ale wnętrze namiotu było ciemne. W obozie brakowało lamp oliwnych i świec, poza tym nikt nie chciał marnować ich dla gai’shain. Zobaczyła tylko zagrzebaną w kocach Alliandre. Tamta leżała twarzą w dół, a obite pośladki przykryła ziołowym kataplazmem. Przynajmniej Mądre wyraziły zgodę, by nie tylko Shaido, lecz również gai’shain mogli używać leczniczych ziół. Alliandre nie zrobiła nic złego, została po prostu wymieniona wśród piątki, którą Sevanna wczoraj uznała za najmniej zadowalającą. W przeciwieństwie do wielu nieźle się trzymała w trakcie wymierzania kary — Doirmanes zaczynał płakać, zanim jeszcze musiał się położyć na skrzyni — ale bicie i tak aplikowano jej co dwa, trzy dni. Będąc królową, niewiele się można nauczyć o tym, jak służyć królowej. Z drugiej strony Maighdin miała te same kłopoty, choć była pokojówką, nawet jeśli niezbyt zręczną. Faile kara za to „przewinienie” spotkała tylko raz.

Miarą upadku ducha w Alliandre był fakt, że nawet nie chciało jej się przykryć, uniosła się tylko na łokciach. Włosy jednak wyczesała. Gdyby pozostawiła w nieładzie długie loki, Faile zrozumiałaby, że dosięgła dna.

— Czy zdarzyło ci się... coś... dziwnego, moja pani? — zapytała głosem nabrzmiałym strachem.

— Zdarzyło — potwierdziła Faile, kucając pod masztem namiotu. — Nie mam pojęcia, co to było. Meira też nie wiedziała. Wątpię, by którakolwiek z Mądrych miała pojęcie. Ostatecznie nic się nikomu nie stało. — Oczywiście, że nic się nie stało. Nic. — Poza tym to niczego nie zmienia w naszych planach. — Ziewnęła, rozpięła szeroki, złoty pasek i rzuciła na koce, potem szarpnęła wierzchnią szatę, chcąc ją ściągnąć przez głowę.

Alliandre ukryła twarz w dłoniach i zaczęła cicho płakać.

— Nigdy nie uciekniemy. Wieczorem znowu zostanę zbita. Wiem. Przez resztę życia codziennie będę bita.

Faile z westchnieniem zostawiła szatę na miejscu i uklękła, by pogłaskać swoją lenniczkę po włosach. Zobowiązania istniały i na górze, i na dole.

— Od czasu do czasu też nękają mnie te lęki — przyznała cicho. — Ale nie pozwalam, żeby nade mną zapanowały. Uciekniemy. Musisz zachować odwagę, Alliandre. Wiem, że jesteś odważna. Wiem, że nie straciłaś nerwów, radząc sobie z Masemą. Teraz też wytrzymasz, tylko musisz się postarać.

W wejściu do namiotu pojawiła się głowa Aravine. Tamta była niewyróżniającą się, pulchną kobietą, szlachcianką wedle przekonania Faile, choć nigdy się do tego nie przyznała. Teraz nawet w mroku można było dostrzec, że jej twarz jaśnieje. Miała na sobie pasek i obrożę Sevanny.

— Moja pani, Alvon i jego syn mają coś dla ciebie.

— Będą musieli poczekać kilka minut — powiedziała Faile. Alliandre przestała już płakać i tylko leżała, milcząca i nieruchoma.

— Moja pani, z pewnością nie chcesz, żeby to zaczekało. Faile poczuła, jak oddech więźnie jej w gardle. Czy to możliwe? Byłoby zbyt piękne, gdyby było prawdziwe.

— Już się opanowałam — oznajmiła Alliandre, unosząc głowę i spoglądając na Aravine. — Jeżeli Alvon ma to, co mam nadzieję, że ma, wówczas wytrzymam, nawet gdy Sevanna weźmie mnie na przesłuchanie.

Faile porwała pasek — przebywanie na zewnątrz bez paska i obroży karane było prawie równie surowo jak próba ucieczki — i wybiegła z namiotu. Mżawka przeszła już w mgiełkę kropel, niemniej naciągnęła kaptur. Wciąż było zimno.

Alvon był potężnie zbudowanym mężczyzną, a jego syn, Theril, był jeszcze wyższy, choć strasznie chudy. Obaj mieli na sobie ubrudzone gliną, prawie białe szaty, wykonane z płótna namiotowego. Theril, najstarszy syn Alvona, miał dopiero czternaście lat, czego nie sposób było wytłumaczyć Shaido, dostrzegającym tylko jego wzrost — dorównujący większości amadicjańskich mężczyzn. Faile od początku gotowa była zaufać Alvonowi. Wśród gai’shain on i jego syn stanowili coś w rodzaju legendy. Uciekali trzykrotnie i za każdym razem trwało dłużej, nim Shaido sprowadzali ich z powrotem. I mimo coraz brutalniejszych kar, w dniu, gdy złożyli jej przysięgę lenną, wyznali, że planują czwartą próbę powrotu na łono swojej rodziny. Faile nigdy nie widziała, by któryś się śmiał, dziś był pierwszy raz. W pomarszczonej twarzy Alvona i wychudłej Therila szczerzyły się szeroko pełne garnitury białych zębów.

— Co dla mnie macie? — zapytała, pospiesznie zapinając pasek na biodrach. Wydawało jej się, że serce wyrywa się z piersi.

— To zasługa mojego Therila, moja pani — rzekł Alvon. Drwal i węglarz mówił z twardym akcentem, przez który prawie go nie rozumiała. — Rozumiesz, szedł sobie właśnie i nikogo wokół nie było, w ogóle nikogo, a więc pochylił się, skoczył do środka... pokaż pani, Theril.

Theril wstydliwie sięgnął do szerokiego rękawa — szaty miały zazwyczaj w tym miejscu wszyte kieszenie — i wyciągnął długą na stopę i szeroką jak nadgarstek gładką, białą różdżkę, która wyglądała niczym zrobiona z kości słoniowej.

Faile rozejrzała się dookoła, czy nikt nie patrzy — prócz nich uliczka była pusta, przynajmniej w tym momencie — potem szybko wzięła różdżkę i schowała we własnym ręka wie. Znajdująca się tam kieszeń była ledwie na tyle głęboka, by zdobycz nie wypadła, ale raz mając ją w ręku, nie zamierzała już wypuścić. W dotyku przypominała szkło, była zdecydowanie zimna, chłodniejsza niż powietrze poranka. Pewnie angreal lub ter’angreal. Wyjaśniałoby to, dlaczego Galina tak jej pragnęła, ale nie dlaczego nie wzięła sobie sama. Faile wsunęła dłoń do rękawa i mocno ścisnęła różdżkę. Galina przestała stanowić zagrożenie. Teraz była zbawieniem

— Zdajesz sobie sprawę, Alvon, że Galina może nie zabrać was ze sobą, kiedy ucieknie — powiedziała. — Obiecała to tylko mnie i tym, które razem ze mną schwytano. Ale z kolei obiecuję tobie, że znajdę sposób na uwolnienie ciebie i wszystkich, którzy mi zaprzysięgli. Pozostałych postaram się również uwolnić, ale tych nade wszystko. W imię Światłości i mojej nadziei na zbawienie oraz odrodzenie, przysięgam. — Jak to zrobi, nie miała pojęcia. Choćby jednak wymagało zmobilizowania armii ojca, wierzyła w swe słowa.

Drwal już chciał splunąć, potem spojrzał na nią a jego twarz poczerwieniała. Zamiast tego przełknął ślinę.

— Ta Galina nikomu nie pomoże, moja pani. Mówi, że jest Aes Sedai i te rzeczy, ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to jest tylko zabawką Theravy, a Therava nigdy nie pozwoli jej odjechać. Tak czy siak, wiem przecież, że jeżeli się uwolnisz, to wrócisz po nas wszystkich. Nie musisz przysięgać, ani nic. Powiedziałaś, że chcesz mieć tę różdżkę, jeśli komuś wpadnie w ręce, a Theril zdobył ją dla ciebie, i to wszystko.

— Chcę być wolny — znienacka oświadczył Theril — ale jeśli dzięki nam ucieknie ktoś inny, znaczy, że wygraliśmy. — Zaskoczony chyba swoją śmiałością spłonął głębokim rumieńcem. Ojciec spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, potem pokiwał głową w zamyśleniu.

— Bardzo dobrze powiedziane — delikatnie pochwaliła chłopca Faile — ale ja dotrzymam mojej przysięgi. Ty i twój ojciec... — urwała, czując na ramieniu dłoń Aravine. Tamta patrzyła ponad jej ramieniem. Uśmiech na twarzy ustąpił miejsca przerażeniu. Faile odwróciła głowę i zobaczyła obok namiotu Rolana. Był o dwie dłonie wyższy od Perrina, teraz miał shoufę owiniętą wokół szyi, a czarna zasłona kołysała się mu na piersiach. Deszcz spływał po twarzy, przylepiając do czoła kosmyki krótkich rudych włosów. Od jak dawna tam stał? Od niedawna, Aravine zobaczyłaby go z pewnością. Za maleńkim namiotem nie bardzo można się było ukryć. Alvon i syn równocześnie przygarbili ramiona, jakby chcieli zaatakować Mera’din. Kiepski pomysł. „Mysz rzucająca się na kota powinna najpierw się głęboko zastanowić” — mawiał Perrin. — Zajmij się swoimi obowiązkami, Alvon — powiedziała szybko. — Ty też, Aravine. Idźcie już.

Aravine i Alvon mieli dość rozsądku, żeby się jej nie kłaniać. Rzuciwszy pojedyncze, zaniepokojone spojrzenia na Rolana, zebrali się do odejścia, natomiast Theril na poły uniósł dłoń do czoła, zanim się zorientował. Zarumieniony, pospieszył w ślady ojca.

Rolan wyszedł zza namiotu i stanął przed nią. W jednym ręku trzymał bukiecik niebieskich i żółtych kwiatów polnych. Dziwne. Różdżka ukryta w rękawie parzyła rękę. Gdzie ją schować? Kiedy Therava zorientuje się, że jej nie ma, przewróci obóz do góry nogami.

— Powinnaś na siebie uważać, Faile Bashere — powiedział Rolan, uśmiechając się do niej. Alliandre nazywała go nie całkiem przystojnym, Faile uważała, że się myli. Błękitne oczy i uśmiech czyniły go prawie pięknym. — To, co chcesz zrobić, jest niebezpieczne, a mnie niedługo może już nie być przy tobie, żeby cię ochraniać.

— Niebezpieczne? — Poczuła przeszywający ją dreszcz. — Co masz na myśli? Dokąd się wybierasz? — Myśl, że mogłaby utracić swego obrońcę, spowodowała, że zaczęło ją ściskać w żołądku. Nieliczne kobiety z mokradeł uniknęły zakusów mężczyzn Shaido. Bez niego...

— Niektórzy z nas myślą o powrocie na Ziemię Trzech Sfer. — Uśmiech zniknął z jego twarzy. — Nie potrafimy opowiedzieć się po stronie Car’a’carna, który jest mieszkańcem mokradeł, ale możemy spróbować żyć własnym życiem na rodzimej ziemi. Zastanawiamy się. Przeszliśmy długą drogę od domu, a ci Shaido wzbudzają w nas obrzydzenie.

Znajdzie sposób, żeby sobie poradzić, kiedy on odejdzie. Na pewno.

— A co niby robię takiego niebezpiecznego? — próbowała mówić tonem lekkim, ale nie przychodził jej łatwo. Światłości, co się z nią stanie bez niego?

— Ci Shaido są ślepi, nawet gdy są trzeźwi, Faile Bashere — odrzekł spokojnie. Zdjął z jej twarzy kaptur, a potem wsunął za ucho jeden z polnych kwiatków. — My, Mera’din, wiemy, jak używać oczu. — Kolejny kwiatek trafił we włosy, po drugiej stronie twarzy. — Ostatnimi czasy znalazłaś sobie wielu nowych przyjaciół i zamierzasz razem z nimi uciec. Plan jest śmiały, ale niebezpieczny.

— Chcesz poinformować o tym Mądre lub Sevannę? — Poczuła zaskoczenie, gdy usłyszała spokojny ton własnego głosu. Żołądek skręcał się w supeł.

— Dlaczego miałbym to zrobić? — zapytał, upiększając ją kolejnym kwiatkiem. — Jhoradin chce zabrać ze sobą Lacile Aldorwin na Ziemię Trzech Sfer, mimo iż jest Zabójczynią Drzew. Wierzy, że przekona ją, aby uplotła wianek ślubny i położyła go u jego stóp. — Lacile sama zapewniła sobie ochronę, wślizgując się pod koce Mera’din, którzy uczynili z niej gai’shain, Arella postąpiła tak samo wobec jednej z Panien, które ją pojmały. Faile wątpiła wszakże, aby życzenie Jhoradina miało się spełnić. Obie kobiety dążyły do ucieczki, niczym strzały zmierzające do celu. — A ja pomyślałem, że zabiorę cię ze sobą, gdy odejdę.

Faile zagapiła się na niego. Deszcz moczył jej włosy.

— Na Pustkowie? Rolan, kocham mego męża. Powiedziałam ci i taka jest prawda.

— Wiem — mówił dalej, dodając kolejne kwiatki do stroiku. — Ale w danej chwili wciąż nosisz biel, a co się robi w bieli, ulega zapomnieniu, gdy się ją zdejmie. Twój mąż nie może ci czynić żadnych wyrzutów. Poza tym, jeżeli odejdziemy razem, kiedy znajdziemy się w pobliżu miasta mieszkańców mokradeł, pozwolę ci odejść. Nigdy nie powinienem robić z ciebie gai’shain. Obroża i pasek zapewnią ci dość pieniędzy, byś zdołała wrócić do męża.

Zaskoczona aż otworzyła usta. Potem nieoczekiwanie dla siebie samej uderzyła pięścią w jego potężną pierś. Gai’shain absolutnie nie wolno było uciekać się do przemocy, ale tamten tylko się do niej uśmiechnął.

— Ty...! — Uderzyła go znowu, mocniej. Zaczęła bić. — Ty...! Nie potrafię wymyślić dostatecznie paskudnego słowa na ciebie. Pozwoliłeś mi myśleć, że zostawisz mnie z tymi Shaido, a równocześnie chciałeś mi pomóc w ucieczce?

W końcu złapał jej pięść i trzymał bez trudu dłonią, w której tonęła zupełnie.

— Jeżeli naprawdę odejdziemy, Faile Bashere. — Zaśmiał się. Śmiał się! — To jeszcze nie zostało postanowione. Tak czy siak, mężczyzna nie może pozwolić kobiecie myśleć, że mu za bardzo zależy. — Po raz kolejny zaskoczyła samą siebie, tym razem śmiejąc się i płacząc równocześnie, tak mocno, że musiała oprzeć się o niego, aby nie przewrócić. Ten przeklęty Aiel miał poczucie humoru! — Jesteś taka piękną z kwiatami wplecionymi we włosy, Faile Bashere — mruknął, upiększając ją następnym kwiatkiem. — I bez nich też. A w tej chwili wciąż nosisz biel.

Światłości! Różdżka w rękawie przypomniała chłodem o swej obecności, a ona nie miała jak jej przekazać Galinie, póki Therava nie pozwoli jej znowu swobodnie chodzić po obozie i żadnego sposobu, upewnienia się, że tamta kobieta nie zdradzi jej z rozpaczy. Rolan zaproponował jej ucieczkę, pod warunkiem wszakże, iż wszyscy Mera’din opuszczą obóz, ale przez cały czas z pewnością będzie próbował zwabić ją pod swoje koce, oczywiście, póki będzie nosiła biel. A jeżeli Mera’din nie zdecydują się wracać do domu, czy któryś z nich doniesie o jej planach? Jeżeli wierzyć Rolanowi, wszyscy wiedzieli! Nadzieja i zagrożenie, splątane w nierozerwalny węzeł. Co za gmatwanina.

Później okazało się, że miała całkowitą rację, przewidując reakcję Theravy. Tuż przed południem wszystkich gai’shain zagnano na otwartą przestrzeń i rozebrano do naga. Kryjąc się najlepiej, jak potrafiła za rozczapierzonymi dłońmi, Faile stała wraz z innymi, odziana tylko w pasek i obrożę Sevanny — które kazano im założyć w pierwszej kolejności. Marząc o skromności, czekała, aż Shaido skończą rewidować namioty gai’shain. Wszystkie ich rzeczy lądowały w błocie. Ale Faile nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o kryjówce w mieście i modlić się. Nadzieja i niebezpieczeństwo, i żadnego sposobu rozdzielenia ich od siebie.

Загрузка...