23 Wezwanie na posiedzenie komnaty

Magla i Salita przez cały ranek były nieobecne, więc Romanda miała połatany brązowy namiot wyłącznie dla siebie, co dawało jej wspaniałą okazję, by wreszcie poczytać. W spokojnej lekturze przeszkadzał tylko fakt, że niedopasowane mosiężne lampy na małym stole rozsiewały wokół woń zepsutej oliwy, wprawdzie słabą, ale kręcącą w nosie. Czasy były takie, że należało przywykać do tego rodzaju rzeczy. Gdyby ktoś zerknął na książkę, być może wydałaby mu się niegodna jej osiągnięć i pozycji — ongiś dziewczynie z Far Madding zabraniano czytania takiej literatury, — ale pozwalała się oderwać od suchych traktatów historycznych i przerażających raportów o psującej się żywności. Jeszcze niedawno wołowe tusze mogły przez wiele miesięcy pozostawać równie świeże, co w dniu zarżnięcia krowy, ale obecnie Konserwacje zawodziły jedna po drugiej. Niektóre zaczynały szemrać, że dowodzi to błędów dzieła Egwene, ale było to po prostu głupie gadanie. Jeżeli prawidłowo wykonany splot działał raz, musiał działać zawsze pod warunkiem, że nic nie zniszczyło splotu, a nowe wzory Egwene funkcjonowały zawsze zgodnie z przewidywaniami. To trzeba jej oddać. Poza tym, mimo iż właściwie każda próbowała, i to próbowała naprawdę poważnie, żadnej nie udało się znaleźć ewentualnych interwencji w sploty. Wyglądało to tak, jakby sam saidar słabł. Rzecz nie do pomyślenia. A w ewentualnych skutkach tragiczna. I co gorsza, żadna nie potrafiła wymyślić, co w tej sytuacji można zrobić! Z pewnością Romanda wymyślić nie potrafiła. Krótka ucieczka w świat przygody i romansu wydawała się znacznie milsza niż próżne deliberowanie nad tragiczną zawodnością i niemocą tego, co z samej swej natury było niezawodne.

Sprzątająca namiot nowicjuszka miała dość rozumu, by nie komentować jej lektury, czy bodaj nawet dwukrotnie spojrzeć na oprawioną w drewno książkę. Bodewhin Cauthon była całkiem śliczna, a równocześnie nie brakowało jej inteligencji, choć zdecydowanie miała w sobie za dużo z brata — w psotnych iskierkach oczu, ale i w głowie, w tym drugim przypadku zapewne więcej, niż gotowa była przyznać. Bez wątpienia też czyniła spore postępy na drodze do zostania Zieloną, a może Błękitną. Dziewczyna wyraźnie przedkładała prawdziwe przygody nad lekturę o przygodach, jakby życie Aes Sedai nie stanowiło gwarancji przygód, niezależnie, czy się tego chce, czy nie. Romanda nie żałowała domniemanego wyboru dziewczyny. Żółte miały, co wybierać z odpowiednich kandydatek. Oczywiście starsze kobiety nie wchodziły w grę, niemniej chętnych dalej było sporo. Skupiła się na książce. Naprawdę lubiła opowieść o Birgitte i Gaidalu Cainie.

Namiot nie był szczególnie duży, poza tym raczej zagracony. Trzy twarde łóżka polowe, których niewygodę trochę tylko łagodziły cienkie materace wypchane zbryloną wełną; trzy krzesła o drabinkowych oparciach, każde wyraźnie wykonane inną ręką; rozchybotana umywalnia z popękanym lustrem i wyszczerbionym niebieskim dzbanem w białej misce, której nogę, podobnie jak w przypadku stołu, trzeba było podpierać drewnianą szczapą; okute mosiądzem kufry na ubrania; pościele i dobytek osobisty. Jako Zasiadająca Komnaty mogłaby mieć całą tę przestrzeń dla siebie, ale wolała nie spuszczać z oka Magli i Sality. Sam fakt, że wszystkie zajmowały w Komnacie miejsca z ramienia Żółtych, nie stanowił jeszcze przesłanki do ślepego zaufania. Magla, która rzekomo miała być jej sprzymierzeńcem w Komnacie, zbyt często chadzała własnymi drogami, a Salita zawsze miała swoje pomysły. Namiot był, więc nie tylko zagracony, ale i niewygodny. Bodewhin miała z nim mnóstwo pracy, głównie zresztą ze sprzątaniem sukni i pantofli Sality, które rozrzucała po postrzępionych dywanikach, gdy dochodziła do wniosku, że nie pasują. Ta kobieta frywolnością dorównywała Zielonym. Każdego ranka przetrząsała chyba całą swoją garderobę! Zapewne myślała, że Romanda każe sprzątać swej służącej — zawsze uważała, że Aelmara jest w takim samym stopniu jej służącą, co Romandy, — ale Aelmara służyła Romandzie przez wiele lat i teraz właściwie była na emeryturze, nie wspominając już, że jakiś czas temu wybawiła ją z drobnych kłopotów w Far Madding i pomogła w ucieczce. Nie wyobrażała sobie, by wymagać od Aelmary zajmowania się również inną siostrą.

Zmarszczyła brwi, zrozumiawszy, że wpatruje się w książkę, nie widząc ani słowa. Dlaczego, na Światłość, Magla jeszcze w Salidarze upierała się przy kandydaturze Sality? Fakt, padło wówczas wiele imion, ale każde było bardziej nonsensowne od poprzedniego, a wypadło na Salitę, ponieważ Romanda doszła do wniosku, że pulchna Tairenianka ma największe szanse na zdobycie fotela. Romanda wolałaby na tym miejscu widzieć Dagdarę, która była znacznie bardziej odpowiednią kandydatką i którą poza tym łatwiej dałoby się podporządkować, jednak wówczas ona sama podejmowała starania o fotel Komnaty, a Magla już go miała. I tylko to się liczyło, natomiast nic ich nie obchodziło, że Romanda wcześniej zasiadała w Komnacie dłużej niż którakolwiek kobieta w pamięci żywych. Cóż, stało się, i to wszystko. Czego nie da się odmienić, trzeba wytrzymać.

Do namiotu weszła Nisao i w tej samej chwili otaczająca ją poświata saidara zgasła. Zanim z powrotem opadła klapa namiotu, przez moment w wejściu widać było Sarina, jej łysego, krępego Strażnika — z dłonią na rękojeści miecza taksował otoczenie, pełnił wartę. — Mogę z tobą porozmawiać na osobności? — zapytała drobniutka siostra. Była tak niska, że przy niej nawet Sarin wydawał się wysoki, Romandzie zawsze przywodziła na myśl i wielkookiego wróbla. Ale jeśli chodzi o jej władze intelektualne i zdolność obserwacji, nie miała w sobie nic śmiesznego. Była naturalną kandydatką do rady, którą stworzyły Ajah, żeby mieć na oku Egwene, i z pewnością nie należało jej obwiniać za to, iż rzeczona rada miała niewielki lub wręcz żaden wpływ na tę kobietę.

— Oczywiście, Nisao. — Romanda powoli zamknęła książkę i podniosła się, żeby wsunąć ją pod poduszkę z żółtymi frędzlami na swoim krześle. Lepiej, aby się nie rozniosło, co czyta. — Chyba już czas na twoją następną lekcję, Bodewhin. Z pewnością nie chcesz się spóźnić.

— Ależ nie, Aes Sedai! Sharina mogłaby się bardzo zdenerwować. — Nowicjuszka rozłożyła białą sukienkę w głębokim ukłonie i wybiegła z namiotu.

Usta Romandy zacisnęły się. Sharina mogłaby się bardzo zdenerwować. Ta kobieta stanowiła symbol wszelkiego zła, jakie wiązało się z dopuszczaniem kobiet powyżej osiemnastego roku życia w szeregi nowicjuszek. choć dysponowała wręcz; niewyobrażalnym potencjałem, nie miało to żadnego znaczenia. Osoba Shariny Melloy zakłócała normalny tok spraw. Ale jak się jej pozbyć? Jej i wszystkich pozostałych kobiet, zbyt starych, by ich imiona w ogóle znalazły się w księdze nowicjuszek. Kiedy kobieta została już wpisana do księgi, możliwości jej wydalenia ograniczały dość ścisłe klauzule. Nieszczęśliwie się składało, że istniał w tej sprawie precedens — otóż w przeszłości zdarzało się, że kobiety kłamały na temat swego wieku, aby zostać przyjęte do Wieży. Zazwyczaj w najgorszym wypadku chodziło tylko o parę lat, niemniej zwyczajowo pozwalano im zostać. W porównaniu z tym precedens ustanowiony przez Egwene al’Vere był znacznie gorszy. Musi istnieć jakiś sposób, żeby go unieważnić.

— Mogę zapewnić nam prywatność? — zapytała Nisao.

— Jak sobie życzysz. Dowiedziałaś się czegoś na temat negocjacji? — Mimo schwytania Egwene rozmowy trwały dalej, jak przedtem w namiocie u stóp mostu w Darein. A może raczej trwały symulowane rozmowy. Czy wręcz zwykła farsa, pantomima uporu. To jednak nie zwalniało z bacznego przyglądania się negocjatorkom. Wprawdzie zajmowała się tym głównie Varilin, powołując się na prerogatywy Szarych Ajah, ale Magla potrafiła się wkręcić w te sprawy, gdy tylko mogła, podobnie jak Saroiya, Takima i Faiselle. Co gorsza, najwyraźniej nie tylko żadna nie ufała innym w kwestii przebiegu negocjacji... ani w prawie żadnych innych sprawach, jeśli już o tym mowa... jednak czasami wydawało się, jakby negocjowały w imieniu Elaidy. No, może nie aż tak. Mimo wszystko zdecydowanie obstawały przeciwko absurdalnemu postulatowi tamtej, by rozwiązać Błękitne Ajah, i proponowały, choć już nie tak energicznie, konieczność ustąpienia Elaidy, gdyby jednak ona... i Lelaine, to trzeba przyznać... od czasu do czasu nie naprostowały ich odpowiednio, pewnie gotowe byłyby przystać na któreś z obraźliwych warunków Amyrlin z Białej Wieży. Światłości, czasami się wydawało, że zupełnie zapomniały, czemu ma służyć ten marsz na Tar Valon!

— Nalej nam herbaty — poprosiła, wskazując gestem tacę z malowanego drewna, stojącą na zestawionych pionowo kuferkach; na tacy znajdował się srebrny dzbanek i kilka powyginanych cynowych kubków. — I opowiedz, czego się dowiedziałaś.

Na krótką chwilę Nisao otoczyła poświata saidara, stworzenie osłon przed podsłuchem i podwiązanie splotu nie zabrało dużo czasu.

— O negocjacjach nic nie wiem — zaczęła, napełniając dwa kubki. — Chciałam cię prosić, żebyś porozmawiała z Lelaine.

Romanda przyjęła zaproponowany kubek i wolno pijąc kilka łyków, równocześnie zastanawiała się. Przynajmniej herbata jeszcze się nie zepsuła. Lelaine? Cóż takiego dotyczyło Lelaine, a wymagało osłon przed podsłuchem? Z drugiej strony wszystko, czego mogłaby się dowiedzieć na temat tamtej, mogło się przydać. Ostatnimi czasy Lelaine traktowała ją z taką wyższością, że nie sposób było czegoś nie podejrzewać. Umościła się wygodniej na poduszce krzesła.

— O czym? Dlaczego sama z nią nie porozmawiasz? Nie upadłyśmy jeszcze tak nisko, jak Biała Wieża najwyraźniej upadła pod panowaniem Elaidy.

— Już z nią rozmawiałam. A raczej to ona mówiła ze mną, i to w tonie dość gwałtownym. — Nisao usiadła, postawiła kubek na stole i pieczołowicie ułożyła suknie z żółtymi rozcięciami. Na jej czole zastygł drobny mars. Wyglądało, jakby również grała na czas. — Lelaine zażądała, abym przestała zadawać pytania o Anaiyę i Kairen — rzekła na koniec. — Jej zdaniem te morderstwa to wewnętrzna sprawa Błękitnych.

Romanda parsknęła, znowu poprawiła się na krześle. Drewniana okładka książki była nieznośnie twarda, rogi uwierały jął w pośladki.

— Zupełna bzdura. Ale dlaczego zadawałaś te pytania? Nie przypominam sobie, by te sprawy szczególnie cię interesowały. Tamta podniosła kubek do ust, ale nawet jeśli się napiła, musiał to być najdrobniejszy łyczek. Odstawiła kubek i nagle jakby urosła, tak sztywno się wyprostowała. Wróbel stawał się jastrzębiem.

— Ponieważ takie otrzymałam polecenie od Matki.

Romanda z najwyższym wysiłkiem zapanowała nad wyrazem ostatecznego zdziwienia, który miał odbić się na jej twarzy. A więc tak. Z początku zaakceptowała Egwene z tego samego powodu, jak podejrzewała, dla którego zaakceptowały ją pozostałe Zasiadające Komnaty. A już z pewnością Lelaine, gdy zrozumiała, że nie ma szans na zdobycie stuły i laski dla siebie. Podatna młoda dziewczyna miała okazać się marionetką w rękach Komnaty, a Romanda zdecydowana była zostać jedną z pociągających za sznurki. Później przez czas jakiś wszystkim wydawało się oczywiste, że prawdziwą panią marionetek jest Siuan i z pozoru nie istniał sposób na powstrzymanie jej, który nie oznaczałby rebelii przeciwko drugiej Amyrlin, co z pewnością oznaczałoby koniec rebelii, przeciwko Elaidzie. Romanda miała nadzieję, że Lelaine zaciśnie zęby i jak ona przejdzie nad tą sprawą do porządku. Teraz Egwene była w rękach Elaidy, a mimo to w trakcie kilku spotkań pozostawała spokojna i opanowana, zdecydowana trwać przy swojej strategii, jak i strategii sióstr poza murami Tar Valon. Romanda znalazła w sobie niechętny podziw dla dziewczyny. Nadzwyczaj niechętny, niemniej nie potrafiła go zanegować. To musiała być Egwene we własnej osobie. Komnata nie wypuszczała z ręki ter’angreala snów, a ponieważ żadnej nie udało się znaleźć tego, który został wypożyczony Leane przed tamtą nieszczęsną nocą, Romanda i Siuan praktycznie rzecz biorąc, wciąż skakały sobie do gardeł. Nie było większych wątpliwości, że Siuan wślizguje się, do Tel’aran’rhiod, by informować tę kobietę, co ma mówić. Czy możliwe, że Nisao doszła do tych samych wniosków na temat Egwene, nie zobaczywszy jej wcześniej w Niewidzialnym Świecie? Tajna rada dawała jej się mocno we znaki.

— I to uznałaś za dostateczny powód, Nisao? — Niebyło sposobu, żeby wyjąć niepostrzeżenie książkę. Znowu zmieniła pozycję, ale nie miała szans na znalezienie wygodniejszej. Jeśli tak dalej pójdzie, nabawi się siniaków.

Nisao przechyliła swój kubek, ale wciąż nie chciała odwrócić wzroku.

— To był główny powód. Z początku myślałam, że ona skończy jako twój piesek pokojowy. Albo Lelaine. Później, kiedy stało się jasne, że oparła się waszym wpływom, doszłam do wniosku, iż to Siuan trzyma smycz, wkrótce jednak okazało się, że się pomyliłam. Siuan była jej nauczycielką, tego jestem pewna, i doradczynią, a może nawet przyjaciółką, ale sama widziałam, jak Egwene przywoływała ją do porządku. Nikomu nie udało się nałożyć smyczy Egwene al’Vere. Jest inteligentna, spostrzegawcza, szybko się uczy i ma talent. Może zostać jedną z wielkich Amyrlin. — Ptasia siostra roześmiała się znienacka i przelotnie. — Zdajesz sobie sprawę, że będzie najdłużej panującą Amyrlin w dziejach? Żadna nigdy nie pożyje tak długo, by pobić jej rekord, chyba że ustąpi z własnej woli, — Uśmiech wkrótce ustąpił powadze, może nawet zmartwieniu. Jednak powodem nie był fakt, że poruszała się na granicy pogwałcenia obyczaju. Nisao znakomicie panowała nad swoim obliczem, ale w jej oczach widać było napięcie. — To znaczy, o ile pozbędziemy się Elaidy.

Słuchanie własnych myśli, które w wersji zredagowanej rzucane są w twarz, było naprawdę denerwujące. Wielka Amyrlin? Cóż! Wiele lat minie, nim się zweryfikuje przepowiednię. Ale niezależnie, czy Egwene uda się osiągnąć ten niezwykły i mało wiarygodny cel, najpierw będzie się musiała przekonać, że gdy jej uprawnienia wojenne wygasną, Komnata będzie znacznie mniej uległa niż dotąd. A z pewnością mniej uległa okaże się Romanda Cassin. Szacunek jest jedną rzeczą, bycie pieskiem kanapowym całkiem inną. Pod pretekstem wygładzenia ciemnożółtych sukni wstała, wyciągnęła spod poduszki książkę i spróbowała niepostrzeżenie upuścić. Drewniana okładka z hukiem upadła na dywan, brwi Nisao zadrżały. Romanda zignorowała wyraz twarzy tamtej i stopą wepchnęła książkę pod stół.

— Pozbędziemy się — wypowiedziała te słowa ze znacznie silniejszym przekonaniem, niż w istocie żywiła. Dziwaczne negocjacje i przedłużające się uwięzienie Egwene dały jej chwilę oddechu, oczywiście między bajki należało włożyć przekonanie dziewczyny, że od środka podkopie pozycję Elaidy. Choć wydawało się, że połowę jej pracy wykonują inne siostry, jeśli jej raporty na temat sytuacji w Wieży były adekwatne. Ale Romanda wierzyła, ponieważ wierzyć musiała. Nie miała zamiaru spędzić reszty życia odcięta od swoich Ajah, zgodzić się na pokutę i czekać, aż Elaida uzna ją za zdolną do bycia z powrotem pełną Aes Sedai, wreszcie zobaczyć Amyrlin w Elaidzie a’Roihan. Już lepsza Lelaine, a przecież głównym argumentem, jaki wysuwała w rozmowach z samą sobą na rzecz oddania Egwene stuły i laski, było właśnie niedopuszczenie do takiego obrotu spraw. Bez wątpienia Lelaine myślała w ten sam sposób o niej.

— Poinformuję Lelaine w słowach nierodzących wątpliwości, że masz prawo zadawać pytania, jakie zechcesz. Musimy rozwiązać zagadkę tych morderstw, poza tym morderstwo siostry jest sprawą wszystkich sióstr. Czego się już dowiedziałaś? — Nie było to może szczególnie grzeczne pytanie, ale z pozycją Zasiadającej Komnatę wiązały się określone przywileje. Przynajmniej Romanda zawsze tak uważała.

Nisao nie wydawała się zbita z tropu tą bezpośredniością i odpowiedziała bez wahania.

— Obawiam się, że bardzo mało — odrzekła ze smutkiem, spoglądając w głąb kubka i marszcząc brwi. — Sądziłam, że musi istnieć jakiś związek między Anaiyą i Kairen; coś, co sprawiło, iż właśnie one zostały przez mordercę wzięte na cel, ale dowiedziałam się tylko, że przyjaźniły się od wielu lat. Błękitne mówiły na nie i jeszcze jedną Błękitną siostrę, Cabriane. Mecandes: „Trójca”, ponieważ zawsze trzymały się razem. Ale nic więcej nie chciały mi powiedzieć. Żadna nie potrafiła sobie przypomnieć, by rozmawiała z którąś na temat jej spraw. Najwyraźniej rozmawiały tylko ze sobą. Tak czy siak, przyjaźń to chyba dość słaby motyw morderstwa. Wciąż mam nadzieję, że znajdę powód, dla którego ktoś chciałby je zamordować... zwłaszcza zaś zdolny do przenoszenia mężczyzna... przyznaję jednak, że nadzieja ta jest coraz słabsza.

Romanda zmarszczyła czoło. Cabriana Mecandes. Mało interesowała się sprawami innych Ajah — jej zdaniem tylko Żółte wypełniały naprawdę pożyteczne zadania; bo jak inne powołania mogły się równać z Uzdrawianiem? — niemniej na dźwięk tego imienia jakiś dzwonek zadźwięczał w jej głowie. Dlaczego? Wcześniej czy później sobie przypomni, a może nie. Zresztą rzecz mogła być zupełnie nieważna.

— Słaba nadzieja też potrafi wydać zaskakujące owoce Nisao. To stare powiedzenie z Far Madding, ale jak najbardziej prawdziwe. Kontynuuj dochodzenie. Pod nieobecność Egwene, o swoich odkryciach możesz informować mnie.

Nisao zamrugała, jej szczęki zacisnęły się przelotnie, ale niezależnie, czy podobał się jej pomysł donoszenia Romandzie, pozostawało jedynie posłuszeństwo. Nie bardzo mogła zasłaniać się zakazem wtrącania jednej siostry w sprawy drugiej. Morderstwo nie może być wyłączną sprawą jednej siostry. Poza tym, choć Magla mogła się cieszyć swym absurdalnymi wyborem na trzecią Zasiadającą Żółtych, to Romanda bez żadnego trudu zagwarantowała sobie pozycję Pierwszej Tkaczki. Mimo wszystko przed wycofaniem się z aktywnej działalności była głową Żółtych i nawet Magla nie mogła się jej przeciwstawiać. Z pozycją tą związana była znacznie mniejsza władza, niżby chciała, ale przynajmniej mogła liczyć na posłuch w większości kwestii. Posłuch Żółtych sióstr, jeśli już nie Zasiadających Komnaty.

Kiedy Nisao rozplątała swoje osłony przed podsłuchem i pozwoliła się rozpuścić splotom, do namiotu wsunęła głowę Theodrin. Miała szal na ramionach, noszony w pełnej krasie frędzli, jak to często czyniły świeżo wyniesione siostry. Gdy Egwene przyznała jej prawo do szala, smukła Domani wybrała Brązowe Ajah, ale Brązowe nie miały pojęcia, co z nią zrobić, więc z przymusu przyjęły ją w swoje szeregi. Jakby zdecydowały się ją ignorować, co samo w sobie było nadzwyczaj niestosowne, więc Romanda przygarnęła ją pod swoje skrzydła. Theodrin próbowała się zachowywać, jakby była prawdziwą Aes Sedai, oprócz tego jednak była bystra i miała dość zdrowego rozsądku. Rozłożyła brązowe spódnice w ukłonie. Ukłon był płytki, niemniej był to ukłon. Doskonale rozumiała, że nie nabędzie prawa do szala, póki nie przejdzie prób. Z powodzeniem. Okrucieństwem byłoby ukrywanie przed nią tego faktu.

— Lelaine zwołała posiedzenie Komnaty — oznajmiła bez tchu. — Nie potrafiłam się dowiedzieć, z jakiego powodu. Zaraz przybiegłam do ciebie, ale nie chciałam przeszkadzać, póki istniały osłony.

— I bardzo słusznie — odpowiedziała Romanda. — Nisao, pozwól, że cię przeproszę, muszę sprawdzić, co zamierza Lelaine. — Z wieka kuferka na odzież pochwyciła swój szal z żółtymi frędzlami, narzuciła go na ramiona, zerknęła do lustra, żeby sprawdzić stan fryzury, a potem wygoniła obie kobiety z namiotu i posłała swoją drogą. Nie podejrzewała wprawdzie, że Nisao zostawiona sama sobie będzie chciała sprawdzić, co spowodowało głośny łomot, ale lepiej nie ryzykować. Aelmara odłoży książkę na miejsce, to znaczy do osobistego kuferka Romandy, w którym znajdowało się kilka podobnych tomów. Kuferek miał mocny zamek, były do niego tylko dwa klucze — jeden znajdował się w mieszku przy sakwie Romandy, drugi w sakwie przy pasku Aelmary.

Ranek był rześki, mimo to wiosna raźno schodziła na świat. Ciemne chmury gromadzące się za strzaskanym szczytem Góry Smoka z pewnością nie przyniosą już śniegu, lecz deszcz, choć lepiej, by nad obozem nie padało. Wiele namiotów przeciekało, a uliczki były już prawdziwym grzęzawiskiem. Dostawcze wozy konne rozpryskiwały błoto spod wysokich kół, żłobiąc nowe koleiny — powoziły nimi zasadniczo kobiety, choć zdarzali się też pojedynczy siwowłosi mężczyźni. Obecnie dostęp mężczyzn do obozu Aes Sedai był ściśle kontrolowany. A mimo to prawie każda siostra wędrująca teraz w zasięgu wzroku Romandy po nierównych drewnianych chodnikach otoczona była poświatą saidara i strzeżona przez swego Strażnika (oczywiście, jeśli go posiadała). Romanda nie miała zamiaru obejmować Źródła przy każdym wyjściu na zewnątrz — ktoś musiał dawać przykład właściwego zachowania nawet w sytuacji, gdy wszystkie siostry chodziły po obozie jak na szpilkach — ale czuła, jakby jej czegoś brakowało. Strażnika zresztą też jej brakowało. Ograniczenie dostępu mężczyzn do obozu było dobrym pomysłem, niemniej morderca z pewnością nie będzie zwracał uwagi na żadne zakazy.

Przed nią z bocznej uliczki wyjechał Gareth Bryne, potężnie zbudowany mężczyzna z głową już prawie całkiem posiwiałą, na brązowo-żółtym kaftanie zapięty miał napierśnik, u łęku siodła wisiał hełm. Obok jechała Siuan, kolebiąc się na krępej, kudłatej klaczy; wyglądała na tak śliczną dziewczynę, że prawie można było zapomnieć, iż jest równie uparta i zjadliwa, co Amyrlin. Łatwo było też zapomnieć, iż wciąż pozostaje utalentowaną intrygantką. Błękitne zresztą zawsze takie były. Klacz, ociągając się leniwie, parła naprzód, ale w pewnymi momencie Siuan i tak by spadła, gdyby Bryne nie podał jej pomocnej dłoni. Na skraju kwater Błękitnych — obóz zbudowany został z grubsza na planie kwater Ajah w Wieży — zsiadł, pomógł jej zejść z siodła, a potem wskoczył na siodło swego gniadosza, ona zaś została z wodzami w dłoniach, patrząc w ślad za nim. Właśnie, dlaczego to robiła? To znaczy czerniła jego buty, prała rzeczy. Ta sytuacja była odrażająca. Błękitne powinny położyć temu kres. Jakkolwiek silny, obyczaj nie mógł być nadużywany w sposób, który wystawiał na śmieszność Aes Sedai.

Zawróciwszy w kierunku przeciwnym niż ten, w którym stała, Siuan, ruszyła ku namiotowi, gdzie obradowała tymczasowa Komnata Wieży. Mimo iż oczywiście przyjemnie było się spotykać w prawdziwej Komnacie, nie wspominając już, że odbyło się to pod samym nosem Elaidy, rzadko, które siostry potrafiły zasnąć o dowolnie wybranej porze, więc namiot wciąż będzie musiał się wywiązywać ze swej funkcji. Bez pośpiechu ruszyła chodnikiem. Nikt nie zobaczy, że śpieszy się na wezwanie Lelaine. Czego znów chce ta kobieta?

Zabrzmiał gong, jego dźwięk zasilony Mocą poniósł się wyraźnie po całym obozie — to kolejna z sugestii Shariny — i nagle chodniki zaroiły się od nowicjuszek, spieszących na następną lekcję lub do innych obowiązków. Nowicjuszki trzymały się zawsze w grupach rodzinnych, po sześć, siedem, razem słuchały wykładów, razem pracowały, w istocie wszystko robiły wspólnie. Działo się tak przy pełnej aprobacie Aes Sedai, które widziały w tym metodę radzenia sobie z tak wielką liczbą nowicjuszek — w ciągu ostatnich dwóch tygodni ich liczba powiększyła się o ponad pięćdziesiąt, co dawało prawie tysiąc nowicjuszek w obozie, z których połowa była w odpowiednim wieku; więcej niż Wieża gościła naraz w ciągu ostatnich stuleci! — Romanda żałowała tylko, że to znowu był koncept Shariny. Ta kobieta nawet nie uzgodniła swego pomysłu z Mistrzynią Nowicjuszek. Po prostu zorganizowała całą sprawę, potem przedstawiła Tianie jako fakt dokonany! Tymczasem nowicjuszki, a wśród nich były siwe i pomarszczone, tak, że nie sposób było nawet w myślach nazywać ich dziećmi, usuwały się na skraj chodnika, aby przepuścić siostry, i kłaniały się z szacunkiem, żadna jednak nie miała zamiaru pobrudzić sobie bucików w błocie. Znowu Sharina. Sharina dała do zrozumienia, że nie chce, by dziewczyny bez potrzeby brudziły śliczne białe wełny. Na tę myśl Romanda znowu zazgrzytała zębami. Kłaniające się akurat przed nią nowicjuszki wyprostowały się i właściwie uciekły.

W oddali zobaczyła Sharinę we własnej osobie, rozmawiała i Tianą, otuloną poświatą saidara. To znaczy ona mówiła, a Tiana od czasu do czasu kiwała głową. Oczywiście w zachowaniu Shariny nie było nic uwłaczającego, niemniej z pomarszczoną twarzą i małym, siwym koczkiem na głowie, mimo bieli nowicjuszki wyglądała na tę, którą była — czyli na babcię. Natomiast Tianę dotknęło nieszczęście wyjątkowo młodzieńczej aparycji. Budowa ciała i wielkie, brązowe oczy jakoś gasiły stateczny wyraz pozbawionego śladu przeżytych lat oblicza Aes Sedai. Niezależnie, z jakim szacunkiem Sharina by się do niej zwracała, wyglądała w oczach Romandy jak kobieta strofująca swą wnuczkę. Kiedy podeszła bliżej, Sharina ukłoniła się stosownie — jak najbardziej stosownie, musiała przyznać Romanda — i pośpiesznie odeszła, by dołączyć do czekającej na nią rodziny. Czy naprawdę z jej twarzy zniknęło parę zmarszczek? Cóż, nikt nie miał pojęcia, co się stanie z kobietą, która w jej wieku zacznie zajmować się Mocą. Sześćdziesięciosiedmioletnia nowicjuszka!

— Sprawia ci jakieś trudności? — zapytała Romanda a Tiana podskoczyła, jakby sopel lodu wślizgnął się jej za karczek sukni. Ta kobieta nie miała w sobie nawet śladu godności i powagi koniecznej dla Mistrzyni Nowicjuszek. Czasami sprawiała nadto wrażenie, jakby nadmiar obowiązków ją przytłaczał. Była też zbyt pobłażliwa w sytuacjach, które nie dopuszczały żadnych wymówek.

Tym razem szybko się opanowała, spokojnie ruszyła obok Romandy i tylko jej ręce zupełnie niepotrzebnie wygładzały! szare suknie.

— Trudności? Oczywiście, że nie. Sharina zachowuje się najlepiej ze wszystkich nowicjuszek. Prawdę mówiąc, wszystkie zachowują się dobrze. Większość odsyłanych do mojego gabinetu to matki zdenerwowane tym, że córki uczą się szybciej od nich lub że mają większy potencjał, wreszcie ciotki z tymi samymi zarzutami wobec siostrzenic. Wydaje im się chyba, że te sprawy też można jakoś załatwić. I potrafią być uparte jak oślice, póki nie wytłumaczę im, jakie są konsekwencje tępego uporu wobec siostry. Choć obawiam się, że mimo wszystko większość trafia do mnie częściej niż raz. Kilka przeżyło niemiłe zaskoczenie, gdy okazało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by zostały wychłostane.

— Doprawdy? — wtrąciła roztargnionym głosem Romanda. Zobaczyła właśnie jasnowłosą Delanę, która spieszyła w tą samą stronę. Szal o szarych frędzlach spoczywał na ramionach, obok wędrowała jej tak zwana sekretarka. Delana miała na sobie skromne, szare wełny, natomiast ta nierządnica Saranov była w zielonych jedwabiach z niebieskimi rozcięciami, które odsłaniały połowę jej łona i opinały nieprzyzwoicie rozkołysane biodra. Ostatnio ta dwójka najwyraźniej przestała udawać, że Halima jest zwykłą służącą Delany. Zaiste teraz gestykulowała żywo, a Delana potakiwała w najpokorniejszy z możliwych sposób. Pokora! Zawsze błędem było wybieranie sobie przyjaciółek do poduszki spośród kobiet, które nie nosiły szala. Zwłaszcza, gdy było się na tyle głupią, by stać się w związku stroną uległą.

— Sharina nie tylko dobrze się zachowuje — paplała radośnie Tiana — ale zdradza też niezwykłe zdolności w operowaniu tymi nowymi splotami Uzdrawiania, które wymyśliła Nynaeve. Podobnie jak kilka innych starszych nowicjuszek. Większość to takie czy inne Mądre Kobiety, choć nie rozumiem, dlaczego miałoby to mieć jakieś znaczenie. Jedna jest szlachcianką z Murandy.

Romanda potknęła się o własne nogi, chwiejnie dała dwa kroki, wymachując rękoma w poszukiwaniu równowagi. W końcu udało jej się ją odzyskać i poprawiła szal na ramionach. Tiana podała jej rękę, mrucząc coś o nierównych chodnikach, ale Romanda pomocy nie przyjęła. Sharina miała dar nowego Uzdrawiania? I kilka innych kobiet również? Ona sama nauczyła się wprawdzie nowych sposobów, ale tam, gdzie różniły się tak bardzo od starych, że wyuczone pierwotnie umiejętności nie znajdowały zastosowania, okazywało się, iż jej dar zawodzi. A przynajmniej nie sprawdza się równie dobrze jak klasyczne metody.

— A dlaczego nowicjuszkom zezwala się na ćwiczenie tych splotów, Tiano?

Tiana spłonęła rumieńcem i nic dziwnego. Te sploty były zdecydowanie zbyt skomplikowane dla nowicjuszek, nie wspominając już, że bywały niebezpieczne w przypadku błędów splotu. Niewłaściwie zaaplikowane Uzdrawianie mogło zabić, zamiast wyleczyć.

—Nie bardzo potrafię je powstrzymać przed Uzdrawianiem, Romando — tłumaczyła się Tiana, wykonując dłońmi ruchy, jakby poprawiała szal, którego nie miała na ramionach. — Zawsze są jakieś złamane kończyny albo któryś głupiec poważnie się skaleczy, nie wspominając już o chorobach, które ostatnimi czasy tak się rozpleniły. Większość starszych kobiet musi tylko raz zobaczyć splot, żeby go powtórzyć. — Znienacka, na mgnienie tylko, czerwień znów zabarwiła jej policzki. — W każdym razie, Romando, nie muszę ci chyba przypominać, że nowicjuszki i Przyjęte należą do mnie. Jako Mistrzyni Nowicjuszek ja decyduję, czego mogą się uczyć i kiedy. Niektóre z tych kobiet mogłyby już być inicjowane na Przyjęte, po kilku ledwie miesiącach nauki. Przynajmniej gdy chodzi o władanie Mocą. Jeżeli postanowiłam, że nie powinny bezczynnie przebierać palcami w butach, jest to moja decyzja.

— Może powinnaś pobiec i się przekonać, czy Sharina nie ma dla ciebie nowych poleceń — chłodno oznajmiła Romanda.

Plamy szkarłatu zabarwiły policzki Tiany, bez słowa odwróciła się i poszła w swoją stronę. Nie była to jeszcze niegrzeczność tak dalece posunięta, że zabraniana przez obyczaj, ale prawie. Nawet oglądana z tyłu, stanowiła ucieleśnienie urazy: plecy sztywne jakby połknęła kij, krok szybki. Cóż, Romanda gotowa była sama przed sobą przyznać, że okazała się niegrzeczna. Ale nie bez powodu.

Starając się zapomnieć o Mistrzyni Nowicjuszek, znów podjęła marsz w kierunku namiotu Komnaty, jednak dbała, był nie iść tak szybko jak Tiana. I parę innych starszych kobiet. Może powinna zastanowić się nad rezygnacją z zajmowanej pozycji? Nie. Oczywiście, że nie. Imiona tamtych żadną miarą nie powinny się znaleźć w księdze nowicjuszek. A trafiły na te karty i najwyraźniej nie bez powodu, skoro z łatwością potrafiły opanować cudowne, nowe sploty Uzdrawiania. Och, to niepojęta gmatwanina. Lepiej już o tym nie myśleć. Przynajmniej na razie.

Namiot stał w centrum obozu, płótno stanowiła wielokrotnie łatana płachta, otaczał go chodnik trzy razy szerszy niż wszystkie pozostałe. Romanda uniosła spódnice, żeby uchronić je przez zabrudzeniem, i ruszyła na przełaj ku namiotowi. Kiedy stawką było szybsze wydostanie się z błota, pośpiech nie przeszkadzał. Mimo to Aelmara będzie miała mnóstwo roboty Z czyszczeniem butów. „I halki” — pomyślała, opuszczając spódnice i ponownie przyzwoicie zakrywając kostki.

Słowo o posiedzeniu Komnaty zawsze ściągało na miejsce siostry, chętne poznania najnowszych wieści o negocjacjach czy losie Egwene; również teraz co najmniej pięćdziesiąt zebrało się w towarzystwie Strażników wokół namiotu, kilka weszło do wnętrza, stając za miejscami Zasiadających Komnaty. Nawet tutaj większość otaczało lśnienie Światła Mocy. Jakby wśród tylu Aes Sedai mogło im grozić jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Romanda stłumiła nagłą ochotę, by przejść się po namiocie i natrzeć kilka par uszu. Tak nie wolno, to jasne. Nawet gdyby odłożyć na bok obyczaje, — czego żadną miarą nie uczyniłaby — fotel w Komnacie nie dawał prerogatyw do podobnego postępowania.

Wśród sióstr w oczy rzucała się, Sheriam z wąską, błękitną stułą Opiekunki, wyraźnie odznaczającą się na ramionach, po części pewnie, dlatego, że otaczała ją pusta przestrzeń. Inne siostry unikały spoglądania w jej stronę, a co dopiero zbliżania się. Płomiennowłosa kobieta stanowiła zgorszenie dla wielu sióstr, ponieważ uczestniczyła we wszystkich spotkaniach Komnaty. Prawo w tej kwestii stanowiło jasno. Każda siostra mogła brać udział w posiedzeniach Komnaty, chyba że były to posiedzenia zamknięte, ale Amyrlin nie mogła wejść do Komnaty Wieży nie anonsowana przez Opiekunkę, a Opiekunka nie miała prawa znajdować się w niej bez Amyrlin. Zielone oczy Sheriam jak zwykle zdradzały napięcie, nerwowo i całkiem niestosownie przestępowała z nogi na nogę, niczym nowicjuszka oczekująca na wizytę w gabinecie Mistrzyni Nowicjuszek. Dobrze choć, że nie obejmowała Źródła i że jej Strażnika nie było w pobliżu.

Zanim Romanda weszła do namiotu, zerknęła przez ramię i westchnęła. Formacja czarnych chmur za Górą Smoka zniknęła. Nie rozproszyła się, po prostu zniknęła. Fakt ten zapewne wywoła nową falę paniki wśród stajennych, robotników i służących. Co dziwne, nowicjuszki znacznie łatwiej przechodziły do porządku dziennego nad tego rodzaju zaskakującymi zdarzeniami. Być może, dlatego, że starały się naśladować siostry, ale ona podejrzewała w tym znów działanie Shariny. Co począć z tą kobietą?

Wewnątrz namiotu osiemnaście pokrytych płótnem skrzynek w barwach sześciu Ajah reprezentowanych w obozie tworzyło podesty dla wypolerowanych lśniąco ławek, ich amfiteatralnie ustawione na dywanach dwa rzędy schodziły w dół ku I skrzyni pokrytej paskami we wszystkich siedmiu barwach. Mimo poważnych sprzeciwów Egwene mądrze postąpiła, nalegając na uwzględnienie czerwieni. Jasne było, że Elaida dąży do odseparowania Ajah od siebie, a Egwene pracuje na rzecz i ich jedności, nie wykluczając nawet Czerwonych. Na drewnianej ławce centralnego podestu znajdowała się siedmio pasiasta stuła Amyrlin. Żadna z kobiet nie przyznała się, że ją tam położyła, ale żadna też nie zdradzała ochoty jej usunąć, i Romanda nie była pewna, czy stuła służy jako reminiscencja Egwene al’Vere, echo jej obecności czy symbol jej nieobecności i uwięzienia.

Nie była jedyną z Zasiadających Komnaty, która ociągała się z odpowiedzią na wezwanie Lelaine. Delana oczywiście była już na miejscu; skulona na swojej ławce, pocierała palcem nos, wodniste błękitne oczy patrzyły cokolwiek nieprzytomnie. I Romanda ongiś uznawała ją za rozsądną kobietę. Niezasługującą wprawdzie na fotel, ale rozsądną. Wówczas przynajmniej nie przyprowadzała Halimy na posiedzenia Komnaty i nie dawała jej się sztorcować. Czy może raczej wówczas Halima jeszcze nie miała na to ochoty. Nikt, kto słyszał, jak Halima darła się na Delanę, nie miał wątpliwości, kto komu rozkazuje. Sama Lelaine również zajęła już swoje miejsce na ławie, tuż poniżej miejsca Amyrlin — szczupła kobieta o twardym spojrzeniu, która zazwyczaj niechętnie rozdzielała uśmiechy. Tym bardziej dziwne sprawiała teraz wrażenie, ponieważ coraz to zerkała w stronę stuły z Siedmioma paskami i uśmiechała się lekko. Na widok tego uśmiechu Romanda poczuła się niepewnie, co nie zdarzało się jej często. Moria w błękitnych wełnach haftowanych srebrem spacerowała w tę i we w tę przed podestami pokrytymi błękitem. Czy mars na jej czole był wywołany tym, że wiedziała, dlaczego Lelaine zwołała Komnatę, i nie pochwalała tego, czy też martwiła się, iż nie wie, o co chodzi?

— Widziałam Myrelle w towarzystwie Llywa — powiedziała Malind na widok Romandy i otuliła się ciasno szalem o zielonych frędzlach. — I nie sądzę, bym kiedykolwiek miała przed oczyma siostrę, wyglądającą na równie wstrząśniętą. — Mimo współczucia w głosie, jej oczy błyszczały, a kąciki pełnych ust unosiły się z rozbawieniem. — Jak ją namówiłaś, żeby nałożyła mu więź zobowiązań? Byłam obecna w chwili, gdy któraś jej to zaproponowała, i przysięgam, że zbladła jak śmierć. Ten mężczyzna mógłby niemal uchodzić za Ogira.

— Wyłącznie obowiązek zmusił mnie, bym to zaproponowała.

Faiselle, przysadzista, o kwadratowej twarzy, wyglądała, jakby mogła każdego do wszystkiego zmusić; zaiste, młot nie kobieta. Stanowiła kpinę ze wszystkich bajek o uwodzicielskich Domani.

— Wskazałam, że z każdą chwilą dzielącą go od śmierci Kairen Llyw staje się coraz bardziej niebezpieczny dla siebie i innych i że tak dalej być nie może. Wytłumaczyłam jej, że jako jedyna siostra, która uratowała aż dwóch Strażników będących w tym samym położeniu, jest najbardziej odpowiednią kandydatką do następnej próby. Przyznaję, że trochę musiałam ją i zmusić, ale w końcu zrozumiała, że mam rację.

— Jak, na Światłość, potrafiłaś do czegokolwiek przymusić Myrelle? — Malind nachyliła się ciekawie.

Romanda poszła dalej. Jak którakolwiek mogła do czegokolwiek nakłonić Myrelle? Nie. Żadnych plotek.

Janya zajmowała swoją ławkę na miejscach Brązowych, i mrużąc oczy w namyśle. Choć pewne było tylko to, że mrużyła oczy, ta kobieta jednak zawsze się nad czymś zastanawiała, nawet w trakcie rozmowy. Może to jednak z jej oczami coś było nie w porządku. Reszta ław wciąż pozostawała pusta. Romanda pożałowała, że nie ociągała się bardziej. Powinna być ostatnią na miejscu, a nie jedną z pierwszych.

Przez moment wahała się, ale w końcu podeszła do Lelaine.

— Mogłabyś mi powiedzieć, jaka jest przyczyna zwołania Komnaty?

Lelaine uśmiechnęła się z wyższością, uśmiech był pełen rozbawienia i przez to chyba jeszcze bardziej nieprzyjemny.

— Równie dobrze możesz zaczekać, aż zbiorą się wszystkie siostry i zaczniemy obrady. Nie lubię się powtarzać. Powiem ci tylko tyle, że rzecz zapowiada się dramatycznie. — Jej spojrzenie pobiegło ku pasiastej stule, a Romandę przeszył dreszcz.

Oczywiście nie dała nic po sobie poznać, po prostu zasiadła na swoim miejscu po przeciwnej stronie niż miejsce Lelaine. Nie potrafiła się jednak powstrzymać, żeby samej nie zerkać na stułę. Czy to jakaś intryga, żeby usunąć Egwene? Wydawało się zupełnie nieprawdopodobne, by Lelaine zdołała znaleźć argument, który przekona Romandę i stworzy większy konsens. Podobnie myślały pozostałe Zasiadające Komnaty, ponieważ oznaczałoby to powrót do sytuacji walki o władzę i osłabiłoby ich pozycję wobec Elaidy. Niemniej atmosfera pewności siebie, jaką roztaczała Lelaine, była naprawdę denerwująca. Romanda przywdziała maskę spokoju i czekała. Nie było nic innego do roboty.

Kwamesa właściwie wbiegła do namiotu, na ostronosym obliczu widniało rozczarowanie, że nie jest pierwsza; po chwili dołączyła do Delany. Po niej pojawiła się Salita, ciemnowłosa, chłodnooka, w zielonej sukni z żółtymi rozcięciami i żółtą wolutą haftu przy dekolcie, a potem zaczął się ruch. Majestatycznie wkroczyła Lyrelle, wdzięczna i elegancka w brokatowym, błękitnym jedwabiu i zajęła miejsce wśród Błękitnych; po niej Saroiya i Aledrin z nachylonymi głowami, jak zwykle przysadzista Domani wydawała się omal szczupła przy postawnej Taraboniance. Kiedy zajmowały miejsca na ławach Białych, Samalin o lisiej twarzy dołączyła do Faiselle i Malind, a do namiotu wbiegła drobniutka Escaralde. Wbiegła! Ta kobieta też była z Far Madding. Powinna wiedzieć, jak się zachowywać.

— Varilin jest w Darein, jak mniemam — powiedziała Komanda, gdy Escaralde wspięła się na miejsce obok Janyi. — Ale nawet gdyby jeszcze parę miało się spóźnić, jest nas więcej niż jedenaście. Może zaczniesz, Lelaine, czy chcesz jeszcze poczekać?

— Chętnie zacznę.

— Wnosisz o ogłoszenie formalnego posiedzenia?

Lelaine znowu się uśmiechnęła. Tego ranka jakoś jej to łatwo przychodziło. Ale uśmiechy w niczym nie łagodziły wyrazu twarzy.

—To nie będzie konieczne, Romando. — Nieznacznym gestem wygładziła suknię. — Ale wnoszę, by to, co zostanie tutaj powiedziane, na razie zostało Opieczętowane przez Komnatę. — Wśród rosnących szeregów sióstr za ławami i przed namiotem podniósł się szmer. Nawet niektóre z Zasiadających zdawały się zaskoczone. Jeżeli posiedzenie nie miało formalnego charakteru, dlaczego tak ściśle utajniać to, co zostanie powiedziane?

Niemniej Romanda pokiwała głową, jakby to był najrozsądniejszy wniosek na świecie.

— Niech wyjdą wszystkie, które nie zajmują foteli. Aledrin, zapewnisz nam prywatność?

Mimo jedwabistych ciemnoblond włosów i wielkich, wilgotnych piwnych oczu Biała siostra z Tarabon nie była szczególnie ładna, miała natomiast, — co znacznie ważniejsze — głowę na karku. Wstała wyraźnie niepewna, czy ma przedstawić formalny wniosek, ostatecznie zadowoliła się splotem osłony przed podsłuchem, którą otoczyła cały namiot i którą miała przez cały czas trzymać. Siostry w towarzystwie Strażników wychodziły poza obręb osłon, szmer powoli przycichał, aż w końcu wraz z ostatnią zamilkł zupełnie, zapadła cisza. Później stłoczyły się w prześwicie wejścia, Strażników odpychając na tyły, żeby każda mogła widzieć.

Lelaine poprawiła szal na ramionach i wstała.

— Do obozu przybyła Zielona siostra i wypytywała o Egwene, w końcu skierowano ją do mnie. — Zasiadające z ramienia Zielonych poruszyły się w miejscach, zerkając na siebie i bez wątpienia zastanawiając się, dlaczego siostry nie skierowano do nich. Lelaine udała, że niczego nie dostrzega.

— Nie szukała Zasiadającej na Tronie Amyrlin, ale Egwene al’Vere. Przyniosła ze sobą propozycję, która może uczynić zadość naszym oczekiwaniom, lecz mnie nie chciała wiele zdradzić z jej treści. Moria, może ją przyprowadzisz, żeby zapoznała Komnatę ze swoim przesłaniem? — Usiadła.

Wciąż marszcząc brwi, Moria wyszła z namiotu, a tłumek na zewnątrz rozstąpił się, by ją przepuścić. Romanda widziała, jak siostry próbują ją wypytywać i jak ona je ignoruje, przechodzi przez ulicę i znika w kwaterach Błękitnych Ajah. Do głowy cisnęły jej się niezliczone pytania, które chętnie zadałaby w przerwie, ale niezależnie od charakteru posiedzenia, na pytania przyjdzie właściwy czas. Jednak inne siostry nie miały zamiaru czekać w milczeniu. Wszystkie Ajah z wyjątkiem Błękitnych zeszły na dół, by się naradzić, i teraz szeptały przyciszonymi głosami. Z wyjątkiem Błękitnych i Żółtych. Salita wstała i chciała podejść do podestu Romandy, ale ta powstrzymała ją gestem.

— Nie mamy, o czym rozmawiać, póki nie zapoznamy się Z treścią propozycji, Salita.

Twarz Tairenianki była nieodgadniona, niczym wykuta Z kamienia, ale po chwili skinęła głową i zajęła swoje miejsce. Nie była mało inteligentna, wręcz przeciwnie. Po prostu się nie nadawała.

W końcu Moria wróciła, w ślad za nią szła wysoka kobieta w ciemnych zieleniach, ciemne włosy zaczesane miała gładko do tyłu i spięte srebrnym grzebieniem, twarz surową i bladą jak kość słoniowa. Wszystkie siostry wróciły na swoje miejsca. Trzej mężczyźni z mieczami przy bokach towarzyszyli nowo przybyłej wśród tłumu przed namiotem, a potem do środka. Bardzo niezwykłe. Bardzo niezwykłe, jak na sprawy, które Opieczętowano w imię Komnaty. Lecz z początku Romanda nie zwróciła na nich uwagi. Od czasu śmierci swojego Strażniku, wiele lat temu, mężczyźni jej nie interesowali. Jednak wśród Zielonych któraś westchnęła, a Aledrin pisnęła. Naprawdę pisnęła! I nie odrywała oczu od tych Strażników. Musieli, bowiem być Strażnikami, i to nie tylko, dlatego, że towarzyszyli Zielonej. Śmiertelnej gracji Strażników nie sposób było z niczym pomylić.

A więc Romanda przyjrzała się uważniej i omal sama nie westchnęła. Mężczyźni nie mogli być bardziej od siebie różni, jedyne łączące ich podobieństwo polegało na tym, co wspólnego mają pantera i lew, niemniej jeden z nich, śliczny opalony chłopiec z włosami zaplecionymi w cienkie warkoczyki i odziany w nieskazitelną czerń, miał dwie szpilki przy wysokim kołnierzu kaftana — srebrny miecz i jakąś wężową czerwonozłotą istotę z bujną grzywą. Słyszała dość opisów, by wiedzieć, że ma przed sobą Asha’mana. Asha’mana, na którego najwyraźniej nałożono więź zobowiązań. Malind zebrała suknie, zbiegła na dół, a potem pomknęła ku wyjściu i zniknęła w tłumie sióstr. Z pewnością nie mogła się bać! Choć Romanda musiała sama przed sobą przyznać, że też czuje się odrobinę nieswojo.

— Nie jesteś jedną z nas — powiedziała Janya, jak zawsze odzywając się wtedy, gdy należało zmilczeć. Pochyliła się naprzód, zmrużonymi oczyma mierząc nową siostrę. — Czy mam więc rozumieć, że nie przybyłaś się do nas przyłączyć?

Usta Zielonej zacisnęły się w nieskrywanej odrazie.

— Dobrze zrozumiałaś — odrzekła z silnym tarabońskim akcentem. — Na imię mam Merise Haindehl i jeśli o mnie chodzi, nie stanę przy boku żadnej siostry, która występuje przeciwko innej siostrze, nie bacząc, iż waży się los świata. Naszym wrogiem jest Cień, a nie kobiety, które jak my noszą szale.

Po namiocie poniosły się szmery, jedne gniewne, inne, jak uznała Romanda, zawstydzone.

— Jeżeli kwestionujesz nasze poczynania — ciągnęła dalej Janya, jakby miała prawo pierwszeństwa głosu przed Romandą — dlaczego w ogóle kłopoczesz się przywożeniem nam jakichkolwiek propozycji?

— Ponieważ Smok Odrodzony poprosił o to Cadsuane, a Cadsuane poprosiła mnie — odrzekła Merise. Smok Odrodzony? W namiocie zapanowała nieomal dotykalna atmosfera napięcia, ale kobieta kontynuowała, jakby nic nie czuła. — Dokładniej mówiąc, słowa to nie jest moja propozycja. Jahar, przemów do nich.

Opalony chłopiec wystąpił naprzód, a kiedy mijał Merise, ta poklepała go po ramieniu gestem dodającym otuchy. Romanda poczuła nagły napływ szacunku dla tej kobiety. Już nałożenie więzi Asha’manowi stanowiło osiągnięcie nie lada. Poklepanie takiego po ramieniu, jak klepie się myśliwskiego psa wymagało odwagi i pewności siebie, jakich Romanda zapewne nie potrafiłaby w sobie znaleźć.

Chłopiec wyszedł na środek namiotu, przez cały czas wpatrując się w miejsce, gdzie leżała stuła, Amyrlin. Stanął, obrócił się powoli, mierząc siostry śmiałym wzrokiem. Romanda zdała sobie sprawę, że on również niczego się nie boi. Aes Sedai dzierżyła jego więź zobowiązań, był sam w otoczeniu sióstr i jeśli nawet zrodził się w nim lęk, to młodzieniec miał go pod całkowitą kontrolą.

— Gdzie jest Egwene al’Vere? — zapytał. — Rozkazano mi, abym ofertę przedstawił jej samej.

— Matka nie jest w tej chwili osiągalna — gładko odpowiedziała Romanda. — Możesz powiedzieć nam, a my przekażemy jej twoje słowa, najszybciej jak się da. Oferta pochodzi od Smoka Odrodzonego?

I Cadsuane. Odpowiedź na pytanie, co ta kobieta robi w towarzystwie Smoka Odrodzonego, musiała zaczekać.

Zamiast odpowiedzieć, warknął coś i odwrócił się ku Merise.

— Jakiś mężczyzna właśnie próbował podsłuchiwać — rzekł. — A może to był ten Przeklęty, który zabił Ebena.

— Ma rację — wtrąciła Aledrin nieco drżącym głosem. A przynajmniej coś właśnie dotknęło moich osłon i nie był to saidar.

— On przenosi? — zapytał z niedowierzaniem czyjś głos. Wśród Zasiadających Komnaty nastąpiło lekkie zamieszanie, kilka otoczyła poświata Mocy.

Znienacka wstała Delana.

— Muszę odetchnąć świeżym powietrzem — oznajmiła, patrząc na Jahara takim wzrokiem, jakby mu chciała rozszarpać gardło.

— Nie ma powodów do niepokoju — próbowała ją uspokajać Romanda, ale sama nie do końca wierzyła we własne słowa. Delana z szalem na ramionach już wybiegała z namiotu.

W wejściu minęła się z Malind i Nacelle, wysoką, szczupłą Malkierką, jedną z garstki tej nacji, jakie przebywały w Wieży. W próżnych planach pomszczenia ziemi rodzinnej wiele ich przez lata zginęło po tym, jak Malkier dostała się pod panowanie Cienia, dopływ nowicjuszek z konieczności był mizerny, Nacelle nie była szczególnie inteligentna, niemniej Zielone nie potrzebowały inteligencji, jeno odwagi.

— To posiedzenie odbywa się pod Pieczęcią Komnaty, Malind — ostro zauważyła Romanda.

— Nacelle wystarczy chwila — odparowała Malind, zacierając ręce. Zwłaszcza irytujące było, że nawet nie spojrzała na Romandę, nie spuszczając oka z Zielonej towarzyszki. — To jej pierwsza szansa na przetestowanie nowego splotu. Dalej, Nacelle. Zrób to.

Szczupłą siostrę otoczyła poświata saidara. Wstrząsające! Ta kobieta ani nie poprosiła o pozwolenie, ani nie wyjaśniła, jaki wykona splot, choć przecież istniały ścisłe regulacje dotyczące używania Mocy w Komnacie. Tamta przeniosła wszystkie Pięć Mocy i splotła wokół Asha’mana coś, co przypominało splot wykrywający residua Mocy, o którym Romanda niewiele wiedziała.

— On przenosi — szepnęła. — A przynajmniej utrzymuje saidina.

Jakby kierowane własną wolą brwi Romandy uniosły się. Nawet Lelaine jęknęła. Potrafiących przenosić mężczyzn wykrywano, właśnie analizując residua ich poczynań z Mocą a potem pracowicie zawężając krąg podejrzanych. Przynajmniej kiedyś tak się działo. Naprawdę cudowne. Tak było, zanim potrafiący przenosić mężczyźni wdziali czarne kaftany i zaczęli swobodnie biegać po świecie. Niemniej dzięki splotowi można było zniwelować jedyną przewagę, jaką ci mężczyźni mieli nad Aes Sedai. Asha’mana całe te zabiegi z pozoru nie interesowały. Wargi wykrzywił grymas, który mógł być uśmiechem.

— Możesz mi powiedzieć, co on przenosi? — zapytała i ku jej rozczarowaniu Nacelle pokręciła głową.

— Myślałam, że splot nam to powie, ale się myliłam. Z drugiej strony... Ty, tam, Asha’manie. Sięgnij strumieniem ku jednej z Zasiadających Komnaty. Uważaj, nic niebezpiecznego, i nie dotykaj jej.

Merise popatrzyła na nią wściekle, wsparła pięści na biodrach. Może Nacelle nie zorientowała się, że to jeden z jej Strażników. Z pewnością ten gest nie dopuszczał sprzeciwu.

Jahar otworzył usta, w jego oczach wezbrał upór.

— Zrób to, Jahar — powiedziała Merise. — On jest mój, Nacelle, ale pozwolę ci wydać mu rozkaz. Tym razem. — Nagle Nacelle zrobiła taką minę, jakby przeżyła wstrząs. Najwyraźniej nie zdawała sobie z niczego sprawy.

Jeśli zaś o Asha’mana chodzi, uparte spojrzenie wprawdzie nie zniknęło z jego oczu, jednak musiał posłuchać polecenia, ponieważ w pewnym momencie Nacelle klasnęła w dłonie i roześmiała się.

— Saroiya — powiedziała podniecona. — Sięgnąłeś strumieniem ku Saroiyi. Biała Domani. Mam rację?

Miedziane oblicze Saroiyi powlekła bladość, otuliła się szalem o białych frędzlach i skuliła na ławce, jakby chciała zniknąć wszystkim z oczu. Jeśli już o tym mowa, to Aledrin też chyba się dokądś wybierała.

— Powiedz jej — poleciła Merise. — Jahar potrafi być uparty, ale to dobry chłopak.

— Biała Domani — zgodził się niechętnie Jahar. Saroiya zachwiała się, jakby zaraz miała zemdleć, on popatrzył na nią pogardliwie. — To był tylko Duch i od dawna już go nie ma.

Oblicze Saroiyi dla odmiany pociemniało, ale czy z gniewu, czy zawstydzenia, nie sposób było stwierdzić.

— Niezwykłe odkrycie — stwierdziła Lelaine. — I pewna jestem, że Merise pozwoli ci dalej z nim eksperymentować, Nacelle, teraz jednak Komnata musi się zająć swoimi sprawami. Pewna jestem, że się ze mną zgodzisz, Romanda.

Romanda ledwie się opanowała, by nie popatrzeć na tamtą wilkiem. Lelaine coś za często wysuwała się przed nią.

— Jeśli to już koniec pokazu — powiedziała — to możesz odejść, Nacelle. — Zielona Malkierka ociągała się z wyjściem, być może dlatego, że potrafiła odczytać z wyrazu twarzy Merise, iż żadnych dalszych testów nie będzie... a przecież naprawdę ze wszystkich kobiet to właśnie Zielone powinny najlepiej wiedzieć, że nie robi się nic ze Strażnikiem innej siostry… lecz oczywiście nie miała wyboru.

— Jaką więc propozycję ma dla nas Smok Odrodzony, chłopcze? — zapytała Romanda, gdy Nacelle znalazła się po drugiej stronie osłon antypodsłuchowych.

— Oto ona — odparł, dumnie patrząc jej w oczy. — Każda siostra wierna Egwene al’Vere może nałożyć więź zobowiązań na Asha’mana, w ostatecznej liczbie czterdziestu siedmiu. Smok Odrodzony nie wchodzi w grę ani żaden mężczyzna noszący smoka, ale żaden Żołnierz czy Oddany nie będzie mógł wam odmówić.

Romanda poczuła, jakby właśnie z jej płuc odeszło wszelkie powietrze.

— Zgadzacie się, że zadowala to nasze oczekiwania? — zapytała z całkowitym spokojem Lelaine. Ta kobieta od początku musiała wiedzieć, o co chodzi; żeby sczezła.

— Zgadzam się — odpowiedziała Romanda. Z pomocą czterdziestu siedmiu przenoszących mężczyzn będzie można znacznie poszerzyć kręgi. Być może nawet do rozmiaru, w którym obejmą wszystkich czterdziestu siedmiu. A jeśli nawet pojawią się jakieś ograniczenia, inaczej niż poprzez praktykę się ich nie pozna.

Faiselle wstała, jakby odbywało się posiedzenie formalne.

— To domaga się debaty. Wnoszę o zwołanie posiedzenia formalnego.

— Nie widzę potrzeby — sprzeciwiła się Romanda, nie wstając. — To jest znacznie lepsza propozycja niż to... co wcześniej ustaliłyśmy. — Nie ma sensu mówić zbyt wiele w obecności tego chłopca. Tudzież Merise. Co ją łączyło ze Smokiem Odrodzonym? Może jest jedną z sióstr, które złożyły mu przysięgę wierności?

Zanim jeszcze Romanda skończyła mówić, Saroiya już stała.

— Wciąż pozostaje kwestia odpowiedniego paktu, który zagwarantuje nam kontrolę nad sytuacją. Wciąż nie ma zgody względem treści takiego paktu.

— Osobiście sądzę, że więź Strażnika czyni wszelkie inne punkty całkowicie nieistotnymi — sucho oznajmiła Lelaine.

Faiselle powstała gwałtownie, ona i Saroyia zaczęły mówić jedna przez drugą.

— Skaza... — Urwały, patrząc na siebie podejrzliwie.

Saidin jest czysty — poinformował je Jahar, choć nikt nie zwracał się do niego o opinię. Merise naprawdę powinna nauczyć chłopaka manier, jeśli już przyprowadza go na posiedzenie Komnaty.

— Czysty? — zapytała kpiąco Saroiya.

— Był skażony przez ponad trzy tysiące lat — wtrąciła ostro Faiselle. — Jak może teraz być czysty?

— Spokój! — warknęła Romanda, próbując odzyskać kontrolę nad przebiegiem posiedzenia. — Spokój! — Patrzyła na Saroiyę i Faiselle, póki nie usiadły, potem zwróciła się do Merise. — Czy mogę przyjąć, że łączyłaś się z nim?

Zielona siostra skinęła głową. Ewidentnie nie przepadała za towarzystwem, w którym się znalazła, i nie zamierzała wdawać się w pogawędki.

— Możesz nas zapewnić, że saidin nie ma na sobie skazy? Tamta nawet się nie zawahała.

— Mogę. Trochę czasu mi zabrało, zanim się upewniłam. Męska część Mocy jest bardziej obca, niż potraficie sobie wyobrazić. Nie jest to bezlitosna, ale delikatna moc saidara, raczej wściekłe morze ognia i lodu smagane sztormem. Niemniej mogę was zapewnić. Jest czysty.

Komanda wypuściła długo wstrzymywany oddech. Cud jako równowaga dla szeregu koszmarów.

— Nie uczestniczymy w posiedzeniu formalnym, ale poddaję sprawę pod głosowanie. Która wstanie, żeby zaakceptować propozycję? — Zanim skończyła, już stała, Lelainal wszak ją wyprzedziła, a Janya je obie. Po chwili stały wszystkie, wyjąwszy Saroiyę i Faiselle. Za osłonami antypodsłuchowymi głowy wyciągały się w ich stronę, siostry bez wątpienia zastanawiały się, nad czym głosowano.

— Odtąd obowiązuje mniejszy konsens, oferta zaś nałożenia więzi zobowiązań na czterdziestu siedmiu Asha’manów jest w mocy. — Saroiya zgarbiła ramiona, a Faiselle westchnęła ciężko.

W imię jedności wezwała do ustalenia większego konsensu, choć nie poczuła zaskoczenia, gdy tamte dwie nie ruszyły się z ławek. Konsekwentnie i na każdym etapie sprzeciwiały się projektowi zbliżenia z Asha’manami, wbrew prawu i obyczajom próbując powstrzymać ten proces, mimo wcześniej podjętej decyzji. Tak czy siak, dokonało się, bez potrzeby wchodzenia nawet w tymczasowy sojusz. Więź zobowiązań trwał oczywiście całe życie, niemniej lepsza jest niż dowolny sojusz. Sojusz zakładał zbyt wielką równość stron.

— Osobliwa liczba, czterdzieści siedem — zadumała się Janya. — Mogę zadać pytanie twojemu Strażnikowi, Merise? Dziękuję. Skąd Smok Odrodzony wziął tę liczbę?

„Dobre pytanie” — pomyślała Romanda. W oszołomieniu, jakie poczuła, gdy okazało się, że nie istnieje potrzeba nawiązywania autentycznego partnerstwa, jakoś jej to umknęło.

Jahar wyprostował się, jakby od dawna na to pytanie czekał i bał się, jaka będzie reakcja na odpowiedź.

— Jak dotąd Asha’mani nałożyli więzi zobowiązań na pięćdziesiąt jeden sióstr, a czterech z nas pozostaje związanych z Aes Sedai. Różnica wynosi czterdzieści siedem. Było nas pięciu, ale jeden zginął w obronie swej Aes Sedai. Niech jego imię przetrwa w waszej pamięci. Nazywał się Eben Hopwil. Zapamiętajcie go!

W ławach zaległa martwa cisza. Romanda poczuła zimną kluchę w żołądku. Pięćdziesiąt jeden sióstr? Na które Asha’mani nałożyli więzi zobowiązań? To jakaś ohyda!

— Zachowuj się, Jahar! — warknęła Merise. — Nie zmuszaj mnie, bym cię znowu napominała!

Zdumiewające, ale nie położył uszu po sobie.

— Muszą wiedzieć, Merise. Muszą wiedzieć! — Odwrócił się i powiódł wzrokiem po ławach. Jego oczy gorzały. Niczego się nie bał. Był wściekły, wciąż. — Eben był połączony z Daigian i Beldeine, a to Daigian kontrolowała po łączenie, więc kiedy stanęli naprzeciwko jednej z Przeklętych, mógł tylko krzyknąć: „Ona przenosi saidina” i zaatakować ją mieczem.I mimo wszystkiego, co mu zrobiła, umęczony strasznie, wytrwał, nie wypuścił saidina dostatecznie długo, by Duigian tamtą odpędziła. A więc zapamiętajcie jego imię! Eben Hopwil. Walczył o swoją Aes Sedai długo po tym, jak powinien paść martwy!

Kiedy umilkł, przez dłuższy czas panowała cisza, póki na koniec Escaralde cicho nie powiedziała:

— Zapamiętamy go, Jahar. Ale jak doszło do tego, że Asha’mani nałożyli... pięćdziesięciu jeden siostrom więź zobowiązań? — Pochyliła się naprzód, jakby oczekiwała, że odpowiedź będzie równie cicha.

Chłopak wzruszył ramionami, wciąż zły. Dla niego fakt, że Asha’mani nakładali Aes Sedai więzi, nie miał większego znaczenia.

— Elaida posłała je, by nas zniszczyły. Obowiązuje stały rozkaz Smoka Odrodzonego, że żadnej Aes Sedai nic się nie może stać, chyba, że pierwsza spróbuje któremuś z nas coś zrobić, więc Taim postanowił je schwytać i nałożyć im więzi zobowiązań, zanim czegoś spróbują.

No, tak. To były popleczniczki Elaidy. Czy to robi różnicę?

W jakimś sensie, choć niewielką. Ale każda siostra w rękach Asha’manów pozwalała postawić na nowo kwestię równość w tym partnerstwie, a na to nie można było pozwolić.

— Ja też chciałabym mu zadać pytanie, Merise — poprosiła Moria i poczekała, aż Zielona skinęła głową.

— Dwukrotnie wspomniałeś o kobiecie, która rzekomo przenosiła saidina. O co chodzi? To niemożliwe. — Zgodny szmer poniósł się po namiocie.

— Może i jest to niemożliwe — odparł chłodno chłopak — Ale tak właśnie było. Przenosiła. Daigian doniosła nam o tym, co powiedział Eben, i potwierdziła, że niczego nie widziała, nawet gdy tamta kobieta przenosiła. To musiał być saidin.

Nagle znów ten sam dzwoneczek zadźwięczał w głębi głowy Romandy i zrozumiała, gdzie słyszała imię Cabriany Mecandes.

— Natychmiast trzeba zarządzić aresztowanie Delany i Halimy — rzekła.

Oczywiście musiała im przedstawić uzasadnienie. Nawet Tron Amyrlin nie miał prawa bez uzasadnienia aresztować Zasiadającej Komnatę. A więc: dokonane przy użyciu saidina morderstwa dwu sióstr, przyjaciółek Cabriany, z którą Halima też się ponoć przyjaźniła; Przeklęta władająca męską połową Mocy. Z początku były raczej nieprzekonane, zwłaszcza Lelaine, ale przeszukanie obozu nie zaowocowało znalezieniem którejkolwiek z kobiet. Widziano je, jak szły w kierunku terenów Podróżowania — Delana i jej służąca niosły za Halimą ciężkie tobołki — a potem ślad po nich zaginął.

Загрузка...